#1 2017-04-28 00:18:57

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 35 - Nie jestem potworem

Przy wyostrzeniu zmysłów, Iza dokładnie wiedziała, w którą stronę pobiegł Thiasam wraz z ukradzioną próbką leku. Widziała swymi oczami unoszącą się krew, której normalnie nikt by nie zobaczył, wyraźny ślad, prowadzący do źródła jego rozprzestrzeniania się, stali Voltarskiej, na której krew ofiar nie zdażyła jeszcze zastygnąć, Trop wyraźnie prowadził do głębszych odmętów Gnieźnieńskiego Parlamentu. Tuż za zakrętem leżały kolejne ciała, ułożone w pozycji siedzącej w chaotycznym rządku. Samoistna reanimacja powróciła ich do życia właśnie w tym momencie, w którym Iza pragnęła pójść dalej za śladem. To były pierwsze ludzie ofiary, dobitę już od chwili zostania Voltarką. W odróżnieniu do swojego dawnego ja, po zabiciu ludzi, nie czuła żadnego sentymentu, a jedynie chęć dopadnięcia Thiasama i wymierzenia mu osobistej nauczki. Nie zastanawiąc się długo, nogi powędrowały w okolice klatki schodowej, gdzie ślady krwi były znaczniej obfitsze. Trzeba było zejść po schodach do piwnicy. Znienacka, na Izę wpadł trup, chcący wgryźć się w jej szyję. Zdążyła jedynie sturlać się z trupem po schodach. A po krótce, zombie był już martwy, lecz to nie Iza go zabiła. Na końcu korytarza mignął nagle cień, a zdolność widzenia śladów krwi zaczynała się osłabiać. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi do starego magazynu, nieużywanego od lat. Niedaleko wejścia leżała zniszczona kłódka otoczona smarem, a przez szparę w drzwiach dziewczyna dojrzała światło padające na kraty w podłodze. Lekko roztwarła żelazne wrota, stawiając kroki bardzo uważnie. Po rozejrzeniu się wokół nie stwierdziła, że ktoś tu wszedł. Poczuła wtedy od razu dziwny świst, po czym drzwi się zamknęły, a ona sama została odepchnięta do tyłu. Przez to stanęła w centrum, gdzie światło oświetlało jej twarz, a najbardziej blizny, które pozostały jej po Próbie. Po drugiej stronie objawiła się postać zakapturzona, z błyszczącymi czerwonymi oczami. Jedynym bliżej widocznym detalem był miecz, odbijający promienie światła z oddali, skraplający na ziemię co kilka sekund niedawno wydobyte krople krwi. Stali tak z minutę, może dwie, wpatrując się w swoje źrenice, jak gdyby znali się od dawna, a nawet dłużej.
Stojąc w świetle i ciemności, reprezentowali oni dwie siły, Yin oraz Yang. Opisują one dwie pierwotne i przeciwne, lecz uzupełniające się siły, które odnaleźć można w całym wszechświecie. Wszystko ma swoje przeciwieństwo, jednak nigdy całkowite, a jedynie względne. Żadna rzecz nie jest nigdy w pełni yin ani całkowicie yang. Każde z nich zawiera w sobie pierwiastek swojego przeciwieństwa. Dla przykładu: zima zmienia się w lato, a "co się wzniosło - opaść musi". Jedno nie może istnieć bez drugiego, tak jak dzień nie może istnieć bez nocy, światło bez ciemności, czy śmierć bez życia. Każdy aspekt yin lub yang można dalej podzielić na mniejsze składowe yin i yang. Dla przykładu, temperaturę można określić jako gorącą lub zimną. Jednak gorąco można podzielić jeszcze na ciepło i upał, a zimno na chłód i mróz. W każdym spektrum istnieje mniejsze spektrum; każdy początek jest chwilą w czasie, więc posiada początek i koniec, tak samo jak godzina ma początek i koniec. Yin i yang znajdują się zwykle w stanie równowagi - kiedy jedno wzrasta, drugie maleje. Mogą się też jednak nie równoważyć. Wyróżniamy cztery stany braku równowagi: nadmiar yin, nadmiar yang, niedostatek yin i niedostatek yang. Jednakże cały czas wzajemnie się uzupełniają: w przypadku nadmiaru yin występuje niedostatek yang i vice versa. Brak równowagi jest czynnikiem względnym: nadmiar yang "wymusza" zmniejszenie się yin. W pewnej konkretnej sytuacji yin może przekształcić się w yang i odwrotnie. Noc zmienia się w dzień, ciepło stygnie, a życie zmienia się w śmierć. Niemniej jednak i ta przemiana jest względna, jako że noc i dzień mogą ze sobą współistnieć w tym samym czasie na Ziemi widzianej z kosmosu. Przypomnienie, że zawsze pierwiastek jednego znajduje się w drugim. Tak samo jak zawsze znajdziemy odrobinę światła w ciemności (np. gwiazdy na nocnym niebie); żadna z tych cech nie jest nigdy skończona, także ekstremalne skrajności zmieniają się natychmiast w swoje przeciwieństwo, jak również to, iż cechy yin i yang zależą od punktu widzenia obserwatora. Dla przykładu: najtwardszy kamień najłatwiej skruszyć. To pokazuje, że bezwzględne rozgraniczenie między jednym a drugim nie jest możliwe.
(Thiasam) – Nie zdążyłem Ci pogratulować z okazji pomyślnego przejścia Próby. Teraz powinnaś bardziej rozumieć naszą sprawę niż kiedykolwiek.
(Iza) – Moje postrzeganie świata nie zmieniło się. Nie potrzebna mi twoja aprobata, tylko fiola, którą zabrałeś ze sobą.
(Thiasam) – Iza, to coś zaważy na tysiącach jeszcze żywych istnień. Ludzi trzeba przygotować, a nie zabijać. Żeby było jasne, nigdy nie chciałem twojej krzywdy. Więc nie wtrącaj się do moich planów. Tak trudno zaufać Kordonowi? Zmienimy przyszłość, bez poświęcania istoty naszego gatunku. Jeśli byście tylko spróbowali nam się odwdzięczyć, to będzie wam dane długo wolnością się nacieszyć. Rozmyj mgłę, którą podsuwają tobie inni.
(Iza) – Tak okazujesz swoją wspaniałomyślność? Od miesięcy twoi przyjaciele napdają na przeróżne transporty... Nie wspomnę nawet o zabitych, którzy się postawili. Już myślałam, że Rozjemcy za dawnych czasów przesiedlili pół piekła, lecz się myliłam. Bijesz ich na głowę. To jeden z ważniejszych powodów, dla którego nie poświęcę niewinnych ludzi. Nie bawię się w politykę, więc mnie w nią nie angażuj, cholerny Thiasam...
(Thiasam) – zdejmując maskę – Zbyt pochopnie mnie oceniasz – łapiąc oddech – Naprawdę byłabyś gotowa mnie tutaj zabić? Więc wyjmij miecz i przebij moją głowę. Możesz spróbować, drugi raz nie poproszę. Wyjmij miecz, teraz...
(Iza) – wyjmując miecz – Sądzisz, że się zawaham?
(Thiasam) – Silniejsi od ciebie gubili się w mroku – pokazując fiolkę – Ile jest to warte istnień? Setki tysięcy? A może milion?
(Iza) – wykonując zamach z doskoku – Hmm...
(Thiasam) – Heh... – miecze spotkały się – Zbyt przewidywalny ruch. Jeszcze za mało wiesz, by coś zrobić więcej. Musisz wiedzieć, że mnie nie da się tak łatwo pokonać. Jak wspomniałem, śmierć liderki Dywizjonu nigdy nie będzie mi na rękę, ale jak na siłę zaczniesz się pojawiać tam, gdzie nie trzeba, wykonam kontrę, zamiast zasłony.
(Iza) – Oddaj mi tą cholerną butelkę... Daj nam szansę, do cholery!
(Thiasam) – Twoje propozycje na nic się zdadzą.
(Iza) – Nie mam jak przekonać cię do naszej sprawy, ale razem... Wspólnie byśmy mogli ukończyć badanie leku szybciej. Istnieją testy, zostaną one wykonane. Gdyby się nie powiodły, przejdziemy do waszego planu... Nic więcej nie umiem powiedzieć, byś mi zawierzył...
(Thiasam) – Zróbmy tak – zakładając maskę – Udaj się na dach, a tam będę czekał z twoją zgubą.
(Iza) – Ot tak mam uwierzyć, że to prawda?
(Thiasam) – Możesz równie dobrze pozwolić mi robić swoje, uprzednio niszcząc to, czego tak zawzięcie poszukujesz. Nie będę próbował żadnych sztuczek, prócz tych, co już miałaś okazję poznać i nadal w tym tkwisz.
(Iza) – Słucham? O czym ty mówisz?
(Thiasam) – wytrącając Izie miecz – Na dachu będę czekał na ciebie, lepiej się nie spóźnij.
(Iza) – Mam uwierzyć, że ot tak po prostu będziesz spokojnie siedział i mnie oczekiwał?
(Thiasam) – Ty masz ot tak do mnie dotrzeć, a to już twoja w tym głowa, by to osiągnąć – otwierajac drzwi – Powodzenia – znikając
(Iza) – podnosząc miecz – Powodzenia w czym niby... W jego słowach, to zwykłe wejście po schodach wydaje się wielkim wyzwaniem... Trzeba uważać – biegnąć do wyjścia
Jedyne o czym myślała aktualnie Iza, było to odzyskanie fiolki tak pożądanej przez obecny zrujnowany świat. Nie była niezbędne, ale dawała jakieś nadzieje, płonne od pewnego czasu. Wiedząc, że utrata opracowywanego leku przedłużyłaby okres wojen, a ludzkość mocno by na tym ucierpiała. Przez te kilka minut rozmowy Thiasam dał się poznać od całkiem innej strony. Nie wydawał się być pozornie chłodnym mordercą bez serca, któremu chodzi tylko o przejęcie władzy i zniewolenie kraju bez względu na cenę. Jego argumenty nie były zbyt klarowne, ale nie wyczuła w jego głosie ani kszty zakłamania. Pobiegła na dach parlamentu, by móc kontynuować dalej swoją misję. Żaden lek nie ma mocy wskrzeszać zmarłych, lecz ten pozwoli przetrwać tym, którzy się ostali. Iza dała do zrozumienia Thiasamowi, że gdy pierwotny plan leku zawiedzie, to Dywizjon wesprze działania Kordonu, mające na celu zwiększenie odporności ludzkiej na zarazę, a potem co najważniejsze, zakończyć apokalipsę raz na zawsze, nim Czerwone Zimno dopadnie ludzkość i straty będą większe, a nawet znacznie większe niż obie wojny światowe razem wzięte. Wracając tą samą drogą do klatki schodowej, Iza już nie widziała trupa, który ją zaatakował, a krwawe ślady zupełnie znikły jakby nich nigdy nie było. Wchodząc po schodach, bardziej czuła jak pulsuje jej serce w piersi, a oczy zaczynały dziewczynę piec. Z każdym krokiem skrzypiało podłoże, tynk ze ścian upadał na ziemię, a przy każdym oddechu wydawało się, że zaczyna brakować tchu. Barwy zmieniały swe oblicza, ze spokojnej szpitalnej kolorystyki na krwisty czarne korytarze piekieł. Gdy Iza pierwszy raz padła na kolana, pojawiła się przed nią Iren ze swoim sarkastycznym uśmiechem, wyciągając do niej dłoń. Podniosła się sama bez niczyjej pomocy i wolniejszym tempem stąpała dalej ku górze. Kilka sekund później nastąpił drugi upadek na chłodną podłogę. Tym razem Angie, której Iza nie miała jeszcze okazji poznać, oblizując ostrze swej klingi. Kuszona podstępnie przez swoje własne zmysły, nie zamierzała zawrócić. Wyjęła swój miecz i użyła go, aby się podeprzeć niczym na lasce starca. Tuż przed samymi drzwiami na dach, została jej podstawiona noga, a miecz wytrącony z ręki. Na samym końcu drogi ukazał się jej Mathias, w swojej skórzanej kurtce, uśmiechając się do swojej żony. Powiedział jej tylko „Dołącz”, wyciągając zakrwawioną dłoń ku niej. Nie zareagowała na ten gest, próbując dosięgnąć swojego miecza. Niefortunnie wywiązała się szamotanina, po której niestety postać Mathiasa niemalże runęła w dół, wylatując przez barierkę. Trzymał się tylko na jednej dłoni, lekko wyjąc po cichu. Podchodząc bliżej, zauważyła jak z jego oczu błyska czerwony żar, przez co została złapana za kołnierz. Jednym gestem odepchnęła jego drugą rękę, która próbowała ściągnąć ją na dół. Napastnik spadł na sam dół, a potwierdzeniem tego był dźwięk łamanych kości, gdy ciało runęło wprost na twarde podłoże. Nic to Izie jednak nie zrobiło. Trzymając się ledwo, z łokcia otwarła drzwi przed sobą. Wtedy poczuła, że może oddychać bez problemu, a jej ciało nie odmawiało posłuszeństwa, nawet zmysły wróciły do normy. Miała się zaprzeć trzy razy, by nie dojść na górę, a przetrzymała wytwory jej własnego umysłu. Na końcu, wśród pustych kartonowych pudeł, siedział oparty bokiem Thiasam. Nie okazywał żadnego zdziwienia pojawieniem się Izy całej i zdrowej, lecz on nie pojmowała czemu miało to służyć, choć spodziewała się od początku, że zwykłe wejście po schodach było zbyt proste, mimo iż sam Thiasam jest wielce złożonym człowiekiem, w każdej kategorii.
