#1 2017-01-31 00:01:06

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 32,5 - Przepraszam Cię (Prolog)

Dzień nie zaczął się przyjemnie dla Mathiasa, który już z rana odkrył, że jego lewe oko wcześniej przebite, teraz zregenerowało się całkowicie. Sądzil, że niszcząc centrum jego problemu, sprawi, że klątwa stanie się na tyle słaba, że po prostu nie będzie dawać większych objawów. Wychodząc z łazienki nie dawał po sobie poznać, że jest coś nie tak. Chciał, by nikt się nim teraz nie przejmował, a jednocześnie wiedział, że wcześniej czy później wszystko się wyda. Ucałował Izę i pod pretekstem spaceru próbował w samotności dojść do jakiegoś rozwiązania, lecz żadne nie było dobre dla obu stron. Swoją wycieczkę skierował na działki, które znajdowały się nad samą Wisłą na wzgórzu na tumach. Przy okazji mógł odwiedzić grób swojego królika, który tragicznie umarł w jego urodziny na jego oczach, patrząc mu prosto w oczy, kilka dobrych lat wstecz. Przy bramie do ogródków działkowych na medycznej napotkał niewielką gromadkę trupów, z którymi postąpił tak jak zawsze. Przeskakując przez najniższy murek, zaszedł ich od tyłu, odciął kilka głów, a ciała nadzial na metalowe bolce przy wejściu do siedziby samorządu. Wtedy automatycznie zaczął padać srogi deszcz, a spoglądając w górę, sprawił, że jego twarz wygląda jakby on sam płakał. Z każdym krokiem przypominał sobie chwile, gdy z rodziną czasem przychodzili na działkę wypocząć od zgiełku miasta, a przy tym jeszcze zaznać nieziemskiego widoku z balkonu na piętrze, zwłaszcza w nocy. Przy samej dolnej alejce auto blokowało przejście dalej, a to nie był problem wcale. Zapierając się lekko, popchnął auto tak, że zjeżdżając stopniowo w dół, uderzyło w bramkę prowadzącą na brzeg, aż w końcu brama sama poleciała daleko w dół, a sam mobil posłużył jako barykada. W końcu po tak długim czasie Mathias dotarł do wejście na swoją działkę. Wygląd niemal się nie zmienił, prócz wyrwanej furtki wejściowej. Okna pozostały całe, gdyż przez jedno włamanie, zostały zamontowane specjalnie stopy metalu ciężkiego na ramy, a to blokowało dostęp złodziejom i wszystkiemu, co spróbuje dostać się od zewnątrz do srodka. Można powiedzieć, że to była forteca nie do zdobycia. A wejść do niej nie było jak, poniważ kluczy Mathias nie miał, a jeśli pozostały w domu od samego początku, szansa wielka, że przez otwarte drzwi każdy mógł je zabrać.
Padła decyzja, że Mathias spróbuje dostać się do środka od jedynego możliwego wejścia, przez balkon. Rozpędził się od samej furtki i odskakujac od pionowej kolumny, chwycił się ostatkiem wystającej drewnianej belki. Potem od razu z łatwością wdrapal się na górę. Spoglądał pierw w dal, gdzie stary most zarwał się na pół, a nowy powoli zmierzał w tym samym kierunku. Na pozór sytuacja wyglądała na spokojną. Nic w przeciągu kilku kilometrów się nie działo, a podróżujące niedobitki nie sprawialy wrażenia niebezpiecznych, nie w taich małych ilościach. Jedynie karambol budził pewne obawy, gdy po drugiej stronie na Radziwiu cały pas został zablokowany przez kilkanaście aut, a w powietrzu było czuć odór spalenizny, tak jakby ktoś gdzieś spalal surowce w kominie. Jednakże Płock od swojej głównej strony nie miał nic z tym wspólnego, bo wtedy na pewno Dywizjon by się o tym dowiedział. Więc ktokolwiek coś palił, to zadomowił się gdzieś po drugiej stronie, lecz jest poza zasięgiem, a Mathias nie zamierzał ryzykować wyprawy w nieznane tereny.
Gdy nostalgia minęła, zdjął swój miecz z pleców i jego trzonkiem rozbił niezabezpieczone szyby. Wsłuchał się prowizorycznie i nie wyczuwał zagrożenia wewnątrz, po czym rzucił miecz do środka, a od razu potem wszedł ostrożnie do środka. Poznawał każdy zakamarek tego miejsca. Kanapa, na której wygłupiał się z Natalią. Lustro, przy którym kiedyś z Dorianem i jego bratem bawili się w zakon paladynów, przez fascynację starym klasykiem ze stajni Piranha Bytes. Schody, z których spadł przez swoją cioteczna siostrę Maję. Stół, przy którym zaczęła się znajomość z terapeutą Łukaszem, który sprawił, że jego stara deprsja niemal zniknęła. Piec, w którym razem z ojcem palili drewno. Narzędzia ogrodnicze, które wspominały wspólnego matczynego podcinania ogródka na tyłach.
Schodząc niżej widział fantastyczny ład, jakby czas się zatzymał i nigdy epidemia nie wybuchła. Wszystko tak jak na górze, to również na dole pozostało nienaruszone. Tylko kurz pokrywał obrazy na ścianach, a stara sadza wokół pieca dawała znać o tym, że piec był rozpalany wcześniej, a to nie człowiek go zgasił, tylko czas. Pierwsze co Mathias zrobił, to otworzył kratkę pieca, wrzucił kawałek ściętego drewna i używając zapalarki, wywował w metalowym potworze ogień. Momentalnie od razu wtedy prosto w jego kierunku buchnęła w niego sadza, powodując u niego chwilowy atak kaszlu. Kucnął przy jarzącym się ogniem i zaczął się rozmarzać nad tym co dobre oraz nad tym, co konieczne. Pomyślał, że jego obecność wśród swoich sprawi, że wkrótce ktoś z jego przyjaciół może ucierpieć z jego ręki. Wiedział, że to nie będzie łatwe, ale wolał sam ponieść konsekwencje tego bez wiązania jego losu z innymi.
Po chwili wstał, otworzył drzwi od środka i wybrał się na grób królika, Puszka. Ustawił się jak do marszu, wyprostował się i pochylił, zamykając oczy na tak zwaną minutę ciszy. Równo po tym czasie objawili mu się Fuus razem z Lauternem. Widząc skruchę chłopaka, w swojej wilczej postaci uronili po jednej łzie, które dostały się głęboko pod ziemię. Będąc częścią Mathiasa, byli świadomi, że ta śmierć jeszcze przed apokalipsą wywołała u niego głęboki szok. Nawet bez słów znali prawdę i porównywali jego tragedię niemal jak ze swoją za ich życia. Mimo, że Mathias należał do czarnej strony, to bardzo wiele cech łączy ich z chłopakiem, mimo ich pochodzenia oraz historii.
(Fuus) – Długo trzyma takie... Nieszczęście...
(Lautern) – U nas śmierć była czymś normalnym. Nasi ulubieńcy odchodzili, a my musieliśmy się z tym pogodzić.
(Fuus) – Teraz widocznie ludzie troszczą się bardziej o zwierzęta niż za naszych czasów.
(Lautern) – To musiał być... Pożyteczny zwierz, skoro do tej pory chcesz wydobyć z siebie wydospad, a nowa rzeczywistość ci na to nie pozwala.
(Mathias) – Na swój futrzasty sposób... On był... Kimś na kim mogłem polegać, zwierzyć się, gdy nikt inny nie chciał mnie słuchać. Gdy bywalem smutny... Po prostu wskakiwał na łóżko i... – oczy zaczęły łzawić – Próbował się ze mną bawić... Nie zapomnę tego dnia, gdy... Wszystko co jeszcze wtedy dawało mi poczucie zrozumienia, po prostu zniknęło...
(swój głos za młodu) – Puszek... Nie rób mi tego... Nie teraz... Nie zabieraj go... – szlochając – Czemu on... Odjąłbym kilka lat ze swojego życia, by tylko on mógł jeszcze tu pobyć... Nieeeeeeeeeeee!
(Fuus) – Odszedł wiele wiosen wcześniej. To na niewiele się zda, że znów przypomnisz sobie tamto, co złe. Musisz być silnym, nie dla tych, co umarli, lecz dla tych żywych, którzy ciebie potrzebują.
(Mathias) – Minęło jakby sześć lat, a ja nadal nie mam jak wyrzucić tego z siebie. Nie wyzbędę się przeszłości, bo może nie chcę się jej pozbywać...
(Lautern) – Po to tutaj przyszedłeś? Bo chciałeś spróbować walczyć z tym, co siedzi w środku? Masz obawy jakieś? Wyczuwam, że tak.
(Mathias) – Dobrze wyczuwasz... – westchnął – Wiele rzeczy się na siebie nałożyło ostatnimi czasy. Nie wiem kim już jestem... Czy kimś dobrym czy...
(Fuus) – przerwal – Złym?
(Mathias) – Wiele zdarzeń rozwinęło się w niekorzystny sposób... A ja obawiam się, że... Nie będę miał na tyle silnej woli, by móc... Ich wszystkich obronić.
(Fuus) – Masz wyrzuty sumienia? Chodzi o masakrę, której się dopuściłeś?
(Lautern) – Zginęło tam wielu niewinnych, to fakt.
(Mathias) – Ponieważ chciałem zabić kolesia, który porwał Izę... A on naprawdę nie chciał rzezi, bo chciał rozmawiać... A ja zamiast zacząć słuchać, dalej robiłem ślepo swoje... On nie zasłużył na to, bym ja go wykończył. Powinien był zginąć broniąc swoich, a ja potraktowałem Igora jak wesz... Po prostu go zmiażdżyłem bez jakiejkolwiek szansy na przeżycie... Kierowało mną coś więcej niż chęć odwetu za Doriana czy Veskina...
(Fuus) – Twój zmysł podpowiedział ci, że masz ratować ukochaną i to zrobiłeś, ale... Nie szczędziłeś środków, by móc osiągnąć ten cel.
(Lautern) – Zachowałeś się równie identycznie co Fuus, gdy Izi porwały bandziory z bandy Gelaena.
(Fuus) – To było w samoobronie, a teren był niewielki i prócz zbójców nikt nie ucierpiał.
(Lautern) – Za to zrobiłeś wszystko i niemal na wykończeniu dobiłeś Gelaena, choć...
(Mathias) – Choć...?
(Fuus) – Nie wiem czemu to miałoby służyć, ale...
(Lautern) – Powininien znać powód, dla którego ty postąpiłeś podobnie jak on... – przymknął oczy – Zwykle nie powinno się zabijać kogoś, kto się poddał i ucieka.
(Fuus) – Daj spokój, mógł znienacka poderżnać Izi gardło, a ja... Po prostu musiałem... Być przezornym...
(Mathias) – Ja też chciałem, by... Nie skrzywdził innych, ale... Twój Gelaen czy jakoś tak, on chociaż pozostał tchórzem do samego końca. A czy, żałował czegoś?
(Fuus) – Nie, to był jeden z bandytów, to czego mógł żałować? Że okradali biednych lub gwałcili kobiety? Nikt wtedy się tym nie przejmował. Grasowali od samej Rozetki po góry Jargusime. Dobrze, że herszt gryzł ziemię. Wyeliminowało to ich wpływy, a częśc mieszkańców mogła odetchnąć z ulgą.
(Mathias) – Też myślałem, że zrobiłem to dla innych, ale teraz... Nie czuję, że postapiłem słusznie.
