#1 2017-02-27 00:39:19

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 33 - Płock odzyskuje siły

2 lata później, 03.02.2017
Wystarczy jedno zdarzenie, a rzeczywistość może zmienić się diametralnie. Tak było, gdy epdemia zamieniająca ludzi po śmierci w chodzące trupy, zaczynała zalewać europę, a przez niedługi czas trafiła również na inne kontynenty. Przełom nastąpił dwa lata wcześniej, gdy krajem zaczęły się interesować przeróżne grupy ludzi, chcąc przejąć władzę. Walczyli między sobą, w przerwie na dobijanie trupów, a tak to praktycznie bitki frakcyjne nie ustawały. Mazowsze najwięcej miało tu do powiedzenia, jeśli chodzi o państwo Rzeczpospolitej. Kilka mocarnych grup miało wiele do powiedzenia, a żadne inne województwo nie mogło podzielić zdania, że są równi, Ktoś inny skorzystał na rozłamie i podupadającą gospodarką. Voltarzy, o których mało kto wiedział, początkowo stanowili swoje własne lokalne prawo. Nic nie różniło bratnich Białych oraz Czarnych. Podczas, gdy inne grupy dalej robiły swoje we własnych pieleszach, nieznajome istnienia prowadziły odległą o lata świetlne politykę krwi i potu. Wielu głupców walczyło dalej o to samo, nie zauważając, co dzieje się za ich plecami. To był błąd, przed którym nie mogli się ukryć, a wiele on kosztował.
Dywizjon w Płocku był siedzibą Białych Voltarów, na których czele stała Iza. Okazało się, że wielu podobnych stawiło się i przyrzekło wierność jaśniejszemu zgrupowaniu. Co prawda sama Iza nie przeszła prób, przez narodziny dziecka, ale nie zbyło ją to z bycia przywódczynią Dywizjonu. Jej lewą ręką była Ewa, a prawdą Joanna. Opieką nad małym Nosarenskim przejęła Ula, a Dima z Lerą i Aloną zajęli się pilnowaniem w nocy obozowiska. Dzięki zmaganiom potomków starych bóstw, cały Płock niemal zamieszkały dziesiątki tysięcy osób, które przez wszelakie zagrożenie szukali schronienia. Wzniesiono wokół miasta mur, na wzór tego gdańskiego, by mieć kontrolę nad obszarem. Miasto zostało podzielone na dwie części. Obóz wewnętrzny, gdzie sami ludzie z Dywizjonu mieszkali i mało kto oby odwiedział tamto miejsce. Obóz zewnątrzny zajmował pozostałe granice miasta. Ludzie zyli swoim życiem, a Biali Voltarzy zajęli się ochroną poszczególnych obszarów na terenie Płocka. Ów miasto było trzecim największym terytorium zamieszkałe przez sporą ilość ludzi. Drugim był Toruń, gdzie siedzibe mieli Czarni Voltarzy. Pierwszym była stolica, źródło badań nad lekiem. Niewielki skrawek mieściny nie znaczył dawniej nic, a teraz liczy się w kraju jako jeden z większych obozów dla ocalałych. Plotki krążyły, że mniejsze siedliska ludzi osiedliły się w pobliżu Płocka, gdzie odbywa się co pewien czas handel. Najwyżsi członkowie Dywizjonu podzielielili się poszczególnymi rolami i każdy odpowiada za co innego. A co się tyczy oswobodzonego Igora, dawnego lidera Rozjemców, to był traktowany jak człowiekm, mimo, że co pół dnia musiał meldować się w swoim mieszkaniu. Jako bogato obdarzony wiedzą o kraju człowiek, starał się spełniać jako darmowe źródło informacji, jeśli chodziło o jakieś zagadnienie, bądź info tyczące się Strefy. Praktycznie mogło się wydawać, że los Mathiasa został wyjaśniony, a z powodu nie znalezienia ciała, członkowie społeczności stworzyli pseudo grób, gdzie symbolicznie zakopali niektóre pamiątki po dawnym liderze, a na nagrobku wyryto napis „Wierzę, że kiedyś się spotkamy z Tobą. Z wyrazami żalu przyjaciele oraz żona”. Większość uznała temat za zamknięty, ale nie Iza. Dalej miała pragnienie odnaleźć ukochanego, gdziekolwiek by nie był, żywego lub martwego. Podobnie jak jej mąż, nie chciała mieszać pozostałych z Dywizjonu w swoją prywatną sprawę, a radą służyli jej Aven oraz Ewa, pierwsi Biali Voltarzy, którzy zdecydowali się podłączyć do Płocka i stworzyć metropolię, a przy tym cel mieli wspólny, a to właśnie chodziło o zakończenie plagi, bez względu na pochodzenie. Niestety sprawy nie toczyły się tak bezproblemowo, jak mogłoby się wydawać na początku. Po drugiej strony barykady stanął kto inny.
Czarni Voltarzy od początku nie zwiastowali sielankowej atmosfery. Nie wyłaniali się zbytnio z zajętej dzielnicy Torunia, a to dawało z dnia na dzień coraz większy dreszcz u innych osób. Kordon zajmujący wcześniejsze tereny miał taki cel jak braccy Biali Voltarzy, a utrzymywało się to bardzo krótko. Po miesiącu jak Mathias zawitał na swoją „własną drogę”, osadnicy czuli lekką presję, z powodu, że nowa osoba sprawiała sporo problemów. Ataki Przeciążenia stawały się na tyle utarczywe, że chłopak wkrótce po przyjęciu popadł w głębszą chorobę. Od razu, gdy ubzdurał sobie, że trzeba innych środków przekazu, by zakończyć cały obecny burdel w kraju. Nie podzielał tego głównie dawny przywódca Kordonu, Gabriel, który po starciu z Mathiasem, popadł on w trwale kalectwo. Uszkodzony kręgosłup na niewiele się zdawał w walce, a przykuty do wózka starał się słuchać głosu rozsądku Mathiasa jak marionetka. Kilka dni później, przy wspólnym wypadzie, Mathias wrócił bez Gabriela, z wieścią, że lider zginął przez ugryzienie. Natomiast inni przypadkowo znaleźli ciało swego dawnego mentora, z przeciętym kręgosłupem i wbitymi w oczodoły małymi patykami. Mathias objął samoistnie dowództwo, utożsamiając się jako Thiasam. Swoje stare ubranie spalił, a chustę stracił podczas jednego z wypadów. Warstwą podstawową była PRLowska stara mocna czarna skóra, usztywniająca tors, obszyta przy ujściu górnym drobnym futrem. Na to długi ciemny płaszcz, z niewielkim rozpięciem u góry, tworzący kształt półksiężyca, a na dole rozchodzące się dwa płaty, dające swobodę ruchu. Prawy rękaw Mathias stracił przy starciu z Gabrielem, a to przyswoiłu mu się to, dzięki temu, że jest praworęczny, a jego ciosy uzyskają więcej gracji niż dawniej. Lewy rękaw pozostawał bez zmian, gdzie na karwaszu spoczywało ukryte ostrze z łańcuchem. Wcześniej jego prawa dłoń ucierpiała w Voltarskiej świątyni, więc zaczął nosić skórzaną brązową rękawicę, która nie drażniła jego rany, a poziom powietrza został nieco ograniczony. Spodnie jeansowe zamienił na granatowe dresy, a nogi przykryły mocne skórzane buty. Przez ramię przewieszoną miał pochwę, gdzie zza pleców wystawał jego miecz, doprawiony kolcami rozmieszczonymi równolegle, służącymi do brutalnego poderżnięcia gardła i zgniatania wnętrzności, a samo główne proste ostrze ostre jak nigdy, dalej ucinąło przy odpowiednim wyważeniu kończyny. Obok na plecach stara sentymentalna broń m14, której prawie nigdy nie używał, od kiedy przejął dowodzenie. Jego oblicze okrywał granatowy kaptur, a twarz zakrywała jaskrawa maska wilka. Głos był bardziej bez uczuć, z lekką dozą psychodelicznego szaleńca, a chrypa sprawiała, że nikt nie negował jego decyzji. Większa ambicja sprawiła, że zjawiło się wielcej Czarnych Voltarów, których rekrutowali jego podopieczni, a co zwykli ludzie poszli na układ, że w zamian za dobra, mogą być po ich stronie i rozbudowywać miasto. Tak oto cały Toruń wraz z mniejszymi wsiami został obsadzony ludźmi z Kordonu. Stopniowo najwyżsi z Kordonu zaczynali się przekonywać do Mathiasa jako „Thiasama”, a niektórzy z nich, a dokładniej dziewiątka, stało się jego najwierniejszymi kompanami.
Kraj niedługo po pojawieniu się obu frakcji popadł w rozłam. Przez walki Piąta Rzeczpospolita Polska została podzielona na dwie części. Mimo obecności innych grup, Biali i Czarni posiadali znaczniejsze wpływy i to oni stali się dwoma stronami konfliktu, nie wliczając trupów. Zapanował iście średniowieczny czas, gdzie trwa walka o władzę. Obu grupom odpowiadał chaos, który wspomagał handel z ludźmi z różnych obozów, ale nie przyspieszał on końca pandemii. Biali Voltarzy bardziej stawiali na uczciwość, a Czarni co jakiś czas napadali na transporty z jedzeniem czy lekami. Nawet padło zdanie, że jeśli Dywizjon będzie wspierał inne grupy, mające poszerzyć chaos, Kordon zacznie postępować inaczej i nie zostanie sytuacja bez echa. Oba zgrupowania sądziły, że to te drugie chce umyślnie przeciągać nieład i utrzymać apokalipsę jak najdłużej. Czarnym zarzucane jest prowokowanie, a Białym celowe opóźnianie leku. Co dzień ginie wielu ludzi, często po obu stronach straty są podobne. Dwie główne grupy nie atakują się bezpośrednio, tak oficjalnie. Nieoficjalnie jednak różne rzeczy dzieją się. Dodatkowo zima utudniała sprawę, gdy w obecnym stuleciu jeszcze takiej mroźnej nie było. Wielu domorosłych proroków twierdzi, że wkrótce nadejdzie Krasne Zimno, które miałoby oznaczać zagładę całego świata, gdzie trupy wyginą, a ludzie w końcu i tak zamarzną na śmierć, czego skutkiem będzie to, że ziemia bez ręki człowieka zakończy swój żywot i stanie się wygasłą gwiazdą na niebie. Krasne Zimno miało być karą dla ludzi od Boga za to, że nie próbują oswobodzić swego kraju, a zagarnąć go dla siebie i toczyć ze sobą nieustające wojny, Przepowiednie Voltarskie mówiły, że gdy oba ludy kiedyś połączą siły przeciw wspólnemu zagrożeniu, klimat unormuje się, a ziemia odżyje pełnią życia, a chwała Voltarów nie upadnie na samo dno, dając otwartą furtkę dla reszty ludzi, ktorzy mieliby za zadanie odbudować zniszczony kraj.
Dywizjon, wewnętrzny krąg
Na głównym dziedzińcu nie działo się nic nadzwyczajnego. Każdy się czym zajmował, panowala iście sielankowa atmosfera. Iza pojawiała się w wewnętrzym kręgu dość często, ale i tak częśc czasu poświęcała na przeróżne treningi i wypady z Ewą na poszukiwania Mathiasa, dalej wierząc, że zostanie odnaleziony. Chciała to począć bez bycia Voltarką, choć przewidywała, że i tak nie odwlecze tego, co ma nadejść i dla dobra pozostałych sama podda się Próbie, by zjednać się potęgą z Thiasamem. Młody Marcin Piotr Nosarensky nie narzekał na mniejszy udział matki w jego rozwoju, bo matka tak to prowadziła, aby syn nie odczuwał zbytnio, że jej nie ma. Ula jako dobra ciocia podjęła się tymczasowej opieki nad młodym chrześniakiem, podczas gdy Osa prowadził bujne życie jako obserwator dzienny na dawnej wiezyczce. Płock zyskał wiele dzięki nowym ludziom i powoli stawał na nogi, podczas gdy stolica wypierała co gorsze osoby z obawy o szpiegostwo. Iza rozważnie podejmowała istotne decyzje i praktycznie większość ją popierała, a mniejszość obarczała winą, że nie wykonuje prawilnie swoich obowiązków. Ona sama nie dbała za bardzo o negatywne poglądy i starała się uśmiechać nawet do tych, którzy źle jej życzą. Od kiedy Joanna ze Stalkerami przenieśli się częściowo na stałe przy południowych podolach, społeczność czuła się bezpiecznie, choć znali takie pojęcia jak ucisk czy odcięcie. Wspierająca niewielka grupa, której członków uratowano wcześniej, znani jako Tanto, nie zgodzili się na przeniesienie siedziby, a zostali w swoich rejonach, mając bardzo dobry kontakt z Dywizjonem. Co tyczyło się gromady Rozjemców z dawnej parafii na międzytorzu, to część uległa represjom i dołączyli się do grupy trzymającej porządek, a większość rzezimieszków powróciła do Sierpca, gdzie do dziś żyją tak jak sprzed starej potwornej masakracji cywilów.