(Iza) – Wybacz za spóźnienie, coś mnie zatrzymało po drodze.
(Thiasam) – I tak zeszło ci się szybciej niż sądziłem.
(Iza) – Powiedz, ale tak szczerze, po co chciałeś mnie wrobić przed innymi? Skoro i tak masz przewagę swojego łotrostwa nad nami.
(Thiasam) – Mówisz, że coś próbowałem? Nie miałem w tym celu. Prawda, nie widzą mi się twoje układy ze Strefą, ale raczej nie stosowałbym fortelu per wrobienia Dywizjonu w morderstwo. Ktoś musiał cię oszukać.
(Iza) – Mniejsza o to... Fiolka, jeśli łaska – wyciągając rękę
(Thiasam) – Złap ją, o ile zdołasz – rzucił przed siebie – Jest twoja, o ile zdążysz.
(Iza) – Nie... – przenosząc się do przodu – Nie zawiodę... – odbijając się od krawędzi – Ni cholery... – łapiąc butelkę – W samą porę... – powracając na dach – Zdążyłam.
(Thiasam) – Należą ci się fanfary, ale ich nie będzie. Przeliczyłaś się nieco.
(Iza) – O czym ty... – patrząc na pusty flakon – Jak to możliwe, przecież... Ty – spojrzenie na Thiasama – Ty, oszukaleś mnie...
(Thiasam) – Nadal nie dostrzegasz, że jest coś tutaj nie tak, hmm? Nie potrafisz tego dostrzec? To wszystko, co się wydarzyło przez ostatnie kilka minut. Naprawdę tego nie widzisz... Damn, musiało cię ostro to wciągnąć.
(Iza) – Jestem świadoma, że nie jesteś ze mną szczery.
(Thiasam) – Bardziej niż się tobie zdaje. Dopiero co zasmakowałaś esencję bycia Voltarką, a gubisz się na takich prostych zagadnieniach. Mnie tak naprawdę tutaj nie ma. Równie tak jak ciebie, dotarło?
(Iza) – Dlaczego więc czułam zmęczenie i skrajność?
(Thiasam) – Ponieważ sama sobie na to pozwoliłaś.
(Iza) – Hah, udowodnij...
(Thiasam) – wykradając po cichu fiolkę – Zgodnie z twoim życzeniem, zacznijmy od czegoś prostszego – zgniatając szkło – Spójrz, odtworzyło się same.
(Iza) – Czyli nie musiałam biec na złamanie karku.
(Thiasam) – Gdybyś tylko wiedziała, że – zdejmując maskę – Ja jestem po drugiej stronie barykady – Ukazujac twarz Osy – Hehe...
(Iza) – WTF...
(Thiasam) – głosem Osy – Co się stało? Mam coś kurwa na twarzy lub nie wiem, cycki mi wyrosły lub cipka? Hehe...
(Iza) – oczy wytrzeszczone
W tym samym czasie, sala konferencyjna
(Joanna) - Powiedzcie, w obecności władzy, czemu tak naprawdę pragniecie tego leku? Bo planować końca epidemii nie planujecie, ale próbki zażądaliście.
(Thiasam) - Osobiste zatargi nie są tematem tej dyskusji.
(Saryusz) - Antidotum przechowywane jest w najgłębszych piwnicach Strefy, także nawet Dywizjon nie ma do niego dostępu. Jeśli jest coś, co powinniśmy wiedzieć, możecie to ogłosić teraz.
(Thiasam) – W sumie, Kordon ma wniosek. Nic wielkiego, co było mówione jakiś czas temu. Posiadamy człowieka, który może się przydać przy badaniach. Powinien wspomóc na tyle ile się da. Ostatnio się znacznie nasze stosunki z Dywizjonem ochłodziły. Mimo naszych odmiennych sposobów na zakończenie epidemii, to chcę zawalczyć o ocieplenie tego.
(Iza) – rozglądając się
(Sekretarz Karuzel) – Tylko współpracą możemy coś osiągnąć, także co proponujecie, Thiasamie? Jak się nazywa ten człowiek i czego żądacie zamiennie? Z całym szacunkiem, ale znamy metody kordońskie na tyle, by wiedzieć czego się możemy spodziewać.
(Iren) – Niczego nie chcemy. Tak się dziwicie, że zły Kordon tak wam wyciąga pomocną dłoń, na którą od razu plujecie...
(Thiasam) – Alchemik nazywa się Chociebor Piętka, niegdyś pracownik urzędu skarbowego z siedzibą w Dorian.
(Saryusz) – Nie negujemy waszego daru, skoro tak chętnie nam oddajecie cenne nabytki. Od kiedy mógłby ten pan Chociebor wyprawić się do Strefy?
(Thiasam) – Jutro, z rana będzie spakowany.
(Iga) – To dymacie ostro, z tego co widzę – parsknęła śmiechem
(Iren) – Mogę tu i teraz z tobą, przy świadkach, wydymać twoje oko do cna. Waż słowa, bo tatuaże ci bledną.
(Ogr) – Możecie się przymknąć? Thiasam, niech twój chemik nawarzy wam potek, bo długo go nie zobaczycie. Rozumiesz, że zostanie przeszukany doszczętnie oraz dostanie specyfik, który zablokuje mu wasze Voltarskie mutacje.
(Thiasam) – Jest tak normalny jak ty. Nie jest Voltarem, jeśli o to pytasz.
(Iza) – Mogę się z nim zobaczyć nim odjedzie do zamknięcia?
(Thiasam) – Zajedź po świcie do Torunia, to zastaniesz go przy pakowaniu.
(Ogr) – Istnieje opcja alternatywna, odwiedź pewnego dnia nasz instytut, a zastaniesz go przy pracy.
(Ewa) – szeptem do Izy – Byłaś zamyślona przez pewien czas, wszystko ok?
(Iza) – Tak, wszystko gra.
(Sekretarz Karuzel) – Akceptuję wniosek Kordonu, wasz człowiek dołączy do zespołu naukowców. Jeśli nikt nie składa innych wniosków, to...
(Joanna) – Mi jedynie zależy na tym, byście Czarni nie kręcili się zbyt blisko naszej starej bazy. Nadal mieszkają tam ci, którym nie śniło się żyć w mieście.
(Sekretarz Karuzel) – Nie mogę dać twoim podopiecznym immunitetu.
(Joanna) – Nie jest mi potrzebny immunitet, bo mamy swoje sposoby na takie osoby. To była wiadomość bezpośrednio do Kordonu. A za tamten niemiecki transport, to ja...
(Thiasam) – My jedynie pomogliśmy, a skoro dostaliśmy trochę rzeczy w zamian, to chamstwem byłoby odmówić. Co stało się z resztą, to nie do mnie pytanie. Nie tylko wy macie prawo się bogacić na wiedzy i technologii. Poza tym zalecałbym zmienić dostawców, nim sami obudzicie się z lufami przy głowach.
(Aven) – Nie chciej Thiasam, bym poprawił tobie drugie ramię, dla symetrii.
(Iren) – Aven, nie siusiaj w spodobnie. A wszystko potoczy się miło i sympatycznie.
(Sekretarz Karuzel) – Mowa jest o transporcie dla Strefy? Jest u nas przedstawicielka z Niemiec, która miała mieć tutaj azyl, nim wróci do Berlina. Poproście tego świadka.
(Iren) – Pozwólcie, że otworzę drzwi – roztwierając wejście
(Jennifer) – Hello there, dear council and all communities. Im greatful that I can be here.
Kilka minut później, po obradach
Zeznania, które złożyła Jennifer, przedstawicielki niemieckiej mniejszości, wedle logiki przedstawionej wcześniej przyczynowo skutkowej powinna działać na niekorzyść Kordonu, który spowodował stratę większości towarów z dostawy, a prawdziwy dowódca przez strzał plazmowy niemal stracił nogę, jedynie nie mógł nią poruszać. Spotkana przez Thiasama niedawno kobieta nie była zbyt szczera. Postawiła na cudzym, więc napad stał się zwykłym wypadkiem, a żadna ze stron nie ucierpiała na swojej reputacji, zaniżając minimalnie dumę Dywizjonu, który był niemal pewny, że druga strona otrzyma bolesne dowody, wskazujące na próbę osłabienia morali ocalałych. Nic nie stawało na drodze, by Thiasam miał przerywać swój plan, jakim było pilnowanie działań Izy, a przy tym szkodzenie na tyle, aby tylko ograniczono działania do minimum. Po wyjściu z sali, zobaczono jak Thiasam razem z Jennifer ściskają swoje dłonie na znak nowych układów. Pozornie wszystko było w porządku, a praktycznie niemieccy dostawcy mieli za zadanie dostarczać połowę dostaw Kordonowi, jedną czwartą Dywizjonowi, a reszta szła na zniszczenie dla zatarcia wszelkich poszlak. Nie podobało się Izie to, że znów jakimś cudem Thiasam uniknął odpowiedzialności, a nim zdążyła do niego podejść, w celu zapytania o jej dziwną wizję, jego samego tam już nie było. Wychodzili w ten czas pozostali zebrani, tylko Joanna i Ogr przystali na chwilę, by przysiąść na drewnianych ławach. Kątem oka Thiasam się jednak ukazał, idący przed siebie w pojedynkę przez korytarz, a wiatr rozwiewał mu dolne płaty płaszcza na boki. Nie była to iluzja, gdyż rozmowa zeszla trochę na ten temat, co nadal nie dawało dziewczynie spokoju, konkretnie czym została odurzona i skąd Thiasam stał się taki pewny siebie, choć on ma najmniej kontaktów w całym kraju, lecz obecna sytuacja wskazuje na to, że ten posiadający mniej może więcej.
(Joanna) – Nie będę mogła dziś zasnąć, normalnie.
(Ogr) – Nie miejcie do mnie urazy za to, co powiem, ale potrafi się ustawić. Nadal nie wiem jak on to robi. Kawał szczwanego gnojka, pieprzony polski Corleone...
(Iza) – Za co mam się obrażać? Nie o to w tym chodzi. Masz nadal fiolkę w górnej kieszeni?