(Lautern) – Mathias, nie myśl o tym źle, ale póki masz siłę i martwisz się o swoich, nie powinieneś ich zawieść.
(Mathas) – Jeśli masz na myśli, że zostając stanie im się krzywda przeze mnie, to masz rację. Ponieważ to się zdarzy...! Rozumiecie, że nie mówię tego dla wygody.
(Fuus) – Prócz tego, że próbowałeś odebrać sobie wzrok, nie zmieniłeś nic. Nikt nie zwraca się do fachowców, a potem jest tylko gorzej... – westchnął – Ciesz się, że regeneracja zwróciła ci wzrok. Nie każdy ma taki balans umiejętności.
(Lautern) – Powinieneś zrobić to, co czujesz. Jeśli chcesz swoim odejściem dać im bezpieczeństwo, możesz zrobić po swojemu, lecz nie jest to najlepszy sposób w stosunku do tego, co przyrzekała tobie twoja kobieta, prawda?
(Mathias) – Może trzeba ją zwolnić z tego przyrzeczenia? Nie wie z jakim balastem musi się mierzyć... Nie poradzi sobie, by zajmować się mną oraz innymi. To za dużo, nawet jak na Izę.
(Lautern) – Zawsze służymy radą, ale decyzja należy do ciebie. Nie zamierzamy nikomu zdradzić twoich planów, bo i tak nikt nas nie usłyszy.
(Fuus) – Najwyżej panna Iza, o ile podjęła się Prób w tajemnicy. A to nadal czynić ją będzie Białą, pamiętajmy o kręgu.
(Mathias) – Jest bystra, ale na razie nie jest tak silna by... Podjąć się takiego ryzyka. Ale na pewno pewnego dnia zdecyduje się to zrobić, by móc... Bronić swoich marzeń, w których ja nie będę mógł brać udziału... Wieczorem będę musiał się spakować i odejść...
(Fuus) – Radykalny krok, moim skromnym zdaniem. Ale zanim  postanowisz wyprawić się na stałe, to może sprawdzić jeszcze jednego sposobu.
(Lautern) – To jest droga w jedną stronę. Może z tego nie wyjść...
(Fuus) – Nie miałeś oka przez kilka godzin, nie mylę się?
(Mathias) – Co z tego jeśli już mam je ponownie.
(Fuus) – Liczy się naruszenie nerwu. Kiedyś wykonywało się podobne rytuały na ludziach, którzy byli tak zdeterminowani, że próbowali wyzbyć się daru. Ludzie podobni do ciebie.
(Mathias) – Na czym to polega i czemu jest tak niebezpieczny?
(Lautern) – Niegdyś obniżał intensywność voltaryny, hmm... Już wyjaśniam. Voltaryna to płyn, który krąży w naszych żyłach, na przemian z krwią. To źródło naszego życia oraz naszych umiejętności. Gdy aktywujesz oczy, voltaryna nadmiernie krąży, coraz szybciej, a przez to występuje przeciążenie czyli brak kontroli. Owa ciecz występuje również w kłach, które kiedyś zostawiły ci ślady na dłoniach.
(Fuus) – Martwisz się o brak kontroli, że w końcu to skrzywdzi twoich bliskich. To poniekąd rozwiązanie, a niesie ryzyko, że wykrwawisz się tam. Rdzennym Voltarom było prościej się oswoić z tym, a nawet wtedy nie było łatwo. Chodzi o to, by starsza krew połączyła się z twoją. Wtłaczasz więc nową substancję, ale za to powinieneś mieć większą kontrolę nad ciałem, a samoistnie nie powinieneś niczego aktywować.
(Mathias) – Więc mogę z tego nie wyjść. Nikt by nie chciał mnie widzieć jako chodzące widmo.
(Fuus) – Dlatego chcemy twojej przemyślanej decyzji. Możemy wskazać ci nawet miejsce, ale dopiero wtedy, gdy się zdecydujesz na taką alternatywną metodę.
(Mathias) – Ja... Zastanowię się.
(Lautern) – Nie spiesz się z tym. Jakkolwiek postanowisz, pomyśl o uprzedzeniu niektórych o tym, co planujesz, bo jeśli coś się stanie, to wypadałoby pochować twoje ciało. Trochę dowiedzieliśmy się o waszym obecnym problemie, a raczej problemie obecnego świata. Umierasz i wstajesz, by zabijać.
(Fuus) – Cokolwiek postanowisz, masz nasze wsparcie, a teraz pozwól, że tymczasowo ciebie opuścimy, bo musisz pobyć z dawnym pupilem sam na sam. Daj znam znać wieczorem, gdy będziesz gotowy na rozmowę.
(Lautern) – Czuwaj, Mathiasie, widzimy się potem – zniknęli
(Mathias) – Bywajcie... – kucnął – A ty, mam nadzieję, że... – do grobu – Zrozumiesz mój obecny ból... – To miejscami mnie... – wydmuchując powietrze – Przerasta... – kładąc marchewkę na ziemi
Kilkanaście godzin później, mieszkanie Nosarenskich
W międzyczasie po powrocie Mathias niemal z nikim słowa nie zamienił, a jedynie z Izą, którą jednak nie chcial mieszać w te sprawy, które skrzywdziłyby ją bardziej niż najostrzejszy miecz. Pod pretekstem nocnego myszkowania po obozie, zostawił żonę śpiącą smacznie w łóżku i bezstresowym krokiem dotarł do kuchni. Dolał wrzątku, który nie zdążył ostygnąć do kubka i poczekał aż kawa się zaparzy. Spojrzał przez okno i widział jak krople deszczu rozmiękczają ostały śnieg na ziemskich taflach. Nie powiedział nikomu w jakie miejsce udał się rano, bo nikt nie chciał się interesować. Ciągle w głowie mieszały mu się myśli, lecz większość jego obaw się potwierdziło. Próbowal dać innym więcej pewności, a on mógłby jeszcze sprawić cierpienie niewinnym. Postanowił, że póki jest sobą i ma kontrolę nad chciałem, to powinien jak najszybciej oddalić się na tyle, by pozostali się oswoili. Kiedyś już miał w planach wrocić, gdy podczas pobytu w samotności, jego wewnętrzne ja osłabi voltarynę, a on bez wątpliwości będzie mógł być prawdziwym mężem, a wkrótce potem ojcem. Nie czuł się w pełni dobrze, a to miłość i przyjaźń posunełą go do tego ruchu. Albowiem jakby było inaczej, mógłby zostać na miejscu i bez wyrzutów sumienia nieświadomie odebrać przyjaciołom życie. Wypił w odruchu trochę kawy z kubka, a z wrażenia musiał otworzyć okno i wpuścić do środka trochę powietrza. Jeszcze wziął kilka łyków i odstawił wywar na parapet. Był ubrany w swoje zwykłe ubranie, a nie mógł się sam nadziwić, że niedługo jego życie drastycznie się zmieni. Ból ukochanej na pewno będzie ją nękał przez jakiś czas, ale potem zrozumie, że to była wyższa konieczność. Jego samotność, w zamian za jej oddech, którego choć nie odbierze bliska osoba.
Mathias wziął głęboki odddech i zamyknął okno pospiesznie. Wdarl się do pokoju rodziców zza ściany, delikatnie po cichu otwierając drzwi, zakładając wcześniej swoją skórzaną kurtkę. Leżał tam już na pufce ciemny plecak sze spakowanymi drobnymi rzeczami, a do tego miecz oparty o ścianę i m14 pozostawione na stole. Założył plecak na plecy, miecz przewiesił przez oba ucha, a karabin zaczepił o pojemnik na bidon. Dwa noże w prawej bluzianej skrytce, karwasz z łancuchem umocniony. Sprawdził od razu umiejscowienie ciężaru, a krótko po tym ocenił, że da radę unieść obecny ciężar, a z każdym dodatkowym przedmiotem będzie tylko trudniej. Jeszcze tylko zajrzał do śpiącej Izy. Wyglądała tak słodko i niewinnie pod kolorową pościelą, ułożoną od ściany, robiąc miejsca od kanta dla niego. Skrycie Mathias nie miał zamiaru odejść bez słowa i chciał dać znać najbliższej osobie czego powinna się spodziewać. Na kartce z notesu napisał swoje oświadczenia i obawy, po czym włożył papier w jej własną dłoń. Nachylił się lekko, wtedy spuszczając głowę z bezradności, a odwrotu już nie było. Z uczuciem dotknął nagiego ramienia swojej oblubienicy, kierując głowę w kierunku twarzy Izy. Podarowałej jej swój pożegnalny pocałunek w czołu, chwilę na nią popatrzył i wyszedł z mieszkania, zostawiając za sobą swoją grupę, z którą dokonał wielu rzeczy. Uświadomił sobie, że to oni byli znaczniejsi w tym wszystkim, wbrew temu co mu mówiono. Co niektórzy mogliby nic z tego nie robić, a starsi bywalcy Dywizjonu na pewno nie przetrawią tego zbyt długo.
Przy samej klatce schodowej, już na zewnątrz, pod osłoną nocy zatrzymał go Dima, gdyż też nie mógł zasnąć i zrobił sobie spacer przed ucięciem komara. Trafem wyszło, że idący od swojej lewej strony Dima bez problemu rozpoznał przyjaciela, wyglądającego na takiego, co się gdzieś wybiera na dłużej. Bez wyjaśnień nawet nie chciał pozwolić Mathiasowi ot tak odejść bez słowa. Sumienie było jednak silniejsze i sekret, który nawet nie został wyjawniony w liście w pełni, został opowiedziany młodemu Borodastovi. Usiedli więc na skrzynce rozdzielczej obok wejścia i zaczeli rozmowiać, a nie zanosiło się, że ona zmieni decyzję już podjętą. Lecz wola walki nie pozwalała rosjaninowi tak tego olać.
(Dima) – Nie wybierasz się na nocny spacer, prawda?
(Mathias) – Właściwie się wybieram, ale... Na taki dłuższy spacer.
(Dima) – I po to zabrałeś cały ekwipunek ze sobą? Normalnie byś poczekał do ranka, żeby było bezpieczniej, a wymykasz się po cichu pod naszym nosem. Powiesz o co chodzi?
(Mathias) – Ponieważ czuję, że tak będzie lepiej. Nic osobistego, lubię was wszystkich...
(Dima) – Jest coś co powinienem wiedzieć? Jakoś pomóc dla przykładu?
(Mathias) – To bardziej skomplikowane niż mogłoby ci się wydawać... Nawet dla mnie nie wszystko jeszcze ułożyło się w całość... Ciągle mam was w moich oczach, patrzę na was, uśmiechających się do mnie... Ciężko mi się przyznać, ale nigdy bym lepszych takich nie spotkał... – wiatr rozwiewal włosy
(Dima) – Znam ten styl mówienia, Mathias. Nawet bardzo dobrze go znam.
(Mathias) – Skąd?
(Dima) – Sam mówiłem podobnie rodzicom, gdy odchodziłem. Brzmiało jakbym już miał nie wrócić. Teraz zaskoczyłeś mnie trochę, że słyszę takie małe deva ju. Podjąłęś tą decyzję pod wpływem emocji?
(Mathias) – westchnął – A spróbujesz mnie tu zatrzymać?
(Dima) – Nawet gdybym chciał, wiesz, że nic to nie da. Nie zamierzam cię zatrzymywać. Nie po to chciałem dołączyć do ciebie, do tej grupy, by potem ci coś kazać.