Iza postanowila, że dziś ponownie wybierze się na swój trening, lecz musiała załatwić kilka lekkich spraw, nim znów gdzieś wybędzie. Wstała jak zwykle, spod jej przefarbowanych ciemnych brunatnych włosów, przebłyskiwał optymistyczny uśmiech, podkreślając jej wydatne kości policzkowe. Spod niebieskich oczu nie wypływały już potoki łez, a dawne fizyczne ślady zostały zatarte. Związała włosy w koński ogon, nałożyła na siebie biały szlafrok i weszła do kuchni, gdzie już miło się zaskoczyła tym, co dostrzegła.
(Iza) – No proszę, już tutaj jesteś – z uśmiechem
(Ula) – Miałaś trochę ostatnio nawału pracy, no i... Te twoje wymykanie się, chcę jak rozumiesz dobrze wykonywać swoją rolę.
(Iza) – I wykonujesz ją jak należy. Ciąglę nie mogę przywyknąć, że tu się zjawiasz. Minęło tyle czasu...
(Ula) – Nie martw się o juniora, moja w tym głowa, by miał dobre odżywianie czy przewijanie, prawda, junior? – spoglądając na małego – Dostał w końcu dwa imiona.
(Iza) – Dwie rozważne osoby, które nieświadomie wiele wniosły dla naszego obecnego stanu.
(Ula) – Nie zastanawia Cię, gdzie podział się Marcin? Niedługo po tym jak, no wiesz... Po tym jak Mathias zniknął, rozpłynął się w powietrzu, odszedł jakby bez słowa... Ciekawe jak się ma.
(Iza) – Możliwe potrzebował tego. Mi się zwierzył, że wróci w odpowiednim momencie. Widocznie jeszcze ten moment nie nadszedł...
(Ula) – Wnoszę po tonie, że dziś znów wybywasz gdzieś.
(Iza) – Tak, ale muszę załatwić kilka spraw nim gdzieś wybędę. Mogę liczyć na twoje wsparcie?
(Ula) – Jakbyś mnie znała od wczoraj... No oczywiście, że pomogę. Lubię się zajmować dziećmi.
(Iza) – Wiem, że tyle rzeczy trzeba jeszcze ustalić, aż dziw, że potrafię to pogodzić.
(Ula) – A jakie to rzeczy masz do odrobienia dziś? Nie zanosi się na bunt mieszkańców.
(Iza) – Wolałabym nie mówić, ale to nic ważnego. Muszę odebrać cotygodniową listę dostaw, porozmawiać w końcu po zwlekaniu z Wiki, rozwieźć prowiant dla potrzebujących, odwiedzić grób i udać się z Joanną do jednej meliny... Same interesujące rzeczy.
(Ula) – Na pewno ktoś mógłby Cię wyręczyć. Za dużo bierzesz na swoje barki.
(Iza) – westchnęła – Owszem, może po prostu wolę to zrobić osobiście.
(Ula) – Co do jednej rzeczy mam świadomość, że na pewno wolisz pójść sama, ale... Na pewno coś da się zrobić, nieprawdaż?
(Iza) – Naprawdę nie odpuścisz, nie?
(Ula) – Nie śmiałabym nawet. W końcu pomagam tobie, nieodpłatnie dodając.
(Iza) – To co proponujesz?
(Ula) – Przejdź się po Dywizjonie, na pewno na kogoś trafisz. Chcąc niechcąc trochę naszych tutaj mieszka, a jak chodzi o byle kogo, spory wybór za wewnętrznym murem masz.
(Iza) – Tak zrobią, ale czy...
(Ula) – Wyjdę z psem, jak tylko ululam małego, zgoda? Zauważyłaś, że od kilku tygodni, namiętnie węszy pod drzwiami do salonu?
(Iza) – Ostatnie miejsce, w którym Mathias przebywał dłużej... Wyczuwa jego zapach do tej pory... – zamyślając się – No to, na mnie chyba pora. Skorzystam z twojej rady. A potem wrócę po potrzebny sprzęt i mnie jakiś czas nie będzie. Mieszanka bananów i marchewki jest w...
(Ula) – przerywając – W lodówce na górnej półce po lewej stronie. Zdążyłam się zadomowić.
(Iza) – Odświeżę się i wybywam. Nie narób kłopotów cioci Uli – całując syna w czoło – Mama niedługo wróci do ciebie i opowie Ci bajkę, taką jaką lubisz.
(Ula) – Popatrz tylko, jak zareagował, skubany... – z uśmiechem – Wiesz, co trzeba powiedzieć. Potrafisz opowiadać bajki jak nikt. Mi to nigdy nie chciał usnąć, zawsze jakąś gafę popełniałam.
(Iza) – łapiąc Ulę za ramię – Nie obarcaj się. Za to jesteś lepszą kucharką niż ja.
(Ula) – Schlebiasz mi, doprawdy.
(Iza) – Szanuję twoj czas, ktory poświęcasz dla Marcina Piotra. To mój jedyny powód, dla którego żyje. Taki, który powstał z konkretnego powodu, a muszę wmawiać, że... Tatuś prawdopodobnie nie wróci do domu...
(Ula) – To przytłacza nas wszystkich. Pozostała taka dziwna pustka, bo zawsze coś się działo, jakoś było żywiej, a teraz... Jakby jest lepiej, ale mi czegoś brakuje.
(Iza) – Filozoficznego ględzenia?
(Ula) – Tak... Nawet jeśli wiele rzeczy nie pojmowałam, to czułam, że z automatu mogę pójść za nim w ogień, także za was wszystkich. Teraz, ciężko to powiedzieć, ale... Mogę pójść w ogień już tylko dla ciebie i małego... Ale my tu gaworzymy, a Tobie czas ucieka.
(Iza) – Damn... – patrząc na zegarek – Uważaj na małego.
(Ula) – Tak będzie, przyjaciółko.
(Iza) – biegnąc do łazienki – Zrewanżuję się na pewno, gdy tylko złapię oddech i...
(Ula) – przerywając – I gdy znajdziesz Mathiasa? Nie musisz kończyć, wiem, że potajemnie tego pragniesz. A co do rewanżu, to nic nie musisz robić dla mnie. Wystarczy, że pozwolisz mi spędzać czas z tym małym jegomościem. My z Osa, wiesz o co mi chodzi, chcemy niedługo też spróbować i.. Chciałabym spróbować matczynego treningu.
(Iza) – Jeśli się nasz magnat zgodzi, to jestem za.
(Ula) – Kiwnął, to chyba znaczy Tak.
(Iza) – z entuzjazmem – Więc masz swoją odpowiedź.
Wychodząc z domu, przybrała swój czerniawy strój obszyty futrem przy ujściach rękawów i szyi, Dawało jej to większą swobodę podczas biegania, a ciepła nawierzchnia chroniła przed zabójczym mrozem. Nałozyła kaptur i ruszyła w poszukiwaniu chętnych do pomocy. Niedaleko było szukać wsparcia. Lera, kontemplowała widoki przesiadując na ławce wybudowanej na dawnym parkingu. Kilka kroków jej stronę wystarczyło, że  wiedziała od razu, jakoby była potrzebna rozmowa. Nim zobaczyła Izę, już za wczasu posunęła się lekko, robiąc przyjaciółce miejsca. Dziewczyna dosiadła się i powitała koleżankę promiennym pokerowym uśmiechem. Jedynym faktem było to, że szła wielka nawałnica, a prócz ważnego celu, mało kto zdecydowałby się przesiedzieć na zimnie dłużej niż konieczne. Możliwe, że rosyjska krew była po części temu winna, że chłód Lerze nic nie robił, a ona również nie wchodziła z nim na wojenną ścieżkę.
(Lera) – Pochwalam twoje ranne wstawanie, jak się czujesz? Co ważniejsze, nasz przyszły bojownik, hmm?
(Iza) – Jeszcze nie powiedział nic konkretnego, ale jesteśmy na dobrej drodzę.
(Lera) – Szkoda, że Ula musi zastępować mu ojca... – wydmuchając parę – Sama wiem, co potem z dzieci takich wyrasta... Nie twierdzę, że tak się stanie, ale... Rozumiesz, widziałam wiele przypadków.
(Iza) – Pewne jest to, że gdybym dała więcej wtedy z siebie, może... Możliwe podziałoby się inaczej.
(Lera) – Sądzisz, że by został na miejscu z nami?
(Iza) – Nie, zbyt uparty był, by łatwo zmienić zdanie. Wiele rzeczy, ale jak coś postanowi, łatwo zdania nie zmienia. Są wyjątkowe sytacje, ale... Nie było ich za wiele wtedy. Do tego, gdy zaczęło się jakoś układać, przybyli Rozjemcy, Mathias się wkurzył... A poza tym, resztę już zapewne znasz.
(Lera) – Trenujesz praktycznie z dnia na dzień. Marniejsz w oczach, zdążyłam zauważyć. Wierzę, że dla Niego to wszystko, ale skup się teraz na Nas. Jego teraz nie ma z nami, a jeśli ma wracać, to najlepiej gdyby miał do czego. Nie otrzyma tego, jeśli wykończysz się przedwcześnie...
(Iza) – Ula też mi to mówiła...
(Lera) – Jeśli w jakiś sposób mogłabym Cię odciążyć, to powiedz.
(Iza) – Miałam faktycznie kilka spraw dziś załatwić. Miałam odebrać cotygodniową listę dostaw. Wczoraj powinnam, ale... Nawał wszystkiego, gościnna delegacja z Jarocina... Pierdyliad rzeczy równie nudnych i nużących, co przydrożny kamyk.
(Lera) – Brzmi nieźle. Mam na myśli listę. A weź nawet nie przypominaj mi, kurwa... Zachowali się jak banda jaskiniowców. Tylko daj daj... Szkoda aż gadać. Wracając do sprawy, śmiało się podejmę. Tylko znamy się trochę, a wiem, że i tak będziesz dalej się szkolić, nie mylę się?
(Iza) – Cóż, nie mówię, że nie.
(Lera) – Uważaj tak na ogół z tymi Voltarami całymi. Nie boję się ich obecności tutaj, w końcu pomagają, ale... Sama wiesz, że kiedyś dług musi zostać spłacony. Tym bardziej, że przyszli do dowódcy tamtego dnia, więc boję się o ciebie.
(Iza) – Może pewnego dnia spłacę dług, jeśli o to poproszą.
(Lera) – No tak. Wiesz, gdzie mam odebrać listę?
(Iza) – Przed galerią Mosty. Do południa powinien tam kurier być, a potem opuści miasto.
(Lera) – Jak mam poznać, że on to on... No i jak on ma uwierzyć, że jestem od ciebie?
(Iza) – podając pieczęć – To powinno załatwić sprawę. A co do wyglądu, to nie wiem z czym się nosi. Będziesz musiała jakoś go znaleźć. Facet z wozem dostawczym, powinien być w pobliżu.
(Lera) – Gdy zdobedę listę, mam przynieść ją pod twój adres.
(Iza) – Możesz przekazać papier Uli, przekaże mi przy okazji.
(Lera) – Hmm, no to mam robotę – wstając – Miło się rozmawiało, ale obowiązki wzywają. Galeria Mosty powiadasz... No to idę...
(Iza) – To pozostaje jeszcze kilka spraw...
