#1 2017-12-01 00:57:38

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 41 - W obronie bliskich

Wydawało się, że nasze wysiłki spełzły na niczym. Wchodziłam na tę przeklętą salę, z myślą, że otrzymamy należne nam wsparcie ze wschodu oraz poparcie zgromadzonych. Przez strach, przekupstwo i groźby bardziej opowiedziano się za Kordonem. Dłoń niemal zaciskała się na mieczu, by już go wyciągnąć i zakończyć to tu i teraz, mając gdzieś obecność niewinnych ludzi wokoło. Wszelkie zebrane sojusze, pomoc innych, stało się teraz niewystarczającym. Thiasam mógł triumfować. Dostał to, czego chciał. To była wygrana jedynie drobna bitewka, dająca mu pewność tylko przez chwilę. Tuż przed końcem obrad, do budynku wpadła Joanna. Nie chciała się ujawniać publicznie, lecz nie miała wyboru. Trzymała w dłoni zakrwawiony blaster. Zwątpiłam przez moment, że może i jej szał zaczął się udzielać i jej pragnieniem było zdewastować całe miasto. Wytłumaczyła wszystko. Skąd zabrała broń. Co się wydarzyło w więziennym składzie. Kto był trzymany jako karta przetargowa. Thiasam nawet nie zaprzeczał, próbując obrócić to w zło konieczne. Dobijało w Kordon to, że nowe bronie, dawniej wydane od niemieckiego oddziału, miały wbudowany system kamer. Każda trafiona osoba zostaje uwieczniona na taśmie. Dowiedziałam się wtedy, że Marcinowi się nie udało przeżyć. Jeszcze bardziej zaczęło mnie irytować to, że celem była również Joanna. Putin, jak to mocarny gość na świecie, oburzył się i zadeklarował „Zrzekam się poprzednich wypowiedzi, i z godnie z zaistniałą potwierdzoną obawą, przerywam ten papier na pół. Dywizjon, oraz sojusze przez nich ustawione otrzymają moje wsparcie, wliczając to obecność rosyjskich garnizonów”. Tymczasowo szczęście się do nas uśmiechnęło. Nie ukrywając oburzenia, Thiasam zabrał swoją ekipę z obrad i zniknęli, nakazując wszystkim obcym opuszczenie miasta. Chwilę później podpisałam z Rosją stosowny dokument. Przed opuszczeniem Torunia zdążyliśmy zabrać ciało Marcina, by móc go z honorami pochować. Weronika nie wyglądała za dobrze. Dawno nie widziałam już osoby, która tyle by płakała. Na ceremonii odprawionej przez Dimę zjawili się wszyscy nasi przyjaciele, a nikogo z obcych nie wpuszczono, na wyraźne życzenie żałobników. Biednej dziewczynie pozostały tylko wspomnienia, łzy i pierścionek zaręczynowy, który przed nie miała odwagi nałożyć na palec, tylko kurczowo ściskając wewnętrzną strona dłoni. Pożegnałam odważnego człowieka, odchodząc po słynnej minucie ciszy, ustalając powoli kolejne kroki.
Do miesiąca otrzymaliśmy nawet więcej niż potrzebowaliśmy. Rosjanie zaczęli stacjonować w naszych okręgach. Nasz wielki sojusznik musiał wracać na ojczystą Ruś, w celu stłumienia obecnego tam chaosu. Dzięki ogromnej pomocy słowiańskich chłopów, w każdym województwie zbudowano po jednej wieży komunikacyjnej. Telefony komórkowe zaczęły ponownie być przydatne. Komunikacja wróciła, choć nie jest jak dawniej. Dostęp do mediów również sprawił, że powstawały co mniejsze grupki hakerów, działające po obu stronach. Napędzana propaganda rozwijała się na tyle, że zablokowano system społecznościowy, tak ważny dla młodych. Uruchomiono jednak pewną alternatywę. Powstał z potów i skryptów Fejser, gromadząc informacje o danym człowieku, będącym w naszym kręgu zainteresowań. Będąc fikcyjnym przyjacielem, zyskiwałeś o nim wiele informacji. Wystarczył prosty skan twarzy, by dowiedzieć się jak się nazywa dana osoba, a reszta szczegółów kusi swoim napisem „Zaproś nieznajomego do swoich okręgów”, odkrywając wszystkie karty. Powracam myślami do spraw budzących moje prywatne zakłopotanie. Próbom poddało się kilkunastu rosyjskich szeregowców, zyskując nasze umiejętności, łącząc talent wojskowy z najprawdziwszą magią. Strefa się też ma czym poszczycić. Przewaga naszych wpływów i reputacji sprawiła, że ludzie nie wznoszą w naszym kierunku pięści. Nie licząc tych, którzy odnoszą się do nas ze wzgardą za to, że niegdyś odebraliśmy im zwycięstwo. Nie mogłam tego przemilczeć, choć chciałam, a nie mogę udawać, że nic się nie stało. Jedno się spełniło w stu procentach. Islandia od kilku dni przestała istnieć, a transport Czarnych na frachtowcu dotarł ledwo dwa dni temu w pobliże armeńskich granic, a do dziś znani nam uciekinierzy mówią o potężnym napływie trupów w ich dawnej ojczyźnie oraz jeszcze większych liczbach voltarskich oddziałów. Widziałam amatorskie zdjęcia z egzekucji, w większości to byli zarażeni, ale charakter tych dobijań pozostawiał wiele do życzenia. Cios przez głowę, przebijanie serca czy podrzynanie gardła to niewielka ilość sposobów na uśmiercenie ludzi, a wachlarz wciąż się rozwija o coraz to wymyślne techniki. Lek na szczęście, jak mówi prasa internetowa, jest na dobrej drodze. Krew, którą oddałam ma ponoć niezwykłe właściwości. Thiasam również oddał swoją, mimo, żeby był przeciwny, więc uznam, że jestem dłużna Iren przeprosiny. Lada chwila mam otrzymać informacje, co do progresu badań. W międzyczasie muszę jeszcze zająć się innymi sprawami. Ten medalion nie daje mi spać. Muszę poradzić się Ewy, może uda nam się zgłębić większą tajemnicę tego dziwnego artefaktu. Szkoda, że nie wszyscy już mogą podać mi pomocną dłoń. Szczególnie ci, którzy ryzykowali dla mojej sprawy, a potem ginęli w sytuacji bez wyjścia, by inni mogli przeżyć. Chciałabym mieć moc cofania czasu. Chętnie bym się cofnęła do tamtej chłodnej nocy w fabryce i powtarzała tamten moment. I wtedy w Gdańsku. I wtedy już na miejscu, w Płocku. Powtarzałabym te sceny w nieskończoność, bo to one mnie w pewnym sensie połowicznie budują. Resztę zawdzięczam synkowi, który rozumie coraz więcej, zaczynając składać w zdania co dłuższe wyrazy. Niedługo spyta, kiedy wróci tata. Nawet nie wiem, co mu wtedy odpowiem, po prostu nie wiem.