(Mathias) – Uwierz, że nie jest mi samemu łatwo... Ale do czorta, muszę... To co mogłoby się stać... Nie, nie mogę was tu narażać, rozumiesz...
(Dima) – dłoń na ramieniu – Rozumiem... Zapewne Iza wie w pierwszej kolejności, że... Chcesz odejść.
(Mathias) – Nie chciałem dawać jej kolejnych powodów, by próbowała się łudzić. Zauważyłeś, że się zmieniam... Wiesz też, że ten ślad na twarzy nie jest zwykłym draśnięciem.
(Dima) – Mówili nam trochę o tym wypadku, próbach i...
(Mathias) – przerwał – Dowiedzialem się, że istnieje jakiś sposób... Sposób na złagodzenie mojej klątwy... Efekty mogą mnie nawet zabić, ale chcę to zrobić. Chcialbym też po tym od razu wrócić do was, do Izy... Lecz to jest zbyt trudne bym miał zgrywać mędrca jak co będzie. Nie mogę zagwarantować, że zakończy się mój wypad szczęśliwie, więc... Im wcześniej to zrobię, tym prędzej dowiem się co ze mną będzie później.
(Dima) – A co właściwie zamierzasz?
(Mathias) – Isnieje pewien Voltarski rytual, który może wyzbyć się większości mojego przekleństwa... Nie wymazuje wszystkiego, ale za to prawdopodobnie łagodzi objawy...
(Dima) – Prawdopodobnie...
(Mathias) – Mało jest świadków tamtych zdarzeń. Posiłkuję się wiedzą nabytą. Podobno zmienia to człowieka na zawsze... Może nie być łatwo, zważywszy, że ostrzegano mnie przed tym.
(Dima) – Twoje wyimaginowane wilki?
(Mathias) – I tak byś nie uwierzył, ale w moje słowa dac wiarę musisz.
(Dima) – Na razie wiem tyle, że to niebezpieczna misja, z której możesz nie wrócić.
(Mathias) – Miałem wiele ciężkich chwil, a to przerośnie wszystkie inne. Nigdy z czymś takim się nie mierzyłem... Więc musisz mi coś obiecać.
(Dima) – Nie musisz dokańczać. Chodzi o to bym, miał pewność, że Iza przeżyje.
(Mathias) – rozszerzone źrenice – Tym razem to obietnica na większą skalę.
(Dima) -  A co mam powiedzieć jak inni spytają? Nie mogę mieć tajemnic przed nimi.
(Mathias) – Więc nie będziesz kłamać... – spoglądając w księżyc – Wystarczy, że będziesz improwizować... Wiem, że to może nie być łatwe, ale znasz się na dedukcji jak nikt inny. Wiem, że po tym piekle w Moskwie wyrobiłeś sobie stategie tak, by nie zgubić się na własnym podwórku...
(Dima) – Chcę wierzyć, że mimo wszystko wrócisz.
(Mathias) – Postaram się wrócić za siedem księżyców włącznie... Ale jeśl by się tak nie stało i coś poszło nie tak, powiedz im... – przełknięcie śliny – Powiedz im, że umarłem... – wstając – Jedno jest pewne. Sobą po tym już nie będę. To musi się stać. Obaj to wiemy, a przynajmniej ty powinieneś się domyślać, że... Tak po prostu trzeba. Wziąłem niedawno ślub... Poślubiłem niesamowicie piękną i rozumną kobietę, która najchętniej oddalaby za mnie życie. Poznałem was... Ludzi, którzy stali mi się podporą i nie pozwolili mi upaść... Wiesz, cokolwiek ma się ze mną stać, dziękować trzeba niebiosom, że akurat wyście wpadli na moją drogę.
(Dima) – Nie lubisz długich pożegńań, więc może... Co powiesz na niedźwiadka? Długo może nie być kolejnego...
(Mathias) – Taki jest bieg historii... – wykonał niedźwiadka – Nagiąłem czas jakiś czas temu i zacząłem robić rzeczy, z których dumny nie jestem i nie będę. Pora to wszystko naprostować.
(Dima) – A co z Izą?
(Mathias) – Już się z nią pożegnałem. Jestem gotów, Dima. Nie wiem dokąd to mnie zaprowadzi, ale ślepo wchodzę w bagno z myślą, że to co robię, ma sprawić, bym wrócił do was jako ten Mathias, którego znaliście wcześniej.
(Dima) – Może jednak pójść z tobą? We dwójkę zawsze raźniej. Szczególnie, że zombie...
(Mathias) – przerwał – To droga, którą muszę przejść w całości sam. Tylko wtedy będzie mieć ona jakiś sens.
(Dima) – Rozumiem.
(Mathias) – odchodząc – Uważajcie na siebie. Nie będzie mnie, więc musicie...
(Dima) – Zajmiemy się wszystkim. Daję słowo.
(Mathias) – stanął w bezruchu – Cieszę się słysząc to.
(Dima) – „Ty byl, ty est i ty budesh odnim iz nas, imeya dobro vnutri”.
(Mathias) – „Pravda i dobro eto moy shit i mech”. Dzięki za słowa... Pamiętaj, siedem księżyców.
(Dima) – Wiem jedno na pewno – widząc jak Mathias odchodzi – Masz siłę do tego by pokonać wszelkie przeciwności, by urzeczywistnić swoje marzenia. Wierzę, że wrócisz i napijemy się rosyjskiego grzańca jak tamtej wigilijnej nocy, gdy wszyscy zebraliśmy się przy jednym stole. Mimo losu jaki cię spotkał jeszcze przed epidemią, dalej próbujesz coś zrobić by nie zostać na dnie, podczas gdy inni utonęli już dawno. To cię wyróżnia spośród innych ludzi i sprawia, że jesteś człowiekiem. Człowiekiem, którym chciałem być ja, a mi zabrakło odwagi – łza popłynęła po twarzy – Zrobię to o co mnie prosiłeś. I nieważne ile razy bym to słyszał. Bez wahania bym za każdym razem próbował z całych sił to dopełnić. I nie chodzi tu o jakiś dług... – Mathias zniknął – Już nie
5 minut później, poza Dywizjonem
(Mathias) – Fuus... Lautern...
(Fuus) – Namyśliłeś się?
(Lautern) – Wszystko więc ustalone.
(Mathias) – ciężki oddech – Podjąłem decyzję. Wprowadzicie mnie w szczegóły?
(Fuus) – Wszystko musi się dziać w naszych ruinach. W tym kraju wiele ich nie pozostało... Jedna niedawno została zasypana. Obecnie istnieje ich tylko kilka.
(Mathias) – Jak mniemam wszystkie są pod ziemią.
(Lautern) – Inaczej każdy mógłby odnaleźć ukrytą w nich wiedzę.
(Mathias) – Skąd pomysł, by Voltarzy zapuszczali się aż tutaj w celu budowania jakiś katakumb?
(Fuus) – To bardziej wina migracji. Podczas wielkiego buntu wiele rodzin uciekało na wasze ziemie. Wiele pokoleń mieszkało pod ziemią, a na zewnątrz wychodzili okazjonalnie. Trwała wojna domowa, to ciężko się dziwić...
(Lautern) – Gdy lordowie się pogodzili, a następnie wybrali nowe władze, nadszedł za naszego życia pokój, ale wtedy mało kto już chciał wracać.
(Mathias) – Byliście wśród nich, uciekinierów.
(Lautern) – Nie robiliśmy tego wyłącznie dla siebie. Nasze dziewczyny z nami były oraz kilku druchów.
(Mathias) – W jakich rejonach mogę zastać jakiekolwiek wejście?
(Fuus) – Na jednej dłoni wyliczyć, gdzie się znajdują. Dla twojej informacji powiemy najbliższą lokalizację. Nie jest istotne położenie.
(Mathias) – Nic mnie nie zaskoczy? Ostatnim razem moja przyjaciółka lekko ucierpiała.
(Fuus) – Było ostrzeżenie, lecz nie usłuchaliście. Stosuj się do instrukcji, a nikomu się nie narazisz.
(Mathias) – Gdzie jest najbliższe wejście?
(Fuus) – Lepiej będzie Cię zaprowadzić.
(Mathias) – Chcecie mnie czymś zaskoczyć.
(Fuus) – Zaskoczyć kogoś tak uzbrojonego jak Ty? Kogoś władającego naszymi umiejętnościami? Ciężko takiego zaskoczyć. Jedna z naszych zniesionych trosk.
(Mathias) – Nie wyzbyłem się uczuć, jeśli o to chodzi.
(Fuus) – Nie wykluczysz tego, że robisz To również dla siebie, a to dotyczy głównie Ciebie. Inni są wymówka, za którą się schowałeś, by pokazać dobrą chęć twoich działań.
(Lautern) – skręcili koło przedszkola – Jesteśmy twoją częścią, więc nie wymyślaj nic ponad to, co już wiemy. Spróbuj nie negować nic, czego sam nie uznawałbyś za słuszne. Miłość czy Przyjaźń raz są, a potem może ich nie być. Za to Ból czy Smutek jest czymś, co nigdy nie zmieniło świata na gorsze. Dlatego my popełnialiśmy błędy, świadome błędy. Pogodziliśmy oba stany ze sobą. Udało się, ale... Nie było zbyt łatwo. Wiele tygodni męczarni, a potem...
(Mathias) – Mówisz mi to w konkretnym celu?
(Fuus) – To może dziać się z tobą. Przedtem nie łączyło się to tak, aż do teraz, gdy zauważyłeś, że ataki się nasiliły.
(Mathias) – Nie chcę się tak tego wyzbywać...
(Fuus) – wzdłuż ulicy – Niestety wybór nie należy do ciebie. Do nikogo z nas nie należał.
(Lautern) – Zniosłeś dużo, to również i to powinieneś. A wiesz czemu to wszystko tak się ciebie uczepiło?
(Mathias) – Myślałem, że to przez emocje.
(Lautern) – Voltaryna tak na ciebie działa, ponieważ w twoim życiu było wiele cierpienia. Wątpię, patrząc w twoją duszę, że ktoś mógłby aż tyle przeżyć. Twój gniew i smutek tylko ją wzmacnia. Uczymy się kontroli za młodu po to, by potem w dorosłym życiu móc przetrzymać nawet najcięższe przeciążenie. Nie miałeś takiego, toteż nastąpi ono właśnie dziś...
(Fuus) – przed marketem w lewo – Nawet my nie możemy Ci powiedzieć jak to przejdzie. Każdy znosi to inaczej.  Wtedy połączenie między nami zostanie tymczasowo zerwane. To wtedy twoja wola musi zrobić resztę i tylko zależy od ciebie co stanie się potem.
(Mathias) – Znam drogę jaką mnie prowadzicie...
(Fuus) – Wejście znajduje się w pobliżu.
(Mathias) – Nie mówicie poważnie.
(Lautern) – wyczulił zmysły – Fuus się nie myli, to gdzieś tutaj... Gdzieś za zakrętem.
(Mathias) – Hmm....
(Fuus) – przy skrzyżowaniu w prawo – Dotarliśmy. Ruiny są gdzieś... W tym budynku.
(Mathias) – Nieźle. Nie spodziewałem się, że... Pod lecznicą, Voltarskie katakumby. Kto by pomyślał.
(Fuus) – Miejsca były wybierane losowo.
(Mathias) – Wcześniej tutaj prawie nic nie było.
