#1 2018-04-05 01:15:05

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 44 - Doceń swoje istnienie

Osa nie był świadomy powagi obecnej sytuacji. W momencie zranienia zapadł śpiączkę z myślą, że dalej panuje niezmienny stan rzeczy. Kordon stracił kolejnych dowódców, a jedna siedzi w dywizjońskim więzieniu, tego był pewny. Nie wiedział jednak, że rozpoczęła się batalia, w momencie, gdy lek był na wyciągnięcie ręki, a Thiasam sam wykradł ostatnią nadzieję ludzkości na szybkie zakończenie zarazy. Znając jego przerost ambicji, chce wykorzystać przygotowane już próbki do zmodyfikowania społeczeństwa, dając im niemal takie aparycje, jakie posiadają voltarzy, bez przechodzenia ryzykownych rytuałów. Próby kojarzone z tradycją były domeną białej strony, a chcący się odciąć od swoich gorszych braci i sióstr czarni zamierzają dać przeżyć większej ilości ludzi. Uprzejmości musiały poczekać, pierw należało ostrzec pozostałe obozy w większych miastach. Poszukiwania Mathiasa również musiały poczekać, choć Iza cały czas nosiła w kieszeni medalion, który wydawał się jej na jakiś sposób wyjątkowy, mimo że nie znała tak naprawdę prawdziwego jego znaczenia w jej życiu.
(Osa) - Przez chwilę to już myślałem, że... Umarliście wszyscy i spotkałem was po drugiej stronie.
(Iza) - Niedługo może umrzeć, rewolta rozpoczęła się z dniem dzisiejszym. Czarni piechurzy wyruszyli, biorąc za swoją tarczę trupy, nie dość wybijane ostatnimi tygodniami. Musimy się utrzymać, zebrać tych, którzy zobowiązali się wspierać naszą sprawę.
(Osa) - Jak to, wyruszyli? Ile to minęło...? Który mamy rok do chuja wafla...?!
(Joanna) - Spałeś kilka dni zaledwie. W tym czasie sporo się pozmieniało.
(Mariusz) - Dziewczyny wiedzą jakby więcej, wróciły z tego piekła.
(Ewa) - Strefa straciła przywódcę, a świat utracił wszelkie próbki na wyrób lekarstwa.
(Osa) - Że kurwa co...?! - szybko się prostując - Ja pierdolę, moje plecy... Kompletnie mnie zesztywniło. Jak mam pomóc, skoro jestem tymczasowo rośliną...
(Iza) - Przenieśliśmy ciebie tutaj, dla twojego bezpieczeństwa. Nie nadajesz się teraz do obrony. Thiasam ma wielu agentów, bo inaczej nie zdradziliby nas tak szybko... Zawsze byli przed nami. W tej chwili pozostało nam zmobilizować bojowników i stawić im czoła.
(Dima) - Nie odpuszczą, póki Dywizjon nie padnie. Celem tych działań jesteś przede wszystkim ty.
(Iza) - Spodziewałam się takiego obrotu, ale nie tak prędko. Ten alchemik, którego wtedy wprowadził... On musiał przekazać Kordonowi stadium leku.
(Osa) - Nie prościej byłoby okraść złodzieja?
(Joanna) - Jest to na dany moment niemożliwe. Toruń formuje pozycje, bo spodziewają się, że chcemy atakować od tylca. Musimy przede wszystkim pokonać główny szyk, w tym samego Thiasama. Dopiero wtedy infiltracja czarnego siedliska, odebranie próbek i wdrażanie ostatniej fazy. Drizzt miał wtedy pomóc, ale... Pomoże nam Seven.
(Seven) - Na moją grupkę biegaczy możecie liczyć, z uznaniem.
(Osa) - Kopę lat, bejbifejsie, to nadal żyjesz.
(Ewa) - usłyszała telefon - Teraz cisza, zwiadowcy się łączą...  Raportujcie, jak rozpoznanie?
(*Karshin) - Znaleźliśmy ciało, niedaleko zagrożonej strefy działań. Mówię to, ponieważ... Jedno z was zgłosiło jej zniknięcie.
(Ewa) - Podeślij mi jej zdjęcie, nie rozłączając się, powinniście usłyszeć kilka słów.
(*Karshin) - Proszę, wygląda na egzekucję. Prosty strzał w głowę. Niczego nie ruszaliśmy.
(Ewa) - otworzyła załącznik - Wolałabym zapomnieć o tym, że ją znałam... Strata takich prawych ludzi zawsze będzie kłuć moje serce... Tak, to jest ona. Potwierdźcie tożsamość.
(*Karshin) - A jaką sprawę masz do mnie? Co tyczy się czarnych patroli, całkiem niedawno się dowiedziałem. Zwiększyło się ich nieco w ciągu kilku godzin. Znów Kordon przejął inicjatywę?
(Ewa) - Delikatnie powiedziane. Zaczęli mobilizować armię, a my również nie próżnujemy.
(*Karshin) - Możemy się wrócić, skoro potrzeba obrony.
(Ewa) - Zostańcie przy swoich rejonach. Jest jednak coś, co możecie zrobić. Daleko jesteście od Malborka?
(*Karshin) - Dobre pięć kilometrów. Zabraliśmy ciało od tamtego miejsca, dla bezpieczeństwa i stacjonujemy przy Kałdowie, to bezpośrednia droga do Malborka.
(Ewa) - Podeślemy samochód, trzeba odebrać naszego człowieka. Wy pójdźcie do obozu za murami i przekażcie, że nie należy już ignorować czarnych jeźdźców. Zaczęło się. To bardzo ważne. Malbork jest ostatnim przyczółkiem granicznym. Nie dopuśćmy do tego, by wpadł pod kontrolę wroga.
(*Karshin) - Do waszego pojawienia się Martyna zdąży wydobrzeć, nie zagłębiajmy się w delikatne rany. Kar Shi In, rozłączam się.
(Ewa) - odkładając telefon - Niedobrze, kolejna zabita.
(Iza) - Już zdążyli osadzić się przy granicy. Źle to wróży.
(Joanna) - To ona, prawda...? Znaleźli ciało Marty. Nie, proszę, nie pokazuj mi dowodu...
(Ewa) - Winić należy tylko mnie, rozpuściliśmy się wszyscy i... Nie widzimy jak się popieprzyło, nieświadomie.
(Ula) - Jak to? Marta nie żyje...? Wiesz chociaż kto był winny tej śmierci?
(Osa) - Na pewno jakaś ciemna morda. Jakbyśmy ich nie znali, to przecież ich metody.
(Aven) - Pamiętam raport z Armenii, bezpośrednio z Erywania... To, jak potraktowali tych, którzy byli tam bezbronni, to mrozi mózg. Czemu nic nie mówicie? Widzieliście wszyscy, co te skurwiele zrobiły. Na dodatek wywołali wojnę w naszym rodzimym kraju. Co z tego, że gardzę rządem i elementem, ale mam przyjaciół... Mam w tym kraju miłość i obowiązek! Przysięgam, że zabiję bardzo brutalnie następnego spotkanego voltarskiego czarnucha.
(Mariusz) - Zwołajmy polecznych i spuśćmy dla przykładu pierwsi im wpierdol.
(Ewa) - Nie starczy nam czasu dla zmobilizowania wszystkich ludzkich siedlisk. Te większe prędzej, tak, to jest możliwe. Iza, najpierw trzeba coś ogłosić mieszkańcom. Niech wiedzą, że niedługo nadejdzie nieuchronne.
(Seven) - W międzyczasie, dam znać swoim. Strefa jest wciąż podatna, lecz straciła to, czego wróg potrzebował. To tutaj rozegra się kluczowy etap. Będziemy utaczać krew wspólnie. Jestem to winna Marcie, Drizztowi i pozostałym.
(Ewa) - Daj znać, a my chodźmy na dziedziniec przygotować sygnał audiowizualny. Powinno dotrzeć do większości.
(Iza) - Osa... - z umiłowaniem - Nie chcę Cię widzieć podczas walk.
(Ula) - Jeśli mam pośrednio czuwać tutaj, ktoś inny musi zająć się eMPe.
(Joanna) - Przejdźmy się, Iza, zgoda? Do tego czasu powinno się przygotować wszystko na twoje przemówienie.
(Ewa) - Do pół godziny ogarniemy wszystko.
Kilka minut później, płocka wieża
Sytuacja stała się bardziej napięta, gdy Dywizjon dowiedział się o stracie kolejnej istotnej osoby. Marta nie była byle jaką wojowniczką, a dowódczynią snajperów, czyli zarządzała wszelkimi oddziałami strzelców, którzy specjalizowali się w szybkim likwidowaniu celów. Nie trzeba było mówić, że wiadomo kto stał za tym zabójstwem. Samochód po ciało został wysłany, a miejsce na pochówek przygotowane. Joanna w miarę dobrze ten cios przyjęła, mimo iż to nie była jej pierwsza strata. Przez intrygę straciła wcześniej Klaudię, a teraz w podobnych okolicznościach zginęła kolejna jej miłość. Voltarska przemiana wypaczyła z niej naturalne odruchy emocjonalne, przynajmniej te widoczne z zewnątrz, a wewnątrz za pewno cierpiała niemniej jak po otrzymaniu rany fizycznej. Jedyne, co mogło być teraz najważniejsze to to,  aby dusza ukochanej została pomszczona, a ona sama wybaczy Joannie to, że dziewczyny przy Marcie nie było, że niby znów zawiodła osobę dla niej ważną. Trzymała się kurczowo Izy, nie dając się ponieść złości, lecz mocno zaciśnięta pięść dawała znać o jej obecnym stanie psychicznym. Niczym kobieta w stanie błogosławionym raz się złościła, raz użalała, innym razem obstawiając pesymizm. Likwidowanie białych voltarów nie docierało wyłącznie do mentalności Izy, lecz także do tych, którzy mieli ze zmarłymi wiele wspólnego. Liderka jednakowoż wspierała swoją przyjaciółkę na ile potrafiła, choć wiedziała, że nie zapełni jej to dziury w sercu, której owe izowe serce jeszcze nie odbudowało.