(Lera) – No i... Iza... Wiki pytała o ciebie wczoraj i próbowała się do mieszkania dostać, ale spałaś i... Nie chciała się dobijać. Twierdziła, że nie może juź wytrzymać tego i potrzebuje rozmowy.
(Iza) – Kiedy to było?
(Lera) – Nie chodzi kiedy, tylko ile razy. Dobrych siedem szukała z tobą kontaktu, ale jej umykałas. Nie żeby specjalnie. Od wczoraj jej nie wiedziałam, a to dziwne, bo rano zawsze wstawała. Przychodziła na grób Doriana.
(Iza) – Cholera, teraz mi o tym mówisz... Muszę się z nią zobaczyć, pewnie coś ją dopadło.
(Lera) – Jeśli nie otworzyłaby, czyli jej może w środku nie być, to jak wróce, to wtedy poszukamy jej.
(Iza) – Nie wiem czy będzie na to czasu. Przed południem wybywam, nic dotyczącego was.
(Lera) – W takim razie, życzę powdzenia w obu sprawach – odchodząc
Nie namyślając się długo, Iza chciała zajrzeć do Wiktorii. Okazało się, że nie było z nią najlepiej, a gdy sama wyciągnęła rękę, w celu rozmowy, nikt jej nie usłuchał. Doszła do drzwi, złapała za klamkę i próbowała otworzyć. Niestety wejście pozostawało zablokowane. Szarża z ramienia również nie przyniosła efektu. Podwinęła swój lewy rękaw, ukazując swój karwasz z łańcuchem. Trochę się odsunęła aż do przeciwnych drzwi, prężąc dłoń do przodu i wypuszczając ostry metal w kierunku wejścia do mieszkania. Końcówka była na tyle ostra, że przebiła się na wylot i pozostała po drugiej stronie. Iza łapiąc za łańcuch próbowała przeciągnąć większą masę do siebie, by zawiasy się osłabiły. Po kilku próbach było to możliwe, że samo mocne uderzenie z ramienia otworzyło drogę go środka, a pierwsze co dane było zobaczyć to robaki paradujące w stronę salonu. Bez namysłu dziewczyna się tam udała, nadal nie zakrywając rękawa. Kilka kroków dalej ujrzała przewrócony stołek, rozlane rosyjskie wino, a w samym roku na żyrandolu zawieszoną na sznurze Wiktorię, wiszącą bez życia. Postanowiono więc ją zdjąć i sprawdzić co się do tego przyczyniło. Przez zapach od razu Iza musiała otworzyć okno, by wpuścić więcej świeżego powietrza do środka. Wzięła głęboki wdech i zaczęła sprawdzać okoliczności zdarzenia, nim reszta przyjdzie i narobi swoich śladów.
W pierwszej kolejności zdecydowano się obejrzeć ciało, obadać wyglad zewnętrzny.
(Iza) – do siebie – Musiało się to stać dzień temu, góra dwa... W takich warunkach jeszcze nie zaczął się rozkład. Spójrzmy na oczy... Podkrążone mocnym fioletem, a to na pewno nie był makijaż... Do tego ziemista cera. Chłód z nieszczelnych okien lekko spowolnił proces, ale choć pokrywa się to z informacją od Lery... Nie przeminiła się, więc... No tak – przechylając głowę – Strzał w tył bezbłędny. Musiało być tak, że nie miała odwagi na żywca się dusić. Spróbowała cichego strzału, który już potem władował ją w pętle, ale... Skoro chciała to zrobić, to czemu do tego chciała upozorować dodatkowo powieszenie... Nie rozumiem.
Niedaleko stołka leżało wino.
(Iza) – Lekko upite, sądząc po śladach na ujściu – powąchała – Krymskoe Igristoe... To na pewno jeszcze pozostałości po tamtym slubie. Zachowała na ostatnią godzinę. Po takiej ilości wypitej nie mogła być niepoczytalna, czyli wiedziała co chce zrobić. Moment... Dwa stłuczone kieliszki... Czyżby z kimś się pokłóciła, muszę poszukać dalej...
Pod łóżkiem widać było fragment magazynka.
(Iza) – sięgając dłonią – Narzędzie zbrodni znalezione. Glock 17 z tłumikiem, no proszę. W końcu nie było zamiarem jej, by ktoś ją znalazł na czas. Czyżby... – sprawdzając ilośc naboi – Wszystkie wyszły, więc użyła ostatniej kuli dla siebie.
Rozglądając się wokół.
(Iza) – Nie wyglądało to na jakąś kłótnie. Tylko w tym miejscu panuje chaos, a śladów szamotaniny nie zauważyłam. Typowe zjawisko samotnego samobójcy... Żadnych konkretów, gdybym chociaż... – uderzając pięścią o podłogę – Gdybym chociaż mogła posunąć się dalej, dla ciebie Wiki. Hmm... – widząc zaciśniętą lewą pięść – Przeoczyłam coś... – roztwierając rękę – To tylko jej naszyjnik... – wstając – Nie zostawiła żadnej wiadomości, która... Moment, wróć... – biorąc medalion – D jak Dorian. Zaczyna mi coś świtać...
Zdjęcie Doriana z płatkami kwiatów.
(Iza) – Pamiętam te kwiaty. Zebrał je właśnie dla Wiki. To zupełnie zmienia postać rzeczy. Nikt jej nie napadł, ani nie zmusił. Tęskniła za nim i nie potrafiła tego znieść dłużej, a odejście Mathiasa tylko dodało jej cierpień, że już nic nie będzie lepiej. Do tego próbowała dotrzeć do mnie, a ja ją po prostu zbyłam. Mimo, że była z nami, to nie czuła się ważna. Mathias już raz odwlekł ciebie od tego, a teraz ja powinnam tak zrobić. Ula miała rację, że za dużo na siebie brałam... Cholera... Trzeba się  nią teraz zająć. Teraz się tobą zajmiemy, tak jak na to zasługiwałaś – podnosząc pod ramię
(Ewa) – Pomóc Ci? – wyciągając dłoń
(Iza) – Musimy ją zabrać, nim reszta się dowie. Nie możemy paniki tworzyć.
(Ewa) – W miarę dobrze ją oceniłaś. Widze, że moje wskazówki nie poszły na marne. Zastanawiałam się, gdzie mogłaś pójść. Minęłam się z Lerą, a dalej się domyślasz. Szkoda dziewczyny trochę. A jak chodzi o naszyjnik, daj mi go.
(Iza) – Co chcesz zrobić? – podając
(Ewa) – roztwierając wisior – Zobaczysz sama – słabe wbicie noża w ciało – To pamiątka, która pozostanie – skraplając krew do wisiora – To nam będzie pamiętać o tej, która walczyła w słusznej sprawie – zamykając wisior – Przejmij go lepiej. Przeczuwam, że jeszcze ci się przyda.
(Iza) – Nie rozumiem niektórych twoich tekstów.
(Ewa) – Zabierzmy ją lepiej, a pogadamy później. W końcu spędzimy trochę czasu ze sobą.
(Iza) – Jeszcze zostało mi kilka spraw, ale obiecuję, że dołączę do ciebie, kiedy tylko je wykonam.
(Ewa) – Skoro tak mówisz...
(Osa) – wchodząc po schodach – O czym wy tam... Pierdolicie... – zdziwienie – Co tam się stało?
(Iza) – Skąd się tu wziąłeś?
(Osa) – Wiki chciała się dziś ze mną widzieć. Przyznam, że się spóźniłem trochę, ale powiedziała mi, że mogę się nie spieszyć. Stwierdziłem, że coś tu kurwa się nie klei i postanowiłem sprawdzić... Powiedzcie, że przeczucie mnie nie myli...
(Ewa) – Czyli nie tylko tobie się tak zdawało.
(Iza) – Ode mnie też chciała kontaktu, ale potem odpuściła sobie. Z tobą było podobnie. Osiągnęła swój próg i nie dała rady...
(Osa) – O żesz... Nie wyglądała na taką, co się poddaje. A tu takie coś. Na pewno ona sama? Nikt jej aby nie pomógł, a?
(Iza) – Sprawdziłam widoczne tropy. Większość wskazuje, że nikt jej nie pomagał. Nalała do kieliszków wina, stłukła je, a potem strzeliła sobie w głowę. Jednego tylko nie zrozumiałam... Upozorowała dodatkowo powieszenie, choć to nie była przyczyna śmierci.
(Osa) – Kieliszki? Liczba mnoga. Może jednak ktoś tam był.
(Iza) – Drugi był dla Doriana. Głupio zabrzmi, ale chciała się z nim napić, nim się spotkają. Żadnych śladów obcych, zwłaszcza, że drzwi zostały zamknięte od środka, a okna pozostały nietknięte – westchnęła – Nikt jej nie kazał. Nie była również pod procentami. Miała swój wisior w dłoni, gdy ją znalazłam. Chciała, by ją tak znaleziono.
(Osa) – Co zamierasz zrobić z błyskotką?
(Iza) – Zabiorę ze sobą. Myślę, że wiem co zrobię  potem, ale to temat na kiedy indziej.
(Ewa) – Skoro tutaj jesteś, pomożesz nam? Zorganizujesz auto?
(Osa) – Da się zrobić, a jaki kurs obieramy? Rozumiem, że nie chcesz jej pochować tutaj.
(Iza) – Pochowamy ją tam, gdzie chciała mieszkać. Wiele mówiła mi o tym. Że gdyby coś jej się kiedyś przytrafiło, to chciałaby skończyć drogę w miejscu, skąd dostała kwiaty... Otolińska 7.
(Osa) – Rozgrzewam maszynę, a wy postarajcie się nie rzucać z ciałem w oczy – pobiegł
(Ewa) – Idąc w biały dzień z ciałem, nie rzucać się. On myśli zanim powie?
(Iza) – Sama  mi powiedz, znasz go o ciut mniej jedynie.
(Ewa) – Z każdą minutą tutaj... Wiesz, ulatnia się To bardziej...
(Iza) – Trzeba było ją owinąć czymś, ale...
(Ewa) – Słyszałam jak mówiłaś o zacieraniu śladów przez innych. Temperatura działa na korzyść, że tak jakby minęło niewiele od śmierci, więc rozkład nie jest tak mocny. W przeciwnym razie, byśmy się zaraziły trupim jadem, a tu nawet Voltarska regeneracja nie pomoże...
(Iza) – Już prawie zeszłyśmy... A jeśli chodzi o nasze sprawy, to możesz mi towarzyszyć jak wrócimy, bym załatwiła to jak najszybciej.
(Ewa) – Ufam Ci przecież. Umawiałyśmy się na południe, więc i ja zdążę swoje sprawy uporządkować. Z jakiego powodu, powiem jak już będziemy bez świadków. To delikatna sprawa.
(Iza) – Dotycząca Voltarów?
(Ewa) – Poniekąd, a przede wszystkim dotycząca obecnego stanu rzeczy w tym kraju.
(Osa) – otwierając bagażnik – Pakujcie to tutaj, a ja włączę jakiś choinkowy odświeżacz.
(Iza) – pakując ciało – To będzie kolejny niełatwy pogrzeb.
(Ewa) – Tak, ale... – zamykając bagażnik – Wiemy z czym musimy się mierzyć. Wiki też to wiedziała, nie martw się.
(Iza) – Jedźmy, już czas – łapiąc Ewę za ramię
15 minut później, ul. Otolińska
Wiktoria została zakopana tuż obok bloku, w którym mieszkał dawniej Dorian. Przed trzecią klatką od ulicy została wbita tabliczka z wiadomością „Kroczyłaś z nami, byśmy dotrwali do dzisiejszego dnia. Teraz możesz odpocząć z ukochanym u twego boku, bo my zajmiemy się resztą. Przyjaciele z Dywizjonu”. Iza wytarła ściekającą łzę i nad mogiłą, razem z Osą postanowili pomilczeć dłuższą chwilę, gdy Ewa od razu po złożeniu ciała, ulotniła się jak obiecywała. Rezydenci zewnętrznego pierścienia byli wielce zdziwieni, widząc przywódczynie w takim miejscu, bez większej gromadki zaufanych doradców. Nikt nie próbował zapytać co się stało, więc każdy po prostu spoglądał z boku, a potem szedł w swoją stronę. Trzymając wisior z krwią Wiktorii, Izu czuła, że jest to jej powinność, by chronić relikwię, w której posiadanie weszła. Niedługo, gdy zrobiło się niezręcznie, Osa postanowił wrócić do obozowiska, niechętnie mijając po drodze szukającą już Izę, Joannę.
