#1 2018-09-01 00:00:32

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 48 - Lepsze jutro

Na białych płytkach rozlewała się krew, a większość cieczy zaczęła spływać ku dołowi, delikatnemu zagłębieniu. Po lewej stronie, pod gruzami budynku, wyglądającego na znajomy, ktoś spoczywał w bezruchu. Nad ruinami krążył dziwny cień, ze świecącymi ślepiami, jakby sprawdzający teren wokół. Człowiek leżący nieprzytomny wydawał się być bez życia. Cień przybrał postać starca w błękitnym płaszczu, z metalowymi elementami pod spodem, przypominającymi fragmenty zbroi. Spod skórzanego kaptura wyłoniła się szczęka z kilkudniowym zarostem. W dłoni dzierżył miecz, wiadomego pochodzenia, ubrudzonym we krwi. Dla pewności spróbował wyczuć puls, żeby nie plamić sobie bardziej ubrania. Nie wyczuł niczego żywego. Nie pogardził przezorności, wystrzeliwując łańcuch z ostrym końcem w gruzowisko. Mocne ostrze na końcu łańcucha przebiło się przez zrujnowane ściany, wydając z siebie znaczący dźwięk przy penetracji ciała poprzez plecy i brzuch. Charakterystyczny pomruk świeżej muskanej krwi miał oznaczać, że po tym nikt nie powstanie. Jednakże, przy próbie wyjęcia automatycznie łańcucha, nie było reakcji. Jegomość podjął się manualnego wyjęcia. Szarpnął jednym pewnym ruchem ręki do siebie, wyszło, lecz z drobną komplikacją. Po kilku sekundach ów łańcuch został użyty przeciwko właścicielowi. Nie jest wiadome jak, lecz Mathias zdążył w ostatniej chwili wyrwać końcówkę i wbić Thiasamowi prosto w serce, niczym kołek osikowy. W tym samym momencie ujrzał w swojej miednicy własny miecz, który wyrwał mu wcześniej przeciwnik. Obaj panowie nie byli zdecydowani paść, wręcz przeciwnie. Odniosło się wrażenie, że mimo takich ran, mniejszych czy większych, nadal pragną skończyć to wszystko, nawet jeśli z tej walki żaden nie wyszedłby żywy.
(Thiasam) - Jeszcze dychasz? Dałbym rękę uciąć, że uchodziło z ciebie życie. Twoja siła i wytrzymałość dorównuje twoim przodkom, tak, zdążyłem całe drzewo genealogiczne przestudiować.
(Mathias) - Jeśli jest mi pisana śmierć, umrę, lecz ty ze mną... Tak jak obiecywałem ci dawno temu.
(Thiasam) - Głupku, nadal sądzisz, że uratujesz siebie? Zbyt długo dałeś sobą kierować. Byłeś moim cieniem, a ja gościem, któremu pozwoliłeś na zbyt wiele. Gnieździłem się, pożytkowałem, a dusza zgrała się z ciałem. Mówiłem, że jesteśmy połączeni. Zerwanie tego poskutkuje powolną agonią w ciele rośliny, staniesz się innymi słowy warzywem, nie mogącym nic. O to walczyłeś? Staniesz się centrum zainteresowania, z litości. Przyjąłeś na siebie voltarski dar, a nie umiesz się nim posługiwać!
(Mathias) - Na tyle się zaznajomiłem, że powstrzymałem książęcych braci, którzy zawierzyli swoje życia dla mnie. Spętałeś ich, zmusiłeś do posłuszeństwa... Wiedziałeś, że będę musiał zabić.
(Thiasam) - A zabijasz pierwszy raz? Otrząśnij się, w głębi duszy robiłeś tak wcześniej, na długo przed naszym spotkaniem. Ci wszyscy ludzie, którzy się od ciebie odwrócili, znajomi czy rodzina, porzucili twoją osobę, odrzucili cię. Pozbawiłeś życia wielu osobom, słusznie. Śmierci, te niedawne, nie musiały stać się jednymi z całej gromady... I ty dobrze wiesz o tym.
(Mathias) - Skrzywdzili mnie, fakt, ale nie miałem poczucia do fizycznej zemsty. Sami wybrali, to był ich wybór. Nigdy nie zmuszałem ludzi do pozostania przy mnie. Kusić również nie zamierzam.
(Thiasam) - Co z tobą zrobiła tamta dziewczyna, Mathias... Dałeś sobą pokierować, jak kukiełka. Pójdę po nią, zerwę nić kłamstwa...
(Mathias) - Nigdzie się nie wybierasz, Thiasam. Dopilnuję tego.
(Thiasam) - wyrywając ostrze łańcucha - Jak tego dokonasz? Sam ledwo stoisz, a ja wchłonę kolejną esencję, przyspieszając moją regenerację.
(Mathias) - Na pewno coś wymyślę... - łamiąc miecz w pół - Sporo miałem czasu na rozmyślanie.
(Thiasam) - usunął swoją iluzję - Dość sprytnie, lecz zawodnie... Hmm...?!
(Mathias) - Wykrwawimy się wspólnie, nie inaczej - usunął swoją iluzję
(Thiasam) - Cały czas obijaliśmy się iluzjami... Więc te wszystkie twoje skradanki, miały większy sens. Wykorzystałeś otoczenie dla zmyłki, tak jak ja wykorzystałem sprzyjający wietrzysty puchaty śnieg.
(Mathias) - Nie zostało ci wiele czasu, na ratunek swoich. Niedługo horda zaleje miasto. Skupiasz się na mnie, naprawdę, gdy tam giną niewinni.
(Thiasam) - Trudno walczyć na dwóch frontach, racja. Ja przygotowałem Kordon na taką ewentualność. Wy staraliście się utrzymać porządek bez zmian, a to są efekty. Do tego doszło, że twoi dawni towarzysze znów chadzają po ziemi. Działają pod moją komendą. Wielu na pewno kojarzysz. Zdobyłeś większą świadomość, niżeli sądziłem. Przybliżę ci pewną kobietę, jest jedną z podkomendnych. Dawno jej nie widziałeś, od czasu pamiętnej nocy w Gdańsku... Głupio, że stoicie po różnych stronach stołu.
(Mathias) - Jak śmiesz ją przywoływać?! Nie powinno się tak stać, wiem, cofnąłbym czas.
(Thiasam) - Nie zmienisz przeszłości, a przyszłość kształtuje się teraz. Wystarczy, że poddasz się, odetnę ci źródełko po twoim pokonaniu. Reszta pozostanie przy życiu, jeżeli mogę tak to nazwać. Nie chciałbyś znów jej ujrzeć własnymi oczyma? Chciałeś jej powiedzieć tyle, a nie zdążyłeś. Masz szansę to zmienić, Natalia na pewno doceni twoją reakcję.
(Mathias) - Będzie jak będzie. Zrobię to po mojemu. Owszem, mam jej jeszcze wiele do powiedzenia. W moim przypadku wystarczy kilka słów, które wypowiem przed odesłaniem zagarniętych dusz. Wyrwę te dusze z ciebie, ponieważ nie walczę już sam. Masz swój antyczny miecz, ja mam swój. Różnica taka, że moja stal nosi życie, które nie odeszło. Twoja klinga nigdy nie poznała czegoś takiego, sama nosząca w sobie wyłącznie śmierć.
15 godzin wcześniej, Kombinat w Płocku
Siła wybuchu, który miał miejsce niedawno, była na tyle silna, że centrum miasta praktycznie zamieniło się w jeden głęboki jar, z wydrążonymi korytarzami miejskiego labiryntu. Ucierpieli głównie znajdujący się zbyt blisko eksplozji, najbardziej po białej stronie, choć kilku czarnych również pożegnało się ze światem. Wedle doniesień, Thiasam był tam widziany, lecz jego ciała nie znaleziono, toteż zapewne dalej hasa w cieniu, pozostając nieuchwytny. Szczęśliwie się złożyło jednak, że osoby narażone na rychły zgon w torturach, zostały wyratowane. Większość  odparła ataki najeźdźców, lecz oni nadal grasowali w okolicach, regenerując rany. Praktycznie lewa strona nie poznała wolności, ukrywając pośród mroku kordonistów. Kombinat utrzymał się cały czas, dzięki rosyjskim oddziałom, które zobowiązały się czuwać przy osobach niezdolnych do walki. Przebywające podziemna drogę persony Dywizjonu szczęśliwie dotarły do obiektu, nie napotykając prócz zamarzniętych ciał żadnych zbędnych problemów. Na dodatek Iren, zgodnie z obietnicą, czekała na tułaczy za samą bramą do kombinatu, a obok niej Aven, składający raport tyczący się wylotu Kazimira do Krasnojarska.
(Iza) - Jak droga, Aven? Trochę to trwało, nim uporządkowaliśmy sytuację. Przynajmniej na teraz.
(Aven) - Cisza przed burzą. Zawsze tak było - westchnął - Oczekują, że horda nieco podłoży nam kłód pod nogi. Nieco racji mają. Przeanalizowałem trasę z map dostarczonych cyfrowo przez Kazia, odbiegają trochę od naszych założeń, ale nie są krytyczne.
(Osa) - Do rzeczy, cholera...
(Aven) - Trupia armia nadejdzie w ciągu kilkunastu godzin. Dlatego zwlekają. Martwe grupki rozdzieliły się. Na uśmiech losu, wszystkie trepy nie przejdą przez miasto, a o kilka kilosów miną. Większość jednak uczyni sobie przemarsz, nieunikniony.
(Iza) - Gdzie jest Maja? Muszę się z nią zobaczyć.
(Iren) - Jest bezpieczna. Sektor A3, klatka z drutem kolczastym na oknach. Nakarmiliśmy też najbardziej potrzebujących, ograniczając rację dla pozostałych do minimum.
(Joanna) - Coś było jeszcze w tym raporcie, Aven?
(Aven) - Chyba nie, a moment... Szedł komunikat o lecącym pocisku kierowanym, kilka minut przed wystrzałem. Źródłem był Krasnojarsk.
(Iza) - To jakim cudem nie dowiedzieliśmy się o tym wcześniej?
(Iren) - Coś musiało blokować sygnał. Nic dziwnego, że większość tamtejszych padła od nas... Pojawiła się czarna owca, to ślepe wilki ruszyły w pogoń. Rozgromili większość, a cel uciekł... Tego człowieka nie da się ot tak złapać. Jego trzeba po prostu uśmiercić na dobre.
(Osa) - To urządźmy prowokację. Macie te voltarskie hop siup, więc w czym kłopot? Zwabić człeka, podrzucić nadajnik, a potem po cichu odciąć drogę. Nie będzie wyjścia, dojdzie do walki... A co innego nam pozostaje, powiedzcie mi, hmm?
(Joanna) - Rzadko przyznawałam rację, wszak, awanturnik ma słuszność... Bawimy się w pajacerkę, chodzimy w ekipach, a on wyłapuje. Najlepiej wykorzystać moment, gdy jeszcze horda nie nadeszła. Wtedy będziemy mieli na głowach nie tylko Thiasama, lecz i setki, jak nie tysiące szwendaczy.
(Iza) - Przegadajcie to beze mnie, zgoda? Jest tam przestraszona dziewczynka. Obiecałam jej wcześniej, że przyjdę. Ufam, że nie urządzicie samowolki.
(Ula) - Będę tutaj, nie dojdzie do tego.
Kombinat sprawował piecze nad setkami ludzi, którzy byli albo za starzy lub po prostu nie zdołaliby świadomie sprostać wyzwaniu jakim była walka. Przeciwnikami nie byli zwykli ludzie, których da się ot tak zabić prędko jak normalnego człowieka, i toż problem. Sprzed voltarskiej ekspansji jeszcze ludzie mieli większą szansę, lecz teraz, gdy wielu posiadło wilczy dar, szanse spadły poniżej pięćdziesięciu procent. Dawna siedziba słynnego zatruwacza miasta, stąd jego sława, Orlen, przysłużyła się teraz znacznie bardziej. Spłaciła w ten sposób potężny kredyt zaufania, który niszczył zdrowie mieszkańców przez kilkanaście dobrych lat. Na znak nowego porządku, wszelkie logotypy ukazujące czerwoną orlenowską smugę zostały zdewastowane i użyte do modyfikacji uzbrojenia. Po starych kominach fabrycznych praktycznie nie było śladu, choć część posłużyła aktualnie jako tunele komunikacyjne pomiędzy budynkami. Cały teren mieścił sektory od A do G, po pięć rzędów. Do tej pory nikt nie wdarł się do środka, chociaż wielu szukało tej lokacji. Niepozorność i surowość dawały odczucie, że nikt by nie osiedlił się w takim miejscu. Jedynie raporty o zerowej aktywności co dzielnicę, wedle strategicznego punktu widzenia, pokazywał, że owiane sekretem azylum znajduje się coraz bliżej.
W tym miejscu schronienie znalazł syn Izabeli oraz Mathiasa, Marcin Piotr. Jego małoletnia ciotka Maja czuwała nad bezpieczeństwem małego, a nad nią garnizon rosyjskich wojskowych, na czele stojącym przed nimi Seroga. Wielką odpowiedzialność wzięto za ochronę tej dwójki. To ostatnie przy życiu osoby, które jeszcze mogłaby przytulić, pocieszyć i obronić. Nie przestała wierzyć w swojego ukochanego, który według zapisków powinien wrócić. Gnieździło się w głowie rozmyślanie, a co jeśli to całe proroctwo nie jest konkretne. Co jeżeli to tyczyło się powrotu jako chodzące zwłoki, a radość trwałaby ledwo minutę. Jednakże ma podobną motywację, co mąż, kierując się dobrem innym, niżeli własnym. Nawet, gdyby oznaczałoby to śmierć osoby ratującej. Śmierć towarzyszyła małżeństwu od samego początku, poprzez stratę bliskich, która powiodła obojga do siebie. Jedno bez drugiego nie mogłoby stworzyć czegoś takiego jak Dywizjon, z którym wielu się liczyło. Przede wszystkim liczyły się te dzieci, które są niczemu winne, a dla wroga są najłatwiejszym celem, ponieważ nie miałyby one najmniejszych szans obronić się przed atakiem szybszym od wiatru.
(Iza) - dźwięk telefonu - Tak? Raportuj...
(*Thiasam) - Chciałbym móc poprosić o to samo
(Iza) - To ty... - z pogardą - Jak dobiłeś się do tej częstotliwości?
(*Thiasam) - Mały, jak to nazywacie, exploit zamontowany w waszej sieci. Wasze skanery łączą się z bazą danych, globalną dla wszystkich. Każda ingerencja pozostawia ślad. Dzięki temu też wiem o praktycznie wszystkim, niemalże.
(Iza) - Na szczęście nie wiesz wszystkiego. Powoli kończy się zło, którego się dopuściłeś.
(*Thiasam) - Nie, to nie tak, że bezpośrednio do tego doprowadziłem. Zważ, że póki nie zaczęliście wchodzić nam w paradę, sprawy toczyły się pokojowo. Nikt po twojej stronie nie umierał. Natomiast wy zabijaliście ludzi walczących dla Kordonu... Nie byłaś świadoma, że wezmę odwet? To był plan, idealne założenie. Twój sojusznik ze wschodu spisał się, wysyłając kierunkówkę. Oboje wiemy jakie wyszły straty. Nawet nie próbuj mydlić mi oczu o twym domniemaniu niewinności, Izabelo. Ci, którzy strzelają do nas, zostali wcieleni niedawno. Poddaliście ich voltoazie, nie mylę się?
(Iza) - Widziałam, co uczyniłeś zmarłym... Do tego prowadzi voltoaza według ciebie? Odrobina swobody, w zamian za kontrolę w dogodnym momencie?! Nie masz gdzie uciekać... Znajdę cię, możesz być pewien.
(*Thiasam) - Po co uciekać? Proponuję spotkanie, bez sztuczek.
(Iza) - Dźgniesz mnie w plecy, z cienia, gdy tylko tam postawię stopę.
(*Thiasam) - Jam nie mściwy, huh? Moją drzazgą w palcu jest Iren, nie twoja osoba. Spotkajmy się, zgoda? Tylko nasza dwójka, bez zbędnych świadków.
(Iza) - Odeślę cię w niebyt, bądź pewny. Żadnej taryfy ulgowej... Odpowiesz za wszystko.
(*Thiasam) - Dobrze, możesz mnie zabić, lecz nim spróbujesz, oznajmię ci coś. Lepiej nie ginąć w niewiedzy. Tylko czy to komplement bardziej dla mnie czy dla ciebie.
(Iza) - Gdzie jesteś, gnoju?!
(*Thiasam) - Podsyłam ci koordynaty... Jutro, o dwunastej.
(Iza) - Przerwę ten cholerny krąg, słyszysz! Thiasam...!
(*Thiasam) - Cóż, zobaczymy więc... - rozłączył się
(Iza) - Rogatki, w drodze na stary most. Cykl zostanie zakończony, pierdolony fanatyku.
5 minut później, sektor A3
Zdegustowana dziwnym obrotem spraw, postanowiła zatem, że zjawi się na spotkaniu. Jednak w początkowym zamyśle wcale nie zechciałaby słuchać jakichkolwiek kłamstw Thiasama. Zamiast tego ambicja i wyższość obrony bliskich sprawiła, że unicestwienie charyzmatycznego kordonisty jest jedyną prawilną opcją zażegnania problemów. Swoją decyzję nieodwracalnie musi objawić reszcie, żeby być uczciwą. Na pewno determinacja dziewczyny przemówi na jej korzyść. Znajdą się osoby, z pewnością, którzy spróbują pojmać złego człowieka żywego, czyniąc z niego więźnia. Same spotkanie byłoby zbyt oczywiste, aby dać temu wiarę, że nic się nie wydarzy, a na spokojnej rozmowie się skończy. Zbyt wiele się wydarzyło, ażeby pozwolić pójść wszystkim przykrym rzeczom w zapomnienie. W pierwszeństwie o planach Izabeli miała dowiedzieć się Maja, wedle więzów rodzinnych. Wieczorem w sali spotkań, przy ulicy Walecznych, odbędzie się ostatnie zebranie społeczności Dywizjonu. Dla niektórych może to być ostatnia szansa na pojednanie, oczyszczenie i zrozumienie, gdyż finał nie nadszedł, a nadejść musi. Bardzo niewielu znanych sobie przyjaciół zapozna się z trwałym zakończeniem, a wieli już padło podczas samych zmagań z Kordonem. Nie zostaną wymazani z pamięci, przeciwnie, na symbolicznej ścianie zostaną rozpisane imiona i nazwiska osób, które poświęciły się, bądź umarły męczeńsko, w zamian za wolność. Iza natomiast nie chciała umieszczania swojego nazwiska, zupełnie jak Mathias, zachowując pozory, że to inni walczyli o swoje, a Nosarenscy pojawili się akurat znikąd i wetknęli do głów ludzi nieco wiary.
Pośród zrujnowanych ścian i dziurach w podłodze w kącie, przy ognisku siedziała mała dziewczynka. W objęciach trzymała małego Marcina Piotra, lulając berbecia do snu. Tak uroczo wyglądał ten obraz, że aż żal było przerywać. Zachowując ciszę, wyjęła telefon i zrobiła zdjęcie Majce. Takiej troski o obce dotąd dziecko jeszcze Iza nie widziała. Niestety zapomniało się wyłączyć lampę błyskową, więc od razu przywódczyni Dywizjonu została wykryta. Wpierw Majka przestraszyła się, widząc tylko zarys sylwetki bez twarzy, lecz potem po zanikięciu światła poznała kto stał za tym zdjęciem. Przytuliły się nawzajem, roniąc po łzie. Synek podświadomie uśmiechał się, jakby wiedział dokładnie co się dzieje. We wspólnych objęciach w końcu zasnął, dając paniom czas na rozmowę. Iza ułożyła go na kanapie, wraz z jego ulubionymi pluszakami, w których odpłynął do krainy snów. Kolejnego dnia nie pójdzie spać zbyt szybko, tak domniemywano, a chaos i strach prędko nie minie.
(Maja) - Przestraszyłaś mnie...
(Iza) - Usiądźmy, dobrze? - siadając w fotelu - Na szczęście nic wam nie jest.
(Maja) - Chronią nas dobrze tutaj. Trochę nie rozumiem języka, ale nie muszę. Jeden z nich co kilkanaście minut tutaj przychodzi... Myślałam, że to znów on się przekrada.
(Iza) - O kim mówisz?
(Maja) - Nie pamiętam imienia, Dima czy Seroga... Nie rozróżniam.
(Iza) - Jak słusznie zauważyłaś, pomagają. Sama ich poprosiłam o to.
(Maja) - Słyszałam szepty o śmierci... Umrzemy tutaj, prawda?
(Iza) - Nie umrzecie. Jestem tutaj, nie przyszłam sama. Jak możesz tak sądzić... Kto ci takich bzdur nagadał?
(Maja) - Pewien chłopak. Nie znam go, i chyba pierwszy raz widziałam tutaj.
(Iza) - Wiesz gdzie mógł pójść? Powinnam się z nim rozmówić.
(Maja) - Nie szukał niczego takiego. Tylko pytał o Mathiasa, i jak go znaleźć. Co mogłam powiedzieć...? Nie wiem co z moim bratem jest teraz. Mówi się, że umarł. Nie wiem po co go szukał.
(Iza) - Tym bardziej muszę znaleźć tego człowieka. Nie musisz się przejmować.
(Maja) - Hmm, a wierzysz w to wszystko? W to całe zagrożenie i cykl?
(Iza) - Wierzę w moją rodzinę. Wierzę w moich przyjaciół. Wierzę w zwycięstwo.
(Maja) - Nawet za najwyższą cenę? Nie jestem głupia. Wiem, co się może stać.
(Iza) - Jutro prawdopodobnie dowiemy się tego. Pomyślałam, że ciebie jako pierwszą powiadomię.
(Maja) - Odchodzisz?
(Iza) - Tylko na chwilę. Mam zamiar wrócić.
(Maja) - Jesteś w stanie to obiecać?
(Iza) - zaniemówiła - Ech... Gwarancji nigdy nie ma, ale będę próbowała.
(Maja) - Obronisz mnie, prawda? Jeżeli ten Thiasam mnie będzie chciał skrzywdzić?
(Iza) - Zgadzam się. Jesteście dla mnie jedyną rodziną, ty i eMPe... Chcę, abyście to wiedzieli. Nie dam was skrzywdzić, i zabiję każdego, kto tylko spróbuje.
(Maja) - Obiecaj mi coś.
