#1 2016-01-19 01:22:27

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 4 - Światło w tunelu

Obudził się Dima rankiem, mocno ciągnięty za lewe ramię. Po roztwarciu oczu okazało się, że został ciągnięty przez Milenę, która miała strach w oczach. Momentalnie dał oznaki życia, po czym boleśnie upadł tylnymi plecami na zimną podłogę w chłodni. Wokół w rejonie nie było reszty, potężna para buchnęła mu z ust, gdy roztworzył usta po raz pierwszy od kilku godzin.
(Dima) - Gdzie jest reszta...?
(Milena) - Nie ma ich, dlatego chciałam Cię obudzić - ze smutkiem
(Dima) - Poczekaj moment... Jak to Ich nie ma? Przecież mieliśmy się nie ruszać stąd osobno... Igor, prawda? On przekonał innych...
(Milena) - Skąd wiesz?
(Dima) - Znam go nie od dziś niestety... Jak oni mogli go posłuchać. Przecież on pierw wali, potem myśli...
(Milena) - Trochę to moja wina... Nie mogłam Cię dobudzić na czas. Igor uznał, że jakby Cię miał budzić, to niechcący mógłby Cię uszkodzić. Uznał, że zapadłeś w hibernację...
(Dima) - To nie twoja wina... Niech go... Wiesz, gdzie poszli?
(Milena) - Zaczęło się od jakiś głosów. Ja twierdziłam, że to był wiatr, ale nie słuchał. Wspomniał jedynie, że jeśli trzeba to On uratuje Lerę. A że był idiotą, to Viktor i Seroga pobiegli za nim.
(Dima) - uderzył pięścią o ścianę - Niech was kurwa piekło pochłonie...
(Milena) - Dima?
(Dima) - Już jestem... Musiałem się wyżyć... 
(Milena) - Na zewnątrz chodzą już trupy, patrzyłam przez okno. Nie będzie łatwo...
(Dima) - Konkretny plan potrzebny. Musimy dowiedzieć się, czy wóz stoi na miejscu. Czy Lera tam jest... Jeśli to odpadnie, szukamy w okolicy. Nawet jeśli by to musiało oznaczać wejść na jakiś budynek i skandować jej imię. Musimy ją odszukać, wszystkich również... - zacisnął pięść
(Milena) - Zamknęłam drzwi, by nikt tu się nie dostał. Nie ma innego wyjścia.
(Dima) - Pomóż mi je otworzyć, teraz...  - złapał za uchwyt - Milena...
(Milena) - Co jeśli się rzucą...? Jak tylko to otworzymy, a wtedy...
(Dima) - Też sram po gaciach... Uwierz mi. Masz broń, to dobrze. Jak tylko zobaczysz ich mordy, nie próbuj strzelać... Nawet jeśli by mnie mieli dopaść... Póki Ci nie powiem, nie otwieraj ognia...
(Milena) - Nie możesz mnie o to prosić...
(Dima) - Zginiemy oboje, jeśli się poddasz... Nie w tej chwili... Słyszysz?
(Milena) - Wiesz o co chcesz mnie prosić... Ja nie umiałabym zabić człowieka...
(Dima) - Nie będziesz musiała jak się skupisz... Po prostu pomóż otworzyć Mi takie pewne cholernie ciężkie drzwi. Złap za ten cholerny uchwyt i podnieś w cholerną górę...
(Milena) - Ty... Masz rację, prawda... To ja jestem cienka...
(Dima) - westchnął - Nie jesteś... Każdy jest tylko człowiekiem... Wybacz za wybuch...
(Milena) - Dobrze, spróbuję... Pomogę Ci... - złapała za uchwyt
(Dima) - Razem ze mną, podnoś do góry... Tylko zaprzyj się nogami, dajemy Teraz... - podnosili
(Milena) - Zardzewiałe gówno...
(Dima) - Jeszcze trochę...
(Milena) - Nie... Nie... Nie nie nie.... - szarpała - Zacięło się...
(Dima) - Musimy się przeczołgać...
(Milena) - Nie jestem wygimnastykowana...
(Dima) - To pójdz pierwsza. Będę za Tobą, będę Cię asekurować.
(Milena) - Obiecujesz?
(Dima) - Przyrzekam... - spojrzał w oczy
(Milena) - zaczęła się czołgać - Dobrze, tylko bądz za mną...
(Dima) - Dajesz, nie oglądaj się za siebie...
(Milena) - Dima, oni tu idą... Zobaczyli mnie...
(Dima) - Widzisz wóz?
(Milena) - Tak, jest czysta droga do niego...
(Dima) - Biegnij tam, musisz tam dobiec...
(Milena) - A Ty?
(Dima) - Będę za Tobą... Tak jak mówiłem...
(Milena) - Dima, ja... Nie dam rady... Kurwa...
(Dima) - Jestem tutaj, słyszysz? Wszystko będzie dobrze, nie możesz im ulec... Słyszysz...
(Milena) - Wpuść mnie do środka... Rozmyśliłam się... - próbowała się wczołgać do środka
(Dima) - Nie rób tego...
(Milena) - pokazała głowę - Pomóż mi, Dima... - poczuła chwyt za nogę - Dima...! - wyciągana na zewnątrz
(Dima) - O kurwa...
(Milena) - zniknęła - Dima... - krzyczała z bólu
(Dima) - spojrzał na świeże ślady krwi na śniegu - Jebać takie życie... Słyszysz Boże, jebać wszystko, co stworzyłeś i co przepowiedziałeś...! Zmartwychwstanie zniszczy Nas wszystkich...! - zasunął wejście
Jedyne domniemane zródło ucieczki zostało zamknięte. Pozostało szukać innego sposobu na wyrwanie się z betonowej pułapki. Nie wiedząc co robić, Dima uderzył ponownie w pobliską ścianę. Był wściekły, że jego ekipa rozpada się, że został sam, opuścił go nawet przyjaciel. Po chwili uderzona ściana zaczynała pękać, to był jakiś znak. Chłopak podniósł z podłogi swoje g36c i uderzył kolbą o monument. Po kilku mocniejszych uderzeniach przeszkoda uległa takiemu zniszczeniu, że można było wyjść przez ścianę na zewnątrz, do odizolowanej alejki. Po wystających cegłach Dima wdrapał się na jednopiętrowy pobliski garaż. Był chwilowo bezpieczny, lecz nadal miał przeświadczenie, że zostawiono go na pewną śmierć.
Co chwile wykrzykiwał imię Lery, bez żadnego rezultatu. Z braku nastawienia zaczął też wykrzykiwać zwykłe desperackie odgłosy, licząc iż ktoś zwróci na niego uwagę, ktoś z żywych. Nie stało się tak jednak...  Nie miał nic, ani plecaka, ani przyjaciół, ani dalszego sensu życia. Gdy życie człowieka jest na krawędzi, on sam próbuje doprowadzić te życie do swojej realnej fizycznej otchłani. Dima tak czuł w głębi siebie. Od samobójstwa poprzez skok na stado, przestrzegł go jeden strzał z oddali. Ewidentnie był to strzał snajperski. W nim w danym momencie coś się zmieniło. Odwrócił się od krawędzi i z całej siły wykrzyczał ponownie imię Lery. Sprowadził tym na siebie większe stado, lecz dzięki krzykowi, ów snajper pokierował na niego lunetę, Dima został dostrzeżony. Tajemnicza osoba, skierowała lunetę na pobliski budynek, gdzie odbiło się światło z soczewki.
Droga na budynek nie była prosta, gdyż trzeba było zejść na drugą stronę i przebiec z pół kilometra przed siebie. Budynek był średniej wysokości, lecz miał najgorsze dojście. Minęło kilka kurw nim Dima zdecydował się ruszyć. Niczym maszyna, skoczył na dół i nie bacząc na trupy, biegł przed siebie z obłędem w oczach, a to dodawało mu adrenaliny. Każdą ewentualność mógł przewidzieć, ale nie taką, że w środku trasy, jego podróż zostanie zablokowana. Przeznaczenie skierowało go do jedynej alejki w okolicy, która bezpośrednio wychodziła przed główny cel Dimy. Kończył się oddech, nogi zaczęły zawodzić, ale chłopak nie poddał się. Mimo zmęczenia i złego samopoczucia, wytrwał. Przed wejściem jednakże okazało się, że drzwi były zamknięte.
Kolba karabinu ponownie poszła w ruch, szkło obróciło się w pył. To nie był koniec kłopotów. Za szklanymi drzwiami były metalowe wrota. Dima był w nienajlepszej sytuacji. Jego waleniu w metal nie było końca. Został w końcu usłyszany z wyższych pięter. Została mu przez okno spuszczona podręczna drabina. Dima wszedł po niej na piętro, gdzie zobaczył znajome mu twarze.
(Dima) - zdyszany - Dziękuję... - upadł plecami do ziemi
(Alona) - Dima...!
(Seroga) - No proszę. Jednak udało Ci się.
(Dima) - Pytanie, czemu mnie zostawiliście...
(Viktor) - Igor, ten debil, pobiegł pierwszy. Chcieliśmy go zatrzymać... Potem nie wiedzieliśmy jak wrócić... Uznaliśmy, że jest po ptakach...
(Dima) - Zabranie mojego plecaka też leżało w kwestii pogoni za Nim?
(Seroga) - Igor go zabrał.
(Alona) - Jeśli chcesz go sprać, musisz się powstrzymać. Nie uwierzysz, zgubili go.