Nie pytając o okoliczności pobytu w ów miejscu, stanęła obok niej, spuszczając lekko głowę i umyślnie milcząc z zamkniętymi oczami. Śnieg wtedy zaczął padać mocniej, wiatr był coraz mocniejszy. Patrząc na Izę można było się domyślać, że nawet huragan nie oderwie jej od ziemi i będzie twardo stąpać po niej, na przeciw przyziemnym wymyślonym prawom. Przejęła bardzo odpowiedzialną funkcję i można śmiało rzec, że jest na coraz lepszej pozycji, utrzymując chłodne stosunki z zachodnią częścią kraju, które jest pod kontrolą Czarnych Voltarów. Sytuacja zdawała się być pod kontrolą, bo nie wynalezienie leku sprawia, że drugiej stronie jest nawet to na rekę, że jest podział i nikt nie jest ponad sobą. Działania pierwotne mające na celu wyeliminowanie trupów wspólnymi siłami, to schodzi na dalszy plan, a wojna domowa jest obrana za priorytet, dalej pozornie utrzymując sztucznie luźną swobodna atmosferę. Coraz mniej zdawano sobie sprawę, że trupów nie należy lekceważyć. Wspólnymi czynami można byłoby zakończyć ich swawole już dawno, a tak nieład trwa dalej, a cytowany przez Igora, jego zdaniem Nowy Bieg, w końcu zaczyna się sprawdzać. Voltarów przez dwa ostatnie lata rozsiało się po kraju setki, a podlega pod nich wielu ludzi, którzy normalnie nie przeżyliby długo bez ich wsparcia. Czarni negowali wiele rzeczy i odważniej podchodzili do problemów, a Biali próbowali podtrzymać to co jest, z myślą o przyszłości. Utrzymanie ładu nie może łączyć się z mocnym stąpnięciem, więc dlatego obie strony nie potrafią dojść do porozumienia na tyle, by połączyć swoje zgrupowania, w walce przeciwko chodzącej śmierci, a przy tym przyspieszyć wyprodukowanie leku, którego tak wiele istnień pożąda.
(Joanna) – Słyszałam od ptaszków, że tutaj przebywasz. Jak się trzymasz?
(Iza) – Dziękuję, trzymam się jakoś. Wiem, że to może spotkać każdego z nas. Wiem, że obiecałam ci, że... Obczaimy pewien lokal, ale... Zresztą, zbyt wiele ostatnio obiecuję i nie umiem dotrzymać tego.
(Joanna) – Ba, gdyby to było takie proste. Sama z wielu się nie wywiązałam.
(Iza) – A ginęli przez to twoi bliscy?
(Joanna) – zamyślając się – Bezpośrednio nie, ale miałam dwa takie przypadki. Oba zdążyłaś poznać.
(Iza) – Też zauważyłaś, że czarne chmury wiszą nad nami? Tak jakby przez dwa lata szło nam dobrze, a teraz znów coś źle się dzieje.
(Joanna) – Widziałam je nie tylko dziś. A masz coś konkretnego na myśli, czy dumasz na zapas?
(Iza) – Jakby to ująć...
(Joanna) – Jeśli potrzebujesz przełknąć to wszystko, to mogę poszukać kogoś innego,
(Iza) – Jak powiedziałam, trzymam się. W głębi duszy chcę wierzyć, że ona sama to zrobiła, a nie opcja, że ktoś jej pomógł. Wiem, że środek jest pilnowany, ale... Czarni mają swoją przebiegłość.
(Joanna) – Myślisz, że planowaliby nas poróżnić między sobą?  Jaki byłby cel? Ktoś wpada, pozoruje samobójstwo, a potem ucieka bez nawet głupiego liściku w stylu „Wyruchamy was”?
(Iza) – Tylko sznur był poszlaką, że coś było nie tak...
(Joanna) – Nie doszukuj się, Iza... Proszę, wiem, że jesteś zażenowane, że... Nie zdążyłaś z nią pogadać, ale co to zmieni. Jeśli jednak ona chciała To zrobić, to i tak byś jej wiecznie nie odwodziła od tego. Znalazłaby sposób tak czy inaczej.
(Iza) – A jeśli nie?
(Joanna) – Tego już się nie dowiemy. To jak...? Idziesz ze mną? Poprawi ci to humor.
(Iza) – Czemu nie, chodźmy. Jest to daleko?
(Joanna) – Całkiem blisko. Dawna fabryka, blisko głównej ulicy. Mniemam, że znasz okolicę.
(Iza) – Czasem żałuję, że znam aż za dobrze niektóre miejsca na pamięć...
(Joanna) – Zasięgnęłam języka i trochę się o tobie dowiedziałam.
(Iza) – Dużo się dowiedziałaś? Zawsze sprawiałaś wrażenie wścibskiej i dobrze poinformowanej.
(Joanna) – Po to mnie masz. Szpiegmistrzyni, taka moja profesja.
(Iza) – Nie mam nic do ukrycia.
(Joanna) – Urodziłaś się 30 grudnia 1998 roku, w Tarnobrzegu, mając na koncie kilka przeprowadzek. Miałaś zaborczych rodziców, którzy nie pozwalali ci na wiele rzeczy, a do tego siostrę przyrodnią, która przed apokalipsą uciekła ze swoim chłopakiem na zachód. Ty kontynuowałaś naukę w publicznym gimnazjum, gdzie omal byś nie została, dzięki pomoc chemiczki, która się za tobą wstawiła. Dalej prosta wojskowa z podstawowym kierunkiem. Stąd zainteresowałaś się bronią. Słyszałam również o drobnym występku, z którego wyszłaś bez szwanku, lecz sie zdarzył. Nieudana kradzież wózka z chipsami. Kamery nie działały, miałaś prostą drogę, nikt nie mógł cię złapać. Reakcja mnie zaskoczyła, że oddałaś zgubę. Takie niewielkie smaczki, które wyłapałam.
(Iza) – Jest coś, czego się nie dowiedziałaś?
(Joanna) – Nie jestem wszechwiedząca, Kornelio.
(Iza) – Jak mnie nazwałaś?
(Joanna) – Twoje drugie imię.
(Iza) – Daj spokój, nienawidzę go od kiedy mi je dali...
(Joanna) – Nie powiem nikomu. Czyli masz jeszcze słaby punkt.
(Iza) – Nie, po prostu... Nie lubię wracać do takich bzdetów.
(Joanna) – Wracając do Fabryki, byłaś lokalną liderką niewielkiej społeczności, która  okupowała tamten obiekt. Powiedz, między nami, gdybyś wtedy odmówiła, dalej byś tam pozostała?
(Iza) – Nie mam pojęcia, może... Uratowali mnie poniekąd wtedy. Gdybym się nie zgodziła, zapewne tkwiłabym tam dalej. Ludzie pewnego dnia mogli się zbuntować, ja straciłabym poparcie, a potem rzeczy. Na koniec zostałabym sprzedana za paczkę amunicji lub bochenek chleba.
(Joanna) – Miałaś posłuch wśród swoich. Naprawdę liczyłaś, że znudzi im się bycie dobrymi? Mieli schronienie, Ty sama dawałaś im poczucie bezpieczeństwa. Byliby głupi, gdyby tylko spróbowali.
(Iza) – Krążyły plotki na mój temat. Prędzej czy później i tak bym została zabita. Mam wiele talentów, ale sama przeciwko rozjuszonemu tłumowi nawet Ja nie dałabym rady. Kosa pod żebra, joker na szyi... Efekt końcowy taki sam. Możliwe tamci ludzie zginęli wtedy, ale choć mój los został odmioniony.
(Joanna) – Zginęli, ale nie wszyscy. Dotarłam przy okazji do niedobitków, którzy przeżyli. Są w mieście i pamiętają dawne czasy. Na pewno chcieliby się z tobą zobaczyć.
(Iza) – Po tym jak uciekłam, nie jestem tego taka pewna. Choć się nie dziwie, że się dowiedziałaś. Trochę krwi napsułam. Byłam dla nich dobra, ale w pewnej chwili poniosły mnie emocje.
(Joanna) – Hmm? Czyżbyś żałowała, że jednak poszłaś?
(Iza) – Nie powiedziałam tego, tylko... Mogłam znaleźć złoty środek.
(Joanna) – Zbyt bardzo się obarczasz. Dzięki tobie chociaż mieli nadzieję, a do tego nie skazałaś wszystkich na śmierc.
(Iza) – Toś mnie pocieszyła...
(Joanna) – Nie jestem od pocieszania, tylko od mówienia jak jest.
(Iza) – A poza tym, co nas czeka na miejscu? Nie za bardzo mam chęć biegać po ciasnych korytarzach. Nie jestem jeszcze aż tak sprawna, w przeciwieństwie do ciebie.
(Joanna) – Chodzi o tak zwane miejsca mocy, takie pomieszczenia, gdzie pierścienie tworzą zasilanie i przesyłają je do pozostałych. Fabryka po części produkuje prąd, a my go musimy skądś brać. Coś nawaliło, więc trzeba to sprawdzić.
(Iza) – Słynne pierścienie, by je wszystkie zebrać i w ciemności związać. Ta, a potem bedę na bosaka po wulkanie ganiała. Nic z tego.
(Joanna) – W każdej chwili będziesz mogła wrócić do swoich zajęć. Tylko pójdź tam ze mną...
(Iza) – westchnęła – No dobra, bajerujesz mnie trochę.
(Joanna) – Miałyśmy się tu zjawić, no i jesteśmy. Rozejrzyj sie, wracają wspomnienia?
(Iza) – Wolałabym sobie tej rzezi nie przypominać.
(Joanna) – Pozwolisz? – wskazując wejście
(Iza) – Do magazynu idzie się innym kierunku. Zdradzisz mi prawdziwy powód przyjścia tutaj? Nie mam czasu na wygłupy...
(Vega) – Witaj, rzekłbym kopę lat.
(Kasumi) – Bądź pozdrowiona.
(Iza) – do Joanny – Ukartowalaś to?
(Joanna) – Inaczej byś tutaj nie przyszła.
(Iza) – Ja tylko...
(Vega) – Dziękujemy, że wtedy nam pomogłaś. Inaczej byłoby z nami krucho...
(Iza) – zdziwienie – Wiesz za co dziękujesz? Przecież ja was zostawiłam na pastwę losu.
(Kasumi) – Sądziłaś, że pozbyłaś się nas na dobre? Prawda, trochę ludzi nie dożyło do dzisiejszego dnia, ale ostała się część, która ma komu opowiedzieć jak było.
(Iza) – To dla was zaskoczenie zapewne, że jestem na tym stanowisku.
(Kasumi) – Od tamtego dnia mieliśmy na uwadzę, że jeszcze o tobie usłyszymy.
(Vega) – Wtedy jak uciekaliście do piwnic, stado skupiło się na was. Wtedy my mogliśmy część ubić i wraz z garstką wydostaliśmy się stąd. Trochę czasu w drodze, w końcu osiedliśmy w Kozłowie. Sporo minęło, a jak się uspokoiło, a potem usłyszeliśmy o Dywizjonie... Sama się domyślasz, że wróciliśmy na stare śmiecie.
(Kasumi) – Bardziej się przejmowałaś nami, a to my w końcu mogliśmy was wspomóc wcześniej. Niedługo po naszym odejsciu, jak wiesz, słyszeliśmy pojedynczy strzał. Nie wszyscy z was uszli, prawda?
(Joanna) – Mały dzieciak, brat jednego z naszych... Próbowali mu pomóc, ale na pomoc było za późno. Pewnie by się potoczyło inaczej, gdybym tam była. Iza wie, że mam całkiem pożyteczne talenty.
(Vega) – Najwazniejsze, że nic Tobie nie jest. No i cóż, znów jestesmy częścią twojej społeczności. A dalej masz ten swój zadzior na twarzy.