(Iza) - Zależy od prośby.
(Maja) - Nie stań się taka jak oni...
(Iza) - opuszczając głowę - Na to wpływu wielkiego nikt nie ma. Sama kiedyś się o tym przekonasz. Często nasze wyboru nie są w pełni zależne od nas... Zdarza się, że to dzieje się z innych przyczyn, bo tak musi być. Ja zatem nie mogę chronić was wyłącznie słowem. Nie wszyscy voltarzy są nikczemni. Nie każdy morduje w szaleństwie. My staramy się stosować śmierć tylko w ostateczności, ponieważ nie ma często wyboru innego... Jest niepisana reguła, albo oni albo my.
(Maja) - Może masz rację, sama nie wiem, bo ciężko mi jest pojąć tyle na raz.
(Iza) - Nie jesteś osamotniona w tej sytuacji. Też bym chciała być świadoma wszystkiego... - złapała oddech
Podczas rozmowy ktoś przyglądał się tej konwersacji, zza okiennych ram. Dopiero został zauważony, gdy zbyt bardzo nachylił się, a voltarskie oko w mig rozpoznało podglądacza. Nie dając wiele czasu na reakcję, Iza zerwała się prędko i wybiegła z budynku, mając nadzieję dorwać obserwatora i go przesłuchać. Ten od razu skumał z kim się mierzy, przez sam pot spływający po całej twarzy, dokładnie wiedział. Nieznajomy nie szczędził nóg, zbiegając z obecnego sektora strzeżonego. Droga naziemna odpadała ze względu na patrolujących tam strażników, zatem zgodnie z przewidywaniami, wspiął się na dach. Izie nie sprawiło to problemu, ponieważ przy pomocy łańcucha na karwaszu potrafiła przybliżyć się znacznie do celu, bądź przybliżyć cel do niej samej. Wydawało się, że przez nagromadzony śnieg pościg skończy się prędzej niż zaczął, lecz Iza mocno się przeliczyła. Mocne trapery z kolcami ograniczały dopływ śniegu pod podeszwy, a ślizganie się zostało obniżone do minimum. Iza musiała podążać za uciekinierem schematycznie, żeby nie polecieć o kilka metrów za nisko na chłodną ziemię swoimi dolnymi plecami. Cień dawał mu osłonę przed wykryciem dokładnej tożsamości. Na pewno powiewał podczas ucieczki płaszcz w odcieniu zieleni, wraz z przypasanym pistoletem i karabinem snajperskim na plecach. Nikt nie informował o obecności nieznanego obiektu w kombinacie, a nawet złożyło się tak specjalnie, aby nie siać zbędnej paniki. Iza nie wiedziała czy obcy ma dobre zamiary, skoro podsłuchuje, a potem ucieka. Uzbrojenie dziwić nie powinno. Większość ludzi w tych czasach nawet pod poduszką trzyma naładowany karabin czy naostrzony nóż myśliwski. Sprawa jednak dotyczyła bliskiej rodziny, a na taki akt bezkarności nie można pozwolić. Przy chwili skoku sprintera na kolejny dach, ten popełnił błąd, który przywódczyni Dywizjonu skrzętnie wykorzystała. Podskoczyła na dwa metry do góry, odbijając się od sąsiadujących ze sobą budynków, łapiąc człowieka na lewego buta. Z uścisku nie miał prawa się uwolnić, a raczej siebie od pościgu. Delikatnie odruchowo kopnął Izę w czoło, a to zakończyło wszystko. Łańcuchem została unieruchomiona jego lewa noga, blokując przeciwnikowi dalszą drogę do pertraktacji. Szybko wyjęła miecz, będąc gotowa, znikając z nieznajomym. Pojawili się chwilę później na sąsiednim dachu, z którego śnieg zdążył rozstąpić się na boki, dzięki wczesnej ślepej gonitwie. Cały czas przy gardle czuł mężczyzna klingę dywizjońską, jeszcze bez ukazania jej prawdziwej runicznej mocy. Dostał zatem kredyt zaufania, siedząc kurczowo przyciśniętym do wysokiego na kilka metrów jednego z kominów dawnej Petrochemii. Iza spasowała, na ten moment, nadal z przymkniętymi oczami spoglądając na nieszczęśnika. Miecz w dłoni był znakiem bliskiej śmierci tej drugiej osoby, tak bywa, ale to miecz trzymany w dobry sposób, tworząc kąt prosty, pokazywał, że każdemu należy się rozmowa. Owszem, jeśli tylko nie dojdzie do niesnasek. Nie miał on wyboru, zdawał sobie sprawę przed kim siedzi przyparty do komina, bez możliwości ucieczki. Na znak poddania się, wyjął z karabinu snajperskiego magazynek i rzucił pod nogi Izabeli. W przybliżeniu mężczyzna wyglądał na jakiegoś nie lada wojownika, z przeróżnymi ozdobami przy płaszczu, powiewającymi czy obszytym futrem przy dole płaszcza oraz na kołnierzu. Kilkudniowy zarost ukazywał jego los sprzed wielu dób wcześniej, gdyż z pewnością był w drodze i niedawno zawitał do Płocka. Samo podsłuchiwanie musiało mieć cel, a ucieczka była po coś, bo może sam nie przybył do miasta. Nawykła po swoim mężu Iza załatwiać takie niepozorne sprawy od razu, bez odkładania na później, ponieważ później można tego żałować.
(Iza) - Kim jesteś...? Zmarnowałeś mi nieco czasu, ale nie szkodzi.
(Michał) - Starczy, poddałem się przecież. Nie chodziło mi o ciebie, ani o tą małą.
(Iza) - Ty musisz być ten Michał, który wmówił Majce, że umrze! Czemu to powiedziałeś? I do jasnej cholery, po co skradasz się i uciekasz? Sądziłeś, że dam ci zbiec? Thiasam kupił swoją szczodrością wielu... Nie wykluczam, że ty możesz być jego kolejną marionetką.
(Michał) - Nic bardziej mylnego, nazywasz się Iza, prawda? Kojarzę twoją twarz oraz twoją osobę.
(Iza) - Jeżeli nie miałeś złych zamiarów, po co to było?
(Michał) - Wybacz za tego kopniaka, ale... Uciekamy od pięciu dni. Ciągle wpadaliśmy na złych ludzi. Nie mam tego wyczucia, które posiadasz ty... Znałem twoją tożsamość, ale bałem się, że zabijesz mnie. Różne rzeczy ludzie robią ze wzburzenia.
(Iza) - Chciałam porozmawiać. Jest tutaj wielu chorych i dzieci... Nie muszą na śmierć patrzeć, z moich własnych rąk. Zabijam tylko tych, którzy zechcą skrzywdzić moją rodzinę, moich przyjaciół i mój dom.
(Michał) - Przepraszam, zapomniałem się przedstawić... Jestem...
(Iza) - przerwała - Nie interesuje mnie kim jesteś. Rozwiń swoją niedawną wypowiedź... Skąd uciekasz i kto z tobą był?
(Michał) - Na początku, gdy dostawaliśmy zlecenie, była nas szóstka. Pojebało się, czarne ludziki nam deptały po piętach... A jak nie oni, to truposze... Jeszcze nawet inne pachołki tak odważne w necie, a byli pizdami w świecie. Wynajęło nas Federalne Biuro Ochrony Państwa, w skrócie FBOS. Mnie zwerbowano na samym początku... Skończyłem szkołę wojskową, zdobyłem rangę podpułkownika, jako jeden z młodszych kadetów, przed tym gównem. Byłem przydrożnym najemnikiem, przez większość czasu... Pomagałem raz tu, to tam... Barona i Daggera straciliśmy w Grudziądzu, wpadli stado podczas jednej z ucieczek. To było chyba z rok temu, biedne dzieciaki, szesnaściaki cholerne. Gdyby nie kozaczyli, że sobie poradzą sami, potoczyłoby się to inaczej - głęboki wdech - Kilka dni temu jeden z Kordonu strzelił w Desu czymś dziwnym, po czym coś zaczęło go smażyć od środka. Nasza trójka trafiła tutaj, a byłem tutaj, żeby wybadać teren... Milou i Banan to jedyni przyjaciele jacy mi przy życiu pozostali. Pozwól mi do nich wrócić, na pewno się martwią...
(Iza) - Też straciłam przyjaciół w podobny sposób - wyciągnęła rękę - Gdzie się urządziliście? Jeśli nie jesteście z Kordonem, to moglibyście nas wesprzeć.
(Michał) - Nie powiedziałem czego dotyczyło zlecenie. Konkretnie mieliśmy zlikwidować Thiasama, i chyba nie tylko my. Słyszałem, że próbowaliście raz.
(Iza) - Tak... To był jeden wielki błąd. Teraz ten błąd naprawię...
(Michał) - Sama chcesz zmroknaleźć Czarnego Wilka? Mógłbym pomóc, jako rekompensatę za straty moralne.
(Iza) - Bardziej pomożesz tutaj obecnym. Ja zadbam o siebie.
(Michał) - Znajdę go, to moja misja, a muszę zakończyć niedokończone sprawy. To kwestia honoru.
(Iza) - Zapłacili ci?
(Michał) - Racja, nieco banknotów dostanę. Mniej niż zakładałem, bo było opóźnienie. Znam jego potęgę, lecz mimo to spróbuję. Może nawet go osłabię.
(Iza) - pomogła wstać - Jest znacznie mocniejszy. Ledwo da się go dotknąć, a co dopiero uszkodzić.
(Michał) - Sprowadzę tutaj Milou i Banana, jeśli to nie problem.
(Iza) - Znajdźcie emo dziewczynę, Iren, dalej was pokieruje. Tylko nie szarżujcie, i tak wieśniacy z wiejskiej was oszukają. Strefa nie posiada dowódcy, nikt ci nie da gwarancji otrzymania zapłaty.
(Michał) - Po jakim czasie mnie zauważyłaś?
(Iza) - Kilka minut wystarczyło.
(Michał) - Obserwowałem teren blisko pół godziny. Sama widzisz, jestem samowystarczalny. A moja drużyna jeszcze mnie nie zawiodła. Winszuję twojego daru, i wiem jaka to potężna broń, ale znam konsekwencje tego wyboru... Hmm, oddasz mój magazynek?
(Iza) - Nic ci tutaj nie grozi. Oddam ci przy najbliższej okazji.
(Michał) - Nie ruszę za Thiasamem... Przecież nie jestem szalony.
(Iza) - Posłuchaj, bo chyba nie zrozumiałeś... Thiasam nie potrzebuje być blisko ciebie, żeby uczynić tobie niewyobrażalny ból. Ma oczy niemal wszędzie, dzięki tej wojence. Nawet teraz ktoś może krążyć i przesyłać raporty. Pójście z nabitą bronią tylko ułatwi mu działanie.
(Michał) - Co jeśli... Będę potrzebował jej użyć?
(Iza) - Jeszcze dziś otrzymasz swoje naboje. Tymczasem, możesz odejść... Ufam, że poradzisz sobie przez najbliższe godziny.
(Michał) - O czym mówimy?
(Iza) - Dowiesz się w swoim czasie... - powoli odchodząc
(Michał) - A te gadanie o śmierci było prawdą o tej rzeczywistości. Nie dasz stuprocentowej gwarancji, że uratujesz wszystkich.
(Iza) - Wiem, ale zawsze będę próbowała ratować kogo mogę. Tak by zrobił Mathias, i tego będę wymagać od naszego syna...
(Michał) - Ja... Chyba rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć...
(Iza) - Straciłam wielu nim Dywizjon stał się stroną konfliktu, czymś istotnym, tak... Tylko nigdy się nie wyrzekłam tych, którzy byli ze mną w drodze do dzisiejszego dnia, a którym się nie powiodło. Nawet, gdy byli na straconej pozycji, robiłam wszystko... Jest jednak rzecz, której nie byłam godna. Dowodzić tymi ludźmi, ale daję z siebie dwieście procent, żeby stać się dobrą osobą. Targają mną niepewności, ale nie to jest ważne - pokazując palcem - Ja zajmę się Thiasamem, nie wtrącaj się w to. Gówno mnie obchodzi twoje zlecenie... On to zaczął, a ja skończę. I nie chcę nikogo pałętającego się jak bezgłowy kurczak między dwa ostrza.
Tego samego dnia, 19:00, Sala Spotkań
Nastąpiło prawdopodobnie ostatnie spotkanie zebranego Dywizjonu przed nieuniknionym. Horda jest coraz bliżej Płocka, a czekać się nie powinno. Na drodze stoi Thiasam, który poprosił, o dziwo, o spotkanie. Pretekst to mógł być do szybkiego uśmiercenia liderki, gdyż ten drugi pokazał jak potrafi postawić na swoim. W stolicy przecież podczepił jednemu ze swoich ładunek i skierował ku ścigającym. Zepchnął koordynatora Strefy kilka pięter w dół. Na domiar tego w tajemniczych okolicznościach znaleziono zmasakrowane ciało biegacza Drizzta. Co prawda nie uszkodził nikogo z Dywizjonu trwale bezpośrednio, lecz i tak czystych intencji nie ma. Kierując się rozsądkiem, Iza jeszcze łudzi się, że przywódca przywódcę zrozumie i będzie się kierować dobrem wspólnym. Jak to bywa wśród społeczności, zdania zgromadzonych były podzielone. Padło nawet oskarżanie Izabeli o uleganie cudzym wpływom, bo kto by nie przyjął idei Kordonu. Gdyby nie cholerna horda trupów zmierzających w tym kierunku, cały wątek z Czarnymi mógłby się opóźnić. Stoją na drodze do ocalenie, toteż na pasywność nie można sobie pozwolić. Zostało najważniejsze do zrobienia, rzecz, którą można prosto spieprzyć, ale jeżeli się powiedzie, zmieni ten świat na zawsze.
(Osa) - Spokój, chcą nas słabych... Tylko siedzą i wyczekują.
(Ula) - To prawda, że będziemy grać na dwa fronty?
(Joanna) - Nie, to się nie zdarzy... - wstała - Dorwiemy tego, który to zaczął. Puścimy dywersję, a potem zaatakujemy.
(Ewa) - Problemem jest fakt, że pochowali się. Tym bardziej Thiasam, przecież znamy go, nie pokaże się nam. Nawet nie wiemy gdzie był przez ten czas... Mało kto go widział, a on wiedział o prawie wszystkim... Szczęście, że nie wpadł na ten trop, kombinatu, na nasze cholerne szczęście.
(Seven) - Ta bombka nieco popsuła nasze plany.
(Iza) - Wiem, gdzie będzie Thiasam... O tym chciałam porozmawiać. Powinniśmy sobie dać radę z trupami, jak dawaliśmy wcześniej, ale to On jest tutaj największym zagrożeniem. Lekceważenie go to poważny świadomy błąd.
(Karshin) - Co znaczy wiesz?
(Iren) - Kontaktował się z tobą? Nie rozumiem, i nadal stoisz.
(Iza) - Przebił się przez zakłócenia. Słuchajcie, wiem, że wcześniej miewałam dziwne zwidy i możecie stwierdzić, że oszalałam, ale naprawdę rozmawiałam z nim... Brzmiał zupełnie jak  moich wizji, jakby zupełnie był kim innym.
(Iren) - kaszlnęła - Więc gdzie go znajdziemy?
(Osa) - Najwyższy czas, zrobimy kipisz i zajebiemy chuja.
(Iza) - Nie mogę powiedzieć. Byście poszli za mną niepotrzebnie...
(Ula) - Przepraszam cię, ale chyba o to chodzi. Dywizjon stał się czymś więcej niż organizacją. To teraz nasza rodzina.
(Aven) - Zaszliśmy zbyt daleko, żeby odpuścić.
(Iza) - Ryzyko jest zbyt wielkie dla was, ale nie dla mnie.
(Michał) - wchodząc drzwiami - Jeśli potrzebujecie dywersji, to zgłaszam się. Co do jednego Iza ma słuszność. Ryzyko jest spore, jeżeli wyśle się wielu i popełni małą pomyłkę. Niedopatrzenie będzie wiele kosztować - patrząc na Izę - Widzisz to, co się stanie, bo masz tego świadomość! Nie poślesz swoich, bo są dla ciebie ważni... Lepszej przywódczyni nie znajdziecie, przyjaciele. Tutaj pojawiam się ja. Na początku miało być zlecenie, choć nie dopełnię wszelkich warunków, jebać to. Nie jest istotne kto zada ostatni cios, tylko aby ten cios zadać.
(Joanna) - A ty jesteś...?
(Iren) - Najemnik ze Strefy, ale po naszej stronie działa od teraz.
(Michał) - Niech to usłyszą wszyscy. Gardzę czarnymi i trupami tak mocno jak wy... Z obu plugawych łap ginęli moi przyjaciele. Rząd dalej nie trzyma mnie na smyczy. Nasza trójka dokończy zlecenie, Iza.
(Ewa) - Kojarzę, po twoim sposobie mówienia. Człowiek, który przedarł się przez większość posterunków i niemal czmychnął bez wykrycia. Było blisko, ale ciesz się, że nie odstrzeliliśmy ci głowy.
(Iza) - Thiasam wyzywał mnie, a życie wasze jest po stokroć cenniejsze...
(Joanna) - znienacka spoliczkowała Izę - Wystarczy, dobrze? Wystarczy zgrywania bohatera. Tyle czasu minęło od mojego skażenia. W oczekiwaniu aż będę mogła się spełnić. Nawet gdybyś mi zabroniła, to pójdę za sobą. Wszyscy tutaj wiedzą na co się porywają, i każdy chce pomóc, nawet za najwyższą cenę - złapała oburącz za ramiona - Możemy to zrobić, razem.
(Iren) - Jeśli masz obok siebie takie wsparcie, nie zostawiaj tego, tylko wykorzystaj. Ludzie z darem powoli gasną w oczach, giną na próżno... Nie zostanie nas potem wielu. Zróbmy użytek z tego, co otrzymaliśmy.
(Michał) - To może być osobista zemsta, ale wszyscy coś straciliśmy. Wspólnym celem jest przetrwanie, rozbieżnością drogi do tego celu. Voltoaza nie może rozwinąć się na większą skalę.
(Ewa) - Nie otrzymaliśmy jeszcze wieści od Kazimira. To źle wróży...
(Seroga) - Skontaktuję się z radiostacją, dajcie minutę - wyszedł na zewnątrz
(Dima) - To muszą być zakłócenia, mam nadzieję...
(Osa) - Jak to "masz nadzieję", Dima? Powierzono mu jedną z lepszych maszyn i na jego pokładzie była substancja cenniejsza od najdroższych kamieni szlachetnych. Nie spiszemy go na straty... Prędzej nas samych.
(Lera) - Nie byliśmy nigdy w Rosyjskim Obozie Zaopatrzeniowym, nikt z tego garnizonu nie był. Doprawdy, nie rozumiem tego szkalowania. Seroga nam zaraz powie.
(Iza) - To zdarzy się o dwunastej w południe. Liczę, że będziecie w pobliżu - uśmiechnęła się
(Joanna) - Tęskniliśmy za tym uśmieszkiem.
(Ewa) - Na trupy będziemy musieli ruszyć z tym co zostanie.
(Seven) - Jest jeszcze banda Kabanosa... Żółwie, w porównaniu z wami, ale...
(Kabanos) - Obiecałem, że wam pomogę, tylko że... - podniósł tłusty tyłek - Nie było nic o samobójczej szarży. Napierdalanka to mój żywioł, ale jak to ma wyglądać? Dla bezpieczeństwa pójdę ze swoim przodem, podczas gdy wy przyjdziecie na gotowe. To za dużo, naprawdę... - przygotował karabin - Kończymy współpracę...
(Seven) - Co wyprawiasz...?! Wiedziałeś na co się pisałeś, a teraz uciekasz?
(Michał) - Puśćcie leszcza. Skoro woli umrzeć po drodze do swojej nory, niechaj tak będzie. Nie ubiegniesz połowy, a dostaniesz w plecy czy natrafisz na hordę.
(Kabanos) - Radziłem sobie bez was, gdy Dywizjon i Kordon żarli się nawzajem! Mam dość zapasów i żywych ludzi, żeby przetrwać.
(Michał) - wycelował w Kabanosa - Lepiej byłoby cię zabić... Nim sprowadzisz nas większe kłopoty.
(Kabanos) - Czemu tak patrzycie? Pozwolicie mu na ten akt samosądu?
(Iza) - Raczej mu pozwolę - ściskając w dłoni magazynek - Powinieneś dostać nauczkę.
(Michał) - Wyjątkowo poświęcę jeden nabój na ciebie, gruba belo... - nacisnął na spust - No cholera... Dałbym wiarę, że ładowałem.
(Kabanos) - Jezu Chryste... - zemdlał
(Iza) - To należy do ciebie, się zdaje - rzucając pojemnik - Dzięki za interwencję.
(Osa) - Ubawiłem się jak ten spaślak się moralnie zesrał przed tobą, dryblasie.
(Michał) - Prowokacja dobra jak każda inna... - montując magazynek - Nie lubię tego robić, ale oddaliśmy mu przysługę, choć strzeliłbym gdybym miał czym.
(Seroga) - Hej, mam wieści... - wrócił - Dobre i Złe, które pierw oznajmić?
(Iza) - Możesz zacząć od tych dobrych.
(*Mathias) - Znalazłem się...  A ta zła, nie zdążyłaś mi na ratunek! Nie zaznasz spokoju!
(Iza) - Co znowu... Nienawidzę cię... - upadła na podłogę
(Ula) - Iza, co się stało?
(Joanna) - Przenieście ją na ławę, i ktoś daj wodę... Grubego zwiążcie, dokończymy z nim gadać potem. I sprawdźmy telefon, bo sama nam nie powie zbyt prędko.
(Iren) - Znów dostała ataku... Zupełnie jak wtedy.
(Joanna) - Owszem, tylko wtedy mogła zginąć. Cudem teraz jest w bezpiecznym miejscu...
(Lera) - Zdążę zlokalizować ostatnią lokalizację dzwoniącego, o ile nie wygasła jeszcze - macała kieszenie Izy - Wybacz, że bez twojej zgody, ale liczy się każda sekunda.
(Osa) - Oby nie miała urazy, że chcieliśmy tak zgwałcić jej honor.
(Joanna) - Lera, rób swoje. Resztę w kwestii wyjaśniania zostawcie mi.
(Lera) - Podepnę się pod system, kilka minut potrzebuję... Popieprzone zagłuszacze.
