#1 2017-10-06 17:14:14

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 40 - Wplątani w intrygę

Nastroje nie były najlepsze. Gdy tylko reszta głównego sztabu Dywizjonu się dowiedziała, bo Iza nie mogła inaczej, stwierdzili, że pójście do Torunia, choćby na układy, to istne samobójstwo. Przekonana swojej sprawy odpowiedziała, że już są w sytuacji podbramkowej, a jeśli jest ciut szansy na zmienienie tego, to ona właśnie chce się tego podjąć. Skłoniło ją do tego bezpieczeństwo ludzi, którzy są pod pieczą miasta oraz najbliżsi. Odparsknęła niedowiarkom, że gdyby nie ci niewinni ludzie, to i tak by się podjęła ryzyka, tylko w pojedynkę. Dzień osądu ludzkości nadszedł, a wszystko zostało zorganizowane tak, aby nie niepokoić mieszkańców. Synka postanowiła zostawić pod opieką Uli oraz kilku stróżujących voltarów. Ewa tymczasowo przejęła obowiązki liderki, a pierwszym dekretem było zamknięcie dostępu niższych stref do głównej dzielnicy, z powodu mniejszej ilości wartowników. Rozmieszczono większość w terenie, dla uchronienia społeczności, jeżeli do ataku dojdzie. Wczesnym rankiem, wraz z Joanną wyszły zebrać swoich współtowarzyszy w boju.
Spotkali się tuż za Płockiem, przed dawną dumą grabińskiej ziemi, klubem Patelnią. Urządzono wstępne rozmowy właśnie tam, by nikt nie podsłuchał ich planów. Nikt nie krył oburzenia z powodu konspiracji, a nawet sam Joanna przekonała resztę, że to jedyny sposób, by zmniejszyć wykrywalność obcych w obcym mieście. Nie będzie to trwać wiecznie, a chcą utrzymać status incognito jak najdłużej. Celem było dostanie się na teren Kongresu i rozmowa z obecnym przywódcą Rosji, Władymirem Putinem. Przy okazji nawiązana ze spiskowcami współpraca miała przy okazji na celu obalić Thiasama, o ile do takiego zdarzenia dojdzie, bowiem każdy zna posłuchy o biegłości tego voltara, który stał się jednym z lepszych w swoim fachu. Pojawiły się wątpliwości, że po ewentualnej śmierci oponenta, kto zyska kuratelę nad miastem. Zwykły miejscowy nie udźwignąłbym ciężaru, a ktoś od Białych wzbudziłby zgorszenie i wybuchłaby wojna domowa między Voltarami, a społeczeństwem. Co by nie zrobić, i tak poleje się krew, nie wiadomo jednak która strona straci więcej. Voltarów zjawiło się więcej niż na przestrzeni trzech lat, a również zwykli ludzie dzięki swoim partnerom w technologii oraz zagranicznym wspólnikom, stało się, że zyskali nowe zasoby. Rzec można, że zaczęła się powoli nowa era, gdzie miecze i pancerze to nie jest nic haniebnego, a broń futurystyczna z filmów jest już w zasięgu ludzkości. Pętla na szyi jednak się zaciska, gdy tak rzadkie środki marnuje się na walkę między sobą, a trupy panoszą się jak u siebie. Strefa zamknęła komunikację na czas zebrania, a Dettlaff oraz Regis nie dali jeszcze znać o sytuacji. Pewna było jedynie to, że jeśli wojna rozprzestrzeni się na cały kraj, to Polska upadnie. Konflikty na razie dzieją się głównie przy szlakach między Toruniem, a Płockiem. Wkrótce, o ile nikt nic nie zrobi, batalie będą się toczyć prawie w każdym mieście. Ostatni bastion nie może paść, nawet za cenę zbluzgania wszystkich obecnych na Kongresie. Iza nie miała już jak odwrócić się i odejść, nie po tym co postanowiła, za co walczyła i co obiecywała swoim przyjaciołom, dziecku oraz społeczności Dywizjonu. Pamiętała szczególnie to, przed czym przestrzegał ją Mathias, gdyby kiedyś coś mu się stało. Przede wszystkim, gdyby przestraszyła się konsekwencji i uciekła, to zawiodłaby głównie jego.
(Joanna) – Wyspaliście się dzisiaj?
(Dziochu) – Myr myr… Jeśli godzina to wyspanie się, możliwe.
(Iona) – Nie musiałam spać, po powrocie się wyśpię.
(Odyn) – Komu mam przywalić z tarczy?
(Iza) – Zależy nam na dyskrecji, przynajmniej na razie.
(Odyn) – Nieużywana niszczeje, więc miej to na uwadze.
(Joanna) – Jesteście świadomi, że w razie wykrycia, musimy znaleźć schronienie.
(Iza) – Angie nam zapewniła Azyl, do czasu aż się uspokoi.
(Dziochu) – Nie było mnie trochę w okolicy, ale… Powiedziałaś imię Angie? Od kiedy tacy Czarni święci, jak nie przymierzając malunki sykstyńskie, hmm?
(Odyn) - Zwiesz siÄ™  Dziochu, prawda? SpotkaÅ‚em kilku innych niż my tutaj, nim osiadÅ‚em na północy. Nie wszyscy sÄ… tej samej miary, bo popierajÄ… kogo innego lub przeszli Próby w inny sposób. Czasem nie ma siÄ™ wyboru. Tak jak wielu nam podobnych, którzy mogli, a nie wsparli GdaÅ„ska na czas.
(Dziochu) – Dla ciebie Pan Dziochu, oszluzgu…
(Iona) – Nie przyszliśmy się tutaj kłócić.
(Odyn) – Mówiłyście, że Angie, ta dziewczyna, ma nas kryć? Ufacie jej? To trochę dziwne, że ledwo się zjawia i chce pomóc.
(Joanna) – Nie tylko ona się u nas zjawiła.
(Iza) – Pamiętacie Iren, a przynajmniej powinniście kojarzyć. Są jeszcze dobre osoby, choć ciężko mieć pewność stuprocentową.
(Joanna) – Iza jest najważniejszym targetem. Rozważamy, że jeśli nie pójdzie po naszemu, to stanie się celem numer jeden. Wtedy musimy wszyscy się ewakuować, nawet za cenę życia.
(Dziochu) – Pewnie, skoro tak mówisz – zaśmiał się – Nie mam zamiaru dziś zdychać.
(Iona) – Jestem gotowa na taką ewentualność.
(Iza) – Nie chcę, byście ryzykowali, ale nie ma wyjścia. Nie wiemy co zastaniemy na miejscu.
(Joanna) – Pierwszym krokiem jest znalezienie miejsca przebywania naszego gościa. Potem przegadamy resztę z Angie, powinna jakoś nam pomóc.
(Odyn) – Rozumiem, że mamy na ciebie poczekać, nim nie skończysz rozmowy.
(Iza) – Budynek jest spory, skryjecie się w jakiejś zamkniętej sali.
(Iona) – Jak dla mnie klarowne. Za ile ruszamy?
(Joanna) – Proszę tylko bez wygłupów. Nie chciałabym, by doszło do głupiego bohaterstwa z waszym udziałem.
(Iza) – Dajmy sobie kilka minut na złapanie oddechu.
(Dziochu) – To zdążę jeszcze się odlać, dajcie minutę – pobiegł w krzaki
(Odyn) – Skoro na razie mamy go z głowy, powiedzcie, musiałyście takiego kogoś zabierać? Mam na uwadze, że szukamy kompozycji, ale on nie jest tego wart.
(Joanna) – Nie musicie się lubić. Po wszystkim możesz odejść, jeśli taka będzie twoja wola.
(Odyn) – Nie o to chodzi, martwię się o powodzenie zadania. Widziałaś go, Iza, coś odwali.
(Iza) – Będziemy mieć drania na oku.
(Iona) – Od tego jestem ja, macie moje słowo.
(Odyn) – Powiedz mi jeszcze coś, bez urazy, zgoda? Na ile wierzysz, że ktoś cię tam posłucha? Choćby z mieczem przy gardle, nikt się nie ukorzy.
(Iza) – Będę liczyła, że Putin jest rozsądnym człowiekiem i wysłucha obu stron.
(Odyn) – Jest, skoro chcę pomóc krajowi. Gorzej jeśli Thiasam tak obróci sprawę, że to my staniemy po drugiej stronie.
(Iza) – Dane z dysku wskazują, że to my mamy przewagę. Jeśli zawierzy nam, to Toruń straci poparcie. Wiecie co to oznacza dla nas. Dywizjon zyska immunitet, a Strefa przyspieszy badania. Rosja posiada wielu zdolnych żołnierzy oraz naukowców. Nadarzyła się okazja.
(Iona) – Kto by pomyślał, nie? Zawiązać sojusz z krajem, który niewolił nas przez ostatnie stulecie.
(Iza) – Dawne spory z imperium to przeszłość. Teraz znów mogą przyczynić się do naszego zwycięstwa.
(Odyn) – Ugramy to, także potem opijamy.
(Iona) – Przy partyjce pokera, bez ekscesów – z uśmiechem
(Dziochu) – zapinając rozporek – Ależ mnie wzięło. Coś mnie ominęło?
(Iza) – Tak sobie gadaliśmy, osobiste sprawy.
(Dziochu) – Jesteśmy teraz jak rodzina, żadnych sekretów.
(Odyn) – Omawialiśmy wspólną partię pokera i popijawy.
(Dziochu) – Moje klimaty, nawet mam w plecaku talię, co prawda nie do pokera, ale jakoś to rozwiążemy.
(Iona) – Może jeszcze w Toruniu jakiś trunek się załatwi.
(Odyn) – Nie rozmażmy się zawczasu.
(Iza) – Pora się nam zbierać, słońce powoli wschodzi.
(Joanna) – Wszyscy już swoje wyrzucili w krzaki? To zapraszam do mobilu, kierunek Toruń.
(Odyn) – Nareszcie pora rozprostować gnaty.
(Iona) – Zaklepuję środek na tylcu.
(Dziochu) – Przecież to ja lubię być pomiędzy…
(Iza) –  MogÄ™ oddać komuÅ› miejsce.
(Joanna) – Nie ustępuj, w ten sposób wygramy.
(Iza) – A nie, przepraszam, to był błędny skrót myślowy. Lubię swoje przednie siedzenie.
Słońce zdążyło wyjść zza horyzontu, a delegacja Dywizjonu ledwie przed czasem zajechała w okolice Torunia, gdzie musieli zostawić pojazd i ruszyć pieszo. Auto ukryto w bezpiecznym miejscu, w jednym podziemnym parkingu. Nie nadużywali gościnności, więc zachowali tutaj środki ostrożności, w postaci poruszania się swoim tempem. Voltar jeśli zechce, to potrafi wyczuć, gdy inny krajan nadużywa swoich umiejętności. Przede wszystkim oby nie natrafić na kogoś z górnej obstawy, bo oni od razu powiadomią kogo trzeba, choć podczas ostatniej rozmowy Iren właśnie nie zachowywała się jak pozostali. Chociaż ciężko rozpoznać intencje, skoro dzieje się to, co się dzieje. Iza była świadoma, że tylko Angie zna sytuację i będzie mogła im pomóc, jeśli pomocy będą potrzebować.
Dzięki uprzejmości wcześniej wymienionej, wejście do miasta stało się zbyt proste, omijając dzięki temu najbardziej sprawdzane przejścia. Pierwsze koty za płoty, a nadal obcy muszą pozostać w ukryciu, nim nie znajdą wspomnianego gimnazjum. Przypadek pozwolił określić lokalizację pewnego pobytu władcy największego imperium świata. Wizyta miała przenieść się do Gimnazjum nr 3 imienia Jana Pawła II, przy ulicy Żwirki i Wigury. Aby się tam dostać, trzeba było minąć jedną z trzech głównych ulic, minąć osiedle i skręcić w boczną alejkę. Obecna sytuacja sprawiła, że wiele dróg zostało zablokowanych dla pospólstwa, co dawało uczucie zaszczucia. Im dłużej Dywizjon pozostanie na widoku, tym szansa większa, że zostanie zauważony. Postanowiono poruszać się truchtem, od tłumu do tłumu, tworząc sztuczne tło i klejąc się do budynków jak tylko się da.
Co któryś przechodzień miał przy sobie broń czy ubranie zakrywające twarz, co czyniło idealną przykrywkę dla przybyszy. Ten stan trwał do opuszczenia głównej ulicy. Potem ludzi było mniej, a pilnujących voltarów można było wyczuć. Coraz bardziej również słyszano rosyjski akcent i tłuczone szkło. Sytuacja z minuty na minutę utrudniała się. Najszybsze przejście do celu zostało obstawione, a pozostałe drogi naziemne nie posiadały wolnych przejść. Dłuższe rozglądanie się przykuło uwagę jednego ze strażników, który na szczęście nie był voltarem. Ucieczka mogła wydawać się odkryciem, toteż postanowiono porozmawiać, chcąc jakoś przekonać człowieka, aby ich przepuścił.
(strażnik) – Przejścia nie ma. Jeśli pragniecie zobaczyć się z Kongresem, to niestety.
(Joanna) – Chcieliśmy tylko skrócić sobie drogę. Nie interesuje nas polityka.
(strażnik) – A czego tam szukacie? Dobrze uzbrojeni, gdzie ochrony mnóstwo… Zgubiliście się chyba.
(Odyn) – Właściwie to mamy tam spotkanie. Pewna gorąca laska ma tam norę. Zaprosiła nas.
(strażnik) – Żeby tak wszystkich? A jak się nazywacie? Musiałbym sprawdzić czy ktoś was oczekuje. Tej dzielnicy bardziej się pilnuje niż reszty, z charakteru przedsięwzięcia.
(Iona) – A jeśli poszlibyśmy za róg i…
(strażnik) – przerwał – Próba oszukania mnie nie wyszła. Próbujcie dalej.
(Iza) – Trudno nam zaufać? Nie zamierzamy nikogo skrzywdzić.