(Dima) - Czyli wszelkie moje zapasy też poszły się jebać...
(Viktor) - Stało się... 
(Dima) - Jak się tu dostaliście?
(Alona) - Ktoś naświetlił nam drogę. Jakby chciał Nam pomóc.
(Seroga) - Zamknęliśmy wszelkie dojścia na dole. Jesteśmy tu bezpieczni. Prócz dwóch zarażonych.
(Viktor) - Biegli za nami, to załapali się. Nie wiemy co zrobić.
(Dima) - Są tutaj?
(Viktor) - Zamknęliśmy ich w składziku.
(Dima) - A co z resztą? Widzieliście ich?
(Alona) - Niestety... Myślałam, że przyjdą z Tobą.
(Seroga) - Mamy wspólny cel, Dima. Tam gdzieś jest moja siostra, tak jak twój brat.
(Dima) - Tylko on mi został...
(Viktor) - A ta dziewczyna, Milena, co z nią?
(Dima) - Martwa... Nie zdążyła uciec...
(Seroga) - Nie odejdę stąd bez Nataszy, dobrze o tym wiecie.
(Alona) - Ledwo co dotarliśmy tutaj, już zaczynają się schodzić. Mamy sytuację krytyczną...
(Dima) - Musimy trzymać się razem. Jesteśmy na to skazani. Kiedyś za nasze błędy ktoś niewinny może ucierpieć.
(Seroga) - Dima, muszę Ci coś pokazać. Pozwolisz?
(Dima) - Pewnie - ruszył za nim
(Seroga) - Znajdziemy sposób, by się stąd wyrwać. Nasi są gdzieś tam i czekają na pomoc.
(Dima) - Możliwe, ale nie chcę znów iść na samobójczą misję.
(Seroga) - Możemy się przedostać to tego snajpera. Pamiętasz skąd świeciło światło?
(Dima) - Dokładnie wiem z jakich okolic.
(Seroga) - Przez dachy możemy się tam dostać. Przy odrobinie szczęścia, unikniemy bezpośredniej walki. Jeśli ktoś chciał Nam pomóc, to powinniśmy się tam udać. Może jest tam jakieś schronienie. To musi być jakaś wskazówka...
(Dima) - Co jeśli to był przypadek, zwykły blask światła, a nie człowiek? Jeśli to zmierza do niczego.
(Seroga) - Zostając tutaj, nie dowiesz się tego, nieprawdaż?
(Dima) - zamilkł
(Seroga) - Martwię się tymi zarażonymi. Wiem, że umrą... Tylko nie mam serca ich zabijać... Niewinnych ludzi, których widziałem pierwszy raz na oczy.
(Dima) - Zabijać setki trupów jest opcja, ale ludzi już nie? Byłeś przecież...
(Seroga) - Wojskowym... No i co z tego? Nie nauczano mnie tam zabijać z chęci, tylko z konieczności...
(Dima) - Uświadom sobie, że to konieczność...
(Seroga) - Dima, a powiedz mi... Czy dobiłeś Milenę, nim tu dotarłeś?
(Dima) - odwrócił się
(Seroga) - Tak myślałem... Więc nie pouczaj Mnie, jak Ja mam działać...
(Dima) - Nie byłeś tam. Sekunda i zniknęła mi z oczu... Rozumiesz zielony ludziku...? - poważnie - Była w dupie, tak samo jak byłem Ja... Tylko ja miałem więcej szczęścia...
(Seroga) - Szczęścia... Za to zero rozumu. Mogłeś zrobić więcej... Już nie chodzi o uratowanie... Tego nie dało się zrobić, ale choć znieczulenie dać... Wiesz, co mogła czuć, gdy została pożerana żywcem... Widziałem za wiele takich scen...
(Dima) - Stała się jedną z nich?
(Seroga) - Wszystko zależy od stopnia ugryzienia... Równie dobrze wyszło na jedno, ale przy większym cierpieniu...
(Dima) - Teraz Ty uświadamiasz mi konieczność działania? To czemu nie zabijesz Tamtych? Chcesz, to mogę naprawić to. Zrobimy to razem...
(Seroga) - Nie mówisz poważnie...
(Dima) - Umrą... Od Nas zależy w jaki sposób...  My ich dobijemy lub będą cierpieć jak Milena.
(Seroga) - Wiesz, jaka jest teraz sytuacja...? Nie umiem zdecydować...
(Dima) - Mogę zrobić to sam...
(Alona) - Chłopaki, macie zryte panie, szczerze.
(Dima) - Prosił Cię ktoś o komentarz?
(Alona) - Po to jest grupa, by była demokracja. Nie macie prawa myśleć jak Bogowie. Mamy przewagę nad tymi biednymi ludzmi, ale nie traktujmy ich gorzej... Niż na to zasługują...
(Seroga) - Są zarażeni. Co można więcej zrobić...
(Dima) - Jeśli się przemienią, to oni zyskają przewagę i nie będę mieli zawahań, co z nami zrobić w podzięce za nie ubicie ich. Alona, wiesz o co toczy się gra...
(Alona) - westchnęła - Ja pójdę z Dimą, tak będzie lepiej.
(Seroga) - Nie możesz... Ja tutaj...
(Alona) - Już to zrobiłam...
(Seroga) - Widzę, że zostałem przegłosowany - wrócił do reszty
(Alona) - Myślisz o niej, w tej chwili, o Lerze?
(Dima) - Nie ma minuty, bym nie myślał... Po tym wszystkim, w tym momencie... Stała się dla mnie równie ważna jak Miha... Na równi...
(Alona) - To prawda, co się stało z Mileną?
(Dima) - Nawet nie pytaj... Nie mogłem jej pomóc. Było za pózno...
(Alona) - Przepraszam Cię... - położyła dłoń na jego ramieniu - Musi być dobrze, po prostu musi...
(Dima) - Jest nas coraz mniej, Alona. Sama to widzisz.
(Alona) - Słyszałam, że planujemy niedługo stąd się wynieść. To lekko nierozsądne.
(Dima) - Po części ma rację. Jeśli to był człowiek żywy, może wiedzieć, gdzie jest reszta grupy. Serio nie chcesz dowiedzieć się, czy żyją? Po tym wszystkim...?
(Alona) - Chcę, tylko... Czasem goniąc za powietrzem, zatracamy się bardziej. Choć go nie widać, zaciągamy się bardziej. Za wszelką cenę, zawsze w jednym celu. Prócz śmierci, wiele Nas nie czeka.
(Dima) - Jeśli nie chcesz iść, możesz tu zostać.
(Alona) - Pójdę, ale... Nie chcę ryzykować, jeśli nie jestem pewna.
(Dima) - Określ się.
(Alona) - Pójść pójdę, ale póki nie dowiedziałbyś się więcej... Nie chciałabym wchodzić do budynku, do którego wszedłbyś Ty.
(Dima) - Bez Was nie uda mi się.
(Alona) - Będę tam, ale nie wejdę pierwsza. Niczego więcej się nie spodziewaj, Dima.
(Dima) - podszedł do składzika - Nie oczekuję od Ciebie więcej, zaufaj mi.
(Alona) - otworzyła - Ufam Ci, dlatego chcę iść z tobą.
(Dima) - spojrzał na ciała - Chyba się od nich nie dowiemy więcej...
(Alona) - Mówiłam mu, że nic dobrego to nie da. Chciał im pomóc, ale i tak umarli...
(Dima) - wyjął g36c - Musimy to skończyć...
(Alona) - zasłoniła lufę - Musimy zrobić to ciszej... - wyjęła nóż - dzgnęła w głowę chłopaka
(Dima) - Nie lubię tego robić... - wyjął nóż - Wyglądają jakby spali i mieli się obudzić...
(Alona) - Jeśli nie zrobisz to, co do Ciebie należy, ten tutaj sie obudzi.
(Dima) - Wiem... - dzgnął dziewczynę - To był błąd, że Seroga ich tutaj sprowadził. Nadgryzione mięso jest bardziej wyczuwalne niż Nasze.
(Alona) - Nie zadręczaj się Mileną, to nie było przez Ciebie. Nie byłam tam, ale wiem... Rozumiem, co się stało. To był wypadek.
(Dima) - Owszem, był to wypadek... Do którego nie musiało dojść. A nie miałbym siły jej dobić, nie po tym jak patrzyłem jej w oczy i obiecywałem, że będę tuż za nią... - zacisnął pięść - Okłamałem ją, Alona... Obiecałem ją chronić, a nie dopełniłem tego...
(Alona) - Nie jesteś kłamcą. Dzięki twojej akcji jestem tutaj. Pomogłeś mi z Lerą, to też był przypadek. Raz się udaje, a raz nie. Milenie się nie udało, ale na pewno nie chciałaby, byśmy teraz popadli w obłęd i skończyli ze sobą, by już nie czuć bólu. Wiesz co? Ja mimo braku życia, czułabym brak duszy. Z powodu poddania się... Ona walczyła do końca, z pewnością. Tylko ich było więcej. Dlatego Dima zależy mi na Was, zależy mi na Tobie. Nie jestem kimś więcej niż, nie wiem, przyjaciółką? Chcę Ci pomóc, niczego nie pragnąc w zamian - przytuliła
(Dima) - Alona, nie musiałaś mi tego mówić... Nie chciałbym Cię oceniać.
(Alona) - Nie musisz oceniać, tylko wiedz, kim jesteś Ty dla bliskich, a czym Oni są dla Ciebie.
