#1 2017-08-31 19:44:05

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 39 - Opracowywanie bomby

Iza sprzątała mieszkanie, zastanawiając się dalej co pocznie z dziewczynką, którą wyciągnęła z łap chytrego bandyty. Pułapka z trupem miała odwrócić uwagę od jej winy, ale to były zbyteczne obawy. Grucha niczego się nie domyślił, a towary, o które prosił, otrzymał następnego dnia. Wmontowała dzięki kilku osobom centralną rozdzielnie, by móc odbierać meldunki od ludzi w podróży. Dzięki temu bacznie nasłuchiwała nowych wiadomości od Regisa, będącego na północnym zachodzie oraz Dettlaffa, prowadzącego rozpoznanie na obecnej Białorusi. Podczas posuwania szczotką po podłodze, niechcący czubek kija zawadził o ramkę stojącą na komodzie, a cała zawartość runęła na dół. Szkło potłukło się, a największe ubytki znajdowały się po prawej stronie fotografii ślubnej, na której był Mathias. Lewa strona miała jedynie drobne rysy, nie ujmujące nic z obrazka. Iza próbowała podnieść rozbitą pamiątkę i postawić, lecz szkło pokaleczyło jej prawy palec wskazujący. Postawiła jednak ramkę ze zdjęciem na komodzie ponownie, a szkło delikatnie zamiotła na szufelkę, wyrzucając całą zawartość zebranych śmieci do pojemnika na odpadki, znajdującego się w kuchni pod zlewem. Rozległo się pukanie do drzwi, zjawili się niespodziewani goście. Dima oraz dopiero rozgościwszy się w Płocku dawny towarzysz broni Seroga. Rozpytawszy jednego z opiekunów obecnych garnizonów, udało się wyciągnąć fragmenty spraw, o których prezydent największego mocarstwa będzie rozmawiał na łamach kongresu w Toruniu. Jedna z opcji nawet była tylko formalnością, bo kto mógłby nie skorzystać z takiej okazji, pomówić z Władymirem Władymirowiczem Putinem.
(Seroga) – Pozdrowienia, ostatnio widzieliśmy się… Jeśli się zastanowić…
(Iza) – Dobre dwa lata, z pewnością. Nie sądziliśmy, że tak szybko dasz o sobie znać.
(Seroga) – Wojna frontalna wiele wymaga. Mnie zmusiła do wyrzeczeń. Na długi czas wyrzekłem się samego siebie, dla swojego miasta. Frakcje się na czas pogodziły. Zwołano zjazd w Toruniu, to każdy chciał się tylko wyrwać z Rosji. Cały ten syf, po prostu nam nie przystał. Większość została, co dzień wybijając kolejne nachodzące trupy. Nieliczni pojawili się tutaj. Niejaki Kordon przyjął najwięcej pod swoje skrzydła. Słysząc, że nadal starzy znajomi mają się nieźle, postanowiłem przekonać część chłopaków. Pomogło też słowo Dimy. Kilku z nich pamiętało co dla mnie zrobił wtedy w Moskwie.
(Dima) – Zadeklaruj się, że zostaniesz na miejscu. Nie musisz z nimi wracać.
(Seroga) – Tak, wiem, ale… Mam gdzieś moją rangę, tylko… Mogę nigdy już was nie zobaczyć. Łagry nadal działają, gdybyś nie wiedział.
(Iza) – O co chodzi?
(Dima) – Obstawa ma działać na czas wizyty. Potem wszyscy bez wyjątku mają obowiązek wrócić do siebie.
(Seroga) – Nie ja wyznaczam prawo. Mimo bezprawia, to jakieś zasady obowiązują. Nie przeskoczę tego. Nie pójdę przecież do prezydenta mojego kraju i nie przystawię mu do skroni gnata.
(Iza) – Mogę porozmawiać o tym na zebraniu. Dostałam niedawno możliwość rozmowy.
(Seroga) – Chcesz się wmieszać w sprawy kongresowe?
(Iza) – Wszystko jest na celu. Thiasam ma swoje trzy grosze do dorzucenia, dorzucę więc swoje również. Nie będzie nikt mówić w imieniu obu stron, gdy jednej nie ma na miejscu.
(Seroga) – A wiesz gdzie odbędzie się spotkanie?
(Iza) – Dowiedziałam się niedawno. Zjawię się tam wcześniej, przed samym początkiem. Jeśli dojdzie do zebrania, nie zdołam nic wskórać. Jako jedyny z tego wszystkiego, Pan Putin nie widział co się działo wcześniej. Jest naszą kartą przetargową. Spróbuję przekonać go do swojej racji. Jeżeli poprze działania Thiasama, możemy już szukać sobie mocnych gałęzi… - zagryzając wargi – Jestem to winna Mathiasowi. Sprawić, aby nie doszło do większego chaosu. Liczę, że Sergoa zostaniesz przy swoim. Pamiętasz niektórych z nas, a my pamiętamy ciebie. Twoje wsparcie na pewno się przyda.
(Seroga) – Powiedzieć chłopakom nie jest problemem. Gorzej jak nie wskórasz nic, to cały oddział dostanie kopa.
(Dima) – Trochę więcej wiary.
(Seroga) – Wierzę w wasz Dywizjon, tak jak wcześniej ufałem jego poprzedniemu liderowi. Potrzebujesz towarzyszy na miejscu? Nie chcesz chyba sama iść tam… Na obcy teren.
(Iza) – Im więcej osób, tym prędzej mnie wykryją. Pójdę sama. Kto wie, może na miejscu spotkam przyjaciółkę.
(Dima) – Masz pluskwę w Kordonie?
(Iza) – Gdzież bym śmiała. Powiedzmy, że mi pomaga.
(Seroga) – Wracając do sprawy, bo mi się spieszy. Przyniosłem szczątkowy plan wizyty. Czemu? Mógł ulec zmianie w pewnych szczegółach, jak to bywa zwykle. Mój raport pochodzi z dnia wprowadzenia go w życie, dwa tygodnie wcześniej.
(Dima) – Powiedz Izie to, co mówiłeś mi.
(Seroga) – Po przyjeździe do Torunia, lokalni ulokowali go pewnym hotelu. Nie dojrzałem dokładnie gdzie. Powinien się udać w dniu zebrania do jakiejś szkoły, a tutaj też moja wiedza ubolewa. Przejdzie się po starym mieście i poogląda widok na jeden z mostów. Szlakiem turystycznym dostanie się prosto do słynnej dzielnicy elitarnej. Na pewno kongresowicze będą obradować w UMK, jestem przekonany. Nie udzieli żadnego wywiadu potem. Wróci do siebie, a nazajutrz dopiero ma spotkanie z obecnymi garnizonami oraz ludnością Torunia. Z tego co słyszałem, miał odwiedzić przed wyjazdem Warszawę oraz Płock, ale to zostało wymazane. Zje jakiś posiłek w Da Grasso i zmyje się do nieznanej mi lokacji. Jest mała luka, nie wiem co robi wtedy. Od razu po tym organizuje zbiórkę oddziałów i następuje wymarsz.
(Iza) – Nie masz wykazu godzin?
(Seroga) – Przykro mi, to wszystko z głowy.
(Dima) – I tak pomogłeś.
(Iza) – Co by nie było, wstrzymaj swoich, zgoda?
(Seroga) – Gdybyś była kimś obcym, kazałbym ci spadać na drzewo. Jednak zaryzykuję i wstrzymam chłopaków, dając nowe wytyczne.
(Iza) – Dziękuję. To mi wystarczy.
(Dima) – Musimy spadać, trzeba jeszcze rozlokować pozostałych.
(Iza) – Możesz na Wielkiej Płycie coś wskórać, ludzie zdążyli się przenieść.
(Seroga) – To ja dziękuję. Słowianie wszystkich krajów łączcie się – uścisk dłoni – Dima, idziemy.
(Iza) – Hmm…
(Dima) – słysząc stukot – Kogoś się spodziewałaś?
(Majka) – Dzień dobry? – patrząc zza futryny
(Seroga) – Akurat wychodziliśmy. Nie obawiaj się.
(Majka) – Ja nie boję się niczego.
(Dima) – Nie zamęczaj Izy długo – wychodząc
(Iza) – Mogłaś zapukać… - usiadła na łóżku – Kompletnie jestem dziś zalatany, no i…
(Majka) – Potłukłaś coś? – spojrzała na rękę Izy
(Iza) – Odruchowo zrzuciłam przypadkiem moje zdjęcie. Nie wiem co bym dała, jeśliby zaginęło.
(Majka) – Wiesz co? – wpatrując się w fotografię – Podobny jest do mojego brata. Te brwi i nos…
(Iza) – przerwała nerwowo – Minęło wiele miesięcy. Czy jesteś pewna, że Mathias to twój brat?
(Majka) – Wygląda dziwnie, ale bardzo go przypomina. Skąd wiesz, że nazywa się tak?
(Iza) – To bliska dla mnie osoba…
(Majka) – Jeśli to naprawdę on, żałuję, że nie byłam kiedyś dla niego miła. Ciągle go denerwowałam.
(Iza) – Nikt nie mógł wiedzieć…
(Majka) – Gdybym wiedziała, że ktoś jeszcze uszedł… Nigdy bym tak długo nie czekała spokojnie.
(Iza) – Dla mnie tym bardziej było to smutne.
(Majka) – Właściwie to chciałam się spytać wcześniej kim jest ten chłopak, który ciągle ma do mnie jakiś problem?
(Iza) – Wysoki, drobna postura i cięty język?
(Majka) – Rozumiem, że jestem nowa i najmłodsza z tutejszych, ale… Chcę być traktowana na równi.
(Iza) – Osa to natręt jakich mało, ale po prostu nie chce aby ci się stała krzywda.
(Majka) – Ale czy to ma oznaczać, że…
(Iza) – Moment… - dźwięk krótkofalówki – Muszę odebrać… Raportuj – do radia
(głos Regisa) – Mały postęp w naszej sprawie jest, ale tylko mały. Dotarłem do mieściny, ale nie znalazłem jeszcze tropów. Udało mi się tylko dostrzec to co zostało z zombie. Wyglądało zupełnie jak ten koleś z jaskini. Kilku miejscowych potwierdziło jakieś eksperymenty, ale bardziej mówili, że to jakaś choroba niż testy na ludziach. Odpowiedzią na wszelkie pytania jest ten lekarzyna.
(Iza) – Nie wygląda mi to na robotę Czarnych. Oni zbyt się odnoszą swoimi efektami. Mimo to, powęsz trochę.
(głos Regisa) – Mam Dettlaffa na linii. Chciał z tobą mówić. Przełączyć?
(Iza) – Przełącz. No i uważaj tam.
(głos Regisa) – Za kilka dni odezwę się znów – brak sygnału
(Iza) – Dettlaff, jesteś tam? Jak mnie słyszysz?
(głos Dettlaffa) – Głośno i wyraźnie, choć te echo mnie zagłusza.
(Iza) – Nie miałeś przypadkiem czegoś szukać?
(głos Dettlaffa) – Miałem, a nie skończyłem jeszcze. Wyobraź sobie, że tej wsi już nie ma oficjalnie na powierzchni. Zapadła się ostro pod poziom gleby. Szczęśliwie się złożyło, że odszukałem wejście do katakumb. Nimi powinienem dostać się do celu.
(Iza) – Jakieś problemy?
(głos Dettlaffa) – Drobna sprzeczka z lojalistami, ale żyją. Po drodze wybiłem liczące kilkanaście trupów stado. Pogoda mnie zatrzymała, więc musiałem przespać się w starej baszcie, niedaleko Mińska. Nie łączę by zdać ci moje osobiste refleksje. Jest coś jeszcze. Starałem się bardzo uważnie przeszukiwać co mniejsze krypty. Moim oczom ukazało się kilka płytek runicznych. Pomyślałem, że zabiorę ze sobą. Kiedyś nakładali takie na miecze, by podnieść ich efektywność.
(Iza) – Zarezerwuj dla mnie kopię.
(głos Dettlaffa) – Sama sobie wybierzesz… Cholera, tracę zasięg, przez ten poziom głębokości. Na razie to tyle, ale gdy tylko odzyskam łączność, skontaktuję się z tobą… Wyczuwam, że czeka mnie coś wielkiego na końcu tej drogi – brak sygnału
(Majka) – Ważne sprawy?
(Iza) – Moment, muszę zadzwonić jeszcze w jedno miejsce.
(Majka) – W ferworze uniesienia możesz palnąć coś przeciwnego.
(Iza) – Wracając do Osy, nie przejmuj się. Tylko go ignoruj. Muszę naprawdę zadzwonić.
(Majka) – Nie masz kogoś, kto mógłby Cię wyręczyć? Wszystko robisz sama. Nie powinnaś wszystkiego brać na siebie. Tylko się wykończysz.
(Iza) – Dawno powinnam stać się przedsiębiorcza. Nie mam setki osób na zawołanie, ale nie szkodzi. Kilkanaście w zupełności wystarczy.
(Majka) – Mogę coś powiedzieć?
(Iza) – sięgając po krótkofalówkę – Słucham, tylko wybiorę częstotliwość.
(Majka) – Mój brat nie dopuściłby do tego. Teraz wiem, że to był on.
(Iza) – Posłuchaj, chcąc nie chcąc… Mathiasa tutaj nie ma. Wzięłam na swoje barki wiele i potrzebuję dać z siebie wszystko. Chciałabym mieć go obok, lecz tak się nie stało. Nie odrzuciłam go wcale…
(Majka) – Na pewno nie chciałby byś teraz dostała załamania nerwowego.
(Iza) – Możesz wyjść? Bardzo proszę… Chcę zostać teraz sama.
(Majka) – Przepraszam, ale to prawda.