Naprawa dopiero zacznie się dziać w momencie, gdy konflikt się skończy. Sojusznicy, którzy zechcieli pomagać Dywizjonowi, teraz muszą się zadeklarować. Nie ma ich wielu, lecz nadal istnieją, nie stłamszeni przez czarny pijar. Tanto. Stalkerzy. Strefa. Legioniści. Banda Kabanosa. Złodzieje Seven. Trzeci Oddział SpecNazu. Wskrzeszenie UPA. Voltarzy z Antarktydy. To są pewne sojusze, które nie zostały rozbite. Pozostałe frakcje są w większości przypisane Kordonowi, a nieliczni pozostają neutralni. Każdy jednak wie, że bezstronność w tych czasach nie ma prawa bytu, a ci którzy ją stosują, popierają to, co dzieje się wokół. Dywizjon nie może pozwolić sobie na taki obrót spraw. Najbardziej zarzucano samobójczą neutralność Rozjemcom, zamkniętych w swoim odbudowanym skansenie, dbających tylko o swoje sprawy, a celowo unikają sporów dla swojego oszczędnego zasobu ludzkiego. Podczas ostatniej masakry, za dowództwa Mathiasa, zginęło wielu dobrze wyszkolonych ludzi, przez co dawne niesnaski nie zostały zapomniane i mocno obici nie chcą udzielać się Dywizjonowi, który odebrał im godność. Kordon natomiast odebrał im niezależność własnego losu. Wszystko, co mogło do nich trafić, a przypadkiem zabierał Kordon, nigdy nie zostawało im zwracane, zmuszając Rozjemców do działania na własną rękę. Igor bardzo dobrze pamięta dawne czasy, gdy jego osada była jedną z mocniejszych. Do tej pory jednakże nie spotkał się z tymi, których znał, obawiając się samosądu z rąk tych, którym niegdyś pomagał odzyskać swoje miejsce na ziemi. Dywizjon nie zgaduje, tylko domyśla się, że jeśli siły dostępne nie wystarczą, neutralny wrzód na dupie będzie musiał wesprzeć działania którejś ze stron. Jeśli znacznie biała strona będzie osłabiona, tylko cud może pomóc im w walce. Izę dodatkowo ograniczał fakt, że ma teraz za plecami rannego Osę, małoletnią szwagierkę oraz pierworodnego syna. Nie może swobodnie poruszać się po kraju, musi teraz działać innymi metodami, poprzez tych, którzy pozostali.
Szczęśliwie mogło się złożyć, że złapana wcześniej Angie, siedząca obecnie w więzieniu, będzie mogła jakoś doradzić Dywizjonowi. Może dzięki temu zyskałaby odkupienie, przechodząc na dobrą stronę, lecz nadal liczącą się z karą. Idąc w zaparte sprawi jedynie to, że kara będzie większa, a sama długo nie zobaczy światła dziennego. Nie tylko czarni posiadali agentów szpiclujących dla nich, białych takowych było też trochę, choć znacznie mniej. Czarni chcąc czy nie mieli bardziej wyczuloną podejrzliwość, wiedząc kto jakim voltarem tak naprawdę jest. Esencja bowiem zmieniała się na bieżąco, bo jeśli wilczy wojownik zmienia stronę, esencję można wyczuć. Inna sprawa, jeśli dany człowiek nie posiada żadnej, co w voltarskiej historii kilka razy miało miejsce.
(Joanna) - Co zamierzamy zrobić z naszą schwytaną?
(Iza) - Nie jest nam potrzebna, ale nie chcę jej śmierci.
(Joanna) - Nawet za to, że niemal... - przerwała - Rozumiem, nie chcesz być jak ona.
(Iza) - Nie chcę również abyś Ty taką się stała. Wielu przyjaciół zginęło w taki sposób, z zemsty. Powiedz, czy uśmiercając kogoś z zemsty, sprawię, że wszystko potoczy się inaczej?
(Joanna) - Nawet to nie zwróci Marty... Po stracie Klaudii sądziłam, że potrafię obronić moich bliskich. Patrz, nie potrafiłam jednak. W pierwszej myśli chciałam sama znaleźć Jego i... Zemścić się. Iza, dajesz mi to, że odstąpiłam od tego pomysłu. Skończmy to, co oni zaczęli. Nie naprawimy starych błędów, lecz możemy przynieść poległym chwałę.
(Iza) - Stalkerzy są w pogotowiu?
(Joanna) - Jeden telefon i zjawią się w mieście w ciągu kilku minut.
(Iza) - Jak sprawa z runami? Trzeba wyposażyć voltarów.
(Joanna) - Nie jest tego dużo. Zaledwie ponad trzysta sztuk przekutej stali. Udało się zdobyć jeden karabin plazmowy... To ten, który... Zabił Marbura.
(Iza) - Zbyt cenny, bym miała sama brać takie złoto na swoje barki. Daj nowemu dowódcy strzelców... No tak, umknęło mi to. Przekaż to Lerze z najszczerszymi wyrazami uznania.
(Joanna) - Niezdolnych do walki trzeba będzie przenieść. W otwartym konflikcie nic po nich nie zostanie. Kombinat jest dobrą kryjówką, ale bardzo widoczną.
(Iza) - Nie mamy czasu przemieszczać ludzi w inne miejsce. Majkę i eMPe także tam umieścimy. Nie możemy sobie pozwolić na kolejne straty. Wolę, aby oddało życie białe bractwo za sprawę niż niewinni ludzie zarżnięci gdzieś na ulicach.
(Iona) - podchodząc powoli -  Przyszedł komunikat spod łódzkiego Zgierza. Nagrałam transmisję, bo... Coś ją przerwało.
(Joanna) - Coś albo Czarni, bo któżby inny. Odtwórz wiadomość.
(Iona) - Lekko przycina dźwięk, ale da radę zrozumieć - włączyła głośnik
(*Kiena) - Prosi#y o wsp##cie...! Już tu są, strze##ją do starców i chorych. Zgierz dłu#o się nie utrz##a. Idą do mnie, pr#szę o wsparcie... Przesy##m kordy. Białe oddziały pojawiły się i... Już ich n#e ma... Została mi ostatnia kula, a sta#o się. Pchnęli na mnie jednego... Nie zdołam zrobić nic więcej, więc... Mam życzenie... Iza##lo z Dywi##onu. Dopomóż, nim będzie za późno... - dźwięk strzału
(Iona) - Na tym się kończy. Naprawdę strzeliła sobie? Przecież miała umiejętności równe moim... Mogła coś zrobić.
(Joanna) - Jak mam rozumieć, że nasi tam byli i... Znikli?
(Iza) - Potrzeba wysłać tam kogoś.
(Joanna) - Regisa masz na myśli i jego przybranego brata?
(Iona) - Sama mogę dołączyć. Nie mogę tak siedzieć, gdy w innym miejscu łamią naszą obronę.
(Joanna) - Ja muszę zostać tutaj.
(Iza) - Powiadom obydwóch, Iona, czym prędzej. Nie możemy stracić tamtego przyczółku. Gorzej będzie walczyć na każdej szerokości, w otwartej walce.
(Iona) - Tak, od razu się za to zabiorę. Jeszcze coś, słyszałyście w tle jakby jęczenie, takie ciche, zza ściany jakby.
(Joanna) - Ignacy przesłucha, na wszelki wypadek. Oddaj mu materiał, idź po duet, a potem będziesz mieć odpowiedź na tacy.
(Iona) - Dobry pomysł. Postaram się wrócić tutaj i...
(Iza) - Zostań tam, nie opuszczajmy posterunków. Co przyjdzie, jeśli damy się otoczyć po naszej własnej stronie... Wesprzyj sojuszników. Tutaj wzmocni się główne siły.
(Joanna) - Poza tym, odsłonięte flanki są bardziej niebezpieczne niż pozostawione martwym.
(Iona) - Gdy tylko się uspokoi, dam znać dowództwu, zgoda? Obyśmy dożyły zakończenia tego shitu. Nie boję się umrzeć, ale boję się was obie stracić... - grupowy uścisk - Powodzenia.
(Iza) - łapiąc oddech
(Joanna) - Wszystko ok?
(Iza) - Pogadajmy z Angie, nim to na dobre się zacznie.
(Joanna) - Co jeśli zbuntuje się i, sama wiesz, coś odwali. Głodem jej nie weźmiemy, a groźbami to ona żyje. Znasz jakiś sensowny argument? Niegdyś prezentowała się przyzwoicie i widziałam ją teoretycznie jako naszego sojusznika... Teraz straciłabym przez moją głupotę rękę, oko oraz życie. Ma taki charaktery, jak ci średniowieczni śmierciożercy... Gdyby nie inne czasy, to śmiałabym się, że historia zatoczyła koło.
(Iza) - Bo zatoczyła, tak jak dawniej. Czarni dawniej zaczęli wszystko, a konflikt nigdy się nie skończył. Wedle tego, co czytałam, chodziło o nałożoną klątwę wieki temu, która miała się ziścić w naszych czasach. To spadło na nas, ten przeklęty obowiązek rozwiązania tego impasu. Albo my albo oni. Nie damy lekko kontynuować tej czarnej kampanii. Jeśli zginiemy, to ktoś po nas będzie skazany dopełnić przysięgi...
(Joanna) - My dopełnimy przysięgi. Niech za obecne błędy nie cierpi przyszłe pokolenie...
(Iza) - Kiedyś chodziło tylko o naszą gromadę, teraz to jest czymś więcej.
Mównica nie została jeszcze przygotowana. Dawało to jeszcze czasu na porozmawianie z opozycjonistką, siedzącą obecnie w więzieniu. Nie odzyska niestety wolności zbyt szybko za zbrodnie jakich się dopuściła, działając na korzyść Kordonu. Czarna armia sporo straciła przez ten samozwańczy początek zaaranżowanej wojny. Mimo zbiorowej nienawiści, to głośne wilczury miały na tyle przewagi, że nie interesował ich konflikt z Europą. Wielu poborowych ochotników zabierał z odwiedzanych przez jego oddziały krajów. Nieoficjalnie czarne wojska częściowo osiadły przy innych państwach, tworząc nieoficjalne voltarskie enklawy, które niedługo miały stać się częścią nowego zjednoczonego słowiańskiego imperium. Dywizjon nie posiadał tak rozbudowanych sojuszy, mogących być o dwa kroki przed przeciwnikiem. Kordonowi nie należy odmówić rozmachu, z jakim prowadzi swoją batalię.
Zniknięcie swojej podopiecznej raczej nie zaszkodziło planom Thiasama. Byli to ludzie pełniący role przywódczą, w zależności od dzielnicy miasta. Wraz z napływem nowych zdobyczy, dowódców pojawiało się coraz więcej. Mając tysiące swoich popleczników nie przejmował się stratą kilku mocniejszych voltarów. Czarny Wilk był gotów poświęcić wiele dla pokazania swojej racji. Ukradzione próbki leku były zaledwie pretekstem, gdyż miał dla nich nieco inne przeznaczenie. A jakie, to wiedzieli tylko bliscy z jego otoczenia, w tym także Angie, jako dawna podwójna agentka wywiadowcza.