(Iza) – spoglądając na pracującą Ewę – Papierkowa robota? Nazbierało się tego ostatnio.
(Ewa) – Och, miło Cię widzieć. Jak młodzik? Prezent ode mnie mu się spodobał?
(Iza) – Zmieniasz temat. Przecież widzę, że to daje ci się we znaki.
(Ewa) – Daj spokój. Jeszcze nie wygraliśmy, to muszę dalej się w tym udzielać. Potem sobie odpocznę, gdy tylko Kordon sozda broń lub prędzej wyleczymy ten kraj.
(Iza) – Jak się czują pozostali? Minęło kilka tygodni od tego… - przełknęła ślinę – Od tego pierdolca w Toruniu. Nie tego się chyba spodziewali, mówiąc „zadanie wysokiej rangi”.
(Ewa) – Powiem to tak… - oparła się o ścianę – Upewnialiśmy się kilka razy, czego można od nich oczekiwać. Ty mnie zapewniałaś, Joanna mnie zapewniała. Chociaż przeżyli, choć nie wszyscy.
(Iza) – Odynowi i Dziochowi nawet nie zdążyłam świeczki zapalić.
(Ewa) – Próbowali Cię chronić. Dlatego zdecydowali się zaryzykować. A ty też nie zmieniaj tematu, marzycielko. Powiedz co z tym prezentem, bo mogę coś innego znaleźć.
(Iza) – Pluszowy wilk z rozdartym brzuchem to trochę osobliwy prezent.
(Ewa) – Da się na pewno na to coś zaradzić – uśmiechnęła się – Powiedz, coś szczególnego Cię sprowadza czy ot tak przyszłaś sprawdzić jak tam się mają moje papiery?
(Iza) – Dalej mnie dręczy ten medalion, który zdobyliśmy z Torunia.
(Ewa) – Coś nowego zobaczyłaś w nim?
(Iza) – Nie da się go otworzyć. Choćby się dało nawet raz, to widocznie nie na długo.
(Ewa) – Pamiętam, że tylko przy twoim dotyku reagował inaczej.
(Iza) – Chcesz przez to powiedzieć, że jakaś błyskotka sprzed lat wybrała mnie? Nawet jeśli, to nie da się z tym nic zrobić.
(Ewa) – Skoro należała do Thiasama, to on mógł coś zaradzić. Sprawić, byś tego nie otworzyła.
(Iza) – Potrzebuję więcej wskazówek. Tylko widziałam kilkusekundowy obraz. Możliwe, że to był Mathias, dlatego to jest połączone ze mną. I wszystko by miało sens, hmm?
(Ewa) – Nie istnieją już ci, którzy go stworzyli, to nie mam pomysłu. Poza tym, nie sądzisz chyba, że Mathias jest uwięziony? Był najbardziej wyszkolony, nawet ja widziałam w nim potencjał, gdy tylko zjawił się w tamtej wiosce, ledwo żywy, z krwawiącą raną. Do tego miał po swojej stronie Fuusa i Lauterna, o ile dobrze pamiętam. Eteryczne wilki same sobie wybierają właściciela. Bazują na psychice przede wszystkim.  Skoro wybrali akurat Mathiasa, to byli świadomi jego siły. Jeśli ktokolwiek wie, gdzie jest teraz i co z tym amuletem, to jego podopieczni. Niestety, nie jesteśmy wszechmogącymi, to kontakt poprzez światy jest mocno ukrócony.
(Iza) – To jest to! – łapiąc Ewę za ramiona – Mogłybyśmy z nimi porozmawiać.
(Ewa) – Możemy rozmawiać jedynie z tymi, którzy wybrali nas. Nie słyszałam o czymś, co pozwala nam dotrzeć do cudzych wcieleń.
(Iza) – Nie mów tak nawet.
(Ewa) – Nie twierdzę, że się nie da, tylko ja nie znam takiego sposobu.
(Iza) – A ten chram pod lecznicą?
(Ewa) – Czekaj, czy ty planujesz tam zejść? Nic prócz kurzu i kości nie znajdziesz.
(Iza) – Próbuję wszelkich sposobów, by czegoś się dowiedzieć.
(Ewa) – To jest ostatni chram niezasypany w tym województwie.
(Iza) – Tym bardziej chcę spróbować.
(Ewa) – Oczywiście, pójdę tam z tobą… - usłyszała kroki
(Iza) – Ale…?
(Ewa) – Regis, Dettlaff… Gdzie się podziewaliście…? – otwierając drzwi
(Regis) – Spodziewałaś się nas?
(Dettlaff) – Regis nadłożył drogi dla mnie. Trochę nam się zeszło.
(Iza) – Nie było słuchu od was. Ostatnio wybuchło małe zamieszanie, i kilku z naszych ubyło.