(Ogr) – Tak...? Skąd wiesz, że mam... Nie wyjmowałem próbki wcale.
(Aven) – Iza, rozumiem, że to przeczucie było.
(Iza) – Możliwe, przerażające z lekka.
(Ogr) – Jutro z rana muszę wpuścić jakiegoś nieznanego jegomościa, chcąc czy nie, to niestety wyrok z góry. Będę go musiał przypilnować.
(Iza) – Podesłać kogoś tam?
(Ogr) – Nie jest uzdolniony, całe szczęście, także póki co nie.
(Ewa) – W razie czego, złożymy wizytę, jeśli zajdzie potrzeba.
(Ogr) – podnosząc się – Nie przejmujcie się. To my musimy go zameldować teraz... Iza, uściskaj młodego, kiedy wrócisz. To był pierwszy przyjęty na świat berbeć w naszym skrzydle szpitalnym. Honorowy obywatel Strefy, dbaj tam o niego – odchodząc
(Joanna) – do Izy – Całe szczęście, że ta próbka nie zginęła. Wtedy dopiero byśmy byli trzy lata w plecy. Kilku naszych, to jest Stalkerów, bym posłała zapobiegawczo. Co ty na to, Iza?
(Iza) – Hmm? Mówiłaś coś?
(Joanna) – Ten cały naukowiec brzmi mi podejrzanie. Pomyślałam o wysłaniu kilka osób.
(Iza) – Jeżeli dasz dobry powód przy wejściu, to nie domyślą się czemu zapobiegawczo dałaś nieświadomą ochronę naszemu nieświadomemu niczego brylarzowi.
(Ewa) – Prędzej uwierzą w zwykłych ludzi. Voltarów prościej rozpoznać. Włączą się kurwiki w oczach, to cały misterny plan w pizdu. Joanno, wyślij oddział.
(Joanna) – Trochę roboty będzie przy tym.
(Iza) – Coś wywnioskowałaś w naszej sprawie?
(Joanna) – Póki co, nie zdołałam wiele wynieść. Strasznie wygórowana hierarchia. Trzeba sobie zasłużyć by przejsć gdzieś dalej. Utknęłam na pierwszym poziomie. Musiałam zmienić tożsamość, inaczej układać włosy i nosić się z godnością. Powoli mam ich zaufanie, ale to potrawa trochę nim dowiem się czegoś więcej. Jedynie wiem, że Thiasam maczał palce w śmierci Gabriela oraz kilku mi powiedziało, że kiedyś to szyja kręciła głową, a rozkwit dopiero nastąpił po nagłym pojawieniu się ówczesnego lidera.
(Aven) – Moja rola skończyła się na samym wejściu, gdzie byłem mniej rozpoznawalny. W ten tłum niekomfortowo da się wtopić.
(Iza) – Jesteś szpiegmistrzynią, spróbuj przyspieszyć swoje szukanie. Muszę wiedzieć z kim mam do czynienia.
(Joanna) – Zabrzmi to kijowo, ale gdyby samej zapytać go o różne rzeczy...? Tak, zmaściłam... Daj mi tydzień maksymalnie i poznasz odpowiedzi.
(Ewa) – Co jeśli przez tydzień wiele się wydarzy?
(Iza) – Thiasam jest naszą kontrą jedynie. Atakuje, gdy my wykonamy ruch, który go zainteresuje.
(Joanna) – Więc dajmy mu swobodę przez ten tydzień, by mnie nie zdekonspirować.
(Iza) – Osłabimy przez to kilka dostaw, ale nie mamy wyboru. Wstrzymanie transportów nie wchodzi w grę.
(Joanna) – łapiąc oddech – Cóż, bardziej się nie da. Zmieniając temat, wracasz do Płocka? Nie widziałam innych pojazdów, więc myślę, że mogę swoim cię odwieźć.
(Iza) – Wiesz, że nie musisz. Nogi dotąd są zdrowe, a siły mam nazbyt wiele.
(Ewa) – Akurat po drodze jest, bo niedaleko muszę się z Dettlaffem i Regisem rozmówić.
(Joanna) – Zajdźcie za kilka minut, w takim razie, a ja zrobię wam miejsce – odchodząc
(Aven) – Wracając do twoich odlotów, opowiedz coś więcej, dobrze?
(Ewa) – Na pewno pamiętasz, a my możemy pomóc tobie zrozumieć.
(Iza) – O czym to mówić. Miałam wrażenie, że wybuchła bomba na sali, a lek zniknął. Zblokowała mnie ta dziewka Iren, a potem miałam strasznie przyjemną bieganinę po krwawych korytarzach. Dodatkowo dwa razy starłam się z Thiasamem. Za pierwszym razem widziałam go bez maski, w cieniu. Za drugim okazało się, że miał twarz Osy, a fiolka była pusta. Od razu się obudziłam z tego letargu... Całkowicie nic z tego nie ogarnęłam. Cholernie to było prawdziwe, jasny gwint... – ciężko wzdychając – Ledwo pod koniec łapałam oddech, tak mnie ściskało od środka.
(Ewa) – Na pewno nie brałaś nic wcześniej, bym zauważyła. Powiedziałaś, że zblokowała cię Iren?
(Aven) – Nie kojarzysz, Ewa, ale ja kojarzę. To psychiczka, jedna z niewielu, która celuje w punkty witalne.
(Iza) – Ot tak patrzy komuś w oczy i tworzy iluzje?
(Aven) – Nie działa to tak po prostu na szybkiego. Sama układa podświadomie plan, a potem wprowadza go w życie.
(Ewa) – Czyli narada była pretekstem, by dać jej czas na przygotowanie.
(Iza) – Ale po co mi stwarzała iluzję, że lek przepada, a wróg okazuje się być przyjacielem...
(Aven) – Co mówił ci Thiasam w tej wizji?
(Iza) – Mówił, że nie chce naszego zła. A lek nie jest potrzebny do zakończenia obecnego konfliktu. Dał mi swoje argumenty i zapewniał, że on zrobi to po swojemu. Przez chwilę nawet przekonywałam go, że niech pozwolli nam działać, a gdyby się nie powiodło, to wesprzemy jego działania.
(Ewa) – Cokolwiek wtłoczyła ci Iren, wiedziała jak to zrobić. Bo to nie Thiasam wmieszał ci się do środka, tylko niepozorna przyboczna, która mu towarzyszyła.
(Iza) – Dobrze, że wyszłam z tego.
(Aven) – Jej zagrywki tak nie działają. Wizje kończą się, a ona decyduje kiedy. Na plus, że nie okazałaś strachu, czego iluzja była celem.
(Iza) – Zgaduję, że to unikalna umiejętność i nie każdy jej może się nauczyć.
(Aven) – To pada losowo na pewien procent. Chociaż, da się nabyć wiedzę, lecz do tego potrzeba ci esencji, którą posiadał dany wilk za życia. Szanse minimalne, niestety. Szlag niech trafi Iren, że ma taką nieuczciwą przewagę.
(Iza) – wstając – Znajdą się jakieś księgi do poczytania? Naszła mnie chęć na lekturę.
(Aven) – Zapewne coś się znajdzie, o ile nikt ich nie wyrzucił. Są w nieznanym dla pospólstwa języku, toteż większość potraktowałaby je jako śmiecie.
(Iza) – Przynieście mi tyle ile zdołacie, muszę wiele nadrobić.
(Ewa) – Nie bronię wiedzy, skoro chcesz ją poznać z pierwszej ręki – uśmiechając się
(Iza) – Możemy wracać, do tej pory Joanna zdążyła już wszystko ustawić. Jedziecie czy spotkamy się na miejscu?
(Aven) – Ja jeszcze pobędę w okolicy, a potem do was dołączę.
(Ewa) – Nie narób sobie kłopotów, Aven.
(Aven) – Kłopoty to nie moja specjalność – znikając
(Iza) – Długo zna się z Iren? Opowiadał jakby dobrze ją znał.
(Ewa) – Powiedzmy, że przed voltarstwem byli dalszymi przyjaciółmi, trochę jak kuzyn kuzynka.
(Iza) – Ciekawych to się rzeczy mozna powiedzieć.
(Ewa) – Tak jak takich, gdzie pojawia się wróg, odsłania twarz, a tam Osa, w samych gatkach – cisza
(Iza) – parskając śmiechem – Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
(Ewa) – Cóż, kwestia czasu i sobie zaczniesz wyobrażać – odchodząc
30 minut później, Płock
(Iza) – uśmiechnięta – Musisz mi koniecznie opowiedzieć o tym rytuale... Jak on się nazywał?
(Ewa) – Rozdarcie Duszy. Tylko czemu chcesz o tym wiedzieć więcej?
(Iza) – Wedle nazwy rodziera duszę, ale chcę wiedzieć jak to działa.
(Ewa) – To tak jakbyś odkodowała z mózgu wszystkie twoje wspomnienia, a potem je złożyła w jedno stabilne, które się następnie blokuje. Oczywiście musisz odtworzyć każde wspomnienie, nieistotne jakiego rodzaju było. Po kilku głupich potrafi ludziom odbijać, normalnym ludziom. A co dopiero jak wszystkie się tak nagromadzą... To prawie jak umrzeć w śpiączce, bez bólu dla ciała...
(Iza) – Zmieszałaś się jak zaczęłam drążyć. Znałaś kogoś, kto to miał?
(Ewa) – Miałyśmy gadkę o zwykłych rzeczach, które mogłyby wydać ci się obce, a zeszło o jakiś rytuałach. Módl się, byś ty nie musiała go przeżywać.
(Iza) – Warto wiedzieć z czym się to je, gdyby na mnie padło.
(Ewa) – westchnęła – Jeśli sama nie zdecydujesz, bo to tylko od użytkownika indywidualnego zależy... A wracając, można powiedzieć, że znałam pewną osobę. Miała na imię Nikana, była dla mnie jak... Prawie jak siostra, bo prawdziwa umarła nim się poznałyśmy z nią, starała się mi ją zastąpić. W końcu doszło do tego, że jakieś zakapiory nas okrążyły. Byłam zbyt słaba wtedy, ale Nikana nie była. Straciła kontrolę, po czym kazała mi zamknąć oczy. Mogłam usłyszeć tylko krzyki tych srajdków, w momencie, gdy umierali. Straciła panowanie, lecz nie na tyle, by mnie skrzywdzić. Wtedy nie wiedziałam jak, ale wyłączyła się ze świata zewnątrznego i użyła Rozdarcia Duszy wewnątrz... Liczyła, że zmniejszy nienawistny wpływ na jej ciało, a wiesz już jak to się skończyło. Już się nie obudziła, a mi pozostało jedynie płakać nad jej ciałem... Iza, nie dziw się, że nie chciałam rozwijać tematu tak bolesnego dla mnie. Kochałam ją niemniej jak siostrę, a finalnie obie skończyły w jednym grobie.
(Iza) – Nie zamierzam zakłócać twojej harmonii, chcę abyś to wiedziała. Dziękuję, że mimo tego wszystkiego, zwierzyłaś mi się. Nie nalegałam, ale...
(Ewa) – Zdążyłam już cię poznać, by przypuszczać jakie masz intencje. Chciałaś po części mnie poznać, nawet zrozumieć. To są dobre intencje, Iza.
(Iza) – wchodząc na rondo – Pójdę do siebie. Będzie mnie rwało ostro po Próbie?
(Ewa) – Zrób sobie gorącej herbaty, pobaw się z synkiem. Tego potrzeba ci najbardziej, uwierz mi.
(Iza) – Będziemy w kontakcie.
(Ewa) – Będziemy – znikając
(Ula) – wychodząc na balkon – Zobacz, kto przyszedł – biorąc juniora na ręce
(Iza) – Kazałam wam czekać zbyt długo – doskakując do Uli
(Ula) – Cholercia, nigdy się nie przyzwyczaję. Czyli udało się.