Dla wydobycia z więźniarki potrzebnych informacji Iza, wraz z Joanną zeszły do piwnic, przy głównej ulicy. Niezbyt to było urokliwe miejsce, do prywatnych przemyśleń w odosobnieniu. Uszkodzone ruchy kanalizacyjne, szczury co jakiś czas czmychające przez dziury w ścianach czy chemiczny odór chloru to mało przyjemne czynniki wpływające na poprawę samopoczucia. Na nieszczęście osadzonych, zwykle mało kogo umieszczało się w prywatnych okręgach. Szpiedzy kordońscy byli wyjątkiem, żeby ewentualna próba odbicia stała się niemalże niemożliwa. Jeńcy umieszczani za kratami zawsze mieli to, czego każdy żywy organizm potrzebował. Regularnie przynoszono jedzenie oraz wodę, a potrzeby fizjologiczne załatwiano przy nadzorze. Dla pewności, a bezpośrednio dla bezpieczeństwa dłonie skuwano, wiedząc jak potężny może być voltar z wolnymi rękami. Nigdy nie jest się świadomym jakie umiejętności dany osobnik posiada. Nabywało się je poprzez voltarskie próby lub pośrednio dzięki wyssanej wilczej esencji po pokonanym przeciwniku. Niejednokrotnie voltarskie dary rozgałęziały się na wiele poddziedzin, dając różne kombinacje ofensywne czy defensywne. Wielu było takich cudaków, lecz nie o wszystkich dane było publicznie usłyszeć. Karshin, zwiadowca zza białej grani działał niegdyś niezobowiązująco dla czarnego orszaku. Widząc ogrom zmian, do jakich dopuścił się Thiasam pośrednio czy bezpośrednio, czarny bojownik stał się białym rebeliantem, dając upust wrogim ambicjom swoim krzykiem Kar-Shi-In, uwalniając chwilowy wietrzny podmuch, odrzucający najbliższych oponentów do tyłu. Stosowana przez niego umiejętność jest jedną z tych, której rzadko się używa, tym bardziej rzadkie umiejętności są bardzo chętnie pozyskiwane przez niedzielnych łowców, którzy tak bardzo chcą rarytasów zasmakować. Angie nie posiadała specjalnych umiejętności, nie takich oczywistych. Może ta łatwość przekonywania do swoich racji była zwykłą wprawą, a voltarska magia nie miała z tym nic wspólnego.
Gdy tylko dziewczyny podeszły do celi, w której siedziała osadzona, okazało się pierwotnie, że śpi. Nie byłoby to dziwne, lecz spała na siedząco, z głową położoną  na kracie. Iza zawołała ją po imieniu. Spod bujnej grzywki nie przyszła oczekiwana odpowiedź. Joanna przełknęła ślinę, zachowując trzeźwy umysł. Powoli obie zbliżały się do kłódki, uprzednio przygotowując noże. Po wstępnym rozpoznaniu stwierdziły, że Angie zapadła w śpiączkę. Szybko liderki zostały wyprowadzone z błędu. W chwili przybliżenia się do kraty, ciało Angie przebudziło się, głucho sapiąc w kierunku obu dziewczyn. Blada cena świadczyła o tym, że kordonka umarła jakiś czas temu. Nim Iza zdążyła zadać cios, wyręczyła ją Joanna, dając sobie moment ulgi, gdy jej przyjaciółce zaczęły przychodzić dziwne myśli. Wątpliwości mogło rozwiać urządzenie, znajdujące się przy ciele samobójczyni. Nie było czasu na przenoszenie ciała, więc zostało na swoim miejscu, a Iza wzięła do ręki zakrwawiony dyktafon. Przez minutę miała dylemat, czy go odtworzyć, potem już nie.
(*Angie) - Witajcie, ktokolwiek teraz słucha. Dopięliście swego, wiecie o tym? Póki nie zaczęliśmy mącić i wtrącać się, Kordon działał potulnie i leniwie. Niektórzy w kraju mają Izabelę Dywizjońską za bohaterkę, przodowniczkę dla lepszego świata. Lecz bohaterka nie używa niewinnych ludzi, by uzurpować sobie prawo do decydowania o ich losie. Spowodowałaś to, że najbliższa wojna strawi państwo do samej gołej ziemi, pogrążając wszystko w niekończącym się chaosie. Nie będzie mi dane ujrzeć upadku, nie twego, lecz tych niewinnych ludzi, bo tobie dane będzie ujrzeć jak wszystko wokół się rozpada... Thiasam miał plan, dla nas wszystkich. Przyczyniłaś się pośrednio do tego planu, oddając swoją krew - dysząc - Wiesz, co myślałam, gdy cię poznałam? Myślałam, że chcesz walczyć z systemem równie tak bardzo jak ja. Wszelkie zdarzenia, których się dopuściłam, miały sprawić, że dostrzeżesz słuszniejszą sprawę i przestaniesz chować się za tymi pieprzonymi morałami... Jednego jestem pewna na stówę. Tego, że przyjdzie do mnie właśnie ona, Izabela Nosarenska. Przyjdzie wyłącznie w jednym celu. Jestem nośnikiem wiedzy, a wszystko mam głowie, a tego właśnie pragnie zdobyć Dywizjon. Nie zamierzam ułatwiać wam zadania. Nagrywam to ze świadomością, że nie będę musiała znosić ponownie twojej paplaniny, Izabelo Biała. Będę natomiast obserwować z góry jak świat upada na kolana, a niewinni w bezimienne groby. Wspólny sztandar nigdy nie powstanie, a proroctwo będzie trawić następne pokolenie. Cokolwiek się zdarzy, dobrze wiesz, że mogłaś tego uniknąć... I nic więcej już się ode mnie nie dowiesz - tracąc oddech
(Joanna) - Głupia dziewucha, nic jej to nie dało... Tylko zostawiło więcej niepewności.
(Iza) - Wiesz czego użyła do... Samobójstwa?
(Joanna) - Tego, przed czymśmy cię ostrzegali. Tego nie da się odwołać, jeśli cel jest tylko jeden. Wykorzystała praktycznie większość swojej energii życiowej. Nie da się jej tak szybko przywrócić, więc cena może być tylko jedna.
(Iza) - Łudziłam się, że... Nie było tematu. Zajmijmy się tym, przed czym ucieczki nie ma, a inni na to rozumy otwierają.
(Joanna) - wyjmując radio - Przyślijcie kogoś do podziemi, główny okrąg. Mamy ciało do zutylizowania. Przed fazą końcową, przeszukajcie zwłoki... - rozłączyła się - Wróćmy na górę, pewno na nas czekają.
(Iza) - Obyście zatrudnili dobrego skryptera.
(Joanna) - Jakby ci to... Nie było na to czasu, bo nie spodziewaliśmy się tak zawrotnego tempa i... Nie zdążyliśmy znaleźć takiego, przez co sama rozumiesz, że...
(Iza) - Z głowy nie potrafię na komendę wygłaszać przemówień aka Fidel Castro.
(Joanna) - Wiele razy przemawiałaś.
(Iza) - Tak, przemawiałam, ale nie na taką skalę... - zniesmaczona - Co mam im powiedzieć? Inaczej, jak ja mam to powiedzieć? Żadna ze mnie mówczyni. To, co wiem jedynie kiedyś znalazłoby potwierdzenie.
(Joanna) - Nawet jeśli powiesz dwa zdania, to zostanę. Wielu tylko czeka na twoje wycofanie, rozumiesz. Wycofanie się tylko umocni ich przekonania.
(Iza) - Przekaz będzie szedł na najbliższe częstotliwości. Czuję się jakbym miała przed jakimś cholernym Mam Talent wystąpić. Ręce zimne, nogi wibrują... Na domiar tego żołądek mnie atakuje.
(Joanna) - Ważne, że serce goreje, tak jak dwa lata temu, tak i teraz.
Dane było przywódczyni Dywizjonu przemawiać do szerszej grupy osób, lecz o małym zasięgu, sięgającemu ledwo jednego niewielkiego Płocka. Przede wszystkim wszelkie przemowy przygotowywała Izie powołana do tego osoba. Nikt inny nie mógł jednakowoż zabrać głównego głosu, ze względu na reguły. Oddanie komuś pełnego głosu sprawiłoby, że liderka straciłaby w oczach tych, którym ofiarowała nowy dom.  Pozostawiona z wiedzą i niewiedzą dziewczyna nie miała wyboru. Miała wsparcie swoich przyjaciół, syna i duchowo obecnego męża. Najtrudniejszy jest początek mowy, a potem pójdzie z górki, tak sobie próbowała tłumaczyć. Siła nie mogła jej opuścić, ze względu na to, co udało się osiągnąć. Każdy wiedział co mogło się wydarzyć, gdyby Izabela spasowała i pozwoliła Kordonowi działać. Teraz niedługo wymówione słowa miały pokazać z czym w ciągu najbliższych godzinach będzie się mierzyć miasto, a także inne bazy pod białą kuratelą.
Zebrało się całkiem pokaźne ludzkie stadko w okolicach głównego okręgu, tuż przy głównym wejściu. Dzięki połączeniu bezprzewodowym, przekaz został aktywowany do wszystkich voltarskich placówek, wspieranych przez Dywizjon. Postawiono na środku placu, w miejscu dawnego ronda, z kilkoma ruchomymi nagrywającymi  wszystko latającymi dronami. Izabela przywdziała dodatkowo szarą przekreśloną opaskę na lewę ramię, pokazując swoją pozycję w dowodzonej przez siebie organizacji. Dumnie wyszła przed szereg, uzbrojona w miecz na plecach oraz swoją dawną wyborówkę. Ukłoniła się kulturalnie, trzymając lewą dłoń przy piersi, prawą zgiętą kładąc na plecach. Palcem delikatnie musnęła po mikrofonie, w ten sposób sprawdzając natężenie. Z trudem przyszło jej zacząć, lecz jakoś w głowie narodził się pewien plan, aby to pewne przemówienie przerobić pod obecne czasy. Mimo okropnego pierwowzoru i pijaru tejże osoby, to nie siedziało Izabeli nic innego na końcu języka.