(Fuus) – Betonowe osiedla powstawały, a podziemny świat został zapomniany. Szkoda, że nie wiedzieliście, co mieliście pod nogami. Po czym chodziliście, bluźniercy...
(Lautern) – Fuus...
(Fuus) – Wzięło mnie na dziwne wspomnienie... Mathias, to nie dotyczyło ciebie, wybacz.
(Mathias) – Skoro jest pod ziemią, jak mam tam dotrzeć? Kilof? Łopata? Pneumatyczny?
(Lautern) – Pierwsze dwie rzeczy są za słabe, a pneu... Pneumatyczny?
(Mathias) – Młot, który pod wpływem prądu wytwarza mocne wibracje.
(Fuus) – To buldożerzy teren?
(Mathias) – Szlag... – facepalm – Przecież prądu nie ma nawet...
(Fuus) – Hmm... Kolejne ruiny są w pobliżu jednego z wieżowców, to blisko stolicy.
(Mathias) – Nawet gdybym miał zezwolenie... To by nie przeszło... Za dużo ludzi...
(Lautern) – Przeszukajmy wnętrze. Może coś znajdziemy.
(Mathias) – złapał za klamkę – Zamknięte... Żeby cholera to wzięła... – rozbił pięścią szkło
(Lautern) – Cokolwiek zastaniesz w środku, dasz sobie radę.
(Mathias) – Nie żebym się bał, ale co innego wyczuwam... – wszedł do środka – Ten odór... – założył chustę – Pachnie jak trup... Cała masa truchła...
(Fuus) – Trzymajcie mie miłosierni i wszyscy świeci... – zauważył stertę zwłok
(Mathias) – To wygląda jak... Zbiór ciał do utylizacji.
(Lautern) – Utylizacja ma coś wspólnego z ekonomią?
(Mathias) – Działa to tak, że jak podopieczny jest na coś chory... Coś, co może zabić i tak, to stosuje się uśmiercenie. Potem zwykle ciało się spala, a dalszy los pozostaje nieznany.
(Lautern) – U nas każdy zmagal się z chorobą do końca.
(Mathias) – Nie wszyscy tutaj... Część umarła naturalnie, mimo bycia w strefie ciał... Obstawiam wygłodzenie... Ktoś je tu zamknął, razem z resztą, a głód i pragnienie zrobiło swoje, cholera...
(Lautern) – Mój nos wyczuwa coś. Dokładnie kilka metrów pod nami... Powiew powietrza...
(Fuus) – Też czuję tunel. Zupełnie jak wcześniej...
(Mathias) – Nie tworzyliście machanizmów zapewne. Jakiś pomysł na wejście?
(Fuus) – Pomyśl. Nie czujemy z wielką dokładnością, chyba, że jest to już pod nami. Musi być jakaś dziura, coś, co przepuszcza powietrze.
(Mathias) – Czyli któraś płytka daje inny dźwięk... Spróbuję...
(Fuus) – Tylko nie wpadnij do tej dziury jak już ją znajdziesz. To spory kawałek w dół.
(Mathias) – Hmm? – wszedł na płytkę – Powtórz?
(Fuus) – Mówiłem, żeby...
(Mathias) – zachwiał się – Coś się dzieje... – podłoga się zarwała – Fuck...
(Lautern) – Mathias...!
(Fuus) – Trzymasz się...? Zaraz do ciebie dołączymy... – nachyliwszy się – Żałuję, że nie mam swojego ludzkiego chwytu... Poturbujemy się nieco.
(Lautern) – Kto pierwszy? Fuus?
(Fuus) – Skoro o tym mowa... – pchnął brata
Mathias wpadł do tunelu prowadzącego w głąb powierzchni. Staczał się nieuchronnie ku dołowi, po drodze zahaczając o drobne wystające uschnięte konary. Próbował na chwilę zatrzymać zbyt szybkie bieg wydarzeń, lecz korytarz był zbyt wąski na to, by wyciągnąć miecz. Pod koniec, gdy prędkość spadania zmniejszyła się, przejechał nieświadomie twarzą po czymś ostrym.
Po krótkiej chwili Mathias odczuł, że prócz twarzy coś go jeszcze bolało. Podczas wstawania był już pewien, że to klatka piersiowa podczas upadania zbytnio się poobijała. Otrzepał się z kurzu i rozejrzał wokół. Budowle praktycznie niczym nie różniły się od tych widzianych poprzednio. Jedynie rozmiar był o wiele mniejszy, a na samym końcu przy skrzyżowaniu dróg, można było ujrzeć stary podniszczony ołtarz z mową Voltarów. Dzięki umiejętnościom ciemność nie była problemem. Mathias podszedł do chramów bliżej, mijając zdewastowane pozostałości domów oraz zakute w dyby szkielety. Na podeście widniały trzy co większe kamienie, niedające się ruszyć. Jeden napis znaczył Miłość, czyli emocja powodująca niestabilność Voltara w chwili poczucia niebezpieczeństwa. Drugi napis oznaczał Nienawiść, czyli emocja, z której Voltarzy są słynni, ponieważ na jej podstawie ich umiejętności zyskiwały w dawnym świetle na uznaniu i potępieniu. Trzeci napis po środku głosił Krew, czyli subtancja, która krążyła w każdej żywej istocie i była podstawową cieczą, która tłoczyła życie.
Kamienie były ułożone tak, by obie dłonie weszły w ich otwory. Środkowy kamień jedynie miał głęboki otwór, a Mathias nie wiedział co może to oznaczać. Jedyne co posiadało kształt pododobny, to był to miecz. Samo słowo krew niewiele mu mówiło. Prawdopodobnie mogło sądzić o to, że stal, którą każdy Voltar posiadał, była prawie jak ich część, bez której żyć nie potrafią. Można to nazywać drugim sercem. Gdy Mathias akurat miał zdjąć miecz z pleców, kropla krwi z jego rany upadła na klingę, zjeżdżając stopniowo do końca ostrza, a na końcu użyźniła starą glebę.
Wzrok Mathiasa wyostrzył się, zmysły stały się bardziej wyczulone na tyle, że każde kapanie wody z kilkudziesięciu metrów było wyraźnie słyszane. Miecz został umieszczony w środkowym kamieniu. Teraz chłopak wiedział co ma nastąpić. Musiał włożyć obie dłonie w pozostałe otwory. Nie wiedział jak to wszystko będzie wyglądać oraz co miały mu powiedzieć wyrazy Miłość oraz Nienawiść. Słyszał niedawno o wyzbywaniu się uczuć, więc mógł jedynie się domyślić, że rytuał miał na celu wyciszyć jego nagłe ataki, a przy czym obniżając efektywność, płynącą z agresji. Kosztem tego miały być emocje, które mogą, ale nie muszą oddziaływać na ciało symbiotyka. Nie patrząc na wszystko, wytarł krew płynącą ze świeżej rany i wtarł w skórzaną kurtkę. Znikąd w jego lewym oku pojawiła się łza, która w połączeniu z ranną tkanką, zatrzymała krwawienie, a regeneracja już mogła zacząć odtwarzać skażone komórki. Od razu krótko po tym pojawili się bracia w swojej ludzkiej postaci, pozostając nadal eterycznymi duchami bez właściwych ciał, wraz z poświatą. Każda poświata odzwierciedlała kolor oczu danego Voltara. Na ten czas bracia zyskali chwilo swoje dawne oblicza, by stanąć przy Mathiasie i przejść razem z nim to wszystko, co miało dopiero nadejść.
Bracia stanęli po obu stronach, by ich zdaniem, przejąć efekty uboczne, gdyby coś poszło nie tak. Oni nie żyją, więc nie umrą drugi raz. Na znak Fuusa, Mathias włożył pierw dłoń w otwór odpowiedzialny za Miłość. Potem energicznie prawą dłoń umieścił w otworze odpowiedzialnym za Nienawiść. Początkowo nic się nie działo. Zapytany, jak się trzyma Mathias, on chciał odpowiedzieć, że nic nie wyczuwa. Nie zdążyl wypowiedzieć całego słowa, a poczuł ogromny ból, który zaczynał się w głowie, a kończył na wątrobie. Zaczęło go dziwnie kuć po całym ciele, a dłonie powoli stawały się gorące od środka, emanując przy tym poczuciem utraty krwi, mimo, że naprawdę tkanki pozostały nienaruszone. Stopniowo Mathias uwalniał tłumione pokłady emocji. Pierw jedynie zaciskał zęby. Potem jęczał, a później już tylko co jakiś czas krzyczał. Przy każdym krzyku zamykał swe oczy i opuszczał głowę w kierunku środkowego kamienia. Był uwięziony, a do samego końca jego ruchy były bardzo ograniczone, włącznie z brakiem możliwości uwolnienia obu rąk. A one właśnie wtedy zaczęły krwawić. Było to wyczuwalne, gdy z przerwani na widzenie, Mathias mógł zobaczyć jak z obu otworów skrapla się delikatnie krew, a każdy dźwięk spadającej kropli doprowadzał go do szału. Próbował się odruchowo wyrwać, lecz Lutern odradził mu takie działanie. Pod wpływem dziwnych anomali, prawa ręka zaczynała boleć bardziej niż lewa, aż w końcu gdy Mathias wydał z siebie ostatni potężny krzyk, który zakończył teoretycznie męczarnie na ołtarzu. Nie było wiadomo czy w praktycznie piekło się skończyło, bowiem wycieńczony chłopak stracił świadomość i zawiesił się między światami, gdzie nie widać było nic prócz ciemności. W tym przypadku nawet Voltarskie umiejętności jasnego widzenia nie przynosiły rezultatu. Idąc ślepo do przodu, pozwolił sobie opuścić ciemniejszą stronę nieznanego świata, wkraczając do znacznie jaśniejeszej barwami krainy.
Znajdowało się tam wiele wejść, które każde z osobna coś symbolizowało. Dwa szczególnie go zainteresowały. Złota brama ze zdobieniami, kamiennym murkiem otoczona. Prowadziły dalej schody, a nie można było jej otworzyć. Widocznie ktoś pokroju Mathiasa nie miał tam wstępu. Odwrócił się na pięcie, kierując się w stronę tajemniczego mostu nad rzeką. Barierki były zrobione z drewna, pokolorowane jakby wszystkimi kolorami tęczy, a każdy krok w jego stronę, wywoływał wiatr, który jakby zapraszał podróżnika do środka. Nie wiedział czemu trafił do takiego miejsca, a odpowiedzi chciał poszukać w miejscu, do którego idzie. Jednakże sam nie mógł się dowiedzieć, co znajduje się po drugiej stronie mostu. Wielka dolina, siegająca za linię horyzontu. Świat wyglądał jak odzwierciedlenie realnego, tylko znacznie przyjemniejszy z cieplejszymi barwami. Po łąkach biegały zwierzęta i niezależnie od swojego rodzaju, każdy zwierz bawił się ze sobą jak równy z równym. Beztrosko toczyło się tu życie bez zmartwień, bez zła, bez bólu. Dopiero idąc przed siebie, zaobserwował, że przy ognisku siedziało pięć zwierzaków. Dwie postury wydały mu się dziwnie znajome. Nie zamierzał spłoszyć towarzystwa, a probował się wsłuchać w owocną rozmowę. Po krótce został wykryty i powitany w sposób nieprzewidziany przez Mathiasa. Pozostała trójka nie wydawała się być zaskoczona, jakby wiedziała o przybyciu nowego gościa.