(Dima) - Przyszywaną rodziną, której praktycznie nie miałem... Wracając często do pustego domu, gdzie najczęściej widziałem się z bratem, gdy wychodził na kolejną imprezę, kiedy ja musiałem brać się za siebie i zdać kolejny rok - uśmiechnął się - Przychodziło mu to z taką łatwością.
(Alona) - Znajdziemy ich, Dima. Nie mogę Ci obiecać, ale będę wierzyła - wróciła do reszty
Dima usiadł pod najbliższym oknem, patrząc na stada trupów pałętające się po ulicach. Wszędzie panował mrok, a śnieg tuszował wszelkie zakrwawione chodniki, które spłynęły w ciągu ostatnich godzin krwią niewinnych ludzi. Skinął głowę w dół, siedząc tak w bezruchu. Zamykając oczy, słyszał w głowie głosy rodziców, otwierając czuł jedynie powiew wiatru, który gładził mu dłonie. Czując obecność Lery, otwierając oczy, nie widział jej. Jego dusza była pełna cierpienia. Nie minęło wiele czasu, Apokalipsa nie ma tygodnia, a on wycierpiał tyle, co niejeden człowiek. Wszelkie jego dalsze pokrewieństwa utopiły się we własnej krwi. Ogień w jego sercu gasł, był już na końcu swej ścieżki, lecz ktoś podał mu dłoń w tłumie, dzięki czemu mógł dobudować nową drogę, zaczynając przy okazji wierzyć w przywiązanie jak nikt inny. Dzięki temu stał się Lerze przyjacielem, a kto wie, może nawet kimś więcej.
Pół roku wcześniej, sklep komputerowy "Bumer"
(Lera) - otworzyła drzwi wytrychem - Jesteś pewny, że nikogo nie ma?
(Dima) - Właściciel zmył się godzinę temu. Jest czysto.
(Lera) - Kirył siedzi na czatach?
(Dima) - Siedzi w aucie przy wyjezdzie.
(Lera) - Będzie trochę roboty...
(Dima) - Słyszałaś Tołstoja, dobrze się spiszemy, dostaniemy sporą kasę za to.
(Lera) - Nie wiem, czy Nas nie wydyma, a poza tym, to Kirył dostanie kasę. On nas wprowadził.
(Dima) - Tu ukazują się znajomości. Masz znanego krewnego, to jesteś Bogiem.
(Lera) - zapaliła latarkę - Na oko tuzin skrzynek i monitorów. Ile to może wynieść?
(Dima) - 15 tysięcy rubli, wedle oceny lokalu. Ubezpieczenie zwróci właścicielowi dwukrotność tej sumy.  A choć my zyskamy.  Za swoje pięć kawałków, bym dla przykładu, pojechał z Tobą gdzieś na zachód. Słyszałem, że lubisz Paryż.
(Lera) - To miłe, ale nie zapędzaj się - odłączyła jeden komputer - Nie uwiniemy się w dziesięć minut. To swoje waży, Kirył musi podjechać bliżej.
(Dima) - Pobiegnę do niego, a Ty odepnij od zasilania resztę sprzętu.
(Lera) - Nie zostawisz mnie tutaj, prawda?
(Dima) - Obiecuję - wybiegł
(Kirył) - nucąc w aucie - "Nu vstavay i ne sdavaytsya svoey mechty, tolka idti vpered, ni shaga nazad..." - usłyszał pukanie
(Dima) - Sprężaj się...
(Kirył) - obniżył szybę - Czego dusza zapragnie, mój przyjacielu?
(Dima) - Podjedz bliżej wejścia. Jest za dużo sprzętu, nie wyrobimy się...
(Kirył) - Dima, moment... Chwila, zaczekaj...  Obliczyłem zasięg kamery, jeśli podjadę, złapie moją rejestrację. Nie chcę mieć kłopotów większych.
(Dima) - Zawieś coś, zakryj to... Ty zaplanowałeś to. My jesteśmy pionkami.
(Kirył) - Jeśli zakryję, ktoś się z zewnątrz przyczepi.
(Dima) - To zakryj z jednej strony, kretynie...
(Kirył) - Jesteś cwaniak, Dima... To zamienimy się.
(Dima) - Nie mam prawka.
(Kirył) - To widzisz. Jesteś na mnie skazany.  Podjadę tak blisko jak tylko mogę, tylko spieszcie się.
(Dima) - Dzięki... - pobiegł do Lery
(Lera) - wynosząc pierwszy monitor - Przekonałeś go?
(Dima) - Łatwo nie było - podniósł skrzynkę - Załadujmy to - podszedł do bagażnika
(Lera) - otworzyła - Nie ma tu miejsca cały sprzęt. Zmieścimy połowę najwyżej. Masz szczęście, że wyniosłam już część. Załaduj to, co stoi tutaj, a ja pójdę po drugą partię - wróciła do środka
(Dima) - ładował drugi monitor - Kirył, może byś wyszedł i pomógł?
(Kirył) - Nie było tego w umowie, jestem na plan awaryjny. Dasz radę, czekaj włączę coś na poprawę humoru... "Nu davay, sdelay svoe delo. Vstavay, potomu shto Ty orel legkiy..."
(Dima) - Zabiję Cię, jak tylko to skończę - ładował drugą skrzynkę
(Kirył) - "Borba za spravedlivost, tozhe i dlya druzey, pobedi eto zlo. Nayti svet v konce..."
(Dima) - Zabiję Cię, stary... - ładował trzeci monitor - Pobiegnę do Lery... - wrócił do sklepu
(Lera) - stała przy biurku - Dima...?
(Dima) - Coś się stało?
(Lera) - Skaleczyłam się w ramię...  To nic, ale nie zdążyłam zabrać więcej sprzętu...  Zdążyłam tylko owinąć ranę, ale nie wiem, czy nie za pózno.
(Dima) - spojrzał w oczy - Zabiorę te duo, powinnaś odpuścić - podniósł monitor ze skrzynką - To w kij ciężkie... - dyszał
(Lera) - To jest zaledwie jedna trzecia zamówienia...
(Dima) -  Nie możemy ryzykować...
(Lera) - Nie musiałeś...
(Dima) - Lecz chciałem - usłyszał alarm
(Lera) - To zle wróży...
(Dima) - Nie zgasiłaś alarmu?
(Lera) - Nie miał prawa się włączyć...
(Dima) - Musimy się wynosić - wybiegł ze sklepu
(Lera) - Będę za tobą... - potknęła się
(Kirył) - pomógł ładować ostatni komplet - Dima, co żeś narobił...?
(Dima) - To był przypadek...
(Lera) - krzyczała - Dima... Pomóż mi...
(Dima) - chciał pobiec - Lera...
(Kirył) - Zobacz... - pokazał na światła syren policyjnych - Już tu są...
(Dima) - Nie możemy jej zostawić...
(Lera) - czołgała się - Nie poradzę sobie sama... Pomóżcie mi!
(Kirył) - zamknął bagażnik - Dima, spadamy... - wsiadł do auta
(Dima) - Co z Lerą...?
(Kirył) - Dima...
(policjant1) - Słyszałem krzyki stamtąd... Idziemy!
(policjant2) - Posterunkowy  Uneev, mamy włamanie do sklepu, potrzebne wsparcie!
(Kirył) - Nie wiedzą o Nas... Możemy się wydostać...
(policjant1) - Może być ich więcej, rozglądaj się...
(policjant2) - wymierzył latarką w Lerę - Mam kogoś!
(policjant1) - Hej, stać... Twarzą do ziemi, żadnych ruchów!
(Dima) - Nie potrafię...
(Kirył) - Nie, że nie możesz, tylko nie chcesz... Pakuj dupę do środka... Albo odjadę sam...
(Dima) - spojrzał w kierunki Lery - Przepraszam... - do siebie 
(Kirył) - zapalił silnik - Dołączy do Nas pózniej.
(Dima) - wsiadł do auta - Jeśli jej się uda... - zamknął drzwi
(Kirył) - ruszył powoli - Teraz do pana Tołstoja. Nie martw się. Nasza królowa da radę. Wychodziła z gorszych opresji.
(Dima) - Nie wierzę, że to zrobiłem...
(Kirył) - Poszedłbyś, złapaliby Nas wszystkich. Wtedy wyrok na koncie i koniec z przyszłością.
(Dima) - Starała się dla Nas... My to wykorzystaliśmy i ja zostawiliśmy... Była ranna człowieku...
(Kirył) - Mogliście dopilnować, by alarm się nie włączył. Postawiliście na nogi pół komisariatu. Zaraz będą w okolicy posiłki.
(Dima) - Nie przewidzieliśmy tego.
(Kirył) - Lera nie przewidziała.
(Dima) - Też tam byłem.
(Kirył) - Każdy miał swoje zadanie.
(Dima) - Już mnie mniej obchodzą pieniądze...
(Kirył) - Potrwa to trochę, może dobiję targu i kasa będzie za kilka miesięcy, może nawet z procentem. Nie wiem, co jest w tych kompach, ale może zapłaci każdą cenę, by móc je otrzymać.
(Dima) - Słyszałem o aferze, która miała Tołstoja pogrążyć w mediach i odebrać szlacheckie prawa i jego rodzinną posiadłość.
(Kirył) - Więc to może mu pomóc zatrzeć ślady. Mamy dziadka w szachu. To nasza karta przetargowa. Może to nie całość, ale mamy na pewno coś, co należy do niego. Przed oddaniem, przeczytam, co jest na dyskach.
