#1 2018-07-01 00:53:11

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 46 - Wspólnymi siłami

Obraz widziany oczami zwierzęcia, a do tego obserwowany z tej niższej bezbronnej perspektywy, nie był tym, co chciałby ujrzeć każdy. Wydostać się z jednego piekła, to rzecz jedna, a dostać się do drugiego piekła, to już inna rzecz. Mathias, zmęczony tym wszystkim, co musiał znosić przez poprzednie dwa lata, miał nadzieję powrócić tam, skąd wszystko się zaczęło. W jego umyśle, znaczy. Dumny z siebie Thiasam, dzierżąc voltarski ząbkowany dwuręczniak, ukazał domniemanemu właścicielowi używanego przez niego ciała, jak to się zmieniło wokół. Nie było metra kwadratowego, które by to nie czuło na sobie śmierci. Krew jednocząca się z glebą, porozrzucane resztki dawnych domostw, ucięte kończyny czy duchy zabitych wołające o zbawienie ich brutalnie wyrwanych dusz. Thiasam zaproponował dawnemu żywicielowi spacer, pośród ruin miasta, które niegdyś było jego miejscem urodzenia, gdzie się wychowywał. Mimo sprzeczności, zwierzę potrafiło rozmawiać z człowiekiem, choć to tylko zostało zarezerwowane voltarom oraz ich opiekunom. Zdarzały się wyjątki, jakby z własnej woli wyjątkowo utalentowani zmarli voltarzy w formie wilczych duchów, pozwalali rozgrzmieć swoją mową również przy postronnych osobach. W tym momencie nikt nie dawał wyboru. Dawny czarny władca chciał pomówić ze swoim więźniem, nim jego zwycięstwo będzie dokonane. Znany ze swojego charakteru zaproponował coś, na co żaden szanowany się voltar by się nie wyniósł, lecz mamy do czynienia z potęgą orszańskiej Voltarii, a takich warunków niejeden mógł pozazdrościć. Kiedy rdzenny Mińsk stawiał na tradycje, honor i stabilizację, wyenklawowana Orsza pragnęła rozwoju, siły oraz voltoazy. Z czego ostatnia faza zapomnianych ambicji wilczego imperium właśnie się dzieje. Sprowadzone nieszczęście nie było niestety dziełem niedopatrzenia obecnego zadufanego świata, a epicentrum początku znajdowało się wiele wieków wcześniej. Wbrew pozorom, chciano uratować ludzkość, lecz nie przewidziano jak z każdym pokoleniem ludzie stawali się coraz słabsi, leniwi czy strachliwi.
(Thiasam) - Wiesz skąd bierze się strach?
(Mathias) - Każdy ma prawo się bać.
(Thiasam) - To nie była odpowiedź na moje pytanie... Strachają się ci, którzy nie wiedzą co przyniesie nowa zmiana. Niezależnie od tego, jaka zmiana jest, wszyscy obawiają się. Gdyby od tego miało zależeć ich życie. Prawdą jest to, że przez takich ludzi powstają wojny i klęski żywiołowe, przez które powstaje niepotrzebne cierpienie. To jeden z wielu powodów, dla którego niszczymy się nawzajem.
(Mathias) - Na dany moment, to Ty zniszczyłeś najwięcej. Próbujesz zakryć właściwą prawdę wyszukanymi słowami, a tak naprawdę sam tego nie rozumiesz. Czym ci wyrządziliśmy krzywdę? I przede wszystkim dlaczego padło na mnie? Nie miałem na to wpływu.
(Thiasam) - drażniąc brodę - Wchodząc do zasypanego chramu, sam wydałeś na siebie wyrok. Przed śmiercią pozwoliłem skazić moją własną duszę. Dałem się opętać kaznodziejce, która zabezpieczyła moją esencję, do czasu, gdy będę mógł użyć jej na nowo. Stałem dokładnie tam, gdzie stałeś ty. Zbeszcześciłem ołtarz, zostawiając tam część siebie, a potem wróciłem do Orszy, u schyłku życia. Domniemywałem, że wybuchnie bracka wojna, więc chciałem się zabezpieczyć. Trwało to dwa lata, nim wdarli się do mojego pałacu, wyłapali mój oddział... Na koniec wieszając mnie, tuż obok moich towarzyszy. Dziwili się wszyscy, z czego ja się uśmiecham, skoro żywot się kończy. Nie wiedzieli, do tej pory nikt, prócz dwóch osób, nie wiedział.
(Mathias) - ...?!
(Thiasam) - Wracając, nie miałem wyjątkowo wpływu na to, kto użyje ołtarza tysiąc lat później. Równie dobrze mógł to być ktoś inny, bardziej skory do współpracy. Gdyby to była Izabela Dywizjońska, z pewnością do tej pory żylibyśmy jak brat z siostrą, choć tutaj trafnie użyć słów "jak mąż z żoną".
(Mathias) - Do czego się posunąłeś? Do czego się jeszcze posuniesz...?
(Thiasam) - Pragnę coś ci zaproponować - wskazał przed siebie - Prawdę powiedziawszy miałem kilku na twoje miejsce, ale jesteś ciekawym osobnikiem, Mathiasie, godnym mojego czasu. Nie musisz przecie tkwić w tej kupie futra całą wieczność. Epidemia wkrótce się skończy, dzięki moim działaniom. Pozostały trzy bastiony, które wciąż się bronią. Mogliśmy z Dywizjonem trwać we wspólnej chwale.... Nie narzucam tobie winy, bądź spokojny. Podkreślić trzeba, że byle dziewki karczemnej nie zawziąłeś. Tylko ta zawziętość... Ostatnimi dniami przewyższała twoja zapędy, kusząc śmierć na każdym kroku. Efekty jej partyzanckiej batalii masz okazję ujrzeć, a raczej jej konsekwencje.
(Mathias) - mijając bezimienne ciała - Do czego może być zdolny człowiek...
Weszli na Most Solidarności. Pozornie nie było tam nic charakterystycznego, nawet ułożenie aut czy zniszczenia były praktycznie niezmienne od dwóch lat. Jednak, ślepa kura też czasem trafi. Pośród rozbitego szkła, na plecach leżały zwłoki z przekręconą na bok głową. Na wyrwanej masce samochodu w zakrwawionej twarzy rozpoznał towarzysza niedoli, Mariusza, którego poznał na samym początku pandemii, w zniszczonym obecnie dawnym obozowisku rozgromionej grupy Safe Zone. Nosił ślad wielokrotnego przebicia, szczególnie przy kluczowych organach, takich jak serce, nerki czy wątroba. Przy bliższym przyjrzeniu się, pod jego ciałem leżało kolejne. Nie byłoby nic dziwnego w tym, lecz jedno i drugie trzymało się za dłonie, tak jakby wiedzieli, że odejdą, a nie chcieli odejść rozłączeni. To z pewnością musiała być Angelika. Ona z kolei nie umarła bezpośrednio od przebicia samej głowy, a przez ugryzienie znajdujące się na jej szyi. Chcąc w jakiś sposób uhonorować śmierć kompanów, mógł w końcu prowadzić interakcję ze światem. Jedynie podbiegł do obu ciał, przejeżdżając wilczą łapą po ich dłoniach. Thiasama wzruszyła taka lojalność, mimo wszechobecnego zła. A to nie była jedyna niespodzianka, którą kordoński lider.
(Thiasam) - Współczuję ci, naprawdę. Sam straciłem wielu towarzyszy broni, w wielu bezsensownych wojnach. Kiedyś nie były potrzebne, tak jest i teraz.
(Mathias) - Nie byłoby tej głupiej walki, gdyby nie zmusiły nas okoliczności, trupy.
(Thiasam) - W końcu mówisz coś, czego jesteś świadom. Owszem, one zmusiły do reakcji. Przede wszystkim dla samego złączenia się, przeciwko wspólnemu zagrożeniu. Co z tego, że nasze obie nasze drogi rozbiegały się przy lekarstwie. Mieliśmy przez wiele miesięcy wspólny cel.
(Mathias) - W jednym aspekcie masz rację... W pozostałych kompletnie się mylisz. Wykorzystałeś sytuację, zabijając Gabriela, który miał taką wizję jaką posiadał Dywizjon.
(Thiasam) - Och, zaczynam rozumieć. W jakimś aspekcie, nie wiem jak, ale porozumiałeś się z nim. Jakie to jeszcze sekrety skrywasz? Zresztą, nie interesują mnie. Ponieważ możemy obaj wrócić do łask. Ograniczałem cię, bo sam na to pozwalałeś. Przejmowałem kontrolę, bo zacząłeś marnować swój potencjał. Teraz może być inaczej. Twoja podróż w pewnym stopniu cię zmieniła. Proponuję ci ponowną synergię, gdzie obaj mielibyśmy wpływ na to, co się wydarzy.
(Mathias) - Nie ma mowy! Znów mam zamknąć się w klatce.
(Thiasam) - Skąd, równość wiele dla mnie znaczy. Oddałbym ci większą kontrolę, lecz pozostałbym twoim lewym okiem.
(Mathias) - Teraz, gdy jest skraj upadku, to... Wzięło cię na litość? Jest na to za późno. Jeśli byś potrafił cofnąć czas, wtedy bardziej bym się na tym zastanowił.
(Thiasam) - Zaprawdę, równie ciężki z ciebie partner do rozmów, jak i twoja wybranka...
(Mathias) - Nie wróciłem, aby patrzeć na koniec.
(Thiasam) - Przecież chcesz zobaczyć ją ponownie. Jak i swoich rodziców, nieprawdaż? Posiadam zmodyfikowany antybiotyk, dzięki uprzejmości Strefy, a owa substancja krąży w moim krwioobiegu. Tylko tego mi brakowało, dla uzupełnienia mojego planu. Potrafię teraz to, co zwykły śmiertelnik by nie umiał. Wystarczy, że zgodzisz się na moją propozycję, a odzyskasz kontrolę... Pobiegniesz do swojej Izabeli, uściskasz swego syna, a rodziciele osobiście będą mogli śledzić twoje dalsze losy.
(Mathias) - Chciałbym, ale... Nigdy nie chadzałem krótkimi drogami. Nawet za taki rezultat. To, co martwe, powinno takie pozostać. Czekaj, powiedziałeś "uściskasz swego syna"?
(Thiasam) - Bolące zaskoczenie. Niedługo po twoim rychłym odejściu, zostawiłeś brzemienną. W moich stronach uznano to za zbrodnie równą zabicia voltarskiego gwardzisty.
(Mathias) - zakłopotanie - Ja, nie wiedziałem...
(Thiasam) - A gdybyś wiedział, to coś byś zrobił? Zostałbyś, ryzykując dodatkowo zdrowiem niewinnego dziecka? Widocznie tak miało być. Odszedłbyś i tak.
(Mathias) - Nie zaprzedam honoru. Jeśli znów mnie wyślesz w zaświaty, znajdę sposób...
(Thiasam) - Hmm... - przerwał - Zmarnowałbym więcej esencji na to. Nie umierasz zbyt prędko. Dlatego strata ciebie byłaby zbyt wielka. Jesteśmy połączeni, skazani na siebie. Jedynym wyjściem jest zabicie mnie, lecz wtedy umrzesz. Jak wspomniałem, łączy nas więź, którą związaliśmy sobie na voltarskim ołtarzu. Krew złączyła, więc krew może rozłączyć. Możesz wyeliminować mój plan, który mógł uratować znacznie więcej, ale za to Dywizjon oraz twoi bliscy utracą cię na dobre. Przypomnij sobie wszystko, co było. Nie żałuj, a pamiętaj. Nie rozumiej, a chciej zrozumieć. W tej chwili ożywieńcy wraz z garstką podległych mi, szturmuje ostatni dziedziniec. Gdy upadnie, wynik będzie przesądzony. Możesz to powstrzymać, wystarczy, że się zgodzisz. Z każdą sekundą, gdy tutaj prawimy, gdzieś tam ginie człowiek. Pomyśl o tym, gdy po twojej decyzji nie będzie odwrotu, i od tego zależeć będzie czy cię zapamiętają jako tchórza czy bohatera.