(Dettlaff) – Racz wybaczyć, chciałem dać znać, ale Regis chciał ci zrobić niespodziankę.
(Regis) – Mamy nieco wieści, tych dobrych oraz złych.
(Ewa) – Może herbaty? Miałam się napić, ale…
(Dettlaff) – Nie przejmuj się, siostro. Mamy swoje napitki.
(Iza) – Usiądźcie, czekamy na opis sytuacji.
(Regis) – Tak, więc, ustaliłem, gdzie zrodził się ten chory plan. Fabryka mieściła się w Mielcu.
(Iza) – Mieściła?
(Ewa) – Nie mów, że…
(Regis) – Do tego potrzebowałem Dettlaffa. Rozgrzmociliśmy wszelkie istniejące zasoby.
(Iza) – To mieliście niezłe przedpołudnie.
(Dettlaff) – Jesioby, a te cacka uczyniły ten rozpiździel łatwiejszym. Całe pakunki z wyprawy zabrałem, na przechowanie do magazynu dałem. To taka druga niespodzianka.
(Ewa) – To te runy na miecz?
(Dettlaff) – Znacznie więcej. Gorzej będzie z stworzeniem nowych, ale kopiować te wydobyte się raczej da. Wystarczy tylko podrzędny kowal, który potrafi pizgnąć młotkiem i wklepać runę pod klingę. To nie jest sajens fikszyn, drodzy państwo. Mam przy sobie jeden egzemplarz gotowy. Regis, pokaż tą rozpaloną ślicznotkę – układając dłonie w dach
(Regis) – Tylko ostrożnie, to jest starsze niż pierwsza rocznica chrztu Polski.
Gdy po raz pierwszy miesiąc temu usłyszałam o runach, to chciałam Dettlaffa wyśmiać. Przecież to relikt dawnej epoki fantasy. Dotąd znałam tylko takie rzeczy z książek, filmów i gier. Myślałam, nic takiego nie może być sterowane przez człowieka w takiej formie. Jaką miałam wtedy minę, gdy prawda spoliczkowała moje lico. Regis wyjął z torby sztylet. Niczego nie widziałam nic nadzwyczajnego w nim. Oczy dałam bliżej, spoglądając na stal. Po chwili z każdej strony sztyletu zaczęła krążyć dziwna siła, ciepła i siarkowa. Wokół broni, prócz rękojeści, krążyła ogniowa ledwie widoczna aura. To tak jakby nagrzać nóż i pokroić nim drewno. Tutaj wszystko odwalało naciśnięcie guzika, znajdującego się na rękojeści, w bliskim sąsiedztwie kciuka. Runa została załadowana raz, i kończyła się, przez to jak co kilka sekund zanikała. Dettlaff wyjaśnił, że obecne runy da się skopiować i podawać w formie strzykawki do rękojeści. Tam przez niewielki otwór substancja już zapełni swoje miejsce, a broń będzie dalej zdatna do użycia. Tym sposobem wynaleziono kolejną alternatywę dla bezsensownych zombiobić. Broń biała, zmodyfikowana, dawałaby o wiele lepsze rezultaty, a ludzie w końcu odwiesiliby karabiny na wieszak.
(Ewa) – Robi wrażenie. To jest czysty ogień?
(Dettlaff) – Nawet jeśli to twór przerobiony, nic nie szkodzi. Przeciąłem tym drewniane drzwi.
(Iza) – Tym czymś?
(Regis) – Jest więcej tego, w magazynie. Przekonaj się sama.
(Iza) – Kto normalny zostawia akie rzeczy?
(Dettlaff) – Ktoś, kto w obliczu trzęsienia ziemi nie mógł wrócić na dół. Była tam sieć katakumb. Sporo sięgały pod miastem. Zburzyłem wejście, by nikt już nie czerpał z tego miejsca.
(Ewa) – Mogliśmy kiedyś zgłębić wiedzę na temat tamtego miejsca.
(Iza) – A macie siłę dziś na jeszcze jeden turnus?
(Regis) – Gdzieś się wybierasz? Ostatni miesiąc starczył, byś nie ryzykowała. Nie mówię o ubezwłasnowolnieniu, lecz sama rozumiesz, że tutaj jesteś najbardziej potrzebna.
(Ewa) – Ciężko ją zatrzymać na długo. Na stary chram się wybiera.
(Dettlaff) – Od kilku miesięcy miejsce jest zamknięte. Nie zamierzam zgadywać w jakim celu…
(Regis) – Myślę, że niedaleko stąd znajdziesz towarzysza. My potrzebujemy regeneracji.
(Iza) – Mam zamiar odszukać Mathiasa… - zdecydowanie – I ten medalion mi w tym pomoże.
(Dettlaff) – Nie strać zmysłów, przez obłudne szukanie. Silniejsi niż ty gubili już drogę.
(Ewa) – W takim razie, wróć na obiad, bo Ula z Osą powyrywają sobie włosy z głowy.
(Iza) – Hmm… - wychodząc – Widzimy się potem…
(Dettlaff) – Jeśli chcesz paprać się w przeszłości, to weź jedną runę, tak na wszelki wypadek.
(Iza) – A dlaczego?
(Dettlaff) – Skoro taki kawałek kamienia, wtłaczany w klingę ma moc, to wyobraź sobie jakie pokłady energii posiada. Przeczuwam, że ci się przyda taki kamulec, gdy zejdziesz na dół.
(Iza) – Wybacz bezpośredniość. Byłeś w takim chramie kiedyś?
(Dettlaff) – Raz, teraz jest zawalony po wsze czasy. Blekvina, nieobecna już wioska. Ledwo 1234 mieszkańców… Wśród nich żyło ledwo 253 voltarów, nim zaczęli się kształtować.
(Iza) – Wierzysz, że On żyje?