(Dima) - To prosta kradzież przeradza się w szantaż, wspaniale.
(Kirył) - Musisz myśleć, Dima. W tych czasach, jeśli nie jesteś cwany, mogą Tobą kierować jak chcą.
(Dima) - Nie wątpię, że będę kiedyś tak postępował... To moim zdaniem nie jest dobre... Przez to, co zrobiłem Lerze... Nie zasługiwała na takie traktowanie...
(Kirył) - Kiedyś wspomnisz moje słowa. Nie masz zawsze lekko i prosto. Życie decyduje za Ciebie, a Ty nie możesz nic zrobić. Masz szelki i panujesz nad sytuacją lub dasz się ruchać od tyłu i musisz z tym żyć, tak jak z każdą inną decyzją jaką podejmiesz. Często nie znajdziesz złotego półśrodka, który uratuje sytuację, bo wtedy wszelkie twoje decyzje nie miałyby sensu.
Terazniejszość
(Dima) - do siebie - Półśrodek jest tylko fikcją...
(Viktor) - Dima, żyjesz... Dziękować...
(Dima) - Musiałem sobie coś przypomnieć...
(Viktor) - Grzechy przeszłości?
(Dima) - Można tak powiedzieć. Coś, z czego dumny nie byłem, ale stało się...
(Viktor) - Wiesz, często robimy coś zle, nie mając wpływu na nic.
(Dima) - Wtedy myślałem, że wiem wszystko. Teraz dostrzegam błąd, którego się dopuściłem.
(Viktor) - Też z wielu rzeczy nie byłem na początku dumny. Wez przykład z Serogi oraz Nataszy. To była gehenna, do teraz tak jest. Lecz kiedyś było o wiele gorzej. Jednakże kierowałem się dobrem najbliższych niż tym, co gadali inni. Wiele razy byłem osądzany, hejty leciały zewsząd.
(Dima) - Co byś zrobił, gdybyś miał wybierać jednego lub drugiego przyjaciela.
(Viktor) - westchnął  - Zależy co masz na myśli.
(Dima) - Gdy masz wybór. Pomóc jednemu czy drugiemu.
(Viktor) - Nie znajdziesz dobrego wyjścia. Nie wybierzesz obu, wybierasz jedno. Zawsze jakaś strona będzie pokrzywdzona.  Tak jak Seroga wybrał mnie, a nie Nataszę...
(Dima) - Nie chciałem poruszać takiego tematu. Jestem tolerancyjny, nie obchodzi mnie kto z kim jest.
(Viktor) - Dzięki, że to mówisz... Cokolwiek to oznacza.
(Dima) - Ja dokonałem wtedy złego wyboru. Tego gorszego wyboru... Niewinna osoba ucierpiała, bo kierowałem się chęci zarobku bardziej niż chęcią przyjazni.
(Viktor) - Ja kierowałem się uczuciami, bardziej niż chęcią zysków. Nie bym chciał Cię oceniać. Każdy jest inny.
(Dima) - Tutaj masz rację.
(Viktor) - Jeśli mogę spytać, o kogo chodziło?
(Dima) - Jedno z moich najlepszych przyjaciół oraz przyjaciółkę... Byliśmy głupi, chcieliśmy kasy... Wiele razy się udawało, ale wtedy wszystko poszło nie tak. Rozeszło się po kościach, ale ja nadal mam poczucie winy, że Ją zostawiłem.
(Viktor) - Liczy się to, co jest teraz, Dima.
(Dima) - Dlatego mamy się wynieść, by ją znalezć. Odnalezć resztę.
(Viktor) - Jesteś pewny, że dasz radę? Trochę się namęczyłeś, by tutaj dotrzeć.
(Dima) - Nic mi nie jest. Damy radę.
(Viktor) - Załatw swoje potrzeby. Po wyjściu stąd, nie będzie możliwości wrócić.
(Dima) - Znajdę więc toaletę, wrócę za kilka minut i możemy iść.
(Viktor) - Przekaże tamtym - wrócił do reszty
(Dima) - do siebie - Półśrodek jest tylko fikcją...
Drużyna była gotowa, do opuszczania gościnnego hotelu. Dima wiedząc, że musi się dostać dalej, częściowo wątpił. Jednakże stawiał kroki przed siebie, mniej pewnie, ale do przodu. Nie był osamotniony w strachu, każdy miał obawy przed wyjściem. Wbiegli zatem na dach, by dogłębnie rozejrzeć się wokół. Ulice zamieniły się w chodzący cmentarz, cała okolica wydawała się całkowicie wymarła, nigdzie śladów żywego człowieka. Choć widzieli wcześniej światło, to znikło tak szybko jak się pojawiło. Lecz wiara w sercu nie zgasła. Na współ urwane flagi kołysały się po dachach wokół, biało niebiesko czerwone barwy, w czasie zagłady, nieznaczące już nic kolory.
Dima spojrzał przed siebie, zeskoczył na platformę niżej, która prowadziła na sąsiedni dach z rusztowaniem. Za nim poszła reszta. Drobny skok nad przepaścią, szybki chwyt, uskok w bok i gwałtowny ruch w górę. Nikt nie pozostawał sam sobie, każdy na każdego czekał. Na końcu rusztowania zastali balkon, Dima wtedy zobaczył nad sobą cud. Przeleciał przez niebo klucz ptasich skrzydeł, był skierowany do miejsca, gdzie zauważył wcześniej promień światła. Na jego twarzy pojawił się chwilowy uśmiech. Czym prędzej skoczył na kolejny dach poziom niżej, przy przewrocie, kompani nadążali.
Po dachu krążył trup, to nie było przeszkodą. Dima w rozbiegu wyjął nóż i w głowę martwego tknął, ciało upadło od razu, pod nogi innych, którzy je od razu wyminęli. Na krawędzi coś zaszeleściło, odgłos kruszenia kamienia. Podest się osuwał, reszta tego nie dostrzegła. Wszyscy runęli kilka metrów niżej na zakurzony dywan.
(Viktor) - spojrzał na nogę - Chyba złamałem coś...
(Seroga) - Zaraz Ci przywalę... - wstał
(Viktor) - Nagle mi przeszło - złapał Serogę za rękę
(Alona) - Z ilu metrów spadliśmy...? - kaszląc
(Dima) - Kilka dobrych na pewno - pomógł Alonie wstać
(Viktor) - Chujowe te budowle stawiają...
(Dima) - rozglądał się - Kto mógł wiedzieć...
(Seroga) - szeptem - Musimy być teraz cicho. Wsłuchajcie się... Oni tam są... 
(Alona) - Czyli wróciliśmy na dół.
(Seroga) - Najwidoczniej.
(Viktor) - stanął przy drzwiach - Mamy szczęście, że żyjemy... - zajrzał w wizjer
(Dima) - otrzepał się z kurzu - Tym czymś tylko zwróciliśmy na siebie uwagę.
(Viktor) - Ma rację. Niepokojąco krążą tutaj. Chodzą przy oknach, szukają czegoś cofają się, idą dalej, a potem wracają.
(Seroga) - To był tylko hałas, nikt nas nie widział. One nie miał prawa...
(Dima) - Mogły wyczuć. Słuch mają. Nawet teraz mogą czuć jak oddychamy.
(Alona) - Co zatem? Na górę nie mamy jak wrócić.
(Dima) - Możemy spróbować.
(Viktor) - Podsadzić?
(Seroga) - Nie zgadzam się, wtedy ktoś zostanie na dole. Musi być inne wyjście.
(Dima) - Bezpośrednie wyjście odpada. Chyba, że chcecie umierać długo i boleśnie.
(Alona) - Droga na górę odpada... Droga przed nami odpada... Co nam pozostaje? Nie wykopiemy sobie tunelu...
(Seroga) - Jest jeszcze inne wyjście. Przez okna, zdążyłem się zorientować. Po rynnie i wracamy do poprzedniego miejsca.
(Dima) - Masz gwarancję, że się rynna nie zarwie?
(Seroga) - Żadnej...
(Alona) - Co teraz? Mamy czekać na śmierć...?
(Viktor) - poczuł napieranie na drzwi - Kompania... Mamy problem...
(Seroga) - Co do...
(Viktor) - Zaczyna się... Musimy zdecydować, teraz...
(Seroga) - Dima, masz pomysł?
(Dima) - Jeśli coś by się miało stać, nie możemy iść wszyscy razem.
(Alona) - Nie wiem, co myśleć...
(Seroga) - Bierzcie się za rynny, Wasza dwójka. My pójdziemy starymi śladami.
(Viktor) - Dacie radę... Musicie...  Słuchajcie, cokolwiek się zdarzy, nie wracajcie się po Nas... Zabraniam Wam, słyszycie?
(Dima) - Viktor...
(Viktor) - Po prostu uciekajcie...! - zawiasy puszczały
(Alona) - wyszła przez okno - Dima...?
(Dima) - rozglądał się - Nienawidzę takich momentów...
(Seroga) - do Dimy - Nie zawsze mamy wpływ na takie...
(Dima) - spojrzał na Serogę - Wiesz, że możesz...
(Seroga) - Już postanowione. Pójście na łatwiznę, oznaczałoby zostawienie Viktora... Nie mogę tego zaakceptować.
(Dima) - Będziemy na Was czekać, bez Was nigdzie nie pójdziemy...  - wyszedł przez okno
(Alona) - wdrapała się - No, złap się - wyciągnęła rękę
(Dima) - Nie mogę uwierzyć... - wsparł się
(Alona) - podbiegli do dziury - Nie widzę ich...