Wtedy pośród tumanu dymu unoszącego się przed samym Płockiem, w chwilach zastanowienia, wyłoniła się kobieca sylwetka. Zwykłe oczy tego by nie spostrzegły, nie to co voltarski mutagen we krwi. Mathias wyczuł znajome ciepło, zapach i oddech. Gdy tylko widać było całokształt osoby, początkowe obawy się potwierdziły. Nie było w tej osobie nic fałszywego, tak jak to mógł tyle znający chłopak sądzić. Rozpoznał w tej właśnie dziewczynie Izabelę, dokładnie tą samą. Co prawda, inaczej ułożyła włosy, gdyż delikatnie lekko je rozpuściła, zostawiając średniej długości koński ogon pośrodku. Na nogach wzmocnione skórzane buty, z metalowymi płytkami od spodku, czy też górna część okraszona płytowymi ochraniaczami na kolana. Reszta ubrania również przedstawiała zupełnie inną zwierchnią kobietę, niż widział ostatnio dwa lata wcześniej. Złożony płaszcz z mocnej czarnej skóry, podręcznymi zapinkami posrebrzanymi trzymający zapięcie. Skrywająca tajemnicę, lecz skrzętnie zakrywająca co trzeba, powabne skórzane sukno tuż przy pasie. Ugryzienia jej nie straszne, za sprawą dość wysokiego kołnierza, sięgającego niemal do samych uszu. Spośród różnych minimalnych ozdób, z jednej z kieszeni, zwisała ciemna mała chusta. Ten element przykuł uwagę, zważywszy, że Mathias posiadał prawie identyczną część zakrywającą twarz, lecz utracił ją, przez sprytną podmiankę, którą zorganizował Thiasam, pozorując pewną śmierć Mathiasa. Nie spodziewał się jednak miecza, półtoraka, zdobiącego plecy lokalnej dowódczyni Dywizjonu, prawdziwego domu. Nie zdążono jednak nawet zamienić słowa, gdyż ledwo co się Iza pojawiła, to chamsko została przebita w samo serce słynnym ząbkowanym ostrzem. 
Nie dało się ukryć, wyglądało to na prawdziwe, lecz takim nie było. Do śmierci jednak doszło. Była to zupełnie inna osoba, w zombifikowanej wersji, jedna z wielu bezimiennych. Sprytnie ponownie zmanipulowano emocjami Mathiasa, dając do złudzenia realny rzeczywisty obraz. Spojrzał tak na Thiasama, a ten już wiedział. Oczywiście, że iluzja powstała za jego wiedzą. Po tym bystrym spojrzeniu było wiadomo, że rdzenny voltar będzie chciał dać jemu aluzję do tego, że innym razem może spotkać swą ukochaną w gorszej postaci, jeśli nie zacznie działać. Dla Thiasama znaczyło to wyzbycie się dawnych urazów, wspomóc społeczeństwo dawką voltoazy, a potem poprowadzić do zwycięstwa, o którym będzie głośno do końca świata. Co to mogło oznaczać dla Mathiasa. Jedynie brak szacunku do samego siebie, bliskich i zmarłych, gdyby zaprzedał swoje ideały za układu, którego wcale nie potrzebuje. Znów miałoby dojść do rychłego ataku, lecz nie ma nic, i nie ma nikogo, kto mógłby potrafić zmienić przeznaczenie. Ryzyko było wielkie, a pragnienia jeszcze większe. Gdzieś tam walczy o życie ta, przez którą porzucił dawną drogę, dla jej ocalenia. Czeka bezbronny syn, którego może ujrzeć jedynie w białej trumnie, jeśli się nie pospieszy z działaniem. Ostatkiem sił bronią się przyjaciele, którzy byli z nim niemal od początku, a nie zwątpili w niego ani przez moment. Bez względu na to wszystko, apokalipsa musi zostać powstrzymana, lecz przed tym ten, który nie zrobił nic dla zapobiegnięcia dalszego rozwoju. Izabela postępowała słusznie, a to na nią poszedł największy impet. Jeżeli jednak wszystko spali na panewce, wtedy pozostanie tej walecznej kobiecie dokończyć dzieła. W głębi duszy chciałby Mathias stanąć u boku swej żony, w ostatniej walce, jako sojusznik, a przede wszystkim nie tytułując się mianem Thiasama, które zniszczyło tak długo zbierany pijar. Zakuło go w tej chwili, dokładnie przy sercu. Wtedy odezwały się do niego znajome głosy, będące jeszcze kiedyś tylko zwierzęcymi bełkotami. Kontakt nastąpił poprzez myśli, więc nikt inny nie miał dostępu do tej konwersacji. Mimo to, trzeba wiedzieć, że po drugiej stronie stają także schwytani Fuus oraz Lautern.
(*Ciapek) - Jesteśmy z tobą, tak naprawdę, zawsze byliśmy.
(*Puszek) - Od momentu, gdy staliśmy się tobie braćmi. Nieistotne czy to wybór padł przez nadpobudliwość osadzona w prostokątnym  białym kartonie z dziurkami na powietrze...
(*Ciapek) - Czy nieświadomie odbierając w czarnej skrzynce na ziemniaki, oddając honor ojcowi Piotrowi Czesławowi, bo strasznie te drogi dziurawe, że rower co chwile podskakiwał.
(Mathias) - Tylko ja was słyszę? Ostatnio, gdy się widzieliśmy... Myślałem, że te całe czary mary nie zadziałają. Przepraszam, że wyrwałem was zza tęczowego mostu.
(*Puszek) - Jesteśmy potrzebni tutaj. Poza tym, tam strasznie tłoczno się zrobiło... Mało perspektyw.
(*Ciapek) - Wielki Opiekun nieco zaostrzył nasze granice. Upewnił się, że znów żyjąca istota nie przedostanie się za wszechbarwny most. Zdziwił się, że nie mógł nas na siłę sprowadzić. Pan, który się nami zajmował, i bronił nas... Byłeś dla nas wyrozumiały. My nie zdążyliśmy się zrewanżować. Teraz, sądzę, że ten moment nadszedł.
(*Puszek) - Znów jesteśmy połączeni. Jednak na ile, tego nie wiemy. Wiemy wszystko. Pomożemy ci, lecz tylko na równej płaszczyźnie, gdzie będziemy mogli się zmaterializować. W tym świecie jesteśmy martwi, bez możliwości przejścia na inne żywe ciało. Każdy umysł jest pewnego rodzaju nieskończoną próżnią. Niejednokrotnie widzieliśmy, wtedy z góry, że ten Thiasam rozrywał esencje i utrzymywał swoje istnienie dzięki temu. Skoro on potrafił rozszczepić siebie, także i ty potrafisz to zrobić. Obaj posiadacie aktualnie identyczne dijeen. Rozumiem, mieć możliwość, a stworzyć okazję, to różne osobne aspekty... Jednakowoż, znasz swoje możliwości. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, dla twojej wiadomości. W każdym razie, wyrównamy szanse. Twoi dawni kumple, których złapano, będą mocni. My musimy być mocniejsi, inaczej odejdziemy w niebyt.
(*Puszek) - Drogi Ciapku, dla nas to ni różnicy. Zdechlaki jesteśmy od dłuższego czasu. Nie chcemy, w największej trosce, abyś poszedł naszymi śladami. Nastąpi to, z pewnością, ale nie musi to być teraz.
(*Ciapek) - Kolejna gałąź wyrosła z tego drzewa, całkiem niedawno. Potrzebuje poznać ten świat, po wszystkim. Moim zdaniem nikt inny, niż dwa mocno utwierdzone konary nie zrobią tego lepiej.
(Mathias) - Nie mam pomysłu... Droga pomiędzy jest zablokowana.
(*Ciapek) - A w jaki sposób możesz najszybciej dostać się do głównych organów?
(Mathias) - Nie posiadam takich umiejętności.
(*Ciapek) - Pamiętasz czego cię uczyłem kilka dobrych lat temu? Z tego byłem znany.
(Mathias) - Gryzłeś i naskakiwałeś na wszystkich, nawet na tych, którzy cię karmili.
(*Ciapek) - Z tym drugim jest bez zarzutu. Naucz się gryźć, to takie oczywiste. Dziewczyna, z którą bywałeś, podgryzałeś. Przykład teraz obszerny, chodzące zwłoki, które gryzą.
(Mathias) - Sugerujecie, że powinienem ugryźć samego siebie?
(*Puszek) - Nie pytaj mnie. Tutaj pan hau hau jest tym mądrym.
(*Ciapek) - Najlepiej w konkretny nadgarstek.
(Mathias) - Prawy jest bardziej wrażliwy.
(*Puszek) - Więc wiesz co robić.
(*Ciapek) - Będąc tutaj zbyt długo marnujemy swoje siły. Spotkamy się na polu bitwy, nie zwlekaj... - zniknęli
(Mathias) - przymykając oczy - Chcesz tego... Pragniesz mojej siły.
(Thiasam) - Raczej,  bowiem do słabych nie należysz, voltarkinie. Byle kto przy rytualne przywrócenia powitałby zaświaty bardzo prędko. Ty, jako jeden z niewielu, przetrwałeś.
(Mathias) - Nie zaprzeczysz, że to pewnego rodzaju próżnia, nieskończoność. Albo żyjemy jako jedność lub kończy się nasza opowieść. Tak to wygląda.
(Thiasam) - Mówiłem kilka razy, lecz wtedy nie usłuchałeś. Powiadam ponownie, ten ostatni raz. Możesz odmienić swój los. Zabitym życia nie zwrócisz, lecz przyczynisz się do czegoś znacznie większego. Ludzkość przetrwa, za wszelką cenę, ku chwale waleczności słowiańskich ludów.
(Mathias) - Pogratulowałbym twojej łasce, lecz nie mam jak uścisnąć ci dłoni.
(Thiasam) - Wystarczyło poprosić - biorąc wilka w górę - Przydałby mi się taki wilk, jak najbardziej żywy. Dwie takie osoby zdziałałyby tyle... Muszę zadowolić się tym, co sam zobowiązałem się chronić.
(Mathias) - Hmm... Tak samo, jak i ja.
(Thiasam) - usłyszał wybuch w oddali - Co tam się dzieje...? - odwracając głowę
(Mathias) - To zwiastun końca... - wgryzając się mocno w dłoń
(Thiasam) - Wredny dzieciaku, wiedziałem... - z trzonka miecza w wilczy łeb - Wiedziałem, że mimo wszystko będziesz grać na czas. Rozczaruję cię, to mocny materiał. Nic się... - sprawdził - Nie przedostanie... - widząc ślady kłów
(Mathias) - Nie jestem w tej walce sam, Thiasam. Nigdy nie byłem - amatorski szczek
(Thiasam) - Mam przewagę, a tobie to nic nie dało. Uodporniłem się na zewnętrzne wirusy. Poznajesz fiolkę, popatrz, oto ona - ukazując flakon - Dzięki temu nawet ugryzienie truposza zda się na nic. Ma to pewien feler. Nie trwa wiecznie, za to w ciągu doby na pewno się wyrobię. Nie ma takiej substancji, która by się przedostała... Nie ma takiej! - poczuł ból - Nie istnieje coś takiego.
(Mathias) - Czujesz to. To nie jest zwykła krew.
(Thiasam) - Odebrałem ci wszystko... Znacznie osłabiłem, jesteś teraz kukiełką na sznurkach. To tylko zmęczenie, zaraz mi przejdzie. Odkupisz swoją brawurę śmiercią niewinnych? W tej chwili za murami, walczą o życie. Jest nas znacznie więcej. Wszystkie słowiańskie potomstwa zyskały. Staliśmy się sobie równi.
(Mathias) - Nigdy nie byliśmy równi... Chciałeś aby ciała moich przyjaciół, cały ten ogrom, zrobił na mnie wrażenie. Tak, jest mi przykro, ale wiem czego bronili. Padali za kraj, który tak niszczysz.
(Thiasam) - Nikt inny nie przybędzie. Niegdyś dlatego bano się voltarów. Byliśmy potęgą, z którą każdy się liczył. Teraźniejszość jest tym prostsza. Wojska amerykańskie, boją się. Korpus unii europejskiej, boją się. Flanka NATO, boją się. Tylko Rosyjski kontyngent żołnierzy trwale stawia opór, do czasu. Prezydent Putin dojrzy prawdę, choćbym sam musiał przemaglować historię Voltarii od samych pradziejów.
(Mathias) - poczuł ból w przednich łapach - Jeśli masz zamiar, zakończ to, lecz ja ci stanę na drodze. A dobrze wiem jak doskwiera tobie strach. Jednocześnie jestem twoją drzazgą w palcu, której nie potrafisz usunąć.