(Iza) – Tak, a dla odmiany na Zebraniu Kryzysowym się zjebało.
(Ula) – Iza... – patrząc na dziecko – Nie przy juniorze.
(Iza) – przytulając syna – Chodź do mnie, och tak. Dobrze cię ciocia traktowała?
(Ula) – Strasznie wymgagający. Trzy razy zmieniał zdanie. Jedzenie mu nie podeszło.
(Iza) – Pogadamy zaraz, tylko go ułoże w koicu.
(Ula) – Nim przejdziemy do twoich spraw, to ten chłopak, który trafił tu. Ten ranny, kojarzysz?
(Iza) – To dość niecodzienny widok, szczególnie jak egzekucje wykonuje sam Czarny Thiasam.
(Ula) – Zawinął się w nocy. Był tak miły, że zostawił nawet liścik. „Dziękuję za opiekę, lecz czas na mnie. Zabrałem część bandaży, gdyby rana się otworzyła. Przepraszam, że zniknąłem bez słowa, ale nie potrafię długo być w jednym miejscu. Bywajcie w zdrowiu, Nieznajomy.”
(Iza) – Dobrze, że zrobił tak jak dyktował mu instynkt – idąc do kuchni – Chcesz zapewne usłyszeć coś z mojej strony.
(Ula) – Coś wynikło z tego?
(Iza) – Większość wyszła w średnich nastrojach.
(Ula) – Co poszło źle? Przecież większość społeczności nam ufa.
(Iza) – Kordon miał mocniejsze argumenty, a do tego pojawił się pewny świadek, który oczyścił ich imię w jednej sprawie. To jest walka z wiatrakami. Postawisz koty przy każdej ścianie, to szczur i tak wymknie się jakąś dziurą.
(Ula) – Na drodze leku też klęska?
(Iza) – Choć to nie ucierpiało, ale Thiasam triumfuje, gdy jutro jego człowiek dołączy do badań.
(Ula) – Thiasam może jest ciut nieswój, ale chyba chce dobrze, skoro chce wytworzyć lek.
(Iza) – wlewając wodę  do kubka – Też mi się tak wydaję, tylko efekt końcowy może być inny. Nam chodzi o zwalczenie wirusa. Im rozchodzi się o ludzi.
(Ula) – Na kij wzmacniać ludzi, gdy trzeba zarazę zwalczyć a nie pozwolać się jej rozprzestrzeniać.
(Iza) – Pomyślałam logicznie, że gdyby nasz plan nie wypalił, to co wtedy?
(Ula) – Wtedy będzie kto inny myślał. Kordon właśnie chce naszego odwrotu. Myśmy uformowali małą grupkę, z której powstało odnowione miasto. Nam to zajęło ze cztery lata, a oni...? Ledwie dwa lata są na rynku, a zaczynają przeciągać wszystkich na swoją stronę.
(Iza) – wrzucając herbatę – Nie wiem wszystkiego, niestety. Myślą, że nie pragną zabrać nam sojuszników. Ich celem jest odwrócenie uwagi, by tylko nieufni dali im spokój. Zawsze robili po swojemu, a jak kogoś angażują w tuszowanie wydarzeń, to naprawdę szykują coś grubego. A mi potrzeba cholernie dużo nauki. Kiedyś na pewno nasze ostrza się spotkają.
(Ula) – Przyhamuj, dobrze?
(Iza) – Trochę czasu minie, ale będę pracować nad tym każdego dnia.
(Ula) – Teoretycznie, ale mnie nie wyśmiej, gdybyście się hajtnęli z Thiasamem, to nie miałby powodu nas odsuwać. W końcu własnej żony, by nie tknął, racja?
(Iza) – Niby by nie tknął, ale Ula, daj wiarę... Ja z przymusu bym się miała poświęcić takiemu, co morduje w imię wyższych celów i groził mi niedawno pod moim własnym domem? Na te czasy takie coś nie przyjdzie. Na razie jedynym oczkiem w głowie jest ten osobnik tam – kątem oka na syna – Jego kocham najbardziej, a czy ktoś obcy mi się spodoba, ciężko powiedzieć. Nadal czuję się wstrzemięźliwa, mimo upływu tylu miesięcy.
(Ula) – Masz rację, nie wiąż się. Trafisz na takiego Osę i nijak się nie odczepisz. Nawet jak masz mocną łapę, to nie odejdzie. Odpocznij, Iza – klepnęła w ramię – I nie siedź do późna.
(Iza) – Wypiję do końca herbatę, a potem od razu lulu.
(Ula) – Słodkich snów – wychodząc
(Iza) – wracając do pokoju – Gdybym miała chęć spać, a nie mam – szukając plecaka – No i mam zgubę. Ewa musiała mi włożyć jak rozmawiałyśmy... „Spis Technik oraz Znaczenia, Ugo spod Guudy.”
Położyła się na łóżku, niedaleko śpiącego syna i zaczęła czytać podrzuconą księgę. Zdążyła zaledwie przeczytać kilka zdań, gdy do jej drzwi ktoś zapukał. Bacząc, że obok leży dziecko, przemknęła na palcach do kuchni. Szybkim konkretnym ruchem wyciągnęła długi kuchenny nóż, idąc niezbyt szybko w kierunku drzwi. Gdy je otworzyła, do środka od razu wpadła dziewczyna, krwawiąca z okolic klatki piersiowej. Wtedy widząc, że obca jest jeszcze przytomna, zawlekła ją do oddzielnego pokoju i posadziła na krześle. Przy głębszym przjrzeniu się, dostrzegła, że ranna nosi na sobie znak Voltarów. Nie wiedziała co ma o tym sądzić. Nie znała wszystkich nowoprzybyłych oraz tych,  którzy w Dywizjonie pojawiali się od święta. Mimo tego poszła do kuchni, by choć nieznajomej podać odrobinę wody. Po powrocie wielce się zdziwiła, gdy trzymając się w okolicy mostka dziewczyna, przysiadła na łóżku i spoglądała na młodego juniora, który tak grzecznie spał. Miała swój potajemny plan zaangażowania Dywizjon w wojnę domową, próbując targnąć się na życie malca. Przez chwilę miała taką myśl, a potem już zabrakło jej odwagi, wiedząc, że mordowanie bezbronnego dziecka nie jest w jej stylu, mimo iż ona sama nie należała do osób zbyt poważnych, a można rzecz, że słowo hardkor to dla niej niewielka obelga. Angie bywała osobą nadpobudliwą i nieprzewidywalną, lecz jak można się było przekonać, miała słabość do młodych samotnych matek.
(Angie) – Śliczne jest, to chłopiec?
(Iza) – Tak...? A ja sądziłam, że jesteś mocno ranna.
(Angie) – Dlatego skrycie chowasz nóż? Nie musisz się obawiać... Nie przyszłam nikogo skrzywdzić.
(Iza) – Nie mogłaś poczekać do rana, a nie niepokoić mnie w takich godzinach? Niedawno zasnął i...
(Angie) – Byłam kiedyś matką, wiem jak to jest. Przeszłabym przez twoich znajomych, zgodnie z uprzejmością, lecz obyłam się bez pośredników.
(Iza) – Nie jesteś stąd, prawda? Nie pamiętam twojej twarzy.
(Angie) – Obie jesteśmy Voltarkami, to się liczy. Słyszałam, że nie lubicie się z Czarnymi.
(Iza) – Co próbujesz mi przekazać? Cenne informacje? OP broń? Gotowy lek?
(Angie) – Rozchodzi się o dopadnięcie Thiasama, ot tyle.
(Iza) – Jeśli chcesz tak jego śmierci, to czemu sama go nie zabijesz?
(Angie) – Bo jedną osobę prościej złapać, a tak można ładną strategię ułożyć. Genialność tkwi w prostocie, a poza tym... Jak on kipnie, to każdy na tym skorzysta. A jego elita dołączyłaby do Dywizjonu. To bardzo rozsądne podejście.
(Iza) – Jedno istnienie w zamian za setkę innych?
(Angie) – Ehem, nie musisz brać w tym czynnego udziału do samego końca. Cios może zadać kto inny.
(Iza) – Tym kimś byś miała być ty?
(Angie) – Mam kilku przyjaciół. Co prawda nie przeszli tego, co my, ale przydać się przydadzą.
(Iza) – Jak sobie to wyobrażasz? Że wywołamy zamieszanie, a Thiasam się potulnie da złapać. Wiesz kim on jest? Wiesz do czego się posuwał. Nim coś zrobimy w jego kierunku, to on zniknie i przebije nas na wylot. Przynajmniej tak mnie zapewniał, gdybym próbowała utrudniać jego plany.
(Angie) – Zrobienie burdlu to niezbyt dobry pomysł. Przecie by się to mijało z celem. Czekać na dogodną okazję, a potem uderzyć.
(Iza) – A masz taka dogodną okazję?
(Angie) – Mamy w Toruniu swoją klitkę, daleko od oczu ciekawskich.  Nie jestem na bieżąco, ale na pewno reszta zna każdą sekundę z życia obozu. Są moimi uszami, nieporadnymi zwykłymi bezmocnymi uszami. Przyjmiesz zaproszenie?
(Iza) – Niedawno przebywałam zdecydowanie zbyt blisko niego. Pozornie wiesz, że to wygląda na pułapkę. Nie miej urazy, ale bym się nie zdziwiła, gdybym po otwarcia drzwi ujrzała Thiasama, czekającego na mnie oraz ciebie, odbierającą nagrodę za wydymanie mojej osoby.
(Angie) – Wybacz, że cię rozczarowałam, ale inne miejsce byłoby zbyt oczywiste. A tak to jesteśmy bezpieczni, bo nikt niczego tam nie podejrzewa. W przypadku lasów, nie dało rady, Stalkerzy. W przypadku Strefy, nie dało rady, Legioniści. W przypadku skansenu, nie dało rady, Rozjemcy.
(Iza) – Więc postanowiliście wejść z odciętym łbem prosto na celownik.
(Angie) – Jeśli trzeba, potrafię udowodnić swoją wartość.
(Iza) – Co masz na myśli? Nie jesteś mi nic winna.
(Angie) – Jedynie mój kredyt zaufania – odbierając Izie nóż – A oto moja lokata – wbijając w ranę
(Iza) – To miało zrobić na mnie wrażenie?
(Angie) – Co ty nie powiesz.
(Iza) – Znieczulica, ciekawe przedstawienie.
(Angie) – wyjmując nóż – Gdybym się nie wywiązała, możesz mi go wbić głęboko w szyję.
(Iza) – Wiesz, odłóż to... Nim zaczniemy dalszą rozmowę.
(Angie) – podając Izę – Przepraszam, że zabrudziłam. Kilka godzin i będę jak nowa.
(Iza) – Mogę pójść, ale nie pójdę sama.
(Angie) – Bym cię wzięła z głupią, gdybyś postąpiła inaczej.
(Iza) – Zajdź jutro po śniadaniu, to pójdziemy od razu.
(Angie) – Będę w okolicy, by się nie spóźnić – wstając – Nie musisz mnie odprowadzać – znienacka liznęła Izę po szyi
(Iza) - ...?!
(Angie) – Lubię cię. Jesteś treściwą osobą, no i smakujesz nienajgorzej – znikając
(Iza) – do siebie – A ja jestem jakimś jedzeniem...? Cholera jedna – spoglądając na syna – Na szczęście jeszcze się nie obudziłeś – cichy gwizd – Kapsel, już jej nie ma... Musiał wyczuć, że miała nadejść.
Kolejnego dnia, poranek
(Ula) – Podasz mi te bułki, Aven?
(Aven) – Proszę – podając koszyk
(Ewa) – Siedzisz tak z kilka minut, bez żadnego słowa, Iza. Jakiś efekt uboczny, coś się stało?
(Iza) – To nie chodzi o mnie. Mi nic nie jest...
