#1 2016-08-21 00:47:35

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 8 - Niech wieje wiatr

03.10.2014, Orunia
Dima dostał cynk od Michała, że ów nieznajoma osoba, z którą mają się spotkać Osa z Mathiasem, ma przebywać na Oruni w tym czasie średnio określonym przez swojego niedawno poznanego polskiego kolegę. Niedługo dostał informację, że grupa Mathiasa właśnie chce prosić Rosjan o radę w pewnej sprawie. Był niemal pewny, że oba zdarzenia się pokrywają. Postanowił nie angażować pozostałych. Zabrał ze sobą Alonę i poszli na spotkanie z przyjaciółmi.
(Dima) – Przepraszam za tamto… Domyślam się jak mogłaś się poczuć.
(Alona) – Ja nie chowam długo urazy. Szczególnie do ciebie, Dimon.
(Dima) – Przejęłaś nawyk Mihy… Nie lubiłem gdy mnie tak nazywał, jeszcze przed gniewem niebios…
(Alona) – To jest… Apokalipsą?
(Dima) – Bywałem wtedy smutny, rozgoryczony czy po prostu zły… A on zawsze tym słowem sprowadzał do tego, że… Zacząłem się częściej uśmiechać. Co prawda lekko go lałem delikatnie po tym, ale przysłużył się bardzo… A potrafił oddać niczym Kerzakov na bramce… To były czasy…
(Alona) – Jeśli coś z twojego brata przeszło na mnie, to jestem zaszczycona. A powiedz, już zmieniając temat, czemu angażujemy się w Ich sprawy? To dobra ekipa, ale mieliśmy tu zacząć nowe życie.
(Dima) – Poznam tajemniczego informatora, to mnie obchodzi najbardziej. Skoro mamy zacząć od nowa, niech to będzie ostatnia rzecz jaką sprawdzę. Wiem, że nie mogę na nich spoglądać co chwilę, ale niech to będzie ostatni raz, Alona… Nim zaczniemy Wszyscy na nowo – z podniesioną głową
(Alona) – Niech i tak będzie. Po twojemu, przyjacielu – uśmiechając się
(Dima) – To ten z tym… Czymś przymocowanym, stań za mną, gdyby było gorąco.
(Alona) – Obrońca uciśnionych się znalazł, Dimon…
(Dima) – Mówiłem, że tego nie lubię.
(Alona) – I to właśnie w tobie lubimy – śmiejąc się
(Dima) – Alona… Alona, ty się nie zmieniaj, iksde… - kaszlnął znacząco – No więc... Nie chcę przerywać rozmowy, ale czemu tu przyszliśmy? Jest powód?
(Alona) - Mathias, weź coś powiedz... Jesteśmy oddzielną grupą... Wy to Wy, a my to co innego...
(Mathias) – Niech to... Też nie znam powodu... „Wiki, to przecież sprawa grupy, a oni w niej już nie są...”
(Wiktoria) – „Chciałam by powiedzieli co sądzą...”
(Alona) - O czym to? To na temat?
(Mathias) – Poznaliście już Mariusza? Mawialiśmy o nim, pamiętasz... Zabił swoją dziewczynę...
(Dima) - Aha... Więc ten zgred to zrobił? Koleś z ostrzem na dłoni... A coś więcej?
(Mathias) – Powiesz coś w jego obronie... Coś zrób... Cokolwiek...
(Dima) – Nie znam go tak długo jak wy... tylko mogę doradzić, zróbcie ze swoim co się wam żywnie podoba...Ok? Nie zamierzam decydować jak stwórca, ponieważ jego już nie ma...
(Alona) – Lekko się pogubiłam... Mathias, to wszystko?
(Mathias) – Dzięki... Możecie odejść...
(Dima) – Pamiętaj i nie zapomnij... Wasz człowiek, to wasz wybór... Wasz osąd... Fanie, że znów widzę ciebie żywym. Oby było nam dane jeszcze pogadać, potem kiedyś... Bye... - odeszli
(Wiktoria) – „Przepraszam... Sądziłem, że coś pomogą...”
(Mathias) – „Nie są już z nami. Mają swoją grupę, my swoją.”
(Alona) – Coś im nie wyszło.
(Dima) – Osobiście gdybym miał decydować… Nie dałbym mu szansy. A do tego co zrobił… No i jest informatorem… Chce się z nimi spotkać… Jak dla mnie to śliski typ. Choć nie będę miał za złe, jak go przyjmą. Tak jak podkreślił Mathias. Nie jesteśmy już z nimi, więc możemy tylko doradzić.
(Alona) – Mimo tego jesteś smutny.
(Dima) – Za dwa miesiące wigilia…
(Alona) – Trzy chyba…
(Dima) – Jesteśmy w tym miejscu. Spędzimy ją jak wszyscy inni. Jeśli dostaniemy propozycję spędzenia jej wspólnie, będzie mi przyjemnie pierwszą wigilię spędzić wśród przyciął… Bez rodziny…
(Alona) – A potem?
(Dima) – Nie myślmy teraz o tym. Ścigamy się? Ostatni robi zwycięzcy kolację, no i reszcie – ruszył
(Alona) – Dima… - spojrzała do tyłu – Uważajcie na siebie… Hej, Dima… - za nim
24.12.2014, niedaleko Kryjówki Joanny
(Dima) – chrapiąc – Wystarczy, że… Kirył… Kirył, kurwa… - przebudził się
(głos Lery) – Kirył jest tutaj, obejrzyj się za siebie.
(głos Kiryła) – Przedawkowałeś procenty – z uśmiechem – Jebany, huehue…
(Dima) – odwrócił się – Wiedziałem, że… Przeklęta iluzja…
(Seroga) – Mogę sam z nim pogadać.
(Alona) – Dima, jakiś twój znajomy jest na linii…
(Dima) – Mówił jak się nazywał?
(Seroga) – Micha… Michał, chyba tak.
(Dima) – Podajże to pudło…
(Seroga) – podał krótkofalówkę – Rozumiem, że mamy wyjść?
(Dima) – Nic takiego nie powiedziałem – włączył – Hej…
(głos Michała) – Pamiętasz jak kilka tygodni wspominałeś o swojej rodzinie? Borodastov, prawda?
(Dima) – Trochę się poduczyłeś języka… Moment, nie mów, że ich znalazłeś?
(głos Michała) – Skądże… Nie ma ich obok jeśli o to chodzi. Ale poszperałem w stacjach radiowych i natchnąłem się na fale Radia Dacza, a przy tym na ciekawy komunikat, a raczej rozmowę.
(Alona) – Mama słuchała Daczy, pamiętam jak zabierała nam cenne bajty danych, by tylko ich posłuchać. Podkreślam, że używaliśmy tylko komputerowej wersji, nim stało się modne słuchanie w komórkach.
(Dima) – Czyli nadal istnieje tam komunikacja?
(głos Michała) – Jak widać istnieje. Opanowałem drobne podstawy i mogłem z nimi pogadać. Strasznie szeleścili, to co drugie słowo rozumiałem. Spytali skąd wiem o tej częstotliwości. To co miałem kłamać. Powiedziałem, że jeden kolega stracił rodzinę, a ja chciałem się dowiedzieć czegoś o ich losie.
(Wlad) – Co radio mogło wiedzieć o obcych ludziach…
(głos Michała) – To jedno z niewielu tamtejszych transmisji, które przetrwały. Przynajmniej tak gadali. Podałem nazwisko i poszukali na swojej liście zaginionych.
(Dima) – Zaginionych?
(głos Michała) – Ponieważ oni nigdy nie umarli. Teraz uważaj, bo to ważne. Schronili się w jednej ze szkół, a dokładniej to na piętrze, gdzie na dole trupiarni od groma, a na górze ludzie domierali. Dwa dni, wyobraź sobie… Oddział zwany Arelnian. Taka ich Nowe Wojsko.
(Alona) – Nowe?
(głos Michała) – Nie zostawił stały ład nic po sobie. Specnaz oraz inne jednostki dały nogi za pas. Ludzie sami się zmobilizowali. Podzielili się na obozy. Nie wiem, którzy są gorsi od których.
(Viktor) – Podział zupełnie jak tutaj…
(Dima) – Wiesz do jakiego obozu ich zabrano?
(głos Michała) – Ja mam nie wiedzieć? Ale słuchaj, to ostatnia rzecz, jaką dla ciebie robię.  Konrad zdechł niedawno i… Nowa pseudo władza nie jest przychylna moim rozmowom telefonicznym.
(Dima) – Nie martw się. Nie narażę już ani ciebie, ani pozostałych.