(Thiasam) - uderzając mieczem w ziemię - Skądś zebrałeś utracone siły, winszuję. To jednak tymczasowy problem. Teraz nie masz z jakiego źródła czerpać - ugiął się w kolanach - Nie masz tyle siły, przecież... - nadgarstki obficie krwawiły - To, nie może być. Przecież lekarstwo miało mnie ochronić.
(Mathias) - Kiedyś pewien mądry człowiek powiedziałby, tylko ten kto chciałbym znaleźć lekarstwo, ale znaleźć, nie wykorzystać samemu, będzie mógł odczuć jego prawdziwą moc.
(Thiasam) - O czym ty... - wibracja w telefonie - Co się dzieje...? - stękając - Kilometr stąd coś poszło w powietrze...?  Jak to, skład inżynierii wojskowej zniknął...?! Skąd oni mieli... Jaki cudem? Obstawiliście wszystkie strony, jakim cudem niby?  Nie mogli stać w jednej sekundzie, a potem tak szybko się przemieścić. To zwykłe wilczęta bez większych progresów... "Jakby ktoś ich wystawił, jako wabik". Brzmi zupełnie jak... Do tego, nie... Jakie rozkazy, porzućcie posterunek. Przerzucam was na Most Solidarności, co się tyczy rannych, zostawcie ich - rozłączył się
(Mathias) - Skład Inżynierii Wojskowej. Stara rudera, pełna rupieci. Po co bronić czegoś takiego?
(Thiasam) - Za chwilę przyjdą tutaj, więc zaspokoję twoją ciekawość. Zbudowaliśmy prototyp myśliwca nalotowego, zdalnie przenoszący spore ładunki. Jakiś czas temu zatopiliśmy nim najbardziej zarażone terytoria, Islandię i Armenię. Zniknęła tak cenna karta atutowa, ale to nic. Nim ktoś zdąży wzlecieć nim, kordońscy snajperzy zdejmą delikwenta.
Można rzec, że Thiasam wykrakał. W powietrzu z oddali coś leciało, wyglądającego pierw jak zwykły ptak. Dopiero przy coraz głośniejszym warkocie silnika dostrzeżono prawdziwość tej maszyny. Nie była to iluzja, a najprawdziwszy myśliwiec, jeden z ostatnich ocalałych w tych krytycznych czasach. Dawno nie widziano na własne oczy typowego samolotu bojowego, szczególnie tej przeróbki słynnego F16. Polskie jednostki przerobiły model na swój lepszy użytek, dla zwiększonej skuteczności. Jedną z widocznych zmian było wnętrze pojazdu, albowiem  mogło pomieścić co najmniej dziesiątkę ludzi. Główna szyba dzieląca kabinę pilota wykonana była z tego samego materiału, co niezniszczalne szkoło, tlenoazotku glinu. Ruchome płaty skrzydeł zwiększały manewrowość myśliwca. Bomby GBU sterowane wiązką laserową. Bomby JDAM wyposażone w bezwładnościowy układ nawigacyjny z odbiornikiem GPS. Konforemne zbiorniki paliwa o pojemności 1666 decymetrów sześciennych. Kierowane pociski 3M80 Moskit, poruszające się z prędkością Mach 3, dając niewiele czasu na reakcję. Manewrujące zasobniki kasetowe AGM 154A pozwalające na atakowanie piechoty oraz ciężkich pojazdów Działko plazmowe V0L T3R, działające na celu już kilka sekund po otrzymaniu strzału. Turbinowy silnik połączony ze starego MIGa oraz elektrycznego mobilu Nissana Leaf.
To potężna maszyna, z wyglądu i możliwości. Nic dziwnego, że Kordon tak bronił jego istnienia przed nieświadomymi ludźmi. Nie przewidział, że biali voltarzy byli zwykle tymi inteligentniejszymi. Duchowi spadkobiercy niewiele zatem odstawali od reguły. Kazimir, bynajmniej, nie wydawał się być wyjątkiem, gdyż to on sterował myśliwcem. Mało kto wiedział, czym zajmował się przed zarazą. Praktykował przy składaniu dronów wojskowych, a później krótko przed wybuchem epidemii, panujący wtedy Minister Obrony Narodowej dostał anonimową rekomendację, wnet wciągnięto dwudziestoletniego chłopaka do udziału niewielkiego w budowaniu nowej marki, którą zapoczątkowano na zachodnim kontynencie. Traf chciał, że Kazimir kojarzył myśliwiec, którym latał, lecz nie miał przyjemności nigdy nim sterować wcześniej, aż do teraz. Bez przeszkolenia nawet nikt by go nie puścił za stery, lecz kwalifikacje wystarczyły oraz poręczenia od kilku mniejszych i większych osób.
Przypadek chciał, że w chwili, gdy myśliwiec przelatywał nad Płockiem, na most, gdzie stał Thiasam z tajemniczym wilkiem, dobiegał jeden kordoński oddział. Otworzył ogień, wiedząc czym ryzykuje, mając istotny ładunek na pokładzie. Zdążyli biegacze się uchylić przed pełnym trafieniem, lecz niezupełnie. Potężne pociski przebiły osłabione już podstawy mostu z obu stron. Konstrukcja drastycznie zaczęła się kruszyć, żeby na koniec kawałkami skutecznie pospadać na dno, rozbijając się jeszcze o mocarne ostre skały. Los ten podzielił też większość tej pechowej gromadki. Trzech ostawszych przy życiu, oraz Thiasam zaczęli gonitwę za uciekającym wilkiem, w kierunku Nowego Duninowa. Nie było zadaniem rozpoczynać szaleńczy pościg za przeciwnikiem. Jeden z dostępów do miasta padł, ten ważniejszy. Po wykonaniu zadania, zgłosił się do centrali, otrzymując kolejne zadanie najwyższej wagi.
(Kazimir) - włączył radio - Ostrzał udany. Niestety persona non grata, cóż, umknął ponownie. Przyszli mu z pomocą, skończyli marnie... Co za głupota.
(Iza) - Ważne, że wycofał się. Wyzbycie się tego oddziału było potrzebne. Mimo tego, należą ci się gratulacje. Teraz musisz udać się tam, gdzie nasz wróg nie podąży.
(Kazimir) - Znaczy się... Gdzie dokładnie?
(Iza) - Strefa krótko po ataku udostępniła dziennik. To była ostateczna faza lekarstwa. Jeden z pacjentów, który zgodził się na wykorzystanie własnego ciała. Zamknęli go w szczelnej komorze gazowej i... Przemieniona forma krótko po zetknięciu się z substancją, padła na ziemię. Nastąpiło krwawienie z uszu, a potem orzeczono trwały bezpowrotny zgon. To jest ta faza, na którą wszyscy czekali.
(Kazimir) - Co mam zatem zrobić? Oczekujesz, że polecę sam? Obawiam się zestrzelenia.
(Iza) - Cholera... Wyślę sygnał komu trzeba, że jeden z naszych zmierza w ich kierunku. Regent Rosji z pewnością tego nie zbagatelizuje.
(Kazimir) - z uśmiechem - Więc na wschód.
(Iza) - Dokładnie to Krasnojarsk, największe miasto zbrojne. Postawili tam anteny na kilometr w górę, dwie mocarne równoległe do siebie. To ten wykrywacz, nazywają to stacją dokującą. Dalej powinieneś dojść do kogo trzeba. Liczę, że sobie poradzisz.
(Kazimir) - No dobrze, starczy mi paliwa. A kto będzie waszym aniołem, gdy mnie nie będzie?
(Iza) - Mam przy sobie zaufane zwiastuny nieba, bądź spokojny.
(Kazimir) - Melduję, że od strony północnej widzę kilkanaście ciemnych samochodów. Nie potrafię określić intencji, chyba, że...
(Iza) - Kazimir...?
(Kazimir) - Wiem, co robię... - uruchomił bazę danych - Podłączyłem telefon do detektora jednostek. Teraz przeciągnę wajchę, wyklikam guziczki czerwone i zielone... Zaczekam na komunikat, okej, przygotowane. Przybliżam obraz, zaraz... - wpatrywał się w monitor - Hmm... Czerwień z oczu błyska, ale jest coś więcej. Nie mam wyczulenia na takie odległości, ale... Kilku ma nasze oznaczenia.
(Iza) - Pamiętam jak niedawno ktoś przez radio mówił, że nasi uczestniczyli w obronie miasta, i nagle zniknęli. Obstawiam, że... Zostali zabici, a teraz próbują wtargnąć do nas od tylca, poprzez zaufanie społeczne. Zajmiemy się nimi, zgoda? Dzięki za ostrzeżenie. Tymczasem, leć już. Liczy się każda sekunda.
(Kazimir) - Nie omieszkam ustrzelić hordy na dole, jeśli napotkam w trakcie lotu. Dostaję pozwolenie?
(Iza) - Masz moją zgodę - entuzjastycznie - Masz przeżyć, to rozkaz.
(Kazimir) - Wy też, bym nie musiał wracać do miasta widma - wykonał manewr na wschód
Komunikacja z pozostałymi miastami została odcięta. Od strony Sierpca zmierzał niemały potok maszyn. Miasto musiało zostać zabezpieczone, bez względu na wszystko. Izabela zebrała kilka osób, będących przy niej, i wysłała do punktu obserwacyjnego, tuż przy kombinacie. Widząc zbliżającą się dziewczynę, niezdolni do walki ucieszyli się, na miarę tego jak można się cieszyć w takiej chwili. Podbiegła do niej Majka, mocno próbując przytulić do siebie. Wytłumaczono, że sytuacja jest patowa, ale wszystko jest pod kontrolą. Razem z Izą na punkt obserwacyjny wdrapywali się Karshin, Dettlaff, Regis oraz Joanna. Od czasu umknięcia przy Ciachcinie, przez nagłe pojawienie się czarnych, minęło zaledwie kilka godzin, a to co zaszło, było co najmniej dziwne. Nie był wydawało się Izie to, co widziała. A widziała tych, którzy umarli. W miarę żywych, dzierżących voltarskie miecze, dorównujących umiejętnościom jej samej. Oddziałem, który miał ją zatrzymać, dowodziła kobieta, to była Marta, a wśród pozostałych rozpoznała ochotników z toruńskiej wyprawy.
(Karshin) - Iza, wszystko dobrze?
(Iza) - Przepędzimy ich, daję wam słowo.
(Joanna) - Ciachcin, co...?
(Iza) - Zniknęli, a to najważniejsze.
(Regis) - Jesteś odważna, choć nie miałbym cię za głupią, gdybyś się trochę lękała.
(Iza) - On się boi, wiem to.
(Karshin) - Nieciekawie to wyglądało, ledwo zdążyłem. Czułem uścisk śmierci, tak, było patowo, ale potem dobiegli Iren z Avenem.
Kilka godzin wcześniej, rubieże wsi Ciachcin
(Iza) - Cholera... - potykając się o dziurę w drodze - Moja noga, to... - delikatny ból - Muszę się stąd zabrać.
(Marta) - rzuciła granat odłamkowy - Hello!
(Iza) - Shiet...
(Karshin) - Zasłoń oczy... - mijając Izę - Kar Shi In! - mocni krzyknął
(Marta) - Na drugą stronę, uważajcie! - granat odbił się w jej kierunku
(Iza) - W samą porę...
(Karshin) - Tak, mam wyczucie czasu. Cii, przeczekajmy aż opadnie dym, przyjdą pozostali.
(Iza) - Ktoś z tobą przyszedł?
(Karshin) - Nie, z tobą raczej - gotując karabin plazmowy - Weź mój pistolet, zwabmy tutaj szwendy.
(Iza) - przeładowała glocka - O czym ty mówiłeś wcześniej?
Zdecydowano się na zabieg wielce ryzykowny, dla spesjowania wrogów. Strzelając w czterech możliwych kierunkach starali się zdezorientować atakujących, dla samego zainteresowania się neutralną grupką chodzących zwłok. Karshin oddał trzynaście strzałów, Iza strzałów oddała dwadzieścia. Skryli się defensywnie za zarośniętą mchem skałą. Krew mocniej krążyła, serce biło z siłą atmosfer. Zaciśnięte pieści mieli, nie zamierzali zaprzestawać, energię na nieuchronne spotkanie z sekundę na sekundę przygotowali.
Trawę przydeptały pary butów, zmniejszając swoją odległość coraz bardziej. Nie spodziewali się, że oni nadejdą, z każdej strony, w które to kierunki dywizjońskie kule poleciały. Wtedy Izie ujawniło się kolejne deja vu. Przy bliższej konfrontacji okazało się, że można dokonać niemożliwego. Sami zainteresowani mogli się na ten temat wypowiedzieć.