(Iza) – Nie zrozumcie mnie źle, ale... – bezsilny uśmiech – Nie potrafi to do mnie dotrzeć.
(Kasumi) – Tylko z początku było trudno, bo mało broni mieliśmy. Dałabym głowę, że był niemały zapas. Może ktoś rozkradł, nie mam pojęcia. A powiedz, jak się czujesz?
(Joanna) – Iza sporo wzięła na swoje barki. Mama, Dowódczyni, Wojowniczka. Wiele pracy krotko mówiąc.
(Vega) – Jeśli jest coś, co moglibyśmy zrobić, to powiedz.
(Iza) – Tak sobie myślałam, że sprawy mogły pójść inaczej, gdybyście zaszli stado z flanki. Wtedy prawdopodobnie Oskar by...
(Kasumi) – przerywając – Hmm?
(Iza) – Mniejsza z tym. Chodziło mi o to, że sprawy mogły się inaczej potoczyć i mogliśmy opuścić miasto razem.
(Vega) – Za to, wtedy byś mogła nie spotkać tak uzdolnionej poszukiwaczki. Jak na babkę z jednym okiem, to dajesz sobię radę, uparty człowieku.
(Joanna) – uśmiech – Heh, wykonuję tylko to, co do mnie należy. To, co najlepsze dla Dywizjonu.

Offline

 

#2 2017-02-27 00:43:16

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 33 - Płock odzyskuje siły

Kwiecień 2014, Fabryka upada
(Vega) – Hej, żyjesz...? – dysząc – Kasumi, do cholery... Ocknij się...
(Kasumi) – łapiąc oddech – Ktoś musiał trzymać wartę, na wszelki wypadek... Widziałeś ich, nie? Drasnął mnie jeden... Dzięki tobie, ogólnie nic mi nie jest.
(Vega) – Musimy coś zrobić. Musimy znaleźć skład broni, rozdać ją innym. Ludzie zginą...
(Kasumi) – Pierw trzeba znaleźć Izę, powinna nam pomóc.
(Vega) – Patrz, to chyba ona... Poza naszym zasięgiem...
Ula)- Wracamy z jednego bagna, do drugiego... Ktoś mi powie, co się tu działo przez tą godzinę naszej nieobecności?
(Iza)- Zaraz ktoś przyjdzie, nie chciałam ryzykować...
(Ula)- Jasny gwint... Może sama to sprawdzę?
(Iza)- Nie musisz, bo... To musi być on! Co wiesz?
(Michał)- Kurewskie pały... Drzwi ktoś otworzył... Zanim się zorientowałem, jeden z tych kurw mnie chwycił... Jestem stracony, zobaczcie... <pokazał ramię>
(Osa)- Ugryzienie jak nic...
(Iza)- Nie mów, że te Nasze Drzwi zostały otwarte...
(Michał)- Kurwa, jak piecze... Nie widziałem kto, ale wiem jedno... Tu już nie jest bezpieczne... Budynek jest zagrożony, trzeba go bronić...
(Oskar)- Jesteś ugryziony i chcesz walczyć dalej w takim stanie?
(Michał)- Nie oddam tego miejsca bez walki... <pobiegł w głąb fabryki>
(Vega) – Michał...! – zawołał – Stado nas zagłusza... Iza...! Tutaj...!
(Kasumi) – próbując obejść stado – Fuck... Jak mamy się przebić. Ile masz amunicji?
(Vega) – Niecałe dwa magazynki, ale za mało na nich wszystkich...
(Kasumi) – Ja mam tylko jeden i zachowałam go na czarną godzinę. Może by się wrócić i – cofając się – Nosz kurwa... – widząc trupy
(Vega) – Zaczynają nas okrążać... Co robimy?
(Kasumi) – Hej, gdzie Iza?
(Vega) – Stali tam przed chwilą.
(Kasumi) – Ich droga prowadzi jedynie do piwnic. Jest tam co prawda wyjście, ale zbyt wąskie na nich. Możemy odwrócić uwagę, a potem...
(Vega) – przerwał – Zombie za nimi podążają, to nasza szansa. Teraz mamy szansę jedyną... Dobiegnijmy do składu, pomóżmy tym, co można i uciekajmy stąd.
(Kasumi) – Zostawimy tak Izę? Przecież ona nas tu przyjęła.
(Vega) – Też ją lubię, ale jak wejdziemy w bagno, to pogorszymy sprawę. Jeśli ona przeżyje, chcemy by nas spotkała żywych.
(Kasumi) – Biegnij pierwszy, bedę cię osłaniać – wyjmując p90 – Zrobię ci przejście...!
(Vega) – widząc trupa – Sonouva... – skok przez ławkę – Zdychaj – z noża w głowę – Mam to...! – otwierajac pokrywę – Nie ma... – rozglądając się – Nie ma...
(Kasumi) – strzelajac do trupów – A mi się kończy ammo... – z kolby w trupa – Co ty gadasz...? – dobiegając – Jak to nie ma?! To gdzie one się kurwa podziały...
(Vega) – Nikogo też nie widzę, ale za to słyszę. Gdzieś tam walczą.
(Kasumi) – Sami nie mamy czym się bronić, a co jeszcze pomyśleć o innych. Im już nie pomożemy, musimy spieprzać. Ufasz mi, prawda?
(Vega) – Tak, ufam ci.
(Kasumi) – Jedyną szansą jest przebiegnięcie przez dziedziniec po jego krawach. Lewa strona jest mniej napierana.
(Vega) – Widziałem m4 w pokoju Izy, nim wyszliśmy z budynku. Na pewno ma trochę naboi...
(Kasumi) – Zostaw w cholerę tamtą spluwę! Bardziej cenię życie niż gnata!
(Vega) – Życie też czasem da się ocalić dzięki takim gnatom.
(Kasumi) – Vega, jeśli planujesz się zabić, to możesz iść, ale wtedy mnie nie dogonisz, bo ja odchodzę teraz... – krocząc do przodu
(Vega) – słysząc huk – Słyszysz? To chyba dobiegało z piwnicy. Ten hałas ściągnie więcej trupów...
(Kasumi) – Vega...! Chodź, właśnie to nam da czas. Zmarłych będziemy opłakiwać, kiedy już złapiemy dłuższy oddech.
(Vega) – Tyle śmierci... Mielismy być tutaj bezpieczni.
(Kasumi) – Zastanawiam się, co to spowodowało. Żadnych większych hałasów. Żadnych naprowadzaczy świetlnych. Żadnych podciągania pod fabrykę...
(Vega) – Ktoś myślisz nas sprzedał?
(Kasumi) – Raczej nie, bo za wcześnie na takie sabotaże. Może ktoś zrobił coś przypadkiem.
(Vega) – Sądzisz, że to któś z tych nowych?
(Kasumi) – Tego akurat nie wiem. Nie miałam nikogo od nich za głupich. W końcu dotarli tutaj, w jednym kawałku.
(Vega) – wybiegając na ulicę – Muszę oddech złapać, Kasumi, na boga... – pochylając się
(Kasumi) – Nie wiem czy teraz jest czas, spójrz – pokazując na stado – Idzie od strony centrum – Tamtedy nie przejdziemy. Za to, hmm, strona prawa jest w miarę czysta. Powinniśmy dać radę ominąć większy ruch i dostać się na skrzyżowanie.
(Vega) – Trzeba było zostać na miejscu, pozbierać fanty od martwych. Im się i tak nie przydadzą, tak myślałem... Teraz przyznam ci rację. Z każdą minutą w środku, sam zrozumiałem, że los podobny spotkałby i nas... A co planujemy teraz? Nie mam najlepszej kondycji, a poza tym... – usłyszał strzał
(głos Osy- Chronicie go?! A ja Cię uratowałem debilu, a ty mi się tak...
(Kasumi) – Shit, głos poznaję... Zdaje się ktoś z tamtej ekipy odpadł...
(Vega) – Skoro wydostali się, powinniśmy tam się udać. Prosta droga, to był na pewno dźwięk z zewnątrz.
(Kasumi) – W innym wypadku byłaby za i nawet pobiegła, lecz zauważ, że nasze dwa noże i wysuszone lufy... Wiesz, co mam na myśli. Iza to więcej niż przywódczyni. Dała nam wszystko, tylko... Raczej nie powiedziałaby czegoś w stylu „Uratujcie mnie kosztem waszego zycia”.
(Vega) – Hmm... Chodźmy, zebrałem nieco sił.
(Kasumi) – Na początek udamy się na pewną wieś. Po drodze opowiem o szczegółach. Nadążysz?
(Vega) – Tak, o ile nie pobiegniesz za szybko.
(Kasumi) – W nocy przemieszczamy się tylko w oświetlonych miejsach, a bez zdobycia amunicji, żadnych samozwańczych wypraw. Warty dzielimy na dwa na dwa, zrozumiałeś? I najistotniejsza rzecz. Nie mam zbyt twardego snu. Jeśli spróbujesz mi w nocy poderżnąć gardło, zgwałcić, ukraść plecak lub po prostu zostawić, to zrobię z tobą, to samo o czym sam myślałeś.
(Vega) – Widziałaś mnie, ledwo sam biegam. Oszukiwanie ciebie byłoby jednostronną drogą w grób.
(Kasumi) – klepiąc go w ramię – No to w drogę, trzeba najsampierw znaleźć miejsce do spania.
Teraźniejszość
(Iza) – Nie wiecie jak mi przykro. Byliście blisko, widziałam was tylko przez sekundę. Działo się zbyt szybko to wszystko.
(Vega) – Zastanawia mnie, kim była tamta osoba, co krzyczała, a potem zapanowała cisza.
(Joanna) – Iza, ja byłam wtedy w innym miejscu.
(Iza) – To był Osa. Zamilkł, bo dostał po ryju. W przeciwnym razie Ma... – chwila ciszy – Ktoś inny mógł zginąć. A teraz awansował. Poza tym, zdążyliście go poznać. To ten wysoki w skórzanym płaszczu z ulizanymi do tyłu włosami. On was wprowadził, bo to właśnie Osa miał zajać się wpuszczaniem ludzi.
(Joanna) – Przypominam sobie. Rzeczywiście, razem z Marcinem jeszcze stróżowali, nim... Zresztą, teraz to nie ma znaczenia.
(Kasumi) – Drugi raz próbujecie coś zamazać. A panna Joanna ma spory posłuch. Na pewno wiesz o czym masz nie mówić. To nie nasza sprawa, ale jeśli kiedyś wpadniemy w pułapkę, chcemy wiedzieć, przed czym mamy nasze wycieki chronić. Ręka rekę myję.
(Iza) – I tak nie sprawi to, że poszerzycie swoją wiedzę. Jeśli chcecie się dowiedziec, zasięgnijcie języka u innych osób.
(Vega) – Iza, no wiesz... Przez wzgląd na stare czasy teraz nas spławiasz? Nie taką zapamiętaliśmy ciebie.
(Iza) – Kiedyś było kiedyś, a teraz jest teraz. Miałam wyrzuty, ale skoro uznaliście, że nie ma sprawy, to nie jestem wam nic dłużna. Powiedziałam, pragniecie wiedzy? Poszukajcie innych z Dywizjonu, którzy wam takiej udzielą. Inaczej powiem... Nie mam czasu teraz na to. Kończę załatwiać sprawy, więc dokończymy kiedy indziej. Nie zbywam was, tylko... Muszę coś ważnego zrobić. Ma... – chwila ciszy – Ktoś inny zrobiłby to lepiej, ale padło na mnie. Jestem świadoma mojego brzemienia.
(Vega) – Nie będziemy nalegać. Po prostu tęskniliśmy za starą poczciwą Izą.
(Iza) – Stara poczciwa Iza nie umarła, tylko przechodzi pewną fazę w życiu.
(Joanna) – My się zbieramy, dziękuję, że zgodziliście się spotkać. Gdybyście czegoś potrzebowali, będę w okolicy jeszcze przez jakiś czas.
(Kasumi) – Będziemy o tym pamiętać. Uważajcie na siebie, tak zapobiegawczo mówię.
(Iza) – Do zobaczenia potem – odchodząc
(Joanna) – Byłyśmy trochę nieuprzejme.