(głos Michała) – Triet… Treti… Jednego się nigdy nie nauczę… Waszych pokręconych nazw…
(Seroga) – Trietiakowska… To może być to. Tylko wyjaśnij nam, od kiedy jest tam obóz? To jest pod ziemią, to by ludzie musieli… Rozebrali ściany?
(głos Michała) – Tego już mi nie powiedziano. Były zakłócenia w chuj, to powiedzieli, że odezwą się do mnie później i luj, na razie nie dali znać, ale w ciągu kilku minut na pewno oddzwonią… Mam coś im przekazać?
(Dima) – Tak… Przekaż, żeby spodziewali się sześciu osób w najbliższych kilkunastu godzinach.
(głos Michała) – Czyli tak jak podejrzewałem, zmywasz się. W sumie rozumiem. Twoi choć żyją, to z pewnością byś chciał ich zobaczyć, nie to co moi… Dopadnięci w pierwszych dniach… - westchnął – Dzięki, że mogłem cię poznać, no i… Życzę wam powodzenia w tym, co chcecie zrobić.
(Dima) – A jak by trafiły tutaj dwie dziewczyny, mówiące moją mową, to…  Pozdrów je ode mnie.
(głos Michała) – Nie powinienem pytać o szczegóły. Rozumiem, że jedziecie od razu.
(Dima) – Najpierw pójdziemy do naszych przyjaciół,  wspólnie z nimi posiedzieć, coś zjeść, a potem… Pójdziemy w swoją stronę.
(Seroga) – Nie wiesz o gram za dużo?
(głos Michała) – Nie zdradzę waszych planów nikomu… No chyba, że tym dziewczynom jak je spotkam przypadkowo. A tymczasem bywajcie, rozłączam się – koniec transmisji
(Alona) – Poważnie, mamy tak porzucić ten azyl?
(Dima) – Chodzi o moją rodzinę, Alona… Przewędrowałbym cały świat dla nich. Możecie zawsze zostać tutaj, a ja załatwię to po swojemu.
(Seroga) – Za jakich idiotów nas masz. Zaczęliśmy to wspólnie i skończymy to razem. Świadoma decyzja bez żadnych zawahań.
(Alona) – Wybacz moje zdziwienie, ale… Dopiero co tu zdążyliśmy się udomowić.
(Dima) – Chodźmy do reszty. Spędźmy z nimi trochę czasu, a potem w drogę.
(Wlad) – Całkowita słuszność. Nie każmy im czekać.
Minęło sporo czasu od pamiętnego krwawego dnia, gdy życie Mathiasa, Mariusza i Osy było ponownie zagrożone. Znów przeciwnik winny wszystkiemu zniknął, a jedyna osoba, która wiedziała, gdzie on mógł się ukryć, po prostu zabrała informacje do grobu. Od tamtego dnia, grupa miała spokój. Nigdy już nie spotkali w mieście Mateusza, mógł z niego uciec, mógł też nie wychodzić z ukrycia, wiedząc, że Mathias wraz z resztą wiedzą, co planował wobec nich. Pamiętny mroczny dzień minął, nastały pierwsze święta. Pierwsze święta od kiedy trwa Apokalipsa. Bez wspólnej wigilii w rodzinnym gronie, przy wzajemnym dzieleniu się opłatkiem, przy wspólnym wręczaniu sobie prezentów. Pierwsze święta w czasie Apokalipsy trwały od początkowych godzin porannych. Joanna z dziewczynami przygotowały zastawy, co prawda skromne, ale w tych czasach się nie przelewało. Wszyscy poznani byli na miejscu, wszyscy oprócz Natalii, która wstydziła się przyjść, ze względu na to, jak zachowała się wcześniej.  Grupa Joanny usiadła w środkowej części stołu, Grupa Mathiasa zasiadła po lewej stronie. Grupa Dimy natomiast zajęła prawą stronę. Roksana położyła na stół opłatek wielkości koperty papierowej. Każdy widział w tym kawałku mały fragment siebie, ale nie byli pewni czy dla każdego starczy. Opłatek mały, a ludzi wielu.  W kolejności zataczając koło od Joanny od prawej strony siedzieli: Roksana, Aneta, Alona, Dima, Viktor, Wlad, Seroga, Andrej, Klaudia G, Karina, Mathias, Iza, Osa, Ula, Klaudia, Maks, Alan, Gustaw, Lucy, Wiktoria, Mariusz, Marta. W ostatniej chwili do środka weszła Natalia, nikt się nie spodziewał, że jednak się pojawi. Wzięła krzesło stojące nieopodal i przysiadła się, po prawo od Mathiasa. Podzielono opłatek tak, by każdy otrzymał fragment. Każdy mógł wybrać tylko jedną osobę, której mógł składać życzenia, gdyż wielkość opłatka starczała na jednorazowe użycie. Reszta nie miała być urażona, znając obecną sytuację, a dzielenie się to i tak tradycyjna od lat formalność. Pierwszy raz opłatek jest dzielony bez rodziny, tylko z przyjaciółmi.
(Joanna) –„ Sporo nas… Nawet u mnie to minimum siódemka była. No nieźle. Wiem jak to wygląda, ale musimy sobie poradzić. Czy każdy już wie, co do kogo ma powiedzieć?”
(Osa) – „Zacznijmy już.”
(Joanna) – „Proponuję, by Mathias zaczął. To jemu należą się honory.”
(Mathias) – do wszystkich – „Nie wiem dokładnie, co mam mówić… Zwykle „Wesołych Świat” wystarczało, by wszyscy się ode mnie odczepili, ale teraz jestem wśród swoich. Nie wiem czego mam życzyć. Chyba jedynie, by się To skończyło. Byśmy wszyscy kiedyś spotkali się na wspólnym gruncie. Byśmy zyskali wolność, o jaką walczymy, dla której żyjemy. Ale przede wszystkim… Chciałem podziękować tej, bez której bym się zatracił na zawszę… Dziękuję Iza…” - pocałowali się – w tle gwizdy
(Osa) – „Szlachetne z twojej strony. Mam nadzieję, że Ula się nie obrazi, ale tobie życzę mój przyjacielu, byśmy się spotkali kiedyś na wspólnym piwie oraz byśmy z Ulą zostali zaproszeni na twój ślub. Tyle razem przeżyliśmy. Niech to przetrwa jak najdłużej.”
(Ula) – zaśmiała się – „Częściowo się dołączam do Osy. Lecz ja przede wszystkim chcę podzielić życzenie między Mathiasa i Izę. Posłuchajcie. Chcę zostać chrzestną i kropka.”
(Iza) – uśmiechnęła się – „To bardzo miłe. Odebrało mi mowę… Nie mam dużo myśli w głowie, ale wiem jedno… Na dobre i na złe chcę byśmy dotrwali do końca tego koszmaru, a tobie ukochany… By nasze dziecko mogło dorastać w normalnym świecie.”
(Osa) – „Dziecko…? Czy ja o czymś nie wiem, Mathias?”
(Iza) – „Nie w tym sensie. Chodziło o przyszłość.”
(Osa) – „No wiem, zgrywałem się…”
(Joanna) – „Może dajcie nowej mówić. Przyszła tutaj, mimo strachu.”
(Natalia) – „Nie musicie na mnie oszczędzać. Sama jestem oszczędna w słowach. Pragnę tylko jednego. By Mathias był szczęśliwy, reszta mnie nie obchodzi.”
(Joanna) – „Dobrze, że masz swoje zdanie… „ - zamyśliła się – „Dima?”
(Dima) – Mathias, pierwszy raz, kiedy nie wiem, co powiedzieć. Nieźle, nie… - zaśmiał się – Za ten czas… Zjednoczenie… Za to chcenie, by mój brat tu był… Tylko wiem ile to wymagało płaczu, by się tu przedostać. To nasze pierwsze i ostatnie święta.
(Mathias) – Kiedy odchodzicie?
(Alona) – Nawet dziś. Im szybciej, tym lepiej. Chcemy coś dodać. Dużo dla nas zrobiliście… Odwaga… Tak jak z twoim zespołem. Nie zapomnimy o tym.