(Dziochu) – Swoich przełożonych nie przepuścisz? Trzeba ci literować szeregowcu kim jesteśmy?
(strażnik) – Żeście Voltarzy, prawda? Nie poznałem… Mogę wam spojrzeć w oczy? A może lepiej nie, bo jeszcze mi coś zrobicie. Słuchajcie, dostałem od innych was zadanie, by nikogo nie przepuszczać.
(Iza) – Zwalniamy cię z zadania, na kilka sekund, byś nas przepuścił. Udaj, że nas tu nie było.
(strażnik) – Mam rodzinę, żonę i dziecko… Ktoś na mnie doniesie, to stracę pracę. Niełatwo w tych czasach coś osiągnąć.
(Joanna) – Nie będziesz mieć kłopotów. Masz moje słowo.
(strażnik) – Cholera jasna, chyba nie mam wyboru… - przełykając ślinę – Jest was piątka, mówicie, że musicie i obiecaliście mi życie… Nie mogę się temu przeciwstawić. Dobrze, przechodźcie, ale jeśli ktoś tam powącha kwiatki od spodu, to ja powiem, że to nie mój problem.
(Iza) – Dziękujemy za okazane miłosierdzie.
(strażnik) – Poczekajcie, a skoro mam was kryć, to powiedzcie chociaż czego tam szukacie? Kongres i tak was nie wpuści, zwłaszcza z bronią. Thiasam oraz ta jego sunia Iren… Zarządzili, że każdy niezarejestrowany przypadek zostanie zatrzymany i uwięziony. Wszystko przez Putina i jego sołdatów. Kręcą się tu od kilku dni, każą nam stać i… Pilnować.
(Joanna) – Nie interesuje nas Kongres. Wybacz, ale zbyt wiele byś ryzykował, gdybyś posiadł naszą wiedzę.
(Iona) – Iren widocznie dalej gra drugie skrzypce.
(Iza) – Lub chce byśmy tak myśleli.
(strażnik) – Miałem przyjemność spotkać pierwszą damę Torunia. Sporo daje jej pozycja u boku Thiasama, a on sądzę, że po prostu sterują nią jak resztą tych, którzy mu pomagają.
(Dziochu) – Na pewno nie jest taka łatwa jak ją przedstawiasz.
(Iza) – Umie namieszać w głowie, to jej specjalność.
(strażnik) – słysząc wycie – Zaraz tu przyjdą, musicie już iść.
(Joanna) – Tak, zaraz dwie pary butów do nas zajdą. Nas tutaj nie było.
(Odyn) – Lub tutaj wrócimy – gest z palcami w oczy
(strażnik) – Powodzenia w tym, co zamierzacie robić. Oby nadeszły niedługo lepsze czasy, bo długo nie wytrzymamy, szczególnie jeśli do Płocka wróci dawny lider…
(Iza) – Za mną, nie zatrzymujmy się – ruszyli dalej – Każdy krok zostawia ślad.
(Joanna) – Wkrętka najlepsza, ale skąd wiedziałeś, że się nie połapie? Mógł nam nie uwierzyć.
(Dziochu) – Nie miałem pewności. Ot tak jebłem pierwszym tekstem z głowy. Dobre pytanie jakie powinnaś zadać to, jakim idiotą on był, że uwierzył w takie coś. Iona, miałaś dobre intencje.
(Odyn) – Ktoś wie jak przejdziemy? Tutaj wyczuwam większe rozmnożenie niż wcześniej. Teraz na byle głupich nie trafimy.
(Iza) – Musimy dostać siÄ™ tam – wskazujÄ…c na monument  z popiersiem papieża – Nie wydaje siÄ™ daleko, a jeÅ›li nie wzbudzimy podejrzeÅ„, to…
(Joanna) – Nie pora na marudzenie, schowajmy się w tym zauku, sprężajcie ruchy. Nie oglądajcie się, w prawo.
(Dziochu) – Po co jadłem te paszteciki z kapustą, ja pierdolę… - ktoś mu zatkał usta
(Iona) – Cii… - trzymając dłoń na ustach Dziocha – Nie teraz, za Joanną leć. Pójdę ostatnia – rozglądając się – Dajesz, do przodu – pchnęła do przodu
(Iza) – Wszyscy cali?
(Joanna) – Na to wygląda – tuląc się do ściany – Chyba nikt nas nie widział.
(Odyn) – Mówiłyście, że to niedaleko. Skoro nie ulicą, to jak się mamy tam dostać?
(Iona) – Dachami odpada, zbyt byśmy się rzucali w oczy.
(Iza) – Pozostaje nam przez budynki lub pod ziemią.
(Joanna) – Najbliższe przejście jest przy bulwarze, nie mamy czasu na wracanie się. Co z tym budynkiem? Myślę, że nikogo w środku nie ma.
(Dziochu) – W końcu na kogoś wpadniemy, i co wtedy? Oj przepraszamy, pomyliliśmy adres. Skończymy wszyscy na jednym drzewie… Lub co gorsza nas przebiją na publicznej egzekucji.
(Joanna) – Nikogo nie zabiją, dziś… Kongres na to nie pozwala.
(Dziochu) – Ta… To po tym wszystkim nas na jedno drzewo lub przed publikę… To bardzo niewiele zmienia, a ja nie chcę skończyć w ten sposób… Nie pisałem się na takie ryzyko. Inaczej to przedstawiałyście, a ja… Nie jestem teraz tego zadania pewny.
(Odyn) – Teraz chcesz się wycofać? Chyba cię po pijaku ktoś przeprawił na Voltara, bo jakoś wcale nie nadajesz się na niego. Jak robi się gorąco, to uciekasz.
(Joanna) – Pytałam cię w połowie drogi, tak jak reszty, czy ktoś chce zrezygnować. Nikt się nie odezwał. Możesz odejść, ale nie będziesz chroniony i prędzej cię zabiją. Proponuję jednak byś się przełamał – znienacka łapiąc za jego jądra – Byś się przełamał i ruszał dalej z nami. Potem zrobisz co chcesz. Nie ma już odwrotu, tak jak ja mogę moją dłoń zacisnąć mocniej. Mało cenisz swoje klejnoty, skoro nawet nie walczysz, amigo – zwalniając uścisk – Wracamy do kompozycji, zgoda?
(Dziochu) – Nie jestem tchórzliwy, tylko… - zawiesił się – Kurwa – poczuł chwyt za nogę
(Iona) – Co jest, kurwa…?
(Dziochu) – Šapcie mnie, łapcie mnie… - wciągany pod ziemię – Kurwaaaaaaaa – malejące echo
(Iza) – To tutaj, poluzowana deska – odkrywając wejście – Za małe na swobodne zejście. To chyba działa jako zsyp.
(Odyn) – Musimy zejść po tego gamonia. Hej, Dziochu, oszluzgu – zawołał – Choć możemy jeszcze to rozważyć, nie?
(Joanna) – Schodzimy na dół, definitywnie.
(Iona) – Wszyscy? Może niech ktoś zostanie.
(Joanna) – To jest za głęboki zjazd, byśmy mieli potem trafić, a tędy nie wejdziemy ponownie.
(Iona) – Jak wszyscy, to kurde wszyscy… - skacząc w dół
(Odyn) – Mam na szczęście swoje przenośne sanki – ustawiając tarczę – Popchnijcie mnie…
(Iza) – Raz… Dwa… Trzy… - spychając Odyna
(Joanna) – Idziesz, czy mam cię zmotywować?
(Iza) – Pójdę przodem, jeśli pozwolisz – skacząc w dół
(Joanna) – Skoro tak, uważaj na tyły – skoczyła za Izą
Po przeleceniu kilkunastu metrów przez zamknięty tunel, Iza wpadła w morze kości. Początkowo przeraziła się widokiem. Wszędzie wokół czuć było fetor rozkładających się ciał, a przyglądała się temu grupka sojuszników. Odkryli, że wpadli do jednej z odnóg głównego tunelu pod miastem. Co gorsza, ktoś, kto zrzucił Dziocha na dół, wiedział co robi. Był to ciemnej karnacji mężczyzna, upaprany w trupiej krwi. Przez rozerwany rękaw dostrzeżono, że nie ma lewej ręki do łokcia. W jedynej ręce trzymał stary przyrdzewiały toporek, stojąc za siedzącym uprowadzonym. Nie odzywał się do nikogo. Czuł się nieco niepewnie, mając przed sobą czwórkę uzbrojonych oburęcznych przeciwników. Nie poprzestał na swojej gardzie, więc zaczął rozmowę, przyciągając Dziocha do swoich nóg. Wyglądał na zmęczonego życiem, a tylko sekundy dzieliłyby go od śmierci z voltarskiej ręki.
(Dziochu) – Nie podchodźcie, to negros…
(Lee) – Dużo rozumiem, mimo innego pochodzenia.
(Joanna) – Po co go tu wrzuciłeś? Wiesz kim jesteś i…
(Lee) – przerwał – Te tunele ciągną się pod całym miastem. Słyszę praktycznie wszystko, a tej wiedzy mam w nadmiarze… Pełno was tam na górze, szczególnie tych nadludzi. Poruszacie się szybko i równie szybko znikacie, a jednak umieracie równie tak samo jak reszta społeczeństwa. Niczym nie różnicie się od tych Midasów… Mało tu miewam gości, zwykle są mniej rozgarnięci i tracą rozeznanie w sieci labiryntu. A mi było ciężko się tu skryć, uciekając aż z Savanny. Poszukuję małej dziewczynki, choć pewnie już znacznie dorosła… Nazywała się Clementine, nosiła czapkę z literą D.
(Iza) – Przykro mi, ale… Nie wiemy o kim nawet mówisz.
(Lee) – Pomożecie mi znaleźć Clem? Wtedy was wyprowadzę. Tylko ja wiem, gdzie jest dobre wyjście.
(Odyn) – Nie wiem czy nie zauważyłeś, ale nas jest więcej. Możemy siłą wymusić na tobie, byś…
(Lee) – ugryzł Dziocha w szyję – Nie sądzę…
(Dziochu) – Dziabnął mnie, kurwa… - wyrwał Lee toporek
(Iza) – Dziochu, nie rób tego!
(Dziochu) – Dziabnął mnie, kurwa – znienacka w głowę Lee – Ty ciemna afrykańska maso…
(Iona) – I już się nie dowiemy…
(Dziochu) – Przepraszam, poniosło mnie… Teraz mam ślad, sączy się jak cholera…
(Iza) – Dziwnego, że go nie znaleźli.
(Joanna) – To pewnie przez martwą krew. Zamaskował swój ludzki zapach.
(Dziochu) – To wiecie już którędy droga?
(Joanna) – Liczyłam, że powie nam tamten, nim go nie oprawiłeś toporkiem.
(Odyn) – Musiałeś go zabijać? Mieliśmy go poruszyć, a nie pozbawić życia.
(Iza) – wyczuwając puls – On oddycha.
(Dziochu) – Zaraz poprawię…
(Joanna) – Jak mógł po wbiciu w mózg… Jak on to zrobił?
(Iza) – Nie wypytamy go raczej, zbyt wielkie obrażenia. Wykrwawi się prędzej czy później.
(Dziochu) – Wyczuwam, że niedaleko jest jakiś stukot, jakby przy studzience. Może się rozdzielimy.
(Joanna) – A jak się odnajdziemy?
(Iza) – Może użyjemy nici jako znacznika? Wtedy jak ktoś znajdzie przejście, zawoła.
(Odyn) – Tylko skąd wziąć nici? Jesteśmy w jakimś śmierdzącym tunelu.
(Iona) – Biadolisz bez ładu, tutaj mamy to, czego potrzeba.
(Dziochu) – Dziwnie bym się czuł, okradając kogoś, kto jeszcze dycha…
(Joanna) – On umarł i tak, bierzmy kilka kolorów i chodźmy.
(Iza) – Nie dobijemy go? Jest innej rasy, ale czy zasługuje na to, co go spotka?
(Lee) – Kenny…! Kenny wie, gdzie jest Clementine! Gdzie jesteś, Kenny…?!
(Dziochu) – Ja to zrobię, w końcu to przeze mnie – wbijając nóż między oczy – Lekkiej ziemi…
(Iza) – Wezmę fioletowy. Joanna niebieski. Odyn biały. Iona czarny. Dziochu żółty.
(Joanna) – Bierzemy tyle ile się da, pomóżcie mi trochę.
(Dziochu) – Oszczędźcie sobie żółtego, moim znacznikiem będzie krew. Šapiecie? Mam świeżą ranę, skrapla się co chwilę. Po niej traficie na mnie.
(Odyn) – Nie bądź głupi, wykrwawisz się. Przyciśnij ranę, nie zgrywaj się…
(Dziochu) – Takie coś nic mi nie zrobi, ja ruszam pierwszy.
(Iza) – Powodzenia.
(Dziochu) – Gdybym długo nie wracał lub się nie odzywał, nie szukajcie mnie. Nie wiemy co znajduje się w tych tunelach.
(Odyn) – Zeszliśmy na dół, by cię ratować. Nie odejdziemy bez ciebie. Choć byśmy musieli twoje zwłoki wynosić na powierzchnie.