(Iza) – Gdybyś powiedziała, że to jest celowe. Myślałam, że na serio mnie potrzebujesz przy czymś.
(Joanna) – Byłyśmy za nieuprzejme...
(Iza) – Fajnie, że udało im się wtedy, ale nie czas na takie coś. Zbyt oschła pod koniec byłam, ale nie chciałam mówić o Mathiasie.
(Joanna) – Zręcznie zasugerowałaś im zdobycie wiedzy. Dowiedzą się jeśli zechcą.
(Iza) – Możliwe. Choć nie ode mnie. Imię nic im nie powie. Nie znali go, a jedynie widzieli przez moment.
(Joanna) – Masz żal do mnie? Poniosło mnie, wiem. Stalkerzy mają poniekąd wolną rękę, toteż ja mniej roboty mam.
(Iza) – Rozlane mleko. Jak coś ma pomóc, możesz poszukać posłuchu. Dla przykładu o Czarnych Voltarach oraz ich liderze. Jak ma dojść do wojny domowej, to choć chcę wiedzieć z kim mamy do czynienia. Samo to, że wzięli sobie pół kraju, to świadczy o czymś.
(Joanna) – Mogę się udać w tamte rejony i poszpiegować, ale raczej mnie znają. Chyba, że nie rzucałabym się w oczy.
(Iza) – Zabierz kogoś, nie idź do paszczy lwa sama. Toruń to dużo paskudniejsze miejsce niż dawniej.
(Joanna) – Może jakiegoś Białego ze sobą zabiorę? Jak myślisz?
(Iza) – Aven powinien Ci pomóc.
(Joanna) – Zwrócę się do niego od razu.
(Iza) – Jak czegoś się dowiesz, gdzie się spotkamy? Tutaj zbyt wielu ludzi jest.
(Joanna) – Niedalo za Radziwiem jest taka mieścina, Soczewka. Koło rozwidlenia stoi niewielki kościółek. Tam mogłybyśmy sie spotkać. Masz radio w razie czego? Dam tobie trzy piknięcia na znak, że zdobyłam informacje. I jeszcze powiem, że jak zobaczysz walające się truchła, to nie martw się o obcych. O miejscu wiemy tylko my obie i najlepiej nikomu o tym nie mów. Czasy się zmieniły, ale ludzie niektórzy ni cholery. Brakowałoby nam odważnych, którzy mogliby nas wydać.
(Iza) – Będę wyczekiwała wieści od ciebie.
(Joanna) – Biorę Avena pod pachę i ruszamy natychmiast. Powodzenia życzę, Izo.
(Iza) – Tobie również, Joanno – ukłon
Po chwili ciszy, Iza udała się na działkę, gdzie wraz ze wtajemniczonymi stworzyli fikcyjną mogiłę dla upamiętnienia poświęcenia Mathiasa. Wersja pozostała taka, że wolał ze swoim szaleństwem się gdzieś ukryć i już nie wróci, bądź coś albo ktoś pomógło mu odejść na zawsze. Panna Nosarenska nie zwątpiła w swego męża ani przez moment. Dlatego swoje treningi poświęcała głównie dla idei znalezienia ukochanego i sprowadzenia go do domu. Ograniczało ją jedynie przywiązanie do przyjaciół oraz do dziecka. Nie zaniedbywała niczego, a jedynie czuła niekiedy zmęczenie, chęć przerwania tego. W głębi duszy nie zamierzała ustąpić, a wyprawy z Ewą były tylko małą tego częścią. Zapowiedzią tego, co miała przejść całkiem niedług.
Nachyliwszy się nad grobem, ujrzała przewieszone rosyjskie inskrypcje, które Dima stworzył na szarfie, przybitej do rogu kamiennej płyty. Stanęła, łącząc ze sobą dłonie i tak dłuższą chwilę nie wypowiedziała ani słowa. Poczuła, że nie jest w tym miejscu sama. Nawet pozwoliła sobie na łzy, których dawno nie ukazywała publicznie. Zamykając oczy próbowała zmazać z siebie dawne odczucia, by być bardziej trzeźwa w osądzaniu i postrzeganiu obecnej sytuacji. Niestety, przeszłość nie umiała się z nią rozstać, a im bardziej próbowała przeciąć więzy, tym mocniej do niej wracały wspomnienia.
(Mathias) - Dzięki - zaczął pić - odetchnął - Od razu lepiej - oddał termos
1 wspomnienie wydarzyło się podczas intrygi zorganizowanej przez ocalałych z Safe Zone. Przy granicy województwa pomorskiego okopał się niewielki oddział, mając w ukryciu Klaudię, byłą dziewczyne dawnego sąsiada Mathiasa, Norika. Grupa pod dowództwem uciekiniera Safe Zone, Gustawa, zdecydowali, że podzielą się na dwie drużyny. Po wszystkim mieli się połaczyć ponownie. Wtedy Iza bez zawahania wyznała swoje odczucia związane z nowym pomysłem, w czym Mathias już nie wiedział głupiego zachowania, a wiedział już, że dziewczyna nie jest mu tak obojętna jak starał się myśleć.
(Mathias) - Starasz się za bardzo, po prostu nie jestem przyzwyczajony. Natalia zwykle chciała bym ja starał się bardziej... Do tego te nasze pierwsze niefortunne spotkanie. To co się stało w twoim pokoju...
(Iza) - Nie żałuję, że Cię spotkałam. Tak jak ostatniej nocy w domu w Bydgoszczy...
(Mathias) - Pamiętam. Osa znalazł stare butelki z piwem, każdy się napił, to ja też... No i się budzę potem obok ciebie, jak to zwykle każdej nocy wtedy. Jakby tak miało być... Cokolwiek ostatnio robie, budzę się obok ciebie... Być może Natalia mi wybaczy - pocałował ją w usta
(Iza) - odwzajemniła - Już dawno ci wybaczyła... - uśmiechnęła się
(Mathias) - Obiecuję, że wrócę. Szczęście dopisze, to spotkamy się po wyjściu z Safe Zone.
(Iza) - Wiem, co myślisz o tym, ale Uważaj na siebie. Kocham Cię - złapała za rękę
2 wspomnienie mimo, że zawierało odległą przeszłość, to wykształtowało to poniekąd obecną teraźniejszość. Łzy spływające aktualnie wpasowały się synchronicznie z tamtą rozmową.
(Mathias) - zdjął chustę - pocałował Izę w usta - Dobra odpowiedź?
(Iza) - odwzajemniła - Tak... Jak sądzisz, jaką byłabym matką? To głupie, ale chciałbym, byś ty był ojcem naszego dziecka... - uśmiechnęła się
(Mathias) - Czy ty jesteś...?
(Iza) - Nie... Jeszcze nie. Nie w tej sytuacji... Jak to się wszystko skończy. Wrócimy do Płocka, zaczniemy od nowa, z naszą dziecinką...
(Mathias) - poleciały łzy - Iza...
(Iza) - Hm?
(Mathias) - To nie ty... Tylko tak to pięknie ujęłaś... A Osa z Ulą zostaną chrzestnymi... - zaśmiał się
(Iza) - A czemu nie? Mi by pasowało.
(Mathias) - Kiedy się wszystko skończy... Oby jak najszybciej. Bym mógł się nacieszyć moją nową rodziną jak najdłużej...
3 wspomnieniem było zdarzenie dziejące się podczas pierwszych świat bez rodziny. Grupa Mathiasa wraz z sojusznikami zebrali się w dziupli Joanny, by złożyć sobie życzenia. Mathias niechętnie wygłosił swoje myśli, podkreślając jedną istotna rzecz.
(Mathias) – do wszystkich – Nie wiem dokładnie, co mam mówić… Zwykle „Wesołych Świat” wystarczało, by wszyscy się ode mnie odczepili, ale teraz jestem wśród swoich. Nie wiem czego mam życzyć. Chyba jedynie, by się To skończyło. Byśmy wszyscy kiedyś spotkali się na wspólnym gruncie. Byśmy zyskali wolność, o jaką walczymy, dla której żyjemy. Ale przede wszystkim… Chciałem podziękować tej, bez której bym się zatracił na zawszę… Dziękuję Iza… - pocałowali się – w tle gwizdy
4 wspomnienie pokazywało jak po postrzale Izy, towarzysze jej nie porzucili, a wyniósł ją nie kto inny jak Mathias, nie zważając na niebezpieczeństwo. Wielu uznałoby, że postapiła głupio, lecz było inaczej, w chwili, gdy próbowała uspokoić sytuację, kiedy pozostali nie mieli odwagi.
(Iza) - Jesteś we krwi... Czy to twoja?
(Mathias) - Nie... Musiałem jakoś się przebić do Was... - uklęknął
(Iza) - spojrzała w oczy - Jestem taka słaba... I te ramię... Teraz możesz się śmiać...
(Mathias)  - Nie zamierzam się śmiać. Byłaś dzielna, wiesz? Nikt się nie odważył wyjść do przodu, nawet ja... Pokazałaś jakie masz serce...
(Iza) - Ty też pokazałeś, niejednokrotnie... - uśmiechnęła się - ścisnęła jego dłoń
5 wspomnienie działo się niedługo po tajemniczym zniknięciu Mathiasa, w chwili jak podczas zwiadu  został zadrapany przez wilka. Iza widząc krew na podłodze, myślała, że stało się coś gorszego niż śmierć. Klęczała przy jego łóżku dłuższy czas, trzymając zdjęcie, które sam niegdyś nosił.
(Iza) – do siebie – Chcę byś się odnalazł, słyszysz... Chcę być silna, ale jak Ciebie nie ma, to czuję jak słabnę, nie mam sił do niczego. Próbuję być silna, ale nie potrafię. Te głupie łzy to jedyne rzecz, która mi w tej chwili wychodzi. Proszę... – łkając – Wróć...
6 wspomieniem był moment przy porwaniu, gdy tylko Rozjemcy przechytrzyli Dywizjon. Kiedy siły skupiły się na innym miejscu, Igor wsiadl na jednoślad i skrycie zabrał ze sobą Ize, porywając ją spod jej obozu. Nie pozostało to dłużne, z takiego powodu, że pierw część Płockiego oddziału została wybita, a potem podobny los spotkal część społeczności z Sierpca. Zostało postawione życie Izy na szali, choć planem Igora nigdy nie było zabicie dziewczyny. Zachowywał pozory chłodnego drania, by móc w końcu na Mathiasie wywrzec pokojowy dialog.
(Iza) – wiercąc się – Wiesz, że on nie poprzestanie na ludziach. Przyjdzie po ciebie...
(Igor) – Jestem świadom, że myśli innymi kategoriami teraz. Powiem ci teraz coś, czego mu od razu w twarz nie powiedziałem. Ja nie chcę wojny... Chodziło o wywołanie chaosu, by sprawdzić czego będzie szukał. A taki niestabilny koleś jak przewidywałem szukał tylko zemsty.
(Iza) – Zamknij się... Znam go dłużej niz ty...
(Igor) – wyciągając zdjęcie Mathiasa – Noszenie tego przy sobie nie sprawi, że przekonasz go do swoich racji. W końcu jego szaleństwo wykończy was wszystkich. A skoro go kochasz, to powinnaś mu to powiedzieć.
(Iza) – On wie o tym od dawna.
(Igor) – Wie, to na pewno, ale czy na pewno rozumie?
7 wspomnienie było najbardziej wyjątkowe, ponieważ odbyło się w okolicznościach ślubu Izy oraz Mathiasa. Po wypowiedzeniu magicznych słów, związali się więzami małżeńskimi. Cenili siebie nawzajem i jedno nie wyobrażało sobie Dywizjonu bez drugiego.
(Mathias) – Poradzimy sobie Iza, a bez twojego wsparcia, reszta obozu się powybija.
(Iza) – Bez twojego.
(Mathias) – Bez naszego, Iza, a tutaj – stuknął o jej obrączkę – Są tego trzy powody. Ty, Ja. Ty oraz Ja.