W umyśle Izy, 2015 rok, obozowisko w Kwidzyniu
Ponownie dopadło Izę zniewolenie umysłu. Ten sam atak męczy ją od samego odejścia Mathiasa, lecz dopiero od niedawna nasilił się. Coraz częściej zaczynała tracić kontakt z rzeczywistością, zatracając się w szaleństwie. Podobnie jak luby przed nią, lecz na tyle pozostało w niej siły, że próbuje z tym walczyć. Mathias niestety przez poczucie winy dał się złapać w sidła, z których prędko ucieczki nie ma. Chociaż w ten sposób może ujrzeć swojego męża w pełnej krasie, takiego jakiego znała dawniej. Charyzmatyczny, ciepły i opiekuńczy, w swojej rozpoznawalnej chuście na twarzy. Na pewno cofnęłaby czas, żeby nie dopuścić do tego wszystkiego, móc jakoś go zatrzymać. Każde wspomnienie jednakże jest pozytywne, wywołujące skrajne emocje, kończąc to potokiem łez i zmoczonymi policzkami. Bardziej niż ludzie wokół dziewczyny, to obecność Mathiasa dawała siły witalne przywódczyni Dywizjonu. A może to nie tle zwidy, co proroctwo, które się ziszcza.
(Mathias) - Nie mam przed tobą tajemnic. Chciałbym, byś była przy tym.
(Iza) - Niech będzie. Może coś zjesz? Od wczoraj masz głodówkę.
(Mathias) - Potem, teraz mam inny cel - wstał
(Iza) - Chcesz to załatwić jak najszybciej...?
(Mathias) - Nie wszyscy wstali, teraz byłoby najlepiej.
(Iza) - No dobrze, prowadz... - wyszli
(Mathias) - rozejrzał się - Ciekawe, gdzie reszta...
(Iza) - Rozumiem, że Nasza rozmowa ma być tajna.
(Mathias) - Przynajmniej na razie, a nawet zależy co miał na myśli.
(Iza) - zauważyła  Osę - Nasz narwaniec chyba dotrzymał słowa.
(Mathias) - Chodzmy do szpitala.
(Iza) - Raczej nikogo tam nie będzie, tak wiec pozwól, że pójdę przodem - ruszyli
(Mathias) - Dzięki, że jednak mnie nie posłuchałaś w nocy.
(Iza) - Upartość mam po rodzicach. Wiesz co? Blizny zaczynają Ci zanikać.
(Mathias) - Takie blizny nie znikają, Iza. Zostają, byśmy pamiętali czego się dopuściliśmy, przez co musieliśmy przejść. Tak jak Wiktoria... Tak jak Roksana... Tak jak Ja...
(Iza) - Gdyby nie Ty, nie byłoby mnie tutaj. Mózg mi się wyłączył przez ten czas w stresie.
(Mathias) - Każdemu mogło odbić. Może mi niedługo odbije. Nie wiem jak wirus na mnie podziała. Żyję, to jakiś pozytyw. Ale... Ciężko pomyśleć o większości ludzi, którzy mieli to co ja, lecz... Zginęli nim zdążyli się dowiedzieć co w nich jest... Tak jak mówili... Słaba psychika niszczy wszystko...
Jej ciepła dłoń spoczęła na jego barku, po czym nastąpiło przytulenie, owiane szczerymi od bólu i tęsknoty łzami. Mamiła ją niedaleka przeszłość. Łaknęła spokoju, móc zapomnieć o bieżącym świecie. Tylko zatopić się w jego ramionach, zjednać się i spełnić wielogodzinnymi zabawami. Ten czas, gdy źle się dzieje, powinien jednoczyć ludzi. W przypadku Izy wszystkie plany i ambicje skupiają się wyłącznie na jednym. Odpływa w tym coraz bardziej, a inni widzą co się dzieje z przyjaciółką i liderką wszelkich dywizjońskich idei. Dawno temu nie miało to większego znaczenia. Dawniej takie troski trwały zaledwie moment, jak mrugnięcie oka, potem mijały. Wraz z nadejściem apokalipsy już tak nie było. Emocje, a szczególnie raniące serce ujawniały swą naturę najczęściej we wnętrzu młodej Izabeli.
(Iza) - Wróć do mnie... Proszę, nie zabiję go sama... - łzy spadały na podłogę - Razem możemy więcej.
(Mathias) - Ciemności nie da się pokonać. Jesteśmy tutaj, w odbiciu światła dziennego. Zostańmy tutaj do walentynek nawet. Nie mamy gdzie wrócić, a uciekać też za bardzo nie mamy gdzie. Dalej jest tylko morze... Cholera wie jak jest na drugim brzegu.
(Iza) - Skreśliłeś swoje miasto na samym początku. Zwątpiłeś w najważniejsze, w dumę.
(Mathias) - W ciebie nie zwątpię, ale nie wiesz o czym mówisz.
(Iza) - Zarżniemy go razem. Thiasam zbyt długo się panoszył.
(Mathias) - Kim jest Thiasam?
(Iza) - Naszym wspólnym wrogiem. Chodź, złap mnie za rękę...
(Mathias) - Cykl musi trwać, bez wątpliwości...
(Iza) - Nie musi, zakończymy to... Tylko podaj rękę, a zakończymy to.
(*Iren) - Głupia tempa dziewucho. Naprawdę sądziłaś, że... Mała nadpobudliwa dziewczynka będzie mieć jakiekolwiek szanse z nami wygrać.
(*Thiasam) - Byliście zbyt zapatrzeni na siebie. Nigdy niczego nie zbudowaliście z niczego. Zbudowaliście wyłącznie wierzenia na kłamstwie.
(*Iren) - Dobrze powiedziane... - zniżyła się do krocza Thiasama
(*Thiasam) - To potęga, którą dysponuję! Mathias jest skończony, tak samo jak ty głupio mi ufał.
(Iza) - Ty... Wypieprzaj ze mnie... - złapała się za głowę - Wypierdalaj! - kręciła głową - Goń się, wyjdź z mojej głowy w tej chwili!
(*Iren)  - Och... - odgłos chlapania
(Iza) - Mathias, zrób coś... Mathias!
(Mathias) - Tylko jemu będę posłuszny. Nigdy nie zbudowaliśmy z niczego, ma rację.
(Iza) - Nie, nie ma racji. Nasza dwójka zbudowała. Nie słuchaj jego słów! Społeczeństwo przed apokalipsą nie doceniało nas. Mieli nas za dziwadła, bo interesowaliśmy się czym innym... Nie byliśmy jak reszta. Podczas, gdy inni pławili się w kasie, skokach w bok i drogich autach, my tkwiliśmy w jednym miejscu, stabilnym... Trzymaliśmy wszystko w sobie. Nikt nie potrafił rozgryźć co w nas siedzi, jaką mamy naturę i czego pragniemy tak naprawdę! Normalne życie nie mogło się ziścić, bo szansa z żadnej strony nie zaistniała. Złączyła nas tragedia, bardziej niż kiedykolwiek. Nie uciekaliśmy od problemów, nie pozwoliliśmy sobą targać. Nasi oskarżyciele, te cwaniaki, pomarli w drodze przez swoją zarozumiałość. A my żyjemy nadal! Ponieważ wiedzieliśmy kim dla siebie jesteśmy i czym jesteśmy dla innych, którzy w nas zawierzyli! Nic ani nikt tego nie zmieni. Twoje sztuczki zdadzą się na nic, Thiasam, bo się mylisz. Zatrzymamy ciemność, raz na zawsze. Ty nigdy nie powrócisz! Choćbym własną krwią miała zapłacić za wymazanie tego, zapłacę! Zapomniałeś, że tak prędko mnie nie uśmiercisz. Dwóch na raz nie zatrzymasz, a uciekanie się skończyło. Już byś nie żył, gdyby nie ta popieprzona ułuda w mojej głowie! Słyszysz, marno imitacjo człowieka, ty jebany debilu!
(*Thiasam) - Hm... I nastrój prysł, szlag - doskoczył do Izy - Teraz przyjdzie pora się pożegnać.
Usłyszano tylko dźwięk ścierających się kling. Przed Izą stanął Mathias, blokując atakującego Thiasama. W oczach tego pierwszego widziała gniew, ból i nienawiść. Jakby to stał przy niej ten prawdziwy mąż, do którego miała zaufania od samego początku, wliczając zwierzenia w płockiej fabryce. Jakby ten drugi zachwiał się, nie mogąc przesunąć ostrza znacznie bliżej twarzy Mathiasa.
Na jego policzkach rozkwitła krew, oczy jarzyły się czerwienią, a wokół można było wyczuć bardzo mroczną aurę bijącą od niedawnego przywódcy i założyciela Dywizjonu. Tak mroczna, że nawet Thiasam wzdragał się marnować swój czas na istotnego obrońcę, którego i tak zechciałby wykorzystać w inny sposób, dla swoich starych wypartych ambicji. Swój wzrok skierował ku Izie, zmieniając także cel. Po sekundzie ponownie widziała jak jej ukochany zasłonił cios, który miał paść w jej stronę, prosto w plecy. Padł cios, lecz to nie ona go otrzymała. Gdy tylko Iza na ziemi dostrzegła spływającą krew z miecza, sytuacja całkowicie się rozjaśniła. Za plecami, kątem oka zobaczyła swą najgorszą obawę. Mathias trzymał rękami oburącz miecz, który został mu wbity przez Thiasama. Jedyne, co mógł zrobić on, to odruchowo złapać swoją zonę za ramiona i powiedzieć "Jeśli nie zdołam zniszczyć ciemności, będziesz musiała zrobić to za mnie".
Teraźniejszość
Okazało się to snem, całe te wydarzenie, z którego Iza się wybudziła. Oblana potem z lękiem w oczach wyrwała się z mar sennych. Głośno oddychała, przez dłuższą chwilę, dotykając okolic brzucha, dla pewności, że rzeczywiście to nie kolejna projekcja jej umysłu. Miejsce różniło się od poprzedniego, w którym zemdlała. Wokół ciemno, a tylko ciut promień światła wyłaniający się zza niedomkniętych drzwi ukazywał dwa cienie. Za ścianą teoretycznie mogło być więcej ludzi, niekoniecznie dobrych. Jakoś wytargała samą siebie z łóżka, delikatnie stawiając stopy na ziemi, żeby nikt jej nie usłyszał. Chciała zabrać miecz czy pistolet, lecz okazało się, że została pozbawiona dobytku. Ktoś ostawił ją w samej koszuli i spodenkach nocnych w łóżku. Nie mogła wyostrzyć zmysłów, jakby ktoś blokował jej własne myśli. W lekko garbatej pozycji przeszła pod ścianę, dla wysłuchania tego, o czym rozmawiają za ścianą. Minimalnie wysunęła głowę, żeby lewym okiem wyczaić kim są rozmówcy. To nie musiało tak wyjść, ponieważ dała się zauważyć. Głosy także przycichły. Zbliżały się do drzwi, Iza musiała się wycofać. Nie mając żadnej broni przy sobie, z całej siły wyrwała belkę od zasłon wiszącą między obiema pionowymi ścianami. Drzwi się otwarły, a wraz z nimi do pokoju wpadł dziwny cień. Zaatakowanie czegoś nieosiągalnego skończyłoby się zbędnym marnowaniem energii. Po drugiej stronie był otwarty balkon, ponownie ślepy strzał. Iza wpadła na kolejny cień, choć dziwne było, że cienie swobodnie potrafiły więcej uczynić bezbronnej kobiecie niż ona im właśnie. Momentalnie zemdlała, z nieznanego powodu. Ciemność jednak ją pochwyciła.
Chwilę później, jadalnia
Pobudka nastąpiła w dziwnych warunkach zapoznawania się z ludźmi, którzy ją sprowadzili do tego domu. Przypominał bardzo ten umiejscowiony w Płocku, lecz znacznie mroczniejszy, pełen złej aury. Do otwarcia oczu zmusiły ją okoliczności. Bowiem jej ręce zostały przymocowane metalowymi obręczami do krzesła, na którym siedziała. Na wprost niej stał stół z nakryciem, pełny wszelakiego jedzenia. Po głębszym nachyleniu się można było dostrzec, że pokarmem było ludzkie mięso, okrapiane krwią z octem. Przy stoliku ucztowały jeszcze cztery osoby, bliżej nieznane z tożsamości, lecz wyglądające trupio blado jak umarlaki nader rozumne. Po zobaczeniu jak na sytuację reaguje Iza, jeden z nich, chłopak w kraciastej koszuli i czapce z daszkiem rzucił w uwięzioną kawałkiem wystającej wątroby z talerza. Nie dało się ukryć, Izabelę odrzucił ten zapach, odkręcając głowę w prawo. Pozostała trójka siedziała potulnie, do czasu. Dziewczyna o popielatych włosach w kapturze spała wyciągnięta na krześle, a zdaje się na pozór była jedynym przedstawicielem drugiej strony, który w całości był neutralny co do gościa. Zarośnięty jak małpa, mocno umięśniony facet przed czterdziestką, w futrzastej kurtce, jadł nie ingerując początkowo w zaczepki chłopaka obok. Nastolatka, która siedziała najbliżej Izy patrzyła złowrogim spojrzeniem. Zza przeciwnej strony krzesła wystawał dobrze znany dywizjoński miecz, zabrany dywizjonerce wcześniej. Natomiast kobieta na honorowym miejscu na szczycie, w przyciasnej kurtce motocyklowej, co moment dokładała i wymieniała jadłospis. Wszędzie było jej pełno, a dopiero przy zebraniu rzuconego wcześniej kawałka wątroby, zaczęła bardziej interesować się gościem. Jadalnia sama w sobie sprawiała wrażenie zadbanej, mimo koszmarnego wystroju wnętrza. Bardziej korciło spytać co się dzieje aktualnie, i gdzie reszta Dywizjonu. Cokolwiek nastąpiło, było strasznie realne, aż próba ruchu uwięzionej ręki wywoływała realistyczny ból, chociaż sama Iza nie pamięta, by się z kimś biła.
(Marzena) - Komu jeszcze dokładki? Może spytam naszego gościa. Strasznie małomówna. Nie bój się, już cię nam nie zabiorą. Zobacz, przygotowaliśmy kolację na twoją cześć.
(Iza) - Gdzie jestem...? Kim wy, do diabła, ludzie jesteście?
(Marzena) - Jedz, to przede wszystkim twój dzień.
(Tomek) - Nie ma jak podejść do tego. Ale nie musisz się martwić, Izo, Marzena cię nakarmi.
(Iza) - Marzena? Co tu się wyprawia, cholera, co?
(Maks) - Źli ludzie chcieli cię skrzywdzić, ale już jest dobrze. Zostali ukarani.
(Roksana) - podsypiając - Czujna, niczym sucz podwójna...
(Iza) - Uwolnijcie mnie... Nie zmuszajcie, żebym sama wstała. Jadłam już, a ten jadłospis mi nie leży. Odstąpcie ode mnie, oddajcie broń i rozejdziemy się w pokoju.
(Marzena) - Ona jest wredna... Dla niej to przygotowałam! Tyle czasu zbieraliśmy wałówkę, kurwa... A ona nie potrafi tego docenić, Tomek. Spieprzyła ten wyjątkowy dzień - nerwowo machając rękami -  Pierdolę to, muszę odpocząć.
(Tomek) - Jak już idziesz, sprawdź chłodnię.. I więcej kultury, mamy gościa. Zachowujmy się.
(Marzena) - Ty mi mówisz o szacunku?! A ostatnio sam mówiłeś o stanowczości...  A ty mała niewdzięcznico - palcem w kierunku Izy - Wrócę później sprawdzić czy zjadłaś, smarkulo - wybiegła
(Maks) - Ale przypał... - zaśmiał się - No to się wkurwiła.
(Tomek) - Zaprowadź Roksę do pokoju. To zajmie tylko chwilę...
(Maks) - Wolałbym popatrzeć, ale... Słowo jest słowem. No dobra, chodź Roksi - wziął pod ręce - Tylko nie zaczynajcie beze mnie. Wpadnę w drodze do Marzeny, żeby nam się nie zamroziła. Nie bym się przejmował, bo wszyscy jesteśmy bladzi jak eskimosy, ale taki los - wyprowadził Roksanę
(Tomek) - Spróbuj chociaż. Marzena moczyła mięso pół dnia, żeby było dość elastyczne. Już zrobiłaś jej przykrość... - wziął do ręki mięso nabite na widelec - Nie krępuj się, naprawdę...
(Iza) - Gość powinien mieć prawo wyboru.
(Tomek) - Dokonałaś go, chwilę temu, a teraz może uda mi się uspokoić rozchwianą kobietę. Tylko współpracuj, Iza, o nic więcej nie proszę - wepchnęła Izie mięso do ust - Doceń nasze starania, jakiem i my wybaczamy naszym winowajcom.
(Iza) - To... - odruch wymiotny - Co to jest?! - zwróciła na talerz
(Tomek) - oparty o stół - To kosztowało nas wiele zachodu, to co wyplułaś. Przekonasz się do tego. Inaczej wkrótce zamienimy się rolami, dokładnie... Potrzebujesz motywacji - wyciągnął nóż - Otwórz buzię, bo jedzie lokomotywa, no otwieraj! - dłubał ostrzem po ustach Izy - Teraz druga strona, bo ta była za Marzenę. Teraz za Tomasza, no... - przygotował się - Raz, dwa i... - dzwonek do drzwi - Cholera, pewnie to znów te WSSR, niebiescy psiarze. Zaczekaj tutaj, jeszcze do ciebie wrócę... Nic nie można zaplanować, nawet pokojowej kolacji... - wyszedł
Ni zawahania, a wahałby się tylko głupiec, Iza bujała się na krześle, żeby przewrócić się wraz z nim. Chęć wydostania się z tego przeklętego miejsca była jedyną rzeczą, która trzymała ją przy zdrowych zmysłach. Krzesło pod wpływem naprzemiennego ruchu wahadłowego runęło na podłogę, razem z Izą, tuż obok stojaka na miecz, schowanego pod stołem. Upadek delikatnie poluzował uścisk lin, lecz to nie wystarczyło. W pobliżu nie leżało nic, co faktycznie nadawałoby się na wybawienie od dosłownego przywiązania. Po lewej stronie, gdzie siedziała śpiąca panienka, znajdował się mały nożyk do otwierania kopert, wbity w nogę od stołu. Powolnie, ale skutecznie przesuwała się ku ostremu narzędziu. Kilkukrotnie próbowała wyciągnąć związanymi dłońmi nóż, lecz siedział strasznie mocno. Zaparła sie porządnie, wzięła głęboki oddech i szarpnęła bez oszczędzania siebie. Owszem, wywróciła się, a to i tak nic. Powiodło się, nożyk był już w prawej dłoni Izabeli. Ślimaczym tempem to wszystko szło, dlatego, że liny były z lepszego materiału. Kilka minut poszło na przecięcie dostatecznie dużo więzów, żeby oswobodzić się. Przyglądając się bliżej białemu nożowi, który dał jej pośrednią wolność, ujrzała wygrawerowany napis.
(Iza) - "Uciekajcie głupcy" - w myślach - Co to za miejsce... I co oni zabili, że mają tyle tego... Gówna.
Przeszła się do kuchni, dobudowanej przy jadalni. Na lodówce przypięta była kartka z odpowiedzią na pytanie Izy, a tym bardziej obrzydziło jej całą tą chorą gromadkę. Widziała w nich swoich dawnych towarzyszy broni, uśmierconych wiele miesięcy wcześniej, przed powstaniem Dywizjonu.
Wspomnienie o Marzenie
"Powoli zbliżali się do źródła światła, Iza miała ostatnie naboje w pogotowiu. Osa nie spostrzegł z początku nic, tylko odgłosy nóg stąpających po śniegu w okolicy, nie dawały mu trzeźwo myśleć. Była opuszczona stara stodoła, ryzykując, Maks wyjął zużytą łuskę po pocisku i rzucił tak, że odbiła się od drewnianych drzwi. Wtedy od razu grupa lekko schowała się w krzakach. Chwilę później ze stodoły wyszło kilka osób, rozejrzeli się, ale nie zamykali drzwi, zostawiając dwójkę na czatach. Nie było dokładnie widać co wyprawia się w środku. Chcą oszczędzić sobie kłopotów, Tomek wyjął twoją lornetkę i spojrzał na sytuację ze swojej perspektywy. To co zobaczył, zmroziło mu serce.
(Osa) - Ona tam jest... Rozkrojona jak do jebanej sekcji... Jakim trzeba być psycholem... Zabijanie nie wystarcza... Muszą jeszcze tak dewastować ciało...?! Idę tam...
(Marta) - złapała Osę za rękę - Nie... Nie przyszliśmy szukać kolejnej zwady... Jej już nie ma... Chodźmy stąd... Znaleźć miejsce na spanie...
(Osa) - ujawnił się - Jebane kurwiska! Bawi was to, hę?
(Hubert) - Słucham? Zgubiłeś się? Czy przyszedłeś na posiłek lub nim się stać?
(Iza) - wycelowała w Huberta - do swoich - Róbcie to samo... My wiemy, że jesteśmy goli, oni nie wiedzą...
(Kamil) - Nie jesteś sam... Nie zapraszaliśmy nikogo więcej. Choć jak patrzę na twoje dziewczyny... Jakby oderżnąć im cycki... Wyglądałyby znacznie ponętniej...
(Osa) - Stul mordę jebany skuwielu... - wycelował ze strzelby - Jesteś chory kurwa...
(Hubert) - Dla was to chore. Dla nas to sposób na życie. 
(Osa) - Co zrobiliście tej dziewczynie... Za co umarła? Za bycie człowiekiem?
(Hubert) - Przyszliście tu za nią... - zaśmiał się - Nie zginęła od razu. Pierw z kolegą się z nią zabawiliśmy. Była nieprzytomna, to nie było problemu. Potem... Pufff... Umarła...
(Osa) - uderzył Kamila w nos - agresywnie - Zajebię Was... - dusił Huberta
(Michalina) - Puść go... - wycelowała z glocka
(Hubert) - Chcesz zmarnować swoje życie... Dla kogoś martwego...  Nie żyje, jest martwa... Mówisz o nas, a sam zachowujesz się jak psychiczny...
(Michalina) - trzęsie się ręka - Słowo daję... Rozwalę ci łeb...
(Kamil) - Pomyśl o swoich znajomych. Zataczasz się... Nie pojmujesz nowej rzeczywistości...
(Osa) - odetchnął - Udajecie wszystko... - wstał - Oby ktoś mądry was niedługo zajebał...
(Hubert) - łapał oddech - Nie licz na to...