5 minut później
Kiedy skończył się czas życzeń każdy zajął się sobą. Trwały rozmowy, nawet stare radio puszczało po cichu melodię świąteczną. Natalia lekko zamroczona sytuacją, nie odzywała się do nikogo, siedziała w kącie. Przy oknie stał Dima z Aloną, rozmawiali o wyjeździe, Mathias chciał z nimi jeszcze pomówić, gdyż to może być ostatnia szansa na rozmowę przed ich wyjazdem. Iza zauważyła, że chłopak jest powiązany mocno z Rosjanami, szczególnie, że to z ich strony zaznał większe zrozumienie przed Apokalipsą niż u rodzimych Polaków. Traktował Dimę i resztę grupy jak bliską rodzinę, której nigdy ze strony tak bliskiej nie miał. Atmosfera była znośna, śnieg nie oszczędzał Gdańskich dachów, a mimo Nowej Ery, ludzie na zewnątrz chodzili z ozdobami, dzieci ganiały się między budynkami, a w kościele trwało kazanie wigilijne. Pierwsza wigilia bez rodziny nie byłą prosta, lecz Mathias poczuł, że jego przyjaciele są jego najbliższą rodziną, a zwłaszcza ta jedyna. Uczucie, którym rodzice go kochali wcale nie umarło. Odrodziło się w formie nowej miłości, którą jest właśnie Iza. Mathias spojrzał na nią, uśmiechnęła się i pomachała. Dima zauważył jak bardzo ważna musi być dla niego dziewczyna, pojął to w momencie, kiedy doszło do składania życzeń.
(Dima) – Nadszedł czas, hę? Dobrze wiadome, gdy tego potrzeba.
(Mathias) – Musisz to robić? Tutaj masz przyjaciół.
(Dima) – Tak jak w Moskwie… Chciałbym nie… Nie tylko ja… Ale… Rozumiesz…
(Mathias) – Pewnie. W taki sposób odnajdziesz swą drogę gdzieś tam.
(Alona) – Nie mieliście auta? Możemy nim odjechać? Układ, w jedną stronę… - westchnęła
(Dima) – Zawsze możesz zabrać Izę i ruszyć z nami. Wystarczą dwa pojazdy.
(Mathias) – Wybacz, tutaj jest moje miejsce.
(Dima) – Dzięki za wszystko – uściskał – Szczerze. Jesteśmy w nadziei, że kiedyś się spotkamy… - wyszedł
(Alona) – Ładna mowa, Mathias. Pamiętaj. Zbieramy się, póki jest coś widać, w pewnym mieście jest obóz z ludźmi, prawdopodobnie. Możliwe, że ktoś od nas przeżył…
(Mathias) -  Spokojnej podróży – przytulił – Alona, dasz radę. Dajesz grupie wsparcie. Myśl o tych, którzy umarli, aby w ten sposób zachować o nich wspomnienia. No i niczego nie żałuj.
(Alona) – podeszła do drzwi – Dzięki, że się spotkaliśmy. Kiedyś może się zobaczymy, gdy koszmar dla ludzkości się skończy. Zrób dla mnie coś jeszcze.. Daj słowo i przeżyj do kolejnego spotkania, czubie – uśmiechnęła się
(Mathias) – Ty również… - spojrzał na wychodzącą Alonę
(Alona) – podbiegła do Dimy – Hej… Zaczekaj, na serio to przeżywasz…
(Dima) – Nie jest łatwo opuścić tych, którzy tak ciebie wspomogli. Ale czasem trzeba zerwać więzi. Może nie tak całkowicie, ale na dłuższy czas.
(Alona) – Chłopaki zaraz dojdą. Muszą się pożegnać. A co z tymi autami?
(Dima) – Nie było słowa przeciw, czyli mają do dyspozycji dwa. Mają swoją szajkę infiltratorów. Ta cała… Hmm… Joanna, prawda? To ponoć wysoko postawiona osoba w tym całym Azylu. Nie działa na wysokim szczeblu, ale w cieniu niemal ma taką władzę jak całe wielkie zgromadzenie. Pozazdrościć. Pstryknie palcem i jej koleżanki już szukają śladów w całym mieście.
(Alona) – Pozazdrościć…. A jak wrócimy, to co wtedy? Pamiętasz? Sporo się mogło zmienić… Możemy zgubić się we własnym mieście.
(Dima) – Jesteśmy zdeterminowani. Dojdziemy do swego celu.
(Alona) – Zapewne…
(Karol) – Dima… Zaczekaj chwilę…
(Dima) – Coś się stało?
(Karol) – Nie pamiętasz mnie? Zresztą nieistotne to… Mam wam pokazać auta do waszej ucieczki.
(Dima) – Ucieczki? Wyprawy…
(Karol) – Jeden pies. Pozwólcie za mną, a w drodze możemy pogadać.
(Alona) – Średnio mamy ochotę.
(Dima) – Yup.
(Karol) – Serio? Jakiś nieudany wieczór?
(Dima) – A jeśli dostaniesz odpowiedź, przestaniesz się pytać?
(Karol) – Jak chodzi o głupie pytania.
(Alona) – Byliśmy na Ostatniej Wieczerzy razem ze znajomymi. Teraz wracamy z pielgrzymką do domu.
(Karol) – Takie ładne miasto i uciekacie stąd? To znaczy, wyprawiacie się…
(Dima) – Miało nie być głupich pytań.
(Alona) – Wyprawiamy się, bo życie nas do tego zmusiło.
(Dima) – Im szybciej pokażesz nam mobile, tym szybciej się stąd wydostaniemy.
(Karol) – Naprawdę coś więcej was gryzie, ale… Obiecałem nie pytać się o byle co. Niebawem dojdziemy za mury, ale… Mogę gwizdać?
(Dima) – westchnął – Tylko cicho…
(Karol) – cichy gwizd – Może być?
(Alona) – Dima, ujdzie?
(Dima) – Ujdzie, Alona…
10 minut później, zniszczony parking pod murami
(Karol) – No i skończyliśmy naszą wycieczkę z punktu A do punktu B.
(Seroga) – Tym mamy jechać?
(Karol) – Wybacz mistrzu, że Ferrari nie było na składzie.
(Seroga) – Nie, jest ok. Volvo też się nadadzą.
(Dima) – Daleki zasięg mają?
(Karol) – Trochę naszych zapasów oddałem na waszą podróż. Obliczyliśmy, że starczy na długo. Może nie dojedziecie dosłownie w miejsce docelowe, ale w granice miasta na pewno.
(Alona) – Wracaj do środka. Poradzimy sobie teraz.
(Karol) – Trzymajcie się.
(Dima) – W końcu zniknął z zasięgu.
(Viktor) – Byłby dobrym kompanem, gdyby nie był wszystkiego tak ciekawy.
(Seroga) – Dima, bierzesz pierwsze koła. Ja pokieruję drugim autem.
(Dima) – Niech będzie.
(Seroga) – Jedźcie dokładnie za mną. Wrócimy niemal taką samą trasą – wsiadł do auta
(Alona) – Dima, nadal wyczuwam w tobie zwątpienie.
(Dima) – To nic takiego, wsiadajmy – otworzył drzwi
(Wlad) – Jedźmy nim wstanie księżyc. Wyczuwam, że coś nadchodzi… Coś, zza horyzontu…
(Dima) – Cokolwiek to jest, zmierzą się z tym sami. Tak jak powinni. A dla nas… Czeka zadanie gdzieś indziej…
(Seroga) – Dima…! – odpalił silnik
(Dima) – Zupełnie gdzieś indziej… - wsiadł na miejsce kierowcy
Kilka godzin później, okolice Warszawy
Przejeżdżając polną drogą koło stolicy kraju, kierująca Alona spostrzegła jak coś wybucha w centrum miasta. Owa eksplozja była na tyle silna, że zbudziła Dimę, który odpoczywał po swojej jeździe. Na ich oczach przewrócił się jeden wieżowiec, wbijając się pod podłoże, dzieląc miasto niemal na pół. Chwilę potem znad unoszącego się dymu nadleciał śmigłowiec bojowy, a widząc pędzące pod nim auto, odbił  w drugą stronę i zniknął za ciemnymi chmurami, które zwiastowały wkrótce burzę. Mijając jedną z główny dróg do miasta, zauważono wychodzące trupy, zmierzające za grupą. Alona lekko przycisnęła pedał gazu, a zombie zaprzestały podążać i szukały sobie nowego centrum zainteresowania, jakim był potężny masywny fundament, zwany przez wielu prawowitą stolicą.
(Dima) – Widzieliście to?
(Wlad) – Myślałem, że ten kraj już nie może niżej upaść.
(Dima) – To nie wyglądało na akcje ratowniczą. Zburzyli budynek, ale po co…?
(Alona) – Żyją widocznie tam jeszcze ludzie. Chcą oddzielić zdrową część od chorej, lub… Usiłują grać na czas… Patrzyliście na znaki przy śmigle? Widniał tam napis NATO.
(Dima) – Więc to rząd wysłał te śmigło… Tylko w jakim celu. I czemu jak nas zobaczyli, to uciekli…
(Wlad) – Może robią odejście na drugi krąg?