(Dima) – Coś się stało dziecko? Witałem się z nim niedawno i nic mu nie...
(Iza) – To nie chodzi ani o mnie, o „eMPera” również nie chodzi.
(Osa) – Dajcie dziewczynie dojść do głosu, żesz ja pierdolę. Iza, masz swoją piątkę nim ktoś zdecyduje się odezwać kurwa od rzeczy.
(Iza) – Przed snem zapukała do mnie dziewczyna, która...
(Lera) – Nie patrz tak na mnie, Osa. Zadam mądre pytanie. A pytanie brzmi, jak ona wyglądała?
(Iza) – Na pewno ciemne włosy, było ciemno. Nie myślałam wtedy o wyglądzie. Nawet się nie przedstawiła. Myślałam, że dybie na mnie lub „eMPera”, ale nie. Złożyła mi dość dziwną ofertę.
(Ewa) – Z tych nie do odrzucenia. 
(Iza) – Za odważna propozycja jak na osobę, która pojawia się znikąd i mi wprost o tym mówi.
(Aven) – Heh, jakieś zlecenie po cichu?
(Iza) – biorąc oddech – Otwarcie rzekła, że... Powiem w jej stylu: „Przyjdź do moich wspólników, razem zorganizujemy zamach na Thiasama”.
(Osa) – Powiedz, że to jakiś żart, nieśmieszny bardzo...
(Ewa) – Bezpośrednia dziewczyna, tylko czemu akurat do ciebie? Coś mi nie pasuje. Po pierwsze, pojawia się niewiadomo skąd. Po drugie, jest pokojowo nastawiona. Po trzecie, wtajemnicza obcą osobę w spisek.
(Lera) – Każdego da się pokonać, ale porywać się na kogoś takiego? Póki wszystko idzie dobrze, to nie ma potrzeby angażować się w zabójstwo.
(Iza) – Mam się z nią zobaczyć po śniadaniu. Poza tym, zdecydowałam, że pójdę.
(Ula) – Jesteś pewna?
(Iza) – Póki co pójść dowiedzieć się czegoś więcej. Potrzebuję wsparcia, zapobiegawczo.
(Aven) – Mogę pójść, tylko wskaż miejsce.
(Iza) – Nie spodoba się wam, Toruń.
(Osa) – Toś jebła kolejny nieśmieszny żart.
(Ewa) – Iza, na pewno mówisz poważnie?
(Aven) – Nie ma to jak szykować zamach na gościa, będąc pod jego nosem. Wybacz, ale jak dla mnie, całe spotkanie jest pułapką.
(Iza) – Nie za bardzo pamiętam, bym kogoś zmuszała. Sama wybiorę osoby, które powinny się zgodzić.
(Aven) – Iza, zaczekaj...
(Iza) – Nie, naprawdę. Nic się nie stało – wychodząc z pokoju
(Osa) – Potrafisz wesprzeć kobietę na duchu, że jasny chuj...
(Ewa) – Dogonię ją, zostańcie na miejsach... Iza... Iza, zaczekaj... – wchodząc do przedpokoju
(Iza) – Biegniesz za mną, gdybym się obraziła? Po prostu nie byłam głodna.
(Ewa) – Chciałam jedynie powiedzieć, że nie muszę, ale mogę i chcę z tobą pójść. Aven tylko...
(Iza) – Aven nie boi się tam pojawić. Boi się jedynie narażać Dywizjon. Już miał do czynienia z Thiasamem, więc raczej się nie próbował wykręcić. Rozumiem, że to ryzykowne.
(Ewa) – Ile osób zabierasz ze sobą?
(Iza) – Na pewno grupa jest niewielka, ale my też nie możemy próżnować.
(Ewa) – Mogę zasugerować kogoś, ale wybór pozostawię tobie – przechodząc na zewnątrz
(Iza) – Znajdziesz dla mnie Igora?
(Ewa) – Mówisz o naszym informatorze? Do tego ledwo chodzi z tą nową protezą.
(Iza) – Nie idzie jako jedyny. Po prostu go sprowadź, w miarę szybko.
(Ewa) – Postaram się – zniknęła
(Iza) – patrząc na murek – Ten zamach to cholerna pomyłka...
(Dettlaff) – Ktoś pragnie jego krwi, to i szuka sojuszników.
(Regis) – Dziewczyna, którą widziałaś, nie wróży niczego dobrego.
(Iza) – Myślałam, że mieliście być tutaj przelotem.
(Regis) – Razem z przyjacielem usłyszeliśmy o zdarzeniu, to wybraliśmy się tutaj.
(Iza) – A skąd pomysł, że akurat miałam po słowie któregoś z was?
(Dettlaff) – Persona pokroju Thiasama to nie byle jaki przeciwnik. Gdyby to był jego pomysł, to chcę być tą osobą, która rozpłata mu gardło.
(Iza) – Miałby fingować spisek na samego siebie?
(Regis) – To mądry człowiek. Zrobi wiele, by zwrócić na siebie uwagę, odwracając pozory na zwykłe zbiegi okoliczności. Jestem przy twojej chęci zemsty, Dettlaff, lecz nie dajmy się sprowokować.
(Dettlaff) – Gdzie spotykasz się z dziewczyną? Przynajmniej po pierwszym wrażeniu ocenię kim ona jest, a co za tym idzie, poznam jej intencje.
(Iza) – Ma krążyć gdzieś w okolicy, gdy tylko zbiorę team.
(Regis) – Przed wyruszeniem w drogę trzeba zebrać drużynę, jak mawia klasyk. Zaczekamy ile będzie trzeba. Usiądźmy na ławce, pooglądajmy te piękne szarawe niebo.
(Dettlaff) – Co jak co, ale na pięknie to ty Regis się nie znasz.
10 minut później
(Angie) – Słowna jesteś, nie spodziewałam się...
(Iza) – Zaintrygowałaś mnie, więc zależało mi na czasie.
(Angie) – Przedstawisz mnie swoim piękniejszym przyjaciołom?
(Dettlaff) – dzike warknięcie – Nie ma takiej potrzeby.
(Regis) – Racz wybaczyć jego zachowanie. Zważywszy na obecną sytuację, nie lubimy aż tak blisko przebywać zagrożenia niż to jest konieczne.
(Angie) – Jeśli się dogadamy, zagrożenie długo miejsca nie zagrzeje.
(Iza) – Zapominasz o chodzących żrących trupach. Owe niedopatrzenie przyczyniło się do upadku Gdańska oraz innych mniejszych obozowisk na północy.
(Angie) – Wtedy nie było tam Voltarów. Wiedz, że gdyby się dało cofać w czasie, na pewno byśmy to zatrzymały, wspólnie.
(Iza) – Prawda... Zginęło tam trochę naszych przyjaciół, ale to wszystko jest przeszłością. Nawet gdyby to oznaczało, że mogliby być tutaj z nami. Dalej bym czuła, że mimo iż nie życzyłam im źle, to byliby tu mimo wyższej woli. Nie igra się z prawem życia i śmierci.
(Angie) – Jest trzecie nowe pojęcie, które widzisz niemal codziennie zza ciepłych murów. Wskrzeszanie, nad którym nikt kontroli nie ma. Co byś czuła, gdyby któryś z tych chodzaczy był kimś dla ciebie bliskim?
(Iza) – Wtedy nie czułabym już nic. Bywam roztargniona, ale nie głupia.
(Ewa) – Nie spóźniliśmy się?
(Igor) – Dobrze cię widzieć – ściskając dłoń Izie
(Iza) – Jak noga?
(Igor) – Zdążyłem się przyzwyczaić, jakbym jej nigdy nie stracił.
(Angie) – Zatem to jest twój oddział. Możemy zatem ruszać?
(Iza) – Mamy czym jechać, pojedziemy wszyscy razem, ale najpierw... Musimy związać ci ręce i rozbroić.
(Angie) – Rozumiem, nie ufacie mi dostatecznie. Sama też bym sobie nie zaufała... – ręce przed siebie – Nie będę się opierała.
(Ewa) – Ja się tym zajmę, pilnujcie jej... – obszukując kieszenie
(Angie) – Nim zabierzesz mi miecz oraz inne widoczne ostre przedmioty, to wyciągnij mi z majtek sztylecik pięciocentymetrowy. Czasem trzeba sobie radzić, gdy na fryzjerów nie ma podaży.
(Ewa) – Wolałam tego nie słyszeć... – sięgając Angie pod spodnie
(Regis) – Coż za próżność, panienko... Hmm...
(Angie) – Zwę się Angie. Zakręcona z życia, nie z wyboru.
(Iza) – W innych częściach ciała mam nadzieję, że nic nie masz.
(Angie) – Mogłabym stanać tutaj przed tobą tak jak mnie stworzono, to sobie sprawdzisz.
(Ewa) – Jesteś bardzo, ale to bardzo niebezpiecznie bezpośrednia.
(Angie) – Jeszcze tylko mnie zwiążcie, zgoda?
(Igor) – Podprowadzę samochód.
(Iza) – Tamten złoty, wiesz jaki.
(Igor) – Pięć minut i po was podjadę – biegnąc
(Angie) – Wyrozumiali jesteście dla dawnych wrogów.
(Ewa) – Prawdą jest, że Igor kiedyś wyrządził wiele złego. Tylko, że winy już odkupił.
(Angie) – sprawdzajac więzy – Mocny supeł, hajja... Nie jestem zaskoczona.
(Dettlaff) – Kluczem nie jest śmierć, tylko jej zapobieganie.
(Iza) – Stań w szeregu i nie wierć się.
(Angie) – Niech ci będzie – oblizując nos językiem
30 minut później, las Ośkowy, pół godziny przed Toruniem
Spokojną jazdę w kierunku Torunia przerwało stado, okopujące miejscowy lasek, przez który przejeżdżała obstawa z Płocka. Ilość trupów uniemożliwiała wykonanie jakiegokolwiek zakrętu. Trzeba było wybić znaczną ich ilość, a pozostawienie nieznajomej samej nie wchodziło w grę. Iza zdecydowała się wraz z Igorem zostać w samochodzie, kiedy reszta wyszła zająć się nieproszonym towarzystwem. Ostała część miała dostać znak, gdy będzie na tyle bezpiecznie, aby ruszyć do przodu. Igor dzięki swojemu zaangażowaniu, otrzymał zmartwychwstałą Gwendolynn, z przyspolonym rdzeniem, przepołowionym podczas oblężenia skansenu dwa lata wcześniej. Odzyskał na tyle zaufanie, że jego broń zyskała całkiem precyzyjną snajperską lunetę.
(Iza) – Z moją pomocą byśmy uwinęli się prędzej, ale…
(Angie) – Musi mnie ktoś obyty pilnować, to zrozumiałe.
(Iza) – Jesteś inna, tak samo jak ja. Sam Igor nie dałby ci rady i tylko dlatego jestem tutaj, a nie tam na zewnątrz. Mimo więzów nadal możesz być niebezpieczna.
(Angie) – Ktoś cię zdradził w ten sposób? No wiesz, odwróceniem uwagi poprzez zombie.
(Iza) – Nie była to zdrada mnie samej, ale byłam takiej zdrady świadkiem.
(Angie) – Nazbyt wielka ironia, że oboje siedzicie w tak bliskich odstępach i nie pragniecie się wzajemnie pozabijać.
(Igor) – Nie jestem przeciwko rozwojowi, o ile nie szkodzi to naszym własnym interesom. Pamiętaj tylko, że wciąż potrafię postawić na swoim, bardzo mocno i boleśnie.
(Iza) – Rozjemcy nigdy nie byli naszymi wrogami. Oszukano ich, a my sami żeśmy dołożyli swoje w przelaną obustronną krew.
(Igor) – Można powiedzieć, że nasz były stary znajomy sprawił, że nie wybiliśmy się doszczętnie.