(Marta) - Idziemy... Dość zmarnowaliśmy czasu...
(Osa) - spojrzał na Huberta - Na każdego kiedyś nadejdzie czas... - poszedł
(Iza) - Spodziewałam się, że mogła tego nie przeżyć, ale coś takiego... Jak można tłumaczyć przeżycie w taki sposób...
(Marta) - Zabicie jednego nie zmieniłoby niczego... Skończyłbyś tak jak ona, Osa...
(Osa) - Ona nie zasłużyła na ten los..."
Wspomnienie o Tomku
"Wszedł w danej chwili do pokoju kolejny człowiek z książką, wydawał się być dumny z siebie.
(Daniel) - Obudziłeś się - do Mathiasa - Czyli możemy zaczynać.
(Wiktor) - Może powinniśmy im chociaż oczy zawiązać?
(Daniel) - Nie ma potrzeby... Domyślacie się, co się z wami stanie. To nic osobistego. Trzeba być Łowcą lub Ofiarą, a ludzie muszą coś jeść...
(Osa) - Zabijesz nas... Nawet Cię nie znamy!
(Daniel) - Mięso każde smakuje tak samo. Wkrótce się przekonamy. Co prawda ktoś zabił naszych znajomych, nie widzieliśmy kto, ale nagle pojawiacie się Wy. Mieliśmy im dostarczyć świeże pożywienie, ale za to musieliśmy się wrócić. Zmarnowaliśmy sporo benzyny. Obyście byli bez skazy.... Aktualnie nie mam czasu by się z wami zabawiać. Chłopaki, jak skończycie z tymi, bierzcie do Emilii każdego po kolei na stół. Nie przeszkadzajcie mi, będę zajęty... - wyszedł
(Wiktor) - Dawid, od której strony zacząć?
(Dawid) - Jak ci wygodnie. Zawsze lubiłem prawą.
(Mathias) - Możemy o tym pogadać!
(Wiktor) - Może i możecie nam pomóc. Zgoda, ale na naszych warunkach....
(Mathias) - ...
(Wiktor) - uderzył bejsbolem Tomka
(Mathias) - Dogadaliśmy się przecież! Co wy robicie?!
(Osa) - Mathias, nie pogarszaj sytuacji, bo zarżną jeszcze nas...
(Mathias) - Czy to oznacza...
(Dawid) - poderżnął gardło Tomkowi - Uznajcie to za dług spłacony...
(Wiktor) - Wiecie co, zmieniłem zdanie... Dokończmy robotę i mamy na dziś wolne... Tylko wy zostaliście... - podszedł do Osy
(Dawid) - Szybko i bezboleśnie...
(Wiktor) - Jak zawsze... Umowa została zerwana... - zamachnął się - Żegna... - dostał heada
(Mathias) - założył chustę na twarz - Widziałem wszystko. Pierw ogłuszali jak zwierzęta, potem jak byli nieprzytomni, zabijali ich.
(Iza) - A ci co chcieli wam to zrobić, zabiliście ich?
(Osa) - Ula zatroszczyła się, by nie skrzywdzili już nikogo...
(Iza) - Mogliśmy iść tam w większej ilości, wtedy może nikt z nas by nie zginął...
(Osa) - To miałoby sens. Ich dużo nie było, ale nikt nie wiedział jak to wygląda w środku...
(Mathias) - Przynajmniej Tomek nie poczuje więcej bólu niż mógł poczuć za życia. Gdyby zabijali od lewej, nikt z nas by żywy nie wyszedł stamtąd..."
Wspomnienie o Maksie
"Zamknęli się od środka, by nic ich nie zaskoczyło. Usiedli wreszcie na ziemi, a choć było w nich życie, odczuli rozmiar katastrofy dokładnie w tym momencie, gdy byli bezpieczni.
(Maksa) - Tylko zrób to szybko, bym... - krzyczał
(Joanna) - zaczęła ciąć - Zatkajcie mu mordę, prędko...
(Ula) - Zaraz będziemy mieli przejebane po środku pustkowia... - zatkała usta Maksowi
(Joanna) - Próbuję... - cięła dalej
(Maks) - przez dłonie Uli - Kurwa... Ja pierdolę... Jak to boli...
(Mathias) - Bądź cicho... - rozglądał się
(Osa) - Jest czysto... Tylko Joaśka, skończ to szybko... Ulka, przygotuj bandaże i coś do odkażenia...
(Ula) - Mam zajętę ręce...
(Osa) - Dobra, powiedz gdzie to masz, sam wyjmę...
(Ula) - W bocznej prawej masz bandaże, w górnej mniejszej utlenioną...
(Maks) - Kurwaaaaaaaaaaaaa...
(Iza) - Boże, zaraz straci przytomność...
(Joanna) - przerwała w połowie - dyszała - Jeszcze drugie tyle... - spojrzała na Maksa - Wytrzymaj! Koleś, nie odpływaj... Hej!
(Wiktoria) - Zemdlał...
(Joanna) - Tym bardziej będzie dla niego prościej... - cięła dalej
(Maks) - kaszlał - Nie kłóćcie się...
(Osa) - podszedł do Maksa - Serio myślisz, że mamy go brać ze sobą? Mogę z dupy wziąć argument, że zostałeś ugryziony...
(Maks) - Nie wyrzucaj go...
(Osa) - wstał - Pieprzy w chorobie, nic nam mądrego nie powie... - uderzył w ścianę - Kurwa...
(Mariusz) - Ogarnij się.
(Mathias) - Zamknijcie się... - stanął między nimi - W tym momencie...
(Osa) - Mathias, zawsze stajesz mi na drodze...
(Wiktoria) - Staje w dobrej sprawie.
(Joanna) - Nie chciałam tego mówić, ale jeśli nie przestaniecie bawić się w przedszkole, ja wezmę sprawy w swoje ręce. Mam tłumik, więc wpakuje obu po kulce. Mathias, wiem, że tego by nie zrobił, ale ja myślę ponad to...
(Iza) - spojrzała na Mathiasa - Musimy się zająć Maksem..
(Mathias) - spojrzał na Izę - do siebie - Blyat... - wbił nóż w głowę Maksa
(Maks) - pośmiertnie - Dzię...Ku... Ję..."
Wspomnienie o Roksanie
"Spod ciemno kruczych włosów wyłoniła się twarz Roksany, która miała w swoim ręku nóż motylkowy, a bowiem był on w jej krwi. Pokazała mu swoją świeżą ranę po cięciu na dłoni i miała bardzo rozszerzone źrenice. Miała inne spojrzenie, znacznie groźniejsze, niż wcześniej.
(Roksana) - Przykro mi, ale... Jesteś skończonym skurwysynem... - płacząc - Słyszysz! Niszczysz grupę... Niszczysz wszystkich...! Zniszczyłeś także mnie, wstrętny kurwojebie!  - zrobiła zamach - Wiesz, moja wersja będzie taka, że próbowałeś zabić mnie, więc... To będzie obrona konieczna... - trzęsły się jej dłonie
(Mathias) -Przemyśl to, bo może będziesz tego potem żałować...! - próbował przytrzymać Roksanę
(Roksana) - Dość! Słyszysz kurwa! Dość kłamstw, dość ranienia innych, dość bycia potworem! Bo Ty... Nie jesteś człowiekiem! Nigdy nim nie będzieeeeeesz! - wycelowała w głowę Mathiasa
(Mathias) - Nie... - złapał Roksanę za dłoń - To nie musi się tak skończyć - wiatr zakłócał rozmowę
(Roksana) - ze zdziwieniem - Ty... Ty...  - próbowała zabić nożem
(Mathias) - wbił głębiej ostrze
(Roksana) - ostatnie tchnienie
(Mathias) - Jak na kogoś, kto mógł być od godziny trupem, powiem ci tak... Odżywam stopniowo...
(Osa) - Nie musisz się przejmować ciałem... Zajęliśmy się tym.
(Iza) - Mówiłam Ci, byś nie szedł spać sam. Byłabym na posterunku...
(Dorian) - Wybaczcie, że postawiłem na nogi was wszystkich.
(Mathias) - Nie spaliśmy z innego powodu...
(Dorian) - Zombie?
(Mathias) - odwrócił wzrok
(Iza) - Człowiek... Ktoś z naszych zwariował i... Nie dał nam wyboru.
(Mathias) - wysunął ostrze - Widzisz krew? To była krew człowieka.
(Dorian) - Jak to się stało?
(Joanna) - Wystarczyło, że żyjesz w mrocznym świecie zbyt długo, a mózg wariuje. Ją dopadło i nie można było nic zrobić... Próbowaliśmy, ale nie słuchała."

Offline

 

#2 2018-09-01 00:01:47

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 48 - Lepsze jutro

Koniec wspomnień, nieznana rezydencja
Oni wszyscy nie powinni się tutaj znaleźć, ale jednak istnieją, w pewnym sensie. Stali się poniekąd tymi, przed którymi próbowali uciec, a niektórych spotkała ta przykrość bliżej poznać tych gorszych od zombich. Dłuższa pogawędka i tak zdałaby się na nic, skoro w mózgach siedzi im zupełnie co innego, niż proste ludzkie odruchy. Ciekawość zżerała Izę ile osób musiało zginąć w tym miejscu przed nią. Notatki skrywały znacznie więcej. Przy otwarciu poszczególnych szuflad, pełnych korników, oczom ukazywały się odosobnione pojedyncze części ciała, w tym organy. Pośród szafek, lodówek i pojemników, po prawej stronie stał szczelnie zamknięty sejf. Jakiegoś odgłosy dobiegały ze środka, ażeby po drugiej stronie znajdowało się coś dobrego. Szarpnęła, zapierając się nogami, wyrywając cały zamek, razem z drzwiczkami. Tutaj ponownie szok, i to ten większy, bo takiego widoku się nie spodziewałby nikt. Szczególnie osoby śledzące tą osobliwość. W sejfie na samym środku, na precyzyjnie wyrzeźbionym talerzu walała się męska głowa ze śladami pazurów po lewej stronie, bez reszty ciała. Dodatkowo, głowa charczała paskudnie, a trupie oczy patrzyły na niecodziennego gościa, a zęby gdyby potrafiły, w tej chwili by pochwyciły dywizjońskie świeże mięsko. Nie zważając na to, że Mathias potraktowałby gryzienie swojej żony inaczej, chociaż zzombifikowana głowa teraz tylko mogła marzyć o najedzeniu się. Widząc to, czego była świadkiem, wycofując się, potknęła się o własne nogi. Nieruchoma jęcząca głowa tylko charczała głośniej. Iza wiedziała doskonale, co musi zrobić, nawet jeśli to wytwór jej umysłu. Na chwilę zdekoncentrowała się, biorąc do ręki kartkę z napisem "dzisiejszy jadłospis", mając przed sobą opisane wszystko to, co próbowano jej wcisnąć do ust. Prawie zjadłaby kawałek własnego męża, okrapiany krwią i octem, w sosie własnym. Wróciły podobne emocje, jak w momencie, gdy Mathias zaginął, a Izie wszystko zwaliło się na głowę, w tym nowa rola, z której jest w tych czasach słynna. Zabicie każdego innego nie sprawiłoby tyle problemów jak ten konkretny przypadek. Innego pomniejszego pachołka da się ubić w sekundę, lecz nie przy tej sposobności. Kogoś, kogo się kocha, nie da się ot tak wymazać własną dłonią czy dowolną bronią. Najlepiej jest w naturze robić to, co dyktuje serce, choć o rozumie też nie powinno się zapominać. Ręce się pociły, pod oczy podchodziły łzy, a oczy samoistnie zaczynały się czerwienić po voltarsku.
(Iza) - Ale przecież ja Cię kocham... - pod nosem - Co chcesz abym zrobiła, co... - Zawsze opcjonalnie myślałam, że to ty będziesz musiał to zrobić ze mną, a tymczasem... Ale muszę, po prostu kurwa muszę. W czymkolwiek tkwię, ze względu na ciebie, zrobię to. A co wtedy, bo ich tym nożem nie zaciukam... No tak, wybacz, mówię do martwej głowy. Już się tobą zajmuję, ukochany... - idąc z nożem - Niech to będzie znak, że przełamałam jakąś wewnętrzną barierę - ostrzem w głowę
Wydająca jeszcze niedawno odgłosy głowa opadła na talerz, pozostając jedynie martwą powłoką bez wszelkich powiązań z tym światem. Ślepia samoistnie się zamknęły, z rany popłynęła ciemnoczerwona jucha, na samą podłogę. Akcja nie pozostała bez echa, a skąd można było przewidzieć, że ta ruina nazywająca się domem tak szybko roznosi szlochy na wietrze. Dopiero poczuła to na własnej skórze, gdy tuż za jej plecami pojawił się nieprzyjemny pan z łopatą w prawej dłoni. Niegościnność Izabeli została zauważona, więc takiego gościa należałoby ustawić, co więc czynił wcześniejszy rozmówca, który obiecał swój powrót. I oto jest, zgodnie z obietnicą.
(Tomek) - Przestało ci się podobać przy stole? Nie ma sprawy... - rozłamał stół łopatą - I tak niedługo wymienimy na nowy. Coś jeszcze się nie podoba? Może mięso rozgotowane? Nie ma sprawy, własnoręcznie ubiję do stanu używalności. Ach, otwarłaś rzeczy, które powinny pozostać zamknięte.
(Iza) - Nie podchodź, mam się czym bronić.
(Tomek) - Tym czymś...? Pokaleczysz się jeszcze. Chcesz się przekonać jak wytrzymały jest mój szpadel? Grube drewno przebił, to i ty przeszkodą nie będziesz - zmarszczył brwi - Mówiłem, że poznasz nas od drugiej strony. To właśnie się dzieje... Hehe, dołączysz do niego wkrótce.
(Iza) - Zabiliście go, wy podłe świnie... - pchnęła Tomka na ścianę - A ja... - wybiegła na korytarz
(Tomek) - Sądzisz, że to się zda na coś? Wrócisz na miejsce, nawet w kawałkach... - rozprostował kości - Sama się o to prosiłaś, idę po ciebie.
(Iza) - Znajdę wyjście! - przedostając się na rozwidlenie
(Tomek) - Nie wątpię, ale ile można uciekać! No chodź, możemy się dogadać.
(Iza) - Rozpieprzyłabym was w pył, ale...
(Tomek) - Wszystko jest tutaj, w tym domu, do odbioru. Po wszystkim otrzymasz zgubę. W obecnej sytuacji muszę cię ogłuszyć, hałasując jeszcze bardziej. Marzena jest wzburzona, a wtedy potrafi nawet wejść na pionową ścianę i skręcić ci kark podczas zeskoku. Ten dom to jeden wielki labirynt, kombinuj! Możemy tak się ganiać całą noc, lecz i tak wrócisz na tamto krzesło.
Drzwi na rozwidleniu były zamknięte od drugiej strony. Na końcu jednakże pod stertą mebli Iza dopatrzyła się czegoś w rodzaju zapadni. Nad nią skrzypiał sufit, czując towarzystwo kroków nad sobą. Gdzieś tam powoli z łopatą kroczył Tomek, zdający się mieć zabawę z tego, że i tak swego dopnie. Gwizdał głośno, tworząc i tak bardziej przytłaczającą atmosferę. Po usunięciu kilku mebli, klapa wiodąca do piwnicy stanęła otworem, a gdzie to miało zaprowadzić dziewczynę, tego już nikt nie był świadom wiedzieć. Przy próbie wejścia, od tyłu poczuła uścisk zimnych dłoni na jej nadgarstkach. Teraz nastąpił ten moment, w tej chwili lub wcale. Podczas szamotaniny Tomek otrzymał cios nożem w klatkę piersiową, co na kilka sekund go zamroczyło. Niestety nóż nadal tkwił w ciele, a bardziej ryzykować nie chciała, ponieważ dopiero co się oswobodziła, aby ponownie dać się złapać.
(Tomek) - Iza...! Nie możesz wiecznie uciekać przed swoim przeznaczeniem. Jedzenie ci ostygnie.
(Iza) - Dość się nażarliście... Zastrzegam sobie podążanie za mną. To źle się skończy.
(Tomek) - Tak jak zabiłaś Mathiasa? Zapomniałaś, jak o nas także... Jak sobie chcesz. Jeśli jednak zmienisz zdanie, twój miecz jest w głównej sali. Drzwi zostawię otwarte.
(Iza) - strzeliła z łańcucha - Ty nigdzie nie pójdziesz... Będziesz robił jako amortyzator. Tych mebli, które spadną - tupała w ziemię - Nawet bez miecza przetrwam, jakoś - przyciągnęła Tomka do klapy
(Tomek) - Na dole jest tylko gorzej, tylko się łudzisz... - wyciągnął nóż - A było tak blisko, prawda? - znienacka dźgnął Izę w ramię
(Iza) - Cholera... - zacisnęła zęby
(Tomek) - Wrócę, każdy wraca... Ty także wrócisz... - meble zawaliły się
(Iza) - Po moim trupie... Fuck... - złapała za rękojeść - Wbiło się mocno, muszę... Nie mam czasu - schodziła po drabinie - Cholerny świat... Co tu się odpieprza. O czym on pierdolił, Chrystusie... Prawie by mnie tam - zachwiała się - Dekoncentruję się zbyt szybko... Nie chcę myśleć, to były ułamki sekund. I gdzie ja do cholery trafiłam...? Wygląda znajomo, ale nigdy tutaj przecież nie byłam... - zeskoczyła - Ciemno tu, jak w ciemnej dupie, nieznośnie mrocznie... Dobra, Iza, jesteś twarda. Ta, wmawiam se, a w rzeczywistości niemal dałam się zaskoczyć. Pewnie, przecież słyszałam jego kroki. Gorzej, że miecz tam został, ale mówi się trudno. Jeśli wybierać miecz, a życie, zdecydowanie wybieram życie. Miecz zawsze można mieć drugi, i nauczyć się nim władać, a życie raz stracone nie powróci... Prócz tej przemiany w szwendacza, czego sobie wolę oszczędzić.
Ramię coraz mocniej odczuwało wbity nóż, zważywszy na to, że wcześniej nie jest wiadome do czego był on używany. Póki korek siedział, do obfitego krwawienia nie doszło. Niestety przy próbie biegu pozornie bardzo utrudniał poruszanie się. Po ledwo widocznych korytarzach prowadził ją voltarski zmysł w oczach, dający nieco światła, gdy wokół zapadła ciemność. Tunel ciągnął się przy jeziorze, stąd zalany korytarz do połowy, a woda przynosiła wszystko z całego domu. Fragmenty zabudowań, przedmioty codziennego użytku, a nawet ciało, na które przypadkowo wpadła Iza, idąc do pasa umoczona w błękitnej mazi. Ilość uśmierconych ludzi w tym domu znacznie się zwiększyła, ku rozczarowaniu, że bardziej spieprzyć się nie może, a jednak może. Będąc już w połowie usłyszała znajome charczenie, i świadoma była co to może oznaczać. Trupy w nieznanym dla niej miejscu, gdzieś pośród ciemnych przejść. Prócz noża w ramieniu, tamującego krew, żadnej innej broni nie posiadała w zanadrzu. Jakby się uparto, nic na dole nie było przydatnego. Konsekwentnie powróciła do miejsca, z którego zeskoczyła. Przejście było zablokowane od drugiej strony. Cóż pozostało, przygotować się i wybić ilu się zdoła. Zagwozdka taka, że gołymi pięściami okładać mięsożerne bestie to poważne ryzyko pozwolenia się pokąsać. Trzeba w końcu dokonywać wyborów, a lepsze to niż siedzieć w obojętności. Zgromadziła w sobie nieco siły, żeby wyrwać nóż tkwiący w ramieniu. Dzięki jej leczeniu, minimalnie tkanka zdąży się zabezpieczyć przed skażeniem, lecz podczas wyżynania po kolei trupów krew będzie tryskać na wszystkie strony.
(Iza) - Co pozostaje...? - wytarła pot z czoła - Zapędziłam się kozi róg.
(alterego) - Uciekaj w stronę mroku, ty głupia iluzjo! Zaraz cię dorwą, żałosne... - zniknęła
(Iza) - To nie było normalne, wcale... Co do... - wyczuła kroki - Są inne, jakby ludzkie... Słyszałam przecież trupy, co to ma być...
Grubo wyglądające ściany wokół zaczęły się kruszyć, całkowicie odsłaniając Izabelę na wrogi atak, niemożliwy do skontrowania. Nawet nie sposób było się obronić przed tym, co nadciągnęło. Zakapturzone typy rzuciły się z łapami na nią, nie dając zupełnie się obronić. Obie ręce zostały zblokowane. Na jej twarzy pojawiały się języki napastników. Jeden przyduszał, drugi unieruchamiał, trzeci robił kółka ręką przy jej kobiecych atrybutach. Nagle oczy straciły swój nadprzyrodzony blask, i nastała ciemność, okrywając wszystko w czarnych barwach. Przed nią pojawiła się czerwona poświata, w posrebrzanej wilczej masce. Wystarczyło jedno głębokie spojrzenie, a Iza osłabła na tyle, że straciła świadomość, pozostając w chłodnej piwnicy kilka metrów pod ziemią.
Teraźniejszość, mieszkanie Osy i Uli
(Iza) - Zejdźcie ze mnie, zostawcie mnie, bo zabiję! - odruchowo wyciągnęła miecz - Zabiję, za wszystko! - dyszała
(Osa) - To tylko sen, prawda?
(Ula) - Dla niej raczej koszmar. Iza, spójrz na mnie - zbliżyła się
(Osa) - Uważaj...
(Iza) - Jestem żywa? To wy... Jesteście tutaj, a ja... Żyję, to fakt czy iluzja?
(Ula) - zabrała miecz - Nie było tak jeszcze, tak źle. Dotąd nie nasilało się to tak bardzo. Zemdlałaś, i przenieśliśmy cię do naszego mieszkania. Szamotałaś się, to musieliśmy cię związać, przepraszam...
(Iza) - Rozumiem, stąd te ślady na moich rękach...
(Osa) - Można ją uwolnić. Obudziła się, a przez dłuższy czas żadne z nas nie zaśnie.
(Ula) - To był środek zapobiegawczy, nie miałam wyjścia - rozwiązywała - Zmusiła nas sytuacja.
(Iza) - Po co się obarczać. Sama pewnie bym się zachowała podobnie. Coraz bardziej się mijam z celem. Dość jednak tego... Ile minęło od tamtego upadku?