"Obywatelki i obywatele, towarzysze i towarzyszki, niepodległego Państwa Polskiego!
Zwracam się dziś do Was jako żołnierka, a przede wszystkim jako człowiek. Zwracam się do Was w najcięższym czasie. Kraj stał się bliski od unicestwienia tego, co powszechnie jest znane jako równowaga. Dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów polski dom ulega ruinie. Struktury państwa przestają działać. Gasnącej gospodarce zadawane są codziennie nowe ciosy. Warunki życia przytłaczają ludzi coraz większym ciężarem. Przez wciąż rosnący w siłę Kordon, przebiegają linie bolesnych podziałów pośród nas wszystkich. Atmosfera niekończących się konfliktów, nieporozumień, nienawiści - sieje spustoszenie psychiczne, kaleczy wolność niewinnych ludzi, którzy walczyli, walczą i walczyć będą. Powszechne ataki na nas, spiski w naszym rodzimym środowisku i rozległe zakłamanie, to nowa norma społeczna. Wciąga się do nich nawet przypadkowych ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z obecnym chaosem, a zasilają szeregi złego. Jeszcze niedawno otrzymałam wiadomość jak to Czarni zaatakowali przygraniczny posterunek, na naszej stronie. Przywódca tamtej formacji mówi, że chce ratować nas i wyszukanymi słowami  tworzy mgłę, przez którą tylko nieliczni się przedostają. Na niedawnych rozprawach omal nie zginęłam, prawie, bowiem życie stracili ci, którzy mnie od śmierci wybawili. Mnożą się wypadki terroru, pogróżek i samosądów moralnych, a także bezpośredniej przemocy wobec Dywizjonu, a także wobec tych, którym zdecydowaliśmy się pomagać, i vice versa.
Historia oceni nasze działania. Nie obeszło się bez potknięć. Wyciągamy z nich wnioski. Przede wszystkim jednak minione miesiące były dla obu stron czasem pracowitym, borykaniem się z ogromnymi trudnościami. Niestety - lekarstwo stało się źródłem zbiorowej nienawiści. Rozmyślne torpedowanie naszych poczynań sprawiło, że zakończenie naszych cierpień zostało znów wydłużone, a próbki lekarstwa na zarazę zostało skradzione. Nie można odmówić Thiasamowi silnej woli, umiaru i zaradności. Czasem było tego może aż zbyt wiele. Nie można nie dostrzec okazywanego przez niego bólu, smutku i śmierci, niewinnym ocalałym. Właśnie dlatego powstał Dywizjon. Inicjatywa powstała z przyjacielskich pobudek, dla powiększania bezpiecznego obszaru ku ludziom pozostających bez dachu nad głową, szukających ostoi.
Te nadzieje obecnie zawiodły. Przy wspólnym stole zabrakło szczerego wsparcia od drugiej strony. Zdarzenia z Torunia, ogłoszenie prawdy odsłoniło bez reszty prawdziwe zamiary Kordonu . Zamiary te potwierdza w skali masowej codzienna samowolka, narastająca agresywność pojmanych królików doświadczalnych, jawne dążenie do całkowitego rozgromu Dywizjonu oraz tych, z którymi sojusz zawiązaliśmy. Jak długo można czekać na otrzeźwienie? Do momentu, aż wyrżnie się ludzkość wzajemnie? Mówię to z ciężkim sercem, z ogromną goryczą. W naszym kraju mogło być inaczej. Powinno być inaczej. Dalsze trwanie obecnego stanu poprowadzi do wszelkiego końca, do zupełnego chaosu, do nędzy i głodu. Surowa zima pomnoży straty, pochłonie więcej ofiar. Szczególnie wśród najsłabszych - tych, których chcemy chronić najbardziej, stając się voltarami. W tej sytuacji bezczynność byłaby wobec was, którzy pokładacie w nas nadzieję, byłoby pogardą.
Zostały zmobilizowane wszystkie nasze siły. Zebraliśmy sojusze stamtąd, gdzie nawet nasi przodkowie nie śmieliby sięgać. Wobec zagrożenia powinniśmy być zjednoczeni, pod wspólnym sztandarem! Lekarstwo było i jest naszym celem, dla rozpoczęcia nowego starego życia. Ci, z którymi się borykamy, nie rozumieją tego. Chcą mącić jeszcze bardziej, deprawując granice coraz bardziej, znacznie ukrócając naszą rolę, Dywizjonu, który to wszystko zapoczątkował. Nie ingeruje kim doprawdy pragnie się określać lider tamtej para organizacji, lecz nie dbam o to. Z tej drogi nie masz już odwrotu. Wzywam zatem tych, którzy zechcą wesprzeć Dywizjon w najbliższych godzinach, dniach i miesiącach. Nie wiemy jak długo to potrwa, a potrzebujemy długoterminowych deklaracji. Chętni mogą zgłaszać się do moich doradczyń, a one poprowadzą was dalej, do magazynów z bronią i odpowiednimi pancerzami. Pozostali, którym zdrowie nie dopisuje, bądź choroba nie pozwala, skryjcie się w bezpiecznym miejscu, ściśle ustalonym przez zarząd. Reszta obozowisk również może liczyć na nasze wsparcie. W tej chwili do każdego białego miasta powinni wkroczyć voltarskie białe sołdaty. Cokolwiek sobie myślicie o mojej osobie, krótki tematyczny apel. Nie proszę was o akceptację tego, co czyniłam, czynię i czynić będę. Proszę, chociażby o zrozumienie. Będziemy walczyć, nawet, jeśli walkę ową przypłacę własną krwią. Nawet, jeśli umrę, broniąc mieszkańca tego miasta czy przyjaciela. Nawet, jeśli niewinne oczy przysłoni mgła."
(reporterka TVN) - Jokasta Kochanke, telewizja niezależna. Mogę zadać pytanie...? Dziękuję, tak więc. Czy Pani zdaniem, pani Izabelo, uzbroicie chętnych w moce, które powszechnie od samego początku negatywne wpłynęły na rozwój naszego państwa? Wielu, choć ja również, zadajemy sobie pytanie, w jakim celu pani przyłączyła się do tego, nie bójmy się powiedzieć, kultu wymarłej epoki?
(Iza) - Nikt nie jest zmuszany do takiego poświęcenia. W odróżnieniu od pana Thiasama, ja nie ingeruję w ludzką naturę. Lecz jeśli ktoś sam zechciałby stać się kimś więcej, to nie mogę tej osobie tego zabronić. Pragnę podkreślić, że ten kult trzymał przy życiu nas wszystkich. To niczyja wina, że niektórzy pojmują używanie swoich mocy w inny sposób, w zły sposób.
(reporter TRWAM) - Janusz Królak, obecny dyrektor telewizji TRWAM oraz Radia Maryja. W tym przemówieniu padło wiele mądrych słów, lecz ni słowa o wierze. Jahwe to nasza dodatkowa tarcza, której żadne zło nie przebije. Społeczność znała stosunek pani poprzednika do naszego już świętej pamięci Ojca Dyrektora. Czy tak jak poprzedni pastuch, będzie pani prowadzić białe owce pod likwidację ostatniej kolebki religijnej w Polsce? Zakładając, że pani założenia są zgodne i konflikt zakończy właśnie organizacja Dywizjonu, a nie jak mylnie sądziliśmy Kordonu.
(Iza) - Żadna moja decyzja nie jest podpinana pod kogoś innego. Myślę tak samo jak Mathias. Dawniej wielu próbowało, lecz rząd miał to gdzieś. Teraz, gdy jest cień szansy, trzeba znów próbować. O ile nie zginę, zajmę się tym... Toruń niedługo straci kolebkę, lecz otrzeźwi rozum innym, z czasem ludzie zrozumieją.
(reporter PS) - Eugeniusz Kornik, ludzie boją się, że po stracie protoplasty Dywizjonu, pani w pewnym momencie zawaha się. Walczy się głową, więc czemu cały czas ofiary padały z karabinów czy mieczy? Nie chcę urazić, ale czy odmowa negocjacji nie była zbyt fortunna? Czemu nie nawiązały się rozmowy tuż przy ujawieniu się Kordonu jako frakcji. Pojawili się na równi z wami, a dopiero zaczęła się dyskusja, gdy Thiasam objął dowodzenie.  Z całym szacunkiem, ale można było próbować wcześniej, a konflikt nie rozrósłby się do tak ogromnej skali...
(Iza) - ... - zaniemówiła
(Joanna) - Iza, może ja...
(Iza) - To mój mąż, i ja go kocham! Nie mówcie o nim w taki sposób. Nigdzie na świecie nie znajdziecie drugiego takiego człowieka. Zniknął, prawda, ale są przesłanki, że powróci.
(reporterka TVN) - Tylko czemu  to wie tylko pani? Nie ma żadnych przesłanek, że wróci. Poza tym, można się ze mną nie zgadzać, lecz nie ma przodownika tutaj, a wojna łomocze w nasze drzwi.
(Joanna) - spoglądając na Izę - Nie oczekujemy, że przyjmiecie nowy porządek z ulgą, ale wymagamy, byście wsparli naszą sprawę. Jeśli jednak ideały kordońskie są wam bliższe, możecie śmiało ku nim odejść. Jednak nie wiem jak wasze sumienie, ale moje nie pozwoliłoby mi spać z tym, iż zdradziłabym przez swoje nieodpowiedzialne decyzje własny kraj.
(reporter PS) - A co z Rosjanami? Dywizjon dzięki przypadkowi zyskał potężnego sojusznika. Dawni agresorzy stacjonują teraz w naszych miastach. Jak się ustosunkuje zarząd z tym samozwańczym gwałtem naszej historii?
(Ewa) - Wielu z naszych przyjaciół pochodzi z Rosji. Pomagają nam, tak jak i wam. Nie zamierzamy komentować takiego typu pytań.
(reporter TRWAM) - Boicie się niewygodnych pytań?
(Osa) - strzał w powietrze - Zamknąć mordy, gdy pani Izabela przemawia. Wybaczcie, przyjaciele, miałem siedzieć cicho, ale nóż się w kieszeni otwiera, gdy słucham tych oszczerstw i kalumni. Naprawdę jesteście tak ślepi? Gdzie był Kordon oraz rząd, gdy to wszystko się zaczęło? Potulnie czekali na wygodny moment. Kiedy się ujawnili? Dam wam kilkanaście sekund na zastanowienie... - odczekując - Dopiero reszta zaczęła się interesować fikcyjnym pokojem w momencie, gdy Dywizjon zaczął się formować. A wiecie, co zabolało mnie najbardziej? Jak plujecie w twarz mojemu kumplowi, za którego bym oddał życie, z którym bym się zamienił miejscami, by tylko on mógł tu stać i powiedzieć to, co naprawdę myśli! Mathias stworzył fundamenty, a my je rozbudowaliśmy. Do końca pozostanę wierny ideałom państwa Nosarenskich, a wy, jak się nie podoba, to wypierdalać - kamienna twarz - Skoro tak wam nie pasuje, to droga wolna. Przysięgam, że mimo napierdalającego jak jasny chuj kręgosłupa, wezmę każdego za chabety i wyprowadzę, sztuka po sztuce, za miasto... A wtedy nie proście po fakcie o kolejną szansę, bo takich jest wielu, a My... A świat potrzebuje ładu i zaufania. Iza oraz pozostali dadzą wam wiarę, jeśli sami ruszycie wasze leniwe dupska i sięgniecie po swoje. Inaczej i tak zginiecie, ale w strachu i zakłamaniu...
(Iza) - Nie musiałeś, Osa...
(Joanna) - Zobaczcie na ich miny, zaraz przypuszczą szturm.
(Osa) - Tęskniliście za mną, to nadrobiłem swoją nieaktywność w ciągu kilkudziesięciu sekund.
(Ewa) - zakładając ręce - Próbowałyśmy rozwiązać to bez epitetów, ale... W chwilach kryzysu nie zawsze niedola zbliża.
(Iza) - Po prostu się boją. Nie wiedzą co będzie. Choć ten strzał to była przesada.
(Osa) - Oj tam, liczył się rezultat. Może wrócimy im głos tym fortelem, rebjata, chodźcie do nas. Niech zobaczą, jeśli słowa nie wystarczą.
(Joanna) - Ty cwaniaku, planowałeś to wcześniej.
(Osa) - Przeczuwałem, że w razie konfliktu, w odległej przyszłości, warto posiadać plan awaryjny. Tym bardziej chodziło o normalną reakcję Izy, inaczej motłoch szykowałby swoje wstrętne pomidory.