(Alona) – Nawet tak nie strasz. Nie jesteśmy wrogami.
(Wlad) – Jedziemy koło największego prawdopodobnego siedliszcza tego gówna. Strefa zakażenia, a jesteśmy tutaj my… Mają prawo nawet zestrzelić pojazd, jeśli podjedzie zbyt blisko…
(Dima) – Zawraca… - spostrzegł śmigło – Czego od nas chce…
(głośnik helikoptera) – „Jesteście w strefie Skażonej MW… To pierwsza próba dojścia do kompromisu. Opuśćcie skażony teren, a nie wyciągniemy z tego konsekwencji. Teren musi zostać odizolowany od zarażonego elementu, a każdy utrudniający to, zostanie wyeliminowany. Ku chwale IV RP…! „
(Alona) – Szybciej nie mogę, przepalę silnik…
(Wlad) – Pewnie żartują. Wiecie, nagrana formułka na kasetę…
(głośnik helikoptera) – „Drugie ostrzeżenie. Proszę o opuszczenie strefy skażonej. W przeciwnym razie wystosujemy wobec łamaczy reguł przykre konsekwencję. Drugie ostrzeżenie…”
(Dima) – Czy oni właśnie przeładowali…?
(Alona) – Chcą na serio strzelać do samochodu, kiedy w nim jesteśmy? Śmierć na miejscu…
(Wlad) – Mamy skakać?
(Alona) – Najwyżej spalę silnik…
(Dima) – Alona, tym bardziej nie zatrzymuj się…
(Seroga) – przez okno – Dima…! Zabierajcie się stąd szybciej, Alona…!
(Alona) – Łatwo powiedzieć… Silnik nam padnie…
(Seroga) – Zmień bieg na najniższy, przestaw kontrolki na górę, przyspiesz, a potem wróć stary bieg…
(Alona) – Słucham? Naruszę strukturę…
(Seroga) – Walić strukturę, po prostu… Zrób to nim umrzemy tutaj wszyscy… Ja już to robię, jedźcie za nami… Spróbujemy go zgubić…!
(Wlad) – Alona, nie rób tego… Nie słuchaj tego szaleńca…
(Alona) – Przykro mi, ale… Nie mam wyboru… - przestawiła sprzęgło
(głośnik helikoptera) – „Ostatnie ostrzeżenie. Działa gotowe do uruchomienia. Macie dziesięć sekund na opuszczenie skażonego terenu… Dziesięć… Dziewięć…”
(Alona) – Niech was trafi jasny szlag… - przełączyła kontrolki – Dima, ubezpieczaj mnie, dobrze?
(Dima) – zbił tylną szybę – Nie ma sprawy – przygotował g36c – Tylko, że to niewiele mu zrobi.
(Alona) – przycisnęła gaz – Uważaj na rykoszet… - w myślach – Dasz radę, Alona… Wierzę, że dasz… - wróciła biegi
(głośnik helikoptera) – „Pięć… Cztery… Trzy…”
(Wlad) – Śmigło się zbliża… Ja pierdolę…
(głośnik helikoptera) – „Dwa… Jeden…”
(Alona) – Ja trzymam się drogi, a wy starajcie się nie zginąć… - robiła slalomy
(głośnik helikoptera) – „Rozpoczęto proces eliminowania zaawansowanego skażenia. Cały ruchomy element wykryty na radarach w promieniu pięciu kilometrów zostanie uznany za zagrożenie do zlikwidowania. Działka cząsteczkowe w gotowości…”
(Dima) – Alona… Uważaj, dostanę… Choroby lokomocyjnej…
(Alona) – Staram się, staram…
(Wlad) – wziął w dłonie snajpę – Na szczęście Viktor pomylił bagażnik
(Dima) – Nie zabijamy nikogo… Pamiętaj…
(Wlad) – Oni mieliby dla nas o wiele mniej współczucia… - wycelował w kabinę
(Dima) – Słyszysz, nie zabijamy niewinnych… - strzelił w większe śmigło – Zapomniałem… Cholerny rykoszet…
(Alona) – Moment, oni powiedzieli… Cząsteczkowe?
(Dima) – Co to oznacza?
(Alona) – Coś jak broń chemiczna… Daleko jej do biologicznej czy jądrowej, ale… Jeśli to trafi w człowieka… On rozpada się niemal jak spalony żywcem na węgiel…
(Dima) – Gdzie to ma słaby punkt…?
(Wlad) – Z reguły każdy bok jest słabszy, ale… - schował się – Mierzą do nas z lasera…
(Alona) – Droga jest wąska… Nie mogę robić tam sztuczek… Musimy coś zrobić…
(Wlad) – wymierzył w kabinę – To rozwiąże nasz problem raz na zawsze…
(Dima) – wyrwał Wladowi broń – To nie nasza wojna. Nie dołożymy swoich naboi do tego szaleństwa… - przestrzelił koła – Chociaż to…
(Wlad) – Alona, gdzie jest koniec tracy…?!
(Alona) – Za jakieś kilka dobrych minut… Cholera… - Coś jest z oponą…
(Dima) – Jak to? Nie słyszałem strzału…
(Alona) – Mówię Ci, coś jest z oponą… Dima, poszukaj czegoś w schowku, czegokolwiek…
(Wlad) – Nie możemy go spuścić z oka, Dima… Podaj mi plecak, muszę przestawić celownik…!
(Dima) – zajrzał do schowka – Alona, to jest… Ekran ze stanem pojazdu… Te opony są na skraju katastrofy…
(Wlad) – wymierzył w kabinę – Mierzy do nas… Nie zdążymy tego uniknąć… - strzelił w głowę – Ha, zdjęta upierdliwa mucha…
(Dima) – Auć – uderzył się w głowę – Wlad, co się stało… - spojrzał przez tylne okno – Świetnie, zaraz runie prosto na nas…
(Alona) – Muszę to zrobić… Muszę…! – próbowała skręcać – Trzymajcie się, będzie trzęsło… Kurwa mać… - szalony drift – Nie wyciągnę go z tego manewru… Głowy między kolana, już…
(Wlad) – Co…?!
(Alona) – Głowy… Między kolana!
(Wlad) – Słucham…?!
(Dima) – skulił się – Cholera…
(Alona) – kręcioł kilka metrów dalej – A gdzie… 
(Dima) – Hmm?
(Alona) – usłyszała spadający śmigłowiec – Nieważne… Wszyscy cali…
(Wlad) – Co lepsze, nadal żyjemy…
(Alona) – podniosła głowę – Minęliśmy granicę terytorialną… - dotknęła ręki – Wiedziałam, że nie wyjdę z tego bez uszczerbku…
(Dima) – Alona, wszystko ok.?
(Alona) – Lekko draśnięcie… Muszę to opatrzeć, czym prędzej…
(Wlad) – Seroga…! Zatrzymaj się… - wysiadł
(Dima) – wziął Alonę pod ramię – Nieźle rozcięta ręka…
(Alona) – Kto zestrzelił ten pieprzony śmigłowiec… Mieliśmy przecież…
(Dima) – No właśnie.
(Wlad) – Inaczej się nie dało. Dobrze to wiecie…
(Alona) – Rozbicie narobiło hałasu na pewno… Zaraz przyjdą na żer… Nie możemy tu zostawać…
(Seroga) – podszedł nerwowo – Kto wpadł na genialny pomysł rozjebania tego śmigła w drobny mak? Komu kompletnie odjebało? Słucham państwa…
(Wlad) – Powiemy Ci, ale kiedy ochłoniesz.
(Seroga) – Już gotowe. Więc słucham. Kto wpadł na tak błyskotliwy plan. Mieliśmy przejechać niezauważeni, a nie rozpierdolić po drodze rządową maszynę…
(Dima) – Nie chcę kogokolwiek bronić, ale widziałeś znaki, prawda?
(Seroga) – NATO psia jego…  Zamiast zainteresować się krajem jak podupadał, to próbują wpierdalać się między żywych, a umarłych… Jeśli mają interes zniszczyć wszystkie miasta, to nikt nie będzie bezpieczny.
(Wlad) – Dima mówił, że to nie nasza wojna. Po prostu odjedźmy stąd.
(Seroga) – Jak będę wiedział na pewno, że nikomu nie stała się krzywda. Alona, jak się masz?
(Alona) – Potrzeba mi bandaża. Potem możemy jechać dalej.
(Seroga) – Jechaliście strasznie mozolnie pod koniec, co się przydarzyło?
(Dima) – Opony są starej daty. Możemy jechać, ale… Drugiego takiego wyścigu nie przeżyjemy.