(Osa) - zapalając papierosa - Kilka dobrych godzin, dochodzi piąta rano.
(Ula) - Jest jeszcze coś, Kabanos uciekł, a Michał pożegnał się kwadrans temu z nami. Nie życzę pierwszemu tyle szczęścia, ale ten komandos odniósł się do tego, co się stało, dlatego zmienił zdanie.
(Iza) - Thiasam nie jest zwykłym lokalnym watażką. Samo starcie z nim skończy się równie prędko. Nie walczył z kimś takim, nie miał styczności, nie był mną.
(Osa) - Nic nie zrobimy. Jest poza naszym zasięgiem... - westchnął - To już dzisiaj, nie? Czekaliśmy na to. Możesz na nas liczyć, na wszystkich.
(Iza) - A się bałam, że wsadzicie mnie do klatki.
(Osa) - Kiedyś wsadziliśmy takiego jednego... Faktycznie, przesadziliśmy, ale powód był jasny. Przyjaciółki przodowniczki bym nie zakuł w kaftanie.
(Iza) - wstała - Tak, a gdybym nie była nią? Nie zrozum mnie źle.
(Osa) - Pamiętliwy nie jestem. Po co zakładać? Ani ciebie bym tak nie potraktował, ani Mathiasa. Prawilne mordy jesteście, oboje.
(Ula) - Nawet jeśli byśmy próbowali, to długo więzienie by nie wytrzymało - z uśmiechem - Macie w genach wykaraskiwanie się z kłopotów.
(Iza) - Mamy, zgadza się. Mathias przybędzie, na pewno... Nie widzę innej możliwości.
(Ula) - Wybacz, ale trzeba rozważać, że jednak może się nie zjawić.  Nic osobistego, tylko nie róbmy sobie nadziei. Po prostu przeżyjmy.
(Iza) - Zaczyna wschodzić... - obserwowała wschód słońca - Dziś krwiste wstaje, dawno takiego nie widziałam. Praktycznie wcale.
(Osa) - Będziemy w pobliżu, gdybyś nas potrzebowała. Musimy się przygotować, nim czarna hołota przybiegnie.
(Iza) - Co z moim ubraniem?
(Osa) - Kurwa, no tak... Zapomniałem zupełnie. Hmm, podczas twojej nieprzytomności  zabrał je jakiś srajdek, do pracowni Ignacego. Staruszek coś tam modyfikuje, żebyś nie dostała już biletu na samym początku. Twoje oprzyrządowanie też tam jest.
(Iza) - Jak to...? Dobrze, to pójdę tam od razu.
(Ula) - Może jednak wstrzymasz się. Kogoś podeślę i sprawdzi. Przemęczasz się za bardzo.
(Iza) - Osa, niech to trafi, spałam i zwlekałam zbyt długo. Nic mnie nie zabije przez ten czas, słowo. Jeśli pozwolicie, ubiorę się w to, co mam do dyspozycji.
(Osa) - My zajrzymy później, w takim razie.
(Ula) - Powinnaś być zadowolona, tak między nami, bo ja jestem - wyszli
Nałożyła na siebie wyłącznie dawną koszulę, którą podarowała jej mężowi niegdyś Natalia, swoje adidasy i czarny długi męski płaszcz. Pracownia znajdowała się po lewej stronie od głównej klatki, patrząc od wewnętrznej strony ronda. Mimo powstającej już siwizny postawny zapomniany przez życie kowal wciąż pracował dla Dywizjonu, tworząc gadżety z niczego czy modyfikując zwykłe ustrojstwa w niezwykłe rzeczy z porządnym kopem.
W pracowni akurat nie było nikogo, prócz samego pracującego, kończącego właśnie mały wynalazek napierśny, coś w rodzaju współczesnej kolczugi. Miecz na nowo zyskał blask, a karabin snajperski posiada teraz dwie lufy, z których pociski potrafią przygwoździć każdego, a celowanie w głowę bezpodstawnie powinno uśmiercić na stałe, jeśli oba strzały jednoczesne trafią w czuły punkt. Łańcuch w rękawie zyskał na wytrzymałości i przebiegłości, gdyż od tej chwili jeden cały metalowy potwór dzieli się na dwie przyczepione do siebie wnyki, które wypuszczają jeden łańcuch, choć tak naprawdę są to dwa stopy połączone ze sobą. Cienkość zapewnia większe zadawanie obrażeń, przy bliskim kontakcie czy słynnym przyciągnij odciągnij.
Na szafce koło wejścia gotowała się woda na kuchence gazowej, a tuż obok stał kubek z wsypaną kawą zbożową. Iza postanowiła zrobić dobry uczynek, aby nie odrywać majstra od pracy, a donieść mu źródło niezbędnych witamin, energii i trzeźwości myślenia. Jak się uśmiechnął, gdy tak go przywitano wczesnym porankiem, to po prostu bezcenne. Wiekowo Ignacy mógłby być jej ojcem, właśnie, jedyna starsza osoba, z jaką się potrafi dogadać. Bogaty doświadczeniem tworzy dla swych przyjaciół usprawnienia, naprawia i rekonstruuje. Nie jest wielu takich, którzy tak się odwdzięczają, bo takiej ceny nie ma, lecz czasem zwykłe "dzień dobry" czy kawa potrafią sporo zmienić już na początku dnia.
(Iza) - Dobry dzień, przeszkadzam? - zalewając kawę
(Ignacy) - Jaka miła niespodzianka, od tego formalnego "długo jeszcze". Czasami mam ochotę wyszrekować co o tym myślę. Twoja osoba jest mile widziana. Proszę, spocznij sobie, a ja wyjaśnię co kminię w tym czasie.
(Iza) - Zdarzają się naprawdę tacy małostkowi zgredzi? Wszyscy wiedzą ile wynosił twój wkład w nasz rozwój - usiadła na krześle - Powiedz mi kto, a poinstruuję kogo trzeba, to jeszcze przed południem przyjdą cię przepraszać.
(Ignacy) - Może oni są, ale ja nie jestem małostkowy. Co teraz to zmieni, prawda? - napił się kawy - Dziękuję za napitek. Od północy nad tym siedziałem. Wgląd techniczny mi został.
(Iza) - Wynagrodzę to jakoś, po wszystkim, o ile będzie nam dane przetrwać.
(Ignacy) - Izunio, moja droga, zrobiłaś dość i jeszcze więcej. Uznajmy po prostu, że bez względu na wynik nasze saldo zostanie wyzerowane. W moich oczach i tak pozostaniesz bohaterką, dla siebie niewielką, dla innych ogromną. Dbałaś o miasto jak potrafiłaś. Nie przewidziałaś kilku rzeczy, fakt, ale jesteśmy tylko ludźmi popełniającymi błędy.
(Iza) - Wiesz, że te zaszczyty powinieneś przypisać komu innemu. Nie ja stworzyłam Dywizjon.
(Ignacy) - Pamiętam, bo jak zapomnieć o dwójce ludzi, którzy zapewnili mi dom i chronili przed śmiercią tyle razy. Twojemu synowi przypadnie twoja rola, pewnego dnia.
(Iza) - Wystarczająco zyska podziw, jak i pogardę. Czy takiego losu pragnie matka dla swojego dziecka?
(Ignacy) - Powinnaś wychować go tak jak umiesz, a resztę zostaw dzieciakowi. Po kimś przejmie pałeczkę. Drogę wybierze po swojemu, lecz możemy sprytnie go naprowadzić.
(Iza) - Opowieścią jak było naprawdę?
(Ignacy) - Lepiej wrogów nie mieć we własnej rodzinie. Powinien znać prawdę, jakkolwiek boląca by miała być. To nie nasze słowa świadczą o nas, tylko dojrzałe decyzje.
(Iza) - Zmajstrować takie decyzje było jak, a teraz słowa mogą nie wystarczyć.
(Ignacy) - Jesteś mądrą kobietą. Na to nie mogę nic poradzić, bo nie jestem ojcem tego młodzieńca. Zobacz, co przygotowałem... - wyjął kaftan - Z dobrego materiału, albowiem zużyte runy przerobiłem na jeden mocny stop. Wygląda jak zwykły kapok nakładany, ale to pozory. Potrafi zatrzymać ostrze miecza. Wiadomo, że nic nie zatrzyma na stałe, a na dłuższy czas powinno wytrzymać. Mythril to mocny materiał, masz moje zapewnienie. Co najważniejsze, nie krępuje ruchów, więc wszelkie twoje akrobacje, które czyniłaś wcześniej, możesz działać bez zmian. Problemem jest waga, bo voltarskie runy podczas aktywności są niezwykle lekkie, a po wygaśnięciu stają się ciężkim metalem.
(Iza) - Nie masz tam hełmu? Spodziewam się bardziej ciosów w stronę głowy.
(Ignacy) - Takiej wiedzy nie mam... Stworzyłem to z myślą o walce na bliski dystans.
(Iza) - Będzie musiało wystarczyć. Pod płaszcz się zmieści.
(Ignacy) - Zgadza się... Tylko, pragnę podkreślić, że nie znam twojego rozmiaru, to może nie pasować idealnie.
(Iza) - Zawsze chciałam nosić gorset - zaśmiała się - Nie, naprawdę, to nie mój rozmiar, ale lekko za duży lepiej będzie mi podkreślał figurę.
(Ignacy) - Natomiast twoje przedłużenia ręki zyskały drugą młodość. Mechanizm turbinowy, zamieszczony przy spuście, znacznie skraca czas przeładowania. Wystarczy raz delikatnie przytrzymać i sama kula automatycznie wejdzie w lufę. Nie potrafiłem przemontować broni na plazmową, ale dodałem jako zadośćuczynienie drugą lufę. Strzały będą celniejsze, a broń nie będzie się chybotać na boki. Pod tym małym pstryczkiem masz możliwość przełączania amunicji, między strzelbową i wyborową. Wszystko to oblane niebieską farbą na kolbie i wzdłuż lufy aż do ujścia. Polecam tłumik, choć w tej sytuacji to zbędny dodatek dla cichego zabójcy.
(Iza) - Wydaje się sporo lżejszy, pozornie - wzięła w ręce - Niebywałe, to jest lekkie.
(Ignacy) - Się wymontowało kilka farfocli, które tylko zawalały. W mieczu praktycznie nie zmieniłem nic, prócz napełnienia twoją wybraną runą i naostrzenia krawędzi. Osobiście w rękojeści umieściłem dodatkowy schowek na nóż, w razie potrzeby. Jak ci się podoba?
(Iza) - W praktyce sprawdzimy. Teraz wygląda naprawdę obiecująco. Dziękuję... Innym też tak montowałeś banany na twarzy?
(Ignacy) - Starałem się zadowolić każdego, który należy do Dywizjonu, a jest pod twoją banderą. Nie sprawdzałem jak reagują moje eksperymenty z plazmą... Z wiadomych przyczyn.
(Iza) - Z tych chmur spadnie deszcz, prędzej czy później. Przekonamy się o tym sami. Zmoczymy się, to nieuniknione. Dziękuję za sprzęt... - kiwnęła głową - A ty odpocznij sobie, i schroń się potem.
(Ignacy) - Zdecydowałem się walczyć. Joanna już wie o tym.
(Iza) - Do zobaczenia w terenie, za Dywizjon.
(Ignacy) - Za nas wszystkich - ukłonił się
12:00, Płockie rogatki
Przy wewnętrznym okręgu, niedaleko głównej siedziby, została zatrzymana pogoń. Dwunasta godzina minęła kilka sekund wcześniej. Mężczyzna ubrany na ciemno zatrzymał się, prowokowany przez Osę, Izabelę i Joannę. Miał on również asa w rękawie. Z przeróżnych cieni w bliskim otoczeniu zaczęły wyłaniać się sylwetki człowiecze, przypominające kukiełki okryte szmatami. Bliższa interakcja z nimi ujawniła twarze, które zdziwiły nie tylko samą stronę Dywizjonu, a także część obecnych ludzi z Kordonu zlękła się tego, co uczynił Thiasam. Zadźwięczała stal, a bardziej Iza biegnąca przodem, rysując za sobą mieczem krwawe ślady tegoż ostrza. Przy dobiegnięciu do swojego rywala, miecz został uwolniony z ziemi. Krew pozostawiona na klindze rozprysła w powietrzu, oblewając najbliżej stojących. Przywódca Czarnych Voltarów nie miał litości już na starcie. Pierw zblokował zamach Izabeli swoją rękawicą, która zaczęła krwawić, a potem pchnął dziewczynę razem z mieczem kilka metrów do tyłu, pozwalając prawom fizyki zrobić z ciałem resztę. Złożyło się, że uderzyła ona plecami o kamienną ścianę, a sama broń wbiła się o kilka centymetrów obok. Widziała Iza w tej chwili jak blisko była od śmierci. Krople krwi uderzające o ziemię, ich dźwięk, paraliżowały ją od środka.
(Thiasam) - Można się było spodziewać, że sprowadzisz posiłki, ale po co to wszystko? Sama prowokujesz, od samego początku. Ja tylko odpieram ataki na mnie. Postąpiłaś jak tchórz.
(Osa) - Zedrę ci maskę, obiję ryj i będziesz śpiewać inaczej.
(Joanna) - Nie skończy się to tutaj, tylko na górze, gdzie kto inny cię osądzi.
(Thiasam) - Nic na to nie poradzicie. Lubicie jak świat ocieka krwią, więc dobrze, wszyscy wrogowie sie w niej utopicie... Pierwszym przykładem dla innych będziesz Ty, Iza, dla widzenia konsekwencji własnych niedojrzałych decyzji.
Mimo to wstała, na widok Thiasama robiącego ukłon. Miecz tkwił w ścianie, więc trzeba go było wyciągnąć. Delikatnym ruchem ręki poluzowała swoje łańcuchy, które chwyciły w linii prostej voltarską stal. Szarpnęła energicznym ruchem, po czym zniknęła. Chwilę później wyskoczyła z cienia, z wysuniętym ku wrogowi ostrzem. Na jej twarzy pod oczami ponownie rozjaśniały czerwone smugi, skraplające własną dywizjońską krew na broń. Właśnie po styknięciu się cieczy z ciałem stałym, na ten moment klinga zaczęła świecić i błyskać, niczym podczas burzy. Osa próbował zatrzymać Izę, lecz to nie odniosło skutku. To był ostatni przystanek. Przygoda zaczęła się dokładnie w tym miejscu, toteż i w tym miejscu zakończy się, wedle starych podań. Wzajemnie najpotężniejsza voltarska dwójka wiedziała jak urośli w siłę przez ostatnie miesiące, tocząc bój nie tylko przeciwko własnym działaniom, a i przeciwko własnym umysłom. Ogień i Błyskawica, symbole mogące niszczyć, jak i mogące również tworzyć ochronę. Zjednoczyć się muszą w walce, jak niegdyś pierwsi wilczy przedstawiciele, w lesie nieopodal fortecy Vol Ta Noć. Zapewne patrzą teraz z góry jak zakończy się konflikt zrodzony wieki temu. Jednakowoż nie wszyscy wiedzieli z czym się mierzą, a raczej z kim. Thiasam był świadom, że moment nadszedł. Odsłonił więc karty, chcąc stoczyć pojedynek z pełni świadomym przeciwnikiem.
(Thiasam) - upuścił wilczą maskę na ziemię
(Osa) - zdziwienie - Przez ten cały czas... - zacisnął pięści - To byłeś Ty...!
(Iren) - Ech...
(Iza) - To niemożliwe... Przecież wtedy... - rozszerzone źrenice
(Osa) - Wszystko zaczęło się źle dziać po 2 latach... To właśnie wtedy... Ty...
(Joanna) - Czemu taki się stałeś...? - bezsilnie
(Iza) - Mathias... Ale, nie rozumiem - upadła na kolana - Czemu to musisz być ty...
(Thiasam) - złowrogi uśmiech - Smutno, że przez tyle lat byliście nieświadomi, że nie potrafiliście wykryć kim jest Thiasam. Do samego końca prowadziłem was do tego miejsca, od samego początku, gdy jeszcze raczkowaliście z chodzącymi ciałami... - wyjął miecz - Hmm, uprzedzałem, żeby nie ingerować w mój plan. Choć mielibyście zachowaną pamięć o zmarłym towarzyszu, mężu oraz ojcu.
(Joanna) - To nie jest Mathias...
(Iza) - O czym mówisz? Poznałabym go wszędzie.
(Ewa) - Chodzi o to, że fizycznie to jest on, tylko że nie wyczuwam jego dokładnej esencji. Jakby był manipulowany.
(Osa) - Zupełnie jak te ścierwa, które przyzwał? Czyli mieliśmy rację, że to tylko imitacja...?
(Iren) - Jest tu obecny, ale nie bezpośrednio. Thiasam go musiał zatruć...
(Iza) - Wiedziałaś o tej teorii wcześniej?
(Iren) - Wtedy, gdy pokazałaś mi zdjęcie Mathiasa, to zaczęłam łączyć fakty. Cokolwiek w nim siedzi, twój mąż może wciąż tam być. Żałuję wielu rzeczy, do których musiało dojść...
(Iza) - Cokolwiek zmalowałaś, rozliczymy się później.
(Joanna) - Możliwe, ale co mamy zrobić? Wiecznie nie możemy się bronić, myśląc o cudzie nad Wisłą. Wolę nazywać tego tu Thiasamem, więc jeśli mamy dotrwać do starości, w ewentualność wchodzi uśmiercenie tego tu na dobre. Iza, wiesz o tym równie świadomie jak ja, że on oczekiwałabyś tego samego od niego... Bez względu czy Mathias tam wciąż jest, to musimy dokonać wyboru. Pomyślmy bardziej czego on oczekiwałby od nas.
(Osa) - Chciałby końca tej agonii, do której się doprowadził wcześniej, gdy nas zostawił. Może pragnął naszego dobra, ale teraz to nie ma znaczenia... Wybacz sentymenty, ale muszę Cię zajebać, pierdolony zdrajco. To co zrobiłeś nam, a jebać nas kurwa... To co przeżywała Iza, to był twój największy błąd. Opłakiwaliśmy Cię, na próżno widać do chuja. To wielka pomyłka przychodzić tutaj po tym wszystkim. Z całym szacunkiem, ale tu umrzesz.
(Thiasam) - Pierw będziesz musiał mnie dotknąć.
(Iza) - Nie będzie z tym sam.
(Joanna) - Bez zwlekania, Iza, gotowa?
(Iza) - Ta - zaczęły szarżę
(Thiasam) - w myślach - Próbuję przejść przez swoje życie. Na mojej drodze stajesz Ty. Próbuję przejść przez te kłamstwa... - oczy zajarzyły się czerwienią - To wszystko, co robię. Nie zaprzeczaj... I pogódź się z tym - zaczął szarżę
Wymienili ze sobą kilka wymian poprzez pięści, i kopniaków, trzymając miecze w pogotowiu. Thiasam bez problemu pojedynkował się z większą ilością wrogów, mimo niezwykłości ich umiejętności. Na tyle starczyło czasu, żeby ciut uleczyć rany na ciele Izy, tymczasowo. Joanna skupiła się na roli wsparcia, okładając przeciwnika swoim metalowym karwaszem, umieszczonym przy rękawicy. W pewnym momencie zrobiło się tłoczno, ponieważ inni włączyli się do starć, gdy dostrzegli nawet procent szansy, że przywódca Kordonu przegra. Skutecznie na polecenie Thiasama przyzwane marionetki utworzyły z łańcuchów dziesięciokąt, niemożliwy do przejścia. Skutecznie zablokowane innym interwencję, póki jeden z walczących nie padnie. Wewnątrz pozostała dodatkowo Joanna, która odczuwała negatywne skutki przebywania w tej pułapce. Znacznie osłabła, a Thiasam wręcz przeciwnie, ponieważ dodatkowo siłę czerpał z tych, których przywołał, ostatniej dziesiątki. Tożsamość ich została ujawniona. Roksana, uśmiercona przez ostrze Mathiasa, w akcie desperackiego odebrania jemu życia. Klaudia, uśmiercona przez niefortunny upadek z dachu podczas próby ucieczki z Gdańska, upadając na wystający pręt. Wiktoria, uśmiercona przez samą siebie, wieszając się na suficie, po wiecznej agonii po stracie ukochanego. Marcin, uśmiercony przez strzał z broni plazmowej, mający na celu dobić Joannę, lecz on przyjął wszystko na siebie. Drizzt, uśmiercony przez śmiertelne potrącenie na głównej drodze prowadzącej do Strefy. Natalia, uśmiercona przez ugryzienie zombie podczas próby ucieczki z Gdańska, ostatecznie dobita na jej prośbę dzięki Mathiasowi. Mihaił, uśmiercony przez poderżnięcie gardła jemu przez lokalnych kanibali. Monika, uśmiercona przez wielokrotne ugryzienia zombie podczas ucieczki  z pola kempingowego, sama zaplątała się w siatkę, pieczętując swój los. Mariusz, uśmiercony przez nieznanego kordonistę podczas bronienia wejścia Płocka. Mateusz, uśmiercony przez Osę po upadku Gdańska, skatowany doszczętnie, choć umarł przez pomyłkę, a śmierć wynikła z drobnej różnicy poglądów.