Po tych jakże mocnych słowach, tłum powoli zaczął się rozchodzić z placu głównego. Kilka osób zbulwersowanych kroczyło zdecydowanie ze złością w kierunku bramy do publicznego pierścienia, mając w poważaniu nie tylko brutalne prawdziwe słowa Osy, ale również przekaz przesłany przez Izę. Inni natomiast ruszali pospiesznie w kierunku zniszczonej komendy policji, gdzie urząd sprawowała Ewa, zastępując Joannę, która miała jeszcze swoją rolę w mieście, lecz nie mogła sprawować tak wymagającej funkcji. Ci ludzie zdecydowali powierzyć swój los sile zbrojeniowej, nie zważając na rezultaty za tym idące, w wypadku gdyby coś poszło nie po myśli. Praktycznie było neutralnych decyzji w sprawie podjęcia się walki o Dywizjon, a także o inne posterunki. Niezdolni mieli zostać przeniesieni do ustalonego wcześniej schronienia. Pozornie miasto zyskało, lecz dopiero podczas bliskich starć można będzie poznać prawdziwość ich intencji. W międzyczasie z tłumu wyłonili się niezapowiadani przez nikogo członkowie grupy operacyjnej TanTo oraz Stalkerzy. Zdecydowali się wesprzeć Dywizjon i pozostać wiernymi temu postanowieniu aż do końca walk. Z czego pierwsi chcą stać się neutralni później, dla niezależności od innych z własną wizją odżywania po tym wszystkim. Przed szereg od razu wyszła Iga, liderka najmniejszej grupki "TanCiarzy", którzy przez swoje upodobanie do japońskich broni, praktycznie w walce tańczyli, ale i również potrafili zadać spore obrażenia. Od czasu obrad w Toruniu Iga nie miała kontaktu z Izą, przez obecną sytuację i ryzyko wczesnego spotkania kordońskich szarżowników. W czasie niedoli, jak ktoś zdążył napomnieć, jednak niektórzy potrafią się zmobilizować, dla ochrony tego, co się kocha. Płock był główną furtką, a jeśli obrona wytrzyma, to przeciwnik straci mnóstwo czasu na okrężne docieranie do białych posterunków. Nie będzie już lekkiego czekania na kolejny ruch, teraz wszystko zdarzyć się może. Wystarczy, że ludzie będą potrafili bronić miasta, a voltarzy zajmą się prawdziwą walką. Formacja cały czas się zmienia, lecz podkomendanci znają swoje wytyczne i to oni poprowadzą wszystkie pionki w ruch. Pozostaje niezmiennym niestety fakt, że plątać się będą między nogami trupy, stanowiące głównie dla Kordonu bezoporną darmową armię kupującą czas dla przemieszczania się czarnych wilków.
(Iga) - Postaraliście się, szczególnie Ty - spojrzała na Osę - Ledwo, coś odratowany, a rwiesz się. Jesteś zmorą wykwalifikowanych lekarzy. Dobrze was tu widzieć, w pełnym składzie.
(Joanna) - Rzadko kiedy popieramy samowolkę, ale tutaj naprawdę nas wyratowałeś. Osy to zapewne wyjątkowo ciekawe stworzenia.
(Iza) - Próbowałam po swojemu jakoś to uwiarygodnić, ale to tak wyglądało jakbym przez te miesiące nie zrobiła nic, a przecież oczyszczenie miasta, postawienie muru i wprowadzenie ludzi... Jednakże wygląda na to, że poniekąd zrozumieli, po mniejszych większych argumentach.
(Iga) - Czasy sprawiły, że jesteśmy dla siebie mniej ufni. Szczególnie dla ludzi, którzy coś więcej osiągnęli, podczas gdy inni nadal koczują od świtu do zmierzchu, dla samej idei przeżycia.
(Joanna) - Cieszymy się, że zdecydowałaś się przyjść.
(Iga) - Przez to, co Thiasam zrobił w stolicy, to... Tym bardziej pragnę wyeliminować go z rozgrywki.
(Iza) - Mamy co prawda ustalony główny skład, ale miejsce się dla ciebie znajdzie.
(Iga) - Widząc wasz pierwotny skład już czuję się zbędna. A na poważnie, powiedzcie tylko, gdzie będę potrzebna, a tam ruszy za mną TanTo.
(Ewa) - Może zachodnia strona, przy nowym moście.
(Iga) - A na wysepce macie obsadę?
(Ewa) - Nie mamy, bo i po co? To odcięty skrawek miasta, na rzece.
(Iga) - Idealny campsite dla mnie i moich przyjaciół.
(Iza) - Widzisz tamtą komendę, na godzinie dwunastej? Tam powiesz kim jesteś i czego potrzebujesz.
(Ewa) - Bezpośrednio już tamtejszych powiadomię.
(Iga) - Dziękuję, no i trzymaj się, Iza - kłaniając się - Na pewno musisz sama się przygotować.
(Iza) - Jestem na to podświadomie gotowa od dawna, lecz muszę jeszcze ustalić strategię. Joanno, wszyscy do konferencyjnej, za pięć minut.
(Joanna) - A co z tobą?
(Iza) - Muszę zamienić pierw kilka słów z...
(Joanna) - Rozumiem, spotkamy się na miejscu.
5 minut później, Sala Spotkań
Zostało zebrane całe dowództwo Dywizjonu, w tej małej sali, przy której miasto zaczęło swój rozkwit. Była to prawdopodobnie ostatnie tak poważne spotkanie, gdyż w razie porażki, bądź zwycięstwa, sztab kryzysowy nie byłby już potrzebny. Bez względu na to, czy ktoś jest voltarem czy nie, wspomagał jak mógł działania operacyjne. Tematem zebrania było wyznaczenie konkretnych zadań dla poszczególnych dowódców, by uniknąć zbędnego zamieszania podczas walk w epicentrum konfliktów. Krzesła, na których siedzieli wcześniej zabici przez Kordon, pozostawały puste, dla oddania poległym przez to czci.
Borowiczki - Dima
Ciechomice - Mariusz
Dobrzyńska - Ula
Dworcowa - Aven
Góry - Lera
Imielnica - Seven
Kochanowskiego - Angelika
Kolegialna - Seroga
Łukasiewicza - Osa
Międzytorze - Joanna
Orlen - Kodjak
Podolszyce Południe - Ewa
Podolszyce Północ - Iza
Pradolina - Regis
Radziwie - Iren
Skarpa - Dettlaff
Stare Miasto - Kazimir
Trzepowo - Iga
Tysiąclecia - Kabanos
Winiary - Weronika
Wyszogrodzka - Aneta
Zielony Jar - Igor
Do każdego dowódcy zostało przyporządkowanych kilkudziesięciu, jak nie setki podwładnych, gotowych na otrzymanie rozkazu. Przy głównej bazie będzie czuwać natomiast najwięcej wojowników, ze względu na umiejscowienie głównego okręgu obrany jako główna siedziba Dywizjonu. Nieliczni, jako pierwsi, wyruszyli do innych miast, wesprzeć lokalnie walczących. Zależnie od sytuacji na Mazowszu, reszta dotrze tam prędzej czy później. Najbardziej się obawiano południa, gdyż na wyżynach czy po górskich ścieżkach ciężej się poruszać zwykłym ludziom, a trzeba nadmienić, że większość bojowników nie przechodziła mutacji, otóż dając voltarów w zdecydowanej mniejszości. Do takowej mniejszości też zaliczała się akceptacja poszczególnych działań, dla przykładu uczestnictwa w operacjach Dywizjonu osoby, która niegdyś wspierała Kordon, a mowa tutaj o dawnej doradczyni z Torunia, punkowo ubranej Iren. Postanowiono dać jej szansę, zwłaszcza za to, że wcześniej pomagała jak mogła namierzyć dziewczyny, które mogły coś wiedzieć o dalszym losie Mathiasa. Potem potwierdziła swoją lojalność, przychodząc w tajemnicy do Dywizjonu, opuszczając Kordon bez słowa. Zasiliła szeregi białych voltarów, a sami biali wyczuwali w niej inną esencję, a to oznaczało, iż przeszła świadomie i duchowo na dobrą stronę.
(Osa) - Co ona tutaj robi?
(Iza) - Jest z nami. Ryzykując wiele, odeszła z Kordonu, dołączając do nas.
(Iren) - Nie zamierzam urządzać krwawych zamieszek.
(Joanna) - Nie ma powodu. To nie ona dokończyła Angie.
(Iren) - Siedząc w pace, jakie miała wyjście inne? Nie chciała zdradzić informacji, to uśpiła się.
(Ewa) - Więc wiesz.
(Iren) - Znałam ją niemal od początku. Uległa w stosunku do oferujących więcej, uległa w odczuwaniu własnej śmierci. Wiedziała, że to już czas.
(Mariusz) - Thiasam zdobył lek, a przynajmniej jego prawie skończoną wersję.
(Iren) - O tym też niestety słyszałam. Podczas mojej kadencji na miejscu, nikt mi stamtąd nie mówił. Miejsce ukrycia próbek nadal pozostaje tajne, a wie o nim tylko sam Thiasam.
(Iza) - Zaatakowali północną rubież, po naszej stronie. Musimy się uwinąć szybko i pomóc pozostałym.
(Igor) - Naszym przeciwnikiem nie jest sam Kordon, ale również jego sojusznicy. Zombie pozostają nadal niewzruszone. Uwezmą się na nas. Stawiam moją drugą nogę, że podpuszczą trupy pierw, a potem zaatakują przy naszym tymczasowym osłabieniu.
(Aven) - Usprawniliśmy wejścia, kanały i mury. Łatwo się nie dostaną.
(Lera) - Wyszkolonych strzelców się nie spodziewają.
(Osa) - Ile osób się zgłosiło?
(Ewa) - pokazując spis - Ciągle się aktualizuje. Na dany moment ponad 300 osób, w tym kilkunastu chce stać się takimi nami.
(Joanna) - Pierwsze słyszę, by takie plebsy, co płaczą, nagle chcą uzyskać wyższy poziom.
(Regis) - Nie możemy odmówić, jeśli to ma nam pomóc. Tak czy inaczej sprawiedliwość spotka każdego.
(Joanna) - Nie będziemy mieli czasu na to, aby patrzeć przed siebie, wypatrując wrogiej stali oraz orientując się czy aby z tyłu ktoś ni zowąd zmieni zdanie i spróbuje mnie zaatakować.
(Iza) - Od tego mamy zwiadowców, przy tym także rosyjskie GRU.
(Seroga) - Nasze czujniki na broni wykryją każdy ruch z kilometra. Gorzej, jeśli mamy do czynienia z bardzo szybkim nieuchwytnym celem.
(Seven) - Jeżeli zbliżą się do miasta, od razu będziemy mieli podgląd. Po to daliście nam takie ustrojstwa na ręce.
(Iza) - Komórka wymaga wielu klikań. To coś umożliwi rozmowę niemalże od razu. Nie mamy do czynienia z samymi martwymi. Voltarzy poruszają się znacznie szybciej, sekundy reakcji decydują o życiu.
(Mariusz) - Mam jedno, więc siło równowagi przybywaj. Dopiero się uśmieją, gdy zobaczą jednorękiego w akcji. Nie ciesz się, ramboso, przeszedłem inicjację.
(Osa) - Zaraz będziemy na równi z Czarnymi. Mówili o ulepszaniu ludzkości, a sami będąc wtedy przeciw, robimy identycznie.
(Ewa) - Z różnicą, że my robimy to okazjonalnie, a nie przez wymóg. Nie musimy pokazywać światu, że to jakieś dawne rytuały dały nam potęgę.
(Ula) - Ktoś musi awansować, bo inaczej zwykli ludzie nie mają szans. To zło konieczne. Voltarzy pojawiając się, sporo zepsuli obecny świat, ale też są tacy, którzy potrafią takie zło naprawiać.
(Iza) - Kordon ma znacznie lepsze zasoby, więc musimy jakość obejść ich pierwsze zwiady. Ktoś zgłasza się na ochotnika?
(Kabanos) - A co taki ochotnik miałby zrobić?
(Iza) - Zaczekać w pobliżu miasta, zaskoczyć i rozbroić. To zadanie dla wielu osób, a prościej mówiąc, chodzi o dywersję.
(Kabanos) - Mógłbym się podjąć, razem z moimi chłopcami. Podzielimy się na kilka składów i zasadzim się na tych tchórzy.
(Joanna) - Możecie tego nie przetrwać. Jesteś pewny?
(Kabanos) - Splamiłem honor ukrywając się przed światem. Jeśli mnie zabiją, to chociaż będzie to zapłatą za moje przeszłe źle podjęte decyzje.
(Iza) - Spójrz na mapę, to są te trzy miejsca - pokazując pergamin - Dacie radę?
(Kabanos) - Jak mam nie dać rady, przyjaciółko najdroższa... - niechcący chuchnął - Przepraszam, nie dałem rady na trzeźwo przyjść, ale bez obaw... Do walki zawsze ruszam trzeźwiuteńki jak Świtezi woda.
(Osa) - Iza, powinnaś to zobaczyć - pokazując telefon - Raport od naszych hakerów. Prawie pięćdziesiąt prób włamań na nasze serwery, w tym jedna udana. To nie jest bezpośredni włam. Promień komunikacyjny sięga do wieży transmisyjnej, przy Ciachcinie. Potem sygnał słabnie, jakby ktoś ten sygnał zagłuszał.
(Joanna) - To jedyna szybka możliwa komunikacja z resztą. Nie możemy tego zniszczyć. Jeśli ktoś będzie potrzebować pomocy?
(Osa) - Radziliśmy sobie, nim postawiono te wiatraki. Przechwycili tylko twoja przemowę, ale ile czekać, by przechwycili znacznie więcej?
(Iza) - Nie chodzi już tylko o nas. Trzeba będzie się tam udać i... Rozwalić wieżę w drobny pył.
(Aven) - Mamy kilku ludzi w okolicy. Nie jest to zadanie niebezpieczne, ale niezbędne.
(Kodjak) - W żadnym razie nie możemy powierzyć tego jakimś tam bezimiennym.
(Mariusz) - Mogę pojechać nawet ja, tylko dajcie ładunki. Jak pierdolnie, to w Novigradzie będzie dym widać.
(Seroga) - Mogę specjalsów posłać.
