#1 2018-05-31 03:30:34

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 45 - Dobijająca cisza

950, Voltarya, Pierwszy dzień turnieju
Pierwszy dzień był owocny dla tego nieprzewidywalnego z braci, Fuusa, bowiem udało  się mu dostać do kolejnej części turnieju, choć omal nie zostać podcięty przez Brecugę, który próbował z całych sił pozbawić rywala zwycięstwa podczas ostatniego okrążenia. Wtedy koń turniejowy, którym galopował Fuus został specjalnie spłoszony, a jeździec zmuszony był do pokonania drogi manualnie poprzez kilkudziesięciometrowy parkour po zniszczonych ruinach. Szczęśliwie się złożyło, klacz uspokoiła się, będąc nieco na prowadzeniu. Fuus doskoczył na siodło, uprzednio dmuchając ostrym piaskiem zebranym na chramach, prosto w twarz sąsiada. Ostry piach utrudniał widzenie w pełnej krasie, a do tego garstka tego specyfiku wystarczyła, żeby siodło poluzowało się. Orientując się dopiero po fakcie, Brecuga oberwał sam z siebie wystającą gałęzią, której nie zauważył. Kilkanaście sekund z innym przebiegiem, a kto inny mógł zwyciężyć. Należy pamiętać, że nie liczą się rezultaty, tylko jak efektywnie się uzyska dane zwycięstwo, a oto przede wszystkim chodziło w voltarskich turniejach.
W walkach drużynowych nikt nie ucierpiał znacznie, a to pierwszy taki przypadek od niemal tysiąc lat, gdy to pierwsi voltarzy stanęli w szranki, a oszczędzili siebie wzajemnie, dla samego kontynuowania cyklu czerni i bieli. Mimo iż dawne pokolenia siebie nienawidziły, to nie mogli bezpośrednio sami sobie życia odebrać, gdyż byli protoplaści byli odpowiedzialni za skrawek ziemi, który wiele lat później stał się imperium.
Podczas rundy na jeziorze tylko jeden zawodnik się lekko podtopił, lecz to przez intrygę, którą uknuli spiskowcy z Królestwa Polan, Lankiewicz oraz Tempak. Wyłowiony chwilę potem Grusnien znalazł ich po uroczystości i obił  krocza tak mocno, żeby to pamiętali jak traktuje się oszukiwanie. Do tej pory drobne cwaniaczki chodzą jak wykastrowane strusie, z lekko nienaturalnie podwyższonymi głosami.
Uroczyście odprawiono trzy osoby z pierwszej fazy. Laske, zwany Czerwonym Szwabem, Łuja, zwana Błogą Wierczynią oraz Tempak, zwany Tempakiem. Reszta cały czas jest w grze, czekając na drugi sądny dzień, w którym odpadnie najwięcej zawodników, bowiem do finału dotrą tylko najsilniejsi bojownicy votlarskich antycznych cnót.
Do lokalnego tymczasowego barku, na obrzeżach błoni turniejowych, udali się bracia, razem z Mathiasem, przy asyście Oriany oraz Jacka Sparrowa. Ze względu bezpieczeństwa Izi, krytycznie oceniania żona wygnańca, została odsunięta od nawet oglądania widowiska, więc samo wkroczenie zrodziłoby więcej problemów, którym jest sam nieobliczalny Fuus. Nastąpiła przerwa, wieczorna, tym bardziej zgodnie się ułożyło, bowiem przeszłość zna przypadki nawet kończenia pierwszego dnia przed dobrą północ. Teraz wszyscy mogli odpocząć, napić się, pójść na dziewki, czy pełen zestaw. Tylko właśnie owe tajne zgromadzenie postanowiło spożytkować przerwę w zupełnie inny sposób.
(Lautern) - Niełatwy bój. Musisz przyznać, bracie.
(Fuus) - popijając grzańca - Tego było mi trzeba. Mocnego pieprznięcia w tą moją czachę.
(Lautern) - Dobrze się stało, że  odpadli ci, z tych irytujących.
(Fuus) - Gorzej dla tych, którzy mi podkładali kłody. Gorzej dla ich samych.
(Jack) - Od początku wierzyłem w twoją osobę, wilczy przyjacielu, nie wątpiłem do samego końca.
(Fuus) - Wchodzenie w kłamliwość nie przysporzy tobie przyjaciół. Dygałeś na moją ojcowską stal, hmm? Odpowiedz. Przecież wiesz, że cię nie zabiję.
(Jack) - Ba... Bardzo ładny kordelasik.
(Fuus) - To długi voltarski miecz ząbkowany, nie jakaś zagięta imitacja prawdziwej klingi. Wy łupicie takie bronie. My musimy na nie zasłużyć.
(Jack) - Co szkodzi podwędzić, raz czy dwa? Chodzi o przeżycie, wszędzie się to sprawdza.
(Fuus) - Przeżycie zależy przede wszystkim od jakości oręża, a nie samo podpieprzenie słabej stali, która po kilku ciosach się skruszy, jak gutastowe okno w silną jesienną porę.
(Oriana) - Ta sprawa, z mieczem...
(Jack) - Nazywasz się niewiasto, Oriana, zgadza się? 
(Lautern) - To Jack... Przepraszam, zapomniałem nazwiska. Jest piratem. Trudno będzie to nam przełknąć, ale to też towarzysz niedoli obecnego tutaj Mathiasa.
(Oriana) - Miło poznać - wyciągnęła delikatnie dłoń
(Jack) - Przyjemność po mojej stronie... - muskając ustami dłoń Oriany - Kapitan Jack Sparrow, właściciel okrętu Czarna Perła. Mam nadzieję, że dasz się zaprosić na pokład, a potem przed ster, no i do kajuty kapitańskiej.
(Lautern) - prawy sierpowy w pirata - Jedynie to ja mogę ciebie zastąpić, a Ty, panie Jack Sparrow, poczekasz pan na suchym lądzie. Taki układ jest satysfakcjonujący?
(Jack) - A co tyczy się tej drugiej niewiasty, warkocza długiego miała...?
(Fuus) - Lautern ledwo zarysował twój polik, nie chcesz wiedzieć, jakie umiejętności przestawiania kości posiadam ja.
(Mathias) - Co zatem z tym mieczem?
(Oriana) - Po wyjściu księżyca możemy udać się na zwiady. Pozostała tam tylko symboliczna liczba strażników. Dostaniemy się przez tylne wejście, przez główny dziedziniec, aż do najgłębszych komnat. Liczmy się, że ktoś okiem wyłapie nas, wtedy przeniosę nas w miarę bezpieczne miejsce. Cała akcja powinna potrwać zaledwie kilka minut.
(Lautern) - Będę wyczekiwał waszego powrotu, przy wejściu na błonie.
(Oriana) - Naprawdę nie trzeba, dotrę na czas.
(Jack) - Dla jasności, nie odbijam nikomu kochanicy, wyjaśnione? Tylko misja towarzyska.
(Mathias) - Mamy wybór czekać tutaj, bądź spróbować dostać się do medalionu.
(Fuus) - Nie ma Thiasama na błoniach. Dojrzałem, że czmychnął w kierunku pałacu. Rozmówić się z Cailonem. Prosto pojąć, że ryzyko byłoby spore. Wielkie sam na sam, całkowite przeciwko dwom możnym.
(Lautern) - Pozostaje trwać do finału. Wtedy na pewno będzie okazja. Obaj władcy będą nagradzać wygranego. Wystarczy tylko dotrwać. Obiecujesz nie wyrywać się wcześniej?
(Mathias) - Trochę to nie ode mnie zależy, ale spróbuję.
(Jack) - Zmuszony jestem... Wybaczcie, ugodzić się z moim zastępcą. Właśnie teraz, niestety... Spotkamy się przy tamtym jeziorku, dobrze?
(Oriana) - Nie wtajemniczaj nikogo w to, co tutaj usłyszałeś. Oszczędź tym, których kochasz nieświadomego cierpienia.
(Jack) - Ażeby tam Gibbs był kimś wyjątkowym. Nie będzie mnie trochę, a nawet mogę ponieść męczeńską śmierć. Wypada uprzedzić załogę, że mogą już drugiego takiego kapitana nie poznać.
(Fuus) - Zgoda, mów o czym dusza zapragnie. Lecz jeśli przyjdzie ci na ślinę coś o moim powrocie, to przełknij ową myśl.
(Jack) - Pan mówi, sługa robi - odchodząc
(Mathias) - Gdybym miał w pełni mocy, wziąłbym udział. Z mojej perspektywy wyglądało to dosyć interesująco. Chciałoby się zostać w jakimś stopniu zapamiętanym.
(Fuus) - Zostaniesz. Do zakończenia turnieju nadal wszyscy sądzić będą, że to Sir Mathias, człowiek znikąd, wspiął się na szczeble voltarskiej drabiny bitewnej. Nawet jeśli znikniesz z naszych granic, to ślad po tobie pozostanie. Prawdę powiedziawszy, nie interesuje mnie taka chwała. Przyświeca mi cel bardziej honorowy, jakim jest odbudowanie tego, co przeszłość rozbiła. Honor moich przodków.
(Oriana) - No to co panowie, po maleńkim? - wznosząc kielicha - Trzeba was rozluźnić. Teraz mamy przerwę od turnieju. Można być mnie poważnym.
(Fuus) - W tym przypadku to jedynie Mathias może się rozluźnić.
(Mathias) - Gdzieś tam czeka na mnie żona. Nawet jeśli bym mógł, to zdrada nie przeszłaby mojego rozsądku na wskroś.
(Lautern) - Za co więc pijemy?
(Mathias) - A musi być okazja?
(Lautern) - Powinien być powód.
(Mathias) - Za pomyślność powrotu Oriany oraz mojej misji.
(Oriana) - Dobra myśl, wypijmy zatem - popijając
(Fuus) - Za Orianę i Mathiasa! Jedna zadziora, drugi kombinator.
(Lautern) - W ustach Fuusa toż to prawdziwy komplement.
(Oriana) - Myślałam, że nigdy od szwagiera takiej analizy nie usłyszę.
(Mathias) - Powoli wyłania się księżyc - spoglądając w niebo - Bezchmurne granatowe niebo na słowiańskiej ziemi jest takie piękne... Nie sądziłem, że... - odwrócił się - Dawno mówię do siebie?
(Fuus) - Jeśli się dobrze przyjrzysz, gdzieś tam zobaczysz jak słoma wystaje memu bratu z butów. Oriana nie lubi się zbędnie opóźniać. Byłeś w naszej kuźni? Zapewne nie byłeś. Mrugnięcie wystarczy do zakończenia zadania niepowodzeniem.
(Mathias) - Tak było też z twoim poprzednim koniem?
(Fuus) - Skąd...? Skąd ty wiesz? Zresztą, wtedy jedynie straciłem czujność. Ludzki błąd.
(Mathias) - Mówi to ten, który tak ceni przeżycie.
(Fuus) - Zgodziłem ci pomóc, więc nie biadol do mnie bardziej. W przeciwnym razie, będziesz miał problem z... Powrotem do tych, których pragniesz obronić.
(Mathias) - Turniej trwa, więc nie mógłbyś.
(Fuus) - A kimże jesteś niby? Jakimś antycznym bóstwem, którego nie da się zabić? Nikogo takiego już nie ma. Są tylko bardziej silniejsi i mniej.
(Mathias) - Hmm?
(Fuus) - Chcesz się przekonać? Jak mówicie na pojedynek jeden na jednego?
(Mathias) - wstając z ławki - Solówka.
(Fuus) - Więc wyzywam cię, Mathiasie, polsko rusiński voltarze. Stań do solówki i przyjmij ciosy z mojego kułaka z honorem.
(Mathias) - Nie jestem w pełny pewny, czy dam ci radę.
(Fuus) - Za późno - zrobił zamach - Hmm...
(Mathias) - Możemy dopić przepalacza? Marnujemy tylko czas.
(Fuus) - Ja się dopiero rozgrzewam.
Jeden z braci sprawiał wrażenie niestabilnego, gotowego zabić wszystko, co stanie jemu na drodze. Oprawców swojego poprzedniego konia zgładził w pomście za ukatrupienie jego pierwszego wyjątkowego konia, którego właśnie otrzymał krótko po swojej inicjacji, nie mając nawet dziesięciu lat. Można powiedzieć, że pierwsze tak mocne zdarzenie wywołało u niego coś w rodzaju traumy. Późniejsze wydarzenia, związane ze śmiercią rodziców, tylko go podminowały bardziej. Dodatkowo obawa przed knowaniami własnego wuja, Cailona, powściągnął gniew publiczny, udając się na przymusowe wygnanie. Uznawszy, że pokutę odkupił samotnością, wrócił przynieść swej ojczyźnie nową chwałę. Wtedy myślał, że swoje negatywne cechy regularnego zabijania zamknął pod kłódką, lecz tak się nie stało. Nadal odczuwał dawne urazy, bowiem nigdy nie zapomniał oraz nigdy nie wybaczył przeszłych zdrad, krzywd i rozczarowań. Kto nastąpił Fuusowi Krwawemu na odcisk, ten musiał zginąć, bądź stać się kaleką do końca życia. Każdy, normalnie każdy, prócz trzech osób, którym nie dałby rady wcale, choć miecza nigdy by nie opuścił.
Obecna różnica zdań była domniemanym powodem, dla powrotu dawnego mrocznego Fuusa. Od momentu poznania Mathiasa, coś w nim wzburzyło się. Nie miał zamiaru zabić, ponieważ honor zobowiązał go do spełnienia zaciągniętej obietnicy, lecz co byłoby potem, gdyby ponownie się mieli spotkać, to nie ma co zgadywać. Ludzie w sojuszu, gdy czas i misja obowiązuje, a po wszystkim nic ich nie łączy, toteż do dźwięków uderzanej stali brakowałoby niemało.
Podczas tego starcia doświadczony voltar nie miał szczęścia. Każdy cios został od razu blokowany, a sam Mathias nie użył żadnej kontry, tak jakby planował swemu sojusznikowi dać do zrozumienia, że siłą nie jest samo uderzenie, lecz przyjęcie ciosu na tyle, by samemu nie otrzymać obrażeń, a drugą stronę zmęczyć. Na czas starcia obaj uczestnicy nie walczyli w uzbrojeniu. Fuus wiedząc, że Mathias praktycznie nie używa swoich mocy, straszył go co moment, wyprowadzając ciosy z każdej strony, wyskakując z powłoki wytworzonego cienia. Była jedna okazja na kontratak, w chwili, gdy Mathias zachwiał się. Pięść Fuusa minimalnie minęła podbródek Nosarenskiego o ciut, mijając nos przelotem. Wyjątkiem Mathias chwycił wystawioną rękę Fuusa i odepchnął nogą, aż ten pod wpływem prędkości uderzył plecami w rosnący obok trzon drzewa. Udając pozornie, że uderzenie w dąb wywołało u niego szok, pozwolił na danie sobie kilku chwil. Wykorzystał moment, doskakując do swojego miecza, wyjmując ostrze z ziemi, wiedząc dokładnie jaki cios powinien wykonać. Zdecydował się na nawałnice stali, uderzająca najbliższymi ostrzami w dwa wzajemnie równoległe punkty, dając oponentowi minimalnie czas na reakcję. Potem tylko wystarczyło wroga ogłuszyć, ponownie użyć nawałnicy i przebić dwa istotne punkty na ciele. Płuco oraz tętnicę udową. Człowiek po otrzymaniu takiej dawki bólu, bardzo szybko traci koordynację ruchową, upada i użyźnia swą krwią glebę.