Offline

 

#2 2017-01-31 00:03:08

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 32,5 - Przepraszam Cię (Prolog)

(Ciapek) – Nie spodziewałem się, że jeszcze się spotkamy.
(Puszek) – No proszę. Mój Pan mnie przyszedł odwiedzić.
(Mathias) – Musieli mnie czymć upić w tych ruinach...
(Tequila) – To jest wasz stary właściciel? Nie wydaje się zbyt rozumny.
(Puszek) – Hej, przystopuj się...
(Ciapek) – Sugerowaleś, że zostałeś podpity? To nie jest iluzja.
(Mathias) – Skoro nie umarłem, to jak się tu znalazłem... Nie powinienem przecież tu być. To jest...
(Alfred) – Tęczowy Most. Miejsce, które jest naszym rajem, a że... Człowiek tu trafił, to mnie bardzo dziwi. Nikt nie mógł  przedrzeć się przez barierę.
(Ciapek) – Dlatego, że inna siła go tu sprowadziła. Tak, jesteś tutaj ponad prawem boskim, ale póki nie zostaniesz wykryty, możesz tu z nami przebywać jak dlugo chcesz. Tęskniłem za dawnymi spacerami.
(Mathias) – Myślałem, że powie mi ktoś, jak mam się stąd wydostać.
(Tequila) – Dopiero tu trafiłeś i już chcesz uciekać? Nawet nie uściskasz swoich podopiecznych? Nie odczuwasz tęskonoty?
(Mathias) – Ostatnio mniej odczuwam jakiekolwiek emocje, a zwłaszcza te dobre... Nic umyślnego...
(Ciapek) – Tequila, daj mu spokój. Widzieliśmy co przeszedł. Ja go rozumem.
(Donnar) – Zaiste. Pójdźmy się przejść, ferajna. Trio musi nadrobić stracony czas – biegnąc na łąkę
(Mathias) – Przepraszam za spóźnione przeprosiny.
(Puszek) – Zginęliśmy bez większego powodu. Byliśmy głodni, a potem... Pamiętam tylko sen.
(Ciapek) – Nie czuliśmy bólu jak odchodziliśmy. Wbrew bólu innych ludzi, którzy pozostali.
(Mathias) – Wszyscy z rodziny umarli. Pozostałem tylko ja... – siadając obok – Choć w takim tempie, to zginę równie szybko. Mam akurat drzwi obok, może obejdę to wszystko...
(Ciapek) – Pytanie brzmi czy chcesz umrzeć. Możesz zostać zawsze z nami, ale przez to nie ujdziesz nigdzie ani nie wrócisz do żywych. Czy to takie rozsądne? Zwłaszcza, że nie umarłeś. Nie jesteś tu cieleśnie.
(Puszek) – Chcielibyśmy spędzić z tobą więcej czasu.
(Mathias) – Gdybym miał potok, mógłbym dać po sobie poznać jak bardzo was żałuję...
(Ciapek) – Mówiłeś wcześniej, że wszyscy zginęli. To czemu nie wyczuwam ich w pobliżu. Nie wyczuwam kilku osób.
(Mathias) – Mozliwe, że są zombie i... Nie zdążyli się połączyć z tym światem.
(Ciapek) – Więc chcesz z nami zostać? Tu nie musiałbyś się niczym przejmować. W końcu przecież nas słyszysz, możesz rozmawiać o czymkolwiek chcesz.
(Puszek) – Jednak byśmy woleli, byś pojawił się tutaj dopiero po fakcie. Gdy nie będzie innego wyjścia.
(Ciapek) – Zając ma rację, nie jesteś gotowy na nowe życie. Powinieneś wrócić. Masz tam coś do roboty. Poza tym... Mówiłeś często do siebie, że chcesz walczyć. Przedwczesne zostanie tutaj przekreśliłoby twoje słowa.
(Mathias) – Ładny świat, ale macie racje. Muszę się stąd wyrwać. Będę miał czas popodziwiać go jak już trafię tu na dłużej.
(Ciapek) – Cóż, tak musi być. I tak poznałeś więcej niż powinieneś. Teraz bym mocno ugryzł, ale... Wiem, że jesteś dobry i... Wielu rzeczy nie chciałeś nam zrobić. Byłeś wtedy inny.
(Puszek) – Wyczuwam, że twój powrót jest już możliwy... Właśnie wtedy mnie łamie w kościach... Przejdź przez most ponownie. Powinieneś wtedy wrócić do siebie.
(Mathias) – Dziwne zjawiska mnie doświadczają... Pamiętam jak kiedyś miałem rozmowę z...
(Ciapek) – przerwał – Z ważnymi dla ciebie ludźmi? Widzieliśmy to.
(Mathias) – Czy to nie jest dziwne?
(Ciapek) – Jak się bardziej zastanowić, to nie. Wcale to nie jest dziwne.
(Puszek) – W twoim obecnym świecie nic  już nie jest dziwne. Skoro ludzie umierają i wstają na nowo.
(Mathias) – Obym nie wracał tylko po to, by oglądać swoją śmierć.
(Ciapek) – Od ciebie zależy co zobaczysz.
(Puszek) – Wystarczy, że zawalczysz. Masz w końcu moją zwinność.
(Ciapek) – Oraz moją zażartość.
(Mathias) – złapał się za brzuch – Znów się zaczyna... Jakby mi ktoś zgniatał organy...
(Ciapek) – Możliwe w realnym świecie bardzo cierpisz... Pospiesz się lepiej – piszcząc – Wszystko na siebie oddziałuje. Im większy ból odczuwasz tutaj, tym większe cierpienie na ziemi – usłyszał tłuczone szkło – Nie jest dobrze...
(Mathias) – Co się dzieje?
(Puszek) – Nasz opiekun tego świata. Musiał wyczuć, że ktoś obcy się tu przedostał... Musisz iść...
(Mathias) – Nie przysporzę wam problemów.
(Ciapek) – Martwimy się o ciebie... Gdy nastąpi przerwanie, już nie wrócisz, a wtedy... Zostaniesz tutaj... Źle skończą osoby, które przenikają do światów i to jeszcze do takich dostępnych wyłącznie dla zwierząt...
(Mathias) – idąc w stronę mostu – Dziękuję, że porozmawiliśmy, choć nie trwało to długo.
(Ciapek) – Tak jak mówiłeś. Po śmierci znów się zobaczymy. Wtedy nikt już nam chwil nie zabierze.
(Puszek) – Uważaj tam na siebie – machając ogonem
(Ciapek) – Zaczekaj, grupowe tulenie... – ściskając Mathiasa
(Mathias) – wyjął telefon – Mogę?
(Puszek) – Jeśli to pomoże.
(Mathias) – zrobił selfie – Ważne, że to szczęśliwe wspomnienie, z wami.
(Ciapek) – Zabieraj się teraz stąd. Zajmiemy opiekuna na jakiś czas, a Ty nie marnuj czasu.
(Puszek) – Podrap mnie pod pyszczkiem, proszę...
(Mathias) – podrapał – Już dobrze?
(Puszek) – Tak – uśmiech – Do zobaczenai wkrótce – pokicał
(Mathias) – To jest... – do siebie – Taki piękny świat, ale nie jest mój... Więc muszę go opuścić... Nim się tam wykrwawię... – dotykając mostu – Nikt mi chyba nie uwierzy – znikając we mgle
(Fuus) – Mathias...!
(Lautern) – Czy on...?
(Mathias) – ciężko oddychał – Jeszcze nie...
(Fuus) – Myśleliśmy, że nie przetrwałeś tego... Rzucałeś się, gdy byłeś nieprzytomny i... Na koniec zawisłeś bez ducha...
(Mathias) – Ja też miałem słabe mniemanie o sobie... – prostując się – Prawa ręka znów piecze jak cholera... – wyciągając
(Fuus) – Uważaj na...
(Mathias) – popieszczony prądem – Fuuuuuuuuuuuuuuck... – łapiąc się za rękę – Cała w świeżych cięciach... Nie chce mi się regenerować... Co się ze mną dzieje...?
(Fuus) – Coś musiałeś odwalić będąc nieprzytomnym. Nie byliśmy w twojej głowie i nie widzieliśmy twoimi oczyma.
(Lautern) – Co teraz czujesz? Jakaś różnica?
(Mathias) – Proszę was... Proszę was, byście mnie opuścili...
(Lautern) – O czym mówisz? Chyba nie masz na myśli, że... Nie możesz się nas zrzec... Na naszą rzecz jesteśmy symbiotykami! Jeśli zerwiesz więzi z nami, twoje ciało stanie się rośliną, a pierwsze co zrobisz, to upadniesz bez sił i zadławisz się własną śliną. Jeśli chcesz w taki sposób zakończyć naszą współpracę, skończ ze sobą lub weź miecz i nas przebij. Skończysz tak samo. Przeszedłeś to, czego sam chciałeś. Teraz nie możemy Cię spuścić z oczu.
(Mathias) – Możecie, a nawet musicie...
(Fuus) – Słyszałeś brata, nie dasz sobie rady...
(Mathias) – Nie mam zamiaru się was pozbywać... – zdjął chustę z twarzy – Ani mi to przeszło przez myśl...
(Lautern) – Wiem o co teraz chodzi...
(Fuus) – Chcesz nas wchłonąć, byśmy nie zakłócali Ci myśli? Tak to nie działa... Wiem, że sam pragniesz opanować to wszystko, by... Obudzić się na nowo, ale... Nie odrzucaj pomocy, którą masz z pierwszej ręki.
(Mathias) – agresywnie – Potrzebowałem was tylko do zminimalizowania klątwy... Dalej muszę przejść to wszystko sam, a potem... Wrócić do swoich. A to wiąże się z tym, że wy nie możecie już mi przeszkadzać...
(Fuus) – Nic nie rozumiesz... Kumulując nasze esencje w sobie, sprawisz, że...
(Mathias) – przerwał – Nie obchodzi mnie to... Przejdę przez to na swoich warunkach. Jesteście częścią mnie, więc w razie potrzeby zostaniecie wezwani...
(Lautern) – Mówisz inaczej... Nie wierzę, że kłamałeś. Na pewno to nie jest prawda. Wyczułbym...
(Fuus) – Jesteś naszym przydownikem i nie możemy się przeciwstawić...
(Mathias) – rozszerzając źrenice – Biorę wszystko na siebie... – wilki zniknęły – Biorę to na siebie... – uczucie słabości – Na siebie... – mdlejąc
Kilka godzin później, w drodze do Torunia
Mathias ocknął się. Pierwsze co rzuciło się mu w oczy, to były to dwie dziewczyny. Zaobserwował też, że znajduje się w aucie i gdzieś się ono przemieszcza. Jedna z dziewczyn trzymała oparty o swoje kolano znajomy miecz, a jej twarz przykryta była dużym kapturem. Druga siedziała tuż obok Mathiasa. Ciemne włosy do końca szyi, zakończone od tyłu pięcioma wydłużonymi pasemkami, przypominającymi kolce, a to wszystko zapięte w kok. Obie ubrane w jednoczęściowe płaszcze, robiące jedynie za narzutę, a po dnimi bluzy z kapturem, bądź obszyte kołnierze wokół szyi wilczym futrem. Mathias jedynie pamiętał moment, w którym po wsiąknięciu Fuusa oraz Lauterna, on sam osunął się na ziemię. Domyślał się, że ktoś go musiał z tamtych ruin wynieść, a pytanie brzmiało, w jakim celu. Mimo przejścia rytuału, czuł się nadal inaczej. Nawet nie miał skrupułów odbierając braciom powłoki duchowe, wchłaniając je obie. Nie odczuwał zbytnio wyrzutów sumienia, a nawet nie wydawał się być zaskoczony, że zrobił coś, czego wcześniej nie umiał. Tak jakby ktoś to zrobił za niego, będąc wewnątrz jego umysłu. Jednak miał swoją świadomość. Wiedział co zrobił i w głębi duszy nawet nie zaprzeczyłby wypowiedzianych wcześniej słów.