(Dima) - Jesteście tam...?!
(Seroga) - głos z dołu - Dima, nie możemy wyjść waszym wyjściem... Zarwałeś strop, tylko szczur się przeciśnie...
(Viktor) - głos z dołu - Kurwa... - drzwi padły - No dawajcie, skurwysyny...
(Dima) - Wydostaniecie się?
(Seroga) - głos z dołu - Jest jakieś przejście, ale zamknięte... Nie mamy czasu...
(Viktor) - głos z dołu - Mogę to otworzyć, ale muszę mieć ich na dystans... Wiem, że to chore, ale... Może to zasypać... To ich spowolni.
(Alona) - Wiecie, o co prosicie? To śmierć samobójcza... Zasypie was, a razem z wami waszą historię!
(Viktor) - głos z dołu - Dima...! Wiem, że masz jakiś plan...
(Dima) - Widzę tylko wielki worek z karbidem i kanistry z benzyną.
(Seroga) - głos z dołu - Nasącz worek, podpal go i rzuć w dół.
(Alona) - do  Dimy - Zabijesz ich...
(Viktor) - głos z dołu - zaczęli strzelać - Do chuja...
(Dima) - Musimy im pomóc. Nie poradzą sobie.
(Alona) - Odbierając im życie, chcesz im pomóc?
(Dima) - Nie mamy pewności, ale... Nie pozwolę, by trupy ich dopadły... - wylał na worek benzynę
(Alona) - wyjęła zapalniczkę - Do dzieła... - podpaliła
(Dima) - krzyknął - Szykujcie się...! - zrzucił worek
(Viktor) - głos z dołu - Jestem pusty... Nie teraz...
(Seroga) - głos z dołu - Pospiesz się... Zanim... - cisza
(Dima) - Chłopaki... - zamilkł
(Alona) - Może jeszcze coś się da zrobić... - usłyszała wybuch - A może jednak nie...
(Dima) - spojrzał w dziurę - Viktor! Seroga!
(Alona) - dotknęła jego ramienia - To na nic, już ich nie ma...  Nie udało im się...
(Dima)  - Zrobiłem jak chcieli, miało ich to uratować... - westchnął - Nie wiem czy umarli, ale... Nie ma ich tutaj, nawet nie wiem, gdzie są...
(Alona) - Czas ruszać dalej, budynek długo nie wytrzyma.
(Dima) - Nie wiem, co gorsza, co Nikicie powiem... Znów spadnie na mnie odpowiedzialność.
(Alona) - My wiemy jak było. Ja wiem, że chciałeś dobrze. Możliwe ja chciałam się wycofać.
(Dima) - Nic ci nie jest?
(Alona) - Za dużo cierpienia... Jest to takie dziwne... Chcę nie czuć zła w sobie, ale mózg nie może myśleć inaczej... Tłumienie tego w sobie nie ma sensu.
(Dima) - Każdy ma tyle samo dobra, co zła. Nie ma nic pośrodku.
(Alona) - Dima, chodzmy już... Nie chcę na to patrzeć...
Nie czekając na dalszy rozwój wypadków owa dwójka pobiegła  dalej, połowę drogi mieli prawie za sobą. Budynek, skąd wydobywało się światło, był przed ich oczyma, lecz problem stanowił brak budynków na wprost, musieli obiec  je z innej strony. Alona teraz prowadziła, rozbiegła się po czym złapała się sąsiedniego parapetu. Nieszczęście chciało, że jedna płytka ułamała się, a dziewczyna wisiała na jednej dłoni, a ciężar na plecach ściągał ją niżej. Nim Dima zdążył zareagować, Alona spadła kilka metrów niżej, lądując na aucie. Nie ruszała się przez chwilę, lecz kilka sekund po, podnosiła się. Chłopak szybko do niej dołączył, bo nie mógł jej zostawić samej w takim momencie.
(Dima) - Dziękować, żyjesz...
(Alona) - wstała - Nie dziękuj na zapas - złapała się za plecy - Będzie ślad po tym...
(Dima) - Popatrz, to już prawie tutaj. Wystarczy przebiec plac, minąć parę budowli.
(Alona) - Zapomniałeś o istotnym problemie. Jesteśmy jak w klatce, między wilkami. Tu jesteśmy bezpieczni, ale postawimy krok tam, będziemy w tarapatach.
(Dima) - Może teraz ja poniosę twój plecak?
(Alona) - Nie musisz, ale skoro chcesz... - zdjęła plecak - poczuła ból
(Dima) - założył plecak - To nie wydaje się być zwyczajny ból. Trzeba to sprawdzić, w wolnej chwili.
(Alona) - Być może mądrze prawisz... Co proponujesz na ten moment?
(Dima) - W twoim stanie nie bardzo możemy się wspinać...
(Alona) - Jestem tutaj.
(Dima) - Wybacz... Nogi masz sprawne, prawda?
(Alona) - Tak sądzę.
(Dima) - Trzeba po ziemi się tam dostać. Prosty bieg, ewentualne przeskoki. Dasz radę?
(Alona) - A mam jakiś moralny wybór?
(Dima) - To kilkaset metrów. Tylko przy budynku się ich kręci więcej.
(Alona) - Zabrałam trochę karbidu, nim zrzuciłeś worek. Sądzisz, że się może przydać?
(Dima) - Może odwrócić uwagę. Ale jak go wykorzystać...?
(Alona) - Mam w plecaku jakąś szmatę starą. Można owinąć ładunek w to, a potem pierdolnąć w kosmos. Taki jest mój plan.
(Dima) - Co nadal nie tłumaczy, jak mamy dorzucić. Chcesz palący ładunek wybuchowy trzymać bezpośrednio w ręku?
(Alona) - Tylko jej koniec będzie czysty. Zawiążę supeł, to będzie przypominać granat. Od razu po zapaleniu wyrzucić.
(Dima) - odwrócił się - Bierz to, co Ci potrzeba...
(Alona) - wyjęła materiał - To jest to, czego nam potrzeba... - zawinęła karbid w szmatę
(Dima) - Oby Ci nie rozwaliło ręki.
(Alona) - Jestem z tobą, czyż nie?  Będziesz pilnować, bym czegoś nie odwaliła.
(Dima) - Pamiętaj, jak będziemy blisko, użyj tego.
(Alona) - Ćwiczyło się rzuty dyskiem kiedyś. Wyrzucę tak daleko, jak tylko się da.
(Dima) - Cokolwiek, by się stało, nie zawracaj, rozumiesz?
(Alona) - westchnęła - Rozumiem
Wiatr zdawał się mocniejszy, zaczął padać śnieg. Po wyjściu Dimy i Alony, ich obecność została zauważona przez mięsożerców. Dima od razu dał znak, by biec przed siebie. Przeskok przez płot, zeskok niżej. Alonie sprawiało to trudność, z powodu swojego upadku. Chłopak szybko napędzał dziewczynę, eliminując przy tym wszelkie zbliżające się trupy. Kiedy dziewczyna się zbliżała, pchnął jedno truchło na drugie, i pobiegli z Aloną dalej. Chwilę potem tajemniczy budynek stał przed nimi. Teraz nastąpił moment dystrakcji truposzy. Dziewczyna wyjęła ładunek, zapaliła go, po czym tchnęła z całej siły zapalnik w dalsze rejony dzielnicy. Nastąpił niewielki wybuch, który zwrócił uwagę zombie. To dało dwójce chwilę, by dostać się do środka budowli. Otóż tak się stało. Przez nikogo nie zatrzymywani, wbiegli po schodach do wnętrza. Jednakże otwarcie drzwi poprzez uderzanie xz ramienia, zwróciło uwagę niektórych trupów. Dima szybko po otwarciu, zasłonił drzwi biurkiem, które stało obok, a klucz, który był w drzwiach, przekręcił. Wydawało się, że mogą odetchnąć.
(Alona) - Boże... Co to było... - słyszała dobijające się stado
(Dima) - To było...
(Alone) - Niezłe?
(Dima) - Ta... Brakowało mi tego słowa...
(Nikita) - To było głupie, to co zrobiliście - z założonymi rękami
(Alona) - Nikita, prawda? Czyli tu Ty dawałeś znaki.
(Nikita) - Jakie znaki?
(Dima) - Widzieliśmy światło. Pochodziło stąd, jestem pewny.
(Nikita) - Nie miałbym nawet czym. Powinniście iść na górę, ludzie Was oczekują.
(Dima) - Wiedzieli, że przyjdziemy?
(Nikita) - Zauważono jak tu biegniecie, a tamten huk... Nie dało się go nie słyszeć, za mną, parni.
(Alona) - z bólem po schodach - Nienawidzę schodów...
(Nikita) - Pomóc jakoś?
(Alona) - To nic takiego, miałam drobny wypadek, ale jestem cała. Muszę odpocząć, nic więcej.
(Dima) - Skoro Ty tu jesteś, jest tutaj Lera?
(Nikita) - Nie było jej tutaj, od czasu rozdzielenia przy ciężarówce.
(Dima) - Myślałem, że trzymaliście się razem. 
(Nikita) - Panował chaos, odruchowo każdy biegł tam, gdzie było wygodnie. Lera z Nataszą pobiegły w lewo, reszta w prawo. Nie wiemy gdzie mogą być. A z wami nie ma Serogii, Viktora i Mileny... Czyli oni... Zginęli?
(Alona) - Prawdopodobnie...