Z taką potęgą ciężko jest walczyć, mając do dyspozycji tylko swoje umiejętności. Skutecznie inni zostali odsunięci od mieszania się w pojedynek. Thiasam musiał wyeliminować ochronę, aby zbliżyć się bardziej do Izy. Wyczuli moment, oba łańcuchy poszły w ruch, spotykając się. Jednakże czarny łańcuch błyskawicznie przeciągał biały do siebie, a Joanna nijak nie potrafiła oswobodzić się. Błyskawicznie użyła miecza, żeby go przeciąć. Od razu ruszyła riposta, tylko że dziewczyny zdążyły cofnąć się wystarczająco do tyłu, żeby uniknąć prędkiej śmierci poprzez przebicie łańcuchem serca. Joanna biegła przodem, kurczowo za nią trzymała się Iza, chcąc zniknąć w dobrym momencie i zaatakować od drugiej strony. Polała się krew, bowiem ząbkowane ostrze delikatnie przecięło szpiegmistrzyni pionowo prawy policzek. Kątem oka spostrzegła, że przyjaciółka postanowiła wprowadzić swój plan. Lecz przed zmyślnym Thiasamem nic nie ujdzie, nie tylko zorientował się, że zaraz może otrzymać ostrzem w plecy, ale i chciał odpowiedzieć tym samym. Czasu na reakcję było niewiele. Joanna znalazła się bezpośrednio przed Izą, blokując atak własnymi dłońmi, przebitymi czarnym mieczem. Można się było pochwalić teraz swoim sprzętem, bezpośrednio, bez oporu. Przygotowała karabin, strzeliła przed siebie, wiedząc, że i tak nie trafi, ale to nie było zamiarem. Wymagało się uniku od przeciwnika, tak więc zrobił, dając Izie okazję do przeniesienia się nieco w lewo, wystrzeliwując swój łańcuch. Pochwycił jego prawą dłoń i porządnie ścisnął. Joanna zawiązała prowizorycznie rany na dłoniach, po czym dalej wymieniała ciosy. Stosowano przeróżne techniki, od najzwyklejszej bijatyki, poprzez używania mieczy jako słupów transportowych, do których przenosili się dzięki łańcuchom. Iza między wierszami próbowała coś robić, ale to było widać, że Thiasam skupia się przede wszystkim na Joannie, bo wie jak bardzo wiele potrafi. W pewnym momencie Iza się spostrzegła, nie znając kiedy, jej karabin dzierżył wróg. Uderzył Joannę kolbą niezwykle mocno, aż tej głowa się obróciła samoistnie o dziewięćdziesiąt stopni. Iza próbowała, bardzo się starała coś zrobić. Tym razem stanęła na miejscu atakowanej, wyczekując nadchodzącego ciosu, pragnąć go skontrować. Niestety, Thiasam okazał się szybszym, mijając ją, niczym cień. Uderzył z kolby po raz kolejny. Jednocześnie dźgnął i strzelił Joannę w jedno miejsce, choć trajektoria minimalnie się zmieniła, bo i on odniósł tymczasową ranę, gdyż Iza wbiła nóż schowany w rękojeści miecza prosto w ciemną prawą łapę. Karabin upadł, Thiasam zwrócił się ku przywódczyni Dywizjonu, zblokowała cios mieczem. Głęboko spojrzała mu w oczy, widziała tylko mrok, nie dane było ujrzeć dawnego Mathiasa. Przypominała sobie wspólne chwile, jak to się zaczęło, jak wzięli ślub, jak poczęła ich wspólnego syna. Jednocześnie teraz ten osobnik stał się wrogiem numer jeden, chcącym wprowadzić voltoazę na słowiańskie ziemie, aby odtworzyć dawną siłę, zapomnianą przez wieki. Nie miał zamiaru atakować kogokolwiek, lecz dano mu wiele razy powody, że dobroduszność dla podziałowców właśnie się skończyła. Nawet szczere łzy niczego zmienić nie potrafiły, a tylko martwa Iza sprawi, że nikt w jej imieniu rebelii nie wzniesie, bo bez niej ludzie popadli w obłęd.
(Iza) - Zapłacisz za to...
(Thiasam) - Nigdy cię nie kochałem. Tamta fabryka pozwoliła odetchnąć i zapomnieć. Byłaś wyłącznie przygodą, która żywot swój kończy.
(Iza) - Bez ciebie też nie wygrają... Sam się wkopałeś. Użyję wszystkiego, żeby cię tu pogrzebać żywcem... - dmuchnęła przy wietrze w miecz - Smacznego!
(Thiasam) - Cholera, co to za czary - mieczem wykonał obrót zegarowy - Nikt nigdy na to nie wpadł.
(Iza) - Hmm, to nie wszystko - rzuciła mieczem
(Thiasam) - wyostrzył wzrok - To nie ma sensu, w moich oczach poruszasz się jak na pingu dwieście, że ladżysz, jakby powiedział twój przyjaciel Osa podczas potyczek na polach sprawiedliwości.
(Iza) - Najprostsze rzeczy często są mylące... - przygotowała łańcuch
(Thiasam) - poczuł ból głowy - Muszę skończyć to... Coraz bardziej działa mi na nerwy.
(Iza) - Orientuj się!
(Thiasam) - I tyle...? - przechwycił miecz Izy - Teraz nie masz się czym bronić.
(Iza) - To ty nie masz jak się obronić - przybliżyła się łańcuchem - złapała za miecz - Teraz poczuj się jak piłowane drewno - przyciągając miecz do siebie
(Thiasam) - Aaaach... - ostrze przecięło fragment obojczyka
(Iza) - Hmm, nie przewidziałam tego. Nie mogę zmienić trajektorii...
(Thiasam) - Cierp zatem razem ze mną - zmienił trasę lotu - podniósł z ziemi karabin Izy
(Iza) - Shiet, nie dam rady... - odskoczyła - To na nic - ostrze nacięło poziomo kaftan
Joanna usiadła z otwartą raną na schodach, próbując jakoś zatamować krwawienie. Sytuacja pogarszała się z każdą nową minutą. Przed oczami miała zamazany obraz tego jak Iza jeszcze stawia opór i nie daje się zabić. Żałowała, że nie ma nawet sił wstać i pomóc tą, którą obiecała chronić, jeszcze za czasów istnienia Gdańska. Powoli zdawała się odpływać do krainy wieczności, lecz nie dane było teraz jej pomrzeć. Przy jej boku pojawiła się znajoma grzywka, oraz bardzo wyuzdany strój eksponujący wiele. Nikt inny nie mógł to być, Iren przedarła się jakoś przez barierę, prawdopodobnie stosując iluzję, ujawniając się w środku w najmniej spodziewanym momencie. Coś wyjęła z kieszeni, jakiś flakon z różową substancją i plusem jako naklejką. Wypicie tego pomogło, regenerując podwójną ranę zadaną przez miecz i karabin. Iren zabroniła się Joannie ruszać, lecz swoją troskę przypłaciła przebiciem własnego gardła przez napadającego znikąd Thiasama. Zdążyła spłynąć krwią na twarz atakującego, nim dostała zawrotów głowy i padła na ziemię. Joanna potrząsała flakonem, żeby choć krople dostarczyć do organizmu Iren, ale to postępowało zbyt szybko, a potrzebne byłoby więcej tego serum, aby zregenerować jedne z bardziej rozwiniętych fragmentów ciała jakim było gardło. Krztusiła się własną krwią, nie mogąc nawet już wstać. Ostatni raz zdążyła spojrzeć na Izę, nim zastygła w jednej pozycji z wytrzeszczonymi oczami. Iza uwolniła z siebie potężne pokłady agresji, wykorzystując swój łańcuch jako broń miotana wokół własnej osi. Stanęła przed martwym ciałem jednej koleżanki i tej drugiej żywej. Znów nastąpiła szarża, na zupełnie wyższym poziomie, bowiem Iza weszła głębiej w voltarską potęgę, stając się jeszcze silniejszą.
W tym samym czasie, za barierą
(Osa) - Nie da się przez to przebić nawet... Cholerne sztuczki.
(*Mateusz) - Rozłupywacz czaszek, we własnej osobie.
(Osa) - Nawet po śmierci nadal jesteś irytujący.
(Weronika) - Znów mogę Cię zobaczyć...
(*Marcin) - Mogłaś być na moim miejscu. Jeszcze tyle mogłem osiągnąć.
(*Roksana) - Dostaliśmy drugą szansę. Zajebiście jest znów ujrzeć was, choć nie wszystkich. Thiasam zajmie się resztą.
(*Klaudia) - Pamiętam jak mnie dobiłeś, to byłeś ty... Mówili na ciebie Osa. Zamordowałeś mnie i Norika!
(Osa) - Opuśćcie barierę, a zabijemy parszywą wesz, skończymy to wszystko. Będziecie zmuszeni odejść, ale zadośćuczynicie za obecne tutaj zło.
(Ewa) - To marionetki. Nie przekonasz ich do zmiany zdania. Kto inny nimi steruje.
(*Drizzt) - Skosztowaliście daru, wedle orszańskiego prawa... Nie pozwolimy wam przejść. To kupowanie sobie czasu, waszą upartością.
(*Mihaił) - Gdzie mój głupi brat?
(Iona) - Nie ułatwimy wam zadania.
(Osa) - Tylko co tam się stało... Strasznie mało widać, ktoś oberwał, chyba... Tylko były tam trzy osoby, a widziałem cztery. Kogo nie ma...? - rozglądał się
(Lera) - Pójdę osłonić teren od Ogrodu Jordanowskiego... Potrzebuję wsparcia, ktoś ktokolwiek za mną!
(Ewa) - Osa, poradzicie sobie tutaj? To nie są zwykli ludzie. Oddaję ci dowództwo tymczasowe.
(Ula) - Poradzimy. Biegnijcie, mamy sprzyjający teren.
(*Mariusz) - No proszę, awansowany na generała. Sprawdzimy twoje umiejętności, normalniak przeciwko voltarowi. To może być ciekawe.
(*Monika) - Mogę się dołączyć, bo przez niego zginęłam. Muszę się zemścić, i jak nadejdą trupy, to wepchnę cię im na dzień dobry.
(*Wiktoria) - Nie przejdziecie. Dołączycie do nas, i nie wyjdziemy z ciemności, wspólnie.
(Karshin) - Zebrałem grupkę uderzeniową, zajmijmy się tymi tutaj.
(Osa) - Dość mam tego pieprzenia umarlaków.
(*Natalia) - Pomszczę mojego faceta, którego ta szczota zabrała... - strzelając do góry - Zmówcie paciorek. Cykl musi trwać, my go zaczęliśmy i my go kontynuujemy.
(Osa) - naładował plazmówkę - A my go rozjebiemy, z rozkoszą. Dalej, ekipo, nie oszczędzajmy zdechlaków, tak jak i oni by nas nie oszczędzili!
Umysł Mathiasa
Zdyszani, lecz nadal gotowi na resztę pojedynku. Ta więź, dzięki której żyli między sobą jako jedność, zaczęła się wypaczać. Rozbieżna ingerencja wprowadziła chaos. Walcząc przeciwko sobie sami siebie osłabiają, a tylko ten z większym pokładem siły dotrwa. To był ten moment, gdzie ostatni raz skrzyżują swe miecze. Z tego wyjdzie cało tylko jedna osoba. Od tego będzie zależeć los tysięcy niewinnych ludzi. Nie można ich pozostawić samym sobie, dla czarnego orszaku, obecnego Kordonu. Thisamem kierowały ambicje, a Mathiasem uczucia. Ambicje potrafiły zbudować ścieżkę do zrealizowania marzeń, a uczucia budowały coś z niczego. Mimo podobnych barw konfliktu, to różnili się bardzo. Jeden dzierżył w dłoni śmierć, drugi życie. Wszystko jednak pójdzie w łeb, jeśli dla przykładu Iza zostanie zabita lub fizycznie Thiasam umrze. W tym drugim przypadku zginie również sam Mathias. Przez osłabienie nawet nie dało się wywrzeć presji na rzeczywistym świecie, więc była pewność, że nikt z zewnątrz nie wtrąci się, ani też nie otrzyma bezpośredniego wsparcia od obu panów. Aby tak się jednak stało, któryś musi umrzeć. Obaj mają szczytne cele, tylko różne drogi do ich osiągnięcia. Oba wilki ruszyły przed siebie, ostateczna walka rozpoczęła się.
(Thiasam) - Mathiaaaaaas! - szarżował z mieczem przy piersi
(Mathias) - Thiasaaaaaam! - szarżował z mieczem po ziemi
(Thiasam) - Skończmy to, jakeśmy zaczęli... - zamachnął się - Razem.
(Mathias) - zamachnął się - W końcu słabniesz. Czuję jak gaśniesz, umierasz.
Nastąpiła krótka wymiana ciosów, która i tak kończyła się nużącym trochę blokowaniem się nawzajem. Uderzenia natomiast znacznie zwiększyły swój rozdźwięk. Mocna voltarska stal pod wpływem spotykania się kling, po prostu zaczynała się kruszyć i pękać. Thiasam znienacka wyciągnął nóż i był o tyle, żeby przebić lewe oko rywalowi. Przeciwnik wyczuł intencje czarnego, łańcuchem odpychając go od siebie, w celu zapobiegnięcia nieszczęścia. Fragment noża jednak lekko zranił Mathiasa w łuk brwiowy. Obrona kosztowała go jednak kontratak ze strony Thiasama, który z całej siły przeniósł się w jego kierunku i z łokcia trącił w stronę stojącej ceglanej ściany. Cegły pod wpływem zetknięcia się z ciałem obcym rozpadły się, a człowiek ten lekko się przysypał zawalającym się sufitem. Mathias się otrzepał z kurzu i wpadł na Thiasam z cienia, wprost przed oczy agresora. Ponownie starli się ostrzami na tyle, żeby czubki się ułamały przez same uderzenia. Ścierali się w boju, tak jakby znali swoje ruchy na wylot. Przewidywali co się wydarzy. Mathias jakby wszedł na wyższy poziom, wcześniej mocno ulegając lordowi, lecz teraz byli na równym poziomie. Jedynie ciężko było dostrzec asy z rękawów, które trzymali obaj w tajemnicy. W takim tempie nie doszłoby do szybszego rozwiązania pojedynku, więc przywódca Kordonu zawezwał pojmane wcześniej esencje Fuusa i Lauterna. Niedawno czuwali nad bezpieczeństwem tego drugiego, bardziej rozsądnego. Poprzez spisek utworzony przed wiekami Thiasam pośrednio zdobył to, czego oczekiwał. Zawładnął wilczymi braćmi, kierując nimi jak tylko chciał. Ich cielesne powłoki złapały Mathiasa za ramiona i przyparły do ziemi.
(Lautern) - Musisz nas zniszczyć, to jedyne wyjście...
(Fuus) - Zdradziecka szuja. Nie możemy nawet się przeciwstawić.
(Mathias) - Macie siłę, wierzę w to...
(Fuus) - Zawładnął nami, Mathias, to koniec dla nas. Ty jednak możesz się wyratować. Nie ma innego wyjścia. My stoimy na drodze, a ty umrzesz, jeśli się teraz poddasz.
(Lautern) - My wierzymy, że postąpisz słusznie. Czuć w tobie coś dziwnego...
(Mathias) - Widziałem oblężenie Mińska, współczuję wam tamtej straty.
(Fuus) - Tym bardziej walcz, nim zupełnie stracimy kontrolę i zabijemy cię, a dużo nam uświadomiłeś. Zabij Thiasama... Lepszego momentu nie będzie, musisz to zrobić!
(Mathias) - Mówił, że jeśli ja jego... To mnie spotka ten sam los.
(Lautern) - Nadbiega, teraz albo nigdy... Coś mi się robi w głowie, nie mogę tego zatrzymać...
(Mathias) - Pomszczę was, przysięgam - wziął głęboki oddech
Zbliżył się Thiasam do swojego istnego kamienia w bucie. Widział jak jego ofiara jest trzymana i nie sądził, że zyska wolność. Wbił miecz w ziemię i postanowił własnoręcznie udusić Mathiasa gołymi rękoma. Gdy tylko sięgnął ku szyi, błyskawicznie oponent wyrwał się z uścisku braci i złączył odruchowo swoje dłonie z Thiasamem. Obaj zblokowani przez samych siebie nie mogli nic zrobić, lecz leżący miał tutaj więcej do powiedzenia. Zaparł się nogami i zachwiał równowagę przeciwnika. To była szansa, żeby dobić raz na zawsze Thiasama, ale nie był to jednak ten moment. Trajektorię ruchu miecza zastopowali Fuus i Lautern, kontrolowani przez tego złego. Trzymali miecz tak długo w sobie, że nie sposób było go wyciągnąć. Oczywiście Thiasam wyczekiwał tej chwili. Przechodząc przez duchowe esencje, łamiąc następny fragment miecza. Ten kawałek podniósł, rozdrobnił w jakiś sposób na mniejsze, cienkie niczym igły kaleczące elementy i miał zamiar celować prosto w Mathiasa. Dzięki ruchowi stali w kierunku wskazówek zegara, wszelkie ostre fragmenty złamanej klingi zmieniły się w powietrzu w ciemny pył, okalający obydwóch walczących. Ponownie tutaj górą był Thiasam, mogący zaatakować jako pierwszy tak, aby Mathias jak najmniej się tego spodziewał. Nie ma czarów takich, ażeby przez mgłę widzieć jak promieniem xray, a do lokalizacji atakującego posłużył tutaj słuch. Skupił się Nosarensky, wytężył zmysł, słysząc wyraźnie biegnącego Thiasama od jego prawej strony, wyciągając przedtem swój miecz z ziemi. Łańcuch został przygotowany do wysunięcia, a Mathias czekał na wysunięcie się czerwonych oczu z mglistego pyłu. Coś się ukazało, lecz to nie był człowiek. Przeleciało coś podłużnego, można zakładać miecz, a ponownie Thiasam pokazał co potrafi, wyłaniając się z drugiej strony, całkowicie zaskakując tego drugiego. Złapał z całej siły chowającego się w mgle i przydusił, trzymając jego żywe ciało w powietrzu. Przeciwstawić się temu, to rzecz logiczna, tylko jak to uczynić, gdy krtań jest powoli miażdżona, a jedyna broń została upuszczona. Mathias przypomniał sobie o tym, co mówiły do niego zwierzaki wcześniej. Ostateczna ostateczność nadeszła, a nikt inny na pomoc nie przybędzie. Wszedł więc głębiej w swoją duszę, odnajdując czerń i biel, chaos i harmonię, krew i wodę. Sprowadził dzięki temu do swego umysłu nowe siły, dwie nowe stare esencje. Widział je na początku tylko sam przyzywający. Ręka coraz mocniej zaciskała się na szyi, tlenu brakować zaczęło w płucach, przez jego niedostatek z zewnątrz. Przy finalnym, wydaje się, zaciśnięciu wszystkich palców na krtani, wydawało się, że Mathias przegrał. Nic bardziej mylnego. Jego postać zniknęła, jakby to nie był prawdziwy on. Pojawił się natomiast za Thiasamem, swoim łańcuchem łapiąc miecz i zadając cios, przed którym niestety się zasłonił lider Kordonu. Użył podobnej sztuczki, jakiej użył fizycznie na Iren, lecz tutaj też padło zdziwko, ponieważ to też była pewnego rodzaju iluzja. Fuus z Lauterem ruszyli przed siebie, mając tylko jeden oryginał Mathiasa przed sobą. W jego wnętrzu zaczęło się gotować, szczególnie dawne ślady po pazurach otwarły się na nowo, wylewając drobne krople krwi. Kilka cięć i uników starczyło, żeby bracia zostali wyrzuceni spod władzy znienawidzonego przybranego brata ich wuja. Poczuli to w tym samym momencie, jak coś z nich umyka, ponieważ obaj zżyci byli z tymi wilkami, niczym z rakiem, który nagle się wycina i nie można od razu znaleźć porozumienia z własnym sobą i organami wewnętrznymi. Mathias wystrzelił swój łańcuch w kierunku Thiasama, ten się uchylił. Obok pierwszego pojawiły się duchowe sylwetki pierwowzorów, dzięki którym mógł powrócić do swojego umysłu, z którego wyrzucił go wcześniej czarny wilk. Postacie biegnących z razem z Mathiasem czarniawego psa kundelka i białawego królika miniaturki towarzyszyły wojownikowi w drodze do zwycięstwa. Z sekundy na sekundę kształty tej dwójki zmieniały się, na bardziej ludzkie. Poruszali się przy sobie slalomem, w celu zmylenia, który to jest prawdziwym Mathiasem Nosarenskim.
(Thiasam) - Mam jeszcze tę moc, przekonasz się...
(*Ciapek) - Kilka metrów przed nim znikamy, królik, zrozumiałeś?
(*Puszek) - Wtedy z obu stron wyskoczymy. Sporo nas to będzie kosztować...
(*Ciapek) - Więc musi dobrze wycelować. Drugiej szansy nie będzie.
(Mathias) - Jestem zbyt blisko... - przyspieszona adrenalina - Zbyt blisko, żeby odpuścić.
(*Ciapek) - To zaczynamy, zaraz będziemy na równej z nim! Wyciągnij miecz, zrobimy tak samo.
(*Puszek) - Bądź gotów, nie pomyl się, bo zostaniesz tu na zawsze.
(Thiasam) - Przetrwałem tyle, przetrzymam i ciebie!
(Mathias) - Tylko jeden żywym pozostanie!
Zwiększyli tempo, będąc tuż tuż blisko Thiasama, a on nawet wyszedł śmierci na przeciw. Oba miecze równomiernie trzymane w obu rękach rysowały w biegu krwawą rysę na ziemi, jednoczącą się w całość przy jednym wspólnym punkcie, punkcie przecięcia się, spotkania obu ostrz, dwójki atakujących. Królik razem z psem zgodnie z ustaleniem zniknęli, w takiej formie z rzędu, że pozostał ten prawdziwy Mathias po prawej stronie, a nie jak myślał błędnie Thiasam, po środku. Wynurzyły się zwierzaki, tak jak powiadały, po przeciwnych stronach. Pierw zaatakowały czarnego wilka gołymi pięściami, prawilnie w oba policzki, aż przywódca Kordonu wygiął się. Łańcuchami zatoczyli koło, wokół własnej osi. Zacisnęli mocno swe łonie na mieczach, wbijając je w nogi uzurpatora. Działo się to zbyt szybko, a tego nawet Thiasam ogarnąć nie potrafił. Poluzowano łańcuchy, po czym skierowano ich trasę prosto w nadgarstki jegomościa, blokując jego aktywność ruchową całkowicie. Na domiar tego Mathias przeniósł się dostatecznie, żeby być w zasięgu ataku. Ociekał krwią po wcześniejszych zmaganiach, potem cały był oblany, wyniszczony od środka, lecz pozostał człowiekiem do końca. Podbiegł na tyle blisko, żeby rzucić miecz w kierunku Thiasama na tyle celnie, by przenieść się po raz drugi, łapiąc za rękojeść. Nadal próbował, przy klęsce się ratować, bo dłońmi mógł jeszcze ruszać. Zdoławszy Thiasam jedynie wystrzelić łańcuch w kierunku nacierającego Mathiasa, o zatrutym ostrzem, które miało go zabić, tylko przybliżył swoją porażkę. Ciapek z Puszkiem wykopnęli parszywca przed siebie, co kwintesencją końca było, pozwalając zadać ostatni cios do tego upoważnionemu chłopakowi. Fuus i Lautern przestali być częścią Thiasama, byli wolni, w końcu. Historia najokrutniejszego voltarskiego władcy, tudzież demona, kończy się właśnie teraz. Miecz złamany niemal na pół wbił się w cel. Strumień krwi sikał na wszystkie strony, oblewając ziemię czerwienią. Kilka sekund później postać Thiasama rozjaśniała, jakby po nawróceniu się, choć inaczej to pojmujemy w obecnym świecie. Ze wszystkich stron wyłaniała się czarno biała mgła, połączona z juchą wytłoczoną z parszywego czarnego wilczura.  Po prostu zrobił się tak jaskrawy, że wybuch tuż przed Mathiasem. Razem z nim przestali istnieć zwierzęcy przyjaciele, sprawiając, że kontrola została odzyskana. Znów można było poczuć swobodny oddech, całym sobą, poczuć życie. I forma Mathiasa zanikała, lecz to nie był koniec tego młodzieńca, a zaledwie nowy początek, bowiem ten, który oparł się śmierci, powrócił. Sporo go ominęło, lecz jest czas, żeby zapobiec najgorszemu, bo nic nie jest jeszcze stracone.