(Iza) - Powinnam przy ty być - wstając - Mieć pewność, że wszystko się powiodło.
(Ula) - Potrzebujemy ciebie tutaj.
(Iren) - Iza ma rację. Co jeśli oddział został wybity?
(Ewa) - Spróbuję się pierw połączyć, tylko... Kod wewnętrzny, proszę.
(Aven) - 19071903.
(Joanna) - Jeśli natomiast zniszczycie nadajnik, to jak skontaktujecie się, gdyby coś poszło nie tak?
(Iza) - Wrócimy równie szybko.
(Aven) - Będą mieli kierowcę z prawdziwego zdarzenia.
(Iren) - Och, Aven... - spoglądając zalotnie
(Joanna) - Dobrze, ale do granicy miasta będzie was ubezpieczał oddział snajperów.
(Dima) - Weźcie plazmówkę, tak na wszelki wypadek.
(Iza) - Mam swój miecz.
(Lera) - Mieczem nie rzucisz precyzyjnie. Mamy kilka sztuk, więc warto sprawdzić.
(Osa) - Dojcze nam podarowali, to musimy wykorzystać dar. Po wojnie i tak będziemy ich znów czochrać, gdy tylko przejmiemy władzę.
(Joanna) - Nie po to poddaliśmy się mutacjom. Nie wykorzystujemy naszej przewagi do obejmowania władzy. Voltarskie Imperium nie może się odrodzić. Inaczej historia sprzed stuleci się powtórzy.
(Iza) - Wyruszamy natychmiast, tak będzie lepiej.
(Aven) - Ogarnę tylko transport, pozwolicie zatem, że się oddalę - wyszedł
(Ewa) - Nie odpowiadają, jakby zasięgu nie było.
(Joanna) - Gdyby próbowali interweniować wcześniej, na pewno byśmy zostali poinformowani.
(Mariusz) - Wracajcie prędko, będziem was oczekiwać.
Wieże, mimo iż pomagały utrzymać komunikację, między większymi miastami oraz między sobą. Po pewnym czasie jednak to, co miało być zaletą, stało się wadą. Centralna jednostka na Mazowszu musi zostać zniszczona dla dobra ogółu, tak zapewne jak i pozostałe tego typu obiekty w innych województwach. Nie można było pozostawić tego przypadkowi, więc Iza zdecydowała się osobiście sprawdzić ów sprawę. Mimo krytyki, zabrała ze sobą Iren, a także Aven, którego zabranie bardzo pochwalała ta pierwsza. Intencje dawnej kordonki były dobre, lecz na pewno nie zabrakłoby chwil, gdy dawni przyjaciele, sprzed początku, ponownie są po tej samej stronie.
W zadziwiającej cieszy odbyła się podróż do Ciachcina, rubieży w płockim powiecie, jedna z ostatnich ostoi, gdzie prócz drobnych ochotników, nie kręci się nikt inny. Brak łączności wywołał niepokój, więc zdecydowano się to sprawdzić. Kilkuosobowa ekipa nie znika ot tak, dodatkowo nie focha się na zespół, z którym współpracują. Tuż przy kościele, znajdującym się na środku, trio zaparkowało samochód, dla zmniejszenia swojego rozgłosu. Wieża znajdowała się na samej grani wioski, a do przejścia potrzeba było dobrych kilkanaście minut. Postanowiono ruszyć prawą stroną, po zniszczonej i podziurawionej drodze. Mimo ciszy, tym bardziej zwracali uwagę na teren wokół. Voltarskie wyciszenie przydaje się, gdy dla przykładu normalny człowiek straciłby pewność siebie na samym wstępie. Pozytywną cechą jest jedynie wielki urodzaj, który lata świetności ma za sobą, lecz do tej pory praktycznie połowę wioski pokrywają podupadłe pola uprawne i opustoszałe gospodarstwa. Niestety, droga, która prowadziła na kraniec wsi znajdowała się niemal pod łodygami wyrośniętej trawy. Kroki zostały zmienione na przysłowiowy spacerek, ponieważ szelest powiewającej flory dodatkowo mógł wzbudzić podejrzenie, zwłaszcza jeśli wszyscy obecni mieli na sobie mocne skórzane buty ze stalowymi elementami przy ściągaczach, czubkach i podeszwach.
(Aven) - Strasznie cicho. Żywej duszy.
(Iza) - Widzicie gdzieś naszych?
(Iren) - Ani widu, ani słychu. Wieża nadal stoi, dziwne.
(Iza) - Gdzie zniknęli niby...? Nie czuję nic, co mogłoby być żywe.
(Aven) - Iza, proszę cię, nie kracz. Może się przeziębiłaś.
(Iren) - A ty Aven? Nigdy nie chorowałeś?
(Aven) - Czasem się zdarzyło, choć jakoś mniej, po twoim odejściu.
(Iren) - Tak tylko mówisz, a co kilka sekund zerkasz tam, gdzie zwykły śmiertelnik zwykł nie patrzeć.
(Aven) - To nie jest prawda... Poza tym, czuć tobą czarną zmorę, więc nie miałbym honoru nawet... Jeszcze się nie przestawiłem.
(Iza) - Od razu widać, że się lubicie. W razie czego, mogę wam udostępnić auto...
(Aven) - Skąd...?
(Iren) - Słucham...?
(Iza) - ...Do rozmowy, tsa, nie było tematu.
(Aven) - Ale co ja poradzę, skoro rzuca się w oczy to jej... To coś. Sprawność wzrokowa jest w naszym fachu najważniejsza, a choćbym chciał nie widzieć, to nie da rady.
(Iren) - "Poruszałbym jej gładkim tyłeczkiem aż by furczało", to twoje myśli. Nie zaprzeczysz. Chyba, że myślałeś o Izie, lecz ona raczej jest stanu zajętego.
(Aven) - A ty...? A ty...?
(Iren) - Płyta się zacięła.
(Aven) - Nie ogrzewasz czasem łóżka Thiasama?
(Iren) - Raz się zdarzyło, ale taki był plan. Niestety tymczasowo się udawał.
(Iza) - Raczej twoja rola była idealnie rozegrana. Rozeźliło go co innego. Konkretnie to śmierć Marcina, jakby jej wcale nie chciał, choć wielu zginęło za jego sprawą.
(Aven) - Takiemu komuś nie jest przykro, tylko udaje - spoglądając na tył Iren - Za późno na zgrywanie niewinnego chłopca, gdy tylu zna prawdę o jego okrucieństwie.
(Iren) - Kwestią czasu jest fakt, że mieszkańcy Torunia się zbuntują, lecz do tego potrzebny jest ruch z naszej strony. Tak wierzą w jego reformacje. Jeżeli zobaczą jak słabnie, miasto samo upadnie.
(Iza) - Gdy tak o tym dumałam, to miasto upadało, a ludzie nadal niewzruszeni. Pamiętacie jak mnie traktowali? Szydzono ze mnie, pluli w moją stronę, pokazywali moją karykaturę na sznurze.
(Iren) - Skoro mowa o pokazywanie, to widziałam czyjś cień, za bramą do obiektu.
(Aven) - widząc murek - Minimalnie coś czuć... Bardzo niewyraźne, jakby ktoś był bardzo wysoko lub się czołgał.
(Iza) - Iren, wejdziesz od tyłu? Ja z Avenem sprawdzimy główne wejście.
(Aven) - Poradzisz sobie, czy jednak trzeba wymiany?
(Iren) - Nie takie rzeczy robiłam samotnie. Pójdę sama - cichaczem przed siebie
(Aven) - do Izy - Starczy nam ładunków?
(Iza) - Niewystarczająco do wysadzenia całego obiektu, ale najważniejsze zniszczy.
(Aven) - Ja podkładam, Ty strzelasz. Taki jest plan, zgoda?
(Iza) - Zdążysz na czas? Ja dość szybko strzelam.
(Aven) - Lekko kuśtykam, lecz mi szybkości nie ujmuje. Kończąc temat Iren, naprawdę tak o niej nie myślę. Przecież niedawno chcieliśmy jej martwej, była przeciwnikiem, a z przeciwnikiem się nie sypia, nie?
(Iza) - Na to wychodzi, że się nie sypia. Tylko, że nie jest już wrogiem, i szczerze nie mnie wtrącać się w wasze relacje, nie zważając jakie były dawien dawno.
(Aven) - z frustracją - To wyjaśniłaś wszystko... Idź pierwsza, ubezpieczam twoje tyły... - splunął pod swoje nogi - To znaczy plecy.
Cała lokacja wydawała się być pozornie pusta, bez oznak życia, przy pierwszym wrażeniu. Coraz bardziej nachodziły podejrzenia, że wyczuwalny ruch był  wyłącznie trupią aktywnością. Wieża była celem, więc do niej Iza zdecydowała się podejść, pamiętając o rozglądaniu się wokoło. Ładunki wybuchowe musiały zostać podłożone w trzech kluczowych miejscach. Przy fundamentach, gdzie załamie się cała konstrukcja. Przy belkach nośnych, trzymających górny fragment. Przy nadajnikach, na czubku w skrzynce rozdzielczej. Przed samym wybuchem planowało się powiadomić inne drużyny, że komunikacja z centrum kraju będzie znacznie ograniczona, dziękując ironicznie Kordonowi za podjętą tak niemoralne decyzję. Pozornie to wszystko wydawało się łatwe, prócz dostania się na dziesiąte piętro, gdzie znajdowała się ostatnia faza tej wyprawy.
Pierwszy ładunek został podłożony. Aven wyczuł silniejszy ruch w okolicy, od razu mówiąc o tym Izie. Iren krążyła z drugiej strony, szukając jakichkolwiek poszlak czy zagubionych stróżów. Ku nieszczęściu, znalazła tylko zakrwawione trupy, a obok nich połamane miecze, z wyraźnym symbolem na rękojeści z literą D. Dobiła je, po czym przeciągnęła do centrum lokacji, gdzie przebywała pozostała dwójka przyjaciół. Voltarzy zostali zabici poprzez przecięcie gardła, jednym szybkim ciosem. Brak świadków znaczył o tym, że ktoś może niedługo tu wrócić, bo kto normalny zostawia jeden z ważniejszych ośrodków komunikacyjnych bez ochrony. Dywizjon stracił swoich agentów, toteż ich następcy ze strony wroga powinni wrócić na miejsce zbrodni, by dokładnie je zabezpieczyć.
(Aven) - Świeże ślady. Zginęli z godzinę temu... Zarżnięci jak świnie.
(Iren) - To zbyt wiele. Teraz zechcą przejąć wszystko. Myślałam z początku jak Joanna, że to niczego nie zmieni, a teraz... Musimy posłać wieże do piachu. Znajdziemy inny sposób na... To wszystko.
(Aven) - Nie wysadzimy tego pierdolnika i nie odjedziemy, póki  nie zabezpieczymy terenu. Dam znać najbliższemu teamowi. Inaczej znów zostaniemy zrobieni.
(Iren) - Zwykli nie zdołaliby tak szybko pozbawić ich życia... Sięgnięto wyżyn, kogoś specjalizującego się w skrytobójstwie - wyciągnęła plazmówkę - Tak wyraźny oddech, obserwuje nas i czeka.
(Aven) - do telefonu - Zgłasza się Aven, jest na częstotliwości ktokolwiek? Przestroiłem na zarejestrowane wcześniej drużyny. Powtarzam, możecie mówić, odbiór...
(Iren) - Ludzie nie mogą tak nagle wszyscy ginąć, proszę was...
(*Karshin) - Karshin, zgłaszam się. Straszne szumy po waszej stronie. Potrzebujecie pomocy?
(Aven) - Masz kogoś obok siebie? Tutaj jest nieco... Niestabilnie. Teren musi zostać zabezpieczony, kapiszi? Prześlę swoje koordynaty... 52 6282 462 19 7855 774 - wstukując - Potwierdź odbiór.
(*Karshin) - Odebrane. Jest ze mną grupka osób, możemy ruszać natychmiast.
(Aven) - Iona powinna być na miejscu, jesteście potrzebni tutaj.
(*Karshin) - Już wsiadamy do wozu, oczekujcie nas do pół godziny, Kar Shi In - rozłączył się
(Iren) - I co? Trzydzieści minut.
(Aven) - No, pół godziny... Iza, potrzebujesz pomocy? - zawołał
Wewnątrz wieży nijak było usłyszeć wołania. Bowiem w środku Iza zmagała się z nacierającymi trupami, które wtargnęły do budynku. Niczym niestrudzona wojowniczka, którą po części była, eliminowała zagrożenie jedno po drugim. Traktując chodzące zwłoki naostrzonym mieczem, pchnięciami ze schodów czy zrzucając delikwentów na sam dół. W międzyczasie zdążyła podłożyć drugi ładunek. Na górze czekała ją niespodzianka, drobna i tymczasowo nieprzyjemna. Rozglądała się nieco mnie umiejętnie, dając się chwycić od tyłu przez wyłamaną kratę pojedynczemu zombiakowi. Ohydne zaropiałe łapska chwyciły mocno za jej szyję. Iza skupiła się i przeciągnęła z całej siły truchło na swoją stronę, uprzednio niszcząc drobną ceglaną ściankę, na której zamontowane kłującą kratę. Automatycznie odepchnęła szwendacza na omszałą belkę, podchodząc niezwykle szybko i równie prędko ucinając głowę za pierwszym razem, a w ciągu sekundy dobijając ostatecznie. Trzeba było złapać oddech, ponieważ ostro dziewczynę zakuło. Dopiero spośród dźwięcznej ciemności, wsłuchała się w wyraźnie wołanie Avena. Trzymając ostatni ładunek, ukazała się kompanom, dla potwierdzenia, że nic jej nie jest, a zagrożenie wewnątrz wieży zostało wysłane do piekła.