(Ada) - Pierwszy raz w Kordonie?
(Mathias) - Tak, pierwszy.
(Ada) - usiadła naprzeciwko - Nieźle wywijałeś tam pod miastem. Nie wiem, co tam robiłeś, ale z pewnością to było coś ważnego lub idiotycznego. Szczególnie, że byłeś tam sam.
(Kamila) - Wyglądasz o niebo lepiej, w porównaniu do tego, co było kilka godzin wcześniej. A takie akcje w pojedynkę... Hmm, sporo ryzykowałeś.
(Mathias) - To było coś, co musiałem zrobić... - spojrzał na dziewczyny
(Ada) - A konkretnie zrobić Co?
(Mathias) - Zerwać stare więzi... Aby moi bliscy byli bezpieczni... - lewe oko zajarzyło się czerwienią
(Ada) - Masz widocznie swoje powody, a ja nie będę na siłę ich wyciągać.
(Kamila) - Jesteś taki interesujący, a zarazem przerażający... - trzęsła się
(Ada) - Głupio tak rozmawiać na mrozie, może wejdziemy? – wskazując wnętrze terenówki
(Mathias) - Nie teraz, może później... - patrzył na padający deszcz
(Kamila) - Masz gdzieś jakieś ważne spotkanie, hmm?
(Mathias) - Pozwól, że ja zadam Ci pytanie. Czym jest Kordon?
(Ada) - z uśmiechem - Niewielka społeczność bez nadrzędnego dowódcy, który wprowadzałby chaos. Jesteśmy sobie równi. Zresztą powinieneś pogadać z Gabrielem, on to zapoczątkował i powie ci więcej.
(Mathias) - poprawił kaptur - Więc jest kimś rodzaju mentora...
(Kamila) - Można zawsze na nim polegać. Swoim chętnie pomaga i ceni sobie ich bezpieczeństwo - położyła dłoń na jego ramieniu - Teraz również i twoje.
(Mathias) - pod nosem - Tym jest mentor... - opuścił głowę
(Kamila) - A ty... Kim jesteś?
(Mathias) - z żalem - Kimś zupełnie innym niż myślałem, że byłem...
(Kamila) – A na powaznie? Nie chcemy byś się czuł zobowiązany mówić, ale... Masz coś, co czyni nas podobnymi.
(Mathias) – Doprawdy? Nie mam urazy, że mnie uprowadziliście, zamiast poczekać aż się przebudzę czy choćby sprawdzić czy oddycham.
(Ada) – Nie było na to czasu. Byśmy ściągnęli więcej trupów na naszą głowę.
(Kamila) – Wybiliśmy kilkunastu i dotarliśmy na przystanek, gdzie czekało auto.
(Mathias) – Mówiliście, że jesteśmy podobni. Po czym wnioskujesz?
(Ada) – Twoje oczy. Niecodziennie można spotkać czerwony kolor. Szczególnie z takimi śladami. Nie pochodzą od zwykłego przybłędy.
(Kamila) – zdejmując kaptur – Swój swojego zawsze wyczuje. Zwłaszcza jak wyczynia dziwne akcje pod ziemią. Voltarska świątynia, jestem pod wrażeniem.
(Mathias) – Myślałem, że niewielu przeżyło Próby...
(Ada) – Jeśli chodzi o całe te gadanie i udowadnianie siły, to nie. Skorośmy ciebie wyczuli, to oznacza, że przeszedłeś to samo. Tradycjonaliści mają gorzej.
(Kamila) – Zawsze Czarni byli gorszym sortem, więc przyswajanie bólu również mamy opanowane. Poza tym, ładny miecz. Sławetne inskrypcje... Ciekawe, że tyś go dobył.
(Mathias) – Nikt inny nie potrafił wyciągnąć go ze skały. Otrzymałem go w prezencie. Nie jestem na tyle szalony, by okradać dawnych bogów.
(Ada) – Zwykle każdy sam zdobywa swoją broń i ją modernizuje. Widocznie wywarłeś na Radzie potężne wrażeniew. Nasze są o wiele skromniejsze. Cienkie klingi, nieco krótsze od twojej.
(Mathias) – Wasze na pewno nie ujmują niczego.
(Kamila) – No, chyba tak...
(Ada) – spostrzegła pierścień – Nie żal ci było odchodzić? Na pewno będzie za tobą tęsknić.
(Mathias) – Słucham?
(Ada) – Twoja druga połowa, chyba, że lubisz nosić błyskotki na rękach.
(Mathias) – To znaczy... Raczej nie zatęskni.
(Kamila) – A może chociaż... – auto zwalniało – Masz jakiś pomysł na siebie? Z twoją ranną dłonią daleko nie zajdziesz. Nie regenerowała się zbyt szybko. Cokolwiek zrobiłeś wtedy pod ziemią, musialeś naruszyć strukturę tkanek... Jeśli nic się nie zmieni, to możesz stracić ją...
(Mathias) – Na pewno potraficie mi pomóc. Po coś mnie zabraliście.
(Ada) – Byłeś na wyczerpaniu, a my akurat byliśmy w pobliżu. Szkoda by było... Jeden zombiak więcej, kolejnego Voltara mniej... Każdy z Nas ma coś, czego ten parszywy świat potrzebuje. Nasza potęga może odmienić historię na zawsze. Strata naszego talentu to byłaby zbrodnia. Z każdym nowym członkiem możemy wspólnie.
(Kamila) – Odtwarzając starą linię, tylko Voltarzy zrobili nam przysługę. Odnosimy potężne straty podczas tej epidemii. Wspólnie możemy ją w końcu zakończyć. Zacząć od początku. Nawet jeśli ludzie będą gadali o nas per mutanty.
(Mathias) – W głębi duszy nie sądziłem, że tylu Nas się ostało.
(Ada) – Nie jest nas dużo. Za to reprezentujemy słuszą sprawę.
(Mathias) – Jeśli to co mam odnosi się do obecnego zagrożenia, to... Mógłbym was wesprzeć. Jak to się przyczyni do innego obrotu spraw, to chciałbym. Każdy na tym skorzysta.
(Ada) – Nareszcie coś sensownego... – westchnęła – Właśnie dojeżdżamy do naszej kryjówki. Gabriel wprowadzi Cię w szczegóły.
(Mathias) – Na pewno nie zajmę jego stołka, dla jasności.
(Kamila) – śmiejąc się – Wtedy byś musiał go zabić, a jemu nikt nie dorównał. Mimo regeneracji, tkanki nie zdążyłyby tobie się odtworzyć w porę. Do tego... Jego miecz przecina wszystko, charata skórę i miażdży kości.
(Mathias) – Hmm... Lubi się ostro zabawić.
(Ada) – Sądząc po twoim tonie, nie jesteś zbyt przejęty.
(Mathias) – Spędziłem wiele czasu z ludźmi, którym ufałem. Przez ten czas wiele set istnień przelałem na tamten świat. Przemoc nie jest mi obca, szczególnie, że sam dokonywałem równie brutalnych rzeczy...
(Kamila) – Dojeżdżamy... – wyglądając – Wydajesz się bardzo opanowany, a jednak jesteś taki zimny w środku... Nie sprowokuj jedynie Gabriela, zgoda? Voltarzy są na wagę złota, lecz jak wkurwisz go, to nawet święte prawa będzie mieć w poważaniu.
(Mathias) – Oddasz mi miecz?
(Kamila) – podała – Wiesz, że gdyby co, nas jest więcej. Na kilkunastu ludzi rady nie dasz.
(Mathias) – Nie musiałbym w razie czego zabijać was wszystkich od razu... Pobawiłbym się pierw z papierami, a potem krok po kroku wyeliminował.
(Ada) – Czy ty właśnie zdradziłeś nam swoją taktykę?
(Mathias) – Tak. W końcu lepiej wiedzieć, co kogoś może czekać niż miałby zginąć z zaskoczenia.
(Ada) – foch – Pewnie... Przecież wiedziałam.
(Kamila) – Już wiem, że zostawienie ciebie byłoby złą decyzją. Masz ten pazur i... Szczerze mówisz do ludzi, nawet sprawiając to, że mogliby Cię w tej chwili zabić. Mimo tego, nie boisz się.
(Mathias) – Ponieważ nie mam już się czego bać – prowokujący wzrok
Obóz Kordonu zajmował niewielki fragment Torunia, umiejscowiając tereny między ulicą Niesiołowskiego, a Dziewulskiego. Powierzchnia niewiele była większa niż Dywizjon. Co większe lokacje zostały przejęte i nikt z zewnątrz, nie będąc zaproszonym, nie miał jak dostać się do środka.
Parafia Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa robiła członkom społeczności za miejsce do pojednania się z własnymi słabościami oraz do oddawania czci Voltarskim bóstwom. Żadne symbole nie zostały wprowadzone, a to była jedyna ważna zaleta, że Voltarzy szanowali inne kultury i nie wprowadzali na siłę nowych zmian zza swoich granic. Poniekąd byli również chrześcijanami, choć w swoim świętym piśmie mogli wierzyć w maksymalnie dwóch bogów. Rzecz jasna swojego oraz obcego, wierząc, że przyjęty Jahwe nie będzie mieć za złe im, że przebywa w ich świątyni tak brutalnie utradycjonowany naród. Mimo swojej brutalności i czasem bezwzględności, potrafili honorowo potraktować wroga, który wiarą był im jednaki, przepraszając w myślach jego duszę, zanim trafi na sąd boski.
Pizzeria Don Corleone służyła za magazyn żywności, gdzie Voltarzy składowali jedzenie i wodę, zdobyte od innych ludzi lub znalezione w okolicach. Nie mieli tak, że każdy brał ile chciał. Społeczność decydowala ile i co dany członek może zabrać. Byli do przodu od innych grup, ale nikt mógł się nie dziwić, skoro Voltarzy w czasach świetności wieki wcześniej radzili sobie o wiele lepiej niż ich sąsiednie narody. Jeśli doszło do kradzieży, przyłapany nie był stracany, a zamykany pod kluczem bez możliwości ucieczki o samej jednej kromce na dzień i misce wody, która jednocześnie miała wystarczyć do umycia oraz wypicia.
Miejskie przedszkole imienia Halika pełniło rolę skrytki na lekarstwa. Nigdy nie były one na widoki, a zawsze chowane w nieznanym miejscu. Cały obiekt natomiast był jednym wielkim studiem alchemicznym, gdzie obeznany chemik stwarzał dla Voltarów mikstury, które po części zastępowały leki, a ich wytwór był bardziej organiczny i mniej kosztowny. Ochotnik nie był połączony na początku z Voltarami żadnymi więźmi, a po dokładnym sprawdzeniu, uczynili go jednym z nich, przez bolesne Próby, po których kilka dni był w śpiączce, a jego przyszłość wtedy była bardzo niepewna. Mimo swojej wiedzy, alchemią postanowił nie dzielić się z innymi, co pozostali z honorem uszanowali.