(Dettlaff) – Zawsze wierzyłem w formułę, że kto o pomoc poprosi, zawsze ją otrzyma. Teraz wypadałoby zmienić ją na takie stwierdzenie. Kto na pomoc zasługuje, powinien ją otrzymać.
(Iza) – Czyli nic pewnego.
(Dettlaff) – Nie wynaleziono jeszcze zbiorowej telepatii.
(Iza) – Nie zatrzymuję, i dzięki za radę.
(Dettlaff) – Jeszcze mała rada. Nie pokazuj run nikomu po drodze. Jeszcze nie wiemy jak je kopiować, a nie chcielibyśmy buntu ludzi, w takim momencie.
(Iza) – Dzięki, że tej fabryki klonów już nie ma.
(Dettlaff) – Musieliśmy zabić kilku ludzi niestety, ale chociaż nie musimy się o bomberów martwić. Odpocznę sobie, w ten czas. Jeśli dowiesz się czegoś, zajrzyj na Stare Miasto, tam mnie potem znajdziesz. Niedługo z Regisem zmieniamy lokum, to pragnę Cię jedynie uprzedzić, byś nie marnowała czasu przy wiadukcie, starym kwadracie – zniknął
(Iza) – No dobra… - do siebie – To teraz do magazynu.
Postanowiłam, i tego się trzymać będę. Tamta wizja, która mi się ukazała nie była zwykłym pragnieniem osiągnięcia spełnienia. Widziałam wyraźnie czyj był cień, oraz kto na 99% znajdował się po niewidocznej stronie. Co mi szkodziło zaryzykować po raz kolejny. Skoro Mathias mógł ryzykować dla mnie, to czemu ja nie mogłabym zrobić tego samego dla niego. Wiem, to mocno pokręcone i wiele osób na pewno odpuściłoby sobie takie szalone pomysły, ale kto mówił, że jestem tą normalną. Nie wiem jak bardzo te runy mogą być potężne, ale chcę to zrobić. Ja przecież miałam zostać trafiona tamtego dnia w lesie. Wiem, co mam czynić.
Zatem zaszłam do magazynu, gdzie zostały wyładowane szpargały z voltarskich chramów. Było tylko kilka kamieni, o różnych kolorach i napisach. Każdy kamulec reprezentował wybrany żywioł. Błyskawica. Ziemia. Lód. Ogień. Woda. Wiatr. Powinnam wybrać, ale nie wiem teraz. Co powinnam wybrać, spytałam siebie. Lekko co przysiadłam i zamknęłam oczy, próbując coś wymedytować. Na mój nos usiadła mucha, choć co dziwnego, bo od groma ich wokoło. Otworzyłam oczy na nowo. Stado much owocówek zbierało się na rozłożonych na stole runach. Większość zdążyły obsiąść, prócz jednej, od której uciekały jak od ognia. Nienaruszona pozostała Runa Błyskawicy. Uznałam, że lepszy taki wybór losu niż żaden. Runa wylądowała w mych rękach. Po powrocie do mieszkania, spakowałam zdobycz do plecaka. Na plecy powędrował miecz, a pokerowa twarz roznosiła się po obozowisku zaledwie kilka minut. Tuż przy wejściu do publicznych okręgów Płocka napotkałam symbolicznego towarzysza, znaczy się towarzyszkę, o której ktoś już mi napomniał.
(Iona) – Cześć, witaj Iza… - wyciągając rękę
(Iza) – ucisnęła – Co tak bez życia?
(Iona) – Pomyślałam sobie, że nie zechcesz mnie widzieć. Długo się nie odzywałam.
(Iza) – Było minęło. Dobrze, że pozostajesz w tej żyjącej części.
(Iona) – Mnie się powiodło, ale domyślam się, że reszta nie miała szczęścia. Bywałam w wielu wioskach, chcąc się odciąć… W końcu znów trafiłam tutaj.
(Iza) – Udało się zaniechać plan Thiasama. Kordon tymczasowo się wycofał. Szykujemy się do kontrataku.
(Iona) – Słyszałam o wielkim zamieszaniu na ulicach, po tym jak ogłoszono wyniki.
(Iza) – Zamach się nie powiódł, Iona… Mieliśmy wyeliminować zagrożenie, a tu zjawia się okazja. Potem połączyłam wszystko w całość. Od początku niektórzy z was rozsądnie radzili, by odpuścić. Zostaliśmy wpędzeni w pułapkę, tego samego dnia.
(Iona) – Dlatego zamknięto Toruń, boją się kolejnych takich afer.
(Iza) – Otóż to, lejąc więcej krwi sprawią, że wszyscy w końcu przestaną im wierzyć.
(Iona) – Kto zdradził wtedy?
(Iza) – Angie miała nas wprowadzić w bezpieczną lukę. Na miejscu napotkaliśmy Czarnych. Odyn do mnie dołączył na czas. Zajął ich walką, a potem pozwolił mi uciec. Słyszałam później tylko wybuch. Ta dziewczyna była podstawiona. Nie wiem czy grała na dwa fronty, czy wybrała łatwiejszą drogę zarobku. Przestała istnieć, a to się liczy. Thiasamowi kończą się powoli marionetki. Cios jaki mu zadaliśmy ostatnio pozwolił nam na zorganizowanie partyzantki.
(Iona) – Dlatego wychodzisz w pełnym rynsztunku?
(Iza) – Może mi się to przydać.
(Iona) – Taką odpowiedzią sprawiłaś, że muszę pójść z tobą, by się dowiedzieć więcej.
(Iza) – Chcę to zrobić sama.
(Iona) – I co masz w tym plecaku – próbując dotknąć
(Iza) – No dobra… - westchnęła – Wyjawię ci detale po drodze, zgoda?
(Iona) – Gdzie zatem zmierzasz?
(Iza) – Orientujesz się, gdzie stoi podniszczona lecznica?
(Iona) – Ta, która się prawie zawaliła ostatnio? Przy głównej ulicy.