(Dziochu) – biorąc oddech – To było dopiero pokrzepiające, dobra, to idę – odchodząc
Kwadrans później, na powierzchni
Szczęście nie opuszczało Dziocha. To on znalazł właściwą najbliższą drogę na górę. W międzyczasie jego rana całkowicie się zagoiła. Zagwizdał w ciemnościach, a za nim ruszyła reszta. Po wydostaniu się z tuneli, zorientowali się, że studzienka prowadziła kilka ulic przed poszukiwanym gimnazjum. W okolicy roiło się od strażników. Bez podstępu nie było jak dostać się do wyznaczonego miejsca. Iona zastosowała swój poprzedni pomysł. Pozwoliła pozostałym skryć się za rogiem, a sama odstawiła niepozorne przedstawienie. Udawała damę w potrzebie, a gdy jeden wpadł w sidła, zaprowadziła go w ustronne miejsce, a potem ogłuszyła. Dzięki temu zdobyto jeden egzemplarz uniformu straży. Jednogłośnie zdecydowali wszyscy, że to Iza powinna go założyć i dostać się do gimnazjum w pojedynkę. Jej drużyna mogła posłużyć jako oddział dywersyjny. W tym momencie można rzec, że ścieżki ekipy rozwidlają się. Iza musi przede wszystkim nie dopuścić, by wschodnia flanka poparła Czarnych, a towarzysze broni muszą zatroszczyć się o to, by to właśnie ich przywódczyni się to powiodło. Podali sobie dłonie na do widzenia. Ostatni raz widział przyjaciół, gdy biegli przed siebie, odciągając od posterunków stojących niedaleko stróżów. Teraz dziewczyna została pozostawiona same sobie i to w jej gestii leży postęp, bądź upadek. Nie wzbudzając podejrzeń, kierowała się swoim normalnym krokiem przed siebie. Tuż tuż znajdowało się gimnazjum. Co prawda pilnowała go dwójka ludzi, lecz widząc mundur oraz znikomą czerwień, nie pytali się zbytnio o powód wejścia. Odsunęli się bez zawahania, umożliwiając Izie dostanie się do środka. Przy głównym wejściu wisiał plan budynku. Bez problemu rozpracowano, gdzie znajduje się jaki sektor. Także specyficznym trafem odkryto bez problemu, gdzie kto może mieć pokój. Literą P na piętrze w lewem skrawku miał lokum Władymir Putin. Niepokoiło Izę to, że dwóch podkomendnych Thiasama, a mianowicie Ridwan oraz Fabian, mają swoje kwatery po przeciwnej stronie, w prawym skrawku na tym samym piętrze. Udając dalej jedną ze straży, wędrowała po budynku swobodnie, nakierowała się do schodów. Po samym wejściu zaczepił ją jeden rosyjski żołnierz, chętny na swawole, lecz szybko został spławiony i naumyślnie strącony na parter. Voltarzy będący na dole zareagowali błyskawicznie, widząc uprzednio jak ktoś naprzykrza się oficjalnej gwardii. Złapali natarczywego za chabety i wyrzucili z budynku. Ten wzniecił awanturę, a to spowodowało odsłonięcie się Putina, który wyszedł z innego pokoju. Zażądał przywrócenia swojego człowieka oraz wezwania odpowiedzialnego cały monument. Na zew odpowiedział Fabian, a jego Iza miała okazję już przelotnie poznać. Teraz nadarzyła się okazja, gdy przywódcy nie ma w pokoju. Pozorując sprawdzenie pokoju pod względem szpiegostwa, sprytna liderka Dywizjonu dostała się do klitki rosyjskiego mocarza. Nie było czasu na to, by bawić się w zagadki. Odsunęła nieco zakurzonego gobelinu ze ściany, po czym tam się ukryła, nasłuchując kroków. Owszem, kilka minut później ktoś nadchodził, ale nie sam. Po nacisku obuwia oceniła, że jedna osoba jest ciężko uzbrojona, a druga wręcz przeciwnie. Dopiero po otwarciu drzwi, wiedziała z kim ma do czynienia. Z całkowitą zupełnością pierwszym oczekiwanym gościem była Jego Mocarność, Putin. Z kolei drugą osobą niezapowiadaną był nikt inny jak Thiasam, samozwańczy lider Torunia. Po przywitaniu Iza zgadywała jedynie, że musieli na siebie wpaść przypadkiem, choć znając Thiasama, to ten typ człowieka nic nie robi przypadkiem, ani przy okazji.
(Thiasam) – Zaszczytem jest gościć taką osobę, mimo obecnego kryzysu.
(Putin) – Thiasam, jeśli dobrze przypuszczam.
(Thiasam) – Pańskie oko, Władymirowiczu, rzadko się myli. Nie wiedziałem, że tak biegle jest w pańskim mniemaniu znać polską mowę.
(Putin) – Mało wiecie o mnie. Liczę, że nasze kontakty się utrzymają. Podziwiam osoby, które mimo takiego nieładu potrafią utrzymać rygor w kraju. Konkretnie powiodło ci się to, czego żaden z waszych rządzących nie potrafił.
(Thiasam) – Dane było mi się zjawić w dobrym momencie. Chaos musi zostać zażegnany, prawda? Polska jest jak wielki niepilnowany zamek, a taki monument wymaga bycia pod stałą kuratelą. Również wiąże się to ze zmianami.
(Putin) – Krążyły plotki, że Warszawa pracuje nad lekarstwem na zombie zarazę, nie mylę się? Mogę wysłać kilku swoich wojskowych specjalistów.
(Thiasam) – Zarazy nie da się powstrzymać tak szybko, jak mogłoby się tobie zdawać, Mistrzu.
(Putin) – Jeśli nie przy laboratoriach, to do walki zaślę ochotników. Jesteśmy tutaj przez kilka dni zaledwie. Nie chcę pozostawiać sojuszników bez pomocy. Jeszcze dziś podpiszemy pakt, by zawrzeć współpracę między naszymi krajami. Rozumiem, że ty zostałeś mianowany zwierzchnikiem tego kraju?
(Thiasam) – Wielu kandydatów do tej roli się zgłaszało, lecz śmiem wątpić, by sobie poradzili tak dobrze jak ja. Daliśmy wiele ku temu powodów, że potrafimy osiągnąć niemożliwe.
(Putin) – Słyszałem o twoim sposobie na ulepszanie ludzi. Czy to bezpieczne?
(Thiasam) – Nie jest to bezpiecznie dla wszystkich, ale większość przeżywa Voltoazę. Nie robimy tego dla zabawy. Do tego zmusza nas sytuacja. Gdyby istniał inny sposób, na pewno byśmy go użyli.
(Putin) – Może jeden z moich dowódców się sprawdzić? Pragnę wiedzieć co zyskujemy.
(Thiasam) – Jesteście ostrożnym człowiekiem. To się chwali.
(Putin) – Uwiniemy się z tym po podpisaniu paktu Krasnyy Soyuz. Omówimy to w sali konferencyjnej.
(Thiasam) – Przejdźmy się zatem, czekają już tam członkowie Kongresu.
(Putin) – Jest jeszcze jedna sprawa, nim opowiem to na sali. Jeden z punktów będzie zawierał zapis tyczący się granic. Wiele straciliście podczas ostatnich wojen, zwłaszcza po drugiej. Jeśli się wam powiedzie, to nasza strona będzie zobowiązana odstąpić kilku naszych regionów na waszą stronę.
(Thiasam) – Czego zatem oczekujecie od naszej?
(Putin) – Odstąpienia jakichkolwiek praw od przyszłych prób połączenia się z Litwą oraz Šotwą. Zgodę tamtejszych rządzących już mamy. W ten sposób my przyłączymy oba kraje do Rosji, a wy odzyskacie dla Polski stare regiony będące dziś pod władzą Ukrainy oraz Białorusi.
(Thiasam) – Jeśli sprawy pójdą wystarczająco dobrze, to może nawet dorzucę dla was Pomorze Gdańskie, a tymczasem chodźmy, czekają już tylko na nas.
(Putin) – słysząc wciąganie nosem – Nie wątpię, tylko wypiję coś dla kurażu, jeśli pozwolisz.
(Iza) – zaglądając dyskretnie - …?!
(Thiasam) – Zaczekam przy wejściu. Nie pozwólmy czekać na siebie zbyt długo – wyszedł
(Putin) – Proszę wyjść. Słyszałem odgłosy od początku, a teraz jakby bardziej. Ujawnij się, pókim cierpliwy – odbezpieczając uzi – Jak mówią amerykanie, Game Over…
(Iza) – Zgoda… - wyłaniając się zza gobelinu – Nie było moim zamiarem szpiegować, panie….
(Putin) – Trzeba być kimś, by móc się do mnie zwracać dogłębniej. Przedstaw powód swojej wizyty tutaj. To, że jesteś kimś noszącym się jako Voltar, to już wiem. Słucham zatem – siadając na krześle – Może drobinki Igristoje?
(Iza) – Nie dziękuję, przynajmniej nie teraz. Nazywam się Nosarenska Izabela, Dywizjon.
(Putin) – Zaciekawiłaś mnie, młoda panno. Pierw powitał mnie Toruń, a teraz Płock. Dziwi mnie fakt, że unikasz swojego partnera politycznego.
(Iza) – Nie wszystko jest takim, jakim się wydaje. Gdyby wszystko było dobrze, bez problemów, nie stałabym tutaj, a razem z Thiasamem, jako jedna wspólnota. Śmiem się ośmielić, że nie jest kolorowo, a Pańska racja stanu podłoży się pod naszą przyszłość. A pakt, który chcecie podpisać, w końcu wygaśnie, a Rosja zostanie zdradzona... Czy właśnie tego pana ludzie potrzebują? Z wielkiego imperium pozostanie nic. Nie wiem o wszystkim, co mogło paść na Dywizjon, ale… Nie jest mi wszystko jedno. Fakt, że mimo spraw kraju, nie zostałam zaproszona, a Thiasam ogłosił się regentem samozwańczo? Naprawdę nie chcę rozlewu krwi… Chcę tylko to, aby się to wszystko skończyło. Dla moich przyjaciół, dla mojego synka oraz dla pozostałych, którzy nie dożyli do dziś, i szczególnie dla tych, którzy nadal trwają.
(Putin) – Jak to tak? Wedle spraw Kongresu, wszystkie strony konfliktu muszą dojść do kompromisu, inaczej do niczego nie dojdzie.
(Iza) – Thiasam nie dopuści mnie na obrady. Musiałam użyć podstępu, by się tu dostać. Całe miasto jest pod kontrolą.
(Putin) – Wejdziesz za moim pozwoleniem. Dam cię tymczasowo pod opiekę jednego z moich dowódców. Dzięki temu trafisz do sali Kongresu, niezatrzymywana przez nikogo. Nie wiem czy mam wierzyć, komukolwiek… Pewne jest to, że nie może ciebie tam zabraknąć. O ile mówisz prawdę, to Thiasam w coś gra, lecz jeżeli to Ty próbujesz grać, zwrócę przeciwko wam swój gniew. Teraz muszę się zbierać, bo zaczną coś podejrzewać. Zaraz zajdzie tutaj Wołodia, zaczekaj w pokoju.
(Iza) – Dziękuję, to i tak zbyt wiele.
(Putin) – Każdy walczy o swoją sprawę, panno Izabelo. W głębi duszy rozumiem panią. Sam rwałem się w pani wieku, by tylko dopomóc swoim. Do zobaczenia za niedługo… - wstając – No i jeszcze coś, proszę konieczne spróbować tego szampana, naprawdę – wyszedł
(Iza) – Hmm… - dopijając rosyjskiego szampana – Szkoda, że gruszkowe… - Muszę teraz zdjąć z siebie to cholerstwo… W końcu się z tego wydostanę – rzucając mundur na podłogę
(Wołodia) – otwierając drzwi – Dzień dobry, Izabela Nosarenska, jak mniemam?
(Iza) – Szybko reagujecie.
(Wołodia) – Do tego zostaliśmy wyszkoleni, jednostka SpecNaz.
(Iza) – Kiedy rozpoczyna się Kongres?
(Wołodia) – Cierpliwości, nie spóźnisz się. Nie lubię robić za posłańca, ale cóż zrobić.
(Iza) – Nie lubisz swojej roboty?
(Wołodia) – Nie lubię… Specjalizuję się w niebezpiecznych zadaniach. Strzelanie do trupów stało się ostatnią rzeczą, jakiej się podejmuję. Od kilku dni jestem tutaj, robiąc za goryla.
(Iza) – Niedługo się wszystko skończy. Odwiesisz karabin na ścianę.
(Wołodia) – Świadom jestem, że praktykujesz mniej radykalne podejście.
(Iza) – Stolica dba o szczegóły, a ja ufam Strefie. Potrzeba nam wsparcia. Mimo tego, że jesteś tutaj, to myślisz o Thiasamie inaczej, prawda?
(Wołodia) – Myślę, że jest coś z nim nie tak. Brutalności mu nie odmówię, za to skuteczności również jemu nie brakuje. Wasza dwójka praktykuje odmienne pryncypia.
(Iza) – Czasem trzeba się wyróżniać. Mogę zostać spychana na boczny tor, ale nikt za mnie nie będzie decydował, czego potrzeba ludziom. Jestem gotowa na to.
(Wołodia) – Nie ma opcji trzeciej? Po co rozpieprzać wszystko dla jednej idei? Nie widziałaś, co tobie podobni zrobili? Giną zombie, tak, chwała wam wszystkim, ale giną również ludzie, i to coraz więcej. Wasz gatunek też minimalnie na tym cierpi, nieprawdaż?
(Iza) – Mogłoby to wyglądać inaczej, jeśli od samego początku kraj zostałby przygotowany. Skoro to tyle już trwa, oznacza to, że wymknęło się to spod kontroli. Rząd nie dał rady, ci, którzy mieli bronić tego kraju przegrali, a sojusznicy się odwrócili. Ten kraj nigdy nie miał tylu przyjaciół, co wasz wschód. Dziś może się to wszystko odmienić.
(Wołodia) – Włączając w to ewentualne zabójstwo, jeśli zajdzie potrzeba?
(Iza) – Nie dojdzie do tego, mam taką nadzieję. Krew Thiasama nie jest celem mojej wizyty.
(Wołodia) – Chodziło mi bardziej o twoją osobę. Zjawiłaś się tutaj nieoczekiwanie, wiedząc jaki mają do ciebie stosunek. Mogę zapewnić ochronę do samego Kongresu, lecz nie jest mi wiadome, co nastąpi już w środku, gdy zamkną się bramy.
(Iza) – To już moja sprawa.
(Wołodia) – Oczywiście, racz wybaczyć. Możemy zaraz się zbierać.