(Marta) - Dość, jeszcze nie teraz. Musi wiedzieć dlaczego - powstrzymując kompanów
(Iza) - Wiem dlaczego. Thiasam lubił mieć kontrolę nad sytuacją. Wy dołączyliście do tej zgubnej armii. Nie jestem zdziwiona. To była kwestia czasu...
(Marta) - To jest ponad nas, Iza. Zupełnie szczerze, stanęłabym po twojej stronie, jak to robiłam zawsze. Lecz teraz nie mam takiego wyboru. Voltoaza nakazuje mi posłuszeństwo, a ja nie mam takie siły się temu przeciwstawić.
(Karshin) - To ktoś z naszych?
(Iza) - Już nie, zabił ją Thiasam, całkiem niedawno.
(Karshin) - Skoro zabił, to...
(Marta) - Thiasam użył czegoś, co przywróciło moje ciało do stanu używalności... Każdy przywrócony w ten sposób staje się ulepszoną wersją człowieka, bez tych inicjacji.
(Iza) - Nie jest za późno. Płock będzie w opałach. Joanna tam też będzie...
(Marta) - Moja słodka Jo... - zarumieniła się - Dalej walczy. Urocze, ale będzie musiała poczekać... - wyjęła petardę - Cykl musi trwać - rzuciła
(Karshin) - Niech was... Kar Shi In! - krzykiem odrzucił petardę - Skończ do nich gadać, to nie ma sensu. Nie ma już w nich nic z człowieka. Mimo, że wyglądają jak dawni przyjaciele, to nimi nie są. Mimo, że posiadają ich wspomnienia. Mimo, że odczuwają szczątkowe sentymenty. Umarli, więc powinni w niebycie pozostać. Umarli, więc nie żyją... Umarli, a dusze nie zaznały pokoju.
(Marta) - psychodeliczny uśmiech - Miałam poczuć prawdziwą wolę przetrwania... Teraz to czuję, znacznie mocniej, niż przed śmiercią.
(Iza) - Więc skończmy to, tu i teraz.
(Marta) - Trochę was mało, ale wyrównamy to w trakcie... Hę? - usłyszała szelest
Rola w tym momencie napastników nieco się ukróciła. Dwie sylwetki smugnęły po ziemi, wypychając Martę do przodu, by przebić jej ciało na wylot. Kątem oka konająca dziewczyna dostrzegła, kim są napastnicy. Spośród rozgrzanej klingi, wędrując ku górze, był to człowiek z damską fryzurą, sięgającą do ramion. Przypalona twarz nieco go zniekształcała, lecz swój swojego pozna zawsze. Mimo pozoru śmierci, w uszkodzonym jeepie, Aven stawił się. Drugą osobą z dobrze zaokrąglonymi kształtami, w zakrwawionym kapturze, była Iren, której nawet upadek wieży transmisyjnej niewiele z urody odebrał. Towarzysze powołani do życia stali, przez chwilowy strach, nie wiedząc co się stanie. Iren przytrzymała Martę, pozwalając Avenowi rozpalonym mieczem wykrzesać ogień, w dziurze z patykami. Zapłonęło, a człowiekowi w miarę odpornemu na oparzenia, żar nie robił nic. Próbowali wtedy ożywieńcy uratować swoją nadkomendną, z marnym skutkiem. Dwóch padło niemal od razu, od połączenia krzyku Karshina oraz strzałów Izy. A skoro wcześniej kilkanaście padło strzałów, to i zombie nie czekały na zakończenie konfliktu, tylko chamsko dołączyły na polanę. Biali nie okazywali skrupułów, pozostawiając dawnych towarzyszy broni na pożarcie. Marta, z kolei, przywitała swoją twarz z ogniem, tak długo dociskana butem przez Avena, aż ducha nie wyzionęła. Ludzie przywróceni w taki sposób, jak działał Thiasam, po ponownej śmierci nie odradzali się, dając odchodzącym duszom długo zasłużony odpoczynek. Takiej duszy już nikt nie mógł sprowadzić, gdyż zabrał ją sam władca nieba i ziemi, ten, o którym mało kto wie jak się nazywa, lecz wszyscy są świadomi, że takowy władca wszystkiego istnieje.
Nie mając już noża na gardle, po wybiciu stada, liczącego kilkudziesięciu nieumarłych, ekipa przystanęła na moment. Pierw skontaktowali się z Płockiem, żeby zbroili się i wyczekiwali lada moment powrotu ekspedycji. Personalnie przekazana została wieść o tym, że Marta stała się pionkiem w grze o voltoazę, lecz już kobieta może odetchnąć, ponieważ niewinna osoba nie stanie się już marionetką. Pozostaje tylko znaleźć lalkarza, mając na baczności to, że wskrzeszonych w ten nieczysty sposób jest więcej.
(Iza) - Miałam was za zmarłych. Czy też to jakaś wizja?
(Aven) - Surowo nas los potraktował, ale to wciąż my. Przede wszystkim, nadal żyjemy.
(Karshin) - Tak samo jak Thiasam.
(Iren) - Byliśmy tak blisko... Mnie spisał na straty, gdy ja wpadłam do lekko zakopanych starych piwnic. Wieża padła, a to był główny cel. Mazowsze jest odcięte od radiostacji, tylko telefony mogą zadziałać.
(Aven) - Iren, bywałaś w Toruniu całkiem długo.
(Iren) - Możliwe, że miał przy sobie, lecz przy mnie... Jestem pewna, że nie ukazywał. Miał do mnie zaufanie, ale nie bezgraniczne. Tak teraz myślę, to do nikogo nie był pewny na sto procent. Jedynie do samego siebie, i tych całych podszeptów.
(Iza) - Powinniśmy wrócić, przekazać pełny raport, i... Przygotować się.
(Iren) - Mamy z Avenem coś do zrobienia, w pewnym magazynie inżynierii wojskowej.
(Karshin) - Domyślam się lokalizacji.
(Iren) - Zaprzysięgamy, że drugi raz ten numer nie padnie. Pójdzie gładko. Nasz duet, z Avenem, sporo ostatnio zyskał na sile.
(Iza) - położyła dłoń na ramieniu Iren - Skontaktujcie się ze mną od razu, gdy będziecie na miejscu. Kazimir mógłby was wesprzeć od drugiej strony.
(Aven) - Och, ten niedoszły wynalazca. Rób to, co uważasz za słuszne.
(Iza) - Obyście wiedzieli co robicie.
(Iren) - To oni powinni się bać, nie my. Wracajcie bezpiecznie, oczyściliśmy po drodze szlak. Do samej głównej drogi nie wpadniecie na żadną przeszkodę, prócz ewentualnych dziurach przy asfalcie. Ten kamienny bruk jednak ma jedną mocną zaletę. Jeśli upadnie ci miecz, to na pól kilometra voltar usłyszy, dając czas na bezpieczną i bezstresową ewakuację.
Teraźniejszość, wschodnia grań Płocka
Drobna obserwacja pozwoliła ustalić dokładną trasę przejazdową ciemnych samochodów. Iza weszła w stworzoną niegdyś aplikację, by powiadomić wszelkich ludzi sprzyjających Dywizjonowi, że niedługo w pobliżu ich posterunków przejadą wrogie uzbrojone lub nie pojazdy. Po minucie kilku zgłosiło gotowość, blokując dwie najbliższe drogi, zmuszając czarnych jeźdźców na jazdę okrężną trasą. Flanki zostały przez kilka minut wzmocnione, mimo iż większość chętnych ludzi bało się, szczególnie voltarzy stażem kilkuminutowym. Najważniejszy azyl przy kombinacie najściślej chroniony przez rosyjskich dezerterów, którzy nie powrócili na Ruś, aby swych polskich kompanów nie pozostawić na śmierć. Miasta stawiało zacięty opór, nie dając żadnej siły długo zagrzać miejsca pośród wewnętrzności ostatniego wolnego bastionu. Inne grupki wysłane na rekonesans w inne miejsca, nie miały jak powrócić, chcąc zachować to, co czarne siły zapragnęły sobie zabrać.
Dym na niebie, wychodzący z silnika myśliwca, zniknął w końcu, pokazując w powietrzu, że mimo krwawej atmosfery, błękit na górze jeszcze nie zagasł. Zwiadowcy przy granicy województwa powiadomili, tym razem przez chaos Joanna odebrała. Część aut została zniszczona, ale tylko dwie osoby się ostały. Chcąc zachować każdą siłę na to, co może nadejść, nakazano pozostałej przy życiu dwójce powrócić do miasta, w celu wyleczenia ran oraz uzupełnienia amunicji. Wsparcie przyszło od kilku grup, mniej i bardziej znanych. Najbardziej ceniono Stalkerów, których zapoczątkował nieżyjący Veskin, a Joanna przejęła dyplomatycznie kontrolę nad dalszymi działaniami bezpańskiej armii dżunglerów. Bandyci od Kabanosa, mimo mniejszości, zdawali sobie sprawę z przewagi jakościowej wroga, mimo to żaden nie śmiał skazić swej krwi voltarską darowizną. Byli to przede wszystkim jedyni grabieżcy pospolici, którzy brali udział w konflikcie po białej stronie, gdyż reszta sprzymierzyła się z czarnym orszakiem, idąc za ideologią "trzymania się zwycięzców", jednak historia kiedyś pokazała. Kto nie miał udział w przegranych, nie będzie mieć i podczas zwycięstw, jak to mawiał poeta. Walczyć można lojalistycznie zawsze, a nie zmieniać fronty co chwilę, zgodnie z przewagą tych silniejszych. Po konflikcie voltarskim w 10 wieku, od kolejnego aż do 17 wschodnia strona przegrywała niemal każde bardziej i mniej widowiskowe starcia. Wtedy straty były zaledwie w kilku tysiącach, z reguły szybkich śmierci. Wiele wieków później, czyli aktualnie, straty te sięgają setek tysięcy, nie licząc zgonów, których nikt nie poświadczy. Odeszło w międzyczasie wielu zdolnych ludzi, a każdy był ważny, w tym niegościnnym świecie. Świat walczył z epidemią po swojemu, mając do dyspozycji wiele dróg ewakuacyjnych. Polska jest jednym z niewielu krajów, które prócz zimnego morza, nie mają jak wydostać się z piekła. Od kiedy północ upadła, na samym początku, rejony trójmiasta stały się opustoszałe, a na pewno mroźne do szpiku kości. Ostało się w takich miejscach wiele trupów, którym należałby się porządny cios ostrzem przez łeb, lecz sytuacja otwartych walk nie sprzyja przyjaznej turystyce, tylko agresywnym negocjacjom za pomocą ognia i miecza.
Dzięki manewrom, do zachodniej siedziby przeciwnika dotarła grupa zwiadowców, z Kieną na czele, którą jednakowoż zdołało się odbić z ostrzelanego zamku w Malborku, gdzie skryła się, chroniąc sieroty zabitych wcześniej rodziców. Toruń rozpadł się teoretycznie od środka, pozostałą garstkę kordończyków obezwładniając, bo niektórych da się nawrócić, prawdopodobnie. Pod uciskiem nagłej rewolucji, zwyczajni strażnicy także poddali się. Ludzie pierwsze co zrobili, to zdarli wilczą dualistyczną flagę, rzucając łatwopalną tkaninę do rwącego potoku przy toruńskim bulwarze. Większość sił została rzucona na wschodnią cześć, dając oczywiście trupom pełną swobodę. Jednakże, za mało było voltarów wolnych, żeby obronili mieścinę, w razie najazdu większej hordy. Niechętnie, nie powołując się bezpośrednio na aprobatę Izy, Kiena podjęła decyzją samodzielnie, uwalniając pojmanych kordończyków, ostatecznie próbować podać aluzję na tacy. Rozlew krwi jest dobry, ale trupiej krwi, tłumaczyła zawzięcie. Potem, niezależnie od osoby, mogą zabijać się jak tylko zechcą, lecz teraz trzeba wygrać życie, tysiące jeszcze oddychających ludzi.