(Iza) – Po prostu wyjdź… - załamując ręce na parapecie – Po prostu wyjdź…
Zamknęła na dłużej oczy, nasłuchując co wiatr przyniesie. Przytłoczyło ją wszystko wokół. Każdy chciał dla niej dobrze i mówił wszystko przez troskę. Wspominanie przy niej Mathiasa tylko wywoływało skrajne emocje. Majka miała rację, że on sam postąpiłby inaczej. Robił wszystko przez dobro i bezpieczeństwo Izy, nie zważając na inne środki zewnętrzne. Po jego odejściu, mimo wielkiego wsparcia, ciężko było jej pogodzić wiele spraw. Stała się liderką czegoś większego. Coś, co jej mąż dopiero zaczynał. Na najbliższym spotkaniu w Toruniu chce, że gdziekolwiek by był, mógł być z niej dumny. Dywizjon na początku został stworzony przez grupkę kilkunastu członków, na wspólnym mobilnym posiedzeniu, gdy kradzionym pociągiem zmierzali jeszcze wtedy dwa lata wcześniej do Płocka. Podwaliny tego były kiedyś prostsze. Niczego więcej nie zobowiązywały. Ot grupa przyjaciół, którzy tak bardzo się lubią, co nienawidzą. Przez kolejne miesiące zaczęło się to wszystko rozrastać. I gdy zapowiadało się, że jakoś się to ułoży, to zjawili się znikąd Voltarzy i ten konflikt frakcyjny. Ludzie zamiast wspólnie coś osiągnąć, zaczęli wchodzić sobie do gardeł. Wiatr ledwo zdążył pomuskać jej twarz, czystą od starych zapomnianych łez, a poczuła obok siebie czyjąś obecność. Nijak nie widziała kim była ta osoba z pierwszego rzutu oka. Pierw tylko i wyłącznie spostrzegła smugę cienia widocznego na podłodze. Zaraz potem cień został rzucony znacznie dalej, nieco jej głowę. Oddech znacznie się jej przyspieszył. Obok stał właśnie on, Mathias. Ubrany niemal tak jak go zapamiętała wcześniej. Zmianą był strój, który zmienił się ze skórzanej kurtki na skórzany cienki brązowy płaszcz. Włosy długie, lecz splątane z tyłu. Wydawało się równie, że nie posiadał lewej ręki, bądź dostąpił urazu. Jedyne co się wcale nie zmieniło, to jego blizna po wilczych pazurach oraz oczy, błękitne jak zawsze. Stanął przed swoją wybranką, dzierżąc na plecach dwa miecze, srebrny oraz stalowy, oba umazane do połowy krwią oraz fragmentami skórnymi.
(Mathias) – Izabela Dywizjońska, urocza jak zawsze.
(Iza) – To inni mnie tak nazwali. Wcale za taką ważną się nie uważam.
(Mathias) – Przysłużyłaś się, gratuluję. Przykro mi, że musiałem Cię zostawić…
(Iza) – Powiedz mi, gdzie jesteś.
(Mathias) – Jestem w miejscu, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Ale nie martw się, bacznie Cię obserwuję. I nigdy nie przestałem Cię kochać.
(Iza) – Co to za strój, przecież… Ciebie tutaj nie ma.
(Mathias) – A to musi coś oznaczać?
(Iza) – Tęsknota ze mnie robi słabą.
(Mathias) – Słabą robi ciebie gonienie za niemożliwym. Skup się teraźniejszości.
(Iza) – Jestem pewna, że osiągnę pokój i odnajdę Cię przy okazji. Syn potrzebuje ojca, nie samej matki.
(Mathias) – Widziałem go, aż żal, że nie mogłem być przy narodzinach. Mieczem wywalczysz wolność, a potem znajdziesz mnie w samym oku cyklonu.
(Iza) – Jesteś wytworem mojej wyobraźni, ale choć wiesz jak działa ten medalion? – wyciągając wisior
(Mathias) – Jestem tylko zlepkiem twoich pragnień. Nie jestem żywą istotą, przepraszam…
(Iza) – To ja przepraszam, że nie dążyłam od razu ścigać Cię po twoich śladach. Gdybym została Voltarką zamiast ciebie… Mogłabym zupełnie to wszystko zmienić.
(Mathias) – Przejąłem na siebie cios, ponieważ Cię kocham. Cofając czas, zachowałbym się tak samo.
(Iza) – Mogę choć Cię przytulić?
(Mathias) – Nie mogę ci tego zabronić – obejmując Izę – Byłem, jestem i będę przy tobie. Nawet w najgorszym czasie. Nawet jeśli niebo przysłoni czarna mgła.
(Iza) – Powiedz mi, jak to jest być tym… Kim jesteś teraz?
(Mathias) – Porównałbym to do bycia wiedźminem, choć kto wie, może to jest mit, a wiedźmaki to tak naprawdę Voltarzy? Historia pokazała, że lubi płatać figle.
(Iza) – Jak ty coś powiesz… Moje policzki, czerwienią się.
(Mathias) – Spójrz lepiej przed siebie, czerwień na niebie. Niedługo przeleje się sporo niewinnej krwi… Liczę, że poradzisz sobie w chwilach zwątpienia. Musisz starać się o mnie zapomnieć. Skup się na tym co jest teraz. To jest najważniejsze. Dywizjon potrzebuję Cię teraz. Nie mogę niczego zagwarantować, ale bardzo bym chciał do was wrócić.
(Iza) – Też bym tego chciała… - spoglądając za okno – Wiesz, zaczęłam powtarzać niektóre słowa pod rząd. Chyba przejęłam to od ciebie, Mathias… Cierpliwie zaczekam, a jeśli śmierć dorwie mnie prędzej, przeszukam choćby całe piekło i niebo, a Cię odnajdę. Pierw jednak muszę zakończyć tę wojnę, wspomóc tworzenie leku i wzmocnić morale ludzi.
(Mathias) – Umierałem już kilka razy, nie rób tego lepiej. To strasznie nieprzyjemne uczucie, jakby ktoś próbował ci wtłoczyć kwas solny w dolne partie.
(Iza) – Pocałuj mnie, proszę…
(Mathias) – zbliżając twarz do jej – Krocz ścieżką ognia i nigdy z niej nie zbaczaj…
(Iza) – muskając jego usta
(Mathias) – Płoń i kontroluj płomień, by nie spalił wszystkiego wokół – zanikając
(Iza) – Ma… Mathias – obojętny wzrok – Do tej pory uważałam, że właśnie palę za sobą wszystkie mosty. Tyle wspomnień, tyle bólu… Tyle osób, którym nie zdążyłam podziękować i przeprosić… Chciałabym móc, mieć tyle siły co Ty. Chciałabym, by Voltarzy się nigdy nie pojawili… - siadając pod ścianą – Chciałabym byście się nigdy pojawili, znikli z kart historii. Chciałabym, aby tamto zdarzenie w lesie nie miało miejsca… Zabraliście mi najcenniejszą osobę w moim życiu! Nienawidzę was…! – otrząsając się z letargu – Co ja bredzę… Cholera, czemu ja to powiedziałam… Cholera cholera cholera…
(Joanna) – Nierozsądne jest taki rozgłos. Wróciłam niedawno i… - głęboki ziew – Nieco mam podświadomego kaca z niewyspania. Ale skoro tutaj już jestem, to opowiesz mi o wszystkim.
(Iza) – Boże, nie chciałam cię obudzić. Przestałam zauważać, co robią inni… To tylko kolejna moja urojona fanaberia. Sama wiesz jak to działa.
(Joanna) – Znów coś zobaczyłaś?
(Iza) – Bardziej niż zobaczyłam. Stał tutaj, jakby nigdy nic. To tylko moja własna wyobraźni, ale…
(Joanna) – Dość uszu mam, by słyszeć. If you know what i mean. Pozwól mi ruszyć z tobą. Mathias zbyt długo był indywidualistą. Masz wiele jego cech, lecz idąc w stronę konkretną, potrzeba tobie więcej czasu. Nie idź w gniazdo pszczół samotnie. Po coś masz nas. Chyba, że Dywizjon był tylko dla formalności, a resztę sobie dla jaj dopisaliśmy.
(Iza) – A wy ile się narażaliście? Umrzecie, a co wtedy? Potrzebuję was.
(Joanna) – A my potrzebujemy Ciebie. Powinniśmy działać wspólnie, a teraz to Ty się narażasz. Chcesz czy nie, Kordon posiada wielu utalentowanych ludzi, w tym takich, którzy chętnie wejdą tobie w głowę i spowodują twój zastój. Tak prościej będzie cię ubić. Nie pchaj się do obozu wroga sama. Weź ze sobą cztery osoby. Czasu nie mamy, toteż apeluję do twojego zdrowego rozsądku, bo wiem, że go masz.
(Iza) – Ech, w pojedynkę mniej się rzucę w oczy…
(Joanna) – potrząsając Izą – To już nie jest czas prostych potyczek z zombie, gdzie mogłaś bez obaw stoczyć z nimi pojedynek, jedna na kilkanaście. Za murami są zwykli ludzie i Voltarzy. W pojedynkę oddasz im tylko przysługę.
(Iza) – Zgoda. Chcę przede wszystkim nie dopuścić do masowej zagłady… Jeśli dam się zabić, pokój nie zapanuje, a błędne koło będzie trwać dalej. Co proponujesz?
(Joanna) – Proponuję zestawić niewielki oddział. Kompozycja musi ze sobą współgrać, inaczej po prostu nie ugramy, jeśli nas przygwożdżą, czego nie życzę, ale nigdy nie wiadomo. Najważniejsze, że muszą to być osoby z twojego otoczenia. Ktoś, kto nie zna umiejętności towarzysza, nie może czerpać pełni potencjału z całej kompozycji drużyny.
(Iza) – Pięć osób. Opisz mi to pokrótce szczegóły.
(Joanna) – Wyjdźmy stąd najlepiej, a szczegóły omówimy po drodze.
(Iza) – Tylko nałożę na siebie ubranie, dasz mi chwilę?
(Joanna) – Napiję się tylko czegoś, mogę?
(Iza) – Nie ma kawy, ale zostało sporo mineralnej.
(Joanna) – Tsa, to się nazywa fart… Lepszy rydz niż nic – idąc do kuchni
(Iza) – Hmm… A jak się udała nocka?
(Joanna) – Nic istotnego. Wybiliśmy wczoraj z ochotnikami dywersję bandytów. Doszły mnie słuchy, że zajmują okoliczne wioski, jak gdyby na coś się szykowali, zniewalając przebywających tam ludzi. Nie chcieli negocjacji, wyjęli pukawki, to nie pozostawili wyboru. Zabicie ich nie sprawiło mi przyjemności, lecz wybór działał w jedną stronę… Nie pytaj co było dalej. Musimy po prostu jakoś się do tego przyzwyczaić.
(Iza) – Nawiązałam sojusz ostatnio z bandytami.
(Joanna) – Nie była to główna siedziba, tylko jakaś wioska. Ledwo kilkunastu ludzi.
(Iza) – Jeśli na zjeździe ktoś się wygada, to nasza reputacji ostro ucierpi.
(Joanna) – Nikt nie wygada, bo zginęli. A napiętnowali odzyskali kontrolę. Zezwoliłam kilku Voltarom tam pozostać, w razie czego.
(Iza) – Cieszę się, że zostałaś ekspertką od zarządzania.
(Joanna) – Wszystkie decyzje podpisane są umownie przez ciebie, ja tylko się powołuję.
(Iza) – wyszła z pokoju – Możemy wyjść. A właściwie gdzie?
(Joanna) – Przejdźmy się na wieżę obserwacyjną.
(Iza) – Od zawsze lubiłaś ekstremalność.
(Joanna) – Od zawsze lubiłam ekstremalność krajobrazu.
(Iza) – Piękno dostrzegasz w tej stercie śniegu?
(Joanna) – wyszły z bloku – Nie patrz na śnieg w ten sposób. Chciej zobaczyć w nim coś więcej. Między innymi dlatego chcę ci ten widok pokazać.
(Iza) – Doskonałości widzenia ode mnie nie wymagaj.
(Joanna) – Wymagam tylko wysłuchania. Co do teamu, potrzebujesz prócz siebie czwórki pozostałych. Rozumiesz czym jest synergia, a ja rozumiem, że ty rozumiesz.
(Iza) – No tak… - z uśmiechem – Powiedz od razu, że chcesz należeć do tego składu.
(Joanna) – Właściwie to, nie byłabym gotowa się tego podjąć, ale… - zdejmując opaskę na oko – Dawne czasy były zupełnie inne. Nie miałam czasu kogoś wciągać w moją przypadłość. Żadnych już sekretów – otwierając zatarte oko – Wybacz, że dopiero teraz.
(Iza) – Mogłam się domyślić. Twoje nagłe zniknięcia i pojawiania. Od momentu ucieczki z Gdańska nieco zdradzałaś po sobie.
(Joanna) – Tak, prawdę powiedziawszy na samym początku nie chciałam niczego okazywać. Nie znałam was, a bez zaufania nie mogłam sobie na to pozwolić.
(Iza) – Czy Klaudia i dziewczyny, mogły wiedzieć?
(Joanna) – wzięła wdech – Klaudia wiedziała. Nikomu innemu nie mówiłam, aż do dziś.
(Iza) – Jesteś niezastąpiona, Joanno. Miałaś swoje powody, rozumiem je.
(Joanna) – Dobrze, skoro mamy za sobą to, powróćmy po raz któryś do tematu. Wojownik, Leśnik, Specjalista, Strzelec, Wspierający. Na to powinien złożyć się nasz zespół – wchodząc do wieży – Opiszę ci poszczególne role. W praktyce często wszystko idzie na spontanie, ale teorię trzeba znać.
(Iza) – Gdzieś słyszałam już te nazwy.