(Iza) – Prowadź, nie będę szła przodem.
(Wołodia) – Przejdziemy trasą wyznaczoną przez Kongres. Możemy również nieoficjalnie przejść bocznymi ulicami, z dala od tłumów.
(Iza) – Chciałam pojawić się tutaj jako świadoma przedstawicielka dobrych rzetelnych racji. Nie zamierzam się już dłużej ukrywać. Niech mnie widzą… Niech ze mnie szydzą. Niech mi grożą. Kim bym była, jeśli bym ulegała cudzym wpływom.
(Wołodia) – Podziwiam odwagę.
(Iza) – To nie odwaga, lecz prawda, a ta broń na plecach nie jest dla ozdoby. Jestem obrończynią, nawet tych złych.
(Wołodia) – Na miejscu będziemy za dziesięć minut.
(Iza) – Więcej mi nie potrzeba.
Dziesięć minut później, przed wejściem do Kongresu
Ujawnienie tożsamości wiele kosztowało. Ludzie jak przypuszczano nie byli zbyt wyrozumieli, a znalazło się nawet kilku takich, którzy niemal do niej podeszli i prawie znieważyli fizycznie. Czego nie można odmówić Voltarom z Torunia, to reakcji. Nie osądzali Izy pochopnie, a nawet jej pomagali, gdy napastnicy próbowali ją uderzyć. Wielu dziwiło, że szła w eskorcie rosyjskiej. Eskorta przez zwykłego żołnierza nic by nie oznaczała, a być w asyście jednego z dowódców Władymira Putina, to było zdarzenie niecodzienne. Buczenie nie przestawało narastać, ąż do samego Kongresu. Spamowano, że Dywizjon potajemnie przekonał Rosję do swoich racji, a dokonania Kordonu zaniżono. Przy samym gmachu sytuacja tymczasowo ucichła, gdy straż podchodziła do ludzi z wyjętymi mieczami. Zachowano procedury i podczas protestu nikt nie ucierpiał, co najwyżej nieliczni do tej pory nastawiają sobie wykręcone ręce.
Mimo złego traktowania Dywizjonu, za wiadomo czyją sprawą, znalazły się w Toruniu sojusznicy, którzy również zjawili się na zaproszenie. Tak czy inaczej, tego dnia Izabela Dywizjońska nie była sama. Ślepy traf zdecyduje jak zakończy się dzisiejszy Kongres. Zjawiło się wiele osobistości, także tych rządowych. To była jedyna szansa, by zjednać sobie społeczeństwo. Rząd na rzecz Polski bał się, bo pierwszy raz od dawna to domniemani podwładni obywatele będą decydować o dalszym losie kraju, a to oni są w końcu marionetkami, odartymi ze wszystkiego, co dla ich garniturów i sukienek cenne. Po obu stronach staną teoretycznie zwykli ludzie, którzy przez przypadek oraz obowiązek, zostali związani losem z pozostałą ludnością tegoż państwa.
Iza została wpuszczona do głównej Sali, gdzie już wypatrzyła w tłumie znikającego Thiasama, a tuż za rogiem, przy bocznym wejściu zastała osobę, którą myślała, że pożegnała. Nie będąc zaskoczona Joanna, uściskała Izę na powtórne powitanie. Małe grupki reporterów amatorów śledziły dziewczyny aż do schodów, przy pokojach dla członków Kongresu. Po ich nagłym ulotnieniu się, prasa przerzuciła swoje zainteresowanie na wchodzącego na główne salony Władymira Putina, jak zwykle z obstawą żołnierzy.
(Joanna) – Dotarłaś, cieszę się.
(Iza) – Jakoś tak wyszło. Jak się miewa reszta? A co lepsze, jak ty się tu dostałaś?
(Joanna) – Znaleźliśmy inne obejście. Trochę nam zajęło zgubienie pogoni. Tutaj jest przejście dla pracowników, więc skorzystałam. Są cali i zdrowi. Przyszłam popatrzeć na widowisko. Przy okazji chciałam sprawdzić jak ty się miewasz.
(Iza) – Całkiem nieźle, mimo przeciwności. Na ulicach się źle dzieje. Mogłam w końcu zobaczyć ilu ludzi życzyłoby mi śmierci.
(Joanna) – Jednakże krzywda ci się nie stała.
(Iza) – Jeszcze nie, czego nie mogę zapewnić po Kongresie.
(Joanna) – Nie będę jak ci miała pomóc podczas obrad. Jest coś o czym chcesz pogadać? Lada chwila zwołają obrady, a wtedy dopiero w czasie przerwy się zobaczymy.
(Iza) – Zauważyłaś listę uczestników? Obecność reporterów na pewno nie jest przypadkowa.
(Joanna) – Prawie pięćdziesiąt osobistości z całej Europy.
(Iza) – Plus jedna dodatkowa niezaproszona osoba.
(Joanna) – W temacie prasy, to na pewno Thiasam ich nie zaprosił. To wielkie wydarzenie. Chcą pokazać światu, że może lada dzień zaraza się skończy. Nie przejmuj się nimi. Przede wszystkim nie ulegać presji. A właśnie, masz pomysł jak wejść na obrady?
(Iza) – Można powiedzieć ktoś mnie wprowadzi.
(Joanna) – Pozostaje mi życzyć powodzenia. Muszę się zmyć, nim ktoś mnie rozpozna.
(Iza) – Gdzie będziesz potem?
(Joanna) – Hmm… Nie szukaj mnie. Sama ciebie znajdę podczas przerwy.
(Iza) – Życz mi prędzej połamania nóg. Pierwszy raz stanę przed takim zgromadzeniem. To nie to samo, co przemawiać do grupki osób, z którymi masz styczność.
(Joanna) – Bądź sobą. Pomyśl, że to nie jest podniosłe wydarzenie, tylko normalna w świecie pogadanka, gdzie wokół są ludzie bardziej głupi niż ty, więc nie masz się czego obawiać.
(Iza) – Cholera… - łapiąc się za brzuch – Odzywa się dawny nawyk z dzieciństwa…
(Joanna) – Walnij tam kilka razy i powiedz, Ja tu jestem nadzorcą, a ty tylko elementem infrastruktury. Pokaż kto ma nad kim kontrolę, i głowa do góry.
(Iza) – Nie zamierzam jej opuszczać.
(Joanna) – To właśnie chciałam usłyszeć… - klepnęła Izę w ramię – Na mnie czas. Pokaż prawdziwą siłę Dywizjonu, Iza. I nie powiem już nic, by cię nie ochłodzić.
(Iza) – Do potem, no i dzięki za słowa.
(Joanna) – Za wcześnie na podziękowania – odeszła w tłum
(Iza) – wypuszczając powietrze – Odwagi, odwaga pomoże mi stawić czoła wyzwaniu…
W odstępie kilku minut zabił dzwon, trzema krótkimi oraz czterema długimi. Stało się, Kongres rozpoczął obrady. Sala wewnątrz była jeszcze większa niż sobie wyobrażano. Wystrojem przypominała aulę znaną z oddalonej wiele tysięcy kilometrów Brukseli. Na środku widniało puste stanowisko mównicze, a przy długim prostokątnym stoliku goście specjalni, miedzy innymi miejsce tam zajął Władymir Putin, wraz z sekretarzem Litwy, Oilą, i dyktatorem Białorusi, Gorczenką. Wokół siedzieli politycy z rządu, dowódcy co mniejszych społeczności. W odosobnionym kącie, przy jednym okrągłym stoliku siedziała zakapturzona postać, z dobrze znaną Iren u swego prawego boku. Izie pozwolono zająć miejsce tuż przy Idze, liderce sojuszniczej grupy Tanto. Współpraca między Tanto, a Dywizjonem zaczęła się tuż po sabotażu Rozjemców, dwa lata wcześniej. Społeczeństwo bez przywódcy porwało trzy pary z trzech różnych zgrupowań. Przeznaczenie zapowiadało, że akurat to Iga, z jej partnerem zostali przy życiu. W ramach wdzięczności zawarli sojusz z Płockiem, jednak mieszkając w innym miejscu. Przez większość czasu nie miały jak się ze sobą porozmawiać. Nie było zbyt wiele okazji na takie spotkania. Iza domyśliła się, że inni też powinni gdzieś siedzieć w okolicy. Spoglądnęła w górę, w kierunku balkonów. Tam próbowała wypatrzeć Joannę, która mówiła, że będzie na sali, bez zwracania na siebie uwagi. Zabrzmiały dwa długie sygnały, na środek do mównicy podszedł premier Karuzel, wcześniej znany jako sekretarz. Przez sytuację, prezydenta nie wybrano, a dlatego, że oba większe zgrupowania, Dywizjonu oraz Kordonu, wciąż nie zjednoczyły się. Kongres miał być ostatnią szansą, która mogła wyrównać szanse. Trudniej jednak przemówić Voltarom do rozumu, bo chcąc nie chcąc, to oni rozdawali karty i pokazywali dzięki komu ten kraj nadal istnieje, a żywe trupy nie chodzą wszędzie, jak niegdyś.
(premier Karuzel) – Panie i Panowie, szanowni członkowie Kongresu. Pozwoliłem zaprosić was na pierwsze zgromadzenie do spraw bezpieczeństwa państwa. Grozi nam wojna domowa. Rzekłbym nawet, że stan wojenny znów ma rację bytu. Ponownie ludzie idą na siebie z pięściami, nożami i pistoletami. Przypominam, że to stolica, Warszawa, zajęła się produkcją lekarstwa. Wszystko jest na najlepszej drodze, a potwierdzić to może lider zespołu naukowców z tak zwanej Strefy, Anton Antonowicz.
(Anton) – zajmując głos – Dziękuję mości Karuzelu, szanowni kongresmeni. Pragnę ogłosić, że finałowa wersje antidotum na zarazę jest już tylko kwestią czasu. Zdobyliśmy wszelkie potrzebne najważniejsze tkanki. Pozostaje nam tylko testować, testować i jeszcze raz testować. Gdy tylko uwiniemy się z tym, puścimy lek w obieg i dzięki innym instytucjom uda się nam podać go wszystkim. Brakuje nam tylko próbek krwi voltarskiej, by upewnić się co do jednej opcji. Proszę w obecności tutaj wszystkich świadków, wesprzyjcie nas swoja krwią. Nie umrzecie przez to, a możecie się przysłużyć. To nie może być niestety krew każdego z tych dwóch grup, Dywizjonu czy Kordonu. Potrzeba dowódczej krwi. Kogoś, kto jest tutaj obecny i zechce wspomóc nasze badania. Słyszałem, że Izabela z Dywizjonu nie dostała zaproszenia, więc pozostaje mi prosić jedyną taką osobę dostępną na sali… - patrząc na prawy kąt – Musimy znów zwrócić się do was, Thiasamie. Jako gospodarz na pewno jesteś w stanie zrozumieć, że dobro ludzkie jest najważniejsze. Co nam odpowiesz?
(Thiasam) – Mam upuścić własnej krwi? A jaką mam pewność, że nie użyjecie jej przeciwko mnie? Z całym szacunkiem, każdy zebrany tutaj wie do czego dopuszczaliście się wcześniej. Testowaliście rok temu jak można nad wirusem zombie panować, podkreślę, że testowaliście to na żywych ludziach.
(Anton) – Owszem, mieliśmy nawet pisemną zgodę tych, którzy sami pragnęli się oddać nauce. To byli ludzie już w kwiecie wieku oraz nieuleczalni posiadacze nowotworu. Kładli się na łóżka ze świadomością, że nasze działania poprowadzą badania nad wirusem do przodu.
(Thiasam) – I czego badania dowiodły? Nic nie ruszyło do przodu, a teraz jesteście prawie na mecie. Od momentu, gdy doszło wam ludzi do ekipy lekarskiej. Skoro macie niemal wszystkie składniki, to po co wam moja krew?
(Anton) – Krew voltarów może posiadać niezwykłe właściwości. Z kilku źródeł wiemy, że przede wszystkim aby się stać nim, to pierw dochodzi do inwazyjnego ugryzienia w żyły, umiejscowione w nadgarstkach. Nitką do kłębka doszliśmy, że największe zmiany zachodzą w ludzkiej krwi.
(Karuzel) – Nie usłyszeliśmy odpowiedzi. Thiasamie, jaka ona będzie?
(Iren) – szeptem do Thiasama – Chcesz dobra tych ludzi…
(Thiasam) – Dobrze, poświęcę trochę mojej krwi dla waszych badań. Chcę jednakże umowy, która ma jednoznacznie wskazać, że nie zostanie to obrócone przeciwko mnie oraz mieszkającym tutaj ludziom.
(Sobieski) – oburzony – Nie wspomniałeś nic o ludziach zamieszkujących Płock. Znam twój opór oraz głęboką niechęć do Dywizjonu. Ustosunkujesz się do tego?
(Karuzel) – Panie Sobieski, proszę podnieść rękę, jeśli pan tak łaskaw.
(Thiasam) – Nie będę się do tego ustosunkowywał. Ja nie jestem dość ślepy, by nie widzieć ilu zwolenników zyskała druga strona.
(Iga) – podniosła rękę – Przepraszam, ale czy to dlatego nie dałeś zaproszenia liderce Dywizjonu? Jest was dwoje, nie wymażesz historii. Nie możesz decydować za obie strony!
(Thiasam) – To co ma do powiedzenia Iza, nie zmieni i tak nic.
(Karuzel) – PaÅ„stwo Polskie zyskaÅ‚o potężnego sojusznika, RosjÄ™. WÅ‚adymir WÅ‚adymirowicz Putin, powitajcie go. DziÅ› podpiszemy umowÄ™, która zawiąże miÄ™dzy naszymi paÅ„stwami sojusz. DebatÄ… naszego spotkania jest gÅ‚osowanie, które powinno zakoÅ„czyć ten spór. Thiasam reprezentuje formacjÄ™, znanÄ… szerzej jako Kordon. Izablea  reprezentuje formacjÄ™, znanÄ… szerzej jako Dywizjon. Nie możemy rozporzÄ…dzać naszym prawem bez obecnoÅ›ci obu stron…
(Iza) – podniosła rękę – Zgłaszam swoją obecność, premierze.