Tutaj też Mathias miał swój lepszy moment. Fuus na chwilę zniknął, bez mocy nijak było można wiedzieć na pewno skąd atak nadejdzie. Problem czy nie, Mathias domyślał się pierwsze ostrze poleci od tyłu, drugie od przodu. Nie widząc, lecz słysząc drobne stalowe szmery, zrobił ślepy unik, poczym złapał za swój miecz i trzymał przed sobą. Milisekundy wystarczy, żeby atakujący ujawnił się, gdy oba miecze styknęły się ze sobą. Nie jest wiadome jak, lecz Mathias zdążył zranić Fuusa jego własną klingą, lekko opuszczając gardę, wyprowadzając cios z ugiętego łokcia. Adrenalina, której używaczem był wygnany brat, sprawiła, że czuł mniej bólu. Wyprowadził cios z metalowego trzonka, uderzając Mathias prosto w nos, na którego otrzymana rana wyniosła na wyższy poziom. W sekundę przekształcił swoją stal w obrotową tarczę, która znienacka przecięła Fuusowi ubranie niemal do mięsa oraz ucięła nieco dłuższych kosmyków włosów. Mathias sądził, że to koniec potyczki. Niezupełnie to był koniec. Dopiero po walce zobaczył on w swojej prawej dłoni wbity sztylet, siedział pozornie bardzo mocno. Fuus wykorzystał tymczasową dekoncentrację, podbiegł po cichu od drugiej strony, łapiąc za sztylet i przypierając Mathiasa ostro do drzewa, przy którym niedawno on sam siedział. Tutaj mógł paść wybór jednostronny. Ogarnięty gniewem voltar przebiłby dłoń wroga na wylot, sprawiając, że jeśli wróg jest praworęczny, to traci całkowitą sprawność w tej dłoni. Decyzja jaką podjął Fuus była poniekąd łatwa do zgadnięcia, choć nie odmówił sobie pokazowego starcia, pokazując, że walka trwa do ostatniego ruchu. Oczywiście, używając swojej wiedzy, wyciągnął sztylet w taki sposób, aby to konstrukcja dłoni nie uległa uszkodzeniu. Na koniec podali sobie dłonie, na znak honorowego voltarskiego pojedynku, który w tym się wyróżnia od pozostałych, gdyż tutaj idzie się na całość, wszelkimi dostępnymi środkami, nawet jeśli przypadkiem wojownik ginie od swojej własnej broni.
(Fuus) - Ten alkohol naprawdę wszedł w kości. Prawie nic nie czuję. To była dobra walka, którą... Prawie byś wygrał. Przyjmuję twoją kapitulację.
(Mathias) - Przez większość czasu miałem przewagę.
(Fuus) - Nie liczy się takie coś jak większość. Liczy się wyłącznie rezultat końcowy. Gdybyś był uważniejszy, dostrzegłbyś to. Niewiele brakowało, towarzyszu. Nawet jestem skłonny zapomnieć to, że dziś będę musiał sypiać na bandziochu. Natomiast ty, mam pewność, że nic jutro nie wywiniesz.
(Mathias) - Czyli sprowokowałeś mnie specjalnie.
(Fuus) - Skądże. Wstąpałeś na ścieżkę, na którą lepiej nie stąpać. Wszystko inne nałożyło się.
(Mathias) - Moja ręka... Zaczyna słabnąć, jakbym tracił czucie.
(Fuus) - To powierzchowna rana. Jakieś voltar, zregenerujesz się.
(Mathias) - Już raz otrzymałem znaczny cios w identyczne miejsce... Ledwo wtedy się podniosłem. Teraz... Znów czuję jak mi coś razi wszystkie tam obecne nerwy - odczuł drętwienie
(Fuus) - Drobna potyczka, a ten już skamle. Mathias, od marudzenia jest mój brat. Nie zamieniaj się w niego, bo niańczyć dwóch, to ponad moje siły. A jeśli masz dzięki temu wykorzystać Izi, dla potwierdzenia swoich teorii, to... Nic z tego. Nie popieram tego. Wracajmy się napić, to przestaniesz czuć ten ból.
(Mathias) - Ja właśnie przestaję czuć. Przestaję czuć w złym sensie. Nie czuję tej ręki od łokcia w dół...
(Fuus) - Jeszcze wszystko pójdzie na mnie, nie? Przejdzie ci to.
(Mathias) - Nie mogę... - próbując unieść rękę - Nie potrafię...
(Fuus) - Nie jest to prawdą, daj łapę... - złapał Mathiasa - Cholera, jak worek ziemniaków. Hej, moment... Nie odpływaj tutaj. Nie poniosę, bo plecy... Nie patrz tak. Wynikło jak wynikło.
(Mathias) - Załóż mi zbroję... Niczego więcej nie wymagam, ponieważ ja... - tracąc przytomność - Nie jestem w stanie...
(Fuus) - Lautern... Oriana... Ktokolwiek! Co ja gadam, jaki ktokolwiek... Jeśli mnie odkryją, plan pójdzie w łeb. Teraz by się ten pirat przydał....
(Mathias) - Dajesz mi słowo?
(Fuus) - Daję słowo, do cholery, obiecałem przecież. Dobra, węzeł sanitarny... Jakoś cię doczołgam - lekki uśmiech - Tylko ani słowa komuś o tym, co teraz zrobię. Jeśli mi się pogorszy później, rolę się zamieniają i Ty będziesz na moje skinienie. To dżentelmeńska honorowa zamowa.
Godziny poranne, węzeł sanitarny, Drugi dzień turnieju
Stan poszkodowanego był na tyle poważny, że Mathiasa zabrano na intensywny oddział opieki. Jego prawa dłoń mocno ucierpiała, a dokładnie jej wewnętrzne wiązadła. Niegdyś sam ranny oberwał w dokładnie identyczne miejsce. Miało to miejsce podczas rytuału w starym chramie, gdy to próbował, wedle starym wierzeniom, ograniczyć swoją nadaktywność do minimum. Coś niestety poszło nie tak. Był w takim osłabionym stanie, że musiał zostać prowadzony przez dwie osoby. Najwidoczniej w tym miejscu na ciele znajdował się najczulszy punkt. Nie trzeba było na szczęście żadnych skomplikowanych zabiegów, a dłoń została przy swoim właścicielu. Jednakże, ze względu na ryzyko ponownego otwarcia się rany, zdecydowano się Mathiasa zostawić na pewien czas. Nie wiedziano jednak, że sam pacjent nie należy do wyższej gwardii, a jest tylko w przebraniu. Gdyby to któryś z urzędników zorientował się, on oraz Fuus mieliby poważne kłopoty, szczególnie, że ten drugi właśnie przytargał własnymi siłami Mathiasa na łoże polowe.
Nie jest wiadome, czy to przez szok, lecz ponownie miał przed oczami Izę, siedzącą obok niego, trzymająca jego zdrową lewą dłoń, z uśmiechem tak promiennym, że na pewno by rozjaśnił poprzednią ciemną głuchą noc. Dotyk jej dłoni na policzku tak ciepły, że z pewnością by stopił niestapialne mroźne stożki na Wałdaju. To wydawało się nazbyt naciągane, i takimże było. Po dojściu do normalności, okazało się, że była to medyczka, która sprawdzała stan przytomności Mathiasa, ku jego rozczarowaniu, iż to ponownie umysł płata mu figle lub to wcale nie musi być to o czym domniemanie myśli. Trafił do Voltarii nie ze swojej woli, i kto inny ten świat odtworzył.
(Akri) - Obudził się dzielny bojownik. Starałam się jak mogłam, lecz przez najbliższe dni nie odzyskasz pełni sprawności w prawej dłoni... Wykryłam, że posiadasz znacznie ograniczone pokłady mocy. To jest główny powód. Rzadko kiedy miewaliśmy takich pacjentów. Nie chcę zaniżać twojej funkcji, ale tacy muszą mieć pod górkę.
(Mathias) - Jestem dość silny.
(Akri) - Muszę to przyznać. Obudziłeś się bardzo szybko. Wielu dopiero po dwunastu godzinach odzyskuje świadomość.
(Mathias) - Dziękuję, że się mną zajęłaś.
(Akri) - Nazywam się Akri... - zrobiła ukłon - Doprawdy, to mój obowiązek względem kraju. Stawiać na nogi takich jak ty, wojaków, a przede wszystkim obywateli.
(Mathias) - Pałacie sympatią do sąsiadów?
(Akri) - Innostranców, znaczy się. Bywa różnie, choć otaczają nas same słowiańskie braty i sestry. Mnie nie interesuje z jakich stron pochodzi ranny. Mam obowiązek, spełniam go. Chociaż jest kilku takich, którzy zbyliby rannego rusina czy polana. Tutaj jest większa tolerancja, znaczy po białej stronie. Wschodnia strona to zupełnie co innego.
(Mathias) - W moich stronach też pomagamy ludziom niezależnie od wiary czy pochodzenia.
(Akri) - Chwali się taką otwartość, wiedząc, że zawsze to my słowianie miewaliśmy nic, a dawaliśmy wszystko. Jesteś dobrym człowiekiem, Mathias... Twój przyjaciel powiedział jak się nazywasz, ten, który cię tu przyniósł. Wojownik o błękitnych szatach, bez prawego rękawa.
(Mathias) - Fu... - zastopował - Fuzion, byliśmy na turnieju, a potem... Tak, dobrze, że mnie nie opuścił.
(Akri) - Zastrzegał, że jak ktoś spyta, to mam was kryć. Rozumiem, że wykonujecie prawdopodobnie ściśle tajną pracę, ale nie jestem starą przekupą, nie rozgadam. Różni ludzie tutaj trafili, różne stanu i sortu. Jeśli jednak wyjawienie tego oznaczałoby twoją śmierć, to nie chciałabym mieć niewinnej duszy na sumieniu.
(Mathias) - Wielu próbowało. Mam wrogów jak każdy. To chodzi o coś zupełnie innego.
(Akri) - Praca operacyjna?
(Mathias) - Coś w tym guście.
(Akri) - Możesz opuścić węzeł, lecz proszę byś tej ręki nie nadwyrężał.
(Mathias) - Zgadzam się.
(Akri) - Byłabym zapomniała, była tutaj dziwna para. Człowiek z czarnymi warkoczami, w czapce. Razem z nim panienka Oriana. Prosili, gdy tylko będziesz mógł, żebyś przyszedł pod wygięty dąb. Mówili, że będziesz wiedział.
(Mathias) - powoli wstając - Dziękuję, za opiekę. Muszę iść.
(Akri) - Powodzenia w twojej misji. Obyś jak najmniej tutaj trafiał, czego życzę każdemu.
Pseudo walka, do której doszło, była z całą pewnością przemyślana od początku do końca, przynajmniej ze strony Fuusa. Znał zapał Mathiasa, w stosunku do zdobycia naprędce zamkniętego w medalionie ognika. Do tego potrzeba sprawnych obu dłoni, przez co spowodował wyreżyserowane starcie, z którego i tak wiedział, że wyjdzie zwycięski. Nie kierował się na pewno zawiścią, lecz jak to bywa rzadkością, starał się uchronić kompana od zgubnego losu działania w bezmyślnym pośpiechu. Przez brak pełnych esencji w ciele, Mathias jest zmuszony czekać nieco więcej na powrót swojej sprawności. I tak był przekonany, że siły jeszcze mu powrócą. Cały czas wierzył w bajdurzenia o starcach mieszkających w opuszczonej wieży na pustkowiu, którzy wedle legend, posiadali taką wiedzę porównywalną do pierwszych voltarów, choć do świętej dwójki brak sporo, ze względu, że nikt nie znał stuprocentowej potęgi tych ludzi, a jak to bywa, księgi czasem zbyt koloryzują pewne fakty.
Turniej dalej trwał, bez świadomości sędziów, co wydarzyło się w przerwie poprzedniego wieczora. Zjawiając się na trybunach, Mathias wzbudził niemałe zainteresowanie Cailona oraz Thiasama, którzy to wpatrywali się jak w zbroi gwardzisty, z opatrunkiem czerwonym, wraca na trybuny. Kilku obywateli pod nosem komentowało, jak osoba, z wysokiej pozycji, tak zaniedbuje swoje obowiązki, pojawiając się jako ostatni na miejscu, którego powinien strzec. Czas zawieszenia broni jest tylko umowny, lecz powód do ataku czy zbrodni znajdzie się zawsze. Właśnie dzięki tym powodom Fuus zrobił, co zrobił, a na sądzie wiecznym góra osądzi czy to, co uczynił, było słuszne. Oskarżać zawodnika będzie można dopiero po skończonej fazie, z której już połowa minęła, będąc niemal drugim wilkiem za ogrodzeniem. Co poszło w tle zgodnie z planem, mógł Mathias zaobserwować w momencie siadania. Oriana wybiła sobie przez swą nieobecność bark, Jack Sparrow nabył miecza, a za nimi czaiła się Izi w kapturze ukazującym jedynie jej powabne usta.
(Lautern) -  Nie powinieneś... Nawet nie pytam.
(Mathias) - Czyli wiesz o wszystkim.
(Oriana) - Wiemy, choć nie tylko ty odniosłeś szkodę.
(Lautern) - Mocno się starliście dnia poprzedniego. Ledwo przed drugą fazą zagoił wczorajsze rany.
(Mathias) - Przez głupią rękę... Zostałem ograniczony, i nawet znam powód.
(Lautern) - Nam mówił, że sadziłeś się na jego świętej pamięci konia.
(Jack) - Z powodu konia taka awantura, co za człowiek... No dobrze, nie wtrącam się.
(Mathias) - On taki nie jest. Chodziło jemu o coś zupełnie innego.
(Lautern) - O co niby?
(Izi) - Ma słuszność. Fuus taki nie jest.
(Mathias) - Nie chce, abym zbyt wcześnie nie zorganizował samozwańczego szturmu na władcę wschodu.
(Lautern) - Gdyby chodziło o Cailona, z pewnością sam pomógłby ci osobiście. Tutaj jednak chodzi o tego mroczniejszego, Thiasama, a Fuus jako dawny chłopiec na posyłki po wschodniej stronie, nie chciałby bezpośrednio wmieszać się w konflikt.
(Mathias) - Jak mu idzie? - spojrzał na arenę - Mówiliście, że niedawno się zregenerował.
(Oriana) - Fuus pokazał niejednokrotnie jakim jest wojownikiem. Dziś nie ma wyjątku. Jakby nigdy nic się nie stało, pełen energii.
(Lautern) - Mój brat potrafi często maskować uczucia. Możliwe, że boli bardziej niż sądzimy, a tylko adrenaliną próbuje to zakryć.
(Izi) - Poprowadzi turniej do końca. Mówił mi, kilka dni wcześniej, że wygrana byłaby częściowo rekompensatą za utracony rodzinny honor i zeszmacenie wygnaniem.
(Mathias) - W pewnym stopniu rozumiem. Nie, żeby motywację, ale... Sam mam podobny motyw, ale pobudki znacznie inne.