(Iza) – Masz mocne buty?
(Iona) – Co?
(Iza) – Przy zjeżdżaniu mogą się pobrudzić.
(Iona) – Ty masz zamiar… Tam na dół…?
(Iza) – Tam na dół. Czyżbym wyczuwała strach?
(Iona) – Wątpliwe – parsknęła – Pomogłaś mi odzyskać wiarę. Teraz ja pomogę tobie.
(Iza) – Sądzisz, że utraciłam wiarę?
(Iona) – Na pewno straciłaś grunt pod nogami. Nie spodziewałam się tylko, że zechcesz zagłębiać się w takie ruiny, niestabilne zresztą. Są przecież badacze…
(Iza) – Nim oni zorganizują badania, to nie doczekamy tego dnia. Sama muszę to zbadać, nim zawali się na zawsze, a wtedy nie znajdę już nic.
(Iona) – Teraz też nic nie mamy.
(Iza) – Ale będziemy mieli. Chodź, opowiesz mi co porabiałaś.
(Iona) – Serio? Chcesz o tym porozmawiać?
(Iza) – Szczerze to chcę byś zaczęła przestać się martwić.
(Iona) – To troska, od kiedy o tym medalionie usłyszałam, wiedząc, że możesz być antyczną potomkinią dawnej cywilizacji, trzymającej w ryzach pół Europy, to jakoś mi spadł kamień z serca.
(Iza) – To i tak nie ma znaczenia. Nie obchodzi mnie przeszłość, tylko przyszłość. W tym momencie i tak są ludzie lepsi niż ja. Po prawdzie mam w dupie przeznaczenie. Pragnę tylko bezpieczeństwa bliskich. Żadne zaszczyty tego nie zmienią. Mathias to wiedział, dlatego nawet to nie zmieniło jego.
(Iona) – Kierował się uczuciem, nie konsekwencjami.
(Iza) – I to właśnie odróżnia go od innych, którzy zyskali dar i machają nim jak sztandarem.
15 minut później, chram pod lecznicą, Płock
Ucieszyłam się po prawdzie, że nie idę na dół sama. Nigdy nie przewidzę, co stać się może. Ionie przybywa tego szczęścia ostatnio. Jej tylko się powiodło. Od kiedy omal nie straciła życia, wtedy na moście, to wiedziałam, że nasze losy jeszcze się skrzyżują. Jest bardzo dobrym sensorem. Może nie posiada takich umiejętności jak Odyn lub Dziochu, ale jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa, tak myślę. Jedynie nie mogę wyczuć, która z nas ma chłodniejsze dłonie w tej chwili. Albo to przez te rękawice, bo przepuszczają powietrze. Zejdę tam na dół, wiedząc, że w razie czego, Iona mnie wspomoże.
Razem zeszłyśmy do tego chramu. Zjazd w dół nieco był nieprzyjemny dla naszych dolnych partii, ale w jednym kawałku udało się dotrzeć do celu. Na pewno przyznałam rację Ionie, że tutaj prawie nic nie ma, a prawie też oznacza niepewność. Wśród pyłu, kurzu i skał, gdzieś pośród zdewastowanych bezgłowych pomników, stał stary antyczny ołtarz. Składały się na niego kolumny, mocno połączone w kształcie leżącego trójpazura. Środkowa kolumna była najszersza, jednak z bardzo cienką szczerbiną w otworze. Dwie bliźniacze kolumny wyjątkowo wyglądały na dwukrotnie cieńsze, a nadrabiały swoją grubością i otworami wielkości główek kapusty.
Pełno wokół było tych napisów, a większość niestety nadgryzł ząb czasu. Tylko, co dziw, bazgroły na kolumnach zachowały się w najlepszym, możliwym do odczytania stanie. Nie rozumiałam tylko co mają mieć wspólnego z… Moment, to muszą być symbole, z których Voltarzy, jako lud, są obeznawani. Nienawiść, dająca siłę w fachu. Miłość, reproduktorką następców i największa słabość. Krew, jest czymś, z czego powstał każdy, czyli z niczego. To miejsce kultu, ale jeśli się mylę, i to dużo, to proszę we mnie cisnąć kamieniem.
(Dhzana) – Trafna dedukcja.
(Oriana) – Drogą prób i błędów.
(Iza) – Zjawiacie się w dobrym momencie – wskazując na ołtarz – Wyjaśnicie mi czym to jest.
(Iona) – Wygląda na to, że nie zostałyśmy na pastwie losu.
(Oriana) – Najwyraźniej zdarzyło się nam mieć telepatyczne myśli.
(Dhzana) – Cóż, to nie jest na pewno nic, co widziałyśmy często za życia.
(Iza) – Czyli to jest jakieś ustrojstwo?
(Oriana) – Stworzyły go ciemne ręce, i to ręce są składane w ofierze.
(Iona) – Ofierze? Wyjaśnijcie, po co ktoś miał tworzyć miejsce kultu wielkości budynka mieszkalnego pod ziemią? Czemu to ma niby służyć? Prócz tego, że dawniej było czymś złym.
(Oriana) – Od groma czuć tu niewinnej krwi, pełno ofiar… Jeszcze tego mało, czuć świeżą krew. Ta nie jest tak długoterminowa. Dwa roki, jak nie więcej – podchodząc do ołtarza – Potrafię rozpoznać ojczyźnianą esencję… Mój, przyjaciel z dawnych lat, miał bardzo zbliżony krwawy odczyt.
(Iza) – Czyli tutaj odbył się rytuał, prawda?
(Dhzana) – Rytuał Starej Krwi. Tylko szaleńcy się go podejmują. Działa obopólnie. Można znacznie obniżyć wpływ daru, a można również znacznie wyczerpać organizm i umrzeć.
(Oriana) – Są też wyjątki, gdy takie coś, działające na nielicznych, pozostawia ślad na dłoni. To taka nagroda dla tych, którzy nie wykrwawili się na miejscu. A przynajmniej tak mi mówił Fuus. On sam miał taki znak, a jego brat nie.