(Joanna) - Wojownicy są wytrwali i walczą wręcz. Posiadają zarazem defensywne i ofensywne umiejętności. Nie mają tyle umiejętności użytkowych, co wspierający, ani takiego potencjału bojowego, co specjaliści, ale obrażenia przez nich zadawane sprawiają, że stanowią duże zagrożenie. Tym wojem mogę być ja. Naprawdę ciężko mi coś zrobić, a wiedza taktyczna sprawia, że mogę szybko was wytankować i przejąć większość ciosów na siebie. Leśnicy są to ludzie, którzy dążą do poszatkowania jakiegokolwiek pobliskiego wroga, który się do nich zbliży. Nie dysponują wysokimi obrażeniami eksplozywnymi ani niezawodnymi sposobami na zbliżenie się do priorytetowych celów, a zamiast tego mają w swym arsenale sytuacyjnie mocne narzędzia obronne, aby mogli przetrwać w boju, a poza tym ekstremalnie wysokie obrażenia ciągłe, które pozwalają im na rozprawianie się nawet z najbardziej wytrzymałymi przeciwnikami. Tutaj postawiłabym na Dziocha, bardziej wyszkolony niż ja. Na pewno się zgodzi, tylko trzeba go znaleźć. Jako jeden z niewielu stroni od ludzkich siedlisk. Specjalista to zwinny bohater, specjalizujący się w szukaniu słabych celów i pozbywaniu się ich. Ponieważ skupia się na infiltracji, iluzjach i obrażeniach nie jest zbyt wytrzymały. Zabójcy to samotni łowcy, którzy przynoszą słabym gwałtowną śmierć. Przeważnie używany do eliminacji pojedynczych celów, bądź dywersji. Do tej roli wzięłabym Ionę, którą nawet zdążyłaś wcześniej poznać. Strzelec to wojownik walczący na dystans, zadający obrażenia pojedynczym celom, ale nie posiadający umiejętności użytkowych i obronnych. Postacie te skupiają się raczej na atakach, niż umiejętnościach i w późnej fazie gry zadają ogromne obrażenia. Masz swoją zakurzoną wyborówkę, powinnaś ją wyjąć z szafy. Pasujesz idealnie, brakuje ci tylko wspierającego. Wspierający prowadzą swój zespół do walki i specjalizują się w rozpoczynaniu potyczek. Wraz ze swoimi sposobami gwałtownego rozpoczynania potyczek drużynowych tylko czekają, aż jacyś wrogowie znajdą się w nieodpowiednim miejscu, a wtedy ich sojusznicy mogą łatwo dokończyć dzieła zniszczenia. Jeśli nie słyszałaś o nim, to powinnaś. Odyn, dawny bramkarz klubowy.
(Iza) – docierając na szczyt – Wylała się z ciebie pokaźna encyklopedia. Więc widzisz mnie na pozycji strzelca?
(Joanna) – Czemu nie? Aparycję masz, zdolności strzeleckich tobie nie brak. Potrafisz wywołać spore poruszenie, a duet sprawi, że wykorzystasz swoje umiejętności do maksimum. Musimy tylko wcielić do naszej drużyny pozostałe trzy osoby. Najtrudniej będzie znaleźć Dziocha, bo po podziale kraju, zrobiło się o nim ciszej. Odyn stacjonuje przy badaczach w Strefie, w podziemiach stolicy. Wskazane będzie pierw zajrzeć do Iony, urządziła się w sieci bocznych ulic, za budynkiem ZUSu, jest na miejscu.
(Iza) – Wiesz, miałaś rację – patrząc na widoki – Jest tutaj pięknie. Tylko lepiej spojrzę na świat, gdy to wszystko się skończy.
(Joanna) – Stanie się tak już niedługo. Wspólnie do tego doprowadzimy. Zamkniemy pyszczek Thiasamowi, po pierwsze. Pomożemy wyprodukować lek w dużych ilościach, po drugie. W jakiś sposób zjednoczymy społeczeństwo do walki z trupami, po trzecie.
(Iza) – Ostatnie jest ciężkie do zrealizowania.
(Joanna) – Tsa, małymi krokami z biegiem czasu sami zrozumieją. Wielu jest zblokowanych przez obecność Kordonu, po złączeniu i sojuszu, możliwe przystaną do wspólnej batalii. Zakończmy plagę, nim na dobre zdąży się rozprzestrzenić, bo w przeciwnym razie będzie nam dane żyć w tym świecie, gdzie my jesteśmy gośćmi…
(Iza) – Posiedźmy tutaj trochę, przyjaciółko.
(Joanna) – Tak, posiedźmy trochę. Jest tu przepięknie.
Godzinę później, niedaleko płockiego ZUSu
Po kilkudziesięciu minutach podziwiania widoków rozciągających się przy Płocku, dziewczyny udały się do skrzyżowania, dzielącego stację Orlenu, Fundację, zakład ubezpieczeń oraz parafię. Na miejscu powinna znajdować się, gdzieś niedaleko, poszukiwana Iona. Panowało małe zamieszanie z powodu śnieżnej nawałnicy, która utrudniła nieco ruch pojazdów. Lokalni obywatele pomagali usuwać skutki nawałnicy, a nad bezpieczeństwem czuwało kilku voltarów oraz mała grupka ludzi. Wśród nich nie było jak nie poznać dawnego sojusznika, a obecnie obserwatora w siedzibie Fundacji, Drizzta. Mieli ze sobą kontakt, lecz nie sposób było się nawet spotkać na filiżankę kawy, przez natłok obowiązków. Traf chciał, że obowiązki pozwoliły im w końcu się zobaczyć, twarzą w twarz. Uśmiech nic a nic nie znikał z twarzy byłego zwiadowcy ze Strefy. Uściskał przyjaciółkę, która zyskała sporo w jego oczach, gdy zaczęła zarządzać całą tą metropolią. Nie zostali zastani inni z jego dawnej ekipy, tylko samą Croft, która znana była ze swojej dwuznaczności i prowokowania sytuacji.
(Drizzt) – Dawno nie było okazji. Przyszłaś popatrzeć jak radzi sobie społeczność? Radzi sobie. Odgórnie mam tutaj obserwować jak prace idą, a potem pewnie zajmę się czymś innym, bądź wrócę do swojej stałej roboty, którą tak kocham. I nie mówię tego sarkastycznie.
(Joanna) – Sarkastycznie powiem, że wcale nie zamierzałyśmy odwiedzać starego druha.
(Drizzt) – Wiec mam podwójne szczęście.
(Iza) – Szukamy kogoś. Masz oczy wokół, na pewno mógłbyś wskazać nam jakiś kierunek.
(Drizzt) – Kierunki w trzy strony prowadzą, bo z jednej przyszłyście. Mówcie, jak mogę pomóc?
(Iza) – Znasz miejsce pobytu niejakiej Iony? Niedawno miałyśmy przyjemność się poznać. Sprawa z rozkopanym grobem, która…
(Drizzt) – przerwał – Zasięg mojej lunety sięgnął i tam. Pamiętam, chodziło o jakiegoś pijaka, prawda?
(Joanna) – Pijak nieistotny. Chodzi nam o dziewczynę. Jest nam potrzebna.
(Croft) – Hę…? – podchodząc – Jesteście jakby Voltarami, nie? To czemu nie wyczulisz zmysłów i nie pójdziesz jej tropem?
(Joanna) – Nic się nie zmieniłaś. Cięty język i dalej jędrna pupa.
(Iza) – Nie jesteśmy psami łowczymi. Nie rozmawiamy tutaj o naszych umiejętnościach, tylko o tym, czy możecie nam powiedzieć, gdzie Iona może się znajdować.
(Drizzt) – Nie wiem, gdzie jest teraz. Tkwię tutaj. Wiem, gdzie była godzinę temu.
(Croft) – Kręciła się przy starym zarwanym wiadukcie kolejowym, na Otolińskiej.
(Iza) – To blisko fabryki. Musimy się więc cofnąć…
(Drizzt) – Nic bardziej mylnego. Wrócić się musicie tylko do polibudy, druga strona ulicy. Dalej lecicie bocznymi alejkami. Najszybsza droga, no i uważajcie. Tamtejsza droga nieprzejezdna. Polecam w połowie drogi wskoczyć na tory.
(Joanna) – Tak daleko oczy sięgają?
(Drizzt) – Nah, po prostu Jukas tam stacjonuję, na dachu fabryki.
(Iza) – Jak jego ręka?
(Drizzt) – Załatwił sobie protezę. Żartuje sobie, że nawet lepiej się stało.
(Iza) – Pozdrów go, my nawet nie mamy czasu na pogawędki.
(Croft) – A jeśli spotkacie, to kopnijcie go w tyłek ode mnie.
(Drizzt) – Za co? Bo zahaczył protoramieniem o twoją koszulkę? Zdarza się.
(Croft) – Coraz bardziej się mu zdarza. Już wymyślę dla niego karę, jak tylko się tutaj pojawi.
(Joanna) – Zostawimy was z waszymi problemami.
(Drizzt) – Miłego dnia – salut
Pół godziny później, tory wzdłuż Otolińskiej
(Joanna) – Wybrała ciekawe miejsce.
(Iza) – Opuszczona droga, ludzi wokół nie ma. Może chciała się wyciszyć.
(Joanna) – O ile tutaj jest. Strasznie cicho, nawet wiatr słyszę. Jej oddechu nijak nie wyczuwam.
(Iza) – Nie wiem, ale dojdźmy na miejsce.
(Joanna) – Szkoda tego wiadukta. Pomagał w komunikacji. Pociągi dlatego tu nie dojadą.
(Iza) – Hmm… A gdyby to naprawić?
(Joanna) – Chętnych nie brak. Raczej materiałów. Brakuje mocnego stopu, by konstrukcja się nie zawaliła. Projekty nawet są, złożone na biurku Uli. Problem leży w budulcu.
(Iza) – Hanza Gruchy powinna nam załatwić. O ile nic się między nami nie popsuje.
(Joanna) – Ile mam przepraszać. Nikt nie ma symbolu, to co miałam zrobić?
(Iza) – Daj spokój. Nie cofniemy czasu. Liczmy się, że w razie czego powołamy się na samoobronę.
(Joanna) – Przykro mi, Iza. Głupi błąd. Zbyt bardzo chcę chronić naszą sprawę.
(Iza) – Robisz wszystko bez zarzutu, tylko zanim rzucisz się z mieczem na ludzi, skonsultuj się ze mną.
(Joanna) – Następnym razem tak właśnie zrobię.
(Iza) – wyciszona – Słyszę kroki. Gdzieś na wiadukcie. Nadal tam jest.
(Joanna) – Naprawdę? A ja czuję… - skupienie – Odór krwi…
(Iza) – I nie jest to jej krew, trupia krew.
(Joanna) – Stoi na mostku – pokazała – Wygląda jakby chciała, cholera, musimy się pospieszyć – używając przenosin – Nie zamierzam się cackać z chodzeniem.
(Iza) – Nie byłam przygotowana, ech… No dobra, nie wystraszmy jej.
(Iona) – siedząc na barierce – Po co tutaj przyszłyście?
(Joanna) – Możesz zejść z barierki? W naszą stronę.
(Iza) – Nie przyszłyśmy cię dobijać. Pragniemy z tobą porozmawiać.
(Iona) – Mogę zejść, ale w swoją stronę. Tak czasem trzeba, gdy ścieżki wyborów się kończą.
(Joanna) – O czym ty mówisz?
(Iona) – Musiałam ich zabić, choć nie planowałam tego. Jeszcze za pierwszym razem, nic im nie było. Pomogłam im przedostać się na drugą stronę ulicy, bo zasypana. Odeszłam tylko na chwilę, by odsapnąć. Oni byli chorzy, Iza. Nie zostali ugryzieni, ale… Oczy przekrwione, stadium początkowy przemiany i organy świeżo zanikające. To jakaś odmiana grypy, dla bezpieczeństwa, nałożyłam prowizoryczne rozpylarki, które chronią zewnętrzny obszar. Wszystkich obecnych, żywych, musiałam zabić. Nie było czasu na ratunek… Teraz to nie wiem czy decyzja była słuszna. Tak czy inaczej, nie żyją. A boję się, że i ja mogłam się zarazić. Mam swoją odporność, ale niczego nie mogę być pewna. Mogę się tylko domyślać…
(Joanna) – Ona bredzi, Voltarzy są odporni na wszelkie toksyny. Możemy się najwyżej przeziębić czy mieć migrenę.
(Iza) – Wyglądasz w miarę normalnie. Jesteśmy we dwie. Nawet jeśli skoczysz, zdążymy cię złapać. Oszczędźmy sobie tego. Cokolwiek zrobiłaś, wierze, że musiałaś. Dla zabawy nie zabijamy ludzi. Zabijamy wtedy, gdy zmusza nas sytuacja. Ci ludzie z pewnością są wdzięczni tobie, że nie cierpią już dłużej. Ja jestem tobie wdzięczna, że zapobiegłaś większemu złu, więc proszę nie obarczaj się.
(Iona) – Może masz rację, sama nie wiem. Przywiązałam się do pomagania. Nigdy nie zabijałam tych, którym chciałam pomóc. To nie jest jak z zabiciem prostych trupów. Oni byli tacy ludzcy…
(Joanna) – Cokolwiek to było, nie musimy się chyba martwić. Twoje pole działa nadal i żadna zaraza wydostać się nie mogła. Zaczekajcie chwilę, wezwę tutaj ekspertów, to oczyszczą kwarantannę i znów będzie tu bezpieczniej – odchodząc na bok
(Iza) – Dobrze się spisałaś. Może słowo moje mało znaczy, ale…
(Iona) – Zaczekaj… - przerwała – Znaczy, wiem to od kiedy cię poznałam. Skoro mówisz, że postąpiłam dobrze, a tamci ludzie mi wybaczyli, że ich zabiłam, to może nie spieprzyłam wszystkiego… - wycierając twarz – Nie lubię płakać, wybacz. Miałaś do mnie jakąś sprawę, podobno.
(Iza) – To delikatna sprawa, a jeśli chcesz dojść do siebie, to…
(Iona) – schodząc z barierki – Już mi lepiej. Kubeł zimnej wody w postaci waszych słów nieco mi pomógł. Pierwszy raz spotykam się z taką sytuacją. Nie żebym była słaba, och, wiesz o co mi chodzi.
(Iza) – Z całą pewnością rozumiem. Wyprawiam się do Torunia, niedługo. Formuję drużynę na czas pobytu, tymczasowo.