Offline

 

#2 2018-07-01 00:54:41

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 46 - Wspólnymi siłami

Niedaleko miasta, przy wjeździe na krajową drogę, przejazd był zablokowany martwą tamą, nałożoną martwymi ciałami tych złych, z zapalnikiem. Podobnych konstrukcji powstało pięć, a jeden przycisk uruchamiał sekwencje. Na sygnał ustawiono racę automatyczną, lecącą w niebo, gdy tylko mechaniczna dioda wykryje szybki ruch. Kwadrans zajęło, nim czerwona poświata pofrunęła do chmur, stwarzając okazję do uszczuplenia czarnej kolumny. Aven, jako rekompensatę, czynił honory. Posyłając jednoczesny wybór w sześciu różnych miejscach. Wybuchy nie pozostały bezpowrotnym echem, przeciwnie, wzmogło to trupią aktywność w tamtych rejonach. Prościej ponoć walczyłoby się z zombie, gdyby żaden kordończyk nie czaił się z mieczem przy gardle. Z chęcią przywitano czarniawych, deszczem z trupich flaków i tłuczonym szkłem. Tylko kilka aut nie ruszyło dalej, lecz wysiłek warty był tego, zważywszy na to, że Iren w pojedynkę przeprowadziła voltoazę trójki niedoszłych samobójców. Jej talent przydał się, a życia zostały zachowane. Jeśli jednak zależy od tego przeżycie, to po części inicjacja czarnych miała i swoje dobre strony. Gdyby byli słabi, śmierć by poniesli, a tak wspierają pogrążoną w runie Strefę, dawną stołeczną Warszawę.
A to właśnie na stolicę uderzył pierwszy mocny szturm, w postaci ludzi, którzy niektórym wydawali się być znajomi, a dopiero za nimi bezimienni wojacy. Spełnić się mogło to, że Marta czy skład samobójców, nie byli jedynymi, którzy zostali zesłani zza granic śmierci, ukazując voltoazę w pełnej krasie. Przyczyną był lek, którego wystarczający zapas zgromadził luk bagażowy polskiego myśliwca, zmierzającego teraz w kierunku Krasnojarska, do rosyjskiego miasta wojskowego. Thiasam sądził, że fragment leku delikatnie zmodyfikował, wstrzykując sobie jejże kod genetyczny, resztę domniemał zniszczył. Nie wiedział jednak, że Izabela nie jest zwykłym przeciwnikiem, a wierzący jej ideom, poświęcili wiele w drodze do stania się lepszymi. Blady cień padł, kiedy Iza zachwiała się i przykucnęła, delikatnie podtrzymując się ręką ziemi. Zadrżała, ciśnienie uderzyło w oczy, wtedy krew biały śnieg okropiła. Strasznie piekło, szczególnie prawe oko, co przypomniało dziewczynie czas, gdy to Mathiasowi przydarzyło się to samo. Następowało to w momencie dowiadywania się kim dokładnie się wewnątrz jest. Przywódczyni Dywizjonu szacowała, że taka chwila objawiła się i również u niej. Odruchowo, szarpiąc plecak, wytargała ćwiartkę ostałej wody, energicznie chlustając sobie w twarz. Obie ciecze zmieszały się, a samo krwawienie znacznie się osłabiło. Wokół powiek utworzył się ledwo widoczny symbol, kończący się pod grdyką. Aven miał świeżą ranę, po leśnej pogoni, czmychając przed rychłym zgonem. Pomógł wstać Izie, dotykając jej ręki, odkrywając dopiero w danej chwili, że coś się zmieniło. Co prawda, czuł delikatne ciepło, lecz po fakcie dokonanym dostrzegł, że to dłonie przyjaciółki przyspieszyły regenerację jego tkanek, które strasznie wolno się odbudowywały przez poprzedni wypadek przy wybuchu silnika. Tym bardziej zainteresowani byli wszyscy obecni, widząc w jakim stanie była Iza, jakby przeszłość i teraźniejszość nagle zderzyły się w jednym ciele. W porównaniu do tego, jak wpłynęły te zmiany na Mathiasa, Joanna nie chciała, aby ta, w której pokłada wielkie nadzieje, nadużyła swojego daru. A pamiętać trzeba, że voltar to przede wszystkim ciało, jak u każdego, a moce są jedynie dodatkiem, z czego tych ostatnich nie powinno się zbyt często wykorzystywać. Przeciążenie, bez względu na czasy, może doścignąć wszystkich takich, bez wyjątku, porywających się z motyką na słońce.
(Aven) - Co ty zrobiłaś przed chwilą?
(Iza) - Nie mam pojęcia. Ból też ustał, jak ręką odjął.
(Aven) - Masz jakieś dziwne smugi, na twarzy.
(Iza) - Naprawdę? - próbowała zmazać - I jak?
(Joanna) - Nadal, ale może tak musi być.
(Karshin) - Dobrze umieściliśmy snajperów, ledwo widać, tylko te lunety.
(Joanna) - Postarałam się o dobrych ludzi. Co się tyczy lunet, byłby zbędne, lecz żaden mi znany człowiek nie ma wbudowanego zooma w gałce ocznej.
(Iza) - Pierw uderzą strzelcy. Pod presją, wyjdą z klatek. Dopuścić ich nie możemy do środka. Co z radarem szybkiego wykrywania?
(Karshin) - Włączyli, tuż po sygnale od Kazimira. Zdaje mi się, że nasze Ewa, bodaj, to zrobiła.
(Iza) - Czekajcie, ktoś dzwoni...
(Joanna) - Jesteśmy przygotowani, nie możemy dać się rozproszyć - wyrywając Izie telefon - Ktokolwiek dzwoni, poczeka.
(Aven) - Jeśli to wołanie o pomoc? Wiem, nie rozdwoimy się, ale... Ktoś mógłby się tym zająć. Po co tu jesteśmy, słucham...? Znam twój rygor, Asiu, tylko czemu nagle teraz?
(Joanna) - Bo ktoś może wykorzystać sytuację? Cholera jasna, Aven, trzeba ci z dokładnością do jednej setnej procenta to tłumaczyć?
(Iza) - Postawię to tak, pragniesz mojego bezpieczeństwa. Ja z kolei pragnę bezpieczeństwa nas wszystkich, choćby większości. Jeżeli nie zechcesz pozwolić mi postępować zgodnie z rozumem, to możesz śmiało zabierać tych, których przyprowadziłaś. Taka postawa jest nam zbędna.
(Joanna) - Czemu stawiasz tych, którzy niczemu nie zawinili? Stawiaj mnie, ja jestem bezpośrednio przy tobie! Byłam nawet, gdy Mathias mnie prosił o zapewnienie tobie bezpieczeństwa. I chociażby się waliło, ziemia rozwarstwiła, a wszystko wokół rozpierdoliło... To ja pozostanę tutaj! Ponieważ tu jest moje miejsce - dysząc - Tutaj, dokładnie tutaj.
(Iza) - ...?!
(Joanna) - Weź, proszę... - podała telefon - Przepraszam, ale proszę, zrozum i mnie...
(Iza) - Nie rozumiem, jeszcze, lecz chcę zrozumieć. To zajmie chwilę, poczekaj w ukryciu. Nic mi nie będzie.
(Aven) - Jo, sami z Karshinem nie rozpoznamy całego horyzontu, chodź do nas. Nie znasz Izy?
(Joanna) - kiwnęła głową - Znam, dlatego się przejmuję - wracając na pozycję
(Iza) - Niekończąca się frustracja... - przyłożyła telefon do ucha - Jak pomóc?
(*Alek) - Musimy się spotkać.
(Iza) - Kto mówi?
(*Alek) - Aleksander Adam Kuliński, myślałem, że nie zapomnisz.
(Iza) - Jeśli nie pamiętam, nie musiałeś być kimś małym. Po co to wszystko? Blokujesz linię, a gdyby ktoś naprawdę potrzebował pomocy... Mamy otwarty krwawy konflikt. Jeżeli to coś nieistotnego, zajmę się tym później, o ile dożyjemy jutra.
(*Alek) - Twoje siostry są niedaleko, przyrządzają wspólny posiłek. Jesteś oczywiście zaproszona.
(Iza) - Natala... Madzia... - nostalgicznie - Skąd mam mieć pewność...?
(*Magda) - To naprawdę ty? Izieńko...
(*Natalia) - Jesteś tam? Możemy znów być rodziną.
(Iza) - przez przypadek upuściła telefon - Cholera...
(Joanna) - w tle - What the fuck...?
(Iza) - Skąd mam mieć pewność, że to nie kolejna ułuda? Łączność działa od pewnego czasu. Czemu dopiero teraz?
(*Magda) - Nie było nas w kraju. Pamiętasz rok 2007, wycieczka na Bornholm. Tydzień temu dopiero wróciłyśmy... Zapasy wyszły, a wyspę przejął ktoś inny.
(Iza) - Gdzie jesteście, zaraz zorganizuję zastępstwo i ktoś po was przyjdzie.
(*Natalia) - Nie załamie się nic, jeśli na chwilę opuścisz stanowisko. Chcę porządnie cię wyściskać. Za tatę, mamę... Za wszystkich.
(Iza) - Ja, nie wiem...
(*Alek) - Nie będą czekać wiecznie, droga Izo. Niestety, musisz podjąć decyzję. W przeciwnym razie zwrócimy się do kogoś innemu, bardziej szanującego rodzinę. Słyszałem, że niejaki Thiasam potrafi załatwić rzeczy niemożliwe.
(Iza) - Nie było was tutaj. Nie widziałeś co się działo. Nie masz prawa mnie oceniać.
(*Alek) - Podkreślę, że to ty mnie zostawiłaś. Ja uchroniłem twoje siostry przed strasznym losem. Ty nie zrobiłaś nic, by to zmienić. Wiem kim teraz jesteś, i jak poświęciłaś własnego nowego pachołka, dla uzyskania tego. Stało się jak przewidziałem. Zimna z ciebie kobieta.
(Joanna) - Iza... Słyszę silnik, Iza! - krzycząc
(Iza) - Pójdę po moje siostry, a ciebie nie chcę więcej widzieć. Powiedz tylko gdzie... Joanna, ktoś musi mnie zastąpić.
(Joanna) - podbiegła do Izy -Co ty wyrabiasz?
(*Alek) - Soczewka, kościół przy głównej drodze. Zabarykadowaliśmy się, więc się spiesz. Za godzinę już o nas nie usłyszysz. Między nami, jeśli nie masz nic przeciwko, może jakiś faścik pod laskiem, ten ostatni ostateczny raz.
(Joanna) - Daj ten telefon... - wyrwała siłą - Kto tam? Hmm... - wsłuchując się - Tylko charczenie. Z kim rozmawiałaś?
(Iza) - Alek, on... Sprowadził tutaj moje siostry, one żyją. Nawet nie miałam prawa sądzić, że wytrwały. Skreśliłam je na samym początku. Tylko mnie się udało pierwszej, a za mną nikogo nie było.
(Joanna) - Jaki znów Alek? Słyszałam tylko charczenie, nic poza tym.
(Iza) - Może zakłócenia? - usta zbliżyła do mikrofonu - Już idę, czekajcie tam.
(Joanna) - włączyła głośnik - Tam nikogo nie ma, Iza...
(Iza) - To moja jedyna rodzina, a gdyby twoja rodzina nagle się odnalazła?
(Joanna) - Odnalazła, ale... Martwa.
(Iza) - Musisz kogoś znaleźć za mnie, a gdy wrócę... Ocalimy resztę.
(Joanna) - łapiąc Izę za rękę - Nie zdołamy w czwórkę, wbrew temu kim jesteśmy. Jeśli teraz odejdziesz, wrócisz do obejrzenia naszych zwłok, twojego syna i całego rozpierdolonego Płocka. Pomyśl o Mathiasie, jak będę mogła mu potem, do cholery, powiedzieć, że cię nie dopilnowałam?!
(Karshin) - Jadą..
(Aven) - Ukryjcie się, kurwa...
(Iza) - Idę, dacie radę...
(Joanna) - To były zwidy...
(Karshin) - Wyjeżdżają!
(Joanna) - Iza, uważaj... - spostrzegła trupy
(Iza) - Siostrzyczki... - widząc w trupach żywe siostry - Chodźcie, jesteście tutaj.
(Joanna) - Schyl się... - wyciągnęła miecz - Nie waż się podnosić. A teraz wy, wstrętne bydlaki... - obcięła głowy jednym ciosem - Iza, co się dzieje...? Czemu myślałaś, że...
(Iza) - Uważaj... - upadając z Joanną na ziemię - Strzelają z tłumików...
(Aven) - Dziewczyny...! Kilku przekradło się od strony rzeki... Uważajcie, my staramy się z Karshinem ustrzelić skurwieli w tym miejscu.
(Joanna) - Dzięki...
(Iza) - Podziękujesz mi później.