(Seroga) – Poszukam apteczki u siebie, a wy nie ruszajcie się stąd… - pobiegł
(Dima) – Alona, nie odpływaj, dziewczyno… Alona…
(Alona) – Nie odpływam… Wcale… Nawet o tym nie myślę… - zemdlała
(Wlad) – Ja nie biję kobiet, nie patrz na mnie.
(Dima) – Seroga?
(Wlad) – Też o tym pomyślałem, przyjacielu.
(Dima) – do Alony – Trzymaj się. Jesteśmy tutaj…
8 godzin później, okolice Białoruskiej Orszy
(Alona) – lekko otwarła oczy
(Seroga) – Niedługo będziemy na swoich włościach…
(Dima) – westchnął – Jeśli jeszcze można używać słowa Nasze… Gdyby… Mogliśmy namówić więcej osób. Byśmy mieli większe wsparcie. Nie wiemy co napotkamy po powrocie do… Domu…
(Seroga) – Po tym wszystkim, co się nam przydarza… Zaczynam myśleć, że po prostu cały świat jest  chory… A co do tamtych, to nie mogliśmy. Jesteśmy dla nich uchodźcami gorszymi niż cały ten dżihad. Tolerują nas w określony sposób, ale nijak chcą się mieszać w nasze sprawy, choć… Byli tacy, którzy możliwe pragnęli naszego dobra, ale… Wszystkich nie zbawimy na naszą stronę… Niestety…
(Alona) – Gdzie… Gdzie jesteśmy…?
(Seroga) – Przeżyłaś… - odetchnął – Dziękować… Już myśleliśmy, że… Zapadłaś w śpiączkę…
(Alona) – Ja tylko… Cholera… - poczuła ból – Co z moją ręką…?
(Seroga) – Nie odczuwasz jakiś efektów ubocznych, nie licząc bólu?
(Alona) – Nie…
(Seroga) – Bo ona jest… Strasznie posiniała od nadgarstka do końca… Ale widocznie nie sprawi to, że umrzesz. Nie czujesz nic innego. Wyglądasz w miarę… Tylko nie wiem jak tobie bardziej pomóc.
(Alona) – Już wolałabym ją stracić… Ale muszę jakoś z nią żyć.
(Dima) – Zemdlałaś nam wcześniej. Mocno krwawiłaś…
(Seroga) – Wlad przez kwadrans czyścił buty, bo brzydzi się krwi. Rzecz jasna tej, która zanieczyszcza jego obuwie. Czemu tak ma, nie pytaj lepiej.
(Alona) – Czyli będzie w porządku, prawda?
(Seroga) – Minęło dobrych kilka mocnych godzin. Jakiś czas temu przekroczyliśmy pierwszą granicę. Niebawem miniemy drugą.
(Dima) – Dojeżdżamy do Orszy. To dosłownie pół godziny drogi do naszych terenów.
(Alona) – Wybaczcie za pytanie, ale skoro… Inaczej, kto prowadzi przed nami?
(Seroga) – Viktorowi pozwoliłem przejąć stery. Lekko zmieniliśmy siedzenia. Nasza trójka jest tutaj, a reszta… Rozumiesz już sama.
(Dima) – No patrzcie… - spostrzegł policyjny lizak – Nie wierzę w to…
(Seroga) – Dima, co jest…?
(Dima) – Gliniarze lub ktoś kto gliniarzy udaje…
(Alona) – Nie możemy ich minąć?
(Dima) – Starczy nam pogoni…. Za duży byśmy ryzykowali tym razem… - zwalniał
(Seroga) – Viktor też zwalnia… To jakby co, mam spluwę pod ręką, tylko ukryję pod siedzeniem… - schował – Ale co ich pochrzaniło, by kilka kilosów przed granicą urządzać kontrolę…
(Dima) – Przypomniało mi się wtedy jak… - twarz Kiryła – A zresztą…
(posterunkowy Vasilev) – Witam, a gdzie panowie… - krząknął – Oraz pani, się wybierają?
(Seroga) – Przed siebie, dobry człowieku. Do babci w Tomsku.
(posterunowy Vasilev) – No tak… Trochę objazdem jedziecie, bo bliżej byście mieli południową trasą.
(Dima) – Chcemy po prostu przejechać.
(posterunkowy Vasilev) – Rozumiem, jest koniec świata, ale też obowiązują zasady. Szanowny Aleksandr nie chce szumowin, które chcą przejechać przez granicę.
(Alona) – To nasza granica… - usiadła – Nie mamy innego powodu… Wracamy skąd wyjechaliśmy…
(posterunkowy Vasilev) – Proszę wysiąść z mobilu i okazać dokumenty.
(Dima) – Słucham…?
(Seroga) – pod nosem – Dość tego…
(posterunkowy Vasilev) – wyciągnął Dimę – Dokumenciki do kontroli, gangsterzy…!
(Seroga) – wyskoczył z auta – Rączki do góry w gwoli ścisłości, rozumiątko?
(posterunkowy Norton) – Patowa sytuacja, wycofaj się draniu… Liczę do trzech…!
(Seroga) – Już starczy pierdolenia! Już nasłuchałem się raz liczenia…!
(Alona) – Dima…
(Dima) – Nie mamy dokumentów… Nie mamy nic prócz zapasów, których nie oddamy…
(Seroga) – Komu podjebaliście te mundurki, co…?
(posterunkowy Norton) – przystawił lufę do szyi Serogii – Naprawdę chcesz wiedzieć?
(posterunkowy Vasilev) – Jesteśmy jednym z ostatnich ochotniczych oddziałów Wolnej Republiki Białoruskiej… Powinniście wiedzieć, że cokolwiek tu wjedzie, już nie ma prawa wyjechać. Pod groźbą więzienia, pobicia oraz zabójstwa. Czy to jasne? Czy może mam powtórzyć w naszym dialekcie?
(Dima) – Od kiedy państwo jest zamknięte… W czasach konfliktu przecież istnieje sojusz, który…
(posterunkowy Norton) – Sojusz, do którego Białoruś się nie podpięła. Nie interesuje nas konflikt. Bronimy naszych granic oraz tych, którzy w nich żyją. Dostosujecie się do naszego prawa lub odeślemy wasze zzombikowane głowy Władkowi w worku. Posłuchajcie mnie, oddajcie kluczyki i pójdziecie ze mną. Tamci nawet nie wysiedli z wrażenia. Czekają co będzie…
(Seroga) – sięgnął po strzelbę – Jedna kula wystarczy, żeby rozwalić dwa czerepy…
(Alona – wypełzła z drugiej strony
(Dima) – Nie chcemy kłopotów, ok.? Pojedziemy w swoją stronę i nikt się nie dowie…
(posterunkowy Vasilev) – Puszczenie was wiąże się z utratą roboty… Chciałbym pomóc, ale…
(Alona) – Za późno… - ugryzła w rękę pierwszego – Skurwiałe zielone mudziry…
(posterunkowy Norton) – Załatwię ją…
(Seroga) – Śmiem wątpić – strzelił w głowę
(posterunkowy VaSilev) – uderzył Dimę w brzuch – Jeszcze jeden ruch, a chłopak straci żołądek… Ja… Ja nie żartuję… - strzał z tyłu – Moje ramię… -
(Dima) – z łokcia w szczękę
(Seroga) – kolbą w nos – Padnij w końcu… Czy w końcu dasz nam przejechać…?
(posterunkowy Vasilev) – Proszę…
(Seroga) – Pięknie dzięku--…
(Wlad) – strzelił między oczy – Jadym…!
(Seroga) – facepalm – Znowu to zrobił…
(Dima) – posadził Alonę do środka – Poprowadzisz?
(Seroga) – Teraz miej na nią oko… Wlad, jedziemy dalej!
(Wlad) – Się robi, szefie!
(Seroga) – Alona, teraz się nie przemęczaj, dobrze? Sami byśmy dali sobie radę…
(Dima) – Nie z takimi gliniarzami się biło.
(Alona) – Wy chłopcy jesteście tacy pewni siebie.
(Dima) – Oszczędzaj siły. Nie wiemy, gdzie jest owe Metro… Zostawimy gdzieś auto i potem z buta… Jeśli będzie trzeba, moje ramię jest twoim…
(Alona) – Możemy przestać mitrężyć?