(Iona) – Pomyślałaś zatem o mnie, co? Nie wiem co mam powiedzieć. Nie sądzę, że jestem jakaś wyjątkowa, ale skoro ty tak mówisz, to musi być prawda.
(Iza) – Pewna osoba – patrząc na Joannę – objaśniła mi, że nie powinnam sama na wrogi teren się udawać. Postanowiłam utworzyć pięcioosobowy zespół.
(Iona) – Co właściwie ode mnie oczekujesz? Z ciekawości pytam.
(Iza) – Umiesz eliminować pojedyncze cele i pozostawać niewykryta, prawda? Można powiedzieć, że jesteś specjalistką w dziedzinie szybkich działań operacyjnych, priorytetowych.
(Iona) – Nie wiem skąd posiadasz takie informacje, ale… Z grzeczności nie zaprzeczę. Powiedz tylko, kiedy jest wymarsz, to zjawię się w miejscu odprawy.
(Iza) – Jutro o wschodzie słońca, przy starym moście na Radziwie, od naszej strony. Na miejscu dowiesz się wszystkiego.
(Iona) – No to w takim razie jesteśmy umówione – uścisk dłoni – Zdążę skompletować sprzęt. Zatem do jutra, Iza. Zakładam, że Joanna też jest wcielona.
(Iza) – Cóż, sama się zgłosiła.
(Iona) – To dobra wojowniczka. Do jutra, przyjdę przed czasem – odchodząc
(Joanna) – Załatwione, pół godziny wystarczy. Tymczasem musimy się zbierać. Iona odeszła zadowolona?
(Iza) – Zaszczycona i trochę smutna.
(Joanna) – Ważne, że się zgodziła. Teraz idziemy pod Odyna.
(Iza) – Zbliżonej lokalizacji pewnie nie znasz.
(Joanna) – Nie znam, lecz mogę ci opowiedzieć po drodze. Tylko wezmę środek transportu.
(Iza) – Igor może nas zabrać lub Osa.
(Joanna) – Nie rozumiesz, nie możemy. Nikogo nie angażujemy w ten plan.
(Iza) – Dowiedzą się, gdy zobaczą.
(Joanna) – A kto powiedział, że zdążą zobaczyć? Jesteśmy dość szybkie.
(Iza) – Joanno…
(Joanna) – Dość zmarnowałyśmy. Wracajmy do siebie, czeka nas dłuższa podróż.
Kilka godzin później, trasa Tczewska
Dokładnie przez nikogo niezatrzymywany, wojowniczki obrały kurs na północ, blisko traktu Czarnych. Początkowo nic Izie nie świtało, ponieważ Joanna jak to ma w zwyczaju, najlepsza zostawia na koniec. W okolicach Tczewa do młodej liderki dochodziła myśl, że bardzo dobrze zna trasę, którą jadą. Przy mijaniu Grudziądza mogła się jeszcze mylić, lecz sprawdziły się jej dumania. Joanna sama przytaknęła potem pod dyktando Izy, odnośnie miejsca docelowego ich przejażdżki. Znakiem potwierdzającym były dwie wieże odsłaniające się w oddali, za horyzontem. Iza wiedziała, że chodziło o Gdańsk. Nie sądziła, że tak prędko wróci do miejsca kaźni tysiąca niewinnych ludzi. Tamtego dnia uratowało się niewielu, a ci, którzy zdołali uciec z dawnego składu, do tej pory zdążyli pomrzeć. Sama przywódczyni nie mogła uwierzyć jakie spustoszenie nastało po napływie największej hordy zombie.
Po dojechaniu, wyjście wywołało co większe zdziwienie. Przez chwilę wyobraziła sobie Iza jak wyglądało to wszystko jeszcze niecałe trzy lata wcześniej. Teraz to wszystko stało się odwrotnością, a z wielkiego azylu dla ocalałych zostało tylko przykre jedno wielkie martwe cmentarzysko. Większość budynków nadal ma na sobie historie dawnych wydarzeń, zamarzniętą krew na ścianach. Śnieg zasypał wiele ciał, rozróżniając przemienionych oraz prostych ludzi. Co krok po skrzypiącym białym puchu, to jucha uwalniała się ponownie spod grubej warstwy śnieżnobiałych płatków. Przerażający skrzyp ziemi, która stała się kołdrą dla wszystkich, którzy w niej spoczęli. Dosłownie to dziewczyny doszły do celu, po trupach, zimnych trupach.
Planowały pierw zrobić sobie tourne po miejscach, które pamiętają ze swoich przechadzek. Jeśli to nie zdałoby egzaminu, ruszą na punkty obserwacyjne, tam, gdzie powietrze głębiej wnika w nozdrza. Joanna nie mówiła na razie nic, tylko podążała za Izą. Natknęły się pierw na rozwaloną bramę główną, która była zarówno początkiem upadku obozu, jak i jego ostatecznym końcem. Wspomnienia wracały, jak gdyby to stało się ledwie wczoraj.
(Iza) – To nie miało prawa wypalić, zbyt wielki napór na bramę… Nawet ciut ich to nie spowolniło. Weszli jak do siebie, zabijając niemal wszystkich, którzy stanęli im na drodze.
(Joanna) – Gdyby tylko stosowali się do wytycznych. To strach sprowadził na tych nieszczęśników śmierć. Ustawieni na dogodnych pozycjach mogliśmy odzyskać kontrolę nad obozem. Trupy napierały tylko i wyłącznie z jednej strony. Mieliśmy środki, by przeżyć. Znaczy się, ten nowy komendant miał. Im więcej czasu minie, to wiesz, sądzę, że śmierć Konrada to był największy nasz błąd.
(Iza) – Nie było jeszcze tylu Voltarów. Kto miał mu biec na ratunek?
(Joanna) – Byłam w innym miejscu. Choćbym znała przyszłość, nie dałabym rady go uratować na czas. Jeśli góra by go nie zabrała, miasto pewnie trwałoby do teraz… Co widzę w tej chwili? – puszczając parę z ust – Jedna upadłą ruinę.
(Iza) – Chodźmy dalej, tylko…
(Joanna) – Zauważyłam. Pod nogami mamy istny trupi dywanik…
(Iza) – Uwierzysz, że jeszcze wtedy tętniło tu życie?
(Joanna) – Jeżeli byśmy odparli trupy, to zapewne Dywyzjon by nie istniał.
(Iza) – Wiele rzeczy mogło wyglądać inaczej.
(Joanna) – Gdańsk mógł być nadal potęga, ale w serca ludzi wtargnął lęk, to są współwinni upadku swojego i miasta. Przez to też zginęło kilku naszych wspólnych znajomych. Trupy niczemu winne. Po prostu inni pozwolili im się panoszyć.
(Iza) – Byśmy zostali, to byśmy poginęli.
(Joanna) – Wiem, ale… To był największy azyl w kraju. Azyl, który padł ot tak…
(Iza) – Niedobitki jeszcze słychać.
(Joanna) – Znasz powiedzenie, wrzuć kamień, a odezwie się morze? Wolałabym tego tutaj nie sprawdzać. Ktokolwiek czy cokolwiek tu przebywa, to albo prości bandyci lub bardziej do mnie przemawia chodzące truchło, tak zwane newcomery.
(Iza) – Dziwne uczucie, znów chodzić tymi ulicami, którymi dawniej chodziłam…
(Joanna) – Zaraz zajdziemy do miejsca, gdzie zaczęła się moja znajomość z Klaudią.
(Iza) – Chyba zaczynam się domyślać.
(Joanna) – Hmm, chyba pamiętam jeszcze… - stanęła w miejscu – Tak, to ta uliczka.
(Iza) – Klaudia wiedziała wtedy, że jesteś Voltarką?
(Joanna) – Nie, dowiedziała się później. Nie chciałam jej dokładać stresu. Zakochałyśmy się w sobie, jak normalna dziewczyna w normalnej dziewczynie. Wiadomo, że dowiedziała się potem o prawdzie, ale jakoś ją zaakceptowała. Na początku to opaskę, odburkiwałam, że to dziki pies.
(Iza) – Więc nie straciłaś tego oka wcale.
(Joanna) – Nie straciłam. Nauczyłam się przez przyzwyczajenie nie otwierać go zbyt często. Używałam umiejętności wtedy, gdy musiałam. Na początku, by móc szybko przenosić informację z jednego końca Gdańska na drugi. Długa przerwa była, aż zjawiliście się wy, z Mathiasem i innymi. Dlatego nie dałam się ugryźć, bo wcześniej unikałam ciosów. Przy was się blokowałam, nie chcąc ujawnić prawdziwej mojej tożsamości.
(Iza) – Było ich za dużo, i tak wiele więcej byś nie zrobiła.
(Joanna) – No i jesteśmy. Młyn, przy którym wszystko się zaczęło – spoglądając na ruinę – Teraz kupa desek, nic z dawnej chwały tego miejsca.
(Iza) – Dalej masz uraz do tego, że wolała uratować ciebie, a nie kogoś innego?
(Joanna) – Miałam więcej odporności, niż tamta biedna kobieta. Już mi przeszło. Teraz mam na myśli to, że gdyby wiedziała tamtego dnia, na pewno zmieniłaby swój wybór.
(Iza) – A jestem pewna, że drugi raz zdecydowałaby się identycznie.
(Joanna) – Iza, pieprzysz od rzeczy. Idziemy dalej, nim łzy mi napłyną do oczu… Idziesz? Iza…
(Iza) – Tylko chwila, coś robię. Nazwiesz to bazgrołem, ale choć coś po sobie zostawimy.
(Joanna) – Rozumiem, co chcesz przez to przekazać.
(Iza) – To zależy od wiary.
(Joanna) – Dywizjon nad wami czuwa. Ładne zdanie, choć niewielu tak to podzieli.
(Iza) – Możesz uronić łzę przecież. To nic złego, wzruszać się.
(Joanna) – Przy tej temperaturze nie wypada. Jesteśmy na obcej ziemi, nie wiemy co nas czeka. Na wodospad przyjdzie czas później.
(Iza) – Będę więc na razie milczeć
(Joanna) – Teraz nie wyjdę na chamską i powiem, mniej mów ze względu na Odyna. Jest taki jak my, i mógł dawno nas wykryć. Tylko ta stara przelana krew zniekształca jego zapach…
(Iza) – Może dlatego wybrał takie miejsce.
(Joanna) – Ktoś kto nie chce być znaleziony, się kamufluje jak może, bez nakładania na siebie trupiej krwi czy flaków. Teraz na razie zamykamy się, dochodzimy do rozleglejszej części miasta.
Chwilę później, pozostałości Oruni
Po przejściu większego odcinka w ciszy, Joanna postanowiła na chwilę się zatrzymać. Stanęły sobie na małym mostku, który łączył mini wyspę z resztą Gdańska. Przed pandemią istniało do niej kilka dojazdów. W czasie świetności azylu dobudowano pięć dodatkowych odcinków, odcinając Orunię od swoich słynnych cieków. Podczas inwazji trupów na Gdańsk, dwa lata wcześniej, prawie wszystkie połączenia uległy zniszczeniu, a ostało się jedno jedyne, na którym teraz obie dziewczyny stoją.
W ciągu jednej chwili przeszedł je dreszcz, gdy wpatrywały się w dalsze zakątki zrujnowanego miasta, porównując co było i jak jest obecnie. Jeszcze zabawniejsze, że już miały okazje obie stać na tym samym moście. Przed samą wyprawą, którą organizowała Joanna. Wtedy niestety Iza została odsunięta, by pozostać bezpieczna, ponieważ tamtego dnia było niebezpiecznie przez znajdujące się w okolicznych lasach Gdyńskich gromadki zombie, a dawna drużyna w przeszłości nie posiadała dobrego sprzętu.

Offline

 

#2 2017-08-31 19:46:35

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 39 - Opracowywanie bomby

Spokojne delektowanie się widokami zakłóciło dziwne skrzypnięcie. Drewniana kładka zaczęła się gibać, aż w końcu śnieg ujawnił prawdziwą naturę konstrukcji. Posiadała wiele dziur, niełatanych przez nikogo od bardzo wielu miesięcy. Niestabilna kładka załamała się pod dziewczynami. Nie mogły tego przewidzieć. Wszystko działo się zbyt szybko. Wpadły do lodowatej wody, a przez swój ekwipunek, blisko brzegu nie były. Po dostrzeżeniu sytuacji, Iza wstrzymała oddech, rozglądając się wokół. Pod zamarzniętą powłoką pływały martwe ciała, większość bez oznak życiowych. Joanna powoli wydostawała się na powierzchnie, a Izie szło nieco trudniej. Nieoczekiwanie poczuła ucisk na swojej stopie. Nie miała jak się wyrwać, krytyczna temperatura i brak oddechu sprawił, że jej siły zostały połowicznie zaniżone. Sięgnęła odruchowo po miecz, na ślepo uderzając pod swoje nogi, tymczasowo zagrożenie minęło. Gdy tylko zbliżała się na powierzchnię, od tyłu kolejny trup zaczął obmacywać jej brzuch. Tym razem nie było jak się uwolnić. Ręce unieruchomione, ciężar uniemożliwił wypłynięcie, a powietrze w płucach powoli się kończyło. Iza postanowiła użyć w krytycznej sytuacji swoich czerwonych oczu, na chwilę wstąpiły w nią nowe siły i uderzała swoimi plecami o wystające skały, mając nadzieję, że pod naciskiem natrętny trup puści swą ofiarę. Stało się, w końcu Iza odzyskała wolność, lecz traciła oddech. Ostatnimi tchnieniami złapała się podwodnych kondygnacji kładki i jakoś dotrwała do końca. Wyciągnęła na powierzchnię pierw jedną rękę, Joanna wtedy mogła zainterweniować. Druga ręka wyrzuciła na pomost miecz. Wystarczyło kilka głębokich wdechów, a tętno uspokoiło się. Obie dziewczyny były przemoknięte i nie mogły ot tak podróżować dalej. Joanna wzięła Izę pod ramię i razem poszły w jedno najbardziej pewne miejsce. Tym miejscem na wysuszenie ubrań okazała się dawna siedziba Asasynek, dawnego oddziału specjalnego, którym dowodziła właśnie ona. Zamek wydawał się nienaruszony, więc uznano, że nikt po inwazji nie penetrował budynku. Widać było po nim ogromne zniszczenia, ale wszystkie rzeczy niemal pozostały na miejscu. Nawet stół, z wbitym nożem myśliwskim w dębowe drewno. Prócz samoistnych zmian, większość ruchomości znajdowała się tam, gdzie zawsze. Choć ucierpiała najbardziej duma Joanna, gdy ujrzała leżące na ziemi potłuczone zdjęcie, na którym pozowała ze swoimi przyjaciółkami, z których obecnie żyje tylko jedna członkini.