Wtedy Iza momentalnie zagryzła dolną wargę, na tyle mocny, że spłynęła po jej brodzie drobna smuga krwi. Usiadła na ławca, która znajdowała się na działczanej altanie. Pierwszy raz mogła popłakać w samotności, choć nie tak stuprocentowej samotności, wbrew pozorom. Obok płotu, przy zaroślach ktoś podsłuchiwał szlochanie dziewczyny. W chwili, gdy Iza zauważyła, że ktoś się zbliża, wytarła oczy swoim rekawem. Tajemniczym gościem był nie kto inny jak Ewa, która dokładnie wiedziała, gdzie Iza mogła się znajdować. Nawet nie musiano zadawać pytań, bo patrząc na fikcyjny nagrobek, wiedziała już wszystko, co powinna. Była już gotowa do treningi, a jej bieżącym zadaniem było doprowadzić Izę do domu, a potem wyruszenie z nią na ćwiczenia. Były same bez świadków, więc temat Voltarów mógł zostać zaczęty już wcześniej. Iza również domyślała się, że nadszedł czas na rozmowę przed ciężkim treningiem, który miał ją przygotować do Prób. W chwili rozmowy powietrze stało się nader cieplejsze, a w czasie mówienia wyjątkowo para nie wydobywała się z ust, mimo, że wokół mroźna zima z minusową temperaturą.
(Ewa) – Jak pochówek? Wszystko przebiegło jak trzeba?
(Iza) – Tak, Joanna mi się napatoczyła, ale to już co innego. Ostatnio wiele osób mnie wyciąga do błahostek. Myslą sobie, że pewnie sobie nie radzę aż tak. Zaginięcie Mathiasa... Narodziny dziecka... A wiesz, radzę sobie.
(Ewa) – Nie dziwić się im, że stracili jednego przyjaciela, to nie chcą stracić kolejnej osoby. Jesteś już gotowa? Jeśli nie, to mogę jeszcze zaczekać.
(Iza) – Daj mi jeszcze minutę.
(Ewa) – Coś się jeszcze zdarzyło?
(Iza) – Nic, zupełnie nic... Skoro tutaj już jesteś, może powiesz mi to o czym miałyśmy pogadać. Chcę wiedzieć na co się piszę, nim wyruszymy prostować kości.
(Ewa) – westchnęła – Strasznie się popieprzyło, nie? Co niedawno jeszcze byśmy nie myśleli nawet, że stara cywilizacja zreinkarnuje się i dojdzie do takiego bałaganu. Voltarzy to historia... Voltarzy to chwała... To co wyrabiają Czarni, to mnie powoli zaczyna irytować. Stwarzają złudne nadzieje, że wszystko jest w porządku... Co prawda, od kiedy przejęli zachód, mniej zombich się pojawia, ale nie to mnie martwi. Do tego traktują naszych gorzej niż my ich. Strasznie zasadniczy, ale ogólnie czego się innego spodziwewać, skoro mają za szefa prawdziwą kanalię, ale muszę przyznać też, że gość jest twardy. Trzyma w ryzach wszystko, a to oznacza, że wkrótce wyciągną łapy do nas. Oni mają niezależną stronę, a My posiadamy stolice z sanktuarium badawczym. Od wielu miesięcy mam prawo dumać, że chodzi im o coś więcej, niż tylko o władzę.
(Iza) – Myślisz, że chodzi im o dostanie leku?
(Ewa) – Więcej niż samo dostanie tego. Mogą chcieć go zniszczyć, by obecny stan rzeczy trwał dalej.
(Iza) – Komu byłoby na rękę pozwalać na takie ekscesy? Czy aby nie po to się Voltarzy zjawili? Mieliśmy połączyć siły, by podtrzymać lek, a przy tym wybijając zarażonych. Wtedy miał nastapić koniec i byśmy wszyscy byli przyjaciółmi.
(Ewa) – To byłoby zbyt pięknie, chociaż z początku jak Gabriel miał swoje gadane, to miało być po części jak powiedziałaś.
(Iza) – Dziwna śmierć, prawda?
(Ewa) – Istotnie, gdy w dodatku obrażenia wskazują na to, że został zamordowany w bardzo brutalny sposób. Voltarski sposób, hmm? Gabriel miał na tyle oleju, że nie miał złego podejścia do nas. On mógł wpakować tym tępakom więcej pokory. Thiasam nie tyle, co ich oszukał, co wykorzystał sytuacje, które rozpoczął sam Gabriel. Co lepsze sam Thiasam nosi się jako lider największej organizacji wojennej w kraju, a chowa się za maską i głównie podejmuje decyzje sam.
(Iza) – Skoro sprawy mają się tak źle po tamtej stronie, to jak wytłumaczysz, że nadal się trzymają?
(Ewa) – Tego właśnie nie wiem. Wszelkie negocjacje z nimi kończyły się sprzeczkami. Czekają oni na coś... A tutaj pojawia się możliwość, że mogą przekonywać nas do swoich racji. A do wojny dojdzie, z pewnością. Nie bez powodu kiedyś Czarni byli odsuwani od ważnych stanowisk i uznawania za gorszych. Mieli większą moc, a w natarciu mieliby nad nami istotną przewagę.
(Iza) – A wtedy Ja jako przedstawicielka będę musiała się włączyć w konflikt.
(Ewa) – Już dawno się w to wmieszaliśmy. Niemal jesteś mentalnie i fizycznie gotowa. Czuję, że to kwestia tygodnia albo dwóch, a dostaniesz swoją szansę. Bądź świadoma, że ja czy Aven, oddamy za ciebie życie, jeśli będzie trzeba. Tak jak w Sierpcu niejacy Stalkerzy oddali swoje życia za twoją wolność.
(Iza) – wstając – Minuta zdaje się minęła. Wróćmy do siebie, zabiorę rzeczy i możemy się zbierać.
(Ewa) – Iza – podając miecz – Weź go, czuję, że ci się przyda.
(Iza) – Mówisz poważnie?
(Ewa) – Tak, taki był cel. A ja dostanę drugą klingę. Weź, potrzebujesz dobrej stali. Na treningu zero ulg, wycisnę z ciebie siódme poty.
(Iza) – z pewnością – Już nie mogę się doczekać – zakładajac miecz na plecy
W tym samym czasie, siedziba w Toruniu
Czarni Voltarzy wiele poświęcili, by utrzymać obecny ład w kraju, nawet zmieniając swoją ideologię. Początkowo plany miały dotyczyć wyzwolenia kraju, razem z pozostałymi grupami, będąc nadludzkim oddziałem do wypleniania zła tego świata. Mathias posiadając jeszcze swoją tożsamość starał się odkupić zło jakie wyrządził Izie, dołączając do rebelii, wykonując polecenia głownodowodzącego utrzymującego dobre stosunki z Białymi, Gabriela. Po jego tajemniczym morderstwie, dowodzenie przejęła ta sama osoba, zowiąca się Thiasam. Polityka ostro się zmieniła, a kraj został podzielony. Byli przeciwni pomagania ludziom w Strefie i jak tylko mogli, to utrudniali handel drugiej stronie. Dla nich wynalezienie leku sprawi, że owszem kraj wrócii do normy, lecz ludzie wiedząc, że trupy już ich nie zabiją, to będą woleli niszczyć kraj po kolei, do tego obsadzając swoimi ludźmi administracyjne stołki. Misja Voltarów z góry była jedna i najważniejsza. Gdy nastapiło podzielenie, przyświecał Czarnym jeden cel, nie dopuścić do zakończenia apokalipsy. Prowokowano nawet Białych, by tylko wiedzieli, że zakończenie postapokaliptycznej wojny nie sprawi, że życie od nowa się zacznie. Wbrew pozorom obie grupy nie chciały źle, a ich motywacje niczym nie różniły się od tych, które zostały nakreślone ich przodkom wiele pokoleń temu.
Nadszedł dzień, gdy niewielka drużyna na czele z Avenem, zniszczyła towary, które miały trafić do Torunia. Thiasam wiedział na tyle, że Dywizjon mocno wspiera Strefę, mimo ich wcześniejszych stosunków. Stwierdził, że pomogą odczynić pandemię, lecz potrzebują większych dowodów niż same słowa wybielonych fartuchów. Potrzebowano fragmentu próbk, którą badano w odizolowanym labolatorium. Chęć zdobycia nie była czysto humanitarna. Półprawda, z której prawdą było to, że ludzie by od tego nie ucierpieli, a kłamstwem, że walka z trupami nie byłaby już tak wymagająca. Czarni uważali, że to ludzie wyniszczają kraj, o który także walczyli Voltarzy, a podanie motłochowi dostępu do rządzenia byłoby nierozsądne i za wszelką cenę lud zza zachodniej Wisły nie mógł do tego dopuścić. Pierwszy raz od wielu miesięcy Thiasam postanowił nawiedzić Dywizjon, wraz z kilkoma swoimi towarzyszami. W przeciwieństwie do przedstawicielstwa Białych, to grupa z Kordonu nie wychylała się zbyt bardzo w negocjacjach, a to był pierwszy odważny krok, także również chwila niepewności, z którą każdy musiał się już pogodzić. Znając umiejętności i zażartość, sam Thiasam mógłby wybić cały wewnętrzny pierścień w niecałą minutę. Czarni bacznie się przyglądali poczynaniom przywódczyni, Izie, a niektórzy twierdzili, że nie podejmie się Prób, z obawy nieumyślnego skrzywdzenia swoich bliskich. Nie domyślali się, że przyszła Voltarka pod dobrym nadzorem jest niemal gotowa na to, by stać się jedną z Voltarów i odmienić w przyszłości los wojny domowej oraz zabić każdego, kto będzie chciał skrzywdzić jej sojuszników, przyjaciół oraz syna.
(Thiasam) – podsypiając – Potrzebuję ciszy i spokoju...
(ZWG) – My w sprawie transportu, Thiasam?
(Fabian) – Czy on...?
(Thiasam) – Ja nadal żyję, półgłowy... Starczy, że dwie delegacje chciały mi zrobić dobrze. Co z transportem?
(Fabian) – Wybacz za... Złe zrozumienie sytuacji. My poniekąd właśnie w sprawie dostawy...
(ZWG) – Biali napadli na nas i... Przywłaszczyli sobie zawartość. Kilkanaście kilogramów czystej stali to spora strata, a kowale z kuciem się nie wyrobią.
(Thiasam) – Jak to was napadli? Robiliście za ochronę karawany. Ot tak daliście się zaskoczyć?
(ZWG) – Proszę kurwa o wybaczenie, ale to nie były zwykłe randomy. Wśród nich był Aven...
(Thiasam) – Pamiętam Avena. Ostatnim razem dodał mi kolejną szramę na prawym ramieniu.
(Fabian) – Pamiętam, to on rozerwał ci prawy rękaw.
(Thiasam) – Nie żądamy od Dywizjonu wiele. Jedynie by nie mieszali się w nasze dostawy. Po co oni sami nas prowokują. Za dobry Gabriel był dla nich, za miękki. Będę musiał to naprawić.
(ZWG) – My poniekąd chyba ich dostawy podbieramy.
(Thiasam) – My za to wiemy jak tych rzeczy użyć. A gdzie jest największe złoże zapasów? Strefa takie posiada, a skrzętnie dostarcza sporą część zapasów pozostałym grupom, w tym Dywizjonowi. A my nie mamy do tego dostępu i musimy posiłkować się dostawami. To jest mniejsze zło. Mamy w tym wprawę, a oni atakują i uciekają jak szczury. Miałem ich kiedyś za lepszych. Kiedyś mieli swój honor.
(Fabian) – Co mamy zrobić? Wbić im na chatę i zabrać to, co zabrali?
(Thiasam) – Nie. To, że oni robią wbitki, nie oznacza, że My musimy tak samo. Odwiedzimy ich jak na partnerów biznesowych przystało. Zbierzcie Ridwana i Nokcisia przed wejściem.
(ZWG) – Jakiś prezent mam dla gości przygotować?
(Thiasam) – Weźcie jakieś dwa miecze, by dodać im nieco odwagi.
(Fabian) – Pójdę po chłopaków.
(ZWG) – Ja skoczę do kowala.
(Thiasam) – do siebie – A ja się przygotuję – zdejmując maskę – Izabelo, w końcu się spotkamy. Powiedziałbym, kopę lat, dawna towarzyszko – gładząc klingę – Nawałnica Stali w końcu w dobrych rękach. Mam nadzieję, że się nie gniewasz za to, że przejąłem stal, która ciebie nie słuchała – patrząc na portret Gabriela – Zakończę niedomknięte sprawy, które rozpocząłeś będąc w niepełnych władz umysłowych... – zakładajac maskę – W drogę więc...