Jedenaście czarnych beemek ustawiło się w sznurek, by utrudnić ostrzał snajperski. Podstawili się w cieniu drzew, targetując sobie strzelców na murach, a dodatkowo oddział dywersyjny. Uzbrojeni byli w karabiny l96, o dalekim zasięgu. Wiedząc jak wygląda sytuacja, szybko bandziory w czarnych strojach rozbiegli się po okolicy, zmuszając obrońców do szybszych reakcji. Kilka z nich skorzystało z nieuwagi, czołgając się w trawie, przy korycie rzeki. Celem tych zwiadowców była oczywiście Iza. Dopiero po dojściu wystarczająco blisko, zdecydowali się zaatakować. Rzucił się jeden na dziewczynę, z nożem w dłoni. Zdążyła się zorientować, kontrując próbę dania poderżnięcia sobie gardła. Dwóch pozostałych skupiła się na Joannie, zapominając nieco o koledze, znając możliwości Izabeli Dywizjońskiej. Nastąpiła delikatna szamotania. Trąciła ubranego w maskę narciarską ku skraju wzgórza. Na swojej dolnej wardze poczuła świeżo spływającą krew, oblizała zatem usta, spluwając przeciwnikowi nią po oczach. Nie przewidziała, że wróg posiadał wbudowany w strój linkę holowniczą. Sekunda zajęcia się swoją raną wystarczyła, żeby czarny wystrzelił łańcuch, przyciągając Izę do siebie. W planach gotował swój nóż ponownie, chcąc zatopić ostrze w tej ślicznej białej szyjce. Tutaj nastąpił kolejny problem. Siła kinetyczna sprawiła, że przyciągnięte ciało podziałało na zmianę położenia tego drugiego, a skoro byli połączeni, ruch podziałał na obie osoby. Jeszcze próbując się wyratować, Iza wyrwała napastnikowi nóż, aby jak najszybciej odciąć skórzaną linkę przy łańcuchu. Nie powiodło się. Pod wpływem szarpaniny, razem ze swoim niedoszłym oprawcą, liderka Dywizjonu przeturlała się kilkadziesiąt metrów w dół, obijając się o wystające kamienie, rosnące małe krzaki czy wbite w ziemię kawałki szkła. Joanna zaobserwowała zdarzenie, lecz nie zdążyła na czas dobiec, rozprawiając się z dwoma atakującymi ją przeciwnikami. Iza tymczasem pod napływem upadku i obrażeń, straciła momentalnie przytomność. Przed jej utratą, poczuła delikatnie smyranie wody pod jej ciałem. Napastnik nadal dychał, a nie miał zamiaru zmarnować okazji. Podszedł, trzymając się za brzuch, okrakiem siadając na Izie. Wciąż dzierżył nóż, widząc w jakim jest stanie znokautowana kobieta, chciał dokończyć dzieła. Wzniósł ręce w górę, za siebie, dysząc głośno i niemiłosiernie. Tak jakby w głębi duszy tego nie chciał. Jednak wyglądało na to, że i tak zabicie człowieka kusi. Wykonał zamach, z całej siły kumulując skupienie, wiedząc w jakie miejsce powinien uderzyć. Iza zablokowała atak swoim karwaszem na lewej dłoni, długo nie zdołałaby się bronić, wiedziała to. Gdy nastąpiło mocne naciskanie na nią, pchnęła dłoń ku górze, zsuwając nóż czarnemu z ręki. Kiedy ponownie za niego próbował chwycić, został lekko przyduszony, łapiąc jednakowoż za ostrze. Dobył broni, lecz gdy miał paść ostateczny cios, Iza złapała za zbliżającą się stal. Wbita w jej lewą dłoń dała niemiłosierny ból, powodując otwarcie dawnej rany. Czym prędzej  wyjęła nóż z własnego ciała, rekompensując wszystko rozpłatanym gardłem przeciwnika przez ten oto jego nóż. Po czym z powodu spore utraty krwi, ten padł, tuż obok Izy. Starczyło jej sił jeszcze na dobicie człowieka, nim odpłynęła świadomością na dłużej, z dosłownością.
02.04.2014, Sichów Duży, Aleja Lipowa
Z pewnością to nie była rzeczywistość, choć niewiele do tego brakowało, przywołując wspomnienie, którego nigdy nie chciała. Mianowicie ten najmroczniejszy dzień, który odebrał dziewczynie. Dane było po raz kolejny uwidzieć własny rodzinny dom, postawiony od fundamentów na krańcu ulicy, gdzie drogi prowadziły na północ oraz wschód. Może dlatego, że miejscem urodzenia była wieś, to wydostanie się z niej było tym bardziej prostsze, mimo wiecznej rozłąki z rodzicami i straceniem z oczu swych sióstr. Dzięki przypadkowi, zdobyła pierwszą broń, zostawiając za sobą przeszłość. W ciągu doby zabrała się z innymi randomowymi ludźmi, którzy zmierzali do ponoć bezpiecznego miejsca, stworzonego w opustoszałej fabryce, w Płocku.
Przed wybuchem apokalipsy niewiele czasu spędziła Iza ze swoją rodziną, kłócąc się o jej zainteresowania bronią. Do samej śmierci rodziców nie nastąpiła zgoda, a po zdradzie swojego byłego chłopaka nie potrafiła praktycznie nikomu zaufać, grając twardo stąpającą kobietę. Czas pokazał, że zdarzają się wyjątki od reguły. Wcześniej jednak nie było łatwo, nie mając wsparcia od nikogo, żyjąc z dnia na dzień. Życie samotniczki sprawiło, że prędzej odnalazła się w nowej rzeczywistości, przystosowując się do tego mrocznego świata. Ludzie, którzy stanęli za nią, później, tylko umocniło w niej wiarę, choć potem gorzej się czuła mentalnie, gdy umierali. Wiedziała, że jeśli boli nas strata, znaczy, że kochaliśmy naprawdę.
(Iza) - do siebie - Co to ma być... - widząc kilkunastu zakrwawionych za oknem
(Magda) - Musimy uciekać stąd, ja... Co potrzebne spakowałam.
(Tata) - Cholera jasna... Nasza mama się nie odzywa, miała po cichu uruchomić samochód.
(Iza) - A co ja mam robić?
(Natalia) - Weź coś przydatnego... Nie wrócimy tutaj już...
(Tata) - Dziewczyny, prędko, trzeba się zbierać...
(Natalia) - Moglibyśmy zostać w Łęgu, mam tam koleżankę. Na pewno się obładowała zapasami...
(Tata) - To ta sama dziewucha, która zaraziła ciebie militariami, Izabelo? - spojrzał na córkę
(Iza) - To była dobra decyzja, by zrobić coś w swoim własnym interesie, nie będąc waszym cieniem, prawda ojcze?
(Tata) - Mam złe przeczucia, ale... - wycierając pot z czoła - Nie mamy wyboru. Życie mamy jedno.
(Magda) - usłyszała krzyki zza okna - Pójdziemy z tyłu, a Izka przodem. W razie czego, zginie najmniej potrzebna osoba. Coś nadchodzi... Jest ich sporo...
(Tata) - Trzeba nam się przebić
(Iza) - A co z kotkami?
(Tata) - Nie mogą pójść z nami, przykro mi...
(Iza) - Gdy pojawia się problem, to chcesz je porzucić? To jest legalny mord w biały dzień!
(Natalia) - Durzza i Galbatorix to mądre stworzenia. Biegają szybciej niż my. Wszyscy do jednego auta się nie pomieścimy, więc jeśli masz ochotę wybronić koszki, to złapiesz nas dopiero w Łęgu, o ile przeżyjesz do tego czasu... Siostra, psia twoja mać...
(Iza) - Istnieje na pewno inny sposób... Sama znajdę, bez waszej pomocy - uruchamiając radio - Gdy się rozmyślicie, widzimy się przy aucie - wyrzucając radio za okno - podbiegła do kotów - Chodźmy, zabiorę was stąd. A co do was - patrząc na rodzinę - Pochodzimy z jednego gniazda i nie wypada srać do niego, lecz to tragedia łączy ludzi, a rozdziela rodziny. Cieszę się, że dokonałam tego wyboru ze świadomością, że poradzicie sobie beze mnie.
(Tata) - Co Ty wyprawiasz?!
(Iza) - biorąc koty na smycze - Odchodzę, tato. Tym razem na znacznie dłużej.
(Magda) - Co to ma znaczyć, the kurva...? Iza, no weź!
(Natalia) - zatrzymując siostrę - Nie, zdecydowała sama.
(Iza) - Poszukam pomocy na swoją rękę. Jeśli mam poświęcić koty, to mogę zginąć razem z nimi... - łapiąc oddech - Żegnajcie...
(Tata) - słysząc wspinające się trupy - Przepraszam... - spuszczając głowę
(Iza) - Pójdę już... - wyjmując nóż - Tato... rzucając w trupa z tyłu - To była ostatnia przysługa jaką wam wyświadczyłam, a nóż zatrzymaj, przyda się na pewno.
(Magda) - odwracając się - Opóźnimy tylko nieuniknione, kurwa...
(Iza) - Hmm... - wyszła
31.05.219, kościół Parafii Świętego Krzyża, Płock
Dalej po wyjściu z domu, wszystko działo się nieco inaczej, niż pamiętała. Z pomocą przyszedł Mathias, w swojej granatowej bluzie z kapturem, z wyborówką m4 na ramieniu. Był zanadto sprawniejszy, bowiem nienaturalnie wykonywał ruchy, a do walki używał głównie noża i głupoty zombiaków. Dodatkowo był bardzo brutalny momentalnie. Zamiast wybić normalnie pobliskie trupy, to podtapiał je w kałużach czy bawił się w ganianego. Poza tym, pozostałe rzeczy pozostały niezmienne. Sam jego wzrok dawał jej plus pięć do witalności. Złapał Izę za rękę, kierując do auta, w którym co dziw siedział Osa ze swoim młodszym bratem. Po odjechaniu stylistyka terenu znacznie się zmieniła. Przeskok czasowy musiał nastąpić, ponieważ przy wysiadaniu miała na sobie białą ślubną sukienkę, a oczywiste, Mathias również wystrojony na galowo. Świat wokół sprawiał wrażenie, jakby nic się nie stało. Żadnych najmniejszych śladów, że jakiekolwiek wydarzenie złe miało miejsce. Zupełnie, gdyby to apokalipsa nigdy nie nastała. Co się zgadzało, to kościół, w którym poślubiła swego wybranka oraz braku rodziców wśród publiczności. Większość detali się niestety nie zgadzała, przy doborze osób, które z pewnością nie przeżyły. Można wymienić jako przykład rozszarpanego sąsiada Szałamachę czy Natalię, zmarłą w Gdańsku ex Mathiasa. Ochoczo wszyscy gratulowali przyszłej młodej parze, a szczególnie rodzice lubego, zwykle odstający od takich publicznych orzekań.
(Piotr) - Mam nadzieję, że jakoś go unormujesz. Wyrywał się, to co mogliśmy zrobić. Liczę, że ta decyzja czegoś go nauczy. Zbyt wiele poświęcił na swojej drodze, do własnego samozadowolenia.
(Maria) - Społeczeństwo tego nie chciało zrozumieć...
(Iza) - Wiem jakie to poświęcenia. Pozwolę sobie nadmienić, że nie pozwolę mu zginąć.
(Mathias) - Boże, naprawdę w takiej chwili - do rodziców - Zawsze brałem konsekwencje na siebie.
(Iza) - Ponieważ tak ukształtowało Cię życie.
(Piotr) - Wyrazy współczucia z powodu rodziny. Słyszeliśmy kilka dni temu, ale kontrakty nie pozwalały nam na wyrwanie się od obowiązków. Fundacja się rozrosła na inne rejony...
(Iza) - Zawsze mówiłam, że bez posmarowania się niczego nie osiągnie, lecz czasem wpływowi znajomi pomogą.
(Mathias) - Nie będę miał zbyt wiele czasu na ewentualną prezesurę... Razem z drużyną zakwalifikowaliśmy się na LCS... Wystarczy, że pojedziesz ze mną, to wygramy walkowerem.
(Iza) - Voltarów trzeba się bać.
(Mathias) - O czym mówisz?
(Iza) - O twojej drużynie.
(Mathias) - Nie wiem do czego to słowo na V nawiązuję, ale zgadzam się. Neizz, Osa, Ariana i Noxy to porządna ekipa.
(Piotr) - Tracisz czas, synu... Ale to twój wybór. Od tego są rodzice, wspierają niezależnie od wyniku.