Iza zdjęła przemoczony płaszcz i zawiesiła nad kominkiem, który rozpaliła z resztek spróchniałego drewna. Joanna tymczasem gładziła starą fotografię z bolesnym sentymentem.
(Iza) – Tęsknisz za nimi?
(Joanna) – Były ze mną od samego początku. Zdążyłyśmy się w jakimś stopniu pożegnać, ale… Nie byłam przy ich śmierci. Tak samo z Klaudią, choć byłam tak blisko.
(Iza) – Jeśli nadal chcesz o tym myśleć, weź zdjęcie ze sobą. Jeżeli jednak wolisz zapomnieć, po prostu wrzuć zdjęcie do kominka. I w końcu rozbierz się z tego ziąbu.
(Joanna) – Za chwilę. Muszę jeszcze coś zrobić.
(Iza) – Ja muszę usiąść… - siadła przy kominku – Od tego ciepła od razu lżej na duszy. Wiedziałaś o tym, że ten pomost jest tak łamliwy?
(Joanna) – Nikt dawno nie majstrował przy nim. To co pod wodą było znacznie ciekawsze.
(Iza) – Przekonałam się na własnej skórze. Jak te szwendy wytrzymały tyle pod wodą…
(Joanna) – Nie musiały. Wystarczyło, że to my naruszyłyśmy ich kriosen, a przebudzenie nie zrobiło im różnicy. Dla nich to było jak kolejny dzień, choć faktycznie okres czasu był znacznie wydłużony.
(Iza) – Powinniśmy rozejrzeć się po okolicy, ale inaczej. Nie chcemy znów wpaść do niewidzialnej dziury. Tym razem nam się udało, ale nie zawsze będziemy mieć tyle szczęścia.
(Joanna) – Jest opcja wejścia na wieżę. Gorzej, że obecna architektura… - kichnięcie – Mocno nam to utrudnia. Będziemy musiały obkrążyć strefę więzienną i przedrzeć się przez stare miasto. Tam w okolicy będzie najbliższa wieża. Tego potrzebujemy. Rozeznania terenu.
(Iza) – Chcesz zabrać ten nóż ze sobą?
(Joanna) – Wbiłam go w dzień przed inwazją. Powiedziałam, że dopiero go wyjmę, gdy spełnię obowiązek.
(Iza) – Jaki to obowiązek?
(Joanna) – Gdy umrę. Sądzę, że dawna Joanna umarła wraz z tym miastem. A taka stal może się mi teraz przydać. Może ktoś mi wykuje z tego noża ładny miecz.
(Iza) – Chcesz przekuć dawne ostrze w nowe. Jakbyś przelała kawałek historii.
(Joanna) – Kawałek historii oraz dawnego życia. Nie odrzuciłam dawnej siebie, więc choć tak mogę to uhonorować oraz te, które mi ufały i oddały życie za wolność moją i twoją.
(Iza) – Zdejmijżesz ten cieknący kapok. I nie myśl o tym. Dajmy sobie kwadrans, bo jeśli człowiek, którego szukamy, zorientuje się, że depczemy mu po piętach… To stracimy go z zasięgu.
(Joanna) – Jeśli jest z tych mądrych, to już dawno się zorientował, w chwili, kiedy postawiłyśmy pierwszy krok w Gdańsku. Nikt bez powodu nie wybiera takich miejsc, Iza.
(Iza) – Wybrał miejsce, do którego mało kto chce wracać.
(Joanna) – Właśnie o to chodzi. Miejsca okrzyknięte złą sławą skutecznie odstraszają niedzielnych ciekawskich. Jednakże dla Voltarów nie sprawia to żadnej różnicy. Pod tym względem jesteśmy tak nieprzewidywalni, co zuchwali.
Iza na chwilę wstała, by sprawdzić co z ubraniem. Ciepło kominka szybko ocieplało zamoczone wcześniej odzienia. Temperatura domowego ogniska niemal zdążyła całkowicie wysuszyć jej płaszcz. Roztworzyła drzwi, wpuszczając przyjemny chłodek do środka, który powiewał Izie na twarz, znacznie pobudzając krążenie w naczyniach krwionośnych. Joanna długo się nie zastanawiała. Spojrzała ostatni raz na popsutą fotografie, zabrała ze sobą nóż i kierowała się do linki z ubraniami. Na dworze delikatnie się uspokoiło. Śnieg przestał padać, a bardziej pusty wicher uderzający w zbite okna dawał o sobie znać. Iza poderwała więc swój płaszcz, przymocowała miecz na plecach i wyszła pierwsza. Skierowała głowę w górę, delikatnie przymrużając oczy, pozwalając zimnu pieścić jej lekko bladawą delikatną cerę. Trochę trwało nim ta druga wygrzebała się z chałupy. Nie poprzestając jeszcze na symbolicznej fajce pokoju, za poległe siostry w boju. Niechętnie, lecz zachowując honory, odebrała od Joanny jednego fajka, przypalając swoją zapalniczką suchy koniec. Przez sytuację niebywale ciężką zapalenie papierosa było nie lada wyczynem. Przyjaciółka naniosła dłonie wokół dłoni Izy, dając mniejsze ujście powietrza, dając ogniowi zapłonąć na nowo. Tak w milczeniu obie wpatrywały się w niebo, oparte o starą podniszczoną kamienną cegłę.
Po wypaleniu tytoniu, rzuciły świstki na ziemię, intuicyjnie depcząc je w następnej kolejności. Czekała dziewczyn krótka wyprawa przez obrzeża Gdańska. Musiały się zatem powoli zbierać. Ledwo co zdążyły rozstać się z okolicą, a poczuły coś. Nic dziwnego by w tym nie było, gdyby fakt, że obie miały te same wrażenia. Ktoś młode dywizjonerki obserwował, a nie chciał się ujawnić. Sprawy uległy zmianie. Myśląc, że ktoś mógł je podsłuchiwać, Joanna dała Izie znak skinieniem głowy, że pójdą krótszą trasą, takiej, której przeciwnik nie znał. Na spokojnie, bez pośpiechu. Nie zdało się to na wiele. W pewnym momencie tajemniczy obserwator zdradził się, cichym kichnięciem. Zaczęła się pogoń, myśliwego za zwierzyną. Jednak nie, myśliwych było więcej. Co najmniej kilka par oczu i nóg, śledziło trasę voltarek. Tuż tuż, przy każdym zakręcie słyszały zgrzytanie śniegu po nogami, gdzieś w tyle. Spoglądanie w tył tylko by ich spowolniło, centralna wieża znajdowała się w zasięgu wzroku. Kiedy tak już niemal sięgły klamki od drzwi, śnieg rozwiał się w najbliższej okolicy. Okrył twarze Joanny i Izy, tak, że przez chwilę nie mogły nic widzieć. Na ślepo wyciągnęły miecze przed siebie, drugą dłonią pomagając sobie z białym puchem. Po zorientowaniu się w sytuacji, wokół nich zebrała się mała grupka osób.  Dwie dziewczyny i trzech chłopa. Nosili na sobie futrzaste kurtki, z metalowymi obiciami na ramionach. Na plecach miecze dwuręczne, każdy w innym kształcie. Znak charakterystyczny było widać na twarzach. Niebieskie tatuaże przylegające do prawej strony lica, w kształcie wilka z roztwartą paszczą, na wysokości oka. Nie wyglądali na bandytów, a wzgląd spod ich oczu sprawił, że Iza od razu poznała ich ogólną tożsamość. To byli Voltarzy, przesiadujący na ruinach miasta, które niegdyś było azylem. Prawda była taka, że część wilczych wojowników przebywała w Gdańsku już wcześniej, nawet w czasie jego upadku. Wielu takich nie przejęło się kaźnią na ulicach. Pozostawali w regionie, dobijając niedobitki, stając się częścią i fundamentem nowej upadłej przez zwykłych ludzi cywilizacji. Początkowo nikt nie reagował. Joanna schowała swój miecz, Iza nadal trzymała przed sobą, doszukując się prawdy, a póki jej nie pozna, jej ostrze nie spocznie w pochwie.
(Iza) – Śledzicie nas od dłuższego czasu, coście za jedni? Co do jednego mogę być pewna.
(Mei) – My też do jednego możemy być pewni. Choć w moim przypadku nawet do dwóch. Krótką pamięć masz, Izabelo. Choć przez ten chaos, mogłabym to zrozumieć.
(Iza) – Mam cię skądś znać?
(Endrin) – Mei, nie czas na wspomnienia.
(Iza) – Powiedziałeś, że ona nazywa się… Mei?
(Joanna) – Co jest? Znasz tą tutaj?
(Mei) – Rok temu uratowałaś mnie, gdy byłam bliska śmierci. Jakby na to nie patrzeć, wtedy obie byłyśmy normalne. A teraz, nieźle, prawda? Obie dostałyśmy szansę na odkupienie. Ty dowodzisz dawnej stolicy tego kraju, a ja znalazłam swoje miejsce w szeregu.
(Iza) – Jeśli nazywasz swoim odkupieniem to, że uciekłaś po tym jak chcieliśmy cię zabrać do siebie, to faktycznie. Zostawiłaś liścik, że dasz sobie radę.
(Widow) – Dała radę, masz dowód przed oczami. Później powspominacie przeszłość.
(Joanna) – Powiedzcie, komu sprzyjacie? Czy jesteście banito podobni, którzy pozyskali voltarskie dna?
(Rendon) – Hejże… Porównujesz nas do tych skromnych brudasów, którzy robią co chcą i biorą co chcą? My zostaliśmy tutaj na straży. Sama się przekonałyście, że grunt potrafi zarwać się pod nogami.
(Iza) – Widzieliście, że mogłyśmy tam umrzeć.
(Horn) – Nie wiedzieliśmy kim jesteście. A jeśli grabieżcy czy Czarni, to mała strata. Teraz dopiero mamy świadomość, że wasza wizyta coś musi znaczyć. Biali mało kiedy się tu zapuszczają, od upadku praktycznie nikogo takiego tutaj nie było – westchnienie – Aż do dziś,
(Iza) – Jak to rozumiesz? Jak to od upadku?
(Odyn) – spoglądając z okna – Voltarzy byli, są i będą. Upadek Gdańska był zaledwie początkiem. Nie daj sobie wmówić, że podczas gdy ludzie sobie żyli w Azylu, to voltarkini siedzieli na dupskach i zbijali bąki. Mniejszość, ale zawsze. Wyście uciekli, ratując swoje życie, a ci, którzy zostali, ocalili ten fragment północy – popijając kielich – Ten metal był pierwszą rzeczą, którą wygrzebałem z ziemi. Niech to będzie symbol naszego zwycięstwa, powstrzymaniem agresji ze strony tych pieprzonych jebniętych trupów.
(Joanna) – Sądzisz, że to Wy ocaliliście północ?
(Odyn) – Całą? Nie, raczej nie. Ten ośrodek, owszem.
(Iza) – Odyn, jak mniemam?
(Odyn) – Od razu wiedziałem z kim mam do czynienia. Moi mniej przystrojeni w wiedzę towarzysze mogli tego nie dostrzec w pełnej krasie. Zaszłyście spory kawałek drogi, zostawiając Płock na pastwę losu. Powiedz mi, czemu niepokoisz dawne duchy? Chciałaś zobaczyć co pozostało z Azylu? Zobaczyłaś, a teraz ładujcie się do auta i wracajcie. Tutaj nic dobrego was nie czeka.
(Iza) – Odejdziemy, ale tylko z osobą, której potrzebujemy.
(Mei) – Nie masz chyba mnie na myśli?
(Odyn) – Sądzicie, że znajdziecie? Jak się nazywa?
(Iza) – Patrzymy na niego.
(Joanna) – Jesteśmy tutaj ze względu na ciebie.
(Iza) – Cenimy sobie widoki, ale nie narażałyśmy życia bezcelowo. Uznałyśmy, że jesteś idealnym kandydatem.
(Odyn) – Kandydatem, do czego niby? Wywieźć mnie i zabić prosto nie jest. Powiedzcie o co wam chodzi, lub już powoli wracajcie do siebie. Najlepiej prosto i na temat, nim zeźlę się jeszcze bardziej.
(Iza) – Tworzę drużynę i…
(Odyn) – Niech zgadnę, potrzebujesz kogoś lepszego od siebie, by twój kuper chronił? Spokojnie, tylko żartowałem. Trafiłyście bezbłędnie, owszem, nieco potrafię, a moja tarcza wciąż lojalna. Problem leży w tym, że ja nie trzymam niczyjej strony. Złamałbym swoje zasady, gdybym przystał na twoją propozycję.
(Joanna) – Nie musi to być wieczna umowa. Potem możesz wrócić na swoje mroźne pustkowie i dalej użerać się z trupami pod lodem. Jednak, możesz zawsze pomyśleć, gdzie twoje umiejętności się przydają, a gdzie marnują się.
(Endrin) – Pamiętajcie, kto odbił miasto.
(Joanna) – Posłuchaj mnie, chłopcze. Uratowaliście miasto, pozwalając umrzeć tysiącom, a dopiero po ich śmierci zdecydowaliście się łaskawie sobie przypisać sławę. Więc nie mów mi tutaj o honorze. Przyszliście na gotowe, jest na to określenie. Pójście na łatwiznę.
(Widow) – Na twoje słowa też jest, szpiegmistrzyni, Joanno. To ingerowanie w nieswoje sprawy.