Podszedł do rzędu, w którym siedziało towarzystwo, bezimienny gwardzista. Wyglądał na spotęgowanego gniewem. Na domiar złego kątem oka ujrzał twarz Izi, której na turnieju miało nie być. Tytułem przesłuchania została cała grupka zabrana do komnaty przesłuchań, tuż pod zamkiem. Ktoś ujął, że nagłe pojawienie się rannego gwardzisty, rozmawiającego ze specyficznymi ludźmi, w miejscu nieprzeznaczonym dla gwardii, zinterpretował tym, że Mathias mógł być odpowiedzialny za przekroczoną wieczorem ciszę. Rozniosła się plotka, żeby to jeden z gwardzistów spiskuje na niekorzyść Voltarskiego Imperium. Towarzysze przyboczni dodawali sprawie pikanterii, obrzydliwości oraz istotności. Mathias, który udawał gwardzistę, by wmieszać się bezpiecznie w tłum, dla zinfiltrowania społeczeństwa od środka. Samo noszenie zbroi jej zabitego właściciela było karygodne i jednoznaczne dla wiarygodności podejrzeń. Lautern, który dla wielu mógł być księciem z prawdziwego zdarzenia, a przez swoją ambicję i wyczyny brata został odsunięty. Mimo małej sympatii Cailon szanował syna swej jedynej siostry. Izi, która straciła reputację po wygnaniu swojego ukochanego, będąc przed ów zdarzeniem gwardzistką wywiadowczą. Jej ojciec do końca swojego życia pozostał wierny czarnej stronie, przez co córka w dzieciństwie lekko nie miała, gdyż mało kto chciałby pomóc dziecku zdrajcy, gdyby ktoś tego faktu nie zatarł w niebyt. Oriana, która miała mamę urodzoną i wychowaną na czarną voltarkę, choć potomkini dostała wybór wedle czyich tradycji powinna żyć. Mimo pójścia białą ścieżką, w rodzinnym mieście bywała samotna, przez większą część fanatycznego dziecięcego społeczeństwa, co zmusiło ją do obrania drogi podróżnej najemniczki. Jack, który nie pochodził kompletnie z tych czasów, będąc piratem. Obecność jego statku została dostrzeżona, a doniesienia, że szuka jakiegoś artefaktu dodały dwa do dwóch. Gdyby chodziło o samych piratów, byłoby to zrozumiałe bardziej, a skoro towarzyszyły mu osoby ściśle powiązane z voltarami, on również był na czarnej liście.
Przesłuchania trwały krótko, choć zarzuty mogły się mnożyć w nieskończoność. Nie było wiadome, kto wydał rozkaz pojmania akurat tej grupki, lecz podejrzewano Thiasama, który mógł połączyć fakty, że niby spisek nie musiał dotyczyć bezpośrednio Cailona, a jego samego. Usiłowano przemówić podejrzanym  do rozumu. Ze względu na sprawę, nikt nie puścił pary z gęby. Solidarność teraz łączyła niedawno obcych sobie ludzi. Związani na różne sposoby, zostali wtrąceni do Przepaści Cailona, więzieniu dla najbardziej niebezpiecznych osobników, zagrażających państwu. Cele mieściły zaledwie po dwie osoby, więc drużyna została rozdzielona. Mathiasa oraz Lauterna umieszczono na samym końcu, przy schodach na parter. Oriana oraz Jack przesiadywali piętro niżej, przy centrum, niedaleko miejsca zrzucania szczyn z powierzchni. Izi miała najgorzej, ponieważ złamała dany zakaz, a za to osadzili ją na parterze, na przeciw stróżówki.
Fuus oczywiście całkowicie nie zdawał sobie sprawy, że coś poszło nie tak. Skupiał się na turnieju, od którego wiele zależało. Robił to z wielu pobudek, choć niewielu tak dzieliłoby siebie oraz innych na równe połowy. Do końca drugiej fazy pozostało niedużo czasu, a przeciwnicy z rundy na rundę zdawali się być coraz bardziej zuchwalsi. Podczas przerwy miał pierw zajść na popitkę, potem do przyjaciół, kończąc na przeprosinowej wizycie w węźle szpitalnym. Gdyby wiedział, co wydarzyło się na trybunach, na pewno postąpiłby inaczej, lecz bierze udział w ważnej operacji. Nawet jeśli by widział przykre okoliczności, nie mógłby się ujawnić. Dołożyłby nieświadomie swoim kamratom kłopotów, a nawet większego wyroku. Znając jego zaradność, pewno wolałby być na miejscu Mathiasa, a bo to nieraz przesiadywał dłużej i krócej w ciupie. Z każdego więzienia czmychnął bez konsekwencji, będąc wtedy jeszcze na Łasce pańskiej Thiasama. Jeśli nie był pewny swoich opinii, chciałby wierzyć, że Mathias Nosarensky polsko rosyjskiej krwi wyswobodzi się, tak jak robili to polanie czy rusini, z którymi Fuus niegdyś współpracował.
2 godziny później, Otchłań Cailona
Jedno było pewne. Jeśli Mathias pozostanie w lochu do samego końca, zakończy krótko wcześniej swój żywot, wykrwawiając się na brudnej zimnej podłodze. Odebrano mu nawet honor, włącznie z uzbrojeniem  i rzeczami osobistymi. Naprawdę to przejmował się bardziej telefonem, który wyznaczał pozostawiony jemu czas. Prawa ręka była niezdatna, niestety, ku dziejącym się złym rzeczom wokół. Wolał umrzeć w razie czego walcząc o swoje, niż w odosobnieniu nie zaznawszy ni krzty próby. Nikt od wielu lat nie potrafił wyswobodzić się z voltarskich więzień. Kim by był ten chłopak, gdyby poddał się właśnie w tym momencie. Czy aby wtedy nie nadeszłyby gromkie fałszywe uśmiechy życzących mu dawniej jak najgorzej, mówiących, że nie podejmie się, ponieważ jest za słaby. Złe omeny, które napsuły Mathiasowi krew w przeszłości, narastały w momencie największej niepewności. Podczas ucieczki z kanałów, za życia Wiktorii, pokazał, że potrafi dokonać niemożliwego. Wykorzystując swoją nienawiść, zbieraną przez lata, wyzwolił na tyle silne pokłady mocy, które to wyrwały tamtego dnia jego i Wiktorię spod szponów śmierci. Tutaj pojawia się mały rozjazd, na tej mądrej drodze. Szmat czasu temu posiadał on swoje umiejętności. Przez chwilową przewagę Thiasama, jego esencje zostały niemal całkowicie wyssane, zostawiając go na pastwę paskudnego losu, gdzieś na polu pod bandyckim toporkiem. Teraz mógł liczyć na pomoc innych, sam będąc jedynie biegłym w broni białej, bez możliwości wykorzystania swoich talentów w pełni. Byli w pobliżu jednak ci, którzy swoje moce mieli na miejscu, a nie mając wyboru, ponownie musiał poprosić o pomoc. Najbliżej było do Lauterna, skutego w drugim rogu celi, więc co szkodziło spróbować.
(Mathias) - Byłeś tu już kiedyś?
(Lautern) - Raz... - szarpiąc łańcuchy - Pewnemu paniczykowi groziło powieszenie. Zmieszał się w sprawy, które jego nie dotyczyły, i przyszło niemal mu zapłacić najwyższą cenę... Są ludzie, którym lepiej się nie narażać, wierz mi.
(Mathias) - Niemal?
(Lautern) - Wstawiłem się. Moja niedawna pozycja dawała mi możliwość wchodzenia do miejsc, do których zwykli przeważnie możni wchodzić, czy nawet władcy. Przyszedłem do Otchłani Cailona, zgodnie z obietnicą. Przysięgłem sobie, że nie wrócę tutaj ponownie... Od kiedy zacząłem być obojętny wobec mojego wuja, to... Nie chciałem znów pamiętać, jakie rzeczy się tu działy. Możemy zamknąć oczy, czy udawać głuchych, lecz czy to zneutralizuje krzywdy wokół...? Perspektywa osadzonego jednak mniej mnie przeraża od świadkowania. Wiem, że ten lepszy Lautern został na wolności, a mój obecny byt jest tylko tymczasową zasłoną.
(Mathias) - Musimy się stąd wyrwać. Co jeśli odkryli Fussa lub... Niewinni na tym ucierpią.
(Lautern) - Powiadasz? Fuusa, gdyby odkryli, byłoby słychać na całym terenie. Zawsze się potrafił popisywać. Zwykle bardzo dobrze to uzasadniał. Nigdy nie zagrzał celi na długo.
(Mathias) - Znaczy się, uciekł.
(Lautern) - Nie wybudowano więzienia na słowiańskich ziemiach, z którego by nie zbiegł. Taką notatkę zostawiał na swojej celi, w końcu uznano więzienia za kpinę. Nastąpiło wygnanie, potem zlecenia za jego głowę.
(Mathias) - Nie ma Fuusa teraz, ale... Jesteśmy my. Izi... Oriana i Jack.
(niewidomy skazaniec) - Łudzicie się, towarzyszu współwięźniu - cela naprzeciwko - Zabrali niedoszłą niepognaną do sali kaźni. Długo to nie potrwa. Słyszałem, że niedługo kolej na was. Gdy tylko zniewieściałe krzyki ostygną, będziecie wiedzieli.
(Lautern) - Nie ogłoszono wyroku. Nie mają za co skazać.
(Mathias) - Tym bardziej powinniśmy... Musimy stąd uciec.
(niewidomy skazaniec) - Chłopcze, jak uciec...? Skąd uciec? Myślisz, że Otchłań to miejsce, z którego wyjście jest porównywane do mińskiego domu uciech? Do tego przeklętego zdupienia można trafić bardzo łatwo, lecz zbyt prędko się z niego nie wydostaniesz. Po prawdzie, to większość, co tu trafia, pozostaje w tych lochach na wieczne spoczywanie.
(Lautern) - Jak się zwiesz?
(niewidomy skazaniec) - Korybut Dość Mocny, tak mnie niegdyś zwano.
(Lautern) - Korybut? To mości wódz nadal żyje. Nie wiedziałem... Cailon mówił mi, że umarłeś.
(niewidomy skazaniec) - Jakie to ma znaczenie w tej chwili. Najważniejsze to obalić tych dwóch ancymonów. Oni wtykają kij w mrowisko. To oni zaprzedali dusze, biorąc ludzi pod taran, sami stojąc bezpiecznie na ostatniej linii... - zakaszlał - Gdybym nie został zniewolony, rada poparłaby mnie. Przyjdzie mi teraz sczeznąć tutaj.
(Mathias) - Czyli jednak tkwiło spore ziarno prawdy w tych opowiastkach Fuusa.
(niewidomy skazaniec) - Fuus, niedoszły następca tronu, został ukarany za swoją wścibskość. Każdego większego przeciwnika Cailona to spotyka. Więzienie, wygnanie lub wyssanie.
(Lautern) - Przysięgam, że... - wiercąc się - Daj mi nieboskłonie wolną dłoń, to własnoręcznie złapię Cailona za jego kłamliwe gardło, a Fuusowi pozwolę zadać ostatni cios.
(Mathias) - Pierw się stąd wydostańmy, i znajdźmy resztę. Nieważne, że nie znam wszystkich dość długo. Trafili tutaj ze względu na mnie... Nie mogę ich zostawić. Zawsze staram się swoje błędy naprawiać, choć nie zawsze jest opcja ich wynagrodzenia.
(niewidomy skazaniec) - Mam przy sobie mapę więzienia. Mi nie będzie dane ujrzeć powierzchni, ale... Wy jesteście młodzi i silni. Weźcie ją... - rzucając mapę - Chociaż na to może się przydać stary bezsilny wyklęty król.
(Mathias) - Król? Panowałeś przed Cailonem, racja?
(niewidomy skazaniec) - Sam protegowałem tego nicponia na mojego następcę. Wierzyłem, że... - zakaszlał - Miałem smutną świadomość, że będzie dobrym i sprawiedliwym przywódcą. Na początku tak było, nie można powiedzieć, lecz... Wystarczyło kilka lat, a wpływ wschodnich braci zabił w nim prawego człowieka, jakiego znałem wcześniej.
(Lautern) - Nie mam jak się uwolnić.
(Mathias) - Nie posiadasz mocy?
(Lautern) - Takiej pozwalającej mi się uwolnić z kajdan? Niestety nie. Moce nabywa się poprzez naukę, bądź wyssanie. Kilkunastu takich się zjawiło przy mojej stali, ale uszli. Kim ja jestem niby? Nigdy nie byłem za taką karą dla przeciwnika. O ile ma skonać, niech skona, lecz nie pozbawię wojownika honoru. Puścić umarłego wypranego ze wszystkiego na górę to zbrodnia. Thiasam dobrze wie jak to jest. Byłem świadkiem nieraz, podczas moich wędrówek. Pastwić się nad ciałem to jedno, ale... Zabierać esencje po tym wszystkim, to... Jak można po czymś takim dalej nazywać się voltarem. Voltarzy pojawili się jako rasa mądra, jedna z mądrzejszych... Opinia kształtowana przez wieki została zbrukana w mgnieniu oka!
(niewidomy skazaniec) - Obaj zasługują na śmierć. Lecz to nie my powinniśmy bezpośrednio o tym decydować, młodzi moi. Bądźmy cywilizowani, jak nasi poprzednicy. Należy postawić dwojników przed sąd. Wtedy obecni zadecydują. Szkoda, że nie wezmę w tym udziału... - zakaszlał
(Mathias) - kropla spadła na czoło - Cholerny deszcz...
(Lautern) - Zaczęło padać, dobrze...
(Mathias) - Dobrze?
(Lautern) - Prawy łańcuch jest nieco dłuższy. Przez twoją rękę musieli pójść na ustępstwo.
(Mathias) - Jak ma to nam pomóc?
(Lautern) - Znajdujesz się bezpośrednio nad uszkodzonym kanałem doprowadzającym ścieki do ujścia. Gdybyś mógł napierać długo na wyrwę, to zapewne zwiększyłbyś otwór. Wtedy woda zacznie się wylewać w większych ilościach. Nadstawisz metal na działanie tej cieczy, a później...
(Mathias) - przerwał - Potem będę wolny.
(niewidomy skazaniec) - Uważaj, chłopcze, czasem trafiają się fekalia.
(Mathias) - W większe gówna wpadałem.
(Lautern) - Cisza... - wsłuchał się - Chyba strażnik idzie.
(niewidomy skazaniec) - Mapa...!
(Mathias) - Blya... - kurczowo przyciągając nogami - Chwila prawdy...
(Sansara) - Wizyta kontrolna... - ziewając - Jak się mości hrabiowie poczuwają?
(Lautern) - Doskwiera nam głód. Kiedy w końcu otrzymamy prawowity posiłek?
(Sansara) - Sądzicie, że macie do tego prawo? Wywijacie maniany na zewnątrz, trzeba na was trzepać, a gdy tylko trafiacie tutaj... Macie się za niewiadomo kogo. Jaki poziom reprezentujecie? Zdeprawowany władczy, niedoszły książę i  wrogi zwiadowczy. Brakuje wam towarzystwa. Niedługo po wszystkim Otchłań zacznie pękać w szwach.
(Mathias) - Po czyjej jesteś stronie?
(Sansara) - Z dziada pradziada, jako pierwsza bojowniczka w tej linii rodziny, wspieram białego władcę. Biały Ogon Merdający Nosy Wrogom, bo takie nosi miano, zjednoczy Voltarię jak nigdy dotąd. Thiasam w końcu złoży broń, a na koniec zawiśnie.
(Mathias) - Nie zawiśnie ten, kto jest drugiej stronie potrzebny. Obaj są zgrani, i potrafią dobrze grać.
(Sansara) - Czyżby? Jak na szpiega jesteś dość poinformowany.
(Mathias) - Nie obchodzi mnie wasza wojna, nawet to komu się narażacie. Obchodzą mnie ludzie, którzy giną za nic. Trzymając nas tutaj sama kopiesz sobie grób. Walczysz za człowieka, którego wcale nie znasz. Nie wiesz nawet czego się dopuścił.
(Sanrara) - Stara poczciwina bajdurzy w chorobie? I tak poszliśmy za daleko. Wszyscy mają twoją osobę za zmarłą, i lepiej będzie, jeśli tak pozostanie. Ekscelencja nim dojdzie do schodów wyzionie ducha. Osadzenie Korybuta w tej celi uratowało go. Wrogowie narodu kończą z reguły gorzej.
(niewidomy skazaniec) - Umrę tutaj, droga Sansaro, bez względu na to, co postanowicie w mojej sprawie. Wysokie Pany mnie wzywają, tak, niedługo ujrzę ich blade lica. Możesz się zrehabilitować starcowi, ten ostatni raz.
(Sansara) - wyjęła miecz - Humanitarność nie jest moją mocną stroną.