(Dima) - Milena z pewnością... Ale tamta dwójka... Nie mieli najmniejszych szans, nie mogli otworzyć drzwi na czas... Potem zawaliło się w środku, tego nikt nie mógł przeżyć...
(Nikita) - Przykro mi, przecież ich nie wysłałeś na śmierć. Każdy kiedyś umrze.
(Alona) - A widziałeś może tego młokosa Igora?
(Nikita) - Był z wami.
(Dima) - Ale razem z moim plecakiem spierdolił w siną dal.
(Nikita) - Spokojnie, nie wiedziałem. Na pewno nie było go w pobliżu, byśmy zauważyli.
(Dima) - Racja, jego nie da się przeoczyć.
(Nikita) - na drugim piętrze - Jesteśmy, zapraszam.
(Mihaił) - Dima...
(Dima) - Brajdak... - niedzwidek
(Mihaił) - Te panie już znasz.
(Lika) - Niech mnie, to Ty. Doprawdy - z uśmiechem
(Wiktoria) - Rad jestem, że nadal się trzymasz. Wybacz, że w takich okolicznościach znów się widzimy.
(Dima) - Wy także tutaj? A co z waszym planem tygodniowym?
(Lika) - Co nam pozostało, jak się zabierać stamtąd. Byliśmy w umówionym miejscu, by się zregenerować, po czym szukaliśmy przystani. Skierowało Nas tutaj światło z okna.
(Dima) - Was też?
(Mihaił) - Ktoś zostawił tutaj lunetę, nie na tyle, by widzieć każdego, ale choć daje odblask. Przyciąga trupy, ale także ludzi.
(Dima) - Czyli wcześniej przy sklepie, to Ty świeciłeś mi w oczy.
(Mihaił) - Niewiele widziałem...
(Alona) - Po co się spierać. Twój brat Nas naprowadził, to się liczy.
(Lika) - Wszystko się spieprzyło. Po prawdzie, to wszystko zmierza ku gorszemu.
(Dima) - Śmiem zapytać, było tak kiepsko, że uciekłyście wcześniej?
(Wiktoria) - Nasz wspólny przyjaciel zaczął mylić lodówkę z telewizorem, jak po relanium. To było niedługo po waszym odejściu. Odbiło mu totalnie. Przy najbliższej okazji, dałyśmy drapaka.
(Lika) - Pewnie do tej pory nie łapie, że Nas tam nie ma. Biedne skurwysyństwo.
(Dima) - Głupi ma zawsze szczęście.
(Lika) - A was nie był jakby więcej?
(Alona) - Trochę się podziało po drodze.
(Lika) - Sporo się podziało, z tego co widzę.
(Wiktoria) - Jaki jest wasz stan?
(Nikita) - Trzech martwych, trzech zaginionych.  Plus nasza piątka. Nikt inny się nie ostał.
(Dima) - Macie coś do jedzenia lub picia? Mój plecak straciłem.

Offline

 

#2 2016-01-19 01:27:48

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 4 - Światło w tunelu

(Lika) - A wiesz, że nawet za dużo mamy. Przed odejściem trochę zabraliśmy spożywczych rzeczy. Nie są to rarytasy, ale najeść się najesz.
(Dima) - Dzięki, że na Was trafiłem.
(Lika) - Bez pomocnika byśmy tu nie trafiły.
(Dima) - Musimy przemyśleć, co będziemy robić, ale pierw muszę coś zjeść...
(Alona) - Mi też się to przyda...
(Nikta) - Lika, pomożesz mi z barykadą na dole?
(Lika) - Czemu nie - zeszli na dół
(Wiktoria) - usiadła - Choć wasze mordy widzę, to mi coś poprawia humor, że nie są tu sami obcy.
(Alona) - Nam poprawia, że ktokolwiek tu był.
(Dima) - do siebie - Znajdziemy Cię...
(Alona) - Nie przejmuj się, On tak od jakiegoś czasu.
(Dima) - Lera Nas potrzebuje, a my nie wiemy gdzie jest nawet. Nie ruszę się z miasta, póki jej nie znajdę...
(Wiktoria) - Jeśli to jest ta laska, która była z wami wcześniej, to bądz spokojny. Poradzi sobie.
(Dima) - Nie martwię się o Nią, tylko za nią... Jestem jej to winny. Nie jest istotne, kto mi powie, że jest inaczej. Nie zważając na to, co było kiedyś, czymś trzeba żyć.
(Wiktoria) - A w twoim przypadku, sensem życia jest Lera, prawda?
(Dima) - Nie zamierzam popełniać samobójstwa, w żadnym razie. Jednakże, czułbym się tak, jak teraz.
(Mihaił) - Za to masz Nas. W prawdzie to niewiele, ale zawsze to więcej niż nic.
(Dima) - Lera zna okolicę, znała także ulice z naszej mapy... Może udała się gdzieś tam...
(Wiktoria) - Wstrzymaj konie, Dima. Gdziekolwiek jest, głodny i słaby się jej nie przydasz.
(Alona) - Jest tu gdzieś wóz? Dima ma szalony plan, ale treściwy i sensowny.
(Wiktoria) - Jakaś osobówka stoi na parkingu, tylko jest zamknięty od środka. Jeśli to coś ma pomóc, spróbujemy odblokować przejście.  Benzyny coś zostało, co prawda nie dużo. Z czasem i ona zanika.
(Dima) - wyjął z plecaka Liki bułkę - Jest miejsc dla naszej piątki.
(Mihaił) - Moment, czemu teraz i wtedy była mowa o piątce, skoro jest nasz sześcioro?
(Wiktoria) - Osobówka liczy pięć nieoficjalnych miejsc, szóste to bagażnik.
(Mihaił) - To wiec chodziło mu o to...  Siebie nie liczył.
(Dima) - do siebie - Czasem i tak bywa...
(Alona) - Hmm?
(Dima) - Tylko pomyślałem o czymś, wybaczcie.
(Mihaił) - I tak pójdzie na mnie, więc zaklepię bagażnik. Tylko mnie nie zapomnijcie uwolnić, dobrze?
(Alona) - z uśmiechem - O tobie byśmy mieli zapomnieć? Ty choć nie wiedziałeś, pamiętałeś o Nas.
(Dima) - Co sądzicie o miejscu ucieczki? Coś mało o tym chcecie gadać.
(Mihaił) - Jestem za bardzo stronniczy. Gdziekolwiek byś poszedł, brat pójdzie za bratem zawsze.
(Wiktoria) - Wybacz, nie dosłyszałam. Gdzie macie punkt ewakuacyjny?
(Dima) - Głupio to zabrzmi, ale Gdańsk.
(Wiktoria) - Czemu głupio?
(Dima) - Wiesz, w jakim kraju leży miasto?
(Wiktoria) - W Polsce, a co to ma do tego?
(Alona) - Znasz stereotypy.
(Wiktoria) - Przeszkadza wam to, co o Was mówią?
(Dima) - Nie, ale...
(Wiktoria) - Ludzie potrzebują schronienia, no tylko bez obrazy, nawet siłą...
(Alona) - To jeden z niewielu krajów, gdzie nasza reputacja jest zszargana.
(Dima) - Można zawsze rozważyć Niemcy.
(Wiktoria) - Z tego wszystkiego już wolę konserwatywnych Polaków. Sądzicie, że jest tam wystarczająco miejsca?
(Dima) - Skoro o tym mówili w radiu, to musi być bezpiecznie. Trzeba się przekonać.
(Mihaił) - Powstrzymajcie wodze, trzeba pierw obmyślić wyjazd z Moskwy.
(Alona) - Wojsko mogło zablokować drogi, już raz tak mieliśmy.
(Wiktoria) - Więc będziemy musieli sprawdzić na własnej skórze.
(Dima) - Pozwolicie, że się zdrzemnę?
(Alona) - W sumie, też mi się zbiera.
(Wiktoria) - Śpijcie póki można. Obudzimy Was potem.
(Dima) - przymykając oczy - Dzięki...
2 miesiące wcześniej, parę tygodni po Napadzie, mieszkanie Kiryła
(Dima) - zapukał do drzwi - Kirył...! Otwieraj, do czorta...!
(Kirył) - przez drzwi - A któż to...?
(Dima) - Nie jestem w nastroju...
(Kirył) - otworzył -Dimoj, trafiłeś na dobry moment.
(Dima) - wszedł do środka - Pewnie.
(Kirył) - Miałem po ciebie dzwonić, pewnie po kasę przyszedłeś, a takie pytanie mam. Gdzie Lera?
(Dima) - Nie miała tyle szczęścia, co My.
(Kirył) - Miałem dzwonić, bo facet mnie wydymał... ze 300 rubli dostałem... To nie wystarczy, by wyciągnąć naszą kobietę z pierdla.
(Dima) - Ona nie siedzi... Moment, tylko 300? No to trudno, to gdzie moja działka?
(Kirył) - Jak Ci to... No miałem moment słabości... A klub blisko.. Wszystko na panienki poszło, no i tyle... Jakieś grosze zostały mi...
(Dima) - To chociaż to...
(Kirył) - Musiałem dać na taksówkę, co i tak mi zabrało...
(Dima) - Lera teraz ma kłopot z ojcem, przez Nas, Kirył...
(Kirył) - Choć przestałeś o kasie myśleć. Taki przyjaciel to skarb.
(Dima) - usiadł na krześle - Jakim jestem przyjacielem, skoro zostawiłem ją wtedy.