(Karuzel) – Dobrze wiedzę? Izabela Nosarenska, przywódczyni Dywizjonu.
(Iza) – Gdzieś się zgubiło moje zaproszenie.
(Thiasam) – Najwyraźniej musiało mi to umknąć.
(Iza) – Dodam od siebie, że moją krew również mogę oddać. Jako dowód, że mam w sercu los wszystkich ludzi, nie tylko mieszkających pod moją kuratelą.
(Anton) – Napiszemy umowę tak, by pasowała pod obie strony.
(Iza) – Nie potrzeba umów. Możecie pobrać ją nawet teraz – podwijając rękaw
(Karuzel) – To porządna sala.
(Anton) – To zajmie tylko chwilę, sprowadźcie medyka ze strzykawką.
(Thiasam) – Jaki pokaz sztuczek tutaj zastosujesz?
(Iren) – Też możesz oddać swoją bez żadnych umów.
(Thiasam) – Jeśli się zniżę, to ludzie się zamkną w sobie i stracę posłuch za naszą sprawą.
(Iren) – Jeśli nie zrobisz tego, to zamkną się jeszcze bardziej. Zastosuj się do tego i zasiądź przy tamtym stole razem z nią. Oddając wspólnie krew, w dobrym celu, sprawi, że ludzie będą dalej wierzyć w zwycięstwo, jeśli wyżsi od nich podejmują się takiego ryzyka.
(Thiasam) – do wszystkich – Wezwijcie dwóch medyków.
(Karuzel) – Proszę tylko szybko, Antonie… Mamy jeszcze wiele do omówienia, a dzień krótki.
(Anton) – Chwilka czasu na zabieg, cierpliwości.
(Iza) – usiadła po lewej stronie – Możecie brać ile chcecie.
(Thiasam) – usiadł po prawej stronie – Nie boisz się widoku swojej krwi?
(Iza) – Wiele już straciłam, to nic innego już mnie nie przerazi.
(Anton) – Już idzie lekarz, zaciśnijcie ręce. Proszę założyć rękaw na podramienia.
(Karuzel) – do informatyka – Zanotuj, że ma miejsce pobieranie krwi przez obu członków organizacji. Uczestnicy zabiegu, Thiasam oraz Izabela.
(Anton) – Jeszcze momencik… No i gotowe. Dziękuję, możecie wrócić na stanowiska. Panie Premierze, można kontynuować.
(Karuzel) – chrząknął znacząco – Uprośćmy sprawę, zombie nie są naszym największym zmartwieniem. Kordon oraz Dywizjon zmieszało się w sprawy państwa. Na łamach konstytucji proszę obecne tu strony o zareagowanie. Nie walczcie między sobą, nie dawajcie takich powodów innym. Jeśli nie chcecie końca naszego kraju, weźcie się w garść, za przeproszeniem. Macie do dyspozycji wiele drużyn elitarnych, wielu ludzi, którzy są niemal tak dobrzy jak jednostki specjalne, a nawet lepsi. Podczas, gdy nasz ukochany kraj wykrwawia się wokół, to niedaleko toczą się wojenki na naszym własnym podwórku. Rozpoczęliście to wszystko, pomogliście wielu ludziom, lecz nie zażegnaliście konfliktu. Powiem dosadnym żargonem. Ojebaliście z godności praktycznie wszystkich. A powiedzenie przepraszam tego nie zmieni. Odkupcie dawne winy, wesprzyjcie nas voltarskimi oddziałami. Nas oraz siebie nawzajem. Jesteście jednym ludem, a podział już nie istnieje. Wasi protoplaści, którzy zaczęli cykl voltarski, czy chcecie ich zawieść?
(Thiasam) – Chciałem się pogodzić z Dywizjonem, bo chcemy tego pokoju równie tak samo jak oni, ale nie było nam to dane. Nie było dnia, by ktoś z drugiej strony nie brał udziału w szarży na nas. Przed takimi ludźmi się nie ugnę. Chociebor, mój człowiek wysłany do Strefy, został zamordowany. Podtrzymuję to, co mówiłem dawniej. Za to jest odpowiedzialny Dywizjon. Nie podkreślam niczyjej winy, lecz nie szukajcie jej we mnie. To byłoby nieco dziwne, nieprawdaż?
(Iza) – Mam tutaj świadka waszej domniemanej intrygi. Jest tutaj Jennifer, której obiecałeś to, co mieli obiecać Strefie. Cenne dostawy, które zagarnęliście dla siebie, a uszkodzone daliście waszym wrogom, jako, że tylko tyle ocalało. O ile wzrosła wasza technologia dzięki temu? Okradanie zmarłych też leży w waszej lojalności do zasad?
(Karuzel) – Jaki to rodzaj dostawy?
(Iza) – Materiały na broń plazmową. Partnerzy zza zachodniej granicy nadesłali transport.
(Karuzel) – W czasie przerwy sprawdzimy wszelkie takie transakcje.
(Thiasam) – Nie okradam grobów. Czasem trupy coś wygrzebują.
(Iza) – Masz tupet mówiąc to… A to co masz na plecach, wygląda mi dziwnie znajomo.
(Iren) – Thiasam nie ma nic wspólnego z okradaniem waszych mogił. Nie musisz wierzyć na słowo, ale mnie możesz.
(Karuzel) – Nie powinniście się kłócić o wasze prywatne pobudki, w obecności gościa. Nie mamy czasu teraz, ale wkrótce możemy zgłosić waszą sprawę do trybunału.
(Iza) – Nie dożyję waszego procesu. Jestem na gotowa iść na współpracę, za każdą cenę.
(Putin) – Mogę zabrać głos?
(Karuzel) – Oczywiście, proszę tutaj przed mikrofon – zszedł z mównicy
(Putin) – Przychodząc tutaj, byłem przekonywany, że to lokalne samozwańcze władze mają rację, a po drugiej stronie istnieje tylko podła rebelia, chcąca obalić praworządność tego kraju. W ciągu kilku minut, dziś, przekonałem się, że istnieje druga strona medalu. Mogę wesprzeć wszystkie trzy podmioty. Mam na tyle wojsk, by każdy był zadowolony. Dodatkowo powołuję się na pakt, który został już podpisany przez Litwę od Białoruś. To warunek, dzięki któremu każdy z nas pozostanie w chwale.
(Karuzel) – Ale jak tak można? Pańska oferta jest nazbyt próżna. Kilkanaście tysięcy za niepodległość sojuszniczych państw ościennych? Kraj znosił już wiele agresji ze wschodu. Pomoc na pewno jest kusząca i wiele wnosi, ale jak to zabrzmi na ustach innych, gdy tylko sprzedamy nasz honor…
(Putin) – Sprzedanie honoru uważa pan, Karuzelu, jest lepsze od sprzedanego ciała? Wasz kraj rozpada się. Dlatego zwróciliście się do mnie. Jako jedyny odpowiedziałem na zew przyjaciela. Upadniecie, jak dawniej moja Moskwa. Upadłym honorem się nie najecie, szanowny premierze. Niewiele też trzeba czekać na to, by stanowisko zwolniło się w podobny sposób, jak z pańskim poprzednikiem. Nie są to insynuacje. Pan Tusk padł ofiarą obecnego chaosu, a zamordował go zwykły człowiek, łupiący się na cudzej krzywdzie. Mój wywiad doniósł, że przesiaduje teraz w obozie tych, których wtedy próbował zgładzić. Natomiast poprzedni prezydent umarł w swoim gabinecie, zamknięty razem ze swoim dawnym mentorem. Tamtego dnia mentor próbował odebrać uczniowi pozycję, a przypłacił to życiem, wieszając się na żyrandolu. Przez swoją nadwagę sznur nie wytrzymał i gruchnął prezes na twardą podłogę, a jego ostatnie słowa brzmiały „To ty mnie zabijasz, Andrzej, niszcząc to, co razem wypracowaliśmy przez te wszystkie lat. Zagrajmy w ruletkę, Andrzejku, jak za dawnych lat. Za mojego brata oraz obecny rząd. Nie wiemy, co będzie, gdy nas już nie będzie†. Po czym obaj popełnili samobójstwa.
(Karuzel) – Toż to skandal, tak mówić o naszym prezydencie. On jest… On był wielkim przywódcą, na miarę naszej wolnej Europy!
(Putin) – Mydliliście oczy swoim obywatelom, obsadzając swoich partyjnych na cudzych krzesłach. Ja tylko zrywam wasze owiane w kłamstwie ubrania. Niech obecni usłyszą, że powołując się na prawo ustalone podczas zgromadzenia Narodnaya Volya, w zeszłym stuleciu, racja stanu urzędującego przywódcy kraju przysługuję tak władzy królewskiej, jak i plebejskiej. Wola narodu musi być uwzględniana, a jako, że ten kraj nie posiada przywódcy, ja mogę ogłosić się tymczasowym namiestnikiem Państwa Polskiego i tylko wtedy ogłoszę kto powinien mieć wpływ na kształt przyszłego rządu. Wnoszę o przeprowadzenie głosowania.
(Karuzel) – Co na to obecni tutaj? Proszę podnieść ręce w górę, to podliczymy chęć rozpoczęcia głosowania. Ile to wyszło? – podszedł do monitora – Dwa tysiące sto osiem na Tak, kto się wstrzymał/ Dziękuję, pięćset dwadzieścia pięć. Po przerwie rozpoczniemy głosowanie… Panie, miej nas w swojej opiece.
(Putin) – Wasz kraj wiele wycierpiał. Ludzie, którzy ginęli na obu wojnach nie chcieliby takiej Polski. Zagrożenie ze strony chodzących trupów wymaga mobilizacji. Jeśli głosowanie okaże się przeciwne, to będę musiał poprosić wycofanie moich poprzednich ustaleń, a tylko pełne swe wsparcie okażę wyłącznie jednej stronie.
(Karuzel) – Na jakich prawach możesz tak zakładać?
(Putin) – Prawo wasze  tyczy siÄ™ o regulacji takich decyzji z gÅ‚owÄ… paÅ„stwa, której aktualnie nie posiadacie. Nikt jednak nie zabroni mi wspomóc tych, którzy walczÄ… o sÅ‚uszniejszÄ… sprawÄ™. Czy wesprÄ™ Kordon lub Dywizjon, to nie zmieni niczego. To na razie tyle. Jestem gotowy do odpowiadania na pytania, jeÅ›li takowe padnÄ… – wróciÅ‚ na miejsce
(Karuzel) – Teraz głos zajmie obóz partyjny, złożony ze wszystkich pozostałych przy życiu rządzących. Potrzeba nam nie tylko pomocy w walce. Domagamy również środków do życia. Edukacja najmłodszych przy tym cierpli, bo młodsze pokolenie widzi tylko śmierć.
(Thiasam) – Nie uchroni się każdego od cierpienia. Dlatego Voltarzy zmagali się z tym od samego początku, aż po rytuał, który sprawił, że jesteśmy, kim jesteśmy. Nie każdy smutek jest zły.
(Karuzel) – Chcesz zabrać głos, Thiasamie? Zapraszamy. Jesteś dziś bardzo rozmowny, mimo, że twoje kolej jeszcze nie nadeszła.
(Thiasam) – Nie padło konkretniejsze pytanie.
(Iza) – z uśmiechem – Chętnie posłucham.
(Thiasam) – Niech tak będzie.
Pół godziny później, czas na przerwę
(Iga) – Uparty dureń…
(Iza) – siadając na ławce – Jeszcze dzięki temu poprą jego. Osoba niemal nie do złamania. W walce nie ma sobie równych, a gardą słowną nawet lepiej się posługuje.
(Iga) – Doprawdy? A sądziłam, że ustąpi w końcu. Powiedział wszystko przed najważniejszymi personami w Europie. Jeśli uwierzą jemu, to jesteśmy utopieni. Owszem, kraj dostanie wsparcie, tylko my zostaniemy zepchnięci na boczny tor, a kto inny zyska krwawą sławę. Wywalczyć sobie wolność cudzym życiem.
(Iga) – Cóż, może nadal niektórzy nie wierzą w to, że za jego sprawą zaledwie kilkaset osób prawdopodobnie straciło życie. Straty były też po twojej stronie. Masz jakiegoś asa, mam nadzieję…
(Iza) – Powiedzmy, że jakiegoś asa posiadam – wyjęła pendrive – Jeżeli to nie dobije Thiasama, to prócz miecza, to nie widzę innej sposobności zakończenia tej farsy…
(Joanna) – Thiasam zawdzięcza swoją potęgę nabytym przez siebie sojuszom. Miał pod górkę na początku, jak i my. Zyskał takie poparcie dzięki swoim metodom rozwiązywania problemów. Nie ma tutaj wszystkich, z którymi nawiązał współpracę, lecz kilku takich się zjawiło. Na pewno poczuje gorycz, gdy jego lojalni przyjaciele opowiedzą się przeciwko niemu.
(Iza) – Są tutaj?
(Joanna) – Wiem dokładnie, gdzie ich szukać. Byli obecni podczas pierwszego posiedzenia. Nie musiałam pytać, a widziałam jacy są zawiedzeni. To zwykli ludzie, z potężnymi środkami.
(Iga) – Udanych rozmów.
(Iza) – Nie idziesz z nami? Dwadzieścia minut przerwy. Zdążymy wrócić na czas.
(Iga) – To nie to… Muszę rozmówić się z Tanto. Lekko się pogubili i, sama rozumiesz, muszę ich znaleźć teraz.
(Joanna) – Tanto zagłosuje za naszą sprawą?
(Iga) – Oczywiście. Macie u nas pełne poparcie. Po za tym, nie ma rzeczy, którymi da się nas przekupić. Dobra, dziewczyny, czas na mnie. Bądźcie pewne, spotkamy się na sali.