Pól godziny później, Płockie rogatki
Wraz z odejściem Thiasama, bariera oddzielająca Izę, Joannę oraz Iren, upadła. Przywołani dla jej stworzenia powoli odchodzili do swojego świata, stając się przeszłością już na zawsze. Cała dziesiątka powróciła do siebie, prócz Marcina, który na pożegnanie przytulił się do Weroniki, mówiąc jej, żeby uważała i nie pozwoliła Izie się zatracić, a wspólne dziecko niech żyje lepiej niż żyli rodzice. Wtedy i on stał się wiecznością z górą, bez możliwości zabrania jego duszy z krainy poświęconej bohaterom, równym Witoldowi Urbanowiczowi czy Józefowi Piłsudskiemu. Pozostali przy życiu nadal toczyli ze sobą pojedynki, choć nie wiedzieli, że Thiasam formalnie zginął. Osa co nogi zmierzał w tym istotnym kierunku, do przyjaciółki. Na miejscu zastał przebite obie osoby, Thiasama oraz Izy. Nie ruszali się, wyglądali też na martwych od pewnego czasu. Zawołał prędko Ulę, żeby sprawdziła puls. Prawda okazała się taka, że żadne z nich nie oddychało. Wtedy zdecydowano się zabrać Izę z powrotem na ulicę Walecznych, a cielsko Thiasama alias Mathiasa pozostawić samemu sobie. Tak też zrobili, ponieważ nie ścierpieli krzywd, jakich doznali przez dawnego przyjaciela, niegdyś przywódcę. Przy nim pojawiły się dwa wilki, oswobodzone wcześniej, Fuus oraz Lautern.  Przy Izie również pojawiły się wilczyce, Dzhana oraz Oriana. Działo się identycznie w obu przypadkach, tylko inne osoby mówiły porzekadło. Przy Mathiasie mowa trwała nieco dłużej, a zmierzało to do tego, że zbyt wiele poświęcił i wycierpiał, żeby powrócić tylko, aby umrzeć. Zdecydowano się na zakazany krok, którego voltarzy nie powinni nigdy stosować. Oddanie swojego życia, w zamian za te skazane na śmierć, to akt gwałtu na naturze, ale bracia nie dbali o to. Liczył się obowiązek i przywiązanie, a choć mogą już nie dzielić przygód z Mathiasem, to jego los nie jest im obojętny.
(Fuus) - Tutaj kończy się nasze zadanie, ale nie zostawimy cię na pastwę niebios... Jeszcze nie teraz.
(Lautern) - Oddajemy swoje życie, naszą energię, oddajemy tobie. Może już nie będzie nam dane wspólnie przemierzać drogi zwanej przeznaczeniem, ale nie musimy. Dokonało się twoje.
(Fuus) - Nie wystarczy nam mocy, żeby pozostać przy tobie, przykro nam, z całego serca. Da to jednak tobie szansę, żebyś odpieprzył spieprzone sprawy.
(Lautern) - Twój syn, twoja żona... Nie możesz ich teraz opuścić... Żegnaj, voltarkinie...
Ten człowiek, Mathias, który pokonał ostatecznie przeciwnika, przebudził się z dwuletniego okresu bycia kontrolowanym. Ponownie poczuł swoje nogi, wzajemny uścisk rąk czy własne powietrze wypuszczane ustami. Serce ponownie zaczęło tłoczyć krew, a organy uszkodzone odzyskały sprawność. Mimo tego czuł nadal rany na sobie, choć powoli zaczęły się regenerować. Czuł jak coś nadchodzi, wiedział doskonale co zbliża się. To samo czuł w Gdańsku, a cóż innego to mogło być, jak horda trupów szturmująca miasto. Miał w pamięci to, o czym mu powiedziano. Syn i żona, to najważniejsze cele, które musi znaleźć i ochronić. Grupka zombiaków maszerowała swoim ślamazarnym ruchem w kierunku najbliżej położonego żywego człowieka, do Mathiasa.
Przy sobie wciąż miał swój miecz, nieco skruszony, lecz nadal sprawny. Widniała w nim runa, a na rękojeści dostrzegł dwie rzeczy, których wcześniej nie zauważał. Przed samym jelcem do połowy rękojeści zaciśnięta była brązowa skórzana smycz z inicjałami CN. Smycz, która prawdopodobnie należała do jego zmarłego psa, Ciapka, owinięta na mieczu. Przy zapięciu smyczy zwisał metalowy wisiorek z podobizną królika. Oznaczało to, czysto teoretycznie, że dwa bliskie mu zwierzaki wcale nie odeszły, stąd nadal potrafi korzystać z dobroci voltarskich umiejętności. Nie miał orientacji, co się stało z Izą, tuż po jego upadku, lecz nadal wyczuwał minimalne bicie dwóch serc, w zależności od odległości ich dzielącej. Zignorował nacierające trupy, ażeby nie marnować ni chwili, by dotrzeć w oba miejsca na czas.
Wyostrzył zmysły, skupił się na synu, i dostrzegł go. Nie był, jednakże, on sam. W jego stronę kroczyły zombie, a wokół nie zobaczył nikogo pomocnego. Ruszył na pełnych obrotach, choć jeszcze nie oswoił się ze swoim ciałem. To było niedaleko, więc powinien dotrzeć na czas.
Na międzytorzu wycofywała się biała gwardia, mimo iż czarni przystali, żeby rozprawić się z nacierającymi martwiakami. Nawet jeden, sądząc, że ma do czynienia z Thiasamem, spytał o wynik walki, lecz odpowiedzi nie dostał. Im bliżej znajdował się swojego synka, eMPe, tym oczy wyraźniej widziały jego położenie. Siedział przestraszony przed torami, gdzie wokół z zakamarków złaziły się trupy. Lera była w pobliżu, i też dostrzegła samotne dziecko w opałach. Cóż, pierwszy wpadł między szerszenie Mathias, stojąc przed dzieckiem. Teraz dopiero zauważył, że w trawie leżało ciało kordonisty, który chciał widocznie uprowadzić niewinnego berbecia.
(Mathias) - do syna - Zamknij oczy, będzie dobrze...
Zamachnął się porządnie, wymierzając perfekcyjne ciosy nadchodzącym zmorom, wybawiając od śmierci swojego syna, gdy jeszcze sekundy wcześniej truposze próbowały położyć na nim swe łapska. Wziął potomka na barana, prosząc, żeby mocno trzymał się jego szyi. Teraz mógł dotrzeć do Izy, która znajdowała się w bazie głównej, gdzie również dzięki poświęceniu się jej opiekunek, powróciła do życia. Prócz samych martwych, na głowie miała jeszcze zbuntowanych czarnych, chcących skończyć to, co zaczęli. Zapanował taki chaos, że mało kto mógł skumać, kogo atakować, skoro ludzie atakowali siebie, a tymczasem zombiaki penetrowały miasto i zasilały szeregi swojej przeklętej hordy.
Napatoczyła się gromadka czarnych, którymi dowodził Łysy, ostatni przy życiu dowódca operacyjny. Otoczył osłabioną Izę na tyle, żeby próbować ją dobić, lecz snajperski strzał losowego stalkera popsuł ten idealny plan. Łysy musiał się na chwilę ukryć w cieniu, a do walki posłał na przynętę niedawno zrekrutowanego banit, Michała, dokładnie tego samego. Podczas, gdy walczyła o przeżycie z jednym, drugi sprytny zachciał uderzyć w plecy. Desperacki plan zatrzymała postać, która znikąd znalazła się za Izą, blokująca atak mieczem, który dobrze ona zna. Przy bliższym przypatrzeniu się, oczom dywizjonerki ukazał się mężczyzna w niebieskim płaszczu, o rysach twarzy jej męża. Miał przy sobie dziecko, uwieszone na szyi jak małpka. W oczach widziała Thiasama, którego poniekąd pozbawiła życia wcześniej. On natomiast próbował oznajmić, że Thiasam umarł, dlatego Mathias mógł wrócić.
(Iza) - Byłam pewna, że cię ubiłam...
(Mathias) - Mógłbym powiedzieć o sobie to samo, gdybym to był ja.
(Łysy) - Ty, przecież... Thiasam mówił, że nie odzyskasz ciała.
(Iza) - A ty nie masz już głosu, kurwi synu - obcięła łysemu łeb - Wybacz, eMPe, że tego słuchasz. Skąd mam mieć pewność, że mówisz prawdę - zaniepokojona
(Mathias) - Uważaj... - strzelił w nieznajomego - Wtedy nie zrobiłbym tego. To jest nasz syn, prawda?
(Iza) - Nie zbliżaj się, dalej ci nie ufam. Mówię poważnie, dla bezpieczeństwa swojego i mojej rodziny mogę zabić. Przekonałeś się o tym, gdy walczyliśmy... - przygotowała karabin
(Mathias) - Więc zrób to, nim nadejdą trupy... Nie będę stawiał oporu - złapał za lufę karabiny - Po prostu wyceluj dokładnie tutaj - ustawił cel na swoją głowę - Naciśnij spust, bo tego właśnie chcesz.
(Iza) - Ja... - patrząc w oczy - Nie potrafię... Nie jest łatwo zabić kogoś, kogo...
(Mathias) - Nadal coś czujesz, prawda? To nie wygasło. Dlatego mając idealną okazję pozbycia się mnie, tego, który was skrzywdził, nie wykorzystujesz tego.
(Iza) - Musisz mieć rację... Wtedy gdy walczyliśmy nie miałam zawahania, bo walczyłam z Thiasamem. A teraz, coś mnie blokuje w środku.
(Mathias) - Najwidoczniej to twoje serce. A co teraz ci podpowiada?
(Iza) - Podpowiada, że... Powinnam ci zaufać. Nic innego mi nie pozostaje. Jeżeli to podstęp, i tak spróbujesz mnie zabić.
(Mathias) - Nie służę Kordonowi, już nie. Najchętniej zabiłbym ich wszystkich. Thiasama już nie ma... Nie namierza znów nam w życiu. Przysięgam - uklęknął - Powiedz kogo mam zabić, to zabiję.
(Iza) - Nadal próbują wyżyć, przy wewnętrznym kręgu. Nie ma głównego przeciwnika, ale wciąż to walka na dwa fronty. Aktualnie czarni są problemem, lecz bardzo niedługo dołączą do batalii umarlaki. Pozostałe środki wykorzystaliśmy wcześniej... Pozostaje nam nawrócić wrogów. Wezwij ich, masz przy sobie radio...
(Mathias) - grzebał w kieszeni - Rozwalone, no to ładnie.
(Iza) - Musiałam podczas walki za bardzo cię pchnąć, Thiasamie.
(Mathias) - Nie jestem nim... Jak mam ich wezwać, skoro nie wiem jak do nich przemówić.
(Iza) - Jeśli jesteś Mathiasem, potrafisz to. Po kimś przejęłam tę cechę.
(Mathias) - Daj mi swoje radio, to spróbuję. Biorę jednak odpowiedzialność za to, jak odbiorą moje słowa. No dobra - westchnął - Zobaczymy...
(Iza) - Masz, tylko nie zepsuj - podała radio - Zajmę się tą gromadką, pilnuj się - pobiegła za trupami
(Mathias) - włączył przekaz - Podlegli Kordonowi, wzywam was do zaprzestania atakowania miasta. Zarządzam mobilizację w centrum i przy podolach północnych, nasi biali przyjaciele pomocy potrzebują, a my musimy ich wspomóc. Plany się zmieniły, zaprzestańcie obecnych działań! To rozkaz, inaczej znajdę was i własnoręcznie zabiję, jeśli was nie zobaczę na miejscu, bez odbioru... - schował radio - Miejmy nadzieję, że to wystarczy.
(Iza) - Pora już, horda przedziera się do centrum, w drogę!
Stało się to, co przeczuwała Iza, a Mathias bał się z nią zgodzić. Trupy konsekwentnie zajmowały odbite tereny, a ludzie nie mogli wiele zdziałać, było takich zwyczajnie niewielu. Starali się, nawet kilkunastu czarnych wsparło sprawę, wspólnie odpierając zastępy martwej armii, lecz to zdało się na nic. Zbyt długo trwała ta kampania przeciwko Dywizjonowi, na tyle, aby pozwolić  tylu żyć, by widzieli, Mathias i Iza jak oboje umierają, naprawdę. Wybijali trupy jeden po drugim, ale ich przybywało, byli niemal wszędzie. Z samego powrotu niedoszłego zabójcy nie było zadowolonych wiele osób, szczególnie Osa, który przez swoją naturalność nie mógł zrobić nic więcej. Widząc, że domniemany przyjaciel naprawdę chce wspomóc obronę, postanowił udawać, że na czas defensywy Płocka zapomni o wszystkim. Napomnieni niedawno kordoniści wsłuchali się w tamten apel, którego autorem był Mathias, dalej sądząc, że jest Thiasamem. Stanęli po stronie Dywizjonu, próbując chociaż w ten sposób zadośćuczynić za wyrządzone cierpienie. Inne mieściny miały swoje problemy, więc wszystko miało rozstrzygnąć się w obrębach tego miasta. Szans nieco dodała synergia czerni z bielą, poprzez złączenie obu dłoni słynnej dwójki, delikatnie nacinając środek w pobliżu wypalonego od środka voltarskiej dualizy. Przyspieszyło to u niego regenerację zmęczenia i usunęło zagrożenie przeciążenia, natomiast u niej wzmocniło pewność w nogach i ataki mieczem wydawały się mocniejsze. Jednak wydarzyło się coś jeszcze, Mathias odzyskał niebieską barwę prawego oka. Mogli wykonać kombinację, która byłaby możliwa tylko w momencie, gdy oboje odkryje swoje super umiejętności, Mathias materializacji samego siebie w wilka oraz Iza, poprzez właściwości lecznicze swych rąk. Gdy zrobiło się krucho, ustawili się do siebie plecami, na styk, uwalniając połączoną moc swych esencji uwiązanych grzecznie w ich własnych duszach. Poczuli mocny przypływ adrenaliny, a to wiązało się z tymczasową znieczulicą na przeróżne bodźce z zewnątrz. Przeprowadzili z Osą, Joanną i kilkoma innymi voltarami samobójczy szturm na hordę. Jednakże, w praktyce okazało się to kluczową akcją państwa Nosarenskich. Wbili się w trupy jak w masło, choć zza horyzontu nadchodziły kolejne paskudne poczwary. Pomagali sobie nawzajem, gdy wymagała tego sytuacja. Ich popisowym numerem było zmyślne korzystanie z łańcuchów, które mieli przymocowane do karwaszów. Przyciągali się do siebie i odciągali, żeby zyskać na czasie i dezorientacji przeciwnika. Nawet ów metal posłużył im raz w momencie, gdy Iza potknęła się na półpiętrze budynku. Wystrzeliła swój łańcuch do góry, który spotkał się z łańcuchem Mathiasa, tworząc prowizoryczną linę. Co mogło pójść nie tak, nieskończona walka. Ludzi żyjących nie było tak wielu, tych zdolnych do walki, a trupia armia napierała coraz bardziej. Gdy nawet Osa osuwa się na ziemię przez zmęczenie, a jest z reguły twardy, to wiedzieć trzeba, że jest nieciekawie.

Offline

 

#3 2018-09-25 23:02:54

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Re: Rozdział 48 - Lepsze jutro

(Osa) - Ciągle się namnażają, skurwysyny...
(Iza) - Damy radę, musimy, jeszcze trochę.
(Mathias) - Zepchnęli nas na samą grań. Nie złożę broni, muszą sami mnie z niej rozbroić...
(Joanna) - Coś leci, tam... Widzicie - pokazała - To chyba...
(Iza) - Kazimir... W końcu dotarłeś.
Nadzieję przywrócił  jeden myśliwiec, który pojawił się zza horyzontu, a wraz z nim przekaz "Kawaleria Przybyła". Z początku nie rozpoznawano tego głosu, lecz Iza skojarzyła barwę głosu z Kazimirem, który poleciał na wschód z pomocą. Lotnik nie przybył sam, lecz z całą eskadrą rosyjskich rycerzy przestworzy. Zaczęli zrzucać z powietrza jakiś dziwny pył, który w połączeniu z trupami, stopniowo je niszczył od środka. Pod wpływem substancji z czasem padały kolejne zombie, pozwalając ocalałym odważnie na nich ruszyć.
(Mathias) - Ruszamy, wszyscy! Nie szczędźcie amunicji, ni potu. Nasi przodkowie patrzą teraz z góry, nie zawiedźmy ich w takim momencie. Pozbądźmy się ich, ale nie zapominajmy o współpracy.
(Osa) - Iza, robimy to?
(Iza) - Słyszałeś Mathiasa, a ty jeszcze tutaj? Teraz jest twój czas, wybij ile zdołasz, i nie odpuszczaj!
Okazało się, że lek był w finalnej fazie, gotowy do produkcji. Rosjanie wyprodukowali go, rozmieścili w zapadniach i zaczęli rozpylać w powietrzu. Stało się, przetrwali, jedno i drugie. Dopiero przy wpatrywaniu się dłużej w oczy Mathiasa, Iza uwierzyła, że to jest prawdziwy on. Uściskali się, jakiem dawno się nie widzieli  jako pełnoprawne małżeństwo. Zombie nadal grasowały po okolicach, lecz regularne naloty wkrótce całkowicie miały wyeliminować ten problem. Przede wszystkim opłakiwano tych, którzy poświęcili swoje życie w tym trwającym dwa lata konflikcie oraz tych pomarłych wcześniej. Przeszłość się skończyła, a zaczął się nowy rozdział, lecz nie obyło się bez zgrzytów, bo jako jest pewnym, że tożsamy z tragedią, winowatem był Mathias, albowiem w istnienie Thiasama mało kto wierzył, a uznali go za fałszywe imię, pod którym się skrywał. Jednym samolotem z Krasnojarska przyleciał regent Putin, żeby doprowadzić sprawy do końca, nim dojdzie do krwawego linczu na niewinnym chłopaku, który nie był winny temu wszystkiemu, co się przydało, a jedynie marionetką w rękach złego człowieka z dawnej epoki.
(głos Kazimira) - Zgłaszam, że większość zdechlaków wącha kwiatki, odbiór. Powinniście wysłać oddział zwiadowczy na tereny wiślane, bo tam coś jeszcze bardzo pełza... Skończę nalot, z chłopakami rusinami, to odezwę się, bez odbioru... Zapomniałbym, będziecie mieli wizytę regenta, spokojna głowa, to on załatwił myśliwce. Kazimir rozłącza się... - koniec transmisji
(prokurator Piotrowicz) - Możemy teraz przejść do rzeczy, przepraszam, że niepokoję... Wiemy wszem i wobec, że odpowiedzialny za tego typu katastrofę, przez którą straciliśmy conajmniej miliard mieszkańców, znajdziemy tutaj. Thiasam, przywódca samozwańczego bastionu Kordonu, gdzie jest?
(Iza) - Proszę, nie ujawniaj się.
(Mathias) - Muszę, bo skazą niewinnego.
(Iza) - Nie jesteś winny, a oni... Nakażą ci egzekucję. Za takie rodzaj zbrodni nie ma litości.
(Joanna) - Ma rację. Cokolwiek zamierasz, podejmij decyzję teraz.
(prokurator Piotrowicz) - W takim razie całą organizację Dywizjon oskarżę o współudział.
(Iza) - Nie ma pan prawa! Uratowaliśmy pańską zawszoną dupę. Inaczej dawno byłaby pożywką.
(Osa) - Dobrze gada. Mam jeszcze siłę komuś przyjebać...
(Putin) - Witajcie, w czym problem. Chodząca śmierć już można powiedzieć umarła, a wy tutaj zasmuceni. Och, pan prokurator Piotrowicz, czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
(prokurator Piotrowicz) - Obecny tutaj Thiasam, działający w ukryciu, spowodował katastrofę niewyobrażalnych rozmiarów. Powinien odpowiedzieć za zbrodnię.
(Mathias) - Nazywam się Mathias. Ten, którego zwiecie Thiasamem zniknął. Zabiłem go. Możecie mi nie wierzyć, ale taka jest prawda. Przez lat mnie więził... Kiedy udało mi się uwolnić, uratować syna i żonę, to chcecie mnie stracić? Zbyt wiele poświęciłem, ale nic nie poradzę na wyroki w tym kraju. Jeśli tak pragniecie mojej śmierci, jestem do waszej dyspozycji. Żądam jednak szybkiej egzekucji, na moich warunkach.
(Osa) - Czekajta, ok, miałem Mathiasa za frajera, bo niby nas sprzedał i lizał komu innemu facjatę, a teraz.... Przyznaję, to ma sens. Skoro Iza uwierzyła, to jestem skłony i ja uwierzyć. Jeżeli skażecie jego, to możecie nas wszystkich ustawić w kolejce.
(prokurator Piotrowicz) - Hmm, takie mamy przepisy. Was nie da się skazać, bo walczyliście o życie, a Thiasam czy Mathias takie życia odbierał...
(Putin) - Mogę się wtrącić? Dziękuję... Zostałem regentem w tym kraju, póki nie wybierzecie nowego prezydenta, więc mam coś do powiedzenia. Zatem kieruję te słowa bezpośrednie do ciebie, Mathiasie. Możesz odrobić wyrok w inny sposób. Nie utracisz rodziny, ni życia. W zamian oczekuję tylko jednego... Dołącz do mojej nowej formacji w SpecNazie, na okres sześciu miesięcy, a późnie będziesz wolny.
(prokurator Piotrowicz) - To się nie godzi...!
(Putin) - Odpowiedź muszę poznać teraz.
(Iza) - Jeśli tak musi być, żebym mogła znów cię przytulić i ucałować, a nasz syn, by miał ojca... Zgadzam się na taki warunek.