(Odyn) – Rozwiń swoją myśl, konkretnie po co tworzysz drużynę? Nie w brud na miejscu masz chętnych? Retoryka pozwala mi myśleć, że to waga państwowa. Nie mówcie, że lek już gotowy?
(Iza) – Śmieszy cię to? Nie chcesz końca tego szaleństwa? Z trupami i Thiasamem?
(Odyn) – Thiasam jedynie przeszkadza mi tak personalnie. Ale nie ma po co go zabijać, trzeba się z człowiekiem dogadać. Raz miałem okazję go spotkać przelotnie, to nie wydawał się taki zły.
(Iza) – Owszem, nie każdy jest zawsze tym, za kogo się podaje. Ale to nie sprawia, że osiągnięcia są też zmyślone.
(Mei) – Twoje osiągnięcia są zasługą kogo innego. O ile pamiętam, to sama przejęłaś sporo zaszczytów po twoim zmarłym ukochanym.
(Iza) – On nie umarł, do cholery… - aktywacja oczu – Mogę pokazać siłę swoich racji, jeśli normalne argumenty nie trafiają. Mogę także użyć znacznie ostrzejszych środków perswazji, blya.
(Odyn) – Normalnie bym nie protestował, gdy kobiety się biją… Ale po co robić sobie problem. Mei, jesteś mi droga i nie chciałbym marnotractwa twoich talentów. Izabela, utrata twojej osoby nie zatrzyma szarży Czarnych przed przejęciem władzy.
(Joanna) – Więc jednak obawiasz się Kordonu.
(Odyn) – Czarnych, wszystkich ich. Kordon to tylko jeden skrawek. Wolę już kraj pod kuratelą Białych.
(Iza) – Więc postanowiłeś do nas dołączyć?
(Odyn) – Nadal nie usłyszałem po co to wszystko. Mogę iść nawet w największe gówno, lecz muszę wiedzieć ile ma głębokości i jak pachnie. Powiedzcie, to bardzo głębokie śmierdzące gówno czy mała pyrka, przez którą da się przeskoczyć?
(Iza) – Coś pomiędzy tego, cholera jasna, o czym my tu rozmawiamy…
(Joanna) – Pięcioosobowy zespół, a twoja tarcza powinna dać nam ochronę.
(Odyn) – A co z moimi tutaj? Nie zostawię ich.
(Mei) – Ruszymy waszym tropem.
(Iza) – Jeśli to ma się udać, to musimy działać zgodnie z planem.
(Odyn) – Najwyżej nie będziecie się zbytnio wychylać, co wy na to? Chcę jeszcze móc tutaj wrócić.
(Joanna) – Wszystko zależy od tego, czy twoi przyjaciele nie zdecydują się sabotażować naszego przedsięwzięcia.
(Rendon) – Zostaniemy, skoro tak trzeba.
(Mei) – Dalej nie ufamy waszym intencjom.
(Odyn) – To gdzie punkt spotkania?
(Iza) – Most Solidarności, w pobliżu Płocka. Potem zabierzmy cię do pozostałych.
(Odyn) – Czyli mam się pakować?
(Joanna) – Jutro zbiórka, lepiej byś się nie spóźnił.
(Odyn) – wyciągając rękę – To mamy układ.
(Iza) – Istotnie – schowała miecz – Mamy układ. Co zrobisz, gdy skończy się zadanie?
(Odyn) – Jeszcze nie postanowiłem, a teraz… Dajcie mi się pożegnać z resztą.
(Iza) – klepnęła Odyna w ramię – Nie opuszczasz ich na zawsze. Do jutra.
(Joanna) – No i witaj w drużynie, przystojniaku – odchodząc
(Iza) – Musiałaś? Przecież jesteś…
(Joanna) – przerwała – Jestem, ale czy to mi broni prowokować innych? Poza tym ta chodząca landryna Mei, miała coś do ciebie, to postanowiłam jej dogryźć. Lepsze to niż rzucanie się z mieczem.
(Iza) – Poniosło mnie. Byłam gotowa myśleć, że wyciągnie swój i zacznie się jatka.
(Joanna) – Widziałam jej spojrzenie, była gotowa walczyć. Na pewno doszłoby do walki, gdyby nie charyzma naszego najnowszego nabytku. Konserwatywny, takiego Odyna zapamiętałam.
(Iza) – Boję się jedynie, że po wszystkim będzie chciał odtworzyć Gdańsk. Po rozbiciu dziele się wiele.
(Joanna) – Wojny zawsze były. Jeśli się wybijają, to nie możemy nic z tym zrobić. Odyn bywał przemądrzały i zasadniczy, ale nie postępował głupio. Wierzę, że połączy się z nami. Nasze raporty i tak pokazują, że tracimy kilku voltarów dziennie. Garstka kilku nowych nie zmieni niczego, ale choć nie będziemy w walce sami. Jeśli nie my, to Thiasam ich przejmie siłowo lub ktoś innych najmie.
(Iza) – Jutro będzie sam, bez swoich wpływowych ludzi. Może nasza piątka da mu argument, że wszyscy chcemy dobrze.
(Joanna) – Wiesz, jedno mnie zdziwiło. Narzekał na Czarnych, nie? Ale o trupach niewiele, jakby go tak nie ruszały.
(Iza) – Duma odbicia upadłego miasta wielce ich podbudowała.
(Joanna) – Tylko, że przedtem pozwolili umrzeć tysiącom niewinnym. Jak można było na to wszystko patrzeć, słyszeć przez wiele godzin jęki umierających i tylko czekać. Ja miałam swoje powody, ale oni mieli tylko siebie i wiedzieli co potrafią. Mimo tego nie zrobili nic. Przeczekali noc i wybili niedobitki, które jeszcze szukały pożywienia.
(Iza) – Nie umiemy cofnąć się, uratować Gdańsk i powrócić. Wiele osób mogłoby dożyć, ale to byłaby fikcja, której nie chcę propagować.
(Odyn) – znienacka – To prawda, nikt nie chce żyć w fikcji.
(Iza) – Strasznie ciekawski jesteś naszych obiekcji.
(Joanna) – Przyszedłeś przechwalać się nim uderzysz?
(Odyn) – Po prawdzie, tak. Odyn uderzył w stół i znalazł w nim pewne znalezisko. Chciałem go wam dać, jako dowód zaufania.
(Iza) – Jeśli to próba umówienia się ze mną, to… Niefortunna.
(Odyn) – Dla mnie to byle co, ale może się wam przydać. Nazywa się Targon – podając nośnik – Nie wiem co jest w środku, ale może coś wyczytacie. Pamiętacie jak mówiłem, że przelotnie spotkałem Thiasama? Podróżował z kilkunastoma ludzia nad morze. Planowali przejąć kontrolę nad największym portem w Łebie. Ogólnie to bardziej miałem styczność z kimś z jego przybocznych. Wypadł mu taki mały shit, to zabrałem.
(Joanna) – To by wyjaśniało zniknięcie statku Normandia. Musieli go przejąć. Słyszałam o fakcie, że chcą pozyskać wsparcie z innych ościennych krajów. Najbezpieczniej przez wodę, bo mało kto się będzie spodziewał.
(Iza) – Dzięki za ten dar zaufania.
(Odyn) – Jeśli moja obecność przyspieszy zakończenie tej farsy, możecie na mnie liczyć.
(Joanna) – pod nosem – Pozostaje jeszcze tylko jeden. Będziemy musiały odtworzyć pewien rytuał, ale powinnyśmy dać radę.
(Iza) – Połączymy nasze esencje, by móc wyszukać ostatnie miejsce jego pobytu?
(Joanna) – Dobrze przewidujesz. Nie poznamy dokładnego położenia, ale dowiemy się gdzie był godzinę wcześniej i co robił. Znajdźmy do tego inne miejsce. Po drodze powiem więcej.
2 godziny później, wzgórze Golubskie
W obie strony rozciągało się masywne ciemnozielone wzgórze, niegdyś porośnięte świerkami i bujnymi trawami. Teraz jest cieniem dawnej świetności. Po wysokich drzewach pozostała pustka w postaci ugiętych wykarczowanych pni. Trawa natomiast nie utraciła blasku, a została pogwałcona wieloma tysiącami par butów. Jedno z niewielu miejsc w kraju, skąd można było dostrzec niemal całe miasto z jego wzgórza. Dobry punkt obserwacyjny, jeśli w przyszłości doszłoby do jakiegoś większego zagrożenia. W pobliżu znajdował się zamek, jedyny prawdopodobnie ostatek po starej husarskiej kulturze. Brama szczelnie zamknięta miała sugerować, że nikt nie wdarł się do środka, ani stamtąd nie wyszedł. Joannie nawet napomniało się, że doszło kiedyś tutaj do uszkodzenia kondygnacji, więc zawalony strop do piwnicy uniemożliwił jakąkolwiek ucieczkę, w przypadku otoczenia. Ludzie, którzy zamknęli się tam, w większości przypadków pomarli z głodu, bądź popełnili zbiorowe samobójstwa. Dawna potęga tego miejsca zanikła, a spośród zrujnowanych budynków, to same wzgórze było jedynie w dobrym stanie. Potem tajemnice zostały rozwiane. Wzgórze oznaczyli wojskowi jako punkt ostatecznej obrony. Rozwiało to grupki trupów na inne rejony, ale koniec końców los miasta był i tak podzielony. Gdzieś w dole walały się fragmenty rozbitego krzyża, który uformowali ostatni pozostali przy życiu mieszkańcy, jako hołd dla zmarłych. Po nastaniu Czarnych na Toruń, natychmiast rozpoczęła się procedura zajmowania zdatnych terenów i niszczenia wszystkiego, co miało kiedyś powiązania z danym miejscem. W pierwszych dniach to właśnie Golub Dobrzyń stał się tym celem. Wywieszono na zamku czerwone flagi z wpisanym w okrąg czarnym wilkiem, wszelkie symbole religijne dawnych mieszkańców zrzucono z urwiska, a drogi główne zaroiły się od kolczastych barykad. Oficjalnie miasto jest niezamieszkałe, ale kto wie ilu niecodziennych gości skrywa się pośród betonowych blokowisk czy podziemnych przejść. Prawdą też było, że szczególnie Goluba voltarzy spod ciemnej gwiazdy iścili sobie prawa na propagowanie swojej prawilności. Wszystko więc miało okazać się fikcją, a okupant miałby być ofiarą. Joanna nie bez powodu wybrała akurat to wzgórze. Krwawa bliska przeszłość nasączyła ziemię krwią, co czyniło ją podatnym źródłem mocy, w kwestii podejmowanych rytuałów. Wystarczyło usiąść na obu kolanach, spinając pięty do pośladków, delikatnie odchylając głowę do tyłu. Dochodziło jeszcze do łapania się za ręce, mówiąc przy tym różne dialekty ze starovoltarskiego. Wtedy następowało skupienie, sięgające wielu kilometrów od aktualnego miejsca. Voltarzy wtedy potrafili wyczuć, gdzie poszukiwana osoba była w ciągu ostatniej godziny oraz co robiła, okraszając wszystko widzialną wizją w czerni i bieli. Do tego potrzebowano dwójki ochotników, bez których nie da się rozpocząć rytuału. Ponieważ siła użyta przez jedną osobę ma tak niebywałą moc, że w mgnieniu oka zabrałaby większość sił życiowych potencjalnego ochotnika. Dwójka zawsze była stabilną i symboliczną liczbą. Zwykle lepiej jest dzielić ciężar na dwoje, tak też jest w tym przypadku. Rozłożenie siły rażącej na parę stanowi dla nich żadne zagrożenie, gdyż skaza rozdwojona zwykle posiada słabszą formę, mniej szkodzącą.
(Joanna) – Rozpętali tutaj piekło. Gdziekolwiek się pojawią, sieją większy zamęt niż te zombiaki.
(Iza) – Po czym poznałaś?
(Joanna) – Zawiesili swoje flagi. To kolejny przykład jak przyszli na gotowe.
(Iza) – W tym przypadku może nie było wyjścia.
(Joanna) – Było nas mniej, ale nadal wystarczająco, aby móc ratować co się da.
(Iza) – Wiadomo, że zajęli swoją część. Po co jeszcze tak to propagować?
(Joanna) – Tutaj historia ma poczucie humoru. Okazało się, że zamek nigdy nie był polski. Żadni komturzy nie zlecili jego budowy. To dzieło pewnego architekta, Dayen z Erys, zaledwie dwanaście lat przed faktyczną budową.
(Iza) – Nic mi to nie mówi.
(Joanna) – Dayen z Erys zwany Królem Wron. Przez swoje zainteresowania dostarczał nowym formacjom posiłki, dzięki wiadomościom przymocowywanym do nóg wron. Pośmiertnie odznaczony, złożony do katakumb zasłużonych, głęboko pod ziemią Mińska.
(Iza) – Czyli to voltarzy byli tu kiedyś panami?
(Joanna) – Niby jak? To nie jest ten kierunek. Po prostu jak się formował kraj, różne rzeczy siedziały w głowach różnych ludzi. Nie znam dokładnych informacji, ale podobno wystarczyło kilkunastu chłopa i Golub stał się na kilka dobrych lat punktem wywiadowczym voltarskiej szlachty. Potem dopiero pojawił się rzeczony nasz rodak, zrodzony z polskiej ziemi, Konrad von Sack. Z taką różnicą, że on nie nakazał budowy, on przyszedł już po wszystkim.
(Iza) – Nic dziwnego, że teraz tak się tym podniecają.
(Joanna) – Podnieta z tego, że jacyś tam ludzie kilka dobrych wieków temu zaskoczyli pijaków i zajęli na krótki okres czasu zamek.
(Iza) – Powróćmy do tego, co ważne. Jak mamy rozpocząć? Zgaduję, że masz cały zamysł zaplanowany.
(Joanna) – Kim bym była, gdybym zaprosiła cię tutaj tylko ze względu na podziwianie widoczków.
(Iza) – Skupmy się. Niedługo słońce zajdzie.