Komisariat na Rubinkowie jak nie trudno się domyślić, miał istotne znaczenie w przemyśle zbrojeniowym. Wszelkie wytwarzane bronie czy narzędzia, cokolwiek dobre do walki czy obrony znajdowało się tam. Z powodu swoich możliwości, Volrarzy preferowali bardziej broń białą, a przynajmniej taką, którą da się wyrządzić niemałe rany przez samo dźgnięcie. Palna broń w małych ilościach, lecz z czasem też stosowana, choć nie było to coś, co pomagało w walce, a raczej dla niektórych przydawało się do dobijania celu, który uciekał. Bardziej pomysłowi mogli używać karabinów dla urozmaicenia umiejętności, by nie wyczerpać swoich zbyt szybko.
Natomiast Zespół Szkół imienia Wandy Szuman to jedyny budynek w obrębie obozu, który ucierpiał najbardziej podczas wybuchu pandemii. Spora jego część najbardziej wysunięta ucierpiała znacznie, a ściany zostały zniszczone na tyle, że wietrzenie górnych piętr nie byłby konieczne. Budynek sam w sobie nie ma żadnej większej roli. Jedynie parking przed szkołą ma na celu zbierać wszelkie pojazdy mechaniczne w jednym miejscu. Praktycznie przemieszczania się przy pomocy aut czy motorów niewiele zmieniały sytuację, gdyż w porównaniu do prędkości poruszania się w walce Voltarów, to mobilne pojazdy były potrzebne głównie w ostateczności, gdy nie pozostałoby innego wyjścia, jak ucieczka.
Prowadzono Mathiasa jak równego sobie. Nie był niczym związany ani ubezwłasnowolniony. Towarzyszły mu obok dwie dziewczyny, które go wyciągnęły spod ruin pod lecznicą w Płocku. Zatrzymali się w pobliżu bloku Niesiołowskiego 6. Skręcili w tąże stronę. Od razu zmienił się wygląd jaki znało się wcześniej. Ulica była strasznie zaniedbana, a bujna roślinność skrywała mrok, że zawsze w tym miejscu panował cień, niezależnie od pory. Przy samym końcu, gdzie drogę blokował zardzewiały, można już było dostrzec klatki schodowe. Przy jednej tylko stała drewniana ławka ze świeżo naprawioną dziurą. Dziewczyny wskazały na klatkę 6C, więc weszły tam z Mathiasem. Dalej nie ruszyły, co tylko delikatnie ruchem głowy utwierdziły, że spotkanie, do którego miało dojść, odbywa się w mieszkaniu po lewej stronie. Chłopak biorąc formalny wdech, bez pukania dostał się do wnętrza budynku i bez jakichkolwiek wskazówek natrafił na pomieszczenie przypominające do złudzenia sypialnie, okrytą zieloną tapetą. Przy rozbitym monitorze siedziała pewna osoba, ostrząca w spokoju niewielki sztylet. Osoba ta była płytowch naramiennikach, moro kamizelce oraz wystającym z kieszeni nadszarpniętym czerwonym sznurze. Tył miał całkowicie obszyty futrem, a przy lewej nogawce spodni widać było ślad po świeżym łataniu. Bez wątpienia osobnik był dobrze wyposażony. Wyglądało na to, że wziął sobie ów mieszkanie za swoja kwaterę. Nie ciężko też było się domyśleć, że miał świadomość i wiedział co się dzieje wokół oraz kto odwiedził go, uprzednio nawet nie zapowiadając się pukaniem do drzwi.
(Gabriel) – Nie nauczonu pukać, hmm? Gdybym nie wiedzial, że masz się zjawić, pewnie byśmy ze sobą teraz nie rozmawiali.
(Mathias) – Nigdy nie byłem mocno zaściankowy, wbrew opiniom. Chcę wiedzieć jedno, o co tu w tym wszystkim chodzi... Nie dano mi wiele czasu na wybór, zostałem uprowadzony i...
(Gabriel) – przerwał – Czyżby? Nie byłeś więziony. Miałeś opcję uciec, ale tego nie zrobiłeś. Znasz odpowiedź czemu?
(Mathias) – Prócz tego, że nosimy prawdopodobnie to samo, to znaczy... Tak naprawdę to nie wiem.
(Gabriel) – Jesteś Voltarem tak jak my. I czy się to tobie podoba lub nie, twój los jest związany z naszym. Ada z Kamilą zdążyły ci po krótce wyjaśnić o co nam chodzi.
(Mathias) – Nie zaprzeczę. Wolałem jednak moją drogę wybrać sam.
(Gabriel) – Zanim przejdziemy dalej, możesz usiąść. Nie lubię w ten sposób rozmawiać... Więc tak, zostałeś znaleziony podobno w jakiś ruinach. O jakich ruinach nie muszę chyba mówić, bo obaj znamy prawdę. Zaskakuje mnie, co tam robiłeś.
(Mathias) – Kończyłem niedokończone sprawy. Zagłębiałeś się w księgi, nim coś tu osiągnąłeś. Ty powinieneś mi powiedzieć.
(Gabriel) – Nie podoba mi się, że tak do mnie mówisz, ale... Pozwolę sobire to przemilczeć. Powiedz zatem, czemu skusiłeś się na Paradoks Kishaka. Niesie to za sobą konsekwencje, a mało kto dożył tego rytuału... Zwykle to pełnokrwiści Voltarzy mieli szansę to przetrwać w większości przypadków. Nie poznałem jeszcze osoby, która to przeżyła i mogłaby to opowiedzieć.
(Mathias) – Nie chciałbyś znać mojego zdania.
(Gabriel) – Widać po twojej dłoni, że... Porządnie dostałeś, nieciekawe porażenie... Powinien ktoś to zobaczyć o większej wiedzy. A powiedz, bo nie wyczuwam twoich... – zamyślił się – Nie wczywam ich tutaj, tak jakby... Zniknęły...?
(Mathias) – Wchłonąłem je, by zabezpieczyć klątwę... Możliwe, że to powstrzymało jej dalszy rozwój.
(Gabriel) – Posłużyłeś się nimi jak narzędziem... Nawet nasze ciała nie są zdatne utrzymać esencji dwóch stworzeń... Słyszałem, że to może rozsadzić od środka.
(Mathias) – Nie czuję się najgorzej. Gdyby było źle, nie mógłbym ustać na nogach... – westchnął – Za to, zmysły mam wyczulone jak nigdy dotąd.
(Gabriel) – Co zatem postanawiasz? Chcesz być z nami i położyć tej apokalipsie kres czy nadal błądzić samemu po kraju bez większego celu?
(Mathias) – Jeśli nie ucierpią przy tym moi bliscy...
(Gabriel) – To od ciebie zależy, a ja nic wbrew swoim nie robię. Jeśli chcesz byśmy uporali się z trupami i zaczęli od nowa, to odpowiedni moment jest teraz. Nie możemy zapewnić tobie wielu rzeczy w zamian, ale masz naszą bazę. Gdyby coś było nie tak, możesz zawsze się tu skryć. Ludzie z reguły boją się tu zapuszczać, a przez to Toruń często jest omijany. Nie mordujemy innych, chyba, że zajdzie taka potrzeba. Chodzi wyłącznie o zombie. Zaraza ogarnęła świat, lecz przy tym uwolniła stare geny. Dzięki temu my zaprowadzimy tutaj porządek, żelazną ręką, jeśli będzie trzeba. Od nas tylko zależy jaką drogą pójdziemy – wstając – Więc, jaka jest twoja decyzja?
(Mathias) – z pewnością – Pomogę wam na tyle ile będę mógł – wyciągając ranną dłoń
(Gabriel) – w myślach – Na tyle jest pewny, że nie zrobił tego drugą... – akceptując gest – Chodźmy, to niedaleko. Poznasz się z innymi, gdzie potem coś obaczymy z twoją ręką, a potem... Zaczniemy wdrażać nasz plan, wyplenienia tego robactwa z naszego kraju. Nie będzie to łatwe, ale dokonamy tego. Wspólnymi siłami.
(Mathias) – atak migreny – Znowu...
(Gabriel) – Spokojnie, nie odpływaj jeszcze. To dopiero początek.
(Mathias) – pokerowa twarz – Jeszcze nie zamierzam schować miecza... Jeszcze nie...
W tym samym czasie, Dywizjon, Płock
(Iza) – budząc się – Mathias, jak ci się... – przewrócenie na bok – Spało...? – do siebie – Już wstał, tak wcześnie... – wyjmując bielizne spod poduszki – Jeszcze tylko się... Co to jest... – spoglądając na upadajacy papier – Co to ma znaczyć... – rozwinęła
Treść listu brzmiała „Najdroższa Izabello, moje serce... Wybacz mi, że nie potrafiłem osobiście twarzą w twarz powiedzieć Ci tych słów, które zaraz ujrzesz na własne oczy. Nie planowałem wielu rzeczy, a nawet starałem iść pod prąd. Wiele razy się udawało, a przez ostatnie tygodnie naprawdę czułem, że żyje, będąc przy Tobie, móc się o Ciebie troszczyć. Dałaś mi naprawdę wiele, a sam fakt, że mogłem choć Cię poślubić, tchnął mi w duszę namiastkę wolności. Uświadamiam sobie, że moje odejście może Cię zranić i będziesz cierpiała, ale nie miałem innego wyboru. To ma związek ze mną i tylko ze mną. Gdy to czytasz, jestem daleko od was wszystkich, a nawet może mnie nie być na tym świecie. Staram się okiełznać swoją naturę, dlatego chciałem przejść swoją drogę sam i upewnić się czy dam radę. Jeśli bym nie wrócił w ciągu tygodnia, uznaj moją śmierć za pewną i nie wybieraj się na samozwańcze wyprawy, by odnaleźć to co mogło ze mnie zostać. Nie martw się, przygotowałem się na wszystko, więc cokolwiek ma się stać, to nie stanę się jednym z Nich... Nie poczuwaj się być winna, bo to nie przez Ciebie wyszło to wszystko. Ja jestem odpowiedzialny za wszystko, więc ja muszę to wszystko teraz naprostować. Czuwaj tam nad resztą, a w razie najgorszego scenariusza, to... Ciężko mi to przechodzi przez gardło, ale... To prowadź ich prawilnie i nie pozwól upaść... Będę zawsze przy Tobie i zawsze będę Cię kochał. Mam nadzieję, że jak mi się nie powiedzie, to Ty dokończysz to, co Ja rozpoczałem. Dokonasz tego, pokazując światu jaka jesteś silna, bowiem silna jesteś bez wątpienia... Chciałbym jeszcze wiele do tego listu wnieść, ale po prostu nie potrafię. Pamiętaj mnie takim jakim byłem i nie zapominaj kim jesteś... To w tych czasach najwazniejsze... Bądź zdrów i obiecaj nie umrzeć zbyt prędko... Mathias...”
Dziewczyna po przeczytaniu listu osuwała się na podłogę stopniowo, upuszczając niedaleko siebie kawałek papieru. Pierwsze co uczyniła, to zaczęła się smucić, aż z jej oczu powoli ujawniały się łzy, zakrywając niemal całą twarz Izy. W głowie same ponure myśli i niedowierzanie, że to się dzieje naprawdę. Uszczypnęła się delikatnie, zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu, ze świadomością, że to tylko jej się wydaje. Niestety, po wszystkim  okazało się, że nic się nie zmieniło. Obok niej nie było Mathiasa, leżał tuż przy łóżku list, a łzy skraplały się z Izowego policzka na ziemię. Reagując zbyt emocjonalnie, wielokrotnie wstaje i uderza pieścią w biurko. Początkowo nie czując nic, a chwilę potem prawa dłoń zalała się fioletem, jakby miała zaraz nasączyć się krwią. Oddech był strasznie nieregularny, a zęby nerwowo się zaciskały.