Offline

 

#2 2018-04-05 01:18:10

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 44 - Doceń swoje istnienie

(Iza) - Załatwieni... - łapiąc oddech - A co u was? Znaleźliście ich jednak.
(Aven) - Karshin się zjawi niedługo.
(Iza) - zeskoczyła z przenoszeniem - Została ostatnia bomba. Muszę wejść po drabinie.
(Iren) - Ubezpieczam twoje prawo.
(Aven) - Lewa strona czysta.
(Iza) - Ustawiliście sygnał dla pozostałych? Muszą zostać powiadomieni o eksplozji - zaczęła wchodzić
(Iren) - Zabawnie rzecz ujmując, to na kilka kilometrów się echo rozniesie.
(Aven) - Poczekamy jak załadujesz, wtedy powiadomimy. Wtedy wolę się wynieść, a nie czekać. Doczekamy się guza. Nikt przecież nie zabija strażników ot tak...
(Iren) - Aven, nie pogub się po drodze... Swojego szaleństwa. Zaraz kończymy.
(Aven) - Nie boję się, tylko...
(Iren) - znienacka pocałowała
(Aven) - Ouhh...? - niewyraźnie - Booousze....
(Iza) - Coś się stało?
(Aven) - odklejając się - Źle połknąłem ślinę, jest... Wszystko ok.
(Iren) - I tyle na ten temat - do Avena
Pierwotnie plan się miał powieść. Ostatni ładunek został założony. Reszta, z wymienionych częstotliwości, otrzymała powiadomienie, że placówka lada moment straci swoje źródło przekazu. Miało dojść już do kliknięcia w detonator, lecz urządzenie zostało wytrącone z rąk Iren, precyzyjnym strzałem, który nikomu krzywdy nie zadał. Iza odruchowo sięgnęła za plecy, pragnąć dosięgnąć swojej wyborówki, lecz i jej próby spełzły na niczym. Wokół trio rzucono bomby dymna. W taki sposób, by postacie oraz detonator byli widoczni w okręgu. Kilkanaście osób, tyle wykryty, zbliżających się.
Ku nogom Izy upadł pistolet na ślepaki, a na lufie została owinięta wiadomość. Próbowano odczytać przekaz od nieznajomych atakujących.
(Iza) - "Broń na ziemie, ręce w górę. Dziesięć kroków do tyłu. Dwa strzały po wykonaniu."
(Aven) - Papierki wysyłacie? Zadaliście sobie tyle trudu.
(Iza) - Zasłonię cię na chwilę, a ty strzel w detonator.
(Aven) - Spróbowaliśmy raz.
(Iren) - To spróbujemy znów.
(Aven) - Jeśli to wysadzimy teraz, będąc na muszce, to co na to da?
(Iren) - Chce dać czas naszym. Po prostu, Aven, zrób to...
(Iza) - sięgając po broń - Aven...
(Aven) - Shiet... - wycelował w detonator
(Iren) - Shiet...
(Aven) - Fuck... - krwawiąc z ręki - Cholera...
(Iren) - Złapcie się mnie, prędko... - zniknęli - Za duże obciążenie... - upadli niedaleko
(Aven) - Mam detonator - pokazał - Biegną...
(Iza) - wciskała guziki - Nic się nie dzieje...
(Aven) - Zasilanie padło... - szukając złomu - Jest jeep... Zasilę to gówno - wszedł do środka
(Iren) - Iza, zacznij się ulatniać. Karshin dostał tylko ogólne kordy... Nie znajdzie nas tak szybko. Wyjdź na drogę i... Wypatruj go.
(Iza) - Zbyt wiele dla mnie zrobiłaś. Nie jestem zdradziecką suką, nie zostawię was obojga.
(Aven) - Mam... Dziewczyny... Upewnijcie się czy... - przerwał - Cholera...
W tym momencie w samochód terenowy zaczął się palić, a po kilku milisekundach wybuchł na oczach obu dywizjonerek. Iren zareagowała z agresją, strzelając wokół własnej osi na ślepo przez dym. Z auta wystawała zwęglona ręka, z detonatorem, który nie odpalił. Dopiero, gdy płomienie dotarły do urządzenia, szybko jak strzała zapalnik uaktywnił się. Początkowo w trzech miejscach zrobiło się początkowo jaśniej, a wtedy wieża wybuchała schematycznie, od dołu, dając upust wrogom oraz ich celowi, zatrzymania obiektu w stanie nienaruszonym. Odgłosy kroków stawały się coraz głośniejsze. Iren wystarczyło jeszcze siły, aby złapać Izę i przenieść ją nieco dalej, by przyprowadziła pomoc. Wieża niemal się zawaliła, a dawna przedstawicielka czarnej rewolucji wzięła nogi za pas, próbując uciec z trajektorii upadku budynku. Odskoczyła w ostatniej chwili, lecz ostatnia część dachowa runęła wprost na Iren, wgniatając ją ostro w ziemię i piach. Po tym było widać już tylko krew, mieszającą się z podłożem.
Przed zniszczoną wieżą transmisyjną stanęły czarne pół pancerne buty z kolcami na piętach. Na ziemię opadła kropla krwi, a postać ruszyła dalej, zostawiając po sobie na podłożu kształt wilczych uszu. Spod granatowego długiego płaszcza wyłoniła się długowłosa głowa, lecz to nie była kobieca sylwetka. Spośród wystającej z płytek trawy wydobył on wiadomość, którą odczytała wcześniej Iza, całą w trupiej krwi oraz krwi samej liderki Dywizjonu. Zgniótł papier, rzucając to co z niego zostało gdzieś w powietrze, gdzie wicher rozwiał to na wszystkie strony świata. W lustrze kałuży błysnęła stalowa maska z wilczymi uszami i czerwonymi oczami. Niewątpliwie to był organizator całej tej pułapki, która zakończyła się nieciekawie, śmiercią dwóch voltarów, z czego jedną znał bardzo dobrze. Thiasam, zniósł stratę zdrajczyni, która przytarła mu nosa, lecz niefortunnie. Ukląkł na lewe kolano, składając dłonie ku ustom, odmawiając modlitwę za tych, którzy nie mieli zginąć, a los chciał inaczej. Nie wyczuwał nikogo w okolicy, prócz jednej przeniesionej osoby. Nim zaczął swoje modły, przyzwał do siebie swoich współtowarzyszy.
(Thiasam) - Niewarte świeczki śmierci.
(Odyn) - Uciekła, prawda? Zmyła się jak szczur.
(Thiasam) - Skąd, to nie w jej stylu. Ona zawsze chce walczyć. Przeniosła ją, właśnie przed nami. Nie wiem czemu się tak poświęcać. Nieświadomie po raz kolejny Dywizjon stracił kolejnych generałów, bez mojej bezpośredniej interwencji czy wiedzy.
(Dziochu) - Doprawdy?
(Thiasam) - Zmarnowałem na was moje zapasowe esencje. Liczę, że potraficie walczyć za wolność waszą i wszystkich.
(Odyn) - Iza zostawiła nas, broniąc tylko swoich ideałów.
(Dziochu) - No jaha! Zostaliśmy zwerbowani na śmierć.
(Thiasam) - Idźcie, z kimś rozmawiali przed naszym pojawieniem się - orientując się kto za nim - Pokierujesz nimi. Dziesiątka ruszy za wilczycą, czwórka zostanie ze mną.
(Marta) - z pewnością - Nigdy nie czułam takiego przypływu adrenaliny jak dziś - głośno dysząc - Słyszeliście, głąby, spróbujcie za mną nadążyć - zniknęła

"Razem z tobą, wolności, nucimy twą pieśń
Heroiczną odwagą poisz dusze
Kiedy cierpisz, wolności, czujemy twój ból
Znieważenie i trwogę do twych rzucamy stóp

Glorii błysk na falach nut wciąż tryumfuje
Grzeszny mrok walki w głębiach poezji niech tonie
Kiedy śpiewasz, wolności, nucimy twą pieśń
Hymn zwycięstwa i chwały rozbrzmiewa na twoją cześć

Jesteś dla nas, wolności, i jawą, i snem
A twój głos jak grom, jak moc przeznaczenia
Śmiały marsz do bram postępu, do krainy prawd
W raju zła mrok, strach, widmo zniszczenia

Dyktatorom terroru - pożegnanie
Średniowiecze, fanatyzm - na stos
Niech demony przemocy rządzą tylko we śnie
Tolerancja, wspólnota, odwaga, prawo - nie pięść

Wznieśmy głos i radujmy się
Stwórzmy własną kronikę
Pieśń takowa na ustach
Kieruj nas ku pokrzepieniu - po wiek"