(Iza) – Znałaś imię Fuus, w swoim świecie?
(Oriana) – Był moim przyjacielem, a to bardziej znałam się z Launternem, tym młodszym.
(Iona) – Dobre wieści dl nas. Mathias, by się teraz zaśmiał ,gdyby tu był.
(Dhzana) – To jest ten osobnik, którego szukacie?
(Oriana) – Nie muszę pytać dogłębniej. Wiem do czego zmierzacie. Więc to bracia znów działają wspólnie, dla tego, który przełamał bariery śmierci. Przeszłość jego nie jest dla nas tajemnicą. Mogę rzec, dla szczerości, że to jego krew tutaj spoczywa.
(Iza) – Przeszedł rytuał?
(Oriana) – Tak, kroki dalej widać, ludzie. Na pewno, jak wy mówicie, się nie przemienił.
(Iza) – uścisnęła Ionę – Mówiłam! On żyje, wiedziałam.
(Oriana) – Lecz, gdzie jest teraz powiedzieć nie damy rady. Niestety nie posiadamy mocy, by przenosić się w umysły nam podobnych i kontaktować się z nimi w ten sposób. Przepraszam, że nie potrafimy ci w tej sprawie pomóc, Izo.
(Iza) – Możecie pomóc w inny sposób. Odprawmy ten rytuał.
(Oriana) – To wypali w tobie piętno. Zyskasz niewiele więcej mocy, za większą cenę zła.
(Dhzana) – Choć istnieje ewentualność. Jak się ma coś równie mocnego, co przejmie większość skazy. Nie wiemy jakie to będzie mieć skutki w tym świecie.
(Iona) – Kamienie runiczne mogą być katalizatorem?
(Oriana) – Niemożliwe? Macie coś takiego…? Może zadziałać. Mówili kiedyś, że dla najbardziej szalonych potrafią przenosić ludzkie dusze, zabite daną dzierżoną bronią.
(Iza) – Takie coś jest wystarczająco mocne? – wyjmując z plecaka kamień – Wybrałam to, co miałam pod ręką.
(Oriana) – Będzie idealne. Włóż runę ostrym końcem w otwór. Postaraj się od tylnej strony wbić tam za runę klingę. Jak się domyślasz, potem czeka ta trudniejsza część. Obie dłonie wetknij w otwory.
Teraz wiedziałam, co ma nastąpić. Musiałam włożyć obie dłonie w pozostałe otwory. Nie wiedziałam jak to wszystko będzie wyglądać oraz co miały mi powiedzieć wyrazy Miłość oraz Nienawiść. Słyszałam niedawno o wyzbywaniu się uczuć, więc mogłam jedynie się domyślić, że rytuał miał na celu wyciszyć moje nagłe ataki, a przy czym obniżając efektywność, płynącą z agresji. Kosztem tego miały być emocje, które mogą, ale nie muszą oddziaływać na ciało symbiotyka. Nie patrząc na wszystko, runę umieściłam w otworze, razem z mieczem. Znikąd w moim prawym oku pojawiła się łza, która w połączeniu z ranną tkanką, zatrzymała krwawienie, które zapewne spowodowała moja obecność w tym miejscu. Od razu krótko po tym eteryczne wilki ujawniły się w swojej ludzkiej postaci, pozostając nadal eterycznymi duchami bez właściwych ciał, wraz z poświatą. Każda poświata odzwierciedlała kolor oczu danego Voltara. Na ten czas przyjaciółki zyskały chwilowo swoje dawne oblicza, by stanąć przy mnie, i przejść razem z nią to wszystko, co miało dopiero nadejść.
Stanęły eteryczne duchy po obu stronach, by ich zdaniem, przejąć efekty uboczne, gdyby coś poszło nie tak. One nie żyją, więc nie umrą drugi raz. Na znak Oriany, włożyłam pierw dłoń w otwór odpowiedzialny za Miłość. Potem energicznie prawą dłoń umieściłam w otworze odpowiedzialnym za Nienawiść. Początkowo nic się nie działo. Zapytana, jak się trzymam, chciałam odpowiedzieć, że nic nie wyczuwałam. Nie zdążyłam wypowiedzieć całego słowa, a poczułam ogromny ból, który zaczynał się w głowie, a kończył na wątrobie. Zaczęło mnie dziwnie kuć po całym ciele, a dłonie powoli stawały się gorące od środka, emanując przy tym poczuciem utraty krwi, mimo, że naprawdę tkanki pozostały nienaruszone. Stopniowo uwalniałam tłumione pokłady emocji. Pierw jedynie zaciskałam mocno zęby. Potem podniecająco moim zdaniem jęczałam, a później już tylko co jakiś czas krzyczałam jak szalona. Przy każdym krzyku zamykałam swe oczy i opuszczałam głowę w kierunku środkowego kamienia. Byłam uwięziona, a do samego końca ruchy były bardzo ograniczone, włącznie z brakiem możliwości uwolnienia obu rąk. A one właśnie wtedy zaczęły krwawić. Było to wyczuwalne, gdy z przerwani na widzenie, mogłam zobaczyć jak z obu otworów skrapla się delikatnie krew, a każdy dźwięk spadającej kropli doprowadzał mnie do cholernej furii. Próbowałam się odruchowo wyrwać, lecz Dhzana odradziła takie działanie. Pod wpływem dziwnych anomali, lewa ręka zaczynała boleć bardziej niż lewa, aż w końcu gdy wydałam z siebie ostatni potężny krzyk, który zakończył teoretycznie męczarnie na ołtarzu. Nie było wiadomo czy w praktycznie piekło się skończyło, bowiem wycieńczona ja, biedna dziewczyna, straciłam świadomość i zawiesiłam się między światami, gdzie nie widać było nic prócz ciemności. W tym przypadku nawet Voltarskie umiejętności jasnego widzenia nie przynosiły rezultatu. Idąc ślepo do przodu, pozwoliłam sobie opuścić ciemniejszą stronę nieznanego świata, wkraczając do znacznie jaśniejeszej barwami krainy.