(Iza) - Jeśli kocha to, co lubi, i go nie zabije, to najchętniej będę wspierać jego wszelkie działania. Choćby były czasem niemądre, to zawsze.
(Osa) - Przepraszam - przepychając się - Przyszedłem na ślub kumpla, z drogi. O, cześć Noruk, kiedy się wybielisz w końcu? Czołem Nata, jak leci, ha, retoryczne pytanie. Państwo Nosarenscy, szacunek. No, w końcu, dorwałem was. Chcieliście mi zajść do świątyni beze mnie? Czołem, nowożeńce cholerne. No, niech was czmielowaty uściska - trzyosobowy niedźwiadek
(Mathias) - Mam nadzieję, że nie targałeś tak emocjami na próżno, i teamu nie brałeś ze sobą. Później mieliśmy i tak się spotkać, po weselu.
(Osa) - Nie no, spokojnie. Nie musiałem targać ich ze sobą, bo przyjechali osobno. Heheszky z sytuacji, ale teraz na poważnie. Znali datę, miejsce...
(Iza) - Więcej gości, to kateringowcy się ucieszą.
(Noxy) - Mathias, wybacz wtargnięcie, ale musieliśmy. To zdarza się tylko raz, znaczy nawet więcej, czego wam oboju nie życzę.
(Ariana) - Czjesć, wszjestkiewo najlepsziewo z okazji nowoj dorogi życija.
(Neizz) - Życzenia życzeniami, ja tutaj patriotycznie na wódeczkę przylazłem.
(Piotr) - Panie Najświętszy, miej nas wszystkich w opiece...
(Mathias) - Pogadamy na weselu, zgoda? Teraz chcemy tylko załatwić to, na co tyle czekaliśmy. Przysięga Wieczysta, do samego końca sięgająca.
(Osa) - A co was blokuje?
(Iza) - Jakiś pijak próbuje wstać i przeprawić się spod głównego wyjścia.
(Osa) - Dajcie mi gnata, to pomogę mu się zmotywować. Żartuje oczywiście, ale to skandal...
(Norik) - Skandalem jest twój rasizm, białasie słowianie.
(Osa) - Wyjdź z tego tłumu, to rozwalę ci łepetynkę. Mathias to mój ziom, i jeśli trzeba nadużyję siły. To jest najważniejszy dzień tych młodych... Czekajta, załatwię choć ten problem... - podszedł do pijaka - Słuchaj, panie żulu... Wypierdalaj pan stąd w podskokach, bo wpierdol spuszczę. Po raz pierwszy. Po raz drugi. Po raz trzeci, sprzedane. Ostrzegałem... - złapał za chabety - Niech ktoś wyrzuci ten element, dziękuję. No i jeszcze jedno. Noruka nie wpuszczamy, jeśli się nie podoba to wracaj do swojej Rumunii, Armenii czy skąd tam kolwiek jesteś. Możemy wchodzić, śmiało. Mathiasie... Izabelo...
(Mathias) - On nigdy się nie nauczy - z uśmiechem
(Iza) - No, raczej nigdy - idąc w rączki do kościoła
Teraźniejszość
Z letargu wyrwały Izę szpony rzeczywistości. A dokładnie mężczyzna ubrany w granatowe szaty. Podobny był Mathiasa z pozoru, choć siedział tyłem. Wtedy modliła się, żeby to naprawdę był on. Zjawiłby się w najważniejszym momencie, punkcie kulminacyjnym. Wiele by to zmieniło w nadchodzącej walce, lecz przewidywalność bywa próżna. Po odwróceniu, twarz została zidentyfikowana. Nie przypominała nikogo znanego. Na plecach nosił ciężką voltarską stal, z rękojeścią w kształcie głowy wilka. Zwrócił oczy ku Izie, przedstawiając od razu swe intencje, które nie były czysto złe, ale w tym było sporo przykrej prawdy.
(Fuus) - Nie forsuj się, jeszcze nie wszystkie twoje tkanki się nie zregenerowały.
(Iza) - Ktoś ty, i... Czego chcesz?
(Fuus) - Przeżyłaś niemały szok. Przede wszystkim żyjesz... To może zabrzmi niefortunnie, lecz bez ciebie i Mathiasa, nie wygracie tej farsy.
(Iza) - Wydajesz się mnie znać.
(Fuus) - Nie tak bardzo, co opowieści.
(Iza) - Opowieści?
(Fuus) - Tak, mój przodownik. Opowiadał mi o Dywizjonie, w snach. Tak niewiele was dzieli od zwycięstwa.
(Iza) - Powiedziałeś, że... Beze mnie i Mathiasa nie wygramy. Coś sugerujesz czy wiesz jak to się skończy?
(Fuus) - Tylko ten, który jest nad nami, z boskim mechanicznym piórem, on jedynie wie.
(Iza) - Ty mnie tutaj przyniosłeś?
(Fuus) - Nie wolno mi naruszać cudzych sfer. Upewniłem się, że nic tobie nie zagrozi. Tam na górze, potrzebują cię. Wiesz, że musisz wrócić.
(Iza) - Wiem ale... Nie bardzo rozumiem pewnych rewelacji. Moja ręka po styknięciu się z ranną ręką, przyspieszyła jej leczenie. To działa na wszystkich? Na mnie chyba nie, skoro nadal leżę.
(Fuus) - Jestem człowiek małej wiary, nie potrafię pomóc. Wiem natomiast, że walczysz o coś, to walczysz, a nie jak mawia twój przyjaciel Osa "się opierdala". Co ma przyjść, to przyjdzie.
(Iza) - Co mam zrobić, jeśli nawet... - uczucie bólu - Wszystko mnie boli, a od samego myślenia rzygi podchodzą do gardła.
(Fuus) - Sugeruję, byś pomyślała czego naprawdę chcesz. Pierw pomyśl o tym, a reszta sama przyjdzie. Cóż, zmarnowałem wystarczająco czasu, a jakieś zewnętrzne źródło pozyskuje moją esencję... Tutaj się rozstajemy. Poza tym, dziękuję. Za ogół, za to co robisz dla tych ludzi.
(Iza) - Hmm?
(Fuus) - I byłbym zapomniał. Nazywam się Fuus, a przynajmniej tak się zwałem za życia - znikając
(Iza) - Czekaj... Mam jeszcze pytania... Nie odchodź! Cholera... - zasypiając
(głos Mathiasa) - Iza... Iza... Pobudka, biała wilczyco!
(Iza) - Cholera...! - obudziła się - Nikogo nie ma... Czy ja śniłam czy to wydarzyło się naprawdę. Fuus, ale... To nie ma sensu. Cokolwiek to było, muszę jakoś... Muszę się podnieść, choć napierdziela jak wieczny ogień. Muszę jakoś to rozgryźć. Hmm... Gdybym tak, spróbowała siebie dotknąć - przytrzymała dłoń na klatce piersiowej - Nie czuję różnicy. Nie, moment, czuję coś. Ciepło, przyjemne ciepło. Już niemal... Dobrze, teraz lewa ręka - przytrzymała prawą dłoń na lewej - Nie jest to szczyt mojej możliwości, ale... Zawsze to jakiś progres... Teraz wstać, potrafię. Raz... Dwa... Trzy... - wstała - Dobrze, jestem gotowa. Ktoś musi mnie zabrać... Sama nie dojdę za tego życia... - uruchamiając telefon - Kurwa, spieprzony wyświetlacz... Po prostu świetnie.
Wtedy jakby nigdy nic podjechała czarna beemka, podobna do tych widzianych wcześniej. Jednakże, nie było w środku wroga, a przyjaciel kierował. Ku śmiesznemu rozczarowaniu, za kółkiem siedział Igor, wysłany z misją ewakuacyjną. Ktoś musiał powiadomić Dywizjon o upadku Izabeli, wierząc do końca w jej przeżycie. Igor stał się niezwykle użyteczny, choć proteza nogi skutecznie utrudniała mu życie. Pomógł dziewczynie wejść do środka, po czym odjechał. Zorientowała się, że jadą w zupełnie innym kierunku. Okazało się, że ktoś miał wobec Izy inne plany.
(Igor) - Dobrze zrobili, że wysłali mnie. Opuścili cię, tam na górze. To było nierozsądne. Mówili tak o twojej ważności, a stracili cię z oczu.
(Iza) - Wraca stary moralista spod Sierpca?
(Igor) - Wybacz, relacjonuję moje wrażenia. Panowie od transportu wybici w większości, lecz mogło to wyglądać inaczej.
(Iza) - To najważniejsze. Gdzie właściwie jedziemy? To zła droga.
(Igor) - Nie jedziemy bezpośrednio do Płocka, tylko delikatnie pod mieścinkę na królewskiej ziemi. Takie dostałem instrukcje.
(Iza) - Od kogo?
(Igor) - Iren, znasz imię?
(Iza) - Znam, tylko skąd wiedziała?
(Igor) - Większość twoich bliskich znajomych wiedziała. Polecono mi, żebym przetransportował cię do Strefy. Zbiera się tam mała grupka, a powrót do Płocka w pojedynkę to marny pomysł. Poza tym, widzieli jak kradnę beemkę, więc spalona meta. W doborowym towarzystwie powrót zyska na sile.
(Iza) - Co takiego znajduje się w Strefie?
(Igor) - O tym powinna ci powiedzieć sama Iren. Niedługo będziemy... Czy chcesz o czymś konkretnym porozmawiać? Pół godziny pozostało.
(Iza) - Ile tam leżałam, nim... Ktoś posłał po mnie?
(Igor) - Godzinę najwyżej. Po kwadransie twoje zaginięcie zostało zgłoszone. Konkretne znalezienie ciebie było trudniejsze. Prąd rzeki poniósł cię przy granice gminy, to i trudniej szło odnalezienie. Gdyby nie twoje kształty dolne, za pozwoleniem, to bym pomyślał, że to jakiś trup. A porywczy bywam, mimo utraty całokształtu... O cholera... - zza mgły wyłoniło się stado - Cholera...
(Iza) - Hamuj, słyszysz, hamuj!
(Igor) - Zacięły się, trzymaj się siedzenia, nie puszczaj... Fuck...!
5 minut później
Auto wpadło w poślizg i potrąciło stado, akurat uczęszczające po opuszczonej trasie. Iza zaklinowała się przy siedzeniu dla pasażera, lecz Igora w środku nie było. Przednia szyba pękła. Typowych śladów krwi widocznych nie było. Mimo obolałego karku, wzięła miecz ułożony na tylnym siedzeniu i wyszła bardzo ostrożnie. Przed nią maleńka horda żerowała nad ciałem człowieka, w przybliżeniu Iza domyślała się kim była leżąca w bezruchu osoba. Obecność dywizjonerki wzbudziła niemałe zainteresowanie ze strony trupów. Natychmiastowo zrezygnowały z aktualnego zajęcia, by tylko dojść do nowego mięska, powyściskać i przegryźć w każdym możliwym miejscu na ciele. Wypadek nieco spowolnił ją, ale swoje zregenerowała. Wyszła na przeciw nadchodzącym szwendom. Oszczędzając siły, używała miecza niczym kija do odpędzenia, pozbawiając martwe ciała możliwości dalszego dialogu. Ze smutkiem spojrzała na to, co pozostało z Igora, dumnego dawnego lidera Rozjemców, działający w Dywizjonie jako organ doradczy. Znajdowali się niedaleko Strefy, więc można powiedzieć, że umarł na ziemiach, które niegdyś chciał zdobyć dla swojej organizacji. Wyszło prawie zgodnie z jego planem, gdyż to Dywizjon właśnie przejął Strefę. Niestety sam Igor nie doczekał tego momentu i nigdy już o nim bezpośrednio nie usłyszy. Leżał biedny z rozerwanym brzuchem, z którego zwisały jelita i rozprutym gardłem. To, co wzdragało, to otwarte pośmiertne oczy. Zwrócone ku samochodowi, jakby się łudził, że Iza obudzi się wcześniej i zapobiegnie jego bolesnej powolnej śmierci. Tak się jednak nie stało. Nie przemienił się, więc choć tego mu się oszczędzi. Iza wzięła głęboki wdech, wypuszczając długo powietrze z płuc. Pozostało tylko przebić mózg, w celu uchronienia ciała od samoistnej reanimacji. Tak też się stało. Igor mógł odejść w spokoju, że nic nie przejmie już nad nim kontroli. Przede wszystkim zamierzała go pochować, żeby w żaden sposób nie trafił pod kordońskie skrzydła. O jeden dawny przyjaciel do ubicia, tym lepiej, tłumaczyła sobie. Przy najbliższym rowie wykopała swoimi rękami dół, do którego przeniosła zwłoki, a kopała tak dobre dwie godziny. Pomodliła się nad mogiłą, po czym odeszła w kierunku Strefy, do której miała zaledwie kilka kilometrów. Nie takiego obrotu sprawy się spodziewała. Kolejna osoba pomagająca Dywizjonowi zginęła. Przez chwilę zastanawiała się, czy Thiasam nie przewidział śmierci. Giną może w większości czarni  bez imion, a Dywizjon traci znaczące osoby.