(niewidomy skazaniec) - Spełnij ostatnią prośbę swego króla.
(Sansara) - Jedynie Cailon, aktualny król, może wydać mi polecenie.
(Lautern) - Trochę szacunku. Utrzymywał ten kraj w ładzie, nim ty na dobre przemieniłaś się z nasienia w zarodek. Nie szanując Korybuta, nie szanujesz mnie.
(Sansara) - Przykro mi, Lauternie.
(Lautern) - Nawet nie wiesz jak bardzo się myliłem. Sprzedawczyki w białych zbrojach.
(Sansara) - Zostawiłam czarny chleb i czarną kawę. Gdy tylko zmienicie nastawienie, zawołajcie, a odciągnięcie swoje wygłodzenie.
(Lautern) - Zapamiętałem twą twarz... Kiedy stąd się wydostanę, znajdę cię.
(Sansara) - Oriana chciałaby zapamiętać swoją, nim zostanie zdarta. A co do drugiego, to obawiam się, że nie wydostaniesz się stąd nigdy... - odchodząc
(Lautern) - Coś ty powiedziała?!
(Mathias) - Sala Kaźni, cel uległ zmianie.
(niewidomy skazaniec) - Spieszcie się, jeśli Sansara Goreja udała się w tamtym kierunku, macie niedużo czasu.
(Mathias) - Wystarczy moment... - pozwolił łańcuchom zardzewieć - Szybko łapie, módlmy się... - trącając metalem o ścianę - Jeszcze kilka uderzeń.
(Lautern) - Niewiarygodne, kruszy się.
(Mathias) - Raz... Dwa... Trzy, poszło... - uwolnił prawą rękę
(Lautern) - Zaczekaj, możemy coś wskórać. Sansara...!
(Mathias) - Znam twoje myśli. Myślisz, że podejdzie wystarczająco blisko?
(Lautern) - Przerzuć ją do mnie. Wgryzę się w jej układ nerwowy. Da nam to kilka minut, nim się nie otrząśnie.
(Mathias) - Więc to jest twoja specjalna umiejętność. Osłabiasz wroga od środka.
(Lautern) - Bezinwazyjny zabieg. Do tego zyskuję tymczasowo nowe pokłady energii. Siedzenie skutym na ziemi osłabia bardziej niż krwawa walka.
(niewidomy skazaniec) - Doprowadźcie to do końca... - splunął krwią - Jesteście voltarskimi wojami. Mam nadzieję, że okażecie się warci... - ostatnie tchnienie - Tego tytułu...
Zgodnie z ustalonym podstępem, tym razem to zwierzyna zapolować miała na myśliwą. Zwabiona nagłą zmianą niby zdania, Sansara otwarła drzwi od celi, chowając klucze w kieszeń ukrytą przy dolnych partiach, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Lautern wzrokiem dał do zrozumienia, że Mathias potrzebuje coś wyznać. Ten ukazał swą dłoń, całą w opatrunkach, dziewczynie miało zluzować sumienie na kilka sekund zaledwie. W momencie złapania rannej dłoni, Mathias zgiął nogi w kolanach, po czym z całej siły popchnął niczego nieświadomą żołnierkę w ramiona Lauterna. Niestety, dla niej nie było to przyjemne zbliżenie. Lautern mocno przyciągnął do siebie Sansarę, wbijając w szyję dziewczyny swoje wilcze kły. Przez pół minuty wydawało się, że odpływała ona w rozkoszy, gdy zaczęła tracić siły, dając się pokonać. Upadła bezwładnie na zimną podłogę, mocno uderzając swoją twarzą o twardą kamienną płytkę. Zapewnienia Lauterna były klarowne, bowiem dziewczyna nie umarła, jedynie straciła przytomność na kilka minut. Ciało voltara szybciej się regeneruje, toteż jak normalne potrzebuje chwili dla samoistnej odnowy straconych sił.
Wyglądało to nieelegancko, haniebnie i poniżej godności, lecz konieczne. Mathias pierwsze, co zrobił, to wydobył klucz otwierający zapieczętowane łańcuchy. W końcu odzyskał pierwotną wolność. Lautern był też wolny, choć niecałkowicie. Wyjście znajdowało się w zasięgu biegu, wystarczyło wydostać się z celi, a potem schodami ku górze. Przedtem jednak były sprawy ważne i ważniejsze. Czymś, bez czego Lautern nie mógłby opuścić więzienia, było pożegnanie poprzedniego władcy po białej stronie, Korybuta. Kajdany ściskające ciało zostały roztwarte, a oczy otwarte na znak odejścia zamknięte. Spojrzał ostatni raz na starca, mówiąc, że po starciach powróci i pochowa denata godnie, jak na bohatera przystało. Był jedynym władcą po białej stronie, który dotąd tak długo wytrzymał w niewoli, a sam najwięcej również zdziałał dla ojczyzny, którą lubował duszą i ciałem.
Teraz pozostało dostać się do miejsca, w którym przebywa trójka pojmanych kompanów. Dojście do Jacka było najprostsze, nucił jedno ze swych pirackich szant o Czarnej Perle. Jak to leżało w jego charakterze, spodziewał się szybkiej ewakuacji bez komplikacji. Szybka była, owszem, ale czy bez komplikacji, to się okaże. Okazało się pewnym, że Oriana pół godziny wcześniej została zabrana do sali kaźni. Lautern poprosił Mathiasa o bezzwrotną przysługę. On miał udać się do miejsca osadzenia Izi, a Mathias wspólnie z Jackiem mieli udać się do sal katowskich. Chcąc zyskać na czasie, większość składu zgodziła się. Wszystko, to co powinno uchronić ich od szybkiej śmierci, były to dwa jednoręczne miecze strażników więziennych. Prościej było się poruszać po korytarzach przez obecny turniej, gdyż spora część strażników znajdowała się na błoniach turniejowych, a pozostała na miejscu tylko symboliczna liczba wartowników.
Przed samą salą, po cichym błądzeniu, sprawy się delikatnie skomplikowały. Na czatach przy drzwiach stał gwardzista, w mocnej zbroi, w bardzo słabym rzemieniowym hełmie. Ciężko określić czy specjalnie, ale Mathias został wykryty. Strażnik delikatnie odsunął się od wejścia, wolno stawiając kroki ku niedoszłemu zbiegowi. W tym momencie inteligencją popisał się Jack, nokautując człowieka trzonkiem miecza. Pozostało wejść do środka, ale to byłoby zbyt ryzykowne. Po raz kolejny Jack zaplusował, sugerując przebranie się za gwardzistę. Jakby nie patrzeć, pomoc pirata ponownie była nieoceniona, ponieważ takiej zbroi jedna osoba nie założy. Jedyny trik jaki mógł przejść, to fortel więźnia uciekiniera sprawdziłby się tutaj idealnie. Jack udał, że ma związane ręce, a Mathias choć raz był ku sposobności użycia pirata jako żywego tarana. Oburącz chwycił za dłonie zmyślnego korsarza, wkopując jego całego do wnętrza pomieszczenia, w którym przebywała Oriana. Zabiegł był słuszny. Oriana głośno dyszała, a nad nią w skórzanym worku osoba nosząca się mianem Egzekutora, mimo iż to tylko jeden z wielu. Egzekutorami były osoby wynajmowane na mocne akcje, których nie poszczyciłaby się sama szlachta, chłopstwo obrzydziło, a władcy po prostu nie mieliby czasu. Trudno ująć kto zapoczątkował taki bieg spraw, lecz nieoficjalnie to jeden z generałów Thiasama wpadł na taki pomysł, żeby to nie tylko czarna strona miała silnie rozwiniętą tajną organizację.
(Teloniusz) - Co to ma znaczyć...?
(Mathias) - Uciekł z celi. Kapitan powiedział, że jak będzie się wyrywać, to chętnie się nim zajmiesz.
(Teloniusz) - A kim jest ten brudas? Fircyki cholerne.
(Mathias) - Pirat, podobno dawno takich nie miałeś.
(Teloniusz) - W tej rodzinie tylko tatuś, świętej pamięci, miał okazję skarcić całą wioskę współpracującą z czarnymi. Dwa dni musiano sprowadzać polanę do poprzedniego koloru. Będę miał ubaw, a ten pirat z pewnością.
(Jack) - Hola, ja bardzo lubię swoją twarz. Klejnoty wolałbym również zostawić. Lewy krótki palec możesz ciachać, i tak nigdy się nie przydawał, a wręcz przeciwnie...
(Teloniusz) - Morda tam... Mówił ci ktoś, że za dużo gadasz i akcentujesz nadmiernie "Ć"?  Pójdę do kapitan Sansary, bo tutaj jest jedna pacjentka i... Chcę być lojalny wobec imperium.
(Mathias) - Zaczekamy tutaj, przypilnują obojga, gdyby któreś próbowało się wymknąć. Ku chwale Voltarów - zrobił ukłon - Pozwolę sobie usiąść, dziękuję.
(Teloniusz) - Ku chwale... - wyszedł pospiesznie
(Oriana) - Dobrze cię oceniłam, że... Wrócisz tutaj, ale... - próbując wstać - Nie zgadłam w tej części, gdy umknął mi Lautern.
(Mathias) - Jack, weź Orianę pod rękę. Długo ten błogi stan nie potrwa, musimy się zbierać. Lautern czeka przy schodach - mówiąc do niej - Nikt nikogo tutaj nie zostawi, póki jest szansa.
(Jack) - Potrafisz dualować?
(Mathias) - Nie miałem czasu, ale oba lekkie są jak jeden ciężkie. Podaj, a ja wytnę nam drogę na zewnątrz.
(Oriana) - Ostrożnie, proszę... Moje nogi, ja... Ledwo je czuję - wspierając się na ramię Jacka - Gdyby nie wasza dwójka, kilka minut później i byłoby po mnie. Wiem, że masz w tym swój cel, i nie będę miała jak się zrewanżować, ale... Może moje kuzynostwo, mieszkają na wsi. Mogliby cię skryć, gdybyś... Musiał opóźnić swój powrót.
(Jack) - Pogawędkę odstawmy na później. Mathias, prowadź do tych schodów.
(Oriana) - Zgoda, wydostańmy się, tylko... Nie tak szybko, minie sporo czasu nim moje komórki się zregenerują.
Idąc do schodów, przy których spotkać się miała grupa w komplecie, powiodło się. Nikogo nie napotkano po drodze. Lautern zadbał o sprawną ucieczkę. Ślady krwi doprowadziły również  do egzekutora Teloniusza, bez prawej dłoni. Od razu wyniosły wojownik utulił swą lubą, dając upust swej personalnej złości na miejsce, w którym dawniej był. Wyjaśnił też, że wszelkich zamkniętych ludzi uwolnił z klatek. W zamian za pomoc w niedoli, wyratowani złożyli swój los w ręce Lauterna, stając się jego pierwszakami, którzy to mogą nawet poświęcić się, byle śmierć była dla dobrej sprawy. Akurat uwolnieni ludzie znali historię braci oraz ich rodziców, wierzyli im. Wszelkie tajemnice związane z  Cailonem w końcu ujrzały światło dzienne. Mała grupka zyskała kilkanaście nowych oręży. Jeden z osadzonych znał ukryte przejście, które znajdowało się za skalną półką na książki. Przejście prowadziło w górę krętymi schodami, aż do pozornie ślepego zaułka. Wystarczyło z impetem przesunąć jeden z wielkich kamulców. Mathias czynił honory, spychając ciężki kamień na drugą stronę, odsłaniając dzięki temu potężny słup światła. Lekko odkręcił głowę, nie dając się polubić ostremu słońcu, po czym dokończył dzieła. Drugi kamień był jedynie formalnością. Pośród więzionej pod ziemią ciszy, w końcu dane było usłyszeć zewnętrzny zgiełk. Nie był to miły widok dla oka.
Wojna to zjawisko społeczne, które towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. Jest największym złem, gdyż oznacza zabijanie człowieka przez człowieka, godząc tym samym w boskie przykazanie „nie zabijaj”. Samo słowo „wojna” już w warstwie fonetycznej brzmi niezwykle przerażająco i kojarzy się nam z wielką tragedią, ogromną pomyłką historii. Towarzyszą jej zawsze traumatyczne przeżycia, które przekazywane są potomnym w formie literatury. Różnorakie są jednak punkty widzenia, z których podejmuje się ten problem – od strony zwycięzców lub zwyciężonych". Im więcej dymu się unosi, tym więcej w nim kłamstwa i cierpienia. Zaczęło się to, czego się obawiano. Ludzie w pośpiechu, uciekający gdzieś. Zbrojni pomagający swoim, niezależnie od stanu. Dachy w płomieniach, w tym voltarska iglica, wysunięta przy jeziorze. W oddali migające czarne punkty, symbolizujące wschodnie oddziały. Widok obserwowany z górki był imponujący, to trzeba przyznać. Gdyby panowało bezchmurne niebo, w oddali można byłoby dostrzec słynną wieżę, do której Mathias musi dotrzeć. Nie tak miało to wszystko wyglądać. Teraz, chcąc czy nie, wszystko będzie się dziać w bardzo szybkim tempie. Nie mając na to wpływu, trzeba wziąć udział w konflikcie, nawet pośrednio. Chaos zaczął się rozprzestrzeniać, a ludzie nie byli na to przygotowani. Co ważniejsze, padały niepewne pytania. Co się stało z Fuusem, który podczas wybuchu tego pierdolnika brał udział w drugim dniu turnieju. Lautern oraz Izi będą chcieli go znaleźć, i nie tylko oni.
(Lautern) - Piekło zstąpiło na ziemię...
(Jack) - Co tu się odjaniepawliło...? Ktoś przypomni ile byliśmy w tym lochu?
(Mathias) - Kilka godzin.
(Izi) - Wystarczyło kilka godzin, a maszyna ruszyła.
(Oriana) - Musimy wspomóc dolne miasto. Jeśli to czarni przedrą się... Zostanie nam tylko pałac, a sami wiecie ile jest z niego wyjść.
(Lautern) - W tej chwili bardziej wolałbym odszukać Fuusa... Był na błoniach, w momencie ataku. Jest zaradny, lecz agresywna pewność siebie to jego największa siła oraz słabość.
(Oriana) - To mamy jakieś prawo wyboru?
(Mathias) - Daleko jest na błonie?
(Lautern) - Cholera, przy dosadnym biegu, może pół godziny. Jednakże, nie ma drogi prostej.
(Mathias) - Powinniśmy wesprzeć mieszkańców, a potem... Zobaczy się, bo pewności nie mamy. Fuus nie jest taki słaby, wierzcie mi.
(Izi) - Do super hirosa wiele mu brakuje, ale... Przetrwał mimo wszystko.
(Lautern) - Nie jesteśmy w tym boju sami. Korybut teraz patrzy z nieba na nas, zsyłając nam pomoc. Ci, którzy zniewoleni, uwolnieni. Ci, którzy wydaleni, przywróceni. Ci, którzy straceni, odratowani.
(Oriana) - Nie jest to wiele, ale... Miejmy nadzieję, że to wystarczy.
(Lautern) - Widzicie ich? - pokazując na czarne kropki w oddali - Patrzcie na nich, lecz nie lękajcie się. Oto widzicie przed sobą człowieka, wyniesionego do rangi voltarkina, który to pokonał wszelkie przeciwności, i... Gdyby nie on, nie byłoby nas tutaj.
(Mathias) - To zbyteczne, naprawdę...
(Lautern) - To trzeba powiedzieć. Mathias, pojawił się znikąd. Miałem potajemnie obawy, że zechcesz sprowadzić na nasz kraj chaos.
(Jack) - Jakby nie patrzeć, to chaos nastał... Dobrze, nie mówiłem tego.