(Angie) – A co się z nim stało? Mogłam o nim słyszeć.
(Iza) – Był z nami nim Voltarzy ujawnili swoje istnienie. Nie mogłaś go nawet poznać.
(Angie) – Kilka obozowisk w życiu zwiedziłam.
(Igor) – Gość nazywał się Mathias.
(Angie) – Masz rację, nic mi to nie mówi. Cóż, choć Dywizjon oddał w dobre ręce.
(Iza) – zakłopotana – Hmm, nie zdążyłam zrobić wiele, to ludzie mnie potem osądza.
(Angie) – Pogodziłaś największe zgrupowania, wrogo do siebie nastawione. Jak na tak krótki okres, w twoim mniemaniu, to całkiem spora zasługa. Stalkerzy, Rozjemcy, Strefa… Kiedyś mieli swoją historię, a teraz stali się zupełnie inną frakcją.
(Iza) – To nie ja przekonałam żołdaków, aby złożyli przede mną broń, lecz prości ludzie, którzy robią znacznie więcej dla kraju. Demokraci są siłą, a ludzie są demokracją.
(Igor) – patrząc przez lunetę – Sporo się dzieje, za chwilę pora nam ruszać. Myślicie, że jak zdejmę jednego, to się obrażą?
(Iza) – Odpowiadają przede mną, więc jeśli chcesz, to ulżyj sobie.
(Angie) – Też bym sobie ulżyła, gdybym choć mogła uwolnić prawą rękę…
(Igor) – Nie ja wiązałem, nie mi oceniać.
(Iza) – Oswobodzenie choć jednego twojego palca jest ponad to, więc nic z tego.
(Igor) – Gwendolynn, moja droga, zgłodniałaś przez te lata nieużywalności – strzelił
(Iza) – Wydobycie twojej kobiety nie było proste. Utknęła w ziemi, a gdyby nie roztopy zeszłoroczne, byśmy nie mieli jak potwierdzić jej odkrycia.
(Angie) – Jest taka błyszcząca i seksowna. Och…
(Igor) – Nie dam ci jej potrzymać. Zbyt długo na siebie czekaliśmy…
(Iza) – słysząc szelest – Co jest grane…? Co do cholery…
(Igor) – Maryjo Najświętsza… Lecą w naszym kierunku. Dałbym słowo, że tłumik działa.
(Iza) – Luneta musiała nas zdradzić… Zupełnie jak wtedy… - przypominając sobie fabrykę
(Igor) – Przejazd powinien być możliwy. Na tyle byśmy wyjechali, z drobnymi rysami.
(Iza) – Jedź, oczyszczają drogę i potrzebują sygnału od nas. Po prostu jedź!
(Igor) – Pojadę, ale nie odpowiadam za krew na przedniej szybie… - uruchomił silnik
(Ewa) – Hej, otwórzcie…!
(Iza) – cofając się na siedzenie – Ewa? Gdzie tamci dwaj?
(Ewa) – wsiadając – Jest mały problem. Gromadka zaciągnęła ich głębiej. Dotrą, ale chcieli by odjechać znacząco dalej, byśmy nie przyciągnęli uwagi jakiejś odnogi.
(Angie) – Nic ich nie trzyma. Celem było odkorkowanie trasy. Tak się stało.
(Ewa) – Mówiłam im o tym. Chcieli jak najwięcej trupów odciągnąć od naszej trasy.
(Iza) – Mam pójść im pomóc?
(Igor) – Zwariowałaś? Już raz niemal popełniłem ten błąd. Nie każ mi świadomie znów go popełniać.
(Iza) – To co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? Nie chcę patrzeć jak tacy jak oni giną, nawet Voltarzy. Nieistotne jacy by nie byli.
(Angie) – Są w głębi, więc zmysł wzroku nijak im pomoże trafić. Dźwięk klaksonu jest na tyle głośny, że wskaże im domniemaną drogę do nas. Tylko przez to ów miejsce ponownie zaleje horda. To jest wasz wybór, co wybieracie? Ja jestem tutaj jedynie organem doradczym.
(Igor) – Ta placówka może być w niedalekiej przyszłości dobrym punktem obserwacyjnym. Jeśli odjedziemy stąd, to Dettlaff z Regisem wybiją znaczącą ilość zombie, a miejsce pozostanie nietknięte, ale możemy stracić dwóch Voltarów, a dużo ich po naszej stronie nie pozostało.
(Ewa) – Regis ma głowę na miejscu, a Dettlaff swoim językiem sieka jak nikt. Na pewno sobie poradzą, ale mają talenty, których nam potrzeba. Są dobrym źródłem informacji, jak wiesz. Alarm powinien ich naprowadzić na nas, to pewne, ale hałas zwabi tu więcej martwych. Znów się namnoży skurwysynów jak mrówków…
(Iza) – Igor, włącz klakson. To wszystko, co możemy zrobić. Olać placówkę, ludzie są ważniejsi.
(Igor) – Jesteś pewna?
(Iza) – Zrób to. Muszą do nas wrócić.
(Ewa) – Jeden nacisk na dziesięć sekund. Sześć nacisków na minutę, aż do skutku.
(Igor) – jadąc do przodu – Sześć na minutę, zrozumiałem.
(Angie) – Dobrze, że postanowiliście ratować swoich. Choć zapewne daliby sobie radę.
(Ewa) – Mimo wspólnego daru, nadal mogę coś ci zrobić. Nawet nie potrafię wyczuć z jakiego próbkowania jesteś. Skrycie to ukrywasz, pytanie tylko, w jakim celu.
(Igor) – pierwszy alarm
(Angie) – Jeszcze półtora roku temu reprezentowałam białe barwy. Teoretycznie wasze, mimo iż o waszym Dywizjonie słyszałam niewiele. Mój chłopak i dziewczyna postanowili się zabawić moim kosztem. Wrobili mnie w morderstwo. Podniosłam zakrwawiony kij, którym zatłukli wcześniej przywódcę jednej z zaprzyjaźnionych wiosek.
(Igor) – drugi alarm
(Angie) - Facet był mobilnym handlarzem. Osada, z której pochodziłam wiele na tym straciła… Winę udowodniono mi, nawet szykował się proces. Wczas uciekłam, zrzekając się swojej natury. Przez ostatnie miesiące bywałam w różnych miejscach, wszędzie mnie było pełno…
(Igor) – trzeci alarm
(Ewa) – Chłopak i dziewczyna? Kurna… Nieźle się bawiłaś, a co z twoim ekwipunkiem? Nie zabrali ci go przed procesem?
(Angie) – Zabrali, a jakże. Lecz odzyskałam go przed ucieczką. Pomogła mi pewna kobieta, choć to był przypadek. Zlitowała się nade mną, nie znając mnie wcale.
(Igor) – czwarty alarm
(Angie) – Wyprowadzała jakieś dzieci, mówiła, że pomaga im wrócić do domu. Wykradła dla mnie klucz i dała przebranie, bym wybyła bez podejrzeń z mieściny. Nie zdradziła jak się nazywa, a jedynie mówiła o sobie pseudonimem, Jolanta. Kilka miesięcy później naszła horda na obóz, ludzie co większość poginęli, a ci, którzy przeżyli, zostali dobijani przez Legionistów… Najemne pierdolone ścierwo…
(Igor) – piąty alarm
(Iza) – Nie znam Legionistów, kim oni są?
(Ewa) – Nazwa nie oddaje realizmu. Zwykli najemnicy, złożeni z dawnych wojskowych. Wyjęci spod prawa, z mottem handlowym, nie muszę rozwijać myśli.
(Igor) – szósty alarm
(Angie) – Gdybym nie uciekła, zapewne za swoja wolność, bym musiała sprzedać swoje ciało. Broń, żywność, woda, lekarstwa czy seks… To dla nich nie pierwszyzna.
(Iza) – Jeśli wejdą nam w drogę, będziemy myśleć. Byle nie wspomagali Czarnych…
(Igor) – siódmy alarm
(Ewa) – Nie są tacy głupi, nie gustują w dużych frakcjach. Ale statystycznego Kowalskiego naciąć mogą, bez krępacji.
(Igor) – Biegną, podjadę pod dobrym kątem…!
(Iza) – Musieli wyczerpać trochę mocy, damn… Zaraz trupy ich dogonią.
(Angie) – Mam propozycję. Uwolnijcie mi jedną rękę, najlepiej lewą, a wezmę karabin i odstrzelę kilku. Macie pełną kontrolę nade mną, na tyle by mi wbić ostrza w każdy śmiertelny punkt mojego ciała. To jak będzie? Nie po to chcieliście im pomóc, by patrzeć jak giną na waszych oczach.
(Iza) – Ewa, poluzuj jej rękę. Niech ostrzela tamten murek z tyłu.
(Ewa) – Pospiesz się tylko – rozwiązując – Nie chyb lepiej.
(Angie) – Miałam okazję z tego rodzaju broni strzelać. A teraz wy skupcie się na jeździe.
(Dettlaff) – Hej…! Jesteśmy tutaj!
(Regis) – Dettlaff, czym prędzej! Musimy zdążyć, póki starczy sił!
(Igor) – Nie mam tam wystarczająco dużo naboi, nie wystrzelaj mi wszystkiego…
(Iza) – Posunąć się, otwieram drzwi – roztwierając – Dettlaff! Regis!
(Ewa) – Dettlaff złapany, odstrzel tamto trupie łapsko… Fuckin fucked…
(Angie) – Namierzony… - zdjęty – Wzrok mi się nie pogorszył.
(Dettlaff) – Dzięki wielkie, moment… Kto dał jej broń do ręki…?
(Regis) – Wskocz pierwszy, będę za tobą.
(Iza) – wyciągając dłoń – Złap się, wciągnę cię!
(Regis) – Jestem twoim dłużnikiem, my obaj jesteśmy – wszedł do środka
(Dettlaff) – Regis…! – wielokrotnie złapany – Dranie mnie dorwały.
(Regis) – Za mało miejsca, bym ze swojej strony wyjął miecz.
(Angie) – Nie mam zbyt wiele naboi, ktoś coś musi zrobić! – celując w Dettlaffa
(Ewa) – Skończ się bawić… - wytrącając broń – To nie jest wyjście…
(Dettlaff) – Ja albo wy. Nie mam tyle energii, by uratować siebie, ale może uda mi się uratować was.
(Regis) – Dettlaff, nie zrobisz nam tego. Nie po tym wszystkim.
(Iza) – wyjmując miecz – Regis, trzymaj go… Zajmę się nimi.
(Ewa) – Ty jesteś najważniejsza… Nie możesz…
(Iza) – Przede wszystkim nazywam się Iza i mam ochotę poprawić sobie krążenie, więc pozwól mi ich zajebać – wyskakując drugim wyjściem
(Igor) – Co wy tam wyprawiacie…! Laski, proszę… Uważajcie na broń… Iza, wracaj do środka!
(Iza) – Puść ramy i na mój znak złap się Regisa… - obkrążając auto – Raz… Dwa… Trzy…
(Dettlaff) – Raz się żyje… - puścił się
(Regis) – Trzymam cię, Dettlaff!
(Iza) – Wciągnij go do środka, prędko!
(Angie) – Co wyprawiasz, znów mnie zwiążesz?
(Ewa) – Pomogłaś dość na daną chwilę…
(Igor) – To jest karabin snajperski, a nie jakaś jebana maszynówa… Rozchybotała mi spust, rozruchany w pizdu…
(Dettlaff) – Regis, dzięki… - dysząc – Sądziłem, że to moje ostatnie minuty.
(Regis) – Nie moja to zasługa.
(Iza) – wchodząc do środka – I już po wszystkim. Igor, zabierz nas stąd… - opierając się o siedzenie
(Igor) – Mniej takich akcji, bo mi się gorąco zrobiło. Nienawidzę takich improwizacji.