(Kirył) - Razem ją zostawiliśmy. Pomyśl tak, nie było sądu, czyli nie wyszło najgorzej.
(Dima) - Prócz tego, że kontakt się urwał.
(Kirył) - Szlaban na internet dostała, no i co z tego?  Minie jej, to się odezwie do nas.
(Dima) - A kto jej powie, o naszym przekręcie?
(Kirył) - Z prawdą nie należy tak się spieszyć. Poczekałbym do dogodnej chwili.
(Dima) - Wiesz, aż żyć się odechciewa... Masz wodę?
(Kirył) - wyjął mineralną z lodówki - Nigdzie się nie ruszam bez niej.
(Dima) - Nie tę, hmm, ognistą...
(Kirył) - wyjął wódkę z lodówki - Zgodnie z zamówieniem - klepnął w szkło z uśmiechem
(Dima) - A masz...
(Kirył) - wyjął kieliszki z szuflady - Ja mam nie mieć? Ja...? - Zawsze przygotowany.
(Dima) - No to, za co powinniśmy wypić?
(Kirył) - nalał Dimie do połowy - Wypijmy za spotkanie, oraz, że Lera nie garuje...!
(Dima) - podniósł kieliszek ku górze - Za naszą trójkę!
(Kirył) - zaczął pić z butelki
(Dima) - Kirył?
(Kirył) - Hmm? - pijąc
(Dima) - Zresztą... - wypił na raz
(Kirył) - spojrzał kątem oka - Ktoś puka... Otwórz, to pewnie Igor.
(Dima) - Nie słyszałem nic...
(Igor) - otworzył sam - Skurwesynki piją beze mnie. Jak brzydko.
(Dima) - Nie spodziewaliśmy się przybycia twojego.
(Igor) - Jak nie? Kirył znów zapomniał wspomnieć... - pod nosem
(Kirył) - Z ostatniego zlecenia dostałem kasę, to poszedłem w tan, na dziewoczki, a potem ledwo od taksówki na czterech nogach - szyderczo
(Igor) - Masz życie na lajcie. Kasa wpływa na konto. Na usługi kobiece Cię stać. Zazdroszczę.
(Kirył) - Zyskasz na pewno kiedyś. Szybciej niż myślisz. Mi bardziej leży kasa, Tobie może co innego.
(Dima) - Panowie, pamiętajmy o naszej solidarności.
(Igor) - Choć do grona doszedłem ostatni, to dobrze mówisz. Oby ten kwartet wytrzymał jak najdłużej. Do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej.
(Kirył) - wyjął drugą butelkę - Igor?
(Igor) - Wybaczcie, ale nie zamierzam kaca mieć. Jutro do pośredniaka... - westchnął
(Dima) - W końcu coś znalazłeś?
(Igor) - Najwyższy czas. Ojciec mi żyć nie daje.
(Dima) - Po to są starzy, by się martwili. 
(Kirył) - wykręcił numer telefonu
(Igor) - Dima, jestem od jakiegoś czasu pełnoletni. Chodzę na imprezy, wyrywam laski, mam nawet dowód. No może z tym drugim gorzej, ale poza tym trzymam się jakoś.
(Kirył) - szeptem - Czy to burdel... Przepraszam, dom publiczny?
(Dima) - A ja ile mam lat? Po prawdzie to młodszy brat ma lepiej, a nie jest w pełni wieku.
(Igor) - Niesprawiedliwość społeczna. Chuchać chuchają bardziej na młodszych, jego mać... Miałbym jak Ty, miałbym lepiej. Czy twoja rodzina nie potrzebuje lokatora?
(Dima) - Nie, niestety nie potrzebuje.
(Kirył) - Aha... Chciałem - czknął - Zamówić dwie sztuki... No tak, dwie dziw... Dziw... No co Pani...Że ja nie mam kultury? Nie dała mi Pani nawet dokończyć... Dziewczyny... Przez panią się zestresowałem...
(Igor) - Bracie, co Ty odpierdalasz?
(Kirył) - machnął ręką - Zamawiam nam towary, lubicie bufory sto plus czy dwieście?
(Dima) - Nie podoba mi się to.
(Kirył) - Dima, Lery przecież nie zaprosimy. Nie przyszłaby i tak.
(Dima) - Wiesz, pocieszyłeś mnie...
(Kirył) - Widzisz - napił się - do telefonu - Jest tam Pani? Halo...!
(Igor) - zabrał Dimę na bok - Mam wieści od Lery, nieoficjalne.
(Dima) - Czemu nie przy Nim?
(Igor) - Nie wypił dwóch i się najebał, jeszcze by coś odwalił.
(Dima) - Co wiesz o Lerze?
(Igor) - Napisała z obcego numeru sms, mam go jeszcze.
(Dima) - Skąd miała twój?
(Igor) - Kiedyś na vk pisaliśmy. Sam wiesz, mam numer prostszy od twojego.
(Dima) - Zmiana numeru kosztuje...
(Igor) - Czytaj - pokazał wiadomość
(Dima) - "Wybacz, że z takim opóznieniem piszę, lecz mój kochany Tatuś zabrał mi telefon. Dał kiblowanie w domu i zakazał kontaktu z wami, a i bym zapomniała... Nałożył jakąś apkę mi na telefon, nie oszukam tego gpsa...  Jeśli możesz, przekaż chłopakom, że w najbliższym czasie coś wykombinuję i skontaktuję się z nimi przez neta. Nie znam terminu, ale niedługo z pewnością. Trzymaj się."
(Igor) - Więcej nie dostałem. Kontakt się urwał.
(Dima) - Czyli nic jej nie jest...
(Igor) - Lerze? Jej by miało się coś stać. Laska jest niezniszczalna.
(Dima) - Każdy ma słabości.
(Igor) - Sprawdzaj vk lepiej. Może napisze jeszcze dziś.
(Dima) - Wolę nie uprzedzać faktów.
(Kirył) - zakradł się - Skoro mowa o tym... Ośmieliłem się zaprosić trzy dziw... Dziewczyny...! Piszecie się? Na krechę poszło.
(Igor) - Nie mam dobrej odpowiedzi...
(Kirył) - Chłopaki, proszę, nie zostawiajcie mnie... One mnie zgwałcą...
(Dima) - Pomógłbym Ci, ale mam ważną rozmowę.
(Igor) - A ja muszę iść spać, by wstać trzezwy.
(Kirył) - Możecie tutaj, u mnie jest wifi i łóżko.
(Igor) - Nie dziś, może innym razem. Dima, idziemy? Muszę Cię spytać jeszcze o coś.
(Dima) - Kirył, następnym razem
(Kirył) - Nie wiecie co tracicie, ale jakby coś... No to... No to dzwońcie... Kurwa, bateria... No to pukajcie, najlepiej dwa razy.
(Dima) - Nie będziemy przeszkadzać, tylko nie zadłuż się.
(Kirył) - Spoko, mam łeb na karku. Niedługo nowe zlecenie się znajdzie.
(Dima) - Skończyłem z Tym...
(Kirył) - Miałeś iść chyba? To może sprawdz w domu czy Cię nie ma - ironiczny uśmiech
(Igor) - Dima - kiwnął głową - Idziemy...
Terazniejszość, kilkanaście minut pózniej
(Mihaił) - stuknął brata w ramię - Dima, pobudka... Mamy to, blin, mamy to... - pobiegł
(Dima) - przetarł oczy - Która godzina?
(Alona) - Zbliża się wieczór, nieubłaganie.
(Dima) - Gdzie on pobiegł?
(Wiktoria) - Zaiste do garażu. Musieli go otworzyć, najwyższy czas.
(Dima) - Sprawdzmy go - biegli do piwnic
(Lika) - Hej, panie Borodastow, nie tak prędko. Zachowaj siły na pózniej.
(Dima) - Noce są dla nas najgorsze, jeśli jest szansa, wyrwać się stąd i znalezć pozostałych, wykorzystajmy ją...
(Alona) - A co jeśli...?
(Dima) - Nie zamierzam myśleć inaczej.
(Alona) - Nie możesz przecież...
(Dima) - Nie będę myślał inaczej...
(Alona) - w piwnicy - Nie chcę być tutaj głosem rozsądku.
(Wiktoria) - Coś znajdziemy na pewno, jeśli moje zdanie coś tutaj zmienia.
(Nikita)  - Minimalnie zawsze. Oblukajcie ten furgon. To jest...
(Mihaił) - Gówno?
(Nikita) - Trochę go czuć od rdzy, ale jest na pewno na chodzie. Trzeba to ogarnąć, a jako, że jedyny z tej gromadki coś wiem o silnikach, to sprawdzę sam - otworzył klapę
(Dima) - Jest szansa, że jeszcze Dziś wyjedziemy?
(Nikita) - Spieszymy się, hmm? Pojęcia nie mam. Ja radziłbym przeczekać noc i wczesnym rankiem wyjechać. Po ciemku kij wiesz co na Ciebie może wskoczyć.
(Dima) - Lera przecież może tam walczyć o życie...
(Nikita) - Zaufaj doświadczonemu koledze, że wystawianie się zjadaczom przysporzy Ci więcej cierpienia. Tak jak to było z Mileną i z resztą.
(Lika) - Zamiast tego warto się skupić na naszych mózgach, czy organach, jeśli moje zdanie coś tutaj zmienia.
(Dima) - Skończcie ciągle to powtarzać.
(Wiktoria) - A radzimy Ci coś nie teges? Każdy tutaj chce, by reszta naszej kamandy była cacy.