30 minut później, pół kilometra przed Płockiem
(ZWG) – To jest naprawdę dobry pomysł? Zdziwią się lekko jak zobaczą, że sam Thiasam ich powita.
(Thiasam) – Dywizjon sam w sobie namiestnika nie posiadał. Sama dowódczyni szczyciła nas swą obecnością. W końcu mają niepowtarzalną szansę ujrzeć, że Czarni też mają gest.
(Fabian) – Duże miasto. Ile trwała jego renowacja?
(Thiasam) – Same odbicie dwa miesiące, a jeśli chodzi o zwiększenie granic obozu, to możecie sami o to spytać, jak już dojdziemy.
(Ridwan) – Thiasam się nie boić, że mogą oni mieć planowana zasadzka na ciebie?
(Thiasam) – parsknął śmiechem – Czyżby? Wiesz jaki mam styl, prawda? Mógłbym nawet sam tutaj przyjść, ale uznałem, że chcecie się przejechać.
(Nokciś) – Dziwi mnie, skoro mamy odzyskać zapasy, to czemu nie zabraliśmy innego auta? Nie chodzi bezpośrednio o zwrot, nie mylę się?
(Thiasam) – Nie chodzi wyłącznie o sprawiedliwość – widząc wieże z daleka – Zbliżamy się.
(Nokciś) – Już obrałeś sobie kogoś za cel?
(Thiasam) – Można powiedzieć, że już nie muszę go szukać, póki co.
(Ridwan) – słysząc szelest liści – Słyszeli? Ktoś chyba nas śledzi...
(Thiasam) – wyostrzając zmysły – To tylko wiatr...
(ZWG) – No to...  – czując na sobie celownik – Już o nas wiedzą... Trzynastu snajperów na dachach.
(Thiasam) – Tak, a jeden z nich ciężej oddycha, jakby miał coś z sercem. W pełni gotowi na czyiś rozkaz. Zatrzymajcie się...
Tymczasem w mieszkaniu Izy
(Iza) – Jeszcze tylko kilka rzeczy i... – pakując do plecaka – Gdzie ja podziałam bandaże, jasny grom...
(Ewa) – Poszukaj, nie spiesz się...
(Lera) – Iza...
(Iza) – Odstaw tamto do piwnicy.
(Lera) – Nie o to chodzi. Mamy gości, Iza...
(Iza) – W takiej chwili? Jak kto ktoś zwykły to, przesuń to jakoś. My z Ewą miałyśmy wychodzić.
(Lera) – Obawiam się, że to nie zaczeka.
(Ewa) – A kim są goście?
(Lera) – Delegacja z Kordonu. Jeden jest w masce.
(Ewa) – Dobrze powiedziałaś...? Jeden nosi maskę, to nie jest dobra informacja.
(Iza) – To zła wróżba? Skoro Kordon pragnie się ze mną widzieć, zgoda, lecz pójdę z obstawą. Pójdziecie ze mną?
(Ewa) – Nie trzeba mnie namawiać.
(Iza) – Dobrze, a ilu ich ejst?
(Lera) – Z tego co dostrzegłąm, piątka.
(Iza) – Zawołaj Osę, możliwe przyda nam się.
(Lera) – Już po niego biegnę – wychodząc
(Iza) – Czyżby dowiedzieli się o akcji pod Włocławkiem, hmm... Biorę za to odpowiedzialność.
(Ewa) – Ale oni mogę, sama to wiesz... Mogą się jakoś zemścić.
(Iza) – Mam wszystko pod kontrolą. Ufam, że mi pomożesz.
(Ewa) – Pomogę, a jakże.
(Iza) – wychodząc – Ciekawa jestem jak się prezentuje ten zamaskowany. Nigdy nie mieliśmy przyjemności się poznać.
(Ewa) – Nie lekceważ go. W przeciwieństwie do niego, Ty nie przeszłaś jeszcze Prób...
(Iza) – Niczemu to nie szkodzi.
(Ewa) – Dobrze zrobiliśmy, że ustawiliśmy strzelców na dachach. Inaczej byśmy niczego nie zauwazyli.
(Iza) – Doceniam twoje rady, ponownie miałaś rację. Wiele rzeczy widzisz, o których ja zapominam.
(Ewa) – Miej ręce przy broni, tak na wszelki wypadek.
5 minut później
(Ridwan) – To strata czasu – odwracając się
(Thiasam) – Idealne wyczucie.
(Fabian) – Ostatnim razem nie miała miecza, coś się kroi...
(ZWG) – Mamy coś zrobić? Kilka sekund i...
(Thiasam) – Dość rozlewu jak na ostatnie pięć minut – kątem oka na rozbite truchła – Nie uważasz?
(Ewa) – do Izy – Nie podchodź za blisko, ok? Iza... Niech cię, zawsze mądrzejsza...
(Iza) – Czemu zawdzięczam wizytę opozycjonistów? Nie pamiętam byśmy umawiali się na jakiś handel. Chyba, że jesteście z przyjacielską wizytą.
(Fabian) – Nie ma Avena?
(Ewa) – Jest w terenie, a poza tym to nie wasza sprawa. Mówcie z czym przychodzicie i czemu aż bossa ze sobą przyprowadzacie. Sami nie macie dość języka?
(ZWG) – Zawsze sprawialiście sporo problemów na traktach, legenradny duet Ewa i Aven.
(Ewa) – Nie pamiętam byśmy byli na ty.
(Thiasam) – Wiecie po co tutaj jesteśmy – zmienionym głosem
(Iza) -  Starczy uprzejmości. Ty tam, wyglądasz na ich przywódcę mam rację? Miło w końcu poznać – zrobiła ukłon – Thiasam, prawda?
(Ewa) – Maniery to ona ma, nawet do wroga.
(Thiasam) – Miałem nadzieję, że będzie tu Aven. Chciałem mu podziękować za nową kreację. Doprawdy ten rękaw i tak mi wadził.
(Iza) – Na pewno się dowie o tym jak wróci. Jest jeszcze coś?
(Thiasam) – Jest jeszcze coś. Można zakopać chwilo topór wojenny, a wasze trakty będą bezpieczne, o ile podzielicie się tym, co już stworzyliście w stolicy. Wystarczy próbka leku w fazie testów. Mamy u siebie chemika, który mógłby pomóc.
(Osa) – I co kurwa, teraz? Tak nie spieszno wam do końca tego gówna, aż tu nagle wpadacie na pomysł równie chujowy co twój tok myślenia?
(Thiasam) – Od ponad roku się użeramy ze soba. Może choć na chwilę zakopać urazy nasze.
(Iza) – Możecie przysłać waszego człowieka do nas, bez broni, to pomoże w tworzeniu antidotum.
(Fabian) – Nie ufacie nam, rozumiem.
(Thiasam) – Na podziale każdy skorzystał, w tym Wy. Mniej ataków, mniej prolemów i większa swoboda. Dodatkowo sami macie wiele zasobów, w tym stolicę.
(Iza) – Którą i tak okradacie potajemnie. Może nie mamy waszej zażartości w boju jeszcze, ale wyczuwamy co się dzieje. Nie dobijemy targu w takim razie.
(Thiasam) – Nie przeszłaś Prób, co? To powinnaś wiedzieć, że bez nich, nie przetrwałabyś długo. Specjalnie dałem pokaz tego, co mógłbym zrobić z wami wszystkimi. Każdy chce pokoju na własnych warunkach. Chcemy niemniej końca epidemii jak wy. Nas różnią tylko metody.
(Lera) – Nie negocjujemy w taki sposób jak wasza strona. Albo godzicie się na nasze warunki i mamy oboje korzysć lub wracajcie skądżeście przybyli.
(Thiasam) – ZWG? Masz coś...?
(ZWG) – pojawił się nagle – To jeden worek z naszej dostawy. Nie wrócimy dziś z niczym.
(Iza) – zdziwiona – Kiedy on... Nawet nie zauważyłam...
Na wzgórzu
(Marcin) – Jeszcze żyją, czyli... Nie doszło jeszcze do najgorszego... Ale ten koleś w masce, to mi się nie podoba. Dodatkowo jeden zniknął momentalni i... Coś ze sobą zabrał. Czarni Voltarzy jak nic. Chyba jest odpowiedni czas, bym wtrącił swoje trzy grosze – biegnąć w dół
Przed wejściem do Płocka
(Thiamas) – Uważam, że na ten czas rachunki są wyrównane, na ten czas – sięgając po miecz
(Iza) - ...? – nerwowo szukając rękojeści
(Thiasam) – robiąc zamach
(Iza) – wyjmując miecz – Hmm...
(Fabian) – Serio... – blokując – To byłoby zbyt łatwe...
(Thiasam) – ciekawość w spojrzeniu
(Iza) – rozbrajając przeciwnika – To za mało na mnie...
(Fabian) – Nieźle jak na taką, co nie posiada naszych umiejętności.
(Iza) – wyciągajac miecz przed siebie – Ty kiedyś będziesz jednym z wielu!
(Thiasam) – czując ostrze przy szyi – Chcę czuć się zaszczycony, że zapraszasz mnie do pojedynku – wbijając swą klingę w ziemię – Lecz jeszcze nie teraz. Nie mam serca walczyć w ten sposób, gdy druga strona nie miałaby szans.
(Iza) – Jestem silniejsza niż sądzisz – próbując rozbić maskę
(Thiasam) – prawą reką chwyt za rękę Izy – Widzę, że masz w sobie spory płomień, lecz zadbaj o to, by szybko nie zgasł.
(Osa) – Co nie masz serca walczyć w ten sposób niby? Niewinniejszych zabijałeś za byle co.
(Thiasam) – Nie jestem taki zły ja się wydaje. Tylko próbuję naprawić to, co inni zniszczyli. Kto wie, może kiedyś to zrozumiecie.
(Marcin) – czając się w krzakach – Mam szansę zdjąć typka, nim do czegoś dojdzie...
(Thiasam) – czując podstęp – Może kiedyś zrozumiecie, że oszukiwanie i knucie do niczego nie prowadzi. Nawet potajemny strzelec w krzakach was nie uratuje.
(Iza) – Hę...?!
(Ridwan) – Przyspieszone tętno... Mogliście brać kogoś lepszego.
(Ewa) – szeptem – Nikogo tam nie wysyłałam, szczerze...
(Lera) – Cholera...
(Thiasam) – znikając w cieniu
(Iza) - ...?!
(Marcin) – Czyżby mnie odkrył... Muszę się ulotnić, zanim... – poczuł chwyt za kurtkę
(Thiasam) – Idziesz ze mną... – dźgnął mieczem w plecy
(Marcin) – Ty... Kim ty jesteś... – tracąc przytomność
(Thiasam) – rzucając nim na ziemię – Jeśli to nikt od  was, nie musicie się martwić. Druga przysługa, którą wyświadczyłem wam – przejeżdżając klingą po kurtce Marcina
(Osa) – Chciałbym twojej mordy nie ogladać już...
(ZWG) – Chciałbyś.
(Thiasam) – Chcąc lub nie, mam imienne zaproszenie na Zebranie Kryzysowe, które odbędzie się za tydzień. Na pewno się tam spotkam, z którymś z was – odchodząc
(Iza) – łańcuchem w jego kierunku – Z pewnością...
(Thiasam) – łańcuch owinięty wokół miecza – Hmm, podoba mi się twoja zaradność. Znałem kiedyś człowieka, który był równie odważny jak Ty.
(Iza) – Znałeś Mathiasa? Wiesz co się z nim stało...?
(Thiasam) – idąc w swoja stronę –  Jego niestety już nie mam. Sam byłem świadkiem jego zejścia...
(Osa) – Łżesz skurwysynu! Mathias to był kamień niekurwawykruszalny. Nie był słabym facetem.
(Thiasam) – zatrzymując się – Nie był słaby, to prawda. Był znacznie gorszy.

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.wxp.pun.pl www.miasteczkodlacandy.pun.pl www.vri.pun.pl www.creed.pun.pl www.rani.pun.pl