996r, Pałac Orszański, Orsza Wschodnia
Wspomnieniem Thiasam przeniósł się do momentu, gdy przez najbardziej krwawy moment w brackiej wojnie, życie stracił jego sojusznik w objęciu tronu Voltarii, Cailon. Niedługo potem miał nastąpić pokój, lecz domagano się jednego, głównego winowajcy całej tej wojny. Chroniąc się swoimi prawami i zaufanymi ludźmi, zabarykadował się w swoim pałacu. Posłał przed swoją defensywą po oddział Śmierciorzerców, by tylko oczyścili drogę z najbardziej niepożądanych elementów, a on obejdzie budynek i zaatakuje z całą siłą od flanki. Złożyło się, że groźby rozdarcia kraju dotarły nawet od Mieszka, króla Polan. Podobno wojska słowian ze środkowej europy czekają tuż na granicy, na decyzję. Nie można ustanowić nowego władcy, jeśli spiskowcy, chcący podzielić kraj między siebie nadal żyją lub nie są osądzeni. Obecny biały namiestnik, Sorok, mający agentów na czarnym froncie, wystarczy, że usłyszy o wieściach z pałacu, a wraz z wojskami Mieszka przypuszczą szturm na Czarne Miasto. Thiasam nie miał wyboru, musiał negocjować po swojemu, potrzebował czasu. Zebrał wokół siebie najbliższy jemu oddział zabójców, wymagając od nich najwyższego poświęcenia, jeśli będzie trzeba. Szóstka najwyżej urodzonych nie miała wyboru, stojąc przed, póki co, jedynym możnowładcą. Przez swoje ambicje, które wszczepił mu ojciec, doprowadził niemal cały kraj na samo dno, a wspólnika oszukał, spychając go z górskiej przepaści, gdzie później gwardia ze stolicy odnalazła zwłoki Cailona, z połamanymi kośćmi, bez oczu, którymi posiliły się wredna ptaszory.
Na wezwanie przybyła Drahomira, poprzednia rebeliantka na czeskich ziemiach, chcąca zaprowadzić na swych rodzinnych terytoriach rzeź w imię swojej poprzedniczki. Po swojej domniemanej śmierci, trafiła pod opiekę voltarskich medyczek. Będąc wtedy na skraju śmierci, pozwoliła sobie na ostatnie życzenie, jakim było pozwolenie na uratowanie jej rodzinnego domu, który przez obecne władze stracił znaczenie, powód do dumy, a rodzina wykreśliła Drahę z rodzinnych kronik. Czuła się spaczona przez własnych stworzycieli oraz przede wszystkim miała wstręt dla tych, którzy razem z nią walczyli o to, co władza niegdyś odebrała. Thiasam zaoferował wsparcie, więc stała się voltarką, a po tygodniu ci, którzy ją zdradzili zostali zabici, włącznie z rodziną, która ją wykreśliła. Sama władza oddała zagarnięte dobra obywatelom z północnych stron Czech, przy czym umocnili swoje wojska, bojąc się rosnącej w siłę czarnej armii.
Na wezwanie przybył Dadźboh, sierota przygarnięta z okolic Mazyru, tuż po szarej rewolucji w 969, w której zginęli jego rodzice, zabici na torturach przez białych wartowników, którzy pierwszy raz ruszyli w bój. Od razu wiedziano jaki potencjał ma w sobie. Początkowo trenowali go najemnicy, z którymi wędrował po kraju. Gdy tylko dorósł, sam ruszył na szlak. Podczas próby aresztowania, zgładził trzynastu strażników, a to wtedy niedoszłemu władcy Thiasamowi się spodobało. Widząc jak bardzo chłopak za młodu walczył o swoje, zwabił go drogocennym posiłkiem i mocną zbroją do gospodarstwa, niedaleko twierdzy Vol Ta Noch, przy północnej granicy. Na miejscu wywołała się krótka walka, w której wygrał obecny czarny wilk, choć przez kilka sekund wynik mógł się zmienić. Dadźboh przenikał szybko przez ściany, rzucając bronią przed siebie, potem ją łapiąc. Dał młodemu ultimatum, zatrzyma zbroję, a jedzenia mu nie zabraknie, jeśli zajdzie do czarnej armii.
Na wezwanie przybył Furas, nieślubny syn Cailona Mocnego, o którym biały władca nawet nie słyszał. Nic dziwnego, skoro władca białej strony nakazał ukarać swoją żonę za zdradzenie jego podczas jednego z turniejów, na którym tymczasowo komnaty dzieliła ona z Petrowem, czarnym osobistym kurierem poprzednika Thiasama, Leleniewa. Żona tak naprawdę nie pozbyła się syna, lecz dzięki upozorowanej śmierci, zniknęła na prawie rok, płacąc bandytom za zmyślone żądanie okupu. Przez ten czas urodziła w końcu syna, nazwała go Furas, od Fur czyli futro oraz As czyli znikomy. Przez lata dziecko przechodziło z wioski do wioski, gdyż do rodzinnego miasta nie miało prawa wrócić. Cailon potem domyślił się, że porwanie zostało upozorowane, lecz jego luba nie wyjawiła co się stało z nieślubnym bękartem. Za prawdopodobną zdradę, według białego królestwa, została skazana na powieszenie. Tymczasem syn podczas tymczasowej wizyty w Brześciu, został zabrany przez bandytów, z innego plemienia niż bandziory od królowej. Dzień później najechały ich obozowisko bojownicy z czarnej armii, pod wodzą Thiasama, gdy ten kandydował do przewodnictwa Orszą. To było dziecko, nie potrafiące się nawet obronić. Młody dowódca wojsk czarnej armii przygarnął nieślubnego syna Cailona, chcąc potem podarować go obecnemu władcy Orszy, gdyż on sam nie mógł mieć potomka. Początkowo pod tylko tym warunkiem darowano mu życie. Widząc jak przez lata opanowuje techniki voltarskie, gdyż próby musiał przejść, odsunął dzieciaka od wcześniejszych planów. Odesłał go do opactwa, gdzie po osiągnięciu konkretnego wieku, miał odnaleźć Thiasama i dołączyć do jego oddziału, który dopiero dwa lata później powstał oficjalnie.
Na wezwanie przybył Minaj, skazany za otrucie wszystkich dwórek w stolicy Polan, Gnieźnie. Jedyna ocalała wyjawiła tożsamość oraz wygląd niedoszłeego zabójcy. Niechcący podczas swoich ucieczek, zawsze wpadał na wojsko. Trzy razy uniknął kary. Nikt nigdy nie dowiedział się, kto zlecił mu otrucie dwórek, lecz stawał się nieuchwytny przez siedem lat. Uwodził, gwałcił i kradł, dla samego przeżycia. Pewnego zimowego dnia trafił przypadkiem na czarny orszak, nie wiedząc jeszcze do kogo należy. Urzędujący świeżo Thiasam rozbił obóz w lesie, udając się bezpośrednio kilka godzin później w kierunku Mińska, gdzie miał zamiar otrzymać od Cailona gratulacje oraz cenne papiery. Błyskotki ze skrzyń bardzo interesowały złodzieja, który przekradał się między drzewami. Był na tyle pewny, że wdarł się do namiotu jednego z żołnierzy i chwycił posrebrzany naszyjnik. Nie zdążył się obrócić, a poczuł potwory ból, który trwał chwilę, potem tylko pieczenie go męczyło. Pierwsze co ujrzał, to czarnych żołnierzy, spoglądających na niego. W drugiej kolejności zobaczył brak swojej prawej dłoni, która leżała obok jego nóg. Złodzieja chciano ukarać w pewny sposób, ucinając również jego drugą rękę. Przez kłótnie, oskarżonego poprowadzono do Thiasama, który był łaskawszy. Zmusił Minaja do zaprzestania swoich knowań, w zamian za bezpieczeństwo, własne dwórki, które miał szanować jako pokutę, plus dzięki mędrcom miał szansę odzyskać uciętą dłoń z całą jej sprawnością.
Na wezwanie przybył Edriakow, jedyny członek Śmierciożerców, który został zwerbowany całkowicie przez zainteresowanie jegomościa. Zgłosił się do szwadronu w Orszy, chcąc walczyć za niepodległą Voltarię, a dodatkowo chciał udowodnić niewieście, w której był zakochany, że dla niej zetnie głowy najlepszych słowiańskich szermierzy. Mistrzów miecza było kilku, z różnych prowincji. Orłan, z księstwa Borholmskiego. Rosław, z królestwa Polan. Winczer, z imperium Rusinów. Astroł, z imperium Voltarów. Karasz, z królestwa Jugosłowian. Zabił ich wszystkich, dla potwierdzenia lojalności swojej ukochanej, dla której przyniósł ich rodowe miecze jako dowód zwycięstwa. Rodzina niedoszłej żony dowiedziała sie o jego występku i zakazali rycerzowi zbliżać się do dziewczyny. Bez jego wiedzy wynieśli się do innej wioski, jakich wielu w kraju, a wojownik przelał swoją siłę na inny cel. Jeśli uczucia przestały być istotne, to tylko droga stali powiąże jego z własnym nieodkrytym przeznaczeniem. Mało kto mógł się poszczycić morderstwem takich mistrzów, którzy neutralnie traktowali sprawy dziejące się wokół. Zabicie ich poniekąd jest morderstwem, lecz jeśli nikt nie poświadczy przeciwnie, zdarzenie jest brane za pojedynek. Okazał zatem Thiasamowi miecze jako dowód swoich umiejętności, których Orsza na pewno nie pożałuje. Stało się, że z honorowego rycerza, walczącego dla ukochanej, stał się elitarnym, walczącym dla samego czarnego królestwa.
Na wezwanie przybył Kastelik, orszański wytwórca trucizn, potomek największego voltarskiego alchemika, Szaklona. O nim wiedziano najmniej, lecz to on wytwarzał dla Śmierciożerców smarowidła na broń oraz brał udział w brutalnych przesłuchaniach, głęboko w podziemiach pałacu. Nie jest również wiadomo w jaki sposób został zwerbowany, choć prawdopodobne jest to, że Thiasam sam polecił go zwerbować, ze względu na to, że niewielu potrafi tak dogodne trucizny przygotowywać, wedle przepisu legendarnego mistrza w tej dziedzinie, którego znał osobiście sam ojciec Thiasama.
(Edriakow) - Powinniśmy wydostać się lochami, choć nie wiem czy... Może zawalili jaskinie, nie używaliśmy przejścia od kilku lat.
(Minaj) - Powinniśmy prędzej wyjść na nich, tak jak było zamyślane.
(Thiasam) - Wystarczy, że przedostanę się do Mazyru, gdzie stacjonuje mój agent. Stamtąd będę mógł kierować operacją z daleka.
(Dadźboh) - Wiadomo ile to potrwa? To spora odległość, pragnę podkreślić.
(Drahomira) - Przenosiny mogą załatwić sprawę. Tylko aby przenieść naszą szóstkę, z wnętrza budynku, na szczyt twierdzy, to trochę potrwa.
(Furas) - Dobijają się do drzwi, muszę je obsadzić kamieniami, nim... - słysząc stukot - Za późno...
(Thiasam) - Do broni, jeszcze nasze królestwo nie upadło!
(Minaj) - Drahomiro, nie ma czasu... - złapał ją za szyję - Przenieś nas!
(Thiasam) - Zaczekajcie, tylko dobędę koronę i... - oddział zniknął - Zdrajcy...! Kanalie! Przyszłość was za to rozliczy! Obronię swój honor sam, na przeciw armii, którą powołał mój słabiutki ojciec - zaciskając palce na trzonku miecza - Nie ugnę się...!
Drzwi do sali tronowej padły jak dmuchnięte wiatrem. Do środka wtargnęli biali voltarzy, z niewielką ilością czarnych gwardzistów, którzy się zbuntowali. Stał pośród nich człowiek w kapturze, ubrany w ciemnoniebieski długi płaszcz, z runicznym mieczem, pozostającym relikwią. Blask z zewnątrz skutecznie uniemożliwiał rozpoznanie tego, kto naprowadził zbrojnych na jego trop. Nim się zaczęła ostateczna walka, rozprysło szare światło, po czym dźwięki walki stawały się coraz bardziej niewyraźne. Wydawało się, że Thiasam stracił przytomność. Po przebudzeniu spostrzegł, gdzie się znalazł, na placu katowskim, gdzie obok niego wisiało już kilka ciał. W okolicy nigdzie nie widział tych, którzy w ostatniej chwili go opuścili. Lina już została założona na czarnego wilka. Odarty z szat, dobytku i ambicji, ówczesny władca Orszy, nie miał sił walczyć. Spętano mu ręce oraz nogi, a stał tylko na drewnianym stołku. Nim ogłoszono wyrok, spojrzał ostatni raz w niebo, prosząc niebiosa o wybaczenie, oraz jednocześnie nienawidząc tego, który zniszczył w ciągu chwili to, co on przez wiele lat budował od podstaw. Strażnicy wytrącili stołek spod nóg Thiasama, pozwalając na to, aby gruby sznur wbił się mocno w szyję oskarżonego o przewrót. Mimo faktu dokonanego, najsłynniejszy voltarski przywódca, konał bardzo długo. Dopiero, gdy zachodziło słońce, pięć godzin później, jego oczy zalała ciemność, a dusza ulotniła się z ciała. Tak oto nastąpił kres podżegacza wojennego, zdradzonego między innymi przez swoich obywateli. Wedle prawa karnego, był przestępcą. Wedle prawa królewskiego, należy mu się wieczny spoczynek w katakumbach królewskich, w ukrytej dolinie, dostępnej wyłącznie dla członków z jednej krwi, włączając to potomków niechcianych.
W dwudziestym pierwszym wieku realny Thiasam zdążył się ocknąć z letargu, jako efekt uboczny odmówionej przez siebie modlitwy oraz przez to, że ciało, którym steruje, nie należy do niego. Wiedział teraz, że w jakimś stopniu Mathias przeżył wysłanie w przeszłość, a przede wszystkim czuł, że tajemniczym mężczyzną, który pośrednio brał udział w jego porażce, był właśnie sam właściciel aktualnie używanego ciała. Na pewno czuł również, że młody Nosarensky słabł, lecz nadal miał siłę. Thiasam wyjął coś z kieszeni, przypominającego elektroniczną strzykawkę. Podwinął rękaw i wtłoczył sobie nieznaną bliżej substancję. Zgiął delikatnie głowę na prawy bok, potem na lewy, i znów na prawy. Po czym zacisnął pięści i rzekł do siebie: Teraz wejdę między nich, a oni potraktują mnie jak swojego.

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.rometrouterws50.pun.pl www.pgbiotech.pun.pl www.opowiadaniasf.pun.pl www.siedmiumistrzowmiecza.pun.pl www.great-anime.pun.pl