(Nikita) - Dima, nikt w tym miejscu nie chciałby ciebie skrzywdzić. Zależy nam na czasie, tylko...
(Dima) - Tylko pośpiech jest naszym największym zabójcą, tak rozumiem.
(Nikita) - No to mamy szczęście, damy i gaspada. Rdza pokryła tylko skrawki silnika, sądzę, że do porannego wyjazdu zdołam to wyczyścić. Dima, wrzuć na luz... Może to złe słowo, postaraj się nie myśleć o tym teraz. Pomyśl o czymś innym, zajmij się... No nie wiem, rozważeniami z przeszłości.
(Dima) - Nazbyt już dziś o tym myślałem, zgaduj dalej.
(Nikita) - westchnął - Ludzie, ktoś ma pomysł?
(Alona) - Może potrzebujesz pobyć sam, Dima?
(Dima) - Możecie spać, ja dziś już nie zasnę... Nie minął tydzień od kiedy żyjemy z dnia na dzień...  Wszystko idzie na chuj... Przyszliśmy w większej ekipie, by ten zjebany świat przeżyć do końca, kurwa... A co się dzieje? Tkwimy tutaj, a z każdą godziną nasi przyjaciele są coraz bardziej poza naszym zasięgiem... Jeśli trzeba, mogę sam pójść ich szukać...
(Mihaił) - Brat, spokojnie. Nie działaj pod wpływem emocji.
(Dima) - A co Ty możesz, czy Ty czułeś coś kiedyś do kogoś, poza własnym narcyzmem...?
(Mihaił) - Owszem, straciłem rodziców... Straciłem też Nataszę...
(Nikita) - chrząknął - No proszę.
(Dima) - Miha...
(Mihaił) - Myślisz, że tylko Ty coś straciłeś...? - ze łzami w oczach - Znałem ją chwilę, zdążyliśmy niewiele zdań ze sobą zamówić, lecz to wystarczyło, byśmy poczuli wspólny język... Też chciałbym ją odnalezć, móc ją objąć i poczuć, że świat wokół nie jest równie pojebany, co kiedyś.
(Alona) - Seroga i Viktor nie żyją, więc... 
(Mihaił) - Jest wystarczająco silna, wiem to.
(Wiktoria) - Miłość, to przelotne uczucie, zgubne momentami. Zbyt wielkie przywiązanie bywa złudne. Przyzwyczajasz się, dbasz o to, a gdy obumiera, nie umiesz sobie poradzić z życiem. A bo mało samobójców jest wśród Nas, w sensie na świecie.
(Dima) - Nie jestem jak Inni. To, że świat zwariował to jedno, a głupota ludzi to drugie.
(Nikita) - Dima, więc głupotą nazywasz dbanie o uczucia? A powiedz mi, co sprawia, że nadal jesteś tutaj z Nami, przyjacielu?
(Dima) - To wyjątek.
(Nikita) - Żaden wyjątek, nie musisz grać przed nami. Ta dziewczyna, Lera, ona Cię motywuje do działania. Inaczej dalej siedziałbyś na dupie w swoim domu i czekał na śmierć. Kiedy ludzkość się łamie, muszą znalezć się tacy, którzy oprą się złym wpływom. Jeśli nie miłość, to przyjazń Nas prowadzi. Pomyślcie o tych, którzy nie dotrwali do teraz. Czym oni się kierowali...?
(Mihaił) - Wiarą?
(Nikita) - Bywająca często iluzją, ale tak. Motywacji może być nieskończenie wiele, jeśli potrafimy tylko nakreślić swój cel. Dlatego jesteśmy tutaj. Dlatego wciąż myślimy naprzód. Dlatego pamiętamy o zmarłych i kontynuujemy ich marzenia o wolnym kraju...  Życie składa się w pewnych etapów. Ma to swoje dobre strony.  Przechodząc z jednego w drugi dostajemy od losu idealną szansę, by coś zmienić. Przez 4lata chodziłem do zaoczniaka, oceny i wyniki w nauce zadowalające, by nie rzec bardzo dobre. Wszyscy byli przekonani, że to mój kierunek, mój przyszły zawód. Ale nie. Dlaczego? Mógłbym wymyślić bardziej namacalny argument, ale powiem tak – to nie było TO. Nie czułem tego, nie jarało mnie to, nie odbierałem tego jako moje życie. I właśnie nadarzyła się okazja – matura, koniec szkoły, wybór studiów – by to zmienić. I zaryzykował. Poszedł w ciemno. Ale przynajmniej nie będę sobie pluć w przyszłości w twarz, że nie spróbowałem. Nawet jeśli mi się nie uda. Bo w próbie tkwi piękno.
Więc wam też radzę spróbować. Jeżeli to, co robicie nie jest tym, co czujecie, to coś z tym zróbcie. Bo tylko wy macie na to wpływ. Wiem, że jest mnóstwo czynników – rodzice, koledzy, opłacalność dzisiejszego świata. Ale póki macie siły, możliwości, to podążajcie za marzeniami, pragnieniami. Bo mama, tata, brat, kolega może wam wybrać zawód, pracę, ale nie może wam wybrać życia. Choćby nie wiem jak chciał, znajdzie się taki moment w życiu, gdy będziecie się musieli z czymś zmierzyć całkiem sami.  Będziecie musieli stawić czemuś czoła. I sami powiedzcie – czy nie wolicie zmagać się z celem, który DLA WAS ma znaczenia? Bo życie, które otrzymaliście, to WASZE życie i macie prawo do tego, by zrobić z nim, co chcecie. Macie prawo do walki o samych siebie, prawo do prób, popełniania błędów i prawo do dokonywania WASZYCH wyborów.
(Dima) - Teraz jesteśmy osamotnieni w decyzjach. Już nie ma przy nas rodziny, tylko obce twarze. I nikt nie zabroni nam działać zgodnie z przemyślunkiem.
(Nikita) - Dlatego nie zabroniłem tobie opuścić Nas. Apelowałem tylko, byś nie tracił ducha. Doświadczyłeś już śmierci bliskich, nie trać sensu bytu. Bo możesz zostać sam, a potem co? 
(Dima) - Zależy mi tylko na Lerze.
(Mihaił) - Tak samo jak mi na Nataszy. Przeczekajmy do rana, Dima - spojrzał na brata
(Alona) - Posłuchajże brata, Dima, dobrze?
(Dima) - wziął oddech - Niech będzie, ale ani godziny dłużej.
(Wiktoria) - Jakie to przekorne się zrobiło.
(Lika) - Przekorne w chuj, Lika. Myślę, że to był dobry plan się tu dostać.
(Nikita) - Moja mowa nie musiała dotrzeć do twojej głowy, bo każdy myśli jak myśli, Dima, ale iż dotrzeć mogła do serca, wątpliwości nie mam. Straciliśmy trójkę ludzi, żyjmy dla nich dalej.
(Dima) - Jednakże...?
(Nikita) - Jednakże ratujmy tych, których można jeszcze uratować.
(Alona) - Nikita, zajmij się rdzą, dobrze?
(Nikita) - Mam się zamknąć, rozumiem - uśmiechnął sie - No już się zabieram do roboty.
Wieczór przeminął szybko w pracy, noc zawitała równie prędko. A gdy większość spała, Dima był jedynym, który nie zasnął. Oparty o ścianę, wpatrywał się okno na księżyc, kiedy jego kompanii regenerowali siły, a on nie potrafił. Wyjął z plecaka butelkę, napoiwszy się ostatnimi kroplami, oparł dłoń o zgiętą nogę w kolanie, a zamyśliwszy się na dłużej, nie poczuł ulgi, ani pocieszenia. Dodatkowo trupie jęki domagające się pożywienia, nie pozwoliły mu zapomnieć, co się stało z Mileną, w momencie, gdy się zawahał. Co się stało z Serogą i Viktorem, gdy coś poszło nie tak. Możliwe wyrzuty sumienia zmniejszyły się, lecz wspomnienia pozostały. Słowa Nikity mimo tego lekko podbudowały go, na tyle, że wstał, podszedł do okna i usiadł na kamiennym podniszczonym parapecie. Zaobserwował jak stado zmienia położenia, zauważył cele najbliższych poszukiwań. Miejsca, gdzie reszta grupy mogła zbiec. Jeśli Lera miała być gdzieś, musiała być gdzieś tam.
05:30, wczesny ranek
(Mihaił) - przecierając oczy - Dima, pora już wsta... - spostrzegł nieobecność brata
(Alona) - ziewnęła - Gdzie on jest?
(Lika) - Patrzajta, tam jest - pokazała na okno
(Alona) - Długo tak siedzisz? Spałeś?
(Dima) - Wszyscy obecni wiedzą, że nie mogę zmusić ciała do tego wysiłku.
(Nikita) - Mniemam, że skoro wypoczęliście to...
(Dima) - Jest ranek, prawda?
(Wiktoria) - Ktoś się niecierpliwi.
(Nikita) - Trochę będzie ciasno.
(Lika) - Jest drugie wyjście. Macie te swoje punkty, racja? Ustawcie tak kolejność, by na końcu być w pobliżu. W końcu nie starczy dla wszystkich miejsca.
(Dima) - O czym myślisz?
(Lika) - Pamiętasz miejsce spotkania, o którym mówiliśmy dawno temu?
(Mihaił) - Te przy granicy miasta?
(Lika) - Dokładnie.
(Nikita) - Lika, co proponuj