(Lautern) - Nastał chaos, bowiem odkryliśmy to, czego Fuus był niemal pewien. Miało dojść do wojny, lecz brakowało do tego odwagi. Odsunęli pierw mojego brata, potem mnie. Ten ruch nie był skierowany ku tobie bezpośrednio, Mathias. Chodziło im o moją rodzinę. Dzięki tobie mogłem intrygę na nowo odkryć. Nie ma innej opcji na odkrycie prawdy, jak nie czekać na błąd nieoczekiwany tego, który źle nam życzy. Mieliśmy dobrego króla, który przekładał wolność oraz obowiązek nad głupie walki o stołki i tereny. Ten podział władzy nigdy naprawdę nie istniał. Dranie, które nam odbierały prawa, staną przed nami. Nie przywróci to życia poległym, lecz nasze czyny pokażą, że pamiętamy o nich i cenimy ich poświęcenie. Za Voltarię, za wszech voltarników!
(Izi) - Skumuluję nam dopalacza, skupcie się, zgoda? Będziemy mieli minutę na dostanie się na dół, gotowi?
(Mathias) - Jestem gotowy.
(Oriana) - Ode mnie dostaniecie skok w czasie, o ile nadążycie.
(Jack) - A co ze mną?
(Lautern) - Złap mnie oburącz, wyjątkiem.
(Jack) - No, ale...
(Lautern) - Nie mamy czasu, łapaj, lub schodź sobie z tego wzgórza spacerkiem.
(Izi) - Prędko, zaraz migniemy na dół - zamykając oczy - Trzymajmy się razem, a zwyciężymy.
Prędko, zgodnie z zapowiedzią, Voltarzy zyskali tymczasowo zwiększoną prędkość swych ruchów. Wykorzystano więc moment, dla szybkiego dostania się na sam dół, gdzie niewinni mieszańcy być może potrzebują pomocy. Z przebiegu spraw nie byli zadowolenie atakujący. Dostrzeżono, że domniemani atakujący miasto posiadali białe barwy, ubrani w mińskie zbroje. Oni sami wielce się zdziwili, widząc pojmanych więźniów oraz samego Lauterna, którego to mieli już nie ujrzeć. Lautern chciał mieć litość w tym momencie, lecz cios zadany w serce jego rodzinnego domu nie pozwolił łaskawie potraktować tych, którzy z pełną świadomością zdradzają swoją ojczyznę oraz przyjaciół. Nim ktoś z drużyny sięgnął po miecz, niedoszły książę dokonał dzieła. Spośród trzydziestu chłopa, przy życiu ostawił tylko jednego. Celem było dowiedzieć się, kto był za to wszystko odpowiedzialny. Przestraszony młodzieniec, popuścił w spodnie, po czym wyznał tylko pośrednie rozkazy. Bezpośrednio ponoć wydał je swym żołnierzom Cailon, władca białej grani oraz Mińska. Lautern, w odróżnieniu od swego impulsywnego brata, wiedział czym jest honor. Pozwolił ocalałemu uciec z miasta, zarzekając, aby nie wracał do tego miejsca już nigdy więcej. Nim doszło do kolejnego napływu, walki przeniosły się na inne dzielnice zamkowe. Pozostawienie sobie obywatele nie zostali bez wsparcia. Tych, którzy dychali, starano się pomóc. Większość rannych jednak wykrwawiała się, widząc w ostatnich minutach tych, których to voltarski świat przekreślił. Planowano przemieszczenie, a w międzyczasie rozdzielenie. Jeden oddział łatwo rozgromić, a dwa sprawiłyby się znacznie okazalej. Próbowano opuścić skażony dziedziniec szpitalny, lecz coś przykuło uwagę Mathiasa. Monotonny odgłos stukania czegoś, gdzieś w pobliskim budynku. Nieprzyjemna atmosfera zmuliła zło poboczne, które mimo mniejszego znaczenia, nadal pozostawało złem. Mimo iż ten świat był tylko dla chłopaka obcy i chwilowy, to nie mógł ot tak odejść od problemu. Jeśli nawet ten konflikt jest fikcją, to cierpienie nigdy nie było przerysowane. Zawsze ból wylewany przed oczyma był prawdziwy, bez słowa zakłamania, zakraplany brutalnie odebraną niewinną krwią.
Reszta na gest Mathiasa zaczekała na zewnątrz, a on sam ostrożnie podszedł do budynku szpitala. Miejsce otaczało się złą aurą, mnóstwem much oraz nieproszonymi gośćmi. Nie wiedziano kto znajduje się wewnątrz, czy to wróg, czy przyjaciel. Sygnał niepokojący doszedł do uszu Mathiasa, więc za późno było na wycofanie się. Delikatnie pchnął drzwi, które zaskrzypiały przy otwarciu, wyrzucając na dzień dobry ciało zabitego medyka. Ku rozczarowaniu, człowiek otrzymał perfekcyjny cios półsiężyca w szyję, mało możliwy do odparcia z zaskoczenia. Dalej było znacznie gorzej. Odgłosy rozgrywały się piętro wyżej, a zwłok przybywało po drodze. Z taką różnicą, że mężczyźni zostali zabijani w ten sam sposób, a kobiety pierw obijane, kończąc wbiciem ostrza w otwarte gardło. Było jednak coś w tym jeszcze, innymi słowy mały drobny szczegół. Przy ciałach kobiet widniał na ich udach znaczny świetlisty poblask, choć obecne miejsce nie wyglądało na zmagające się z awarią rur kanalizacyjnych. Każde minięcie takiego widoku, przedzieranie się większymi krokami, czy pomyślunek o tym, co ludzie ci przeżywali przed śmiercią, napawało Mathiasa obrzydzeniem. Stukotów nie było końca, aż do wejścia na schody. Dźwięk chodził z lewej strony korytarza, w pokoju sanitariuszek. Zaczekał minutę, wsłuchał się w wibracje, po czym wyjął swój miecz. W tle wyraźnie dosłyszał męski potężny głos oraz damski piszczący pod nosem, zmieszany z płaczem. Delikatne otwarcie drzwi niewiele pomogło, gdyż samoistnie wpadły do środka, burząc misternie zapowiadany plan. To, co ujrzał, napawało go jeszcze większym obrzydzeniem. Zastał zbrojnego, w znaczącej sytuacji, trzymającego w lewej dłoni krótki miecz, a prawą przytrzymywał tył niewiasty, której dostarczał nowych wrażeń. Niestety, dziewczyna nie wyglądała na uradowaną z obecnej sytuacji, i nie chodzi tutaj o wtargnięcie Mathiasa. Jej płacz wcześniej już wyczuwał, gdy tylko otworzył drzwi do szpitala. Porwane ubrane, odsłaniające głównie tył i minimalnie zarys odkrytych piersi, nie miało sugerować, że wszystko to jest zgodnie z porządkiem rzeczy, a przypadkiem na zewnątrz trwają zamieszki. Żołnierz powinien wykonywać swoje obowiązki, czyli bronić swojego miasta i ojczyzny. Sam ten czyn podchodził pod znieważenie swojego statusu, rangi oraz honoru. Dawniej, Mathias spotkał się z podobną sytuacją, gdy jeszcze los nie zgotował mu nowej misji. Kiedyś uratował niewinną dziewczynę od oprawcy, lecz krótko później zmarła. Teraz miał nadzieję, że za swoją dobroć nie zostanie ponownie ukarany. Stanął w drzwiach, zapierając się wąskiej ramy. Czerwień w oczach nieznajomego świadczyła o jego pewności siebie. Mimo obecności osoby trzeciej, nie przestawał oddawać się ukojeniu poprzez rytmiczne penetrowanie zakazanych sfer kobiecych, bez pozwolenia. Nosarensky przypomniał o swojej obecności, przecinając sakwę ze złotem, która leżała na stoliku obok. Tym zwrócił uwagę gwardzisty, który nie był zachwycony z takiego obrotu spraw.

Offline

 

#2 2018-05-31 03:32:14

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 45 - Dobijająca cisza

(Orik) - wyjmując fajfusa z niewiasty - Odwróć się, zapomnij, że coś widziałeś i wyjdź. Mamy tutaj z hrabiną niedokończone sprawy. Wychodzisz, czy mam ci pomóc? Wybacz, rozdziewiczona zniewieściała, trzeba rozruszać drugi miecz, a potem przyjdę z pierwszym na dogrywkę - do Mathiasa - Nie wiem kim jesteś, pachołku, ale trafiłeś pod zły adres, a możliwość odejścia stała się nieaktualna. Pokroję cię na salami, a resztki rzucę dzikim psom!
(Mathias) - Trwa wojna, a ty tutaj, marnujesz siły na co innego. Stolica cię potrzebuje, rycerzu. Myślałem, że prawość i obowiązek są wliczone w wasze kryteria.
(Orik) - Za kogo się masz, hę? Trwa wojna, no właśnie... A ty marnujesz dodatkowo czas będąc tutaj, niżeli pomóc tym, którzy pomocy potrzebują. Zajmuję się tutaj innym problemem. Niedługo go rozwiążę. Zmiataj, dobra? Nosisz zbroję, o ile jej nie ukradłeś, to jesteś mojego stopnia. Z szacunku oszczędzę sobie zachodu. Drugi raz nie powtórzę. Odwróć się, wyjdź i zapomnij co tutaj widziałeś.
(Mathias) - Inni nie mieli takiego szczęścia. Widziałem ciała, w różnych stadiach rozkładu. Szczególnie zaintrygowało mnie to, co zrobiłeś tym kobietom. Tą tutaj spotka ten sam los. Wszystkich świadków swojej zbrodni wybijesz, czerpiąc jeszcze z tego satysfakcję. Mam swoje zadanie, ale może zaczekać. Widzisz ten miecz, prawda? Jeśliś mądry, wiesz, że powinieneś w tej chwili ustąpić, wyjść i zapomnieć. Wpierw zostaw dziewczynę.
(Orik) - Nie wiem jak wszedłeś w posiadanie tego miecza, ale... Sądzę, że nie jesteś tym, kim wydajesz się być. Nie potrafię odczytać z kim trzymasz, może to jakaś sztuczka, ale nie wierzę, że jesteś tutaj bezinteresownie. Sam chętnie ją potem wytrzepiesz z grzechów - klepnął dziewczynę - Niewiele się różnimy. Patrzę na ciebie, i widzę ten chart ducha. Wzrok tak mocny i przenikliwy, jakbyś już zaraz miał mnie zasiec przy obecnej tutaj niewieście.
(Mathias) - Cailon nie wygra tej wojny, bo tego pragnie, nie mylę się? Thiasam również ma w tym swój udział. Nie mówiłem dosłownie tego pozostałym, lecz to biali bez przeszkód otworzyli bramę dla najeźdźców! Jesteś równie iluzją, jak władca, któremu służysz. Nie wstyd ci, pod jarzmem kłamcy, wykonywać rozkazy wbrew swojej naturze? Pomyślałeś o swoich przodkach?
(Orik) - Myślę o nich każdego dnia - idąc w kierunku Mathiasa - Zabili ich szarżownicy spod Kobrynia. Tak, byłem zaorszańskim voltarem. Podczas pospolitego ruszenia, rok temu, przy obleganym Mazirze... Tak, Cailon miał w tym swój interes. Zauważył we mnie potencjał. Potencjał, którego inni nie dostrzegali. Przeszedłem na białą stronę, wyrzekając się dawnej przeszłości. Służę nieskończenie jego miłości. To, co nadejdzie, zmieni naszą historię na zawsze. Ostatnia bracka wojna, która zakończy się pokojem. Sam pokój nigdy by nie nastąpił, bądźmy realistami - donośnie - Konflikty wiekowe trwały, lecz to już koniec. Skończymy to, co zaczęli pierwsi voltarzy... Obaj wiemy ja to się skończy. Jeżeli pragniesz wiecznego pokoju, tak jak ja, musisz się ukorzyć przed planem Cailona. Thiasam był tylko pretekstem, od samego początku.
(Mathias) - Naród nie jest głupi. Mogło mniej osób zaginąć za waszą intrygą. Thiasam podzieli los Cailona, gdy tylko dorwiemy go pierwsi. Żyją jeszcze jego siostrzeńcy.
(Orik) - zaśmiał się - Fuus i Lautern to kukiełki. Kukiełki w drodze po sztandar. Przydatność ich kończy się. Poza tym Fuus został wygnany, odprawiony i nie dokona się jego pomsta.
(Mathias) - Fuus żyje, i jest gdzieś tam. Podczas ataku był na błoniach. Powiedz, co się tam stało.
(Orik) - Sam szukaj zdrajcy. Główny impet uderzył w arenę, do tej chwili widać płomienie. Ci, którzy byli wtedy na obszarze techniki, zostali pochłonięci przez diabelską pożogę. Nawet wykwalifikowany wojownik nie zdołałby odeprzeć takiego napływu ognia. Pogódź się z tym, że cykl musi trwać. I tylko Cailon oraz Thiasam wiedzą jak powinien zostać poprowadzony. Możesz się wsławić w ten sukces. Zajmij się ustami tej niewiasty, jako znak pojednania.
(Mathias) - Zabijesz ją, a na to nie pozwolę. Szlak trafił kogo wspierasz, i w co wierzysz lub myślisz, że wierzysz. Tobie daję szansę, na ponowną zmianę stron. Tym razem naprawdę.
(Orik) - Teraz ty próbujesz strugać idealistę, co? Po tym wszystkim, co tobie powiedziałem.
(Mathias) - Na zewnątrz czekają rozjuszeni ludzie. Oni cię zabiją, później, ale zabiją. Odzyskaj swój honor, kretynie, póki nie pożałujesz dnia, w którym mogłeś, a nie potrafiłeś.
(Orik) - Jaką mam gwarancję, że wyjdę stąd żywy? A wezmą mnie w krzyżowy atak.
(Mathias) - Gdybyś nie zabił tych ludzi na dole, nie musiałbyś się o to martwić.
(Orik) - Może masz rację, trzeba wiedzieć kiedy odpuścić... - mijając Mathiasa - A kiedy nie...
(Mathias) - ...?!
(Orik) - ogłuszył - Nie zostawiam niedokończonych spraw - gotując stal - Gdy chwycę za gardło, poczujesz przyjemne ciepełko, które wypali ci prawdę.
(Mathias) - Ech... - próbując wstać - Znów osłabłem, muszę się spieszyć...
(Orik) - Jesteś gotowa? Zostałaś tylko ty - do niewiasty - Zamknij oczy, dobrze? - szeptem
(Mathias) - Starczy tego... - wbijając miecz przez głowę Orika - Takiej wizji, chciałeś? Umarłeś w kłamstwie... Umarłeś wierny będąc kłamstwom... Jest ok? - do dziewczyny - Zaczekaj, uwolnię cię.