(Seroga) – odpalił silnik – Dima, połóż to pod siedzeniem – podał strzelbę
3 godziny później, nieopodal wjazdu do Moskwy
Grupa  wjechała do stolicy z lekkimi obawami. Przez wiele miesięcy miasto bardzo się zmieniło. Wieczna zmarzlina dotarła również tutaj, a centrum wielkiego imperium przypominało teraz jedną wielką ruinę. Auta zajechały pod najbliższy Serebrianyj Bor, ekipa wypakowała najpotrzebniejsze rzeczy, założyła plecaki i ruszała przed siebie, w poszukiwaniu wejścia do głównego metra. Na dzień dobry przywitały ich niedobitki zombiaków, z którymi Rosjanie poradzili sobie bez problemu. Alonie ból w dłoni niemal przeszedł, lecz Dima zdecydował się odciążyć ją, przez co niósł również jej plecak. Przez mur przedostali się do środka, zastając wewnątrz martwe ciała przysypane śniegiem, lecz pozostał  w oddali zanikający powoli obłok dymu. Sprawdzone zostały mury, zabezpieczono drzwi. Tymczasowo grupa została tutaj, by móc odreagować po męczącej kilkunastogodzinnej podróży. Kiedy wszyscy siedzieli w jednym miejscu jedząc w spokoju, Alona rozsiadła się kilka metrów dalej pod drzewem, unikając kontaktu z grupą, pozostając w samotności.
(Dima) – Jak się czujesz, Alona?
(Alona) – Zmienię temat, bo moje zdrowie nie jest istotne. Wiesz, co znalazłam w zgliszczach? Spójrz tutaj – pokazała podniszczony papier – Widzisz?
(Dima) – Przypomina plan miasta, a te punkty… Myślisz, że to są obozy?  Arelian… Ptik… Gru…
(Alona) – Też mnie to zaciekawiło. Szczególnie ostatnie zgrupowanie. Myśleliśmy, że wszelkie oddziały starego imperium zostały zdziesiątkowane lub zdezerterowane…
(Dima) – Michał mówił coś o tym pierwszym… Sporo mają tych terenów.
(Alona) – Zobacz lepiej na czyim terenie jesteśmy.
(Dima) – Ptik… A ciekawe co to za szare strefy… Nie ma tu żadnego znaku…
(Alona) – Może strefa niczyja, to oznaczać musi, że niektóre miejsce nie zostały wyzwolone. Pomyśl logicznie. Skoro jesteśmy na obcym terenie… Mamy czyjąś mapę, a zastajemy stare ciała. Coś się stało z tymi ludźmi. Jeśli to nie były zombie, to musiał ich zabić człowiek.
(Dima) – Czyli nie jesteśmy tu bezpieczni.
(Alona) – W tej liczbie mają przewagę nad nami. Minus ja, bo sam wiesz jak ma się moja ręka…
(Dima) – Nie mamy daleko do Trietiakowskiej. Jeśli nie kłamali w radiu, Oni tam są…
(Alona) – uśmiechnęła się – Też mam taką nadzieję – wyciągnęła smartfon – Chcesz selfie?
(Dima) – Jakim cudem naładowałaś?
(Alona) – Jeszcze w Gdańsku – ręka przed siebie – Chcę mieć pamiątkę, bo nigdy nie wiem, czy przetrwam do jutra.
(Dima) – Nie mogłem być przy niektórych do samego końca. Choć chcę przy swoich towarzyszach pozostać.
(Alona) – cyknęła selfie – No i gotowe. Dzięki, to wiele dla mnie znaczy.
(Dima) – Przynieść Ci coś?
(Alona) – Uważaj lepiej na siebie. Nami się nie przejmij…
(Dima) – Coś czuję, że nie obędzie się bez spotkania kogokolwiek z tych grup… Kontrolują obszar, więc kwestia czasu, kiedy natchniemy się na jakiś patrol.
(Alona) – Jeśli nie wezmą naszej drużyny za bandytów, to może zaciągniemy się do kogoś tymczasowo. Może pomogą nam się dostać do Trietiakowskiej… Ale jest haczyk…
(Dima) – Brakuje części mapy, więc… Nie wiemy kto zajął tamte tereny… Jakiś szaleniec postarał się wybitnie, byśmy nie odszyfrowali dalszych zagadnień.
(Alona) – Nie wiemy o nich nic, prócz tego jak się nazywają. Nie wiemy co reprezentują…  Brak punktu zaczepienia…
(Dima) – Ludzie dostrzegli, że muszą się jednoczyć, by przetrwać, ale… Jednoczą się przeciwko żywym, nie martwym…
(Alona) – Zaraza trzyma ludzi w ryzach. To główny powód. Ciężko myśleć co mogłoby być, gdy poziom skażenia się obniży, a grabieżcy jak muchy rozniosą się po całym świecie… Plaga daje im jakieś ograniczenie… Inaczej nie będą mieli żadnych zahamowań, by pozbyć się słabszych elementów…
(Dima) – Ta… Nie każdy jest zły, ale takich jakich spotkaliśmy, to ze świecą szukać… No właśnie, ze świecą… Słońce zaczęło wschodzić – spoglądał na światło
(Alona) – Pięknie dziś niebo, to trzeba przyznać.
(Seroga) – O czym rozmawiacie? Chodzi o metro…? Znajdziemy je . W końcu my nie pierwy raz tutaj jesteśmy… Tylko w innych okolicznościach.
(Alona) – Skoro wiesz, to czemu pytasz?
(Dima) – Pamiętasz ciała w śniegu?
(Seroga) – Sprawdzaliście je?
(Dima) – Tyle co się dało. I wyobraź sobie, że nasze miasto zostało rozszarpane na części. Wracamy do starego caratu, nieprawdaż? To co zgarniemy, jest nasze i ludzie muszą opowiedzieć się za jedną stroną.
(Seroga) – Możecie mi coś pokazać jako dowód?
(Dima) – Alona?
(Alona) – A niech wie, w co się pakujemy.
(Dima) – podał – Zobacz sobie.
(Seroga) – To wygląda na autentyczne… Rozpiska miasta, a raczej terenów poszczególnych grup…  Dobrze, że ludzie wzięli sprawy w swoje ręce, ale… Czemu takimi środkami… I czemu dopiero teraz…  GRU kojarzę, tylko całej reszty ni w ząb…
(Dima) – Sami też nie mamy pojęcia.
(Seroga) – Brakuje części mapy… Akurat najważniejszej… Jedynie co mnie martwi, to to, że jesteśmy na obcym terenie… A te stroje…? Skądś kojarzycie?
(Alona) – Czerwone kurtki z futrem przy górze na całym obwodzie. Żadnych liter czy znaków… Nic specjalnego.
(Seroga) – Nic nigdy nie może pójść dobrze, nie? Rzadko kiedy…
(Dima) – Masz coś do jedzenia? Głód mi doskwiera…
(Seroga) – Pewnie, zaraz przyniosę… Tobię, no i… Alonie… - usłyszał krzyki
(Dima) – Dobiega z lasku…
(Alona) – wstała – Sprawdźmy co się tam wyprawia – pobiegli
(Ivan) – Tłumaczcie się… Ale już…!
(Wlad) – Jesteśmy u siebie…
(Ivan) – Błąd… Teraz nie ma takiego słowa. Jeśli nie należycie do żadnej z grup, jesteście więc zwykłymi intruzami…
(Alona) – szeptem – Niebieskie kurtki z czerwonymi pasami… To nie są tamci na pewno…
(Sidor) – No fajnie, są kolejni… Swój czy Wróg…?!
(Seroga) – A z kim mamy przyjemność?
(Sidor) – Odpowiedz na pytanie.
(Alona) – Mówimy wspólną gwarą. Stoimy na wspólnej ziemi… Czego od nas innego żądacie?
(Miszkin) – Mylisz się… To nie jest wspólne. Szukaliśmy naszych kolegów, którzy nie wrócili z patronu, a natykamy się na was…
(Seroga) – Nie wiemy, gdzie oni są…
(Ivan) – Nie udawaj durnia… - pchnął Serogę – Ubrani tak samo jak my…
(Sidor) – Sprawdzę na terenie. Zawsze się coś znajdzie… - poszedł na rekonesans
(Dima) – Nie mieliśmy powodu, by robić coś waszym znajomym…
(Ivan) – Nie macie żadnych barw, więc… Jesteście jak intruzi…
(Alona) – Moment, nie było nas kilka miesięcy w kraju… Skąd mogliśmy wiedzieć…
(Ivan) – Każdy powód jest dobry… A gdzie byliście, hmm?
(Seroga) – Byliśmy na zachodzie. Wciąż w naszych sferach słowiańskich.
(Miszkin) – To mamy Białoruś… Ukrainę… Słowację… Polskę… Czechy…
(Ivan) – Białoruś odpada… Reżim nadal obowiązuje, a nie wydaje się wcale obniżyć swoich działań… Na Ukrainie nie byłoby czego szukać, przez całe zamieszanie w Donbasie… Cały ten chaos w czasie Majdanu…
(Miszkin) – Skąd więc przyjechaliście, hmm? Co…?