(Joanna) – do Igi – Nie połam tam nóg! Idziemy rozmówić się czy masz coś do zrobienia? Nie będzie potem czasu na inne rzeczy.
(Iza) – Wychodzi Thiasam, pora bym w cztery oczy mu przemówiła do rozumu – Thiasam nadchodzi – Lepszej okazji nie będzie.
(Joanna) – Ojć, chyba mnie zauważył...
(Thiasam) – Nie spodziewałem się, że… Wpadłaś popatrzeć na politykowanie, Jo.
(Joanna) – Zaskoczony jesteś moją obecnością?
(Thiasam) – Zawsze zjawiasz się tam, gdzie jest głośno. Liczysz na posłuch.
(Iza) – Nie dziwi cię dziwny fakt, że o dziwo moje zaproszenie przepadło? Ilu zostało zaproszonych nas, Białych? Czy dałeś w ogóle naszej stronie szansę?
(Thiasam) – Próbowałem uniknąć sytuacji, takiej jak ta wcześniej. Te wahania to opóźnianie czasu. Bomba cyka coraz głośniej. Twoje pojawienie się wprowadziło dużo niepewności. Nie masz dość wiedzy i doświadczenia, by przekonać ludzi, aby poszli za tobą. To już nie jest zwykła przepychanka między naszą dwójką. Widzicie o co teraz toczy się gra. Zostawcie zakańczanie apokalipsy mnie. Obiecałem utworzyć nową erę, i słowa dotrzymam.
(Iza) – Voltoaza jest również częścią tej nowej ery? Uratujesz ludzi od zła, a potem wysuniesz żądania. Gorzkie zwycięstwo, gdzie tylko Ty będziesz zadowolony.
(Thiasam) – Tak prowadzisz dialog, by wyszło, że robię coś złego. Sama przeszłaś voltoazę, wy obie posiadłyście dar, którego otrzymali nieliczni. Wy dwie same korzystacie z niego. Czemu zabronić innym również go zdobyć? Bez tych wszystkich przypadków.
(Joanna) – My, nawet posiadając dar, nie zmuszałybyśmy niewinnych, by go rwali jak jabłka w sadzie. To poniekąd przekleństwo.
(Thiasam) – Teraz bawisz się słowami. Obie strony mają taką możliwość i z niej korzystają. Ja świadomie nie odrzucam zarzutów i mówię to, co chcę im dać. Nie zamierzam nic w zamian im zabierać. Dostaną swoją moc, i zrobią z nią to, co uważają za stosowne.
(Iza) – Dodatkowo odmawiasz porzucenia tej chorej ambicji.
(Thiasam) – Nawet jeśli jakimś cudem zjednasz sobie głosy, to nie zmienisz przeznaczenia. Przybliżysz tylko śmierć wielu ludzi. Zrozum, piękna – gładząc włosy Izy – Voltoaza w tym wypadku da społeczeństwo motywacji, by walczyć z trupami i wygrać. Nawet jeśli potrwa to ździebko dłużej, to w końcu zaraza zniknie, a Voltarzy odzyskają dawną chwałę.
(Iza) – Znasz się na historii swoich przodków. Zastanawiam się czy działaliby podobnymi metodami. O ile wiem, to miał miejsce tylko jeden incydent podłamania władzy. Wiele lat po dwustuletniej wojnie, Khrom oraz Tormir, heroldowie, którzy blisko rok walczyli ze sobą o wpływy. Doszło do tego, że skrzyżowali miecze, i to przegrywający na początku pokonał silniejszego. Dzięki temu lud Khroma zawędrował także na inne strony świata, a historia Tomira skończyła się tylko na słowach. Przyznał się potem do swojego błędu, lecz na próżno, odebrano mu majątek i aż do śmierci tułał się jako wygnaniec po całej Voltarii.
(Thiasam) – Jaki jest morał z tej historii?
(Joanna) – Moral jest taki, że czasem warto schować dumę do kieszeni. Ryzykujesz wiele, brnąc do przodu, a jeśli przegrasz przez jeden nieumyślny błąd, to za twojego życia błędów nie naprawisz.
(Thiasam) – Abym miał odpowiedzieć za zbrodnie, nawet te idące pod reparacje wojenne, to trzeba mnie pierw złapać i osadzić w takim więzieniu, z którego nie dałbym rady uciec. Szczególnie nas odmieńców ciężko jest zamknąć w odosobnieniu. Bez powietrza umieramy. Bez pożywienia umieramy. Bez nawodnienia umieramy.
(Iza) – Jesteś czarnym charakterem tej opowieści, ale nie zamierzam targać ciebie pod szafot. Inni znajdą siłę, by zrobić to za władzę. Pamiętaj, że Voltoaza działa w obie strony. Nie lękasz się pokąsania?
(Thiasam) – Lękam się jedynie pozostać z tobą sam na sam, byś mnie przypadkiem nie zabiła.
(Joanna) – Barbarzyństwo zostawmy komu innemu.
(Thiasam) – Powiesz to tym, którym twój szwadron spalił domy? Cale wsie, pełne tylu…
(Iza) – przerwała – Zamknij się… - nacinając maskę Thiasama – Nie byłeś tam… Nie widziałeś tego cierpienia. Pojawiłeś się znikąd i uważasz się za kogoś lepszego. Nie bierzesz pod uwagę innych, tylko traktujesz jak wrogów. Zabijasz każdego, kto mógłby być twoim przyjacielem. Tak łatwo przychodzi tobie odbieranie życia.
(Thiasam) – Nie wtrącam się w cudze sprawy. Służymy krajowi z radością, a Dywizjon wysyła przeciwko nam swoich szpiegów. Jeśli leje się krew, to jest to jedyny sposób, by wytknąć wam wasze własne błędy. Wy robiliście to samo z Kordonem. Nie odpowiadasz za obcych, fakt, lecz działają pod twoją flagą, więc to trochę świadczy o twoim podejściu.
(Iza) – Chcę to rozwiązać bez rozlewu krwi. Zamiast tworzyć fałszywe kampanie, zacznij pomagać. Marnujesz swój potencjał.
(Thiasam) – Jako przyszły regent i tak przeprowadzę Polskę przez najgorsze. Po co mi wasza zgoda? Najwyżej za swój opór odpowiecie później. Tak, dotrwacie do końca, by móc potem spokojnie umrzeć. Jesteśmy odporni na toksyny, więc i kaźń potrwa znacznie dłużej, nim z krwią przedostanie się trucizna do serca. Mimo naszych różnic, oddam ci pośmiertną cześć.
(Iza) – Powiedziałeś to przy tak wielu świadkach. Wstyd to uczucie zanikające.
(Thiasam) – Nie udawaj, że nie rozumiesz. Każdy zebrany wie kim do diabła jesteśmy i co potrafimy. Nasze groźby są dla nich niczym pogładzenie po policzku… Skoro nie macie już nic do powiedzenia, to…

Offline

 

#2 2017-10-06 17:15:59

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 40 - Wplątani w intrygę

(Joanna) – zablokowała drogę – Mimo, że życzysz nam śmierci, to my nie pragniemy twojej.
(Thiasam) – Zapamiętajcie, że wiecznie gardy nie utrzymacie. W końcu trzeba kiedyś zaatakować. W tym przypadku obrona jest tylko kupieniem sobie odrobiny czasu. Z każdym wydłużaniem, co minutę ginie kilka osób. Pomyśl o tym wszystkim, nim wybija ostatnia godzina, gdy dojdzie nam decydować o życiu ludzkim i rozstawianiu ich jak pionki na szachownicy… Nie spóźnij się na drugie posiedzenie, Iza, nie mogę się doczekać, co powiesz – zniknął
(Iza) – Tylko mnie zirytował, ale nie wyprowadził z równowagi.
(Joanna) – Nie wyczułam w jego głosie zawahania. Patrz, tylu ludzi wokół.
(Iza) – Sytuacja wygląda tak, że regentem kraju zostanie osoba mówiąca prawdę lub zakłamana będąca po słowie. Czuję nóż na gardle.
(Joanna) – Nawet jeśli obie umrzemy za wolność naszą, oraz bliskich, to znajdą się osoby, które zrobią to lepiej niż my. Nie jesteśmy niezastąpione. Swoją voltoazą sam Thiasam siebie pogrzebie. W końcu ktoś zdradzi, a potem przyjdą kolejni. Choć to byłaby chyba najkrwawsza i najkrótsza wojna. To byłaby wojna voltarska, której już nie zobaczymy.
(Iza) – Hmm… Zostało nam niewiele czasu. Róbmy swoje, Thiasamem zajmiemy się później.
(Joanna) – Są na jednym piętrze, w jadłodajni. Pójdę pierwsza. Nigdy nie mieli okazji mnie spotkać, a ciebie po twarzy znają. Nie chcemy, by nam uciekli. Trzymaj się blisko, ale nie wychylaj za bardzo, póki do kogoś nie zagadamy. Musimy wtopić się w tłum.
Tuż przy wejściu do jadali dziewczyny napotkały problem, z powodu swojego ubioru. Bowiem się okazało, że do sektora konsumenckiego mogą wejść tylko osoby nieuzbrojone, odpowiednio przeszukane. Za drzwiami znajdował się spory magazyn żywności, z którego wydawało się jedzenie dla gości. Sprawdzając każdego chce się wykluczyć ryzyko otrucia kogokolwiek. Choć to mogło być na rękę, planowanie intryg, to wywołałoby to jeszcze większy chaos. Strażnicy byli zapewniani, że przychodzące członkinie Dywizjonu nie przyszły mordować, tylko na rozmowę, a broń jest im niezbędna, przez to kim są. Rozmówcy nie są byle pachołkami, toteż przekonać ich jest trudniej. Nic nie wskazywało na to, że przedostaną się niepostrzeżone. Na ratunek czysto przypadkowo przyszła znajoma osoba, zapomniana już przez większość, a zwłaszcza Izie. Wybawicielką była dobrze znana liderce, MoRen, pseudonim stworzony z dwóch początków obu posiadanych imion. Monika Renta, bo tak jej było, poznała Izę jeszcze w gimnazjum. Znajomość skończyła się w momencie, gdy dawna przyjaciółka przeprowadziła się do innego miasta, gdzieś przy wschodniej granicy. Wiedząc, co się stało pierw z Moskwą, nim została odbita, Iza z przekonaniem myślała, że MoRen podzieliła los wielu innych, gdy zaraza zaczęła się rozprzestrzeniać od południa i wschodu. Widok poczciwej starej duszyczki nieco dziewczynę podbudował, a ubiór wzmocnił stwierdzenie, że przez ostatnie lata wcale nie próżnowała. Nie stała się liderką żadnej społeczności, ani nie było o niej głośno. Dzięki układom i dobremu słowo, bez większych problemów poparto jej kandydaturę. Słusznością było, że wiedziała o istnieniu swojej koleżanki, lecz kodeks nie pozwalał jej na swobodne wyjścia na herbatkę, by powspominać. Dawniej nierozłączne przyjaciółki, teraz przytuliły się do siebie i przekazały sobie wzajemnie szczery ciepły uśmiech.
(MoRen) – Izusiątko, dalej chadzasz w czerni i bieli.
(Iza) – Nie poznałam Cię – klepiąc po plecach – To przez ten mundurek, no i jeszcze jedno… Nie nazywaj mnie tak, to było dawno i…
(MoRen) – Było dawno, a ty wyrosłaś. Rozumiem, teraz to bardziej pasuje Dywizjońska Izabela.
(Joanna) – Znajoma twarz z przeszłości?
(Iza) – Dawna przyjazna dusza, sprzed kilku dobrych lat, MoRen.
(MoRen) – Wiem kto stoi obok ciebie, choć nie byłam świadoma, że też jesteś Nią, znaczy się Voltarką. Na pewno byśmy chętnie podyskutowały o dalszej przeszłości, ale nie mamy czasu.
(Iza) – Należysz do Rady Kongresu?
(MoRen) – Los uśmiechnął się do mnie. Spodobałam się jednemu radnemu, to pewnie dlatego mnie przyjęli, a dalej wystarczyła tylko wiedza.
(Iza) – Od zawsze miałaś głowę do interesów, jak się ustawić.
(MoRen) – Dziwne, że spotykamy się akurat tutaj. Zgłodniałyście? Po obradach ma odbyć się krótkie przyjęcie. Do godziny wszystko powinno być przygotowane.
(Joanna) – Musimy porozmawiać z kimś, kto jest w środku.
(MoRen) – Już rozumiem czemu nie weszłyście. Broń ogólnie możecie nosić, ale do pomieszczań objętych ochroną, to raczej was ze sprzętem nie wpuszczą.
(Iza) – Mogłabyś się powołać na jakąś moc prawną. Ze względu na naszą przyjąźń.
(MoRen) – Nie chcę obrazić, ale teraz mało to znaczy. Dalej Cię lubię, Iza, miej pewność… Tylko, że obiecałam sobie, że moje relacje prywatne nie wpłyną na charakter interesów publicznych.
(Joanna) – Nie musisz nas niańczyć. Powiedz kilka słów, a dalej poradzimy sobie.
(Iza) – Proszę, to bardzo ważne. Tylko rozmowa, nawet niczego nie dotkniemy.
(MoRen) – Zaczekajcie tutaj, to potrwa chwilę – idąc pod jadalnię
(Joanna) – Sądzisz, że coś wskóra?
(Iza) – Potrafiła znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Jak myślisz, z kim wagarowałam?
(Joanna) – Moje baksy zawsze zaczynały się po wfi, bo ostatni, a kończyły się na małym głębokim w pobliskim pubie. W samotności alkohol smakuje całkiem całkiem.
(Iza) – W dobranym towarzystwie smakuje jeszcze lepiej.
(Joanna) – Ostatnio nasze rozmowy rozlewają się o krawędź jak dobre wino po kieliszku.