(Joanna) – Krok pierwszy. Klękamy na kolana, z dociśnięciem pięt do tyłka.
(Iza) – uklęknęła – Co dalej?
(Joanna) – Głowa delikatnie do tyłu, nie za mocno.
(Iza) – odgięła głowę – Lubię patrzeć w niebo.
(Joanna) – Złączmy swoje dłonie, by rozdzielić moc na dwie części.
(Iza) – złożyła dłonie na Joanny – Nie czas na takie fanaberie…
(Joanna) – Chcesz znaleźć Dziocha? Więc się skup. Zamknij oczy i powtarzaj za mną słowa.
(Iza) – zamknęła oczy – Ile razy?
(Joanna) – Do skutku, póki nie zadziałają. Musisz mieć dobre zamiary, wtedy tylko zadziała.
(Iza) – No dobra, jakie to słowa? Zaczyna mi drętwieć szyja.
(Joanna) – Pomozhte… Nalest… Podstupnika… Pokazhte… Nam… Ego… Perebyvaniye… Stupte… Vizu… Svoyu… Pered… Nas… Rosperdolsye… Nanovo… Nashiye… Hramy… Otstupte… Ot… Nebes…
(Iza) – powtórzyła
(Joanna) – Do skutku, jeszcze i jeszcze. Nawet jeśli byśmy zdarły gardło – zaczęła frazę
Powtarzanie tych samych zdań przez kilka minut nie zmieniało niczego, a po Izie było widać jak momentami zaczynała wątpić. Ostatecznie trwała w postanowieniu dalej, czepiąc motywację od swojej niezastąpionej i niezawodnej szpiegmistrzyni, Joanny. Po przeszło pół godziny w końcu coś się zaczęło dziać. Wokół odprawiających rytuał pojawił się gęsty obłok dymu, a zmysły obu mocno się nasiliły. Nawet najskrytszy chód robaka po ziemi, również uciekające w popłochu komary, to wszystko bardzo było słyszalne w obrębie kilkunastu metrów. Joanna nakazała się skupić bardziej, by wyszukać to, czego im potrzeba. Krwawiąca ziemia lekko moczyła Izie kolana, lecz nie dała się przez to rozproszyć. Świat widziany przez zamknięte oczy stał się czarno biały. Przeniosły się duchowo w zupełnie inne miejsce. Początkowo nic nie wiedziały. Ani co to za region, ani gdzie jest poszukiwany voltar. Kroki zaprowadziły je na bujną łąkę, ciągnącą się dalej w las, pozornie idącą pod górę. Tuż przy podniszczonym kamieniu leżał napis, nie w lokalnym języku, Sedlo Cerla. Nie było to miejsce powiązane z dawną Voltarią, tego były pewne. Dialekt powstał z zupełnie innego języka, również z rodziny słowiańskiej. Joanna mocniej weszła w swój umysł, kojarząc coś ze słoweńskiego lub słowackiego, ponieważ oba te kraje bardzo jej się myliły. Podczas wizji nie mogły się ze sobą porozumiewać, by nie naruszyć struktury. Swoje przypuszczenia dopiero wyjaśnić sobie mogą po wszystkim. Pośród leśnego gąszczu zaobserwowały ubranego w bluzę z kapturem osobnika, wędrującego po zielonej puszczy. Napotkał kilku zombie pałętających się niedaleko, i zamiast uniknąć z nimi bliskiego kontaktu, ten zagwizdał w ich kierunku, czekając tylko aż się zbliżą. Wyjął zza pleców miecz, przypominający mix katany i krajalnicy do sera. Pobawił się nieco z martwymi nieznajomymi. Pierw pozwolił się im gonić, umyślnie przewracał czy zaskakiwał uderzając ich od tyłu, by upadli. W końcu gdy go to znudziło, uklęknął na jedno kolano, coś do siebie powiedział, po czym wstał i wyrżnął grupkę w pień, odcinając dokładnie każdemu szwendaczowi kończyny i zostawiając całą tą krwawą ruinę za sobą. Odszedł gdzieś w głąb lasu, gdzie wzrok nie sięgał. Iza nie chciała tego tak kończyć, wykorzystała nieco więcej swojej siły woli. Zdążyła dostrzec przez kilka sekund polski znak, będący gdzieś w górach i czyjś cień. A to było zbyt wiele, nawet jak na tak krótki czas. Joanna trzymała się na nogach. Iza dopiero po wykrztuszeniu nagromadzonego tlenu poczuła się o niebo lepiej. Domyślały się, że Dziochu był gdzieś na jakiejś górskiej polanie, poza granicami. Potem zostało dopowiedziane, że szedł w kierunku Polski, schodząc z gór. Joannie wpadł do głowy pomysł, który ośrodek jako jedyny ostał się po stronie Białych, a leżał gdzieś w górach po obecnej stronie. Celem była Szczawnica, gdzie temperatura dwukrotnie dawała o sobie znać. Nie czekając na dalsze zbiegi wydarzeń, wybrały się w kierunku auta, wybierając w miarę najszybszą trasę. Jedna wieść cieszyła obie. Dziochu nigdy nie zapuszczał się na tereny Czarnych, więc jeśli miałby gdzieś być, to właśnie w Szczawnicy.
Voltaria, dziedziniec turniejowy, podmińskie Sztory
(Fuus) – Jesteś pewny, że chcesz się babrać w turniej?
(Mathias) – Thiasam może mieć to, czego mi potrzeba. Spotkać się z nim może zwycięzca.
(Lautern) – Chodzi o ten ognik, którego szukasz?
(Mathias) – Chodzi o coś znacznie więcej, ale teraz nie mogę wam powiedzieć.
(Fuus) – Wytargałem cię od śmierci, a Lautern załatwił co bezstresowo miejsce wśród nas. To za mało, byś nam zawierzył?
(Mathias) – Nie powiedziałam, że wam nie ufam. Miałem na myśli, że powiem o tym później.
(Fuus) – Miejmy nadzieję, że nie zostaniesz zmiażdżony już w pierwszej rundzie. Chętnie bym ci dał wtedy wygrać, ale nie powinno mnie tutaj być. Nie chcę potem was narażać, gdyby mnie wykryto.
(Lautern) – Ja muszę być nieopodal Cailona, na jego wyraźne życzenie. Więc, na moją pomoc też nie masz co liczyć. Posłuchaj Fuusa, szczerze, to nie jest zwykła bójka na pięści. Na naszych turniejach giną ludzie. Turniej składa się z siedmiu faz. W każdej musisz zwyciężyć, by móc zapunktować. Nie trzeba być zawsze pierwszy, ale to twoje umiejętności dadzą tobie wygrać, a nie wygląd czy język stosowany. Festinalia trwają trzy dni. Dwa dni męczących zmagań, a na sam koniec finalny dzień.
(Mathias) – Nie interesuje mnie nagroda, tylko…
(Fuus) – Tak, słyszeliśmy dokładnie. Thiasam będzie zadowolony, jeśli poddyktujesz, że jest twoją motywacją, w dojściu do zwycięstwa. Takich bardzo wspiera. Kto wie, może będziesz mieć okazję. Choć nikt czegoś takiego nie chciewał. Zwykle górowało złoto, runiczna stal czy prywatna ziemia.
(Lautern) – Dodam, że w turnieju nie biorą udział wyłącznie Voltarzy. Nasze prawo nie odrzuci niczyjej kandydatury, o ile osoba jest zdrowa na rozumie. Skoro tutaj jesteśmy, to możemy poprosić o wykaz uczestników. Zapisy kończą się lada chwila. To dobry moment.
(Mathias) – Wyjaśnisz mi te fazy? Nie chcę wyjść na ignoranta lokalnych tradycji.
(Lautern) – Określiłbym to pierw symbolicznie. Siedem faz dzielimy na Solidarność, Hojność, Żądzę, Odwagę, Siłę, Etyka, Postawa.
(Mathias) – Powiedz mi coś o pierwszym dniu starć.
(Lautern) – Solidarność to są walki drużynowe. Dwuosobowy zespół walczy z przeciwnikami. Wygra ta drużyna, która rozgromi drugą. Wygrywa czasem zespół, czasem kompan umiera. Liczę ci, byś nie zginął. Obowiązek nakazuje używania tarcz oraz miecza, nic poza tym. Przed samą walką skrzętnie cię sprawdzą, czy czegoś nie przemyciłeś.
(Fuus) – Hojność to bieg przez jezioro Okeńskie, wzdłuż. Masz wystające skały i musisz po nich skakać, i oczywiście dotrzeć do końca przed rywalem. Utrudnieniem są kolce, które w losowych miejscach się wysuwają ze skał. Efektywność zadania polega na tym, byś nie dał się kujnąć. Bystre oko sędzi wyłapie wszystko, a za każdy błąd tracisz punkty.
(Lautern) – Żądza to wyścig konny. Trzy okrążenia wokół pól turniejowych. Można mieć miecz, ale nie można go używać do walki. Prostą regułą jest prześcignięcie rywala, nim on prześcignie ciebie.
(Mathias) – Od czego zależą punkty?
(Lautern) – Od twoich doskonałości. Obniżaj nasz poziom, to dostaniesz mniej. Głównym wyznacznikiem jest przeżycie. My braliśmy udział raz. Fuus trafił do finału, ale przegrał. Ja odpadłem po pierwszym dniu.
(Fuus) – Aby wejść do kolejnych faz, musisz mieć minimalną ilość punktów. Miej choć szczyptę mniej, a wykreślają z rejestra.
(Mathias) – Co się pojawia w drugim dniu?
(Fuus) – Odwaga to wytrzymanie fal wilków. Tyle ile masz lat, tyle dostajesz rund. Wilki napływają po kilkanaście na rundę. Zostajesz pozbawiony twardego stroju i na goły tors przyjmujesz ewentualne ciosy. Każdy zabity wilk jest poświęcany, przez krople krwi od sztuki, wtłaczanej do wisiora, którego otrzymasz, o ile wytrzymasz.
(Lautern) – Siła polega na wspinaniu się na najwyższy szczyt w Voltarii, Astaroszk. Dawne ruiny mają w sobie wiele przejść, gdzie oboje zawodników może się minąć. Gra nie fair jest tutaj istotna. Nie ma reguł jak dostaniesz się na szczyt, byleś uczynił to własnymi siłami. Tysiąc metrów nad poziomem może to pewne wyzwanie.
(Fuus) – Etyka walka jeden na jeden, ale z użyciem swoich przybocznych. Tutaj wygrywa strategia. Nie jest liczone zabicie przeciwnika, a raczej przegnanie esencji duchów. Rywal straci oba swoje mistyczne bestie, wygrywasz. Specjalnie dobijanie jest karane obcięciem jednej kończyny, toteż radzę się nie zapędzać.
(Mathias) – Co takiego może mnie czekać w finale?
(Lautern) – Postawa, najgorsze z wyzwań. Tutaj szwindel polega na tym, byś się nie dał trafić mieczem. Siedmiu najlepszych spotyka się na polu chwały. W tym przypadku nie decydują punkty. Musisz jako jedyny ostać się bez rany. Obrona nie liczy się jako trafienie, ani cios pięści. Dwa razy popis mają w losowych momentach Cailon oraz Thiasam. Przebiegają się w obu kierunkach przez całe pole, raniąc stalą każdego, kto przypadkiem się nawinie. Nazwałem to eliminacją słabszych. O ile wyjdziesz z tego bez szwanku, to możliwe dostąpisz swojej nagrody.
(Mathias) – Będę musiał się przygotować. Pierwszy raz biorę udział w czymś takim.
(Fuus) – Nie ma się czym podniecać, uwierz na słowo. Najwierniejszym kompanem towarzyszącym tobie podczas turnieju będzie twoja własna krew.
(Lautern) – Wyszedł z namiotu sędzia Krion, zagadajmy do niego nim się oddali.
(Mathias) – Dobrze dowiedzieć się, kto będzie mi łamał kości.
(Fuus) – I w tym aspekcie bardzo cię rozumiem. Sztandardowo za Thiasamem wielu sympatyków turniejowych sobie nie zyskasz, ale kto wie. Obecni w większości popierają Cailona, więc trzymaj lepiej język za zębami, aż do rozpoczęcia turnieju. Wszelkie zbrodnie przed turniejem są karane wyrzuceniem, a potem procesem. Jeśli pomrze ktoś podczas zawodów, to potraktowane to będzie jako wypadek przy pracy.
(Mathias) – Sprytne.
(Fuus) – Owszem, i bardzo wygodne z poziomu strategicznego.
Trio w samą porę zdążyło złapać jednego z sędziów nadchodzącego turnieju. Czcigodny Krion pochodził ze znamienitego rodu, a niektórzy mówili, że jest z głównej gałęzi jego przodka Kriosa, który my patronuje. Bowiem wszyscy męscy potomkowie Kriosa z głównej gałęzi nazywali się bardzo podobnie, stąd przypuszczenia. Ojcem Kriona był Kiriow, a syna nazwał Krof. Siwizna powoli przykrywała jego pokaźną brodę, sięgającą aż do końca szyi. Jego blizna po pazurach znajdywała się na głowie, gdy ten jeszcze był młodszy, a skrajna bujność kruczo sinych włosów bardzo dobrze zakrywała dawny ślad voltarskiej inicjacji. Odświętna szata przykryta swą dawną zbroją pokazywała go jako człowieka prawego z tradycjami, ceniącego sobie honor i sprawiedliwość. Sędziował turniej, w którym brali obaj obecni bracia, więc bardzo dobrze ich kojarzył, a szczególnie Fuusa, który według niego był faworytem, a przegrał przez podstęp przeciwnika, który sypnął mu piaskiem w oczy, a gdy ten stracił czujność, niehonorowy rywal z łatwością skontrował próby Fuusa mające na celu wyrównać szansy. Wtedy sam Krion żałował, że jego głos nie był decydujący, lecz tym razem skład sędziów zmniejszył się o jedne miejsce, więc szanowany poczciwy najstarszy czterdziestoletni sędzia miał o dziesięć procent większe prawo w głosowaniu i przy przyznawaniu punktów. Wielce się ucieszy widząc swojego dawnego faworyta oraz zadowolony z faktu, że mimo wygnania, dawny banicjant powrócił do ojczystego miasta. Na Lauterna nie reagował wcale, ponieważ nie był jego ulubionym bratem z tej dwójki, a skrzętnie ukrywał w środku siebie lekką niechęć za pośrednie usługiwanie Cailonowi, choć mógł tego uniknąć, przyjmując tytuł Księcia. Przyjście Mathiasa zdziwiło Kriona najbardziej, ponieważ dawno nie widział już takiego osobnika na turnieju, za jego życia. Nie okazywał wrogości, ani podśmiechawy. Wręcz przeciwnie, po wyciągnięciu ręki przez Mathaisa, sędzia zaakceptował jego gest i docisnął swoją drugą dłonią rycerską pieczęć. Miało to pokazywać, że podziwia gościa i życzy mu podświadomie zajścia jak najwyżej.