(Dima) – Gdańsk…
(Ivan) – śmiech – Tylko głupek za przeproszeniem by tam jechał… To kraj dla głupców…
(Sidor) – Znalazłem ciała…!
(Miszkin) – A zaczynałem wam już wierzyć… - wycelował z m4
(Ivan) – Nasi?
(Sidor) – Nasi… Tylko przebrani w kurtki PTIKów… Sprytnie upozorowane…
(Alona) – Ale…
(Ivan) – Gdzie są nasze kurtki…?
(Seroga) – Tak ich znaleźliśmy…
(Ivan) – No i po to ukryliście ciała?
(Alona) – Możliwe to był zły pomysł… Było nam po drodze, a nie lubimy odpoczywać przy zwłokach…
(Dima) – Idziemy do… Po prostu musimy się dostać do pewnego odcinka metra…
(Ivan) – Hmm…
(Wlad) – A wy się macie za kogo?
(Ivan) – GRU…  Nie muszę tłumaczyć rozwinięcia, prawda?
(Dima) – Czyli te kurtki, to nie należą do was…?
(Ivan) – Nie nosimy takich bartw…  Moskwa należy tylko do najsilniejszych…
(Dima) – Pomyślcie chwilę… Skoro nie jesteśmy od nikogo i mamy swój cel podróży, to może byście nas puścili…?
(Sidor) – Ryzykować dalej by wasza grupka pętała się po terenach? A potem coś się stanie, GRU za to odpowie… I co potem, pytam się? Wybuchnie wojna domowa…
(Alona) – Wybuchła już jakiś czas temu.
(Sidor) – Owszem, lecz nie na taką skalę.
(Miszkin) – Jeden fałszywy ruch i machina pójdzie dalej.
(Ivan) – Chcecie czy nie, pójdziecie z nami… Wyjaśnimy sobie to na neutralnym gruncie.
(Dima) – Możesz to zrobić tutaj… Naprawdę musimy się dostać to…
(Ivan) – Stop… Powiedziałeś dość… - ogłuszył z kolby
(Alona) – Dima…
(Sidor) – Oszczędź nam dźwigania również i twojego tyłka… Pójdziecie z nami po dobroci? Po wszystkim jak dobrze pójdzie, zostaniecie zwolnieni i rozejdziemy się w zgodzie. A wy dalej będziecie kontynuować swoją bezcelową wędrówkę.
(Seroga) – Mam warunek…
(Miszkin) – Żadnych warunków.
(Seroga) – Jedno z nas prowadzi Dimę… Już natykaliście go wystarczająco…
(Miszkin) – Dima… A ty jak się nazywasz?
(Alona) – To nasz przyjaciel… Czy w swojej chorej hierarchii nie macie coś takiego jak braterstwo krwi? Za przyjaciela nie oddalibyście życia?
(Ivan) – Zależy jaki to przyjaciel. A wiecie co… Nic nam to nie zaszkodzi. Bierzcie go… Ale dwie osoby… Nie chcemy, by nagle coś poszło nie tak, a chwilę potem broń wystrzeli.
(Alona) – Weźmiemy go, razem we dwójkę…
(Sidor) – Nie widzę sprzeciwów… Zbierajmy się do bazy nim zlezą się zombiaki.
(Ivan) – Ale jak to jakaś pułapka. Odpowiecie za to…
(Wlad) – Wasze GRU nie jest tym czym było dawniej…
(Ivan) – Masz rację. Jest czymś więcej…
(Seroga) – Gdzie właściwie nas zaprowadzicie…
(Ivan) – Nie będę ukrywał, bo na pewno się domyślacie… Widzieliście mapę…
(Alona) – Fragment mapy… Reszta została wydarta…
(Miszkin) – Nie martwcie się na zapas. Tam, gdzie idziemy, nie potrzebna jest znajomość orientacji w terenie…
30 minut później, Dostoyevskaya
Grupie zostały zasłonione oczy, by nie wiedzieli gdzie konkretnie mieści się kryjówka ugrupowania GRU. Pod osłoną mgły zostali dostarczeni niemal do celu. Niemal, gdyż resztę drogi musieli pokonać pieszo, prowadzeni w opaskach jak więźniowie, zdając się wyłącznie na nieznajomych przewodników. Zostali przeprowadzeni  obok wejścia do metra, minęli je, udając się przed pomnik Aleksandra Suworowa, dawnego rosyjskiego generała. Po to jedynie udali się na plac, by goście mogli pozbyć się z oczu opaski. Wszędzie migały im znane już barwy, a ludzie wbrew pozorom nie spoglądali na nowych przejezdnych z pogardą, jak to bywa w innych rejonach świata. Dima stwierdził, że miasto bardzo się zmieniło od czasu ich ostatniej wizyty kilka miesięcy temu. Miasto trafiło pod władzę niesprzyjających sobie grup, które nie pragną rozbicia ludności, ale nie chcą wojny domowej, póki nikt czymś jej nie spowoduje, a przynajmniej takim tokiem rozumowania podążało GRU.
(Ksen) – Ivan, a jakich mi tu gości sprowadziliście.
(Ivan) – Mamy rodaków. Rodowici, a sądząc po ich dialekcie… Możliwe mówią prawdę.
(Ksen) – Fiera nie będzie zadowolona, a ma na głowie sporo i tak… Może odpuść rodakom i puść ich. Najwyżej Ptik odwali robotę za nas, co ty na to?
(Dima) – Nie chcemy żadnej wojny z wami… Po prostu musimy się przedostać na pewną stację…
(Ksen) – Bez zgody Fiery nikt nie przejedzie przez metro na żadną stację, a idąc sami na powierzchni… Czeka was pewna śmierć.
(Miszkin) – Jest też pewien meldunek, który trzeba babie złożyć. Chcąc nie chcąc, to dotyczy nas wszystkich. To idziemy?
(Alona) – Kobieta dowódczyni, to naprawdę wiele praw się dla kobiet zmieniło przez ten czas.
(Ivan) – Nie było was tutaj, więc nie macie z czym dyskutować. Zejdziemy na dół i…
(Zaira) – Musisz mi pomóc przy Żurnalu…  A ze względu na to, że nikt się tym nie zajął, muszę ja… Pomożesz mi. Tylko kilka zabezpieczeń sprawdzić w środku. Kilka minut zaledwie.
(Ivan) – do Dimy – Zmiana planów. Idziecie sami schodami w dół i czekacie przy ścianie na mnie…
(Seroga) – Co za wszechstronność. Puszczasz nas na głęboką wodę?
(Ivan) – Śmieszkujcie sobie dalej. Nie opuszczam was na długo. Tylko spróbujcie, jeśli to możliwe, nie wywołać w ciągu tych kilku minut burd. Wasza wole co z tym info zrobicie. Zaraz wrócę – pobiegł
(Ksen) – Cofnijta się i schody na prawo.
(Alona) – Wiemy, do groma…
(Ksen) – pod nosem – Co za niecierpliwe ludzie…
(Dima) – Co teraz proponujecie?
(Wlad) – A co myślałeś? Do tej laski musimy iść. W końcu nie odpuszczą. Miasta upadają, ale sądy niezależne zawsze sprawne. Szkoda, że tego całego GRU nie było gdy musieliśmy uciekać w obawie o życie…
(Viktor) – Możesz powiedzieć to tej całej… Fierze…
(Alona) – No to mamy… - spojrzała na napis – Schodzimy?
(Dima) – Jak wróci i nas zastanie w innym miejscu, to raczej nie będzie zadowolony… - po schodach
(Seroga) – Może trzymają jakoś część miasta, ale trochę słabo ich wychodzi dbanie o zabytki… Widzieliście posąg bez głowy, nie? I to do nas wonty, że nas nie było…
(Alona) – Słuszność, że zostawiliśmy miasto w lepszym stanie… Nie aż tak zniszczonym…
(Seroga) – Opuścimy teren, a rozpierdolą je jeszcze bardziej. Sami się wyniszczą tymi wojenkami między sobą.
(Dima) – Jeśli byśmy zostali, może coś…
(Alona) – Wiesz dlaczego wróciliśmy. Nie jesteśmy tutaj dla poparcia jakiejkolwiek strony.
(Seroga) – Jakby nas dostarczyli na miejsce… Hmm, to nawet bym ich poparł dla zmyły.
(Wlad) – A potem?
(Seroga) – Kopnął w tył pleców. Chodzi o każdą możliwość dostania się na naszą stację.