Godzinę później, wejście główne do Strefy
Zziębniętą Izę, tuż przy wejściu rozpoznali strażnicy. Zawołali po zespół medyków, lecz dziewczynie zależało tylko na spotkaniu z Iren, będąca kimś w rodzaju samozwańczej dowódczyni tego miejsca. Zniszczone miejsce pozostawało wciąż silnym, a to sami ludzie podtrzymywali te fundamenty. Zawołanie rozgrzmiało, to posypały się pioruny. Przyszła z błotem na twarzy Iren, zastając sojuszniczkę siedzącą na targu z kocem na ramieniu. Zdziwienie naszło, gdy rozglądając się wokół, nie doświadczono dodatkowej obecności. Bowiem to wiadome było, że z Izą ktoś był. Pytanie nie należało do przyjemnych, lecz zadane być musiano. Sytuacja ogólna się poprawiała, ale kolejna osoba za to w międzyczasie zapłaciła najwyższą cenę.
(Iren) - Wyglądasz jak sto nieszczęść... Jakbyś szła całą drogę od Płocka.
(Iza) - Zaledwie niewielki odcinek. Coś spotkało nas po drodze, mnie i... Tego, który mnie znalazł. Przy trzy czwarte trasy tworzyła się dziwna mgła. Nie przewidzieliśmy tego. Wpadliśmy w poślizg... Zaklinowałam się, może dlatego mnie widzisz jeszcze. Igor wypadł przez przednią szybę... Byłam nieprzytomna kilka minut, po prostu nie zdążyłam - zaciskając zęby
(Iren) - Złamał kręgosłup?
(Iza) - Napatoczyło się stado. Gdy się przebudziłam, było po wszystkim. On już nie żył.
(Iren) - Wierzyliśmy w niego. Nie będę się wypowiadać wiele, bo znaliście go dłużej. Względem tego jaki był na początku waszego spotkania z nim, to zmienił się.
(Iza) - Tak, nawet poradził mi mocno się trzymać. Może gdyby puścił cholerną kierownice...
(Iren) - Pochowamy go, gdy w końcu nastanie spokój.
(Iza) - Już to zrobiłam... Na tyle ile mi pozwalały możliwości.
(Iren) - Przepraszam za zmianę tematu, ale się w miarę ucieszysz. Zebraliśmy kilkunastu chętnych, zdolnych wesprzeć nasze zmagania.... Iza, słuchasz mnie?
(Iza) - Nie rozumiej tej decyzji.
(Iren) - Widzieli cię jak upadasz na dół. Mogli ściągnąć posiłki. Powrót w tak krótkim czasie wielce by im był na rękę.
(Iza) - Wiem, coś podobnego Igor mówił. Właściwie, hmm... Poddałaś ich voltoazie?
(Iren) - Zrobiłam to, co zrobiliście wy w Płocku. Lekko podchodzi pod łamanie tradycji, ale chodzi o efekt. Potrzebujemy zasobów jak nigdy dotąd. Thiasam gdzieś tam krąży. Odbicie Strefy to była zaledwie drobna wymiana zdań. Przejęcie Torunia to wisienka na torcie. Nie mają bazy wypadowej. W tym czasie gromadki naszych obsadzili pobliskie miasta na zachodzie, pod zdalną obserwacją. Nie ma teraz nic przypadkowego.
(Iza) - Co jeśli nie zamierza się wycofać? Znasz go od dawna.
(Iren) - Znałam, gdy miałam jeszcze nadzieję, że się powstrzyma. Powinnam była skontaktować się z tobą wcześniej. Jak zwykle moja wiara wydymała mnie od tyłu.
(Iza) - Obie popełniliśmy błąd, pozwalając Thiasamowi robić swoje. Zbyt wiele razy i zbyt chętnie.
(Iren) - Nie poprowadzi tego, co zebrał na Toruń, to pewne. Żaden dowódca nie lubi dostawać w plecy. Dlatego możemy wrócić, odebrać to co nasze. Widziałam myśliwiec, całkiem niedawno, to Kazimir? Zdobycie tej maszyny kosztowało nas wiele czasu.
(Iza) - W tej chwili rozmawia z rosyjskim regentem. Jestem dobrej myśli. Na zjeździe mnie poparł.
(Iren) - Przez same dowody obciążające Thiasama, jego ludzi bardziej, ale nigdy chyba nie powiedział, że jest nam dłużny. Mamy tylko słowo i papierek. Mógł śmiało przenieść swoje miasteczko przenieść do kraju, dla samego bezpieczeństwa, a teraz? Jesteśmy na skraju, bo wielki sojusznik czeka łaskawie aż mu odpowiemy. Powiedz, gdybyśmy nie mieli myśliwca, to co? Pomocą byśmy się jedynie podrapali po dupach.
(Iza) - Możemy ruszać w każdej chwili.
(Iren) - Zbiorę tylko transport. Potrzebujemy ciężarówki.
(Iza) - Zaczekam tutaj.
(Iren) - Iza, nie martw się. Dokopiemy frajerom, się nie damy.
Kwadrans później, w trasie na Płock
(Iren) - Podjedziemy prosto pod most, się zdziwią. Na moście podobno się okopali.
(Iza) - Nowy most został zniszczony, możemy podjechać na stary.
(Iren) - Rozmawiałam z Kieną, nasi zostali w Toruniu. Domniemani kolaboranci przyłączyli się do naszej rebelii. Niechętnie lubię takie zagrania, ale lepiej mieć ich pod nosem niż pozwolić na ewentualną próbę odzyskania miasta przez buntowników. Teraz mają niewielką wartość.
(Iza) - Jeśli umrą, to będą wiedzieli za jakiego powodu.
(Iren) - Potraktuję ich mózgi w pierwszej kolejności iluzją. Potem uśmiercę, gdyby czegoś próbowali. Taka śmierć boli najmniej, bo odczuwają ją w głowie, więc drugi raz nie poczują tego samego.
(Iza) - Potrafisz odczynić iluzję tego świata?
(Iren)  - Trafiłaś pod zły adres. Potrafię narzucać, nie usuwać. Prawdę powiedziawszy, na iluzję tego świata moje umiejętności nijak pomogą.
(Iza) - Szkoda...
(Iren) - Jest coś, co chcesz mi powiedzieć, czego nie powiedziałaś?
(Iza) - Może to normalne, w moim podniosłym stanie, pełnym stresu, potu i krwi, ale... Widziałam kogoś, kogo widzieć nie powinnam. Tuż po moim upadku, pędziłam z prądem rzeki, lecz pewna osoba mnie wyciągnęła.
(Iren) - Rozwiń to? Jeśli chodzi o wątek Marty, to...
(Iza)  - przerwała - Nie, nie chodzi o to. Widziałam Fuusa, w ludzkiej postaci. Może to nie ma znaczenia, bo to wszystko przez szok pourazowy.
(Iren) - Iza, to nie jest normalne. Fuus przecież jest jednym z wilczych opiekunów...
(Iza) - Mathiasa, wiem jak to brzmi...
(Iren) - Widzieć czyjegoś wilka w eterycznej formie, to brzmiałoby bardziej racjonalnie. Jeśli ktoś rozumiałby kim byli rdzenni voltarzy. Z drugiej strony widzieć ludzką powłokę tych wilków, to coś niecodziennego. Zwłaszcza, że chyba tylko raz ci się ukazały takie wilki. Masz pomysł dlaczego? Bezpośrednio spytam, coś szczególnego się stało tam?
(Iza) - opuszczając głowę - Nic szczególnego. Mówił szyfrem, dziwnymi frazami. Próbował zasugerować, że bez Mathiasa i mojej pomocy, możemy być skazani na porażkę.
(Iren) - Od początku tęsknisz za nim, to twoje pragnienie. Mózg opatrznie to przetwarza.
(Iza) - Niczego sobie nie ubzdurałam. Do tego poznałam swoją unikatową zdolność. W jakiś sposób potrafię uleczyć kogoś w większym stopniu, siebie w mniejszym. Wystarczy dotyk. Odkryłam to kilka chwil przed wypadkiem. Oczy mi wylały nieco krwi. Tych smug z twarzy nie dałam rady zmazać.
(Iren) - Jakich smug? Tych pod oczami...? Wcześniej ich nie było?
(Iza) - Na pewno. Poczułam ból, krople krwi przeleciały po mojej twarzy, kończąc aktywność na szyi, przy śladzie wilczych pazurów.
(Iren) - Czyli to o ciebie chodziło.
(Iza) - O czym mówisz?
(Iren) - Mówiono dawniej, że w nowszych czasach przy skutym lodem lesie, proroczy wilk znajdzie wybraną, która zostanie naznaczona. Ślad na twarzy miał przypominać jej rolę, jaką musi spełnić. Zjednoczyć rozbite społeczeństwa ludzi, a przy tym zakończyć nieskończony konflikt czarni i bieli. Mniej więcej tak to brzmiało. Pasuje to do okoliczności, przed laty, gdy zabiliście pierwszego takiego wilka.
(Iza) - Zabiła go Joanna. Kierował się na mnie, ale Mathias przyjął cios na siebie. Jemu pozostawił ślad na twarzy.
(Iren) - Więc to może Mathias jest kluczem.
(Iza) - Tylko nie wiemy gdzie go szukać. Białych plam było wiele, a wyraźnych wskazówek zbyt mało.
(Iren) - Skoro to wszystko idzie zgodnie z przeznaczeniem, to powinien się wyłonić, choćby z ziemi. Widocznie coś go blokuje, ale wierzę w twoje przekonania, że czujesz z nim więź. Tak jak rodzeństwo. Jeśli umrze jedno, to drugie z końca świata odczuje jego stratę. Czujesz, że Mathias nie umarł, więc niedługo wszelkie nasze wątpliwości powinny zostać rozwiane.
Pół godziny później, wjazd do Starego Miasta, Płock
Przez zniszczenie mocnego skrótu na Moście Solidarności, ciężarówka musiała przeprawić się przez nieremontowany od dawna stary most. Początkowo nic nie wskazywało na tragedię. Po przejechaniu połowy, wielce się to zmieniło o sto osiemdziesiąt stopni. Wjazd do miasta został otwarty, brutalnie dając dostęp wrogim siłom do wnętrza tej mocno bronionej twierdzy. Barykada na drodze skutecznie zablokowała dalszą jazdę. Wokół było słychać wystrzały, charkot zombie oraz krzyki uśmiercanych ludzi. Izie przyszedł do głowy najgorszy koszmar, wrócić po to by ujrzeć syna, szwagierkę i przyjaciół martwych. Nie mogła do tego dopuścić. Mimo ostrzeżeń Iren, z całą surowością wybiegła z pojazdu. Pobliskie zombie potraktowała mieczem, traktując to jako rozgrzewkę. Ochotnicy, którzy przyjechali razem z nią, krzyczeli za Izą, żeby posłuchała głosu rozsądku i powstrzymała gniew, lecz nie można powiedzieć, ni zrobić nic, co zmieniłoby przeznaczenie. Iza po przebiciu się przez pierwsze trupie warstwy, trafiła do samego piekła, nie wierząc, że takie może powstać na ziemi. Jej śladem ruszyła Iren, wraz z bojownikami, licząc, że dołączy do przywódczyni Dywizjonu, nim ona sama podzieli los tych, którzy kierowali się bezpośrednio gniewem, nie rozumem. Niewykluczone było także, że gdzieś w pewnej fazie walk ujawni się Thiasam, dopełniając to, co obiecywał na pokojowych obradach, gdy to w obecności Izy zarzekał się, że kolejne spotkanie do ulgowych należeć nie będzie.

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.rometrouterws50.pun.pl www.opowiadaniasf.pun.pl www.animenarutomanga.pun.pl www.great-anime.pun.pl www.siedmiumistrzowmiecza.pun.pl