(Krion) – Fuusie, Lauternie… Raduje się me serce, gdy widzi dwóch braci obojnie obok siebie.
(Fuus) – Poczciwina z ciebie, Krionie, minęło tyle czasu.
(Lautern) – Ledwie kilka lat, ale kto by liczył. Zawitaliśmy na turniej, z pewną misją.
(Krion) – No właśnie, czemu zawitaliście? Zwykle braliście udział, choć jeden z was.
(Lautern) – Niestety w tym roku nie jest to możliwe. Cailon chciał abym mu towarzyszył na widowni.
(Fuus) – Z kolei ja jestem jego najgorszym koszmarem, więc tym bardziej wygnaniec nie może.
(Mathias) – Przyszedłem się zapisać na turniej.
(Krion) – Nie jesteś stąd, prawda? Mimo tego jest coś w twoich żyłach, co mnie interesuje. Interesuje cię jakaś specjalna nagroda czy chcesz się sprawdzić? Prawo nie każe mi zabraniać komuś udziału. Pytanie, jak wiele jesteś gotowy poświęcić? Na pewno już ci mówiono, że na naszych turniejach zawodnicy tracą życie, nie zawsze, ale tak się zdarza.
(Mathias) – Interesuje mnie tylko spotkanie z Thiasamem, chcę walczyć ku jego sztandarom.
(Krion) – Chłopcze, ciszej nieco… Nie słyszałeś, że większość tutaj nie symptatyzuje sobie Thiasama, jako naszego dalszego kuzyna, wroga. Został zaproszony pokojowo na patronat, więc się zjawi, ale nie uszczycisz sobie rozmowy z nim. Prędzej z Cailonem, niż tą czarna namiastką voltara.
(Fuus) – Wprawdzie to wygrany może prosić o cokolwiek. Utarło się formalnie, że bierzemy co dają i karawana jedzie dalej.
(Krion) – Cóż, mogę to rozważyć z pozostałymi, ale prosisz o wiele, mimo swojego stanu. Świeżo otrzymałeś znak Mińskiej Straży, a teraz chcesz walczyć ku czci Czarnego? To się nieco kłóci, nieprawdaż?
(Fuus) – Moje zdanie oficjalnie nic nie znaczy, ale Lautern za niego poświadczy.
(Lautern) – Nawet oddałbym jemu mój patronat, skoro wyciągnięto mnie na trybuny.
(Krion) – Wygląda na to, że Książę poręczył, więc pozostaje mi się nie kłócić i to zaakceptować.
(Lautern) – Odrzuciłem ten tytuł, pamiętasz Krionie? Jestem niezależny od tych świeckich dyrdymałów.
(Krion) – To właśnie mi się nie podoba. Mogłeś mieć niemal taką władzę jak twój wuj. Czemu ot tak odrzuciłeś taką ofertę?
(Lautern) – Nie zawiera się paktów z diabłem, zapamiętaj to, drogi Krionie. Podobnie jak twój syn, gdy przyjął tytuł komtira, a potem nie mógł już tego cofnąć. Kim się stał? Nie muszę mówić, bo sam wiesz.
(Fuus) – No no, braciszku. Pokazałeś w końcu pazur.
(Krion) – Krof objął dzięki temu kawał ziemi do zarządzania, czy to źle? Też mogłeś tak żyć. Jesteś krewniakiem swojego wuja, brata twojej matki, a nadal ganiasz za cudzym ogonem.
(Lautern) – Byłbym nieszczęśliwy, tak jak teraz czuje się Krof, bo z nim rozmawiałem. Odrzuciłem potęgę dla wewnętrznego ducha, a dzięki temu jestem szczęśliwy za to kim jestem.
(Fuus) – Przepraszam, ale… - kaszlnął – Przyszliśmy poprzeć w boju Mathiasa i dowiedzieć się coś o zawodnikach. Domniemywam możesz nam pomóc w obu sprawach.
(Krion) – Pierw zajmę się formalnościami, tylko pozwólcie, że wyjmę papiery. Sir Thiasam, proszę za mną. Umowa może być spisywane tylko między dwoma osobnikami, rycerzem oraz skrybą.
(Lautern) – Poczekamy przed wejściem na wyspę.
(Fuus) – Nie zanudź go tak, Krion, nie chcesz by umarł tuż przed turniejem – z uśmiechem
(Krion) – Sir Mathias, tędy do namiotu – prowadząc – To zaledwie kilka pytań, dostąpisz kroku?
(Mathias) – Nie chcę się wtrącać, ale o co chodzi z twoim synem? Brzmiało na coś… Osobistego.
(Krion) – Jest osobiste. Nie mi opowiadać o Krofie. Będziesz miał okazję jeszcze z nim pomówić.
(Mathias) – To gdzie mam podpisać? – wchodząc do namiotu – Jakieś ubezpieczenie zdrowotne?
(Krion) – Tutaj umowy spisuję wyłącznie ja, Krion, skryba królewski i zwycięzca dwunastu turniejów z rzędu. Nie unoszę się zbytnio?
(Mathias) – Nie, nie zauważyłem. Sam zdążyłem do tego przywyknąć.
(Krion) – Pięć prostych pytań teraz zadam, zgoda? Postaraj się odpowiedzieć w miarę krótko. Zacznę od pierwszego, jak chcesz się nazywać podczas turnieju?
(Mathias) – Nie używa się prawdziwych imion?
(Krion) – Używa, ale dodając nazwę własną wiele zyskujesz, zwłaszcza u dam. Jeśli wygrywasz, to tłum może skandować twoje nazwanie. To bardziej podnosi dumę niż zwykłe imię.
(Mathias) – Wulkaniczny Wilczur, to dość dumne nazwanie?
(Krion) – Wulkaniczny, co? Znaczy się niedościgniony i wytrzymały. Przyjmuję więc twoją prośbę. Dobrze, przejdźmy do drugiego pytania. Skąd pochodzisz? Najlepiej powiedz prawdę.
(Mathias) – Płock, Królestwo Polan.
(Krion) – Naprawdę? Dobrze wiedzieć, że mamy brata z dalekich stron. Trzecie pytanie. Jaki ubiór turniejowy założysz? Tradycyjnie możesz założyć lekką płytową zbroję z twoim miastem rodowym, bądź wystąpić w codziennym stroju. Co zatem wpisać?
(Mathias) – Wystąpię w tym płaszczu, niczego nie mojego nie założę.
(Krion) – Chwali się taką indywidualność połączoną z profesjonalizmem. Czwarte pytanie. Chcesz aby podczas zapowiedzi wymawiano imię twojego miecza? Naturalnie możesz, Sir Mathias, możesz odmówić. Nic wielkiego się nie stanie.
(Mathias) – Nigdy nie nadawałem nazwy dla stali. Dodatkowo ten miecz nie jest mój, kupiłem go na miejscowym targu. Po prawdzie nie chciałbym obcym mieczem się pojedynkować.
(Krion) – Jaka jest decyzja? Musisz ją podjąć teraz.
(Mathias) – Zapisz imię Kalevala, to wystarczy. Do czasu turnieju nabędę własny oręż.
(Krion) – Masz czas. Turniej zacznie się dopiero w dni ostatnie. Dokładnie to szósty dzień. Sir Mathias, zatem masz dwa dni aby swoją Kalevalę dobyć. Kowalów nie jest mało, kogoś dopadniesz. Czas na piąte ostatnie pytanie. Jak zowią się twoi przyboczni? Mogą, ale nie muszą brać udziału, to zależy od ciebie, lecz twoje papiery muszą być czyste. Jakie imiona wpisać?
(Mathias) – Krios, patron patronów. Anora, patronka śmierci.
(Krion) – Co przed chwilą powiedziałeś? Jak śmiesz używać świętych imion. Nie może być, że to są twoi przyboczni. Ostatni ich właściciele umarli dziesięć lat temu. Według relikwii dopiero za dwa lata mogą się ujawnić swojemu posiadaczowi. Ty nim nie jesteś, chłopcze.
(Mathias) – Prosiliście o imiona, ekscelencjo, więc je dostaliście.
(Krion) – Skoro chcesz powoływać się na wyższych od siebie, niech tak będzie. W razie czego nie obwiniaj innych, jeśli na ciebie wpadnie gniew wybrańców, gdy wypowiesz ich imiona w czarnej godzinie. Już się uspokoiłem, a zatem teraz tylko czysta formalność. Komu dedykujesz swój bój? Maksymalnie dwie osoby możesz wziąć pod swój etos.
(Mathias) – Zapisz proszę, Krionie, jeśli łaska, dwie osoby. Izabela, moja najukochańsza żona. Thiasam, wódz czarnych voltarów.
(Krion) – Na pewno? Spotkasz się z krytyką miejscowych, jeśli tak postanowisz.
(Mathias) – Jestem pewny. Ich gniew wezmę na siebie, a potem spalę za sobą.
(Krion) – W porządku. Wygląda na to, że załatwiliśmy wszystko z dokumentami. Powodzenia na turnieju, Sir Mathias. Osoba z pańską niecodzienną charyzmą będzie tego potrzebować. Teraz muszę udać się do innych zawodników. Na stole leży kopia uczestników turnieju. Możesz ją zabrać ze sobą. Opisane są tam ich dane oraz namiot, w którym się każdy znajduje. Twój namiot jest dwudziesty dziewiąty w siódmym rzędzie, z wilczą dualizą. Powodzenia raz jeszcze, Udupit v gmurii – odchodząc
(Mathias) – Stare porzekadło, udupić w chmurze czyli nasze połamania nóg – do siebie – Połamania nóg przeciwnikom, zatem… - biorąc listę – Zobaczmy z kim przyjdzie mi się mierzyć.
„Tsahojebu z Królestwa Bułgarów
Brecuga z Królestwa Ormian
Rysakow z Królestwa Voltarów
Lankiewicz z Królestwa Polan
Oriana z Królestwa Voltarów
Troga z Królestwa Voltarów
Dairen z Królestwa Litewskiego
Eleanor z Królestwa Rusinów
Adrastala z Królestwa Voltarów
Laske z Królestwa Germańskiego
Odim z Królestwa Szwedów
Tempak z Królestwa Polan
Gresiu z Królestwa Serbów
Rikku z Królestwa Voltarów
Duncan z Królestwa Brytyjskiego
Grusnien z Królestwa Voltarów
Skolot z Królestwa Voltarów
Gewralt z Królestwa Polan
Sador z Królestwa Voltarów
Łuja z Królestwa Voltarów
Sankt z Królestwa Rusinów
Pitersbur z Królestwa Rusinów
Wołkowysk z Królestwa Voltarów
Matijas z Królestwa Polan”
Tymczasem w pokoju Izy, teraźniejszość
(Iza) – To jest… - udostępniając podgląd – Wygląda na plany skonstruowania bomby…
(Ewa) – Czemu Armenia i Islandia mają czerwony krzyżyk?
(Joanna) – Prawdopodobnie w te miejsca ma pizgnąć ta bomba. O mój boże… - zakrywając twarz dłońmi – Siła odpowiada mocy bomby zrzuconej na Hieroszimę… W tym przypadku to bardziej solidna konstrukcja. To wczesny projekt, ale wydaje się rzeczywisty.
(Ewa) – Może chcą na własna rękę stestować lekarstwo.
(Iza) – Jutro dowiemy się wszystkiego.
(Joanna) – Co chcesz zrobić z tym usb?
(Iza) – Przedstawię go na zebraniu Kongresu. Widnieje na planach podpis kogoś z ludzi Thiasama.
(Ewa) – Iza, zaczekaj chwilę. To nie jest zwykła bomba, to jest… Mutacja.
(Joanna) – Gdzie to dostrzegłaś?
(Ewa) – Patrz, na ten związek. Nie zgadza się z tym o czym mówiłyśmy ostatnio. To coś nie ma na celu zamordować, tylko przemienić. Jeśli ten zapis nie jest przekręcony, to nie chodzi tutaj o zombie.
(Iza) – A więc o co chodzi?
(Ewa) – Nie o co, tylko o kogo. To mieszanka takich czynników jakie zachodzą podczas naszych Prób.
(Iza) – Więc Thiasam nie planuje masowego ludobójstwa, tylko zamienić ludzi w Voltarów bez ich zgody… Sama Islandia posiada niewielu mieszkańców, ale Armenia. Jeśli chociaż połowa ludności tam pozostała, to co najmniej jedna trzecia przeżyje mutacje.
(Iza) – Chce zakończyć jedną wojnę rozpoczynając drugą, toż to normalnie kurwa zajebiście…
(PM) – dziecięcy bełkot
(Iza) – Wybacz, synku… Mam nadzieję, że nie powiesz cioci Uli o tym. Wiesz jaka jest.
(PM) – Hę?
(Iza) – Wiedziałam, że to powiesz – głaskając synka po głowie
(Joanna) – On rozumie więcej niż ci się wydaje.
(Iza) – I nawet wiem, w kogo się zaczyna wdawać.

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.ffswiebodzin.pun.pl www.miasteczkodlacandy.pun.pl www.wxp.pun.pl www.vri.pun.pl www.creed.pun.pl