Dziewczyna była wystraszona. Spośród oczu mokrych od łez zauważyłem prawdę. Mathias wygladał jak inni, zachowywał się podobnie, a nawet dosłownie z oczu inaczej patrzyło. Dostrzegła to wtedy, a szczególnie wtedy, gdy była na łasce i niełasce. Wtuliła się we mnie, wtarła łzy w jedwabną koszulę i weszła za parawan. Narzuciła na siebie dodatkowe wyposażenie, zdając się wyruszyć z nieznajomym w wspólny bój. Przed tym jednakże zdradziła nieco informacji, a na myśli było jej tajne wejście do kanałów, które znają wyłącznie osoby urzędujące w szpitalnych lazaretach. Zwykle wrzucano tam pozostałości po nietrwałych lekarstwach, zakrwawione ubrania czy nawet zmarłe płody, które według wierzeń voltarskich są przekleństwem, jeśli spoczną w jednej ziemi ojczyźnianej z innymi osobnikami. Otava, bo tak nazywała się uratowana medyczka, wyjaśniła, że w kanałach może straszyć, lecz w grupie żywych powinny skażone duchy zrozumieć z kim mają do czynienia. Przejście wedle tego powinno prowadzić na drugi koniec miasta, niedaleko błoni. Nasuwało się pytanie, co zatem z walczącymi, jeżeli grupka zajdzie kanałami, a wrogie oddziały będą penetrować szeregi bezbronnych. Mathias był lojalny, nie chciał niczego zatajać, więc zabrał ze sobą Otavę, licząc na zrozumienie pozostałych, widząc jej zbroję zabraną trupowi człowieka, który próbował ją zgwałcić. Pierwszy wyłonił się chłopak, zza szpitalnych drzwi. Za nim z rękami w górze wyszła Otava, jedyna, która przeżyła atak na jej dom. Lautern miał nietęgą minę, lecz nie z powodu zaistniałej sytuacji z medyczką. Okazało się bowiem, że kapitan Jack Sparrow ulotnił się w dogodnym dla siebie momencie, a żeby było mało, ukradł sakiewkę jednemu więźniowi. Jedna osoba ubyła, a zajmie jego miejsce ktoś zupełnie inny. Na czułości czasu nie było, zwłaszcza podczas kolejnego etapu szturmu, kiedy to zabrzmiały trzy głośne dzwony. Przy więzieniu, kuźni oraz wieży turniejowej. Oznaczało to, że wrogie siły przedarły się przez kolejne części miasta, kierując się w stronę pałacu. Istniała szansa na tymczasowe odparcie ataku. Wystarczyło przejść kanały pod miastem, wychodząc po bezpieczniejszej stronie. Następnie miał nastąpić kontratak na tyły okupantów. W przypadku zwykłych towarzyszy, los byłby niepewny, ale nie tutaj. Lautern, Izi oraz Oriana mieli tutaj najwięcej do powiedzenia, choć niedawni osadzeni również nie powiedzieli ostatniego słowa. W najgorszej sytuacji był Mathias, nie mający pełni swojej mocy, walcząc w przeciętny sposób, męcząc się znacznie prędzej, regenerując rany niemal jak za czasu, gdy żył jak zwykły człowiek. Dodatkowo, to obie voltarki znały konkretną prawdę o pobudkach chłopaka, Lautern wciąż nie wiedział za czym idzie, oraz dokąd go to doprowadzi. Przede wszystkim cenił swojego brata, bardziej niż siebie. Burknął pod nosem, że od razu po wyjściu z podziemi, ruszy tropem Fuusa. W tym momencie pojawiła się niepewność. Nie wszyscy myśleli podobnie. Koniec końców Mathias miał swoją misję do ukończenia, i dosłownie ścigał go czas, gdyż jego zdjęcie, na którym był z królikiem i psem, prawie zblakło. Na fotografii pozostał sam opiekun, bez swoich podopiecznych. Między innymi przez to podczas wizyty w lazarecie stracił na chwilę koncentrację. Jego los połączył się z losem obydwu braci, na dobre i na złe. Wybrał zatem pomoc w poszukiwaniu Fuusa, z którym nie miał od samego początku udanych przyjacielskich relacji. Izi oraz Oriana więc poprowadzić miały więźniów na tyły wroga, oczekując, że złota trójca niedługo dołączy do obrońców. Mathias, zasłaniając twarz dłonią, nie wiedział co miałby odpowiedzieć. To nie jest świat, w którym docelowo żyje. Ta rzeczywistość wypacza jego wtargnięcie. Obawiał się, że po opuszczeniu Mińska, nigdy więcej już nie powróci, zostawiając mieszkańców oraz poznanych znajomych daleko za sobą. Jest to jednak przeznaczenie, które prowadzi tylko do jednego. Jeśli Mathias nie odzyska mocy, nie dotrze na południe, i nie wróci do swojego świata, losy jego realnych przyjaciół oraz żony będą niepewne. Zostając w Voltarii nie zmieniłby nic, ponieważ historia toczy się i tak swoim torem. Jeśli dla przykładu stolica miała zostać zaatakowana i przegrać, tutaj pojawienie się domniemanego wybrańca niczego nie uratuje. Obie dziewczyny to wiedziały, lecz Lautern nie, tylko przed znalezieniem Fuusa coś chciało, żeby jeszcze o swoich intencjach nie mówił braciom. Zabrzmiałoby to z pewnością egoistycznie, a wtedy na wyprawę ruszyłby w pojedynkę, nie wiedząc kogo napotka na trakcie. Czarne siły kontrolują prawdopodobnie główne drogi, więc dostanie się gdzieś w zachodnio południowe regiony stawało się teraz znacznie trudniejsze. Bezpośrednio kluczowym planem byłoby obalenie Orszy od środka, lecz jak to myślał niegdyś Fuus, że to jest droga w jedną stronę, bez pewności czy wrogowie nie odeprą przypadkiem napaści.
Otava zaprowadziła zebranych na tyłu lazaretu, gdzie pod ciężkim kamieniem, jakich wiele wokół, znajdowało się wejście do kanałów. Dźwięk stali z bliskich okolic zbliżał się niebezpiecznie do tego miejsca. Podjęto reakcję, czym szybkiego dostania się na dół. Zgodnie z zaufaniem pierw pomysłodawczyni wkroczyła w mrok, a za nią reszta. Nie było już powrotu. Otava poluzowała skały znajdujące się w pobliżu, powodując zawalenie się tunelu. Zrobiła to prawdopodobnie z obawy, że oponencie znajdą buntowników w zamknięciu i zamkną także drugą drogę ewakuacyjną, odcinając przez to znaczny dopływ tlenu.
(Oriana) - To było konieczne?
(Otava) - Tylko w taki sposób damy sobie nieco czasu.
(Izi) - Czasu na co?
(Otava) - Nawet jeśli nas wykryją, to nie wiedzą, gdzie konkretnie powinni nas zacząć szukać.
(Mathias) - Ziemia wydaje się nazbyt płytka.
(Lautern) - Ziemia owszem, ale kamienne płyty w licznych katakumbach... Są bardzo mocne. Rozkucie otworu dla przeciętnego wojaka zajęłoby pół dnia, a musiałby bez zbroi wchodzić. Wielu ma to do siebie, że nie myślą perspektywicznie, tylko by zniszczyć cel. Jesteśmy t utaj bezpieczni, a przynajmniej tak myślę.
(Mathias) - Wiem, że po fakcie, ale może powinienem oszczędzić tamtego. Normalnie nie uśmiercam wszystkich, którzy mi się nie podobają.
(Otava) - Zasługiwał na śmierć. Jego życie albo moje, taka była stawka... - łapiąc oddech - Czułam, że był blisko. Gdybyś nie wkroczył, zapewne moje przeżycie równałoby się zeru.
(Lautern) - Jak to czułaś, że był blisko? Ach, teraz pojąłem. Naprawdę nikt nie ocalał? Wszyscy wyrżnięci?
(Otava) - Widziałam kilku, którym się udało. Na początku masakry  uciekli. Ja sama znajdowałam się za daleko. Przy schodach złapał mnie za ramię i... Wywlókł do tego pokoju. W głębi duszy wiedziałam, że skończę jak pozostali... Zamknęłam oczy, żeby to wszystko się skończyło - popłynęła łza - Miałam otworzyć oczy dopiero po drugiej stronie. Otwarłam znacznie prędzej, kiedy to Ty się zjawiłeś - patrząc na Mathiasa - Wiem, że nie planowałeś mnie ratować, ale dziękuję.
(Mathias) - Gdyby wcześniej udało się nam... Na pewno więcej by się dało wyratować.
(Otava) - Skąd więc przybywacie? Rozumiem, że nie zwerbowana was do obrony.
(Mathias) - To znacznie skomplikowane.
(Izi) - Pojmano nas, ot tak, z trybun. Po wyjściu z kazamatów zastaliśmy chaos, dopiero wtedy.
(Otava) - Moment, nie wydawało mi się... Na początku tylko miewałam domysły, lecz teraz mam pewność. Izi, żona Fuusa. Oriana i Lautern, niedoszłe książęta.
(Lautern) - Znałaś mojego brata? Jakim cudem? Nigdy nie miał talentu skarżyć się na mocne rany, z których by sam się nie wykaraskał.
(Otava) - Nie znałam długo, nie tutaj się poznaliśmy. Służyliśmy w jednym oddziale, pod orszańskim sztandarem, we wsi Szczecinka. Nie wyszłam z roli, nawet wtedy opatrując rannych. Miesiąc razem wędrowaliśmy, nigdy nie przekraczając granicy. Zdziwiłam się, czemu ktoś pochodzący z białej strony nagle zmienił front. Wydawał się, bez urazy. zepsuty. Pamiętam ten dzień, w którym przygarnął swojego ulubionego konia...
(Lautern) - Znałaś Fuusa za dobrych czasów. Teraz jest inny... Śmierć rodziców przybiła go najbardziej.
(Izi) - Wygnał go własny wuj, który jest odpowiedzialny za to, co teraz się dzieje. Cailon poświęci wszystko dla swoich marzeń, nawet własnych ludzi, włącznie z rodziną.
(Mathias) - To znaczy... Sam nie jest bezpośrednio odpowiedzialny.
(Oriana) - Nawet, gdyby Thiasam nim manipulował, to kim jest Cailon? Został władcą po drodze awansów i osiągnięć. Nie można tego pominąć. Zmanipulowany czy nie, nie wydaje się cierpieć. Jeśli Fuus dowiedział się prawdy, to wojna tylko przyspieszy jego motywacje.
(Mathias) - Dwukrólewie to główny problem, moim zdaniem.
(Lautern) - To wydaje się może proste, spoza naszych granic, ale nie tutaj. Od samego początku istniały dwie strony, z odmienną tradycją, polityką czy barwami. Nie wymyśliło tego obecne pokolenie, to bowiem trwa od zarania naszej rasy... Może to źle, ale od czegoś się to zaczęło. O coś pierwsi voltarzy się pokłócili. Z czegoś wynikał ten podział.
(Otava) - Dobrze mi się dotychczas żyło... Choć wolałabym aby pewnego dnia nadeszły lepsze czasy. Lepsze czasy, w których ludzie nie uciekliby się do podziemia. Obawiam się, że za mojego życia tak się nie ziści...
(Mathias) - Nawet jeśli byście znikli z map, to nikt o was nie zapomni.
(Otava) - Jesteś wybrańcem? Masz w sobie taką niespotykaną pogodę ducha, mimo okoliczności.
(Mathias) - Okoliczności?
(Otava) - Śmierć twojej rodziny, pupilów, ciut niższej od ciebie kobiety, przyjaciela z chustą...
(Mathias) - Nigdy o tym nie wspominałem.
(Otava) - Nie musiałeś, czuję twoją aurę.
(Izi) - Również czuję. Bardzo wyraźnie, wokół ciebie bije jej szary poblask.
(Mathias) - Straciłem wiele, w drodze do zwycięstwa, dla innych, nie dla mnie. Nie zginęli jeszcze wszyscy. Może dlatego jeszcze się nie poddałem. Ten miecz mi o tym przypomina. Robiłem wiele złych rzeczy, często nie wiedząc dlaczego i jak to naprawić. Teraz znalazłem solucję.
(Lautern) - Czy nam się to podoba, czy się nie podoba, jesteśmy voltarami. Dawaliśmy radę podczas największych zawieruch, obalaliśmy forty, chroniliśmy wioski, a przede wszystkim potrafiliśmy wykrzesać coś więcej niż tylko mrok, ból i okrucieństwo...
(Izi) - Te ostatnie złamały naszą wiarę przed laty... Wielbiłam kraj, z którego pochodziłam, szanowałam wszystkich, nawet źle życzących... Zaczęłam mieć wątpliwości, wiele lat... Gdy mego Fuusa nie było, miałam sporo czasu. Miałam czas na przemyślenia. Wszystkiego się spodziewałam, ale nie tego, że przyjdzie nam krzyżować ostrza przeciwko naszym własnym braciom i siostrom... Coś, czego nikomu nie wybaczę, to napieranie ludzi na siebie. Mój luby sam stał się ofiarą spisków, a potem my się nimi staliśmy... - złość w oczach - Uwięzili nas jak zdrajców, skazując na czeźnięcie w lochu. Los dał nam jednak szansę, by móc to wszystko naprostować.
Kwadrans później, błonia turniejowe
Czas minął kompanom na rozmowach o życiu, być może dla niektórych to ostatnia taka rozmowa. Nikt nie wie, co zastanie się na zewnątrz. Ponoć to od błoni się zaczęło, a turniej stał się jedynie pułapką, od której rozpoczął się wyidealizowany plan Cailona oraz Thiasama. Fuus walczył dalej, gdy drużyna została pojmana do więzienia. Być może wysoko postawione osoby zdawały sobie sprawę, że wybuch głównej fazy wojny prawdopodobnie zostałby szybko stłumiony przez nieobecnych wtedy voltarów. Znaczyło to to, że obawiano się tych ludzi, więc zdecydowano się ich uwięzić. Teraz nie jest jednak za późno, a wynik nie jest jeszcze przesądzony. Wychodząc z podmoczonych kanałów ludzkim oczom ukazał się ogień, porozrzucane nadpalone ciała, mocny zapach krwi oraz krzyki tych, którzy leżeli ranni gdzieś w zgliszczach i czekali na zbawienną śmierć. Nic co wiecznie, nie może być rozłączone, tak powinno się mówić. Jednakże wszędzie sprawdzi się owa reguła, iż nikt nie da gwarancji powrotu kompanii w niezmiennym składzie. Padł wybór, niezmienny w przekonaniach, decydujący się rozdzielić zebrany niedawno zespół. Lautern zawsze stawiał lojalność, może czasem zbyt łatwowiernie traktował swoją powinność, nie bójmy się powiedzieć bezczelnie. Serce przemówiło ponad obowiązek, stawiając brata bliżej. Wystąpił zatem jeden z braci przed szereg, spoglądając na ruiny ojczyzny, za którą walczyli jego nieskazitelni przodkowie. Za nim kroku dorównał Mathias, kiwnięciem głową oznajmiając nieodwołalne nieodwracalne. Przed odejściem ten dwójki, Oriana podbiegła do lubego, trzymając jego osobę w objęciach przez przynajmniej minutę, po czym wyszeptała coś niedoszłemu księciu do ucha. Tymczasem obok Mathiasa pojawiła się dziwna przezroczysta zjawa, o kształtach kobiecych, lekko unosząc się nad ziemią. Mimo tego nie zamieniła ni słowa, przelatując przez chłopaka, lecąc ku niebu, zmieniając się w białą smugę z czerwonym ogonem.
(Lautern) - Mathias, hmm...? - dotknął jego ramienia - Musimy iść.
(Mathias) - Dołączysz do nich później? - widząc odchodzącą drużynę - To twoje miasto.
(Lautern) - Oriana jest utalentowana, a również Izi nie brakuje pary w rozumie i mieczu. Ci ludzie, których uwolniliśmy, wierzę w ich rozwagę. Teraz nie ma ich, a jesteśmy My... A także gdzieś tam Fuus. Nie wiesz tego, ale bracia mają w sobie specjalny gen. Aktywuje się tylko wtedy, gdy ten drugi przychodzi na świat. Łączy nas pewnego rodzaju unikatowa więź, wyczuwalna oczywiście tylko najbardziej przez nasze rodzeństwo. Dzięki temu obaj potrafiliśmy siebie wyczuć, a potem odnaleźć.
(Mathias) - Więc wtedy, gdy pierwszy raz was spotkałem, to...
(Lautern) - Dobrze rozumujesz. Między innymi wiedziałem kiedy wygnanie Fuusa się skończyło, lecz to nasz więź sprawiła, że mogłem poznać jego bliższe położenie. Nadal jestem pod wrażeniem jak sobie poradziłeś, w duecie z wojownikiem tego rodzaju. Stronił zawsze od ludzi, jak dobrze wiesz, długo z nikim nie zabawił.