(Iza) – Po powrocie do Płocka znajdziemy jakąś beczkę i się napijemy, oczywiście wtedy, gdy młody pójdzie spać.
(Joanna) – Nie mów już, bo prawie… - dotykając palcami swoich warg – Prawie ten smak czuję.
(MoRen) – podeszła – Nie było łatwo. Pokręciłam miejscami, ale dostałyście zgodę. Jest tylko jedno… Rzadko dziwnych ruchów.
(Iza) – Co to ma znaczyć?
(MoRen) – Nie będzie kłopotów, ale będziecie obserwowane.
(Joanna) – Co właściwie powiedziałaś?
(MoRen) – Że jesteście przywiązane do tradycji i honor nie pozwala wam złożyć broni. Na początku niewiele to dało, lecz potem, gdy przedstawiłam kim jesteście, to pałki zmiękły. Nie jest to pobyt nielimitowany. Macie zaledwie kilka minut, nim siłą was wyprowadzą. Wykorzystajcie czas mądrze.
(Iza) – A co z tobą?
(MoRen) – Pójdę coś przekąsić, a później wrócę na salę.
(Joanna) – Uczestniczysz w Kongresie?
(MoRen) – Tak, jako ręka do głosowania. Na przyjęciu pogadamy dłużej.
(Iza) – Nie ucieknij mi tym razem na długo.
(MoRen) – Nie mogę obiecać, bo każdy może stracić życie, przez to wszystko, co się dzieje wokół. Jednak co do ciebie wątpliwości nie mam. Kompanię masz, tutaj i tam w Płocku.
(Iza) – Jestem zobowiązana się zrewanżować.
(MoRen) – Wystarczy, że nie dasz się zabić. Nie po to w końcu Cię spotkałam, bym miała z deszczu pod rynnę, na twój pogrzeb przychodzić.
(Joanna) – Musimy zakładać, że Thiasam coś odwali. Gdzie możemy cię spotkać, gdyby zrobiło się gorąco?
(MoRen) – Stare ruiny wieży, przy bulwarze. Mam tam swoją klitkę. Mocne drzwi, których nawet Voltar nie przebije. Weźcie ze sobą to – wtykając klucz Joannie – Nie pokazujcie nikomu.
(Joanna) – Ma zagięty grzbiet, nie otworzę tym żadnego zamka.
(MoRen) – To jest znak rozpoznawczy, a nie klucz. Dzięki temu będę wiedziała, że to wy. Teraz naprawdę zmuszona jestem was przeprosić. Kilka minut od wejścia, zapamiętajcie.
(Iza) – Do potem, MoRen.
(MoRen) – Do potem, Izusiątko – odchodzi
(Joanna) – Wieżę widziałam tylko z daleka, gdy tu byłam. Zbyt wielu podejrzanych typów się kręciło. Liczmy się z tym, że blokady skutecznie nam uniemożliwią swobodne przejście.
(Iza) – Najlepsze pomysły wychodzą na spontanie. Skupmy się, zgoda? Kogo szukamy?
(Joanna) – Na zaproszenie zjawiło się troje większych sojuszników, z piątki możliwych. Używają pseudonimów, by nie rozpowszechniać swojej tożsamości. Kopytko, właściciel szkółki wojskowej i dostawca broni palnej. Alutka, dawna opozycjonistka i patronatka Kordonu, to właśnie dzięki niej słynny pijar Thiasama pnie się w górę. Vaas, najemnik oraz prywatny kowal z ojca na syna. Poza naszym zasięgiem są Szachmyt, drobny złodziejaszek i Panko, lider odosobnionej grupki voltarów ze śląska. Przekonajmy tamtą trójkę, a to powinno coś dać. W przeciwnym wypadku trzeba liczyć na dobroć ludzi postronnych.
(Iza) – Skoro popierają Thiasama, to ciepłego powitania się nie spodziewam.
(Joanna) – Tym bardziej, że skaczecie sobie do gardeł.
(Iza) – Nic na siłę, to na nasza dewiza.
(Joanna) – No tak. Przecież nie będę się z motłochem przepychać. Jeśli się uda, to oszczędzimy sobie tych dowodów z pendrive. Jeżeli nie, to będziemy się martwić wtedy. Są ludzie, którym wyświadczyliśmy przysługę. Oko Thiasama wszędzie nie sięga. Powinni być na sali, o ile nic im się czysto przypadkiem nie stało po drodze.
(Strażnik) – Możecie wejść. Udało się wam zyskać kilka minut.
(Iza) – Więcej nam nie potrzeba, byście interweniowali z powodu ludzkiej przyzwoitości.
(Strażnik) – Dla nas to to nic innego, jak czysta przyjemność. Wchodźcie, nim zmienię zdanie.
(Joanna) – Iza, nie marnujmy już ani sekundy – weszły do środka – Rozejrzymy się.
(Iza) – Nawet nie wiem jak wyglądają, więc zdaję się na ciebie.
(Joanna) – No proszę, nie starali się utrudnić. Cała trójka, przy jednym stoisku.
(Iza) – Rozmawiają, może zaczekamy.
(Joanna) – Jeśli zaczekamy, to stracimy cenne sekundy. Dość napatrzyłam się na te zbędne pieprzenie, chodź za mną – powolnym krokiem – Utrzymuj odległość dwóch metrów, by ich nie spłoszyć.
(Iza) – Jak sobie życzysz – idąc za Joanną
(Kopytko) – … No więc ja wtedy do niego „Przestań mi kraść te ammo, bo i tak dobrze wiesz, że ci te jaja ukręcę, choćby za całokształt, bo ammo mogę sobie naprodukować ile chcę, a upierdolić takiego niedojdę to raz na milion okazja…† Skończyło się na chirurgii szczękowej, ba, nawet jego własny lekarzyna się zdziwił komu się tak naraził.
(Alutka) – Fascynujące, nieprawdaż? Ile właściwie tej amunicji na miesiąc?
(Kopytko) – Nie mam dokładnych danych, obustronnych, ale w naszym przypadku fabryki ogarniają dwie tony na tydzień. Z takim zapasem można prowadzić ostrzał przez kilka dni, z przerwą na siusiu. Czy zaatakują zombie, czy też ludzie, to raczej łatwo nie będą mieli.
(Vaas) – Ledwo u mnie kilkanaście broni białej schodzi na dzień, to do stówy wyciągam najwięcej. Wszyscy teraz tylko z tymi pukawkami, kto by się przejmował tradycją…
(Joanna) – wtrąciła się – W takim miejscu ten język jest niedopuszczalny. Ojć, będzie kara.
(Kopytko) – Niedopuszczalna jest twoja wizyta, a także karą.
(Joanna) – Nie jestem w sprawach biznesowych, choć jest coś, w czym możecie pomóc.
(Vaas) – Nie szukasz przypadkiem guza? Ludzie z Dywizjonu są najmniej miło widziani w takim miejscu. Nie wiem jak przekradłaś się przez kontrole, ale chyba zaraz naprawię te drobne niedopatrzenie.
(Iza) – Jest z mojego powodu. Też się mnie nie spodziewaliście.
(Alutka) – Nie sądziłam, że się zjawisz, a jednak. Chcesz nam zepsuć dzień bardziej?
(Iza) – Wbrew temu o czym prawi Thiasam, ja nie chcę się kłócić. Chcę równie skończyć z tym złem raz na zawsze.
(Kopytko) – Masz do dyspozycji swoje sojusze, więc czego chcesz od nas?
(Joanna) – Chcemy ujawnić plan Thiasama, o którym nie mówił.
(Kopytko) – Wiemy o tych jego rytuałach.
(Iza) – Chodzi o coś więcej, macie gdzieś laptopa? Zainteresuje was to, co mam.
(Vaas) – Nie mamy czasu na bzdety. Mów lepiej jaki to plan.
(Kopytko) – Thiasam wiele wspomógł ten kraj, również dzięki niemu sam stałem się kimś. Zawsze zarzucaliście mu pomówienia, od samego początku, gdy tylko się ujawnił.
(Joanna) – Na pewno wiecie, że zamordował własnego dowódcę.
(Vaas) – Kto wie, co by było, gdyby tamten dalej sprawował urząd. Jeśli zginął, pewnie musiał.
(Iza) – I nic was nie zdziwiło, że istniał pokój, pojawił się ktoś znikąd i od razu tak zyskał u ludzi?
(Joanna) – Ile się zmieniło na lepsze od tamtego czasu?
(Alutka) – Nie podważajcie tego, o czym pojęcia nie macie. Widzieliście gdzieś w bliskiej okolicy stado za stadem? Tyle się wydarzyło. Większość była konieczna. Dzięki temu nadal żyjemy.
(Kopytko) – Twardy przywódca, to klucz do zwycięstwa. Bez względu na to co robił wcześniej.
(Iza) – Modyfikowanie ludzi na swój wzór to nie jest rozwiązanie. Buntowanie ludzi to nie jest rozwiązanie. Unicestwianie ludzi to nie jest rozwiązanie.
(Vaas) – O czym ty… Zanim rzucisz oskarżenia, dorzuć jeszcze trzy grosze.
(Iza) – Nie wiecie, że lada chwila do morza pójdzie Islandia, razem z Armenią? Pierw zapewne ocalali stamtąd zostaną poddani voltoazie, a potem inni nagną ich wolę.
(Joanna) – Nie mamy powodu, by kłamać. Thiasam uratuje ludzkość, z haczykiem. Zwykle uratowani pragną się odwdzięczyć swemu wybawcy. W tym wypadku wielce się zdziwimy wszyscy. Mnie czy Izie to nie robi nic, bo przeszłyśmy rytuał, ale wiemy z doświadczenia jak to przebiega. Nie każdy przeżywa voltoazę, a potem nieszczęśnik zmienia się w trupa. Idealny plan Thiasama może i ma sens, ale posiada luki.
(Vaas) – Nie chce mi się wierzyć. Chcecie powiedzieć, że po wygranej przyjdzie do nas i… Zażąda satysfakcji? Podda nas jakimś egzorcyzmom?
(Iza) – Nie musicie to być wy. Ale na pewno nie poprzestanie. Jest zbyt ambitny i dumny. Nie wiem jak bardzo ceni swoich ludzi, ale na pewno jeśli zajdzie potrzeba, może ich zlikwidować.
(Alutka) – Gdyby to było takie proste…
(Kopytko) – Jeśli macie dowody, to po co nam zawracacie głowę? Podajcie je na Kongresie.
(Iza) – Nie możemy liczyć na wasz głos?
(Joanna) – Ze strachu trzymacie się swojego honoru?
(Iza) – Hmm… Nie będę was przekupywać…
(Joanna) – wibracja w kieszeni – To do mnie, wyjdę na zewnątrz… Iza, dołącz do mnie zaraz – wyszła
(Iza) – Cholera jasna, nie musicie wierzyć ale rozważcie to. Dywizjon może nie jest tak doskonały jak Kordon, i ja was nie obdarzę takimi zaszczytami, ale przemyślcie to. Rozmawiacie teraz z tą rozsądną.
(Vaas) – Trzymamy się swoich wersji, ale… Pomyślimy.
(Iza) – Dobra, marnuję tutaj czas.
(Alutka) – Otóż to. Jeśli chcesz przekonać Kongres do swojej racji, to i bez nas sobie poradzisz. Jak to mówią, prawda zwycięży.
(Iza) – wychodząc z niesmakiem – Nadęte bufony…
(Joanna) – Tak? – do radia – Jesteście pewni?
(Iza) – Co jest?
(Joanna) – Powtórzcie i podajcie miejsce… Myślałam, że on… Shiet, tyle szczęście na raz… Nieważne, w jakim to regionie jest? Za daleko, nie wyrobimy się z czasem. Dacie radę go przejąć? Nawet nie pytajcie o naszą sytuację. Po prostu zróbcie to w miarę po cichu, a nie by pół miasta o tym trąbiło. Spotkamy się pod starą wieżą, przy bulwarze. Na pewno znajdziecie tam kryjówkę, gdzie zaczekacie na nas… Czemu nie tutaj? Świadka koronnego chcesz prowadzić na Golgotę? Co ty w Pasję się bawisz… Muszę kończyć, do zobaczenia potem – schowała radio
(Iza) – Pouczająca konwersacja. Co ustalili?
(Joanna) – Nie uwierzysz. Sama do tej pory nie dowierzam. W piwnicach, gdzieś na starym mieście kogoś trzymają. Trzymają kogoś, kto miał być martwy.
(Iza) – Trzymają kogoś, kto umarł, a jednak żyje? Nie mów, że to…
(Joanna) – Nie jest to osoba, o której myślisz, ale trop bardzo bliski.
(Iza) – Trochę osób mi zginęło, licząc od początku apokalipsy, po dzień dzisiejszy.
(Joanna) – Garuje w lochu Marcin, tak, to nasz Marcin. Ten, o którym Osa mówi per Marmur. Brutalnie go pobili podobno, ale żyje. Widocznie jest do czegoś potrzebny.
(Iza) – Dlatego nie wracał, bo go porwali.
(Joanna) – Jeśli faktycznie Kordon niesłusznie go uwięził, to kolejny paszkwil na nich mamy.
(Iza) – Kurczę, chciałabym mu teraz pomóc…
(Joanna) – Lada moment zacznie się drugie posiedzenie. Powinnaś wracać.
(Iza) – A co z tobą?
(Joanna) – Ja mam swoje sprawy. Zdążę wrócić na ogłoszenie postanowienia, nie martw się.