(Angie) – uśmiech pod nosem – Dettlaff, tamten zamiar…
(Dettlaff) – Chodziło o wasze bezpieczeństwo , prawda? Bol przy zagryzaniu jest niewyobrażalny. Nie miałem i mam ci za złe tego, że chciałaś podjąć decyzję. Prawdopodobnie, gdybym miał swój pistolet, użyłbym go na sobie. Ale… Dało się tego uniknąć.
(Iza) – Odpręż się, niedługo dojedziemy na miejsce.
(Igor) – Ustawię się trochę dalej, by w razie czego było jak uciec.
(Angie) – Przed Voltarami nie ma jak uciec na pieszo. Nim by zdążył waszmość dotknąć klamki, już by poczuł zimną stal przy szyi. Wprowadzę was do kryjówki, ale musicie mnie wtedy odwiązać. Inaczej przy wejściu dziwnie na to spojrzą i inaczej was zinterpretują.
(Iza) – Więc przekonasz ich by zinterpretowali nas dobrze.
(Angie) – Lubcie wszystko komplikować?
(Ewa) – Dopiero skomplikować się może. Wprowadzisz nas do środka kryjówki, a dopiero tam zostaniesz uwolniona. I obyśmy nie pożałowali tego wyboru.
(Angie) – Nie będziecie żałować.
30 minut później, obrzeża Torunia
(Strażnik1) – Angie, już wracasz? Przywiozłaś przyjaciół z tego, co widzę.
(Strażnik2) – Szykujecie jakąś orgię czy co? Związałaś się jak nie powiem kto…
(Angie) – To da się wytłumaczyć.
(Iza) – chrząknęła znacząco
(Angie) – Założyłam się o coś i… Przegrałam.
(Strażnik1) – Znów wybijałaś zombie na czas? Nie przyciągaj uwagi Thiasama zbytnio, bo się chłopina wkurwi i wyżyje na tobie.
(Igor) – Bardziej się kraju podzielić nie da.
(Strażnik2) – Masz znajomą facjatę? Nie widzieliśmy się gdzieś?
(Igor) – A w jakim oddziale służyłeś?
(Strażnik2) – Piąty Pułk Inżynieryjny imienia generała Ignacego Prądzyńskiego w Szczecinie.
(Igor) – To z jednej bandy jesteśmy. Brygada Coen, dowódca Jerzy Szcześniak.
(Strażnik2) – Nie wiem co powiedzieć. Nie możesz być kłamca, skoro wiesz nawet  w jakiej brygadzie byłem. Od razu poznałem dryg wojskowego. Wchodźcie, nie zatrzymujemy.
(Angie) – Dziękuję za łaskawość.
(Strażnik1) – Ty się Angie zachowuj, skoro mamy dawnego brygadzistę po naszej stronie, to nie ma powodu, aby wam nie ufać.
(Iza) – Miłego dnia życzę – przekraczając wejście
(Ewa) – Co to było przed chwilą?
(Igor) – Improwizowałem.
(Iza) – Nie istnieje żadna Brygada Coen, prawda? Zmyśliłeś to.
(Igor) – zaśmiał się – Pułk się zgadza, bo akurat kiedyś tam byłem. Tutaj wystarczyło wejść w rozmowę, a tamten błazen tylko szedł za moim sznurkiem.
(Angie) – Możecie już mnie rozwiązać. Jesteśmy w środku.
(Dettlaff) – Prowadź do swojej lepianki.
(Angie) – To niedaleko.
(Iza) – Dużo osób liczy twoja ekipa?
(Angie) – Cztery osoby, wliczając mnie.
(Igor) – Nie uwierzyłbym, że czwórka ludzi ma plan jak obalić miasto od środka.
(Angie) – Lekceważysz nas za bardzo.

Offline

 

#2 2017-04-28 00:20:43

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 35 - Nie jestem potworem

(Igor) – Sam żyję dzięki tobie podobnym, ale jestem realistą. Sam miałem wielkie ambicje, a nawet nie potrafiłem przejąć stolicy od środka, mając kilkuset ludu obok siebie.
(Ewa) – Gdyby chodziło o zwykłego przeciwnika, obyłoby się bez większej pomocy. Thiasam jest ponad wszystkie koszmary, w jakie wierzysz.
(Angie) – Każde podejście jest dobre, jeśli pomysł równie jest dobrze zamierzony.
(Iza) – Niczego ci nie obiecałam, pamiętaj. Na razie chcę wysłuchać waszego planu.
(Angie) – Zaraz go usłyszycie, dotarliśmy – pokazując studzienkę – Coś nie tak?
(Regis) – Chodzi o to, że patrzymy na studzienkę kanalizacyjną.
(Dettlaff) – Żarty sobie robisz? Chcesz byśmy paprali się w szambie?
(Angie) – Podnieście właz, a ujrzycie prawdę.
(Ewa) – Ja to zrobię – unosząc właz – No proszę, nie ma tam szamba ani innego gówna.
(Iza) – Da się zejść?
(Ewa) – Na dół bezproblemowo, siad i skok. W drugą stronę trochę więcej wysiłku.
(Angie) – Mogę pójść pierwsza, skoroście tacy strachliwi.
(Iza) – Dettlaff… Regis…
(Dettlaff) – Pójdziemy zatem przodem. Ale jak nas oszuka, to amputuję jej bufora… Regis, czas czynić honory – skacząc w dół
(Regis) – Obadamy teren, nie spieszcie się – skacząc w dół
(Iza) – Teraz skoczysz Ty – spoglądając na Angie – Twoja kolej.
(Angie) – Zaczekam na was na dole – skacząc w dół
(Igor) – Nawet nie protestowała.
(Iza) – Grunt to dobre podejście, nie? – skacząc w dół – Wow… - upadając na tyłek – Fuck… Źle oceniłam wysokość…
(Angie) – Jesteś cała? – pomogła wstać – Teraz tylko korytarzem.
(Iza) – Uwolniłaś się znacznie szybciej niż sądziłam.
(Angie) – uśmiechając się – Słaby węzeł, nic dodać nic ująć.
(Iza) – Gdybym to ja wiązała, byłoby inaczej.
(Angie) – Gdybyś zechciała mnie bliżej poznać, to możemy tego spróbować kiedyś.
(Iza) – Prędzej kontynenty się połączą. Idź przede mną.
(Igor) – Cholernie ciemno jest tutaj.
(Angie) – Zapomniałam wspomnieć, że…
(Ewa) – Voltarzy mają wyostrzony wzrok w ciemnościach.
(Igor) – Czyli jestem wykluczony towarzysko.
(Angie) – Z mojego towarzystwa jestem jedyną Voltarką. Dalej będzie jaśniej.
(Ewa) – Zapoznasz nowych przyjaciół, fajnie?
(Igor) – Gwendolynn i Ja nie potrzebujemy nowych. Moja lista jest już pełna, a musiałbym wtedy kogoś z niej usunąć…
(Angie) – oblizując usta – Hmm...
(Igor) – A właściwie, to kiedy ona…?
(Iza) – przerywając – Później, zaufaj mi.
(Angie) – Nie musicie mi oddawać sztyletu, bowiem już spoczywa w mej kieszeni. Chodźcie, Ruch Oporu czeka na nas w najbliższej komnacie.
(Ewa) – szeptając Izie – Też zauważyłaś…?
(Iza) – Jej szybkość reagowania, owszem, ale baczmy na aktualny priorytet, nie zbaczając z obserwacji. Nie jesteśmy na swoim podwórku.
(Ewa) – Zrozumiałam – przytakując
Chwilę później
(Angie) – Oto jesteśmy. Choć kogoś brakuje… Gdzie Maciej się szlaja?
(Dusia) – Żebym to ja wiedziała. Wymknął się kwadrans przed wami.
(Adam) – Nieźle wystrojeni… A po oczach sądzę, że mam do czynienia z Voltarami, poplecznicy Dywzjonu. Jak minęła podróż?
(Iza) – Niemniej ciekawiej niż wasza. Współczuję, że musicie gnieździć się w podziemiu.
(Dusia) – Taka cena bycia w konspiracji – ukłon – Oczywista kryjówka w nieoczywistym miejscu.
(Iza) – Z jakiego powodu się kłaniasz? Widzisz tu kogoś ważnego?
(Dusia) – Tutaj nie musisz ukrywać swojej tożsamości. Bo niby z jakiego powodu byś zabrała pozostałych? Zupełnie obca osoba porwałaby się na samotną wyprawę.
(Igor) – Wazelina jest tutaj zbędna. Tak samo się Thiasamowi kłaniacie jak go widzicie, więc se oszczędźcie takiego smarowania naszych tyłków.
(Maciej) – potykając się o Gwendolynn – Cholera jasna, jak chodzisz… - kątem oka – O cholera – upadając na ziemię – Patrzcie, znalazłem waszą broń… Zaraz, czemu nikt się nie śmieje?
(Bella) – Witajcie, ja tylko przejazdem. Angie, dobrze cię widzieć. Mam wiadomość, o którą prosiłaś – przekazując list – To będzie ewenement, jak tylko się powiedzie.
(Dettlaff) – Nie lubię, gdy ludzie mawiają szyfrem.
(Angie) – Bella Zorah vas Normandia, kurierka, medyczka i przywódczyni wędrownej floty.
(Ewa) – Nigdy nie słyszałam o żadnej wędrownej flocie.
(Bella) – Wystarczy zastanowić się nad nazwą. Nie pozostajemy długo w jednym miejscu. Często nas wynajmują jako kurierów czy aptekarzy. Podróżujemy statkiem, Normandią.
(Iza) – Da się z wami handlować?
(Bella) – Jeśli będziemy w pobliżu z towarami, można kiedyś ubić jakiś interes.
(Igor) – A duży ten statek?
(Angie) – Pomieści niemal dwieście osób i wagowo dwa mocno opancerzone jeepy.
(Bella) – Będziemy w kontakcie, Angie. Daj znać, gdybyś potrzebowała czegoś… Czekaj, moment… - słysząc szumy w krótkofalówce – Zaczekajcie, sprawdzę o co chodzi…
(Maciej) – Nie wiedziałem, że tak szybko was najdzie na wizytę…
(Iza) – Ci uczciwi spiskowcy, o których tak trąbicie, to  niby wy?
(Adam) – Masz jakieś wątpliwości?
(Iza) – Prawdę powiedziawszy mam, ale pierw was wysłucham.
(Angie) – Może usiądziecie? Dziwnie to wygląda jak rozmawiamy na stojąco.
(Iza) – Usiądę, ale…  - siadając - Oni postoją.
(Dusia) – Jak chcecie.
(Igor) – Mamy mało czasu, więc się streszczajcie, szczawiki.
(Maciej) – Rozjemca Igor, mistrzu… Będziemy się streszczać.
(Igor) – Przestań mi lizać odbyt, zgoda? Poza tym nie nazywaj mnie tak.
(Angie) – Czegoś się napijecie? Może przyniesiemy…
(Iza) – pięścią o stół – Starczy, przejdźmy do konkretów.
(Bella) – Przepraszam, że wchodzę między was, lecz pora mi wybywać… Trupy zaczęły podchodzić pod nasz posterunek, to pora mi wybyć. Zostawiłam wam butlę ginu w pokoju zwierzeń - odchodząc
(Dusia) – Może jednak przyniosę butelkę…
(Iza) – kątem oka na Ewę
(Ewa) – zamknięcie oczów znacząco
(Angie) – Przejdę zatem do konkretów. Za dwa tygodnie odbędzie się zjazd. To nie byle jakie zgromadzenie. Przyjeżdża do kraju, w osobistej eskorcie, prezydent na uchodźctwie. Nieświadomie może nam się przysłużyć, by móc zorganizować zasadzkę i wyeliminować Thiasama.
(Igor) – Jakaś ważna persona?
(Adam) – Sam w swojej podłej podłości, Władimir Władimirowicz Putin.