(Mathias) - A co z jego... Żoną?
(Lautern) - Co tyczy się Izi, to wyjątek nad wyjątkami. Od kiedy napotkał szlachciankę spod Grodna, to wszystko poszło z lepszej stopy. Dziw, że nie zabrał jej ze sobą, poza nasze widzenie, gdzieś daleko.
(Mathias) - Zgaduję, że nie zgodziła się.
(Lautern) - Żartujesz, prawda? Gdyby tylko z dnia na dzień wiedziała... Z pewnością ruszyłaby za nim. Dowiedziała się kilka dni później, gdy oficjalnie Cailon ogłosił swoje bzdurki.
(Mathias) - A ty nie szukałeś go wtedy?
(Lautern) - Nawet nie próbowałem. Nie życzył sobie tego. Kilka godzin przed jego opuszczeniem Mińska, pojmujesz, mieliśmy okazję porozmawiać. Prywatnie chciałem powiadomić innych jego przyjaciół z resztek wiosek, ale... Naraziłbym ich na niebezpieczeństwo.
(Mathias) - Ten, na którego wpadłem, Oswald, raczej nie zrezygnowałby z Fuusa.
(Lautern) - Twoje pojawienie się nieco pokłóciło się z jego planami. Obserwował okolicę od dłuższego czasu, rozumiesz. Czysty teren, okazja do ataku, aż tu nagle do walki dołączasz Ty. Choć i tak zaimponowałeś mi, podkreślę to, mimo swojego inno słowiańskiego pochodzenia.
(Mathias) - Uznam to jako komplement, dzięki - wyczulając zmysły - Nie pomożemy tym ludziom?
(Lautern) - Nawet moja szybkość nie zda się, jeden... Dwa... W końcu trzy... - cisza wokoło - To niedobitki, Mathias, ryzykowalibyśmy dla nich, sami odsłaniając się tym cholernym draniom.
(Mathias) - Od pewnego czasu dociera do mnie, że naprawdę wszystkich nie uratuję.
(Lautern) - Gdybyśmy byli bogami, a chciałbym być wszechmogący, to naprawdę każdy doczekałby szczęśliwych dni, lecz... Jesteśmy tylko ludźmi, voltarami, ale nadal w ludzkiej powłoce.
W stronę dwójki samotnych bojowników uderzył pojedynczy słup wiatru, muskając delikatnie ich brudne od kurzu twarze, odświeżając ich momentalnie. Dobyli mieczy, biegnąc w kierunku miejsca, z którego wiatr pierw popieścił upadający na ich oczach budynek. To było składowisko, gdzie naradzali się sędziowie podczas turnieju. Podchodząc bliżej można było dostrzec przygniecione ciała, zabite nie przez sam impet upadku, lecz dobite przez ogień, bądź voltarskie ostrze. Wśród ciał, z wyciągniętą ręką ku górze, leżał dobrze znany Lauternowi sędzia, z którym miał przyjemność widzieć się ostatni raz przy zapisach do tegoż turnieju. Niefortunnie się złożyło, że ważne persony umarły jak śmiecie, stając się martwą ozdobą na wietrze, spoczywając w błocie, umazani zdradą swych towarzyszy. Dalej tylko znaleziono konie z odciętymi głowami, a jeden szczególny posiadał odciętego penisa innego konia, wbitego młotkiem w swoje własne poślady. Mathias odruchowo odwrócił wzrok, widząc jak niedawno jeszcze miejsce chwały, święty arkan nietchnięty od wieków, stał się ruiną. Zwrócił oczy ku drobnym wzniesieniu, przy dwóch wolnych siedziskach, gdzie to niedawno siedzieli Cailon oraz Thiasam. Im bardziej się przejmował losem tych ludzi, tym coś w nim w środku pękało. Czuł się identycznie, gdy wyzwalał swoje drugie ja, ukazując pierwszy raz jak korzysta ze swojego daru. Daru, którego nie planował przyjąć, lecz zrobił to, z wyższych pobudek, przez miłość. Miłość, której również nie planował przyjąć, lecz uczynił tak, a nie inaczej. Wiele razy czynił zło, ale z każdą próbą naprawy, tylko umacniał swoją silną wolę. Silną wolę, która pozwoliła mu wyżyć, w obu światach, przy których mógł uczestniczyć, przy ich rozwoju, a przede wszystkim diametralnej zmianie. Choć nie poczuwał się nigdy do bycia voltarem z prawdziwego zdarzenia, czyniącym to, co obie strony nakazały, nie ignorując uczuć wyższych, był i jest, i będzie jedyny w swoim rodzaju tym, który zbaczał wiele razy, lecz zawsze wracał.
(Lautern) - Dopadnę mego kochanego wuja... Za to czego się dopuścił... - zamykając oczy sędziemu - Gdyby tylko wiedzieli, co ma się wydarzyć... Matka się przewraca w mogile przez to, co wyrabia jej brat, łamiąc wszelkie prawa, których zobowiązaliśmy się chronić, nie dygając na życie tych, dla których nasze imperium powstało...
(Fuus) - wychodząc z mgły - Dobrze powiedziane, braciszku - rozkładając ręce - No proszę!
(Lautern) - Fuus...
(Mathias) - Coś wyczuwam, z tyłu...
(Fuus) - spostrzegł dwóch nacierających gwardzistów - Doprawdy? Tylko dwóch.
(Mathias) - Wiedziałem, że wojna wzmaga krew, ale... On jest krwią niemal cały pokryty.
(Lautern) - Nie brudź ostrza, póki wten Fuus nie dosyć swego dobrudził, jak mawiałem w dzieciństwie do dzieciaków z naszej wioski. Największy zadzior z Oszmiany, Fuus Krwawy.
(Fuus) - wykonał podwójne zabójstwo - Wybaczcie, że dopiero teraz... Załatwiałem niedokończone sprawy. A właściwie, połowa drogi za nami... - sarkastyczny uśmiech
(Lautern) - Nie minęło dużo czasu, a dalej wierzyłem, że jeszcze się spotkamy - braterski uścisk
(Fuus) - Przetrwałem swoje wygnanie, to jak miałbym dać się zasiec w stolicy mojej ojcowizny. Nieco moja zbroja przypomina starcie z rzeźnikiem, lecz nie było innego wyjścia. Wyrżnąłem tych białych bydlaków, którzy mimo mojej twórczej przemowy i tak szarżowali na mnie. Umierali z przeświadczeniem, że czynią dobrze, a tak naprawdę połykają spjormę, którą tryska w nich Cailon, i jeszcze za to dziękują. Mathias, byłbym zapomniał, mam coś w kieszeni... - szukał namiętnie - Daj chwilę, zaplątało mi się... Oto jest, jedyny pozytywny aspekt mojej gonitwy - pokazał medalion
(Mathias) - Zdobyłeś go, a to oznacza... - odbierając błyskotkę
(Fuus) - smutna mina - Niestety nie, nie stało się jak miało. Zbiegł w zgiełku, obstawiony przez swój orszak... Nie trwało jednak to długo. Wpadli na uliczników, których wyzbyłem przed śmiercią. Wielu pamiętało jaki byłem dawniej, ku niezadowoleniu niektórych. Nie ma gdzie uciekać, dorwą Thiasama prędzej czy później.
(Lautern) - Jeśli szukasz Izi, dogonisz ją. Kilka chwil temu minęliśmy się. Poprowadziła więźniów ku pałacowi.
(Fuus) - Jest mądrą kobietą. Zna moje myśli na wylot, a teraz nie mogę znów pozwolić się nam rozdzielić.
(Lautern) - Co planujesz? Nie chcesz chyba byśmy opuścili... Naprawdę? Nie starczy nam sił.
(Mathias) - Teraz liczy się tylko Wieża, muszę ruszać.
(Fuus) - Ruszamy z tobą. No co? Nie mógłbym spać spokojnie, gdybym odzyskał dla ciebie twój klejnot, a potem patrzył jak dostajesz od łucznika w głowę.
(Lautern) - I ja ruszam. Zawołam konie - mocny gwizd - Wiesz ilu stanie na naszej drodze?
(Fuus) - Kilkudziesięciu zbrojnych. Uzbrojeni w miecze, włócznie oraz łuki i pochodnie. Pojedynczo skończyłoby się to samobójstwem, ale jest nas trójka. Takiego przebicia nie zatrzymają.
(Mathias) - Mamy ślepo wbić się w tłum?
(Fuus) - Pozostałe dzielnice są bardziej oblegane. Jedyna nadzieja to przebić się tu i teraz. Jesteśmy na błoniach, niedaleko bramy. Nie po to traciłem czas. Jeżeli zatem chcesz całe miasto cwałować, to oddaj mi medalion.
(Mathias) - Ufam ci. Nie musiałeś mi pomagać, a pomogłeś.
(Fuus) - Zaufanie buduje się w walce. Zobaczymy niedługo ile jest ono warte. Rozchmurz się, Lauternie, później wrócimy wesprzeć nasze kobiety oraz obywateli. Nadchodzi chwalebna chwila, nic ani nikt nam tej wspólnej chwili nie zepsuje.
Rącza klacz Fergie przygalopowała na wezwanie, wraz z dwiema pozostałymi. Wrogie nie czekali długo, widząc jak bracia oraz Mathias dosiadają koni. W biegu musieli usadowić się na siodłach, starając się nie spaść przy intensywnym galopie. Niczym polskie jeździectwo husarskie trójca na siłę wbiła się w napierający tłum zmieszany z białymi i czarnymi wojskami. Poszło jak nożem przez stopniałe masło. Na horyzoncie majaczyło słońce wznoszące się na zachmurzonym niebie, zasłonięte przez szarobury horyzont. Przecięto dolny dziedziniec, zbliżając się do bramy. Gwardziści wyciągnęli przed siebie włócznie, łucznicy stali na murach, celując w nadjeżdżających jeźdźców. Nieugięte wierzchowce myknęły żołnierzom, jakby były ze stali, odrzucając ich na boki. Ostatnie strzały poszybowały tuż za galopujące kopyta, dając uciekinierom umknąć. Straż poinformowała o obrocie spraw inne wioski, wysyłając potajemnie swoich najemników.
Przez dłuższy czas w galopie nikt nie przeszkadzał voltarom w dostaniu się do okolic Maziru, gdzie wcześniej okupowali się żołdaki kapitana Pisczka. Teraz na miejscu pozostało gruzowisko, rozwalony kasztel i rozłożone ciała w białych zbrojach. Oznaczało to, że do ataku czarnych jednak wtedy doszło, a obrońcy nie wytrzymali wrogiego szturmu. Pojawiły się obawy, że droga do wieży została obsadzona przez rzezimieszków. Z dali można dostrzec ogrom pierwszej wieży, która powstała w voltarskim imperium. Wznosiła się na kilkadziesiąt metrów powyżej powierzchni, sięgając niemal chmur, ozdabiając opuszczoną zniszczona dolinę. Krążyły plotki, że to właśnie w tych okolicach stoczyli swą walkę pierwsi voltarzy, a rozgromiona ziemia świadczyła o ogromie pojedynku, który spowodował niemałe spustoszenie. Od tamtego czasu trwała powoli odrosła, drzewa się wzniosły, a wgniecenia obrodziły w jeziora. Chwila podziwiania pradawnej architektury została zakłócona. Kilka minut stąd szybko zmniejszały swą odległość czarne konie. Ledwo koniki zwilżyły pyski, a rychło było ruszać dalej, bez opamiętania. Cel był na wyciągnięcie ręki, tak blisko, a przez swój ogrom, wydawał się być tak odległy. Czarna chorągiew doganiała białych jeźdźców, ostrzeliwując ich z łuków. Z każdą chwilą do ciemnej kompanii dołączało więcej czempionów. Trójka kompanów wjechała na szeroko wysunięte uschnięte pole, które było niemalże furtką do granic wieży. Pościg zwiększył swoją prędkość, tworząc ze trzech stron coś w rodzaju szufli. Chciano zamknąć uciekających jedną mocną szarżą, spychając z siodła, a w razie potrzeby dobić. Szczęście nie opuściło dobrych ludzi, niebiosa były przychylne białej szlachetnej sprawie. Zza leśnych odmętów wyłoniły się oddziały partyzanckie odziane w białe płytowe zbroje, z symbolem jednookiego wilka. Takie symbole nosiły oddziały leśne, które wyparły się cywilizacji, tworząc siatki bojowników pośród lasów Voltarii. Wśród setki zbrojnych na koniach okazał się być kapitan Pisczek, dowodzący dzikimi jeźdźcami mazirskimi. Podniósł w galopie miecz ku swoim wrogom, rozchodząc swe oddziały na dwie strony, jednostronnie dał trzem wojom przejechać przodem, gdy to oni zajmą się wrogiem. Na zmęczonych twarzach pojawił się nagle cień, padający od wysokiej wieży mędrców. Tam, ktoś wyjrzał z balkonu, lecz równie szybko się schował do środka. Mathias, Fuus oraz Lautern minęli wzniesienie, wjeżdżając spokojnie na kamienny mostek, prowadzący na tereny zajęte przez voltarskich uczonych. Przed samymi wrotami napotkali kłopoty, w postaci łuczników zwiadowców, a raczej niedobitki tych, którzy odłączyli się od głównej pogoni. Pierwszą strzałę bez problemu ominięto, lecz druga trafiła Lauterna w prawe przedramię. Nastąpiła chwila grozy, gdy ten spadł z konia, turlając się do najbliższej wystającej skały. Fuus prędko wybrał się ku strzelającym, nakazując Mathiasowi podprowadzić swego brata pod wrota. Moment nieuwagi wykorzystał kolejny napastnik, ten, którego tutaj się nikt nie spodziewał. Tą osobą był nikt inny jak Cailon, wuj obecnych tutaj siostrzeńców. Odrzucił Mathiasa na bok. Mocna uderzenie w ziemię mocno go zabolało, paraliżując chłopaka na kilka chwil. Fuus zdążył jedynie zgładzić łuczników, i odstrzelić strzały w kierunku Cailona, odciągając jego uwagę od Lauterna. Fuus zapukał w mosiężne drzwi, każąc Mathiasowi wejść do środka i zrobić to, co zrobić musi. I tutaj ponoć miały się już rozejść drogi tych trzech dzielnych wojowników. Miało się tak stać. Fuus wykorzystał całą swoją moc, by całą swą nienawiść przenieść na swą stal, poprzez wspomnienia, których nikt mu nie zabierze. Wuj odebrał mu rodzinę, dopuszczając się zdrady stanu, przy czym niemal dopiął swego. Fuusa jednak nieświadomie uratował od niechybnego losu ten, który na początku był tylko zwykłym towarzyszem podróży, lecz potem stał się trzecim bratem, którego on nie posiadał.
(Cailon) - Dość próżnowałeś, Fuusie, zbyt długo. Zmusiłeś mnie do wycieczki do dawno niewidzianej doliny. Pięknie tutaj, nieprawdaż? Nasi przodkowie stoczyli tutaj sławetny bój, słowiańska krew przeciw słowiańskiej krwi. Historia lubi się powtarzać.
(Fuus) - Nie masz nic wspólnego z moimi przodkami, Cailonie z Mińska. Uwięziłeś poprzedniego króla, zdradziłeś własną siostrę, wysłałeś mnie na wygnanie, a do tego uknułeś intrygę mającą na celu przejęcie wpływu nad całym imperium! - pokazując palcem - Dopuściłeś się największej zbrodni, choć pewnie znalazłoby się o wiele więcej, gdyby wszyscy domniemani świadkowie jeszcze chodzi wśród żywych. Polowałeś na mnie ostatnimi latami. Wszyscy ci, których posłałeś za mną! Daremny trud, wujku. Nie dałeś rady wysługiwać się niewinnymi rękami, to postanowiłeś sam dokonać dzieła? Nie jest ci czasem wstyd? Ten cały konflikt też był fikcją.