(Dima) – Macie również w tym cel?
(Seroga) – No pewnie. W końcu chcemy przeżyć, no i zobaczyć jak się rozklejasz przy rodzinie – klepnął w plecy – Tak na serio to spróbuj nie wylać wodospadu, przy Alonie, proste.
(Dima) – Nie rozkleję się.
(Alona) – A nawet jeśli, to jest to na pewno normalne. Też bym płakała, gdybym była na twoim miejscu. Chociaż wiem, że nie będę nigdy.
(Viktor) – Hej, chodźcie tutaj… Musicie coś zobaczyć.
(Seroga) – Co tam znazłeś?
(Viktor) – Patrzcie – pokazał mapę – Rozrysowane wszystkie stacje. No i jest nasza… Tylko mamy problem…
(Dima) – Leży na innym terenie…
(Alona) – Krzyżyki muszą oznaczać, że niektóre stacje zostały zablokowane…
(Dima) – Według tego byśmy dotarli, ale… Sporo przesiadek… Za wielkie ryzyko… Oni mieli rację, że to pewna śmierć… Ciężko powiedzieć, ale pierwszy raz nie wiem dokąd nas wszystko zaprowadzi…
(Seroga) – Do tego stacje są spore, a ta tutaj… Można się zgubić… Tyle przerobionych korytarzy, że aż niedobrze się robi.
(Dima) – Zauważyliście, że nie zwracają na nas uwagi? Jakbyśmy byli ich częścią.
(Viktor) – Wyglądają na takich, co wpuszczają tylko pewniaki, więc może olewają takich niższych rangą. Martwi mnie jedynie to, co więcej możemy spotkać w tych tunelach.
(Ivan) – znienacka – Orki… Elfy… Gobliny… Może nawet Salamandry.
(Wlad) – Jak pułapki?
(Ivan) – A dziękuję, tylko jedna była do wymiany. Zaira już się tym zajęła. Jak się wam podoba stacja?
(Dima) – Poszerzyliście horyzonty.
(Ivan) – Ano ci powiem, tak. Ludu przybywało, to rozszerzyliśmy ofertę programową, że tak powiem.
(Alona) – Powiedz, co by było gdybyśmy chcieli na własną rękę przejechać przez stację?
(Ivan) – Teoretycznie to nic, bo słowa to słowa, ale… Byśmy was przymknęli, skuli i karmili przez kilka dni czarnym chlebem, a potrzeby byście załatwiali do dziury w ziemi. Nie patrzcie w ten sposób na mnie. Nie ja ustalam zasady. Skargi i zażalenia do Fiery.
(Seroga) – To jej imię czy pseudo?
(Ivan) – zaśmiał się – Tak się nazywa. Pseudo to trochę śmieszna sprawa… Heh…
(Alona) – A czemuż to? Jak ją nazywacie inaczej?
(Ivan) – Ci, którzy zaszli jej za skórę… Ekstradycja…
(Dima) – A wielu zaszła?
(Ivan) – Policz sobie ile miał Rasputin jak umarł, a dostaniesz odpowiedź.
(Seroga) – Sami ją wybraliście?
(Ivan) – Możemy? – pokazał kierunek – Oficjalna wersja jest taka, że wygrała w głosowaniu.
(Dima) – Nieoficjalna zapewne temu przeczy.
(Ivan) – Nieoficjalna mówi, że wiele osób zostało zastraszonych przez nią samą. Fiera sama w sobie nigdy nie należała do starego GRU, ani nie miała nikogo z rodziny w tej organizacji, ale… Nie całkiem.
(Alona) – Co z tego rozumiesz?
(Ivan) – Był dziadek, jeden z pierwszych członków, ale… Umarł nim zaczęło się całe owe pandemonium… Opowiadała to wszystko z takimi emocjami, a nie uroniła przy tym żadnej łzy. To miało być dla niego zadośćuczynienie. Odtworzenie tego, co kiedyś zostało zniszczone.
(Wlad) – Nie chcę nic mówić, ale to Wy rozpieprzycie miasto przez wasze głupie wojny, bo mądrych wojen nie ma.
(Ivan) – My nie pragniemy rozłamu. My nie negujemy żadnych okazji… Nie próbujemy niczego, póki inni nie spróbują. Arelnian siedzi cicho, a trzyma naszą stronę, więc Ptik musi działać po swojemu. Powiem, że jeśli nie wy odpowiadacie za śmierć naszych, to… Panowie z południa nie pozbierają się po tym.
(Seroga) – Ja was nie rozumiem. Po co się wiecznie kłócić. Nie można zakopać saperki i myśleć wspólnie o przyszłości? Wasze martwe ciała nie sprawią, że kraj odzyska dawną sławę.
(Ivan) – Nie rozumiesz. Może przyznałbym tobie rację, gdybyś przybył tutaj kilka tygodni temu, gdy się system kształtował. Teraz jest co innego, niż znałeś jeszcze pół roku wcześniej. I muszę was ostrzec, że to wybór. Przystąpić do którejś strony lub wieść życie zwierzyny i wiecznie uciekać przed cudzą lufą. Prawda, robimy to i tak, ale… Tu jest sprawiedliwość. Będąc bez wsparcia, macie praktycznie jedną nogę w grobie… Mówię ze swojego doświadczenia, bo nie jesteście pierwszymi, których spotkałem.
(Alona) – A jak poszło tamtym?
(Ivan) – Tlą się w spalarni. Nie są zbyt rozmowni. Większość, która nie wybiera niczego… Kończy martwa na ziemi. A potem… Sami musimy zdecydować, czy spalić ciało czy zostawić je, a przy drugim przypadku zwrócimy tym uwagę trupów… - westchnął – Dobra, mam nadzieję, że nie jesteście jak inni idioci i rozumiecie o czym mówię. Trupy to te chodzące jedzące Nas, ludzi.
(Seroga) – Nie żebym ubliżał, ale serio tu istnieje system klas?
(Ivan) – Tym korytarzem – skręcił – Nic nie dzieje się bez przyczyny. A bez podziału każdy mógłby jak to ktoś ujął wcześniej, Rozpieprzyć kraj. Może w waszej Polsce, z której wyjechaliście to normalne, ale tutaj jest Rosja. Inny postapokaliptyczny ustrój.
(Dima) – Prawo można zmienić, jeśli zajdzie taka potrzeba.
(Ivan) – Dogadałbyś się ze Fierą. Lubi takich dyplomatów.
(Dima) – Żadnych kursów dyplomacji nie kończyłem.
(Ivan) – Może, ale nie trzeba być profesorem, by wiedzieć co można, gdy inni sądzą, że to nieosiągalne w chuj. Proste myślenie prostych ludzi mnie dobija.
(Wlad) – Prostota poszła won…
(Ivan) – Fiera nie cierpi również wazeliniarzy, wiec jak powiesz coś na siłę, a ona to wyczuje, to radzę byś posiadał sprawny blok lub twardą twarz.
(Alona) – Czyli nie ma co liczyć na repetę, bo pewnie ochrona na miejscu.
(Ivan) – Dokładnie tak… - zatrzymał się – A skoro o wilku mowa, na końcu siedzi Fiera. To ta w skórzanym płaszczu w biało niebieskich paskach na ramionach.
(Wlad) – Faktycznie wszyscy prawie tacy sami, a ta się chociaż wyróżnia.
(Ivan) – Przejdziemy razem, ale nie mówcie nic pierwsi, bo nie chcemy jej wkurzyć. Wy i ja, cnie?
(Dima) – Idź pierwszy, a my pójdziemy za tobą.
(Ivan) – krząknął – Wybacz, że po raz trzydziesty truję Ci dupę, ale… Mamy gości.
(Fiera) – O witajcie, przynieść wam może herbaty z miodem… Hmm, a może kocyki za cienkie i wam tyłki marzną…
(Wlad) – pod nosem – W sumie…
(Fiera) – Ivan, kogo mi tu przyprowadzasz?  Wyglądali na porządnych, a ty marnujesz ich czas.
(Ivan) – Dwóch naszych zaginęło, pamiętasz?
(Fiera) – Fiodor i Maksym, pamiętam.
(Ivan) - Ksen miał się tym zajać, ale że innych zabrakło przy domu handlowym, to… Musiałem go zastąpić. Zabrałem chłopaków na zachodnią rubież. Znalazłem ciała, a również i Ich.
(Fiera) – No to związać i niech odpracują. Nie morduję ludzi przecież.
(Ivan) – Możliwe, że to był spisek. Mieli kurtki Ptiku, a naszych nie było. Musieli je zabrać