Przeszłam jakąś dziwną barierę. Świat przypominam bardzo czasy sprzed momentu rozpoczęcia się zarazy. Znów było spokojnie. A ja weszłam znikąd do pokoju, który niegdyś należał do mnie oraz Mathiasa, ubrana ja ledwo co w koronkową bieliznę. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało na normalne, prócz tego, iż wiedziałam o iluzji. Straciłam przytomność, wpadając w sidła tego rytuału. Moja własna głowa stworzyła mi kopię dobrze znanego miasta, bym miała w jakimś celu zobaczyć to, czego żądają ode mnie siły wyższe. Nad telewizorem, nadającym eSport, widniała podobizna tego, którego wciąż kocham. Przy dębowej ramce zauważyłam przywieszoną czarną wstęgę. Czy w tym wyimaginowanym świecie Mathias umarł na dobre, nie chciałam wierzyć, a dowody niestety później się tylko same pojawiały. W rozsuwanej szafie na przedpokoju wisiała samotna kurtka, mająca zaschnięte ślady krwi, z inicjałami MN. Na wieszaku przy łazience wisiała za to moja kurtka. Identyczna, którą widziałam przed momentem. Praktycznie miks wojskowej skóry i lekkiego płaszcza przeciwdeszczowego. Naszywka IN mówiła sama za siebie. Symbol V widniejący na przedniej stronie tej kurtki miał mi mówić, że należałam do jakiejś organizacji. Tutaj również ów litera nie była przypadkowa. Voltarskie Siły Szybkiego Reagowania, po śmierci Mathiasa dowództwo nad jednostką przeszło na mnie. Chociaż to jedno się nie zmieniło. Chętnie zobaczę, stwierdziłam, jak wyglądałby świat za naszej ideologii.
(Iza) – Moment, coś mi wibruje… - czując w kieszeni spodni – Zapomniałam, że istnieje takie coś jak telefon… - spojrzała na ekran – EmPe dzwoni, moje dziecko… Który rok mamy?  No tak, musi chodzić do gimnazjum… - odebrała – Słucham?
(EmPe) – Mamo, dobrze, że słuchasz, dzisiaj wrócę później na obiad. Vachagan załatwił Gothica 4,  bo wczoraj premiera była. Pogramy trochę, to wrócę przed wieczorem.
(Iza) – Vachagan?
(EmPe) – Ten, co mieszka za ścianą… Mieszka z mamą, bo ta mu umarł jak już się urodził. Urodziliśmy się podobnie, nie pamiętasz? Całe wielkie zagrożenie dla ludzkości. Walczyłaś przeciwko temu, razem z papą.
(Iza) – Pozdrów go koniecznie. Przepraszam za moją amnezję. To chyba przez powietrze.
(EmPe) – Też mi brakuje ojca, ale nic tego nie zmieni. Zostaw mi obiad do odgrzania, jeśli można. No i jeszcze coś. Nie chcę byś się smuciła, mamo… Zostałaś mi tylko ty, a papa czuwa nad nami.
(Iza) – Tak, na pewno czuwa, synku. Uważaj na siebie.
(EmPe) – Jestem prawie dorosły. Do zobo, mama – rozłączenie
(Iza) – Wchodzi w dorosłość. Więc tak czuje się odpowiedzialna matka. Byłam chyba zbyt przewrażliwiona.
(Marcin) – Nieco przewrażliwiona, ale nie dziwię się. Gdybym był w twojej sytuacji, zachowałbym się na pewno ciut gorzej.
(Iza) – Ty… - uścisnęła – Jak ja się cieszę, że…
(Marcin) – Taki mocny hug, jak gdybyś mnie szmat czasu nie widziała. Co ledwo wczoraj ostatnim razem. Masz bardzo rozbudowane poczucie samozachowawcze.
(Iza) – Dziś wszystko mnie lekko przerasta.
(Marcin) – Wrócisz do pracy operacyjnej, to odżyjesz. Przeżyłaś niemały szok, jak my wszyscy.
(Iza) – Wybacz, że wracam do tamtego dnia, ale nie może do mnie trafić, że to się stało. Co mogło pójść źle…
(Marcin) – Po prawdzie, według wersji danej mediom, to zawiódł sprzęt i… Także, rozumiesz jakie to jest banalne. Mam swoją amatorską wersję. Byliśmy rozdzieleni, pamiętasz? Ostatni dzień maja, deszczowa pora, akcja na otolińskiej.