(Cailon) - Nie ma ustosunkowanego kraju bez odpowiednich fundamentów. A twoja matka, wiedziała o tym. Starała się abym ja też o tym nie zapominał.
(Lautern) - O czym ty mówisz... Spłonęła w pożarze budynku, próbując ratować innych.
(Cailon) - Tak było pośrednio, lecz czy wiedzieliście czemu to się stało? Czemu tak bardzo trzymano wszystko w sekrecie? Odpowiem wam. Wasza matka była na rozdwojeniu, nie wiedząc co jest dobre, a co złe... Jedynie wasz ojciec, a lubiłem jego najbardziej, wiedział jak temu zaradzić. Rozdwojenie bywa zabójcze, tak jak choroba nowotworowa. Można było umrzeć w boju, lecz oni nie chcieli. Urodzili się jako niższa klasa, więc chcieli tak zginąć. Sami podłożyli ogień pod budynek, a potem zostali w nim sami, by nie było żadnych świadków. Obawiali się, że zostawiając ich przy życiu, sprawię, że moja droga siostra zostanie opętana i... Dokona strasznych rzeczy. Umarli jak bohaterowie, kierując się dobrem naszym i swoim. Miałem was wychować, i toż zrobiłem. I tak mi się odwdzięczacie, wasza dwójka... Wystarczyło się określić, po dobrej stronie.
(Mathias) - Takie parszywe bydlaki kończą na szubienicy, wśród innych takich wspaniałomyślnych władców. Twój błąd nastąpił w dniu, gdy wpuściłeś mnie pośród swe mury, mości Cailonie. To poważna luka, której nie dopatrzyłeś.
(Cailon) - Ty...! Pamiętam cię, niewdzięczny dzieciaku. A sądziłem, że lepszego towarzystwa sobie te dwa kmioty nie mogły dobrać.
(Fuus) - Mnie zeszmaciłeś poniżej wszelkich standardów, ale od Lauterna ci wara, zapchlony wargu. Tak samo jakbyś ukrzywdził Orianę lub Izi, dawno straciłbyś głowę.  W twoje kłamstwa nie zawierzę.
(Cailon) - Jeśli mnie zabijesz, sam stracisz głowę, a twoje ciało skończy jako wbijaczka do mieczy.
(Lautern) - Dość... - skacząc znienacka na Cailona - Fuus...!
(Cailon) - odrzucił Lauterna - Nikt nie nauczył , że starszym się nie przerywa?
Fuus dostał istnej furii, gdy ujrzał zmaltretowanego brata, leżącego we własnej kałuży krwi. W tym momencie zaczął padać mocny deszcz, dając upust całemu zgromadzonemu bólowi. Pełny gniewu skierował swą klingę przeciw wujowi, parując każdy jego cios. Delikatnie uskakiwał przed zamaszystymi ruchami znacznie potężniejszego od siebie. Cailon wiedział, że Fuus ma upór swojej matki, a siłę ojca. Wiedział też, że im Fuus trwa w pojedynczej walce, tym bardziej jest spotęgowany przez swoją wrodzoną umiejętność zadawania większych obrażeń, przy jednoczesnym swoim osłabieniu i zawziętości w odbieraniu cudzej krwi. Stało się nieoczekiwane. Widząc jak Cailon wykorzystuje słabość Fuusa, czyli ogranicza swoje ataki, Lautern wstał z kolan i próbował usiec wuja w potylicę. Nie przewidział jednego. Ten przeciwnik wiedział z kim się mierzy, oraz, że łatwo nie będzie. W krytycznej sytuacji dobył swojego zatrutego sztyletu i w obronie własnej próbował trafić tego nienawistnego siostrzeńca. Fuus nie miał prawa dostrzec ukrytego ataku, gdy blokował ruchy w jednym czasie, a w drugim miał otrzymać ostateczny cios w serce, który tłoczy w ciało truciznę niezdolną do usunięcia. Lautern dostrzegł to, i wiedząc na co się porywa, wbiegł na trajektorię. Mathias nim zdążył zareagować, doświadczył przykrego widoku. Lautern otrzymał cios, który nie dla niego był przeznaczony, a Fuus pierwszy wiadomy raz pokazał swoją niewymuszoną łzę. Odebrał dogorywającemu bratu jego miecz i dopiero wtedy skontrował atak, który źle wymierzył Cailon. Przesunął się ostro na bok, podcinając wujowi równowagę, dźgając z pełną premedytacją tego, który odebrał mu kilka lat z życia. Jego skóra wydzielała nadmierne ciepło, sprawiając, że krople deszczu zamieniały się w parę, w kontakcie z jego odkrytą skórą. Jedno ostrze wbił w skrzyżowane ręce, drugim natomiast przebił zdrajcy rodziny stopy. Dzięki temu Cailon został unieruchomiony, między innymi przez znaki runiczne umiejscowione na obu mieczach. Osobno są jak każde inne, lecz razem tworzą ze sobą całkiem interesującą synergię. Czym prędzej Fuus dobiegł do brata, nie zważając na okoliczności. W tej chwili najważniejsza była miłość do brata, a nie jego prywatna zemsta. Jednakże Lautern zdążył tylko dotknąć policzka swego bohatera, krztusząc się własną krwią. Kilkanaście sekund mąk skończyło się równie szybko. Fuus został sam, nie mając już nikogo innego na świecie rdzennego z jednej krwi. Chwila płaczu kosztowała nadpobudliwego ucieczkę tego, którego poprzysiągł zabić. Wyciągnął miecze z ziemi, skierował się ku Mathiasowi i próbował coś powiedzieć, lecz mu nie wychodziło. Wziął zatem oddech, wtedy mogąc w końcu powiedzieć to, co ciśnie mu się na sercu.
(Fuus) - Zepsucie deprawuje każdego z nas, a prędzej czy później i tak nas prześcignie. Każdy ma swoją rolę do odegrania, identycznie tak miało być z moim bratem. Słabość dążenia do czegoś nieosiągalnego przysłoniła mu oczy, przez to zaczął się wypaczać... Zginął jak wilk z uciętą łapą, puszczony sam sobie w głęboką dzicz. Tutaj kończy się nasza współpraca, druhu, na tym puszystym białym polu, umazanym krwią. Ja powrócę do siebie, oczyszczając imię rodziny, które zhańbił mój własny wuj, a ty... Ganiaj sobie za swoim przeklętym ognikiem, który pozwoli ci wrócić do domu, a za którego sprawą wielu już niewinnych przelało swą krew..
(Mathias) - Dziękuję, że tak ryzykowałeś... Nie zapomnę tego, o Lauternie również.
(Fuus) - Teraz to bez znaczenia. Wejdź w końcu do tej wieży. W końcu tak uparcie do niej dążyłeś... Mam nadzieję, że zrobisz coś pożytecznego dla swoich ziomków, gdziekolwiek są. Tutaj pozwól, że prawdziwą wojną zajmę się ja. Nikt inny nie pozostał. Jeśli ja zawiodę, nigdy już nie odzyskamy utraconej chwały.
(Mathias) - Chcesz odzyskać ten miecz? - pokazując swój - Jako znak pojednania.
(Fuus) - Nie, nie przyjmę go. Nie przyjmę, bo nigdy nie byłem z tobą skłócony, voltarkinie.
(Mathias) - Wiedziałeś, i nie dałeś po sobie poznać.
(Fuus) - Tak, między innymi dlatego chciałem ci pomóc.  Jest tak jak mówił Lautern, mało kogo do siebie dopuszczam, a jeśli dopuszczę, to musi to być ktoś wyjątkowy. Ty należysz do tego grona. Powodzenia w twoim zadaniu, Mathias, coś czuję, że jeszcze się spotkamy.
(Mathias) - Odzyskasz imperium, coś tak czuję - pożegnalny ukłon - Bywaj, dziękuję za amulet.
(Fuus) - odchodząc - A ja dziękuję za Thiasama. Cailon jest mój, to kwestia czasu. Ale kiedyś go dorwę.
To, do czego dążył Mathias od wielu dni, w końcu się ziściło. Dzięki pomocy lojalnych mu osób, dotarł do tego miejsca. Wieża, w której szkoliło się sztukę tajemną, była jedynym wybawieniem. Jeśli mędrcy nie znaliby sposobu na odzyskanie mocy, to nikt nie zdołałby przywrócić człowieka do jego rzeczywistego świata. Został powitany w honorami przez piątkę siwych mędrców, w szarych szatach. I oni widzieli w Mathiasie kogoś więcej, niż tylko zwykłego wojownika rzuconego gdzieś w próżne odmęty czasu. Mimo słabej aury, nawet tacy ludzie potrafili wyczuć prawdziwe intencje jej posiadacza oraz emocje czy historię. Przedstawili się najpierw, kierując chłopaka do głównej sali, gdzie przyjęli voltarkina jak równego. Teraz miało się wyjaśnić wszystko, szczególnie, że mędrcy domyślali się o co Mathias chciał ich zapytać. Niecodziennie się zdarza taka osoba wewnątrz tych murów, która traci moc w tak niespodziewany sposób. We wieży mieszkali jednak znawcy prastarej wiedzy, lecz czy wiedzieli wszystko, to się miało okazać podczas rozmowy.
(Mistrz Antko) - Potrzebujesz zdobyć wiedzy, prawda? Po to tutaj przybyłeś, przyprowadzając kawalerię niemalże pod nasze mury.
(Mathias) - Przepraszam, to było poza kontrolą...
(Mistrz Precz) - Widziałem wtedy ten widok, gdy jeźdźcy gonili wam tyły. Leśne ludziki wsparły właściwą stronę. Strasznie to ich zdekoncentrowało.
(Mathias) - Chciałbym podyskutować o wojnie, ale... Nie mam tak wiele czasu.
(Mistrz Demboż) - Wiemy o co się rozchodzi. W chwili, gdy zagrzmiało na niebie. Gdzieś daleko stąd zabrzmiało drugi raz, a potem nastąpiło rozpogodzenie.
(Mistrz Polok) - Domniemywamy, że to byłeś Ty. Spełniły się przesłanki, że z twoim pojawieniem się, nastąpi nowa era. Jeden uzurpator skończy lada moment na wisielnicy, a drugi jest ranny blisko śmierci. Wiemy z czym przychodzisz, ale nie wiemy czy potrafimy ci dać to, o co prosisz.
(Mathias) - Mam misję do wykonania. Gdy tutaj trafiłem, moje moce zostały mi odebrane... Bez nich nie powstrzymam zagrożenia, które rozpanoszyło się w moim świecie.
(Mistrzyni Lina) - Masz powód? Chcesz użyć tych mocy dla czynienia dobra? To twoi przyjaciele, twoja miłość i...
(Mathias) - przerwał - Wojna trwa także w drugiej rzeczywistości. Mam szansę, ale... Sam tego nie dokonam.
(Mistrz Precz) - Zatem ktoś cię tutaj uwięził. Zostawiając na pewną śmierć. Hmm... Od półwiecza nie stosowaliśmy tego zabiegu. Dawniej zrobilibyśmy to w nagrodę za osiągnięcia i męstwo w boju, lecz... Nie mamy tyle sił, co za młodu.
(Mistrz Demboż) - Przelać możemy wyłącznie z czegoś. Niegdyś sami oddawaliśmy nasze esencje, teraz groziłoby to nam śmiercią. Potrzebujesz zamiennika , który jest na tyle silny i związany z tobą, a wyzwala mocne emocje. Jest takie coś?
(Mathias) - Prawdę mówiąc, jest... - wyjął telefon - Tutaj, jeszcze na początku były uwiecznione moje zwierzaki. Umarły podczas pandemii, która niszczy kraj, za którego walczę. Miałem z nimi kontakt, w pewnym sensie. Stąd fotografia, a teraz... Jestem na niej sam.
(Mistrzyni Liana) - dotknęła telefonu - Tak, nadal wyczuwam ich obecność. Materialna powłoka wygasła, lecz nie zniknęła na dobre. Ty sam zanikasz, bo nie macie spójności. Jedynym ratunkiem jest przelanie ich dusz na ciebie. Staną się oni wtedy twoimi esencjami. Dzięki nim odblokujesz magiczne właściwości tego medalionu.
(Mathias) - Jeśli zostaną wyssani z ich świata, to... Nigdy nie umrą? To nie ma sensu, ich ciała dawno zgniły w moim świecie.
(Mistrzyni Liana) - Nie powrócą w swoich fizycznych formach, za to staną się dosłownie częścią ciebie. Nie będzie to długa synergia, gdyż to byt niematerialny, z zupełnie innej sfery. Jestem pewna, że wystarczy ci tego na pewien czas, po czym powinieneś odzyskać swoje oryginalne esencje, gdy już pokonasz Czarnego Wilka.
(Mathias) - Jeśli w ten sposób coś wskóram, decyduję się.
(Mistrz Antko) - Połóż dłoń na urządzeniu, i powtarzaj za nami wszystko. Nie możemy tego przerwać. Jesteś gotowy? Nie będzie już odwrotu.
(Mathias) - Bardziej gotowy nie będę - kładąc dłoń na telefonie - Niech się dzieje wola nieba...
Formuła wypowiedziana przez Mathiasa przelewała fragmentalnie dusze psa oraz królika do jego organizmu, łączą się w żyjącą energię, voltarynę. Obrzęd wymagał własnej krwi, a na to był również przygotowany. Medalion zajarzył się żółtym płomieniem, przyciągając do siebie chłopaka, a dokładniej jego obie dłonie. Początkowo nie mógł ich oderwać, czując jak zaczynają się palić od środka, niedosłownie. Przez sekundę zorientował się, że dwa osobne płomyki wniknęły w jego wewnętrzne części dłoni. Na telefonie ponownie zagościło zdjęcie, na którym Mathias stał wraz ze swoimi zwierzakami. Wokół niego krążyła jasna poświata, tylko wokół niego samego, rozświetlając ponure kąty ponurej pradawnej wieży. Sam voltarkin zanikał, wraz z medalionem, stając się powoli tylko wspomnieniem odległego tysiąclecia. Mędrcy ukłonili się na pożegnanie, honorując takiego wojownika za to, co zrobił, robi oraz zrobi. Walczący poza wierzą dostrzegli nagły błysk wewnątrz. Kilka mrugnięć wystarczyło, żeby wszystko wróciło do normy, a biali mogli zastosować swoją ofensywę, spychając czarnych do lasów, gdzie to partyzantka miała swoje oddziały. Co się podziało potem z Fuusem? Jak potoczyła się wojna w stolicy? Czy winni odpowiedzieli za swe zbrodnie? Tego już niestety nie potrafił dojrzeć Mathias. Zniknął z tego słowiańskiego świata, który mimo piękna, nie był naprawdę w pełni realny. Zamiast tego po długiej drodze, zmagający się z problemami, powrócił do prawdziwej rzeczywistości. Ponownie ujrzał swój Płock, swoje polskie niebo, swoje buty. Kłopot polegał na tym, że widział swoje buty z innej perspektywy, tej dolnej. Dopiero, gdy coś go zaswędziało pod łapą, stwierdził, że coś jednak poszło nie tak. Pierwsze zdania jakie usłyszał, padły z dobrze mu znanych ust, jego własnych, jakby nie patrzeć. Usłyszał słowa: "Priwitaj, woltarkin. Tile minuło, nie? Stał ty kiem mieł być. Danno tobie dowidzieć  strat blizkih, a szo za ciem idziet, ignorantow, ktorym wo krafi tilko łgactwo, cierpień i smierć. Twaja żena sprosiła piekielnosci, a cziernokij Kordon tieczas pozwiastujet wam prawdu".

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.miasteczkodlacandy.pun.pl www.creed.pun.pl www.rani.pun.pl www.vri.pun.pl www.ffswiebodzin.pun.pl