(Iza) – Oby ludzie na sali okazali się teraz bardziej rozsądni, niż przed przerwą…
W tym samym czasie, posterunek OkrÄ…glak
Gdy w siedzibie Kongresu to Iza musiała wziąć sprawy w swoje ręce, to mały oddział dywizjoński obserwował rotundę neogotyckiego więzienia. Nie wiedzieli, że zmierza do nich Joanna. Początki dawnego aresztu w Toruniu sięgają roku 1853, kiedy to władze pruskie podjęły decyzję o budowie nowego więzienia w mieście. Jego budowę rozpoczęto w 1864 roku, a zakończono w 1866 roku. Lokalizacja tego aresztu nie jest przypadkowa, powstał on w bliskim sąsiedztwie istniejącego już gmachu sądu (dziś Sąd Okręgowy). W czasie II Rzeczypospolitej spełniał on funkcję więzienia karno-śledczego (w 1935 roku odnotowano rekordową liczbę: 600 osadzonych), zaś w okresie II wojny światowej był on małym zakładem karnym. Torturowano i przesłuchiwano wówczas schwytanych agentów alianckich oraz ludność cywilną i członków ruchu oporu. Teraz pełni funkcję niemal podobną do swego pierwowzoru. Przeciwnicy na rzecz upadku Kordonu są tutaj przechowywani, a nawet sprawcy z „czarnej grani†, nie będący po stronie białej. Nikt dotąd za sprawą Thiasama tam nie wyzionął ducha, choć na pewno nikt bez uszczerbku na zdrowiu stamtąd nie wyszedł. Uważano, głównie od niedawna, że skoro ktoś tam trafił, to na pewno za coś, bo niewinni przecież nie trafiają do zakładów penitencjarnych.
Zakład był pilnowany, a wejście przez podstęp nie wchodził w grę. Tutaj ochrony jest więcej, a nawet w środku mogło być jej więcej. Przebicie się do środka wiązałoby się z walką, a to zaalarmuje wszystkich w środku. Marcin znajdował się na ostatnim trzecim piętrze, w osobnej celi. Okna były tak zabudowane, że można było wiedzieć wnętrze od zewnątrz, a na odwrót już niekoniecznie. Także poziom hałasu został wytłumiony. Wejście jedyne wydawało znajdować się od przodu. Starannie obeszli zabudowanie, nie znajdując żadnej dziury, która umożliwiłaby im dostanie się do środka. Wspinanie się na dach było całkowicie niemożliwe, zważywszy na obserwujący z góry patrol kilku strażników. Spośród tysiąca pomysłów i żadnego, wybrano prostacką wersję ogłuszenia człowieka pilnującego wejście i karcenie wszystkich po drodze, którzy zechcą ich powstrzymać, oczywiście używając krwawych rozwiązań tylko w ostateczności. W porę Odyn, znudzony czekaniem, zdjął swoją tarczę z pleców. Nie pytając nikogo o zgodę, pobiegł wprost na przeciwnika. Zniknął na chwilę, by po chwili pojawić się podczas skoku. Zamachnął się i niczym dyskobol rzucił swoim reliktem przed siebie. Cios nie powalił strażnika, co jedynie zdezorientował. Odyn dokończył robotę łapiąc za strażniczą głowę, uderzając nią kilka razy o kamienną ścianę więzienia. Problem wejścia został tymczasowo rozwiązany. Drużyna wdarła się do wnętrza rotundy, nie wiedząc, że ich poczynania śledzi Joanna, chcąc doprowadzić zadanie do końca. Przedzieranie się przed korytarze było zbyt proste. Ruch strażników był bardziej znikomy niż sądzono, a nawet osadzeni zachowywali się bardziej niż podejrzanie. Omijając dwa pierwsze piętra, szło jak z płatka. Przy trzecim poziomie, dostali zaskoczenia. Na fotelu, tuż przy schodach siedziała zakapturzona postać. Wyglądem bardzo przypominała Thiasama, ale to nie mógł być on, skoro właśnie przebywa na Kongresie. Postać kurczowo opierała się o swój miecz, sprawiając wrażenie nieobecnej i nieruchomej. Tuż przed samobójczym ruchem powstrzymała ich Joanna, w ostatniej chwili wciągając drużynę do osobnego korytarza. Reakcja kompanów mówiła dosadnie, że powinna chronicielka Izy pozostać z nią aż do końca posiedzenia. Doświadczona voltarka jednakże wiedziała swoje, znając charakter obecnej grupy. Postanowiła nie tyle wyręczać ich, co pomóc osiągnąć cel.
(Joanna) – Zdążyłam was złapać.
(Dziochu) – Nie powinnaś być gdzieś indziej?
(Iona) – Co z Izą?
(Joanna) – Poradzi sobie
(Odyn) – My też sobie radzimy.
(Joanna) – Na tyle, by nie zauważyć, że idzie wam za łatwo? Miejsce trzymania domniemanych przestępców, tak niepilnowane?
(Odyn) – Ledwie kilku strażników. To mały lokal, to po co więcej. Mało kto jest na tyle odważny, by szturmować więzienie.
(Dziochu) – Ten koleś przy schodach, to chyba Thiasam. Nie wspomniałaś, że urwał się z narad.
(Joanna) – Bo się nie urwał. Jest wyjątkowy, ale nie ma człowieka, co się może rozdwoić. Ktoś ubrał się tak samo, by nas zmylić.
(Iona) – Wbitka na chama nic nie da, bo raczej wpadniemy w pułapkę.
(Joanna) – Macie coś, co wywoła małą dezorientację?
(Odyn) – Jeb z tarczy?
(Dziochu) – Dymny, sztuk jedna. Starczy na kilka sekund. Wieje wiatr tutaj, przeciąg jak cholera, to szybko się rozwieje.
(Joanna) – Kilka sekund wystarczy. Robimy tak, Dziochu, jebniesz granata tuż pod jego nogi. Od razu ja, z Odynem lecimy do celi. Pozostali obezwładniają tego samotnego wilka. Musimy mieć pewność, że nie wezwie posiłków, więc uwzględniamy wszystko, czym może zaprosić do tańca innych.
(Dziochu) – Zatkajcie nosy, bo to również wali skunksem… Będzie zabawa – wyjmując granat
(Joanna) – Ustawcie się, Odyn do mnie. Iona, zostań przy lewej ścianie. Na trzy, zgoda? – szeptem – Raz… Dwa… Trzy… - kiwając głową
(Dziochu) – Hehe… - odbezpieczył – Amen… - rzucił
(Joanna) – Odyn, za mną… - biegnąc przed siebie
(Iona) – Biegnijcie!
W ciągu chwili Joanna dotarła z Odynem na ostatnie piętro, gdzie był przetrzymywany Marcin. Na samym końcu korytarza znaleźli go. Odyn włożył tarcze między kraty i wyłamał blokadę. Pierw zbadali czy poszkodowany żyje. Oddychał, więc próbowało jakoś go docucić. Otworzył oczy, nie kłamiąc wcale swoją reakcją jak bardzo go boli. Nie potrafił wstać o własnych siłach. Wstał dzięki pomocy przyjaciół. Po pierwej próbie upadł, będąc tylko w podartej białej brudnej koszuli. Kilka razy osuwał się na ramię Joanny, nim mógł w końcu ustać na nogach. Marcin próbował coś mówić, ale nie zmuszano go do większego wysiłku. Przede wszystkim miał być wyprowadzony z więzienia. Przy schodach, gdzie siedział strażnik nie było już nikogo, a Dziochu stwierdził, że po opadnięciu dymu, pod obraniem nie znajdował się człowiek, tylko worek ziemniaków. To na pewno był voltar, bo wyczuwali oddech tej osoby i bicie serca. Iona z Dziochem pobiegli przodem, by oczyścić drogę. Okazało się, że kilkanaście par butów zmierza w kierunku w ich kierunku. Istniało alternatywne przejście, używane przez strażników, z którego skorzystała grupka dywersyjna. Joanna musiała jedynie, z Odynem, jakoś przeprowadzić Marcina przez całe więzienie, aż do wyjścia.
(Dziochu) – Zajmiemy ich, a wy się zabierajcie starymi śladami.
(Iona) – Mają przewagę liczebną, ale damy wam kilka minut na ucieczkę.
(Joanna) – Nie ma stąd innego znanego wyjścia. Okna są zespolone, jak uciekniecie? To wydaje się droga w jedną stronę…
(Iona) – Nie marnuj chwili! Nie zastanawiaj się, tylko leć!
(Odyn) – Zabijcie tylu ilu się da – zdecydowanie
(Dziochu) – Na śmierć…! – zniknął
(Iona) – Jestem wdzięczna, że mnie zwerbowaliście, dziękuję – zniknęła
(Joanna) – Odyn, idź przodem i rób rekonesans. Ja mogę sama prowadzić go.
(Odyn) – Będę w okolicy – pobiegł na dół
(Marcin) – Wera… Czy żyje?
(Joanna) – Czeka na twój powrót.
(Marcin) – Wystraszyłem was, prawda? Tym moim… Zniknięciem.
(Joanna) – Dlaczego nie powiedziałeś wtedy?
(Marcin) – Że to byłem ja? Nie wiem… Miałem nadzieję, że w ten sposób was nie narażę. Straciłem motywację, gdy zabrali mi łuk i niemal zabili… Nie udało mi się.
(Joanna) – Ważne, że cię znaleźliśmy… - schodząc na drugie piętro – Już jesteś bezpieczny.
(Marcin) – Nikt nie jest bezpieczny… Budynek jest obstawiony.
(Joanna) – Uważaj, stopień… Nie jesteś w tej walce sam.
(Marcin) – splunął krwi – Musi mnie zbadać lekarz, obawiam się, że… Dożyję tego. Moje żebra, chyba są złamane… - schodząc na pierwsze piętro
(Joanna) – Już niedaleko… Odyn? – zawołała – Odyn!
(Odyn) – niosąc echo – Nou Passara! Nou Passara…! – odgłosy walki
(Joanna) – Cholera… Czyli zdążyli się przedrzeć.
(Marcin) – Przychodząc po jednego nędznego człowieka, sprowadzasz śmierć na wielu innych…
(Joanna) – Iza się nie poddała, to ja tez się nie poddam… Wyniosę cię, choćby z obitymi do krwi rękami.
(Marcin) – Jeśli byłbym ostrożniejszy, to… Do tej sytuacji by nie doszło.
(Joanna) – Załataliśmy twój łuk. Wróci ci wola walki, gdy chwycisz za dawny wiąz – schodząc na parter
Będąc tuż przy wyjściu, widząc już jego blask, podążających przywitał znienacka pewien gość. Gdy już na wyciągnięcie ręki była już wolność, zza ściany wysunęła się lufa karabinu. Marcin mimo osłabienia, usłyszał szuranie metalu przy ceglanej ścianie. Kątem oka widział trajektorię lotu przyszłej wystrzelonej kuli. To nie on był celem, tylko niczego nieświadoma Joanna, która skoncentrowała się na ucieczce, a nie na tym, co dzieje się wokół niej. Padł strzał, na tyle szybko, że młoda voltarka nie zdążyłaby zareagować i uskoczyć, obwiniając wąski niski korytarz. Celem była Joanna, ponieważ ona znaczyła dla Dywizjonu znacznie więcej i wyeliminowanie tak wysoko postawionej osoby wywołałoby chaos wśród ludzi. Marcin zdecydował się na desperacki czyn. Pchnął w chwili strzału dziewczynę na podłogę, przyjmując pocisk na siebie. Na tyle był to dziwny strzał, że wpadł w ciało chłopaka i pozostał w nim. Ten upadł na ziemię, krwawiąc coraz bardziej z okolic mostka. Także wydobywał się z jego rany dziwny swąd i lekki co kilkusekundowy niewielki obłok dymu, jakby amunicja była czymś więcej, niż tylko zwykłym nabojem.
Od razu Joanna zareagowała, niestety zbyt późno. Przeniosła się do atakującego, wyrwała mu karabin i strzeliła w głowę. Po czym od razu podbiegła do Marcina. Siedział przy samym wejściu, trzymając się za obficie krwawiącą ranę. Dobrze znanym wzrok spojrzał na Joannę, odrzucając jakąkolwiek chęć pomocy. Odsłonił rękę, pokazując jak rozmiar defektu powiększa się. Co chwilę zaciskał zęby, czując w środku jak coś zżera go, jak wiecznie niezaspokojony ogień. Zachowując nerwy na wodzy, ponownie wróciła do ciała strzelca i sprawdziła karabin. Wysunęła magazynek, dokładnie sprawdzając włożone naboje. Wyglądały na zwykłe pociski, a wzdłuż całej długości widniał niemiecki napis fabryki, a jedno słowo szczególnie zwróciło uwagę, a chodzi o słowo „plasma†. Przypomniała sobie sytuację, gdy to niemiecki transport został napadnięty przez kordoński oddział, a jego członkowie zabrali większość towarów, zostawiając reszcie kraju marne uszkodzone resztki. Materiał plazmowy w dobrych rzemieślniczych rękach może stać się istną bronią bez poprawek. Jeden celny strzał we właściwe miejsce, a żrąca chemiczna substancja niszczy komórki w takim tempie, że nowe nie zdążą się wyprodukować. Ofiara cierpi do samego końca, póki trucizna nie dotrze do serca. Šudząc się, że można coś jeszcze zrobić, Joanna chciała zabrać Marcina na plecy i siłą zanieść do kryjówki. Ten nie zezwalał na taki wariant i kazał Joannie zabierać się stąd i powiedzieć jak było. Wyciągnął z kieszeni pierścionek zaręczynowy, który miał dać swojej niedoszłej narzeczonej, Weronice, i wcisnął Joannie w dłoń. Jego ostatnią prywatną prośbą było, aby jego najbliższa ukochana otrzymała podarek. Uścisnęli się po raz ostatni, po czym Marcin zaczął tracić oddech, aż w końcu jego broda skuliła się ku szyi. Do samego końca Joanna przy nim czuwała, a mając uciekać, nim reszta strażników ją znajdzie, zabrała wykradziony karabin i czmychnęła przez główne wyjście. Nie zastała w okolicy nikogo z pozostawionych towarzyszy. Zmierzała czym prędzej w stronę obradującego Kongresu.

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.miasteczkodlacandy.pun.pl www.rani.pun.pl www.creed.pun.pl www.vri.pun.pl www.wxp.pun.pl