(Iza) – Kłamiecie nas, po co ktoś taki miałby zawitać tutaj? Jaki miałby interes?
(Angie) – Podobno chodzi o umocnienie wschodniej rubieży. Nie dziwi was czemu, patrząc w drugą stronę, ktoś taki zainteresował się wizytacją u Thiasama. Skoro wy nawet o tym nie słyszeliście i nikt was nie poinformował.
(Dusia) – wlewając alkohol do kubka – Jest problem, który komplikuje sprawę.
(Ewa) – Obiekt będzie strzeżony? To żaden problem.
(Igor) – Coś jeszcze macie w zanadrzu?
(Maciej) – Choć wam bardziej na rękę będzie sprzątnięcie lidera Czarnych, to bez nas się tam nie dostaniecie.
(Angie) – Wchodzimy razem, przeanalizujemy sytuację, a potem uderzymy. Ktoś z naszych otworzy potem tylne wejście.
(Iza) – W jakim miejscu odbędzie się spotkanie?
(Dusia) – Tego jeszcze nie wiemy. Poinformujemy cię od razu. Mamy początkowe założenia, że ma być to w elitarnej dzielnicy.
(Iza) – Po nazwie można stwierdzić, że każdy tam wstępu nie ma.
(Angie) – Spojrzyj tutaj – wykładając mapę – My jesteśmy tutaj, niedaleko wyjścia. Thiasam ma mieszkanko tam. Ten okrąg to dzielnica, w której odbędzie się spotkanie.
(Dettlaff) – Podejrzanie mały jest ten dystrykt. Mało sytuacji do ucieczki. Widzę tylko kilka punktów, blisko siebie.
(Adam) – Trochę przebywamy w tym półświatku. Wyjść jest znacznie więcej. Wystarczy, że poszukamy należycie.
(Iza) – O ile nie nadziejemy się na jakieś kolce czy patrol straży nie przejdzie, to faktycznie pocieszające.
(Angie) – Nie namawiamy was, tylko proponujemy pozbycie się problemu. Popatrzcie na to w ten sposób… Przez miesiące dorobił się czteromiejscowego licznika ofiar. Ludzie cierpią, mimo potulnego posłuszeństwa. Widzieliście jak to wygląda. Bardziej twierdza niż osada. Znaliście Gabriela? Potwierdziłby moje słowa, gdyby tylko mógł żyć.
(Ewa) – Hmm… Pierwszeństwem jest lekarstwo. Stawimy się do zadania, tylko w ostateczności.
(Angie) – Jeśli nagle was zaatakuje, a wy to olejecie, stracicie więcej niż cenne lekarstwo. Iza, kieruj się przyszłością twojego maleństwa. Likwidacja Thiasama to olbrzymi krok ku lepszej przyszłości. Wystarczy, że znajdziemy w was sojuszników. A potem każdy pójdzie w swoją stronę.
(Iza) – pijąc gin – Przemyślimy waszą propozycję, jutro dostaniesz swoją odpowiedź.
(Dusia) – Słuchajcie, to jest dla was – podając krótkofalówkę – Bezpośredni kontakt z nami.
(Iza) – Dziękuję, zdzwonimy się.
(Angie) – Poczekajcie no, Maciej, podaj mi to coś – wyciągając dłoń
(Maciej) – Amunicja zamrażająca, jeden pełny magazynek. Na znak naszej wdzięczności za wasze ewentualne zaangażowanie – dając Angie
(Angie) – No więc, to prezent od nas – podając Izie – Niech was służy.
(Regis) – Dziękujemy za gościnę.
(Angie) – Nie, to ja dziękuję – popijając gin – Traficie do wyjścia?
(Iza) – wstając – Nie kłopoczcie się, do usłyszenia – odchodząc
(Ewa) – patrząc Angie w oczy – Hmm…
(Maciej) – ukłon ku niej
(Ewa) – frustracja – Whateva…
Ulicę dalej, w tym samym czasie
(Marcin) – Już prawie…
(Cezary) – Ciężko mi trochę, zwolnijmy.
(Marcin) – On tutaj jest, a ja do niego dotrę.
(Cezary) – Przejście przez kolczasty plot było ryzykowne, a teraz.. Jak mi nie zaufasz, to nie dostaniesz ode mnie spluwy. Marbur, to zaszło za daleko. Co chcesz zyskać, że go zajebiesz?
(Marcin) – Ulgę. Satysfkację. Pocieszenie.
(Cezary) – To nic nie da, tylko się nakręcasz. Nie oddam ci torby…
(Marcin) – Zapomniałeś co wyrządził Dywizjonowi? Sam omal nie zginąłem, a mógł skrzywdzić Weronikę… Przede wszystkim Iza cudem uniknęła śmierci. Zbyt wiele są warci, więcej ode mnie. Podejmę się tego ryzyka. Daj mi moją torbę. Musimy się ruszyć, nim ktoś nas znajdzie.
(Cezary) – Wybacz, ale nie podejmę tego ryzyka.
(Marcin) – łapiąc Cezarego za ramiona – Nie chcę cię uderzyć, proszę, oddaj mi torbę. Potem wracaj do siebie i nie martw się o nic.
(Cezary) – Jesteś moim… Przyjacielem… - klinga przebiła brzuch – Marbur…
(Marcin) – Cezary…
(Cezary) – Marbur… - opadając bez życia
(Marcin) - …?!
(Iren) – Witaj – wyciągając miecz z ciała – Dziwny dzień na wizytę…
(Marcin) – wyrywając klingę Iren – Nie lubiłem go, fakt… Ale to był jednak… Przyjaciel – dysząc – Przyjaciel, którego uśmierciłaś… Co się ze mną dzieje… - sztywniejąc
(Iren) – Spójrz wyraźniej na swój punkt widzenia.
(Marcin) – Kiedy ty… Co mi zrobiłaś?
(Iren) – Ja nic… Ty sobie to zrobiłeś… - nokautując z rękojeści
Nieznana lokacja, ciemna cela
Marcin został zamknięty w ciemnej celi, na tyle wysokiej, że zza krat można było dostrzec płynącą rzekę. Przykuty do krzesła nie miał już wpływu na nic. Nawet nie dał rady się uwolnić. Miał przed oczami jak jego plan właśnie spalił na panewce. Został pozbawiony własnego zdania, przyjaciela oraz łuku, którym miał dokonać skrytego zabójstwa. Zaprowadzony do celi, mógł się spodziewać tylko jednego. Egzekucji, tym razem naprawdę. Czyjeś kroki zmierzające ku niemu miały być tego dowodem. Łudził się jednak, że jakimś cudem ucieknie, zmieni ubranie i uderzy ponownie. Niestety, wielce się rozczarował. Wiedział czego chciał, lecz nie wiedział, że okazja tak do niego zachodzi, a on na złość jest w głupim położeniu. Starczyło mu rozwagi, by dodreptać nogami od krzesła do stolika, na którym stał kubek z wodą. Delikatnie zamoczył Marcin w nim język, łapiąc nowych sił. Niechcący przewrócił pojemnik, a ciecz wylała się mu koło stóp. Wtedy drzwi od celi zaczęły się roztwierać.
(Thiasam) – Nie przejmuj się – wchodząc – Dostaniesz nowy. Trochę tu posiedzisz.
(Marcin) – Chcesz mnie zaciukać, to zrób to teraz. Twoja protegowana nie zawahała się.
(Thiasam) – Musisz jeszcze wiele się nauczyć.
(Marcin) – Zabijania nie musisz mnie uczyć…
(Thiasam) – Nie marmurz się tak. Cezary ma się całkiem dobrze. Widziałeś to, na co pozwoliła ci Iren. Naprawdę sądziłeś, że jawne pozbawienie kogoś życia na ulicy ma jakiś sens? Żyje, ale nie wiem czy dołączysz do jego sortu pod tytułem „Lepsze Życie”. Nawet twoja zaradność, w stosunku do Iren budzi respekt, ale nie wystarczy – biorąc krzesło w ręce – Zbyt się pospieszyłeś – siadając okrakiem do ramy – Powinniśmy pogadać, na podatnym gruncie, bez świadków.
(Marcin) – Masz na myśli izolatkę, do której mnie wtrąciłeś? Chcesz ze mnie coś wyciągnąć, rozwiąż moje ręce, Mathias, bo tak naprawdę się nazywasz.
(Thiasam) – Obrażasz mnie, tym ostatnim zdaniem. Są metody na mówienie, nie muszę marnować czasu na papranie się w sznury. A to będzie dla mnie bezstresowa rutyna.
(Marcin) – Chciałbym zedrzeć ci maskę i spytać Dlaczego.
(Thiasam) – Dlaczego próbuję ludzkość wyprowadzić na prostą? Tobie podobni nie rozumieją moich działań, a widzą tylko to, co sami chcą – groźny półszept – Wasze cholerne lekarstwo aka trucizna, sprawi, że ucierpi znacznie więcej ludzi. Takie rozwiązanie nie przyniesie rezultatu końcowego, o jaki walczą ludzie od ostatnich miesięcy. Sam powinieneś zrozumieć, że ludzkość to przyszłość, a trzeba wzmacniać ją, wszelkimi dostępnymi środkami.
(Marcin) – Sam prowokujesz większość sytuacji, Mathias… Dobrze o tym wiesz. Robisz najazdy, twoje niewielkie szkody są brane za szkody niewyobrażalnych rozmiarów. Wiesz czemu tutaj przyszedłem… Wiesz czemu chcę, byś… - uderzony znienacka pięścią w brzuch – de fak…?!
(Thiasam) – Bym był martwy? Twoją strzałę przeciąłbym w locie, nie mówiąc o łuku. Nie wystarczyło ci, że raz byłem łaskawy? Nawet nie wyjawiłem kim jesteś, bo ty na pewno tego nie zrobiłeś. Uciekłeś z pewnością, gdy nadarzyła się okazja. Zawsze trudniejsze sprawy cię przerastały.
(Marcin) – Mathias, powiedz mi… Czemu porzuciłeś przeszłość? Nie obchodzi cię Iza? Tak wiele dla niej poświęciłeś, dla nas wszystkich, a teraz co…?! Zmieniłeś się, założyłeś maskę i stałeś się zbrodniarzem wojennym… Dawni pustoszyciele drugowojenni są nikim w porównaniu do ciebie… Mathias, do chuja, ty kurwi synu… Za co tak każesz innych… Hę?!
(Thiasam) – Mówisz to tak, jakbym ci nasrał do jajecznicy i wsadził łopatkę w gówno – podchodząc do drzwi – Pragnę byś zrozumiał mnie, Kordon oraz działania się tu toczące… No i nie jestem Mathias. Niech to do ciebie w końcu dotrze. Chcę cię traktować jak równego człowieka, ale nie pokazujesz mi, że warto w ciebie inwestować – zdejmując maskę – Odpowiedz mi na jedno pytanie, wybierz jeden wariant. Dążenie do zmian czy bronienie starego porządku.
(Marcin) – Hmm… Nie ma trzeciego wariantu?
(Thiasam) – rzucając pistolet na stół – Jest jeden nabój, twoja wersja alternatywna. Każdy wybór ma konsekwencje, lecz za to wiesz, że twoje wybory mają znaczenie i głębszy sens. Jeśli jednak zdecydujesz się na strzał, celuj do siebie. Ja ominę trajektorię lotu, a tobie tylko zmniejszą się koła ratunkowe – uwalniając Marcinowi prawą dłoń
(Marcin) – pot spływał po czole – Fuck… - biorąc pistolet – dysząc – Fuck…
(Thiasam) – zakładając rękę na rękę
(Marcin) – przystawiając lufę do głowy – Fuck… - sięgając do spustu – Fuuuuuuuuuuck…!!!

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.rani.pun.pl www.miasteczkodlacandy.pun.pl www.creed.pun.pl www.wxp.pun.pl www.vri.pun.pl