Od razu pobiegła, nie zakładając kapci, do pokoju obok, sprawdzając czy jakieś rzeczy Mathiasa zostały. Prócz drobnych nieistotnych rzeczy, to nic innego nie pozostało na miejscu. Ubranie, w którym chodził zniknęło, tak samo jak bronie oraz jego plecak. Iza wiedziała, że tym razem to nie jest sen i jej lubego nie ma znią. Co ważniejsze, nie ma pojęcia co się z nim dzieje i czy decyzja została podjęta na trzeźwo lub dla przykładu, czy nikt go nie zmusił do podjęcia takich kroków. Nie chciała krzyczeć, chciała być silna, ale nie potrafiła w danej chwili. Nie zastanawiając się długo podniosła z blatu butelką, którą otrzymała wcześniej i z całej siły rzuciła w stronę balkonu, zbijając przy tym szybę, a roztrzaskane szkło poleciało na zewnątrz na samą szosę. Świadkiem tego była Joanna, gdy szła na spacer z Martą za rękę. Przeprosiła ją wtedy, by zobaczyć co się stało u Nosarenskich.
(Joanna) – Iza... Wszystko dobrze?
(Iza) – Nie, nic nie jest dobrze... Nie ma go, po prostu...
(Joanna) – Jesteś pewna, może to był żart? Może zabalował gdzieś z koleżkami. Chodź, popytamy się. Tylko się ubierz, zgoda? Gdzie to masz, hmm... – wypatrując bluzę – Tutaj jest bluzka, a tam... – wypatrując spodnie – Tam leżą jeansy... Iza, do cholery... – potrząsając nią
(Iza) - ...
(Joanna) – Popatrz na mnie... Wszystko się wyjaśni. Ubierzesz się i razem to sprawdzimy.Ufasz mi, prawda?
(Iza) – Ufam, to znaczy ja... – zgięła się w pół – Zaraz się porzygam...
(Joanna) - ...?!
(Iza) – To przejdzie... Ogarnę się, dasz mi chwilę?
(Joanna) – Poczekam za ścianą – ustając w przedpokoju – Więc wczoraj było jeszcze w normie? Jak się zachowywał?
(Iza) – Nic nie wskazywało, że tak postąpi... Nie wyczuwałam od niego nic, co by na to wskazywało... Wychodził z Kapslem jak trzeba, nie wyglądał na zmartwionego. Biorą ślub zakochani, prawda? Tym bardziej zdziwiła mnie taka reakcja... Może faktycznie gdzieś odsypia... – ubierając się – Do tego ten list...
(Joanna) – O jakim liście mówisz?
(Iza) – zasuwając rozporek – Hmm... – podnosząc papier z podłogi – Chodzi o ten list.. Brzmiał jak pożegnanie, a tak nie pisze osoba, która sobie żartuje.
(Joanna) – śledząc wzrokiem tekst – Hmm...
(Iza) – On nie mógł... Po prostu nie wierzę, rozumiesz... Próbuję być silna, a nie jest to tak prosto wprowadzić słowa w czyn.
(Joanna) – To faktycznie kiepsko wygląda, ale nie pisal, że chce się zabić.
(Iza) – Wiem o tym, ale się przejmuję... W końcu tyle razy unikał śmierci. Co jeśli w końcu go dopadła...?
(Joanna) – łapiąc oburącz Izę – Nie możesz tak myśleć, a teraz... Wyjdźmy stąd, dobrze? Rozmówimy się z innymi, na pewno coś wskóramy – wychodząc z pokoju
(Iza) – Dasz mi jeszcze chwilę...?
(Joanna) – Zbladłaś trochę.
(Iza) – biegnąc do toalety – Rany... – odgłos rzygania
(Joanna) – pod nosem – Czy aby ona nie jest w...
(Iza) – Nie chciałam byś to widziała...
(Joanna) – Nie szkodzi. Czasem lepiej widzieć czyjeś rzygi niż krew. Chwila urozmaicenia.
(Iza) – Szczera do bólu jesteś – uśmiechając się – Nawet takich chwilach.
(Joanna) – Znam was nie od wczoraj. Potrafię się dostosować do sytuacji, a to Wy oboje mi to uświadomiliście – otwierając drzwi – Nie mitrężmy więc.
(Iza) – schodząc po schodach – Trochę przesadziłam...
(Joanna) – Z ręką czy toaletą?
(Iza) – Jedno i drugie. Muszę się zmienić, szczególnie teraz... Żyłam w cieniu innych za długo.
(Joanna) – Nigdy nie czułam się tak, że jesteś w moim cieniu ani kogokolwiek. Nie ryzykowałaś po prostu. Jak chcesz to zmienić, nie będę broniła ci tego. Pod warunkiem, że to będzie Twoja trzeźwa decyzja bez zbędnych emocji.
(Iza) – Myślę, że teraz jeszcze nie, ale wkrótce będę gotowa...
(Joanna) – Zobaczysz, jakoś to będzie, a wtedy... – usłyszała pukanie do bramy – Kto tak z rana... Pogawędka na spokojnie musi poczekać, dasz radę biec?
(Iza) – Będę tuż za tobą – kiwnęła głową
(Joanna) – Może to On...
(Osa) – Dobrze, że jesteście... Myślałem, że – dostrzegł zastygłe łzy – Iza, czy ty płakałaś?
(Joanna) – Osa, nie to jest najważniejsze.
(Osa) – Jakiejś trio w kapturach, to chciałem by reszta się zjawiła. Ubzdurali sobie, że chcą się wiedzieć z przywódcą, to skoro Mathiasa nie ma to... Nie ma innej osoby, która...
(Iza) – przerwała – Wpuść ich, za moim pozwoleniem.
(Joanna) – Dobrze mówi. W razie czego mamy przy sobie broń.
(Osa) – No dobra, skoro tak twierdzicie – otwierając drzwi – Wchodzić, tylko powoli. Nie chcemy tutaj żadnych wypadków... Z uprzejmości mówię.
(Ewa) – Ironicznie zabrzmiało.
(Aven) – Bardziej śmiać się niż bać.
(Osa) – Ja tylko tak. Nikomu nie grożę dla jasności.
(Ewa) – My również.
(Joanna) – Czemu chcieliście się z nami wiedzieć? Mieliśmy niedawno kłopoty, a wygląda na to, że się nie skończyły...
(Aven) – Mówisz o nas?
(Joanna) – Skąd, akurat się nałożyły problemy.
(Aven) – Możemy powiedzieć dlaczego tu przyszliśmy, ale tylko w obecności... – zamyślony – Jak się on nazywał? – wsłuchał się – Mathias, to o niego chodzi.
(Iza) – Rozczaruję was. Nie ma go tutaj, ale jestem Ja.
(Igor) – zdejmując kaptur – Liczyłem, że go spotkam i wyjaśnię kilka spraw.
(Osa) – Co to ma być...? Dajcie mi kurwa coś ciężkiego... Słuchaj stary pierdzielu, mamy snajpera na dachu... Jak przylazłeś by nam to wszystko ułatwić, to...
(Ewa) – zakładając Nelsona – Nie jesteśmy tutaj dla krwawej jatki...
(Joanna) – Sądziliśmy, że dostałeś w głowę... Odetchnęliśmy z ulga, że już ciebie nie ujrzymy.
(Igor) – Niewiele brakowało. Sam pamiętam zbyt mało. Jedynie to pamiętam ból, gdy mi oczyszczano ranę. Gorszy ból niż przy odcinaniu tej nogi... Ale nie mam za złe tego...
(Aven) – Pogadajmy na spokojnie, Bez nerwów.
(Osa) – A możecie mnie puścić?
(Aven) – Ewka, puść krasnoluda.
(Ewa) – uwalniając – Nie było sprawy.
(Igor) – rozglądając się – Gdzie jest Mathias?
(Iza) – Tego nie zdołałam się dowiedzieć.
(Osa) – Nie było go u nikogo, wiedziałbym. Zawsze jak coś go gryzło, to wpierdalał się na dach.
(Igor) – Możecie nie uwierzyć mi, szczególnie po tym co zaszło między nami, ale Ja nie chcę wojny. Przeciwnie, pragnę zaoferować swoje usługi. Co prawda jestem inwalidą, lecz nadal mam mózg i swócj oddech.
(Osa) – Może zapomnieliście, co zrobił, ale ja nie...
(Ewa) – aktywując oczy – Czy taki dowód wystarczy za poświadczenie prawdziwości jego słów? Dzięki nam przeżył. Jego ludzie opuścili go, a my sprawiliśmy, że odżył. Chciał aby go tu odstawić. A wiedzieliśmy, że nie bez powodu. Zostało nas niewielu, a wy słyszałam nie przebieracie w środkach.
(Aven) – Jesteśmy po waszej stronie.
(Iza) – Takie same oczy jak u Mathiasa, to znaczy, że...
(Aven) – Dobrze rozumujesz.
(Igor) – Nie mam już po swojej stronie Rozjemców. Poza tym, wracając do pierwszych zdań. Chodzi o kilka rzeczy, o których musimy porozmawiać. Nie będę też się rzucał, gdy postanowicie się mnie pozbyć. Kajam się przed wami, a jak mnie przyjmiecie, to będzie dla mnie znak rozpoczęcia nowego życia. A przy okazji w tych okolicznośiach, może znajdziemy Mathiasa wspólnymi siłami.
(Aven) – Zaobserowaliśmy coś, co powinno was zainteresować. To nie może czekać, bo potem może być za późno,
(Joanna) – Wierzę im, ale w razie czego zbyt szybko się nie oswajaj, Igor. Tak na dobry początek.
(Igor) – Obiecuję, że będę grzeczny.
(Aven) – Chcemy lub nie, coś się szykuje, a obawiam się, że bez zjednoczenia, kraj podupadnie... Niechybnie i nieubłaganie... – wyciągając dłoń
(Iza) – Razem ku wielkim ideom – akceptując gest - A poza tym – w myślach - znajdę Cię...
(Joanna) –Damy z siebie wszystko – kłaniając się - To dopiero początek.
(Iza) – Będziemy walczyć!
(Osa) – Tak, kurwa!
(Iza) – Nie słyszę? – z odwagą
(Aven) – Reszta dochodzi do nas.
(wszyscy jednym tchem) – Za Dywizjon!
(Igor) – znokautowany przez Osę – Aua...
(Osa) – Witamy w Dywizjonie.. Zawsze chciałem to zrobić.
(Ula) – zawieszając się na szyi Osy – Zacząłeś rozrabiać beze mnie?
(Joanna) – Myślę, że będziemy gotowi. Na cokolwiek, co nadejdzie.
(Iza) – Póki co to nie, ale tak, będziemy.
(Joanna) – żółwik z Izą – To będzie ciężka walka.
(Iza) – pokerowa twarz – Jeszcze nie zamierzam opuścić gardy... Jeszcze nie...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
POSTACIE, KTÓRE WYSTĄPIŁY W TYM ROZDZIALE :

UPDATE WKRÓTCE (PRAWDOPODOBNIE)

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.vri.pun.pl www.creed.pun.pl www.miasteczkodlacandy.pun.pl www.ffswiebodzin.pun.pl www.rani.pun.pl