(Mathias) - Chcę dobra mojej rodziny, przede wszystkim. Przystanę na twoją propozycję. Dołączę do spec sił, lecz pół roku, ni dnia więcej.
(Putin) - Panie prokuratorze, już chyba się pan nam nie przyda. Życzę miłego dnia - szeroki uśmiech
(prokurator Piotrowicz) - Jeszcze się spotkamy, panie Nosarensky, sprawiedliwość carstwa chroni pana w ten haniebny sposób. Lecz gdy pan wróci, odwrócą się role.
(Putin) - Wyprowadzić seniora Piotrowicza, nim to ja wydam go na łagry. Ogólnie, prokuratorze, dzięki pańskiej osobie takie obozy mogą powrócić. To koniec rozmowy, naprawdę...
(Iza) - zbliżyła się do Mathiasa - To tylko sześć miesięcy. Będę na ciebie czekała, słowo...
(Mathias) - Obiecuję, że to szybko zleci. Potem już nie dam się pojmać - pocałował Izę w czoło
(Iza) - A możemy jeszcze pobyć trochę razem, nim czekać nas będzie taka rozłąka?
(Putin) - Odwiedzę was zatem z sierżantem Serogą jutrzejszego dnia.
(Mathias) - Dziękuję, regencie, za zaufanie.
(Putin) - Nie dziękuj mnie, tylko swojej żonie. Wygrała negocjacje w Toruniu, a reszta potoczyła się jak wiesz. Wiem kim byłeś wcześniej, i jak źle potraktował cię los przed pandemią. Postaram się, żebyś powrócił do łask, tak jak twoi przodkowie. Naprawdę muszę już iść.
(eMPe) - niezrozumiały bełkot
(Putin) - Syn? - uklęknął - Masz bardzo odważnych rodziców. Nigdy nie widziałem takiego hartu ducha, przenigdy. To dzielni ludzie, dlatego zasługują na uznanie, bez względu na to, jak oceniają ich inni. Też wierzę w Thiasama, a przynajmniej wierzyłem, bowiem go nie ma już wśród nas. Możecie odetchnąć wszyscy. Daliście radę, ale nie dzięki nam, lecz to siła i wiara wami kierowały. Niech to trwa jak najdłużej, bo wy polski naród powinniście żyć godnie, i póki będę miał możliwości i środków, będę się starał pomagać wam w odbudowie tego, co zostało zniszczone, oraz udoskonalić to, co pozostało.
(Mathias) - Iza, ja...
(Iza) - tuliła na zabój - Cii, wiem...
Pół roku później, Płock, Powrót Mathiasa
Udało się, po wielu przeciwnościach. Przez całe życie żył jak pachołek, nieliczący się z innymi. W końcu odnalazł swoją drogę. Nakreśliła się poprzez ból, cierpienie i śmierć, lecz tak musiało być. Przeznaczenie złączyło go z Izabelą, z osobą, która razem z nim godna jest iść wspólnie przez resztę życia. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a demony przegnane, razem z zombie. Za całe wyrządzone zło Thiasama, mógł Mathias stracić życie, będąc uznanym za winnego zbrodniarza, z którego rodziny potem by szydzono. Tak się jednak nie stało. Zabrany śmierci o ciut trafił do oddziałów specjalnych Federacji Rosyjskiej, grupy operacyjnej SpecNaz. Po półrocznym uczestniczeniu w akcjach militarnych na Syberii, dano mu wybór, w kremlowskiej komnacie.
(Putin) - Wybacz, że oderwałem cię od zajęć, Mathiasie, dobrze cię widzieć.
(Mathias) - Władymirowicz wezwał mnie tylko, żeby się przywitać?
(Putin) - Nie wezwał, poprosił. Przecież wiesz, że więcej nie wymagam. Przez ostatnie sześć miesięcy spisywałeś się nader wzorowo, nawet czasem ponad normę. Żołnierze z grupy bardzo cię chwalili, twoją charyzmę i zmysł taktyczny w boju. Rozwinąłeś się pod naszymi skrzydłami, a to komplement, którego nie rzucam na próżno. Wiem, że jutro mija kalendarzowe zobowiązanie, ale chciałbym ci jeszcze coś zaproponować...
(Mathias) - Zrobiłem to, czego ode mnie oczekiwałeś. Od jutra nie wiąże mnie żaden kontrakt z tym miejscem. Prawda, poddałem się dzięki temu pewnej próbie - wstał - i sobie coś uświadomiłem.
(Putin) - Co takiego?
(Mathias) - Moje miejsce nie jest tutaj, choć korzenie w głąb Rosji sięgają. Jestem potrzebny w innym miejscu, przy mojej rodzinie.
(Putin) - Proszę, usiądź... Nie dokończyliśmy konwersacji.
(Mathias) - Ja skończyłem. A jeśli wyjdę teraz? To, nie wiem, wyślesz za mną cały garnizon?
(Putin) - Najpierw usiądź. Rozmawiajmy na równym poziomie.
(Mathias) - Sporo nas dzieli, Władymirowiczu, ale wysłucham co masz do powiedzenia - usiadł
(Putin) - Wielu w Polsce będzie mieć teraz na ciebie ciętość. Robię to ze względu na twoją rodzinę i ciebie. Dokładniej w tej kolejności. Wielu nadal pamięta wydarzenia sprzed pół roku. Tym bardziej obaj mamy świadomość, że szaleńców nie brakuje.
(Mathias) - Do czego zmierzamy?
(Putin) - Proponuję ci awans, w SpecNazie, na dowódcę oddziału Szwadronu Wilków Alfa. Twój przodek ze strony ojca, Kostian Ilja Nosarensky bardzo angażował się w problemy naszej stolicy. Jest ci wiadome, że... Albo lepiej pokażę, bo słowa tego nie oddadzą - wyciągnął album - To kroniki, ostatnie rozpiski ostatniego kronikarza ostatniej zniewolonej Rosji, nawiązujące do upadku caratu.
(Mathias) - Coś mi się obiło o uszy. Przepraszam, ma mnie to wzruszyć? Z całym szacunkiem, to najlepsza zaleta voltoazy, że moja skłonność do ulegania cudzym wpływom jest mocno zaniżona.
(Putin) - Spójrz na przedostatnią stronę, to fotografia zgromadzenia Narodnaya Volya, buntowników, którzy obalili największą tyranię tych ziem. Po prawej stronie, tuż obok głównodowodzącego Andreya Zhelabova i zaopatrzeniowca Aleksandra Mihailova. Kostian oddał przysługę naszemu rosyjskiemu imperium.
(Mathias) - Mógłbym zatrzymać zdjęcie?
(Putin) - Skoro tego sobie życzysz, może być twoje. Mam rozumieć, że odrzucasz moją propozycję.
(Mathias) - Czekają tam na mnie, w kraju, a dość kazałem na siebie czekać. Są dla mnie ważniejsi... Iza i mój syn, których wcześniej nie miałem okazji widzieć dwa lata, a teraz ten wyjazd.
(Putin) - Jest możliwość sprowadzenia ich tutaj. Wystarczy tylko jedno słowo, a już jutro dam znać komu trzeba. Posiadłość twojej rodziny czeka, pod Moskwą, w zaciszu od cywilizacyjnych trosk.
(Mathias) - To moja ostateczna odpowiedź, nie zmienię zdania - wstał - Jutro mnie już nie będzie.
(Putin) - Dziękuję ci zatem za służbę w naszych siłach. Dług wobec Rosji uważam za spłacony, lecz obawiam się, że problemy w Polsce powielą się, gdy tylko postawisz tam stopę.
(Mathias) - Wychodzi na to, że to moje zmartwienie, Władymirowiczu. Muszę się pożegnać, ale będę pamiętać o tej propozycji.
(Putin) - Zawsze bramy mojego miasta będą dla ciebie otwarte, tak i Kreml otrzymał stosowne powiadomienia na temat twojego stopnia. Kiedyś wielu było przeciwko tobie, a w tej chwili zwiększam ci uprawnienia. Możesz ich używać u siebie, lecz większą skuteczność zapewne powinny zdziałać na naszym terytorium... Zatem nie przetrzymuję cię dłużej, Mathiasie, spełniłeś swoją powinność. Możesz iść w swoją stronę, tylko pierw nie zapomnij uścisnąć dłoni chłopakom z oddziału. Przez pół roku zdążyłeś ich poznać, jacy byli dawniej, lecz sam wiesz, że ze złej drogi da się zawrócić.
(Mathias) - Stosowne podziękowania za zdjęcie - schował do kieszeni
(Putin) - Nim się rozejdziemy, blagodaryu tebe, za wyratowanie mojej córki. Akcja w Krasnojarsku, waląca się kopalnia siarki, miesiąc temu... - uścisnął Mathiasowi dłoń - Od kiedy umarła Katerina, kilka lat temu, miałem tylko ją. Na szczęście zaraza niemal została wytępiona. Z każdym dniem odnosimy co większe zwycięstwo.
(Mathias) - Na moim miejscu, zrobiłbyś to samo, tak myślę. Nie zrobiłem tego dla korzyści. Świat potrzebuje odbudowy, a sam nie zmieni się na lepsze. Póki co ja muszę odbudować moją rodzinę i tym zamierzam się zająć, a staż przewiduję, że będzie długi.
Następnego dnia
Mógł awansować na dowódcę oddziału lub wrócić do domu jako wolny człowiek. Oczywiście, że wybrał drugą opcję. Piątego dnia piątego miesiąca zabrał się razem z najbliższym transportem, który przewoził rosjan za granicę, do Polski. Mathias spłacił swój dług wobec kraju, lecz nie wiedział czy starczy mu czasu spłacić dług wobec swoich przyjaciół i rodziny, których zawiódł, jakby na to nie patrzeć. Wysiadając z autobusu tuż przy głównej ulicy Wyszogrodzkiej, poczuł znajomy powiew powietrza, jak za dziecięcych lat, gdy wszystko było takie proste. Podszedł powolnym krokiem pod okno, by zobaczyć jak gromadka wystrojonych przyjaciół czeka na jego powrót, w tym kochająca żona i syn. W oknie gdzieś w środku ktoś dostrzegł, że bohater powrócił, choć sam Mathias za takiego się nie uważał. Jak przy wietrze halnym roztwarły się drzwi od mieszkania, a przynajmniej to usłyszeć można było z zewnątrz. Tak mocno gruchnęło o ścianę dębowe drewno, że na cały blok się rozniosło. Po schodach zbiegały małe stópki, a do kogo mogły należeć, to z góry wiadomo. To właśnie eMPe, syn Izabeli i Mathiasa Nosarenskich, wybiegł pierwszy powitać ojca. Jak na swoje około trzy latka nawet nie przewrócił się, zbiegając po schodach. Minął wejście do piwniczki i wpadł na zamyślonego mężczyznę ze śladami pazurów na twarzy, w błękitnym płaszczu. Od razu poznał, że to jego tata, którego tak krótko widział pierwszy raz pod koniec epidemii. Teraz ma go na wyłączność, a prędko o sobie zapomnieć nie da. Tak ścisnął ojca, że nawet on poczuł jaką siłę osiągnął już w tak młodym wieku. Dumał, czy voltarskie dna miało coś z tym wspólnego, ale nie przejmował się jednak nieistotnymi sprawami. Przykucnął na moment, tuląc swojego synka, wypuszczając łzę ze skażonego wcześniej oka. Po czym spojrzał na dziecko, widząc w nim sporą część swych genów, jak na przykład nos, podbródek czy brwi. Z drugiej strony miał pewność, że większość z charakteru przejmie po matce.
(Mathias) - To jesteś Ty, w końcu mogę cię przytulić i... Poczuć, że jednak to co robiłem, miało jakiś większy sens, niż mi się z początku wydawało. Przybiegłeś, e tam, przyszarżowałeś pierwszy, żeby mnie przywitać. Dziękuję, że nie zapomniałeś... Mam nadzieję, że inni też nie zapomną - patrząc synowi w oczy - Tego co się wtedy stało. Mają prawdę wiedzieć. Jeśli ktoś się spyta, w przyszłości, nie bój się powiedzieć jak było... Nawet jeżeli potem przyjaciele się odwrócą. Jeżeli to zrobią, znaczy, że nie byli twoimi przyjaciółmi. Przyjacielem się jest, a nie bywa. Zupełnie jak wujek Osa, choć czasem ma swoje gorsze dni i się sprzeczać potrafimy, ale to temat na zupełnie inną historię. Albo najlepiej niech sam ci opowie jak z nami bywało, będzie mniej obiektywny, a ja jako artystyczna dusza, mogę nieco koloryzować pewne fakty...
(eMpe) - Tata... - zaczął klaskać
(Mathias) - wytarł oko - Tylko nie wypominaj mi za naście lat, że płakałem, a szczególnie wujkowi Osie, zgoda? A na poważnie łzy to nic złego. Czasem nawet jest lepiej, musi w końcu istnieć równowaga. Kocham Cię... Równie mocno jak Izabelę... - wziął oddech - Pewnie tam nas już czekają. Weź to... - podał fioletowy kwiatek - Daj go mamie, jak tylko wejdziemy. Dom... Mój rodzinny płocki dom.
Postanowił  Mathias więc nie dać im czekać dłużej, wytarł oczy ze wzruszenia i pobiegł do mieszkania, zostawiając za sobą smutną przeszłość, otwierając furtkę do nowej szczęśliwszej przyszłości. Rodziną nie muszą być tylko ludzie z jednej krwi, a na tym, co przeżyli Nosarenscy oraz inni, można zobaczyć, że rodziną mogą być nawet przyjaciele, bez których ta dwójka nie ruszyłaby do przodu. Tak, byli we właściwym miejscu i czasie, ale to wytrwałość innych ludzi dała im powód, żeby dalej walczyć. Nie jest pewne czy nie będzie kolejnych wojen oraz czy to, co wydarzyło się w aktualnym stuleciu będzie mieć później znaczenie, lecz liczyło się tylko i wyłącznie jedno. Cykl czerni i beli, zakończony dla obecnej ery.
15 minut później, rondo św. Jagny
Po przywitaniu się z przyjaciółmi, Mathias zajrzał w obowiązkowe dla niego miejsce, znajdujące się tuż obok jego bloku, na tak zwany trawnik pod balkonem. Miejsce naturalnie nie jest przypadkowe, gdyż było ono ostatnim etapem podróży ze świata żywych do świata wiecznego odpoczynku jego rodziców, którzy zginęli na samym początku epidemii. Dla zachowania honoru zmarłych, uklęknął przy nagrobkach, kładąc po lewej stronie fragment ostrza, które ukruszyło się podczas starcia z Thiasamem, mając nadal do tej pory ten ostry element w posiadaniu. Natomiast po prawej umieścił swój list na drugą stronę, z krwistymi kropkami nad każdą literą "i". Zamknięcie oczu było tak mocnym przeżyciem, że całkowicie się na chwilę wyciszył, słysząc dokładnie swój oddech i bicie własnego serca. Przez pół roku nie ważył się zapomnieć, ni żałować. Wciąż w pamięci miał obraz matki, jej ostatnie spojrzenie, przy momencie pozostawienia ją konającą na jej własne życzenie.
Odkąd najgorsze przeminęło, wszelkie sny i koszmary przestały go męczyć, a pozostało jedynie poczucie winy, jak bywa zwykle przy trudnych w życiu decyzjach. Mimo to, przez tyle lat, nie było dnia, żeby nie pamiętał o stracie najbliższych. Będąc w Rosji, daleko od domu, zdążył wtopić w swój miecz twarze ojca i matki, w formie pamiątki, bowiem voltarska stal stała się aktualnie najmocniejszym metalem znanym człowiekowi. Tak jak niewinne pozorne rzeczy po zwierzakach, przy jelcu klingi, tak i wtopione w stal twarze Ewy i Piotra Nosarenskich. Uśmiechnięte od ucha do ucha, a tego brakowało Mathiasowi w dzieciństwie najbardziej, wesołych momentów, których było niewiele. Teraz te uśmiechy nie znikną nigdy, i zostaną na zawsze, aż do końca świata i o jeden dzień dłużej.
(Mathias) - Minęło tyle czasu, odkąd ostatnim razem tutaj klęczałem. To było tuż przed moim... Najgorszym momentem w moim życiu, przez decyzję jakiej dokonałem. Starałem się postępować słusznie, mimo iż wielu traktowało mnie jak odmieńca. Nie błagałem o katastrofę, lecz pragnąłem aby któregoś dnia inne śmieszki poczuli jak serce i dusza potrafią krwawić... Życzyłem wielu osobom źle, ale nigdy nie robiłem żadnej rzeczy bez powodu. Stało się, przybyły zombie, a wraz z nimi zupełnie inne życie. Przez tyle lat, jakoś przetrwałem. To jednak głównie dzięki wam, bo we mnie nie zwątpiliście, o ile nie miałem przez tak długi czas majaków. Chciałem jeszcze...
(Iza) - znienacka zasłoniła dłońmi oczy Mathiasa - Jak się trzymasz? Przez ten czas, jak z nami jesteś, nie zdążyłam o to zapytać. Ci wszyscy goście, tłumnie, i do tego przygłośne radio... Na pewno są z ciebie dumni - patrząc na grób - Tak jak i ja jestem.
(Mathias) - Ciężko przyznać, że tyle lat już minęło, prawda? Jakby się czas zatrzymał, dosłownie. A jednak czas płynie dalej, a ta mogiła faktycznie istnieje.
(Iza) - Musiałeś wtedy odejść, tamtego dnia... Nie winię cię za to, wszystko, z Thiasamem. Wiem, że nie miałeś na to wpływu.
(Mathias) - Iza, niemal zabiłem was wszystkich, znaczy on. Ku czemu? Dla czyichś chorych ambicji. Mogłem sam zginąć, nie byłem pewny czy z tego wyjdę. Myślałem, że po prostu tam umrę...
(Iza) - Tam?
(Mathias) - Długo by tłumaczyć. W mojej głowie nastała burza, z czarnym wilkiem mierzyć się to była loteria. Pomogli mi jednak moi dwaj mali przyjaciele.
(Iza) - Fuus i Lautern? Ja nie mam już styczności z Dhzaną i Orianą, zniknęły...
(Mathias) - Hmm, oni też odeszli. Ale jeśli zechcą, to nowi starzy przywitają się z tobą, później. Teraz nie chcą się odsłonić... - sięgnął do kieszeni - Nie wróciłem z gołymi rękami, zaszedłem do kraju z tym - pokazał zdjęcie - Kostian Nosarensky, moje dawne wcielenie, z czasów Kresów Carskiej Rosji.
(Iza) - Mathias, ty, krwawisz... - złapała jego dłoń - Szkoda, że wróciłeś bez bandaży.
(Mathias) - To wtedy, gdy zbierałem złamane ostrze... Chwila, widzisz to...? - ręka zaczyna się goić
(Iza) - Sądziłam, że...
(Mathias) - Nie straciłaś mocy. Nadal jesteśmy czym jesteśmy, tylko na różne sposoby nas odbierać.
(Iza) - Najważniejsze, że jesteśmy sobą i nic dotychczas nie zmieniło nas - mocno oburącz ściskała jego dłonie - W końcu może być rodzinną.
(Mathias) - Był moment, że mogłem ich tutaj mieć, fizycznie, jakby nic się nie stało. Thiasam zaproponował mi układ. Twoje życie, za życie moich rodziców... Odmówiłem.
(Iza) - Kiedyś się spotkacie, to opowiesz im wszystko.
(Mathias) - dotknął nagrobka - Wracajmy do środka, zbiera się na deszcz.
(Iza) - Ula przygotowała domowe doritos, własnej roboty. A tego wszyscy nie spałaszujemy. Jesteś gotowy na wyzwanie? - pocałowała w policzek
(Mathias) - Wiesz dobrze jak mnie zmotywować - wstał - Tylko nie dopuszczaj Osy do sosu.
(Iza) - wstała - Cóż, lubisz pikantne rzeczy.
(Mathias) - Owszem, ale są jednak rzeczy pikantne i pikatniejsze.
(Iza) - Pokażesz mi różnice, bo nie powiem, zaciekawiłeś mnie.
(Mathias) - Zatem dogoń mnie, na około bloku, do samych drzwi. Przyjmujesz wyzwanie?
(Iza) - Hah, toż to zachęta. Szykuj się na rychłą przegraną - ruszyła
(Mathias) - ruszył - Mamo... Tato... Przepraszam za problemy, jakich wam dostarczyłem. Dziękuję jednak, że nie zrezygnowaliście ze mnie - w myślach - Ta długa podróż, wiele mnie nauczyła, zatarła dawne szlaki przede wszystkim. Zyskałem to, czego dostać kiedyś nie mogłem. Akceptacja tych ludzi, którzy nie ocenili po pozorach mnie jaki jestem na pierwszy rzut oka. Przyjaźń, której praktycznie nie miewałem, bo nie byłem taki jak inni, tak żałośnie widoczny. Miłość, najistotniejsze uczucie zupełnie mi niegdyś zupełnie obce, pełne bólu i rozczarowań, odkryte na nowo. Może mało kto uwierzy moje fakty, albowiem powstaną na pewne różne wersje tej historii, ale czy to ważne. Jestem tutaj, z tymi, których lubię, kocham i szanuję. Nazywam się Mathias Nosarensky, i nie będę bał się wymawiać tych dwóch wyrazów. Płynie we mnie słowiańska krew, połączona z rosyjskiej twardości i polskiego racjonalizmu. Jestem po prosty tym, kim miałem się stać, i za to dziękuję najbardziej.
Nie każdy musi ich kochać czy lubić, to zawsze było względne. Przede wszystkim szacunek, jakkolwiek byście nie oceniali ich przeszłości i pomyślcie czasem, co by było, gdybyście znaleźli się na ich miejscu. Jakbyście nie mówili, są wyjątkowi i na swój sposób odmienili życie każdego z nas. Polska zyskała tereny od utraconego Lwowa aż po Smoleńsk, jako kredyt zaufania. Mathias odzyskał rodzinę, w pewnym sensie. A co odzyskaliście  wy, to już każdy z was w głębi duszy wie, i nikt inny odpowiedzi na tak trudne życiowe pytanie nie zna. A jeśli nie wiecie jeszcze, to z pewnością to zbyt wcześnie, żeby wiedzieć. Kiedyś na pewno się dowiecie, wierzę w to z całego serca.

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.ghostrider.pun.pl www.super-bakugan.pun.pl www.astrayah.pun.pl www.way-ninja.pun.pl www.shinobidezain.pun.pl