(Iza) – Znowu ta przeklęta ulica…
(Marcin) – Mieliśmy za zadanie ująć jednego z szefów płockiej mafii. Zadanie pozornie łatwe. Plany okolicy przedstawił sam Mathias. Zaangażował się w akcję. Może dlatego, że tym szefem był jego dawny przyjaciel, Piotras. To dało mu siły napędowej, by nie zważając na dawne więzy, ukrócić proceder. Porażka nie wchodziła w grę, szczególnie za jego wcześniejsze zasługi. Podzieliśmy się na trzy małe oddziały, na wypadek, gdyby podejrzany salwował się ucieczką. Drużyna Tau, czyli ja, Joanna oraz Dorian. Drużyna Omega, czyli Mathias, Iren oraz Lera. Drużyna Shiva, czyli ty, Wiki oraz Gabriel. Sytuacja wymknęła się spod kontroli, twój zespół wpadł w zasadzkę. Mathias odłączył się od swoich i ruszył wam na odsiecz. To dało mi trochę czasu, by wyśledzić dokładną pozycję naszego przeciwnika. Wysłałem od razu Mathiasowi na gps namiary. Gdy tylko większość wrogiej bandy została złapana, to wasza dwójka pobiegła w pogoń za uciekinierem. Przy zarwanej podłodze skończyła się gonitwa. Ktoś tam w tle krzyczał, że Piotras został sam, to złapiemy go prędzej czy później, lecz dowódca nie posłuchał… Użył swojej mocy, by przeskoczyć szybciej przeszkodę, a to był błąd. Tchórz aktywował w budynku czad, to przesądziło wszystko… To, co miało nas ochronić, poniekąd sprawiło, że mamy o jednego towarzysza mniej…  Maska przeciwczadowa zamiast filtrować zdrowe powietrze do płuc, to zasysała truciznę. Zbyt wiele dwutlenku węgla dostało się do Mathias płuc. Dostał kwasicy oddechowej… Nie udało mu się ukończyć pościgu pomyślnie. Jedynie zdążył drania postrzelić w nogę, w krytyczne miejsce. Kilka chwil potem został złapany, ale na próżno… Gorzkie zwycięstwo, bo straciliśmy jednego z lepszych ludzi w naszej nowej erze zjednoczenia… Okrutna śmierć, gdy patrzysz i nie możesz nic zrobić, zupełnie jak wcześniej, gdy sami mieliśmy wiele takich doświadczeń. Zrobiłaś to, o co Cię prosił, Iza. Mimo iż nie uległby reanimacji, to wiedział jak odejść z honorem. Sam zastanawiałem się przez kolejny dzień, czy warto dalej być w tych oddziałach specjalnych, ale wierzyłem od początku w ideę tej organizacji. Kim bym był, gdybym odszedł w tej chwili… Może odejdę, ale nie dziś, nie jutro, nie za miesiąc. Kiedyś na pewno. Póki mam kondycję i zdrowie pozwala, chcę pomagać na tyle, ile będę mógł. Voltarzy odegrali w pandemii swoją rolę, a teraz czas już tylko spełniać swój obowiązek, jaki nam pozostał. Czuwać przy odrodzonej cywilizacji, oraz nie dopuścić, by przelane życia poszły na marne…
(Iza) – Więc umarł przez swój błąd, tak mam to rozumieć?
(Marcin) – Pamiętasz o mojej opinii? Nie dałaś mi dokończyć… Wykryłem, że wentylator Mathiasa był zhakowany, perfidnie ominięto zabezpieczenia.
(Iza) – Mogłam się domyślić, że twoja wiedza nie poszła w las.
(Marcin) – Nie wiem jak, ale Piotras miał dostęp do naszej technologii. Potrafił złamać wiele zabezpieczeń. Był słaby, więc ciekawi mnie jak przetrwał dawne piekło kilkanaście lat wcześniej… 
(Iza) – Wiedział i tak, że dopnie swego… Bał się otwartej walki, to poszedł na skróty.
(Marcin) – Dwa lata męczyliśmy się z jego bandą, ale już po wszystkim. Żałuję jednak, że nie trafiło na moją maskę. Znaczyłem mniej, a Mathias był naszym liderem i przodownikiem.
(Iza) – Mathias zawsze angażował się za bardzo. To go motywowało. Czasem mówiłam mu, żeby się nie wygłupiał i zostawił to całe voltarowanie w cholerę – z uśmiechem – Chciałam, byśmy w końcu byli rodziną, bez dodatkowych trójkątów z pracą. Lubiłam ten jego upór i zaradność.
(Marcin) – W obliczu zagrożenia, za nikim innym wtedy bym się nie wstawił. Niektóre wspomnienia są całkiem fajne. Zwłaszcza te, gdy całą grupą urządzaliśmy najgłośniejsze imprezy w całym Płocku. Mimo normalności, mają nas za nie wiadomo kogo… Każdy był pionkiem, z misją.
(Iza) – wzięła oddech – Praca w wywiadzie, powiadasz, ma mi pomóc?
(Marcin) – I tak poprawiliśmy statystyki przestępstw o ponad 150%, a to wiele. Przyszłe pokolenia mają nas za bohaterów. Kiedyś to mówiono tak o ocalałych partyzantach, a teraz mówią o nas. Ja tylko próbuję żyć dalej. Jeśli robiąc, co robię, sprawiam, że świat staje się lepszy, to uważam to misje spełnioną.
(Iza) – Nie wiem, czy miałabym odwagę wrócić w mundur.
(Marcin) – Pamiętasz jego ostatnie słowa, prawda? „Moja historia jest jedną z tysięcy innych, a jeśli skończy się przedwcześnie, to świat od tego nie ucierpi”.
(Iza) – Idealista do samego końca… - uroniła łzę
(Marcin) – Dlatego trwamy dalej. Na wiecznej służbie, by coś takiego jak apokalipsa zombie się nie powtórzyło… Nim odejdę, bo widzę, że przychodzę zbyt wcześnie, to w przyszły wtorek szykuje się skok kontrolowany. Chłopaki ze zwiadu nie bardzo się do tego garną, bo ostatni cios nieco ich dobił. Potrzebują pomocy, i ja również.
(Iza) – Bierzesz udział w kolejnej akcji?
(Marcin) – Niech poświęcenia nie sprawią, że staniemy się słabsi. Pod Garwolinem ma dojść do przekazania polek niemieckim handlarzom. Trzeba ich złapać, nim wyjadą. Jeden ciotliwy sypnął, więc wprowadzi nas. Tylko brakuje osoby, która wtopi się w tłum i pozwoli nam działać.
(Iza) – Czyli potrzebujesz mnie.
(Marcin) – Zastanów się jeszcze – klepnął w ramię – Jutro wieczorem wpadnę. Wtedy dasz mi odpowiedź. Idziemy do przodu, zawsze, bez chwili wytchnienia. Ku Voltarskuju Ideju – zniknął
(Iza) – W tym świecie chcą mi wmówić, że umarłeś, Mathias… Nie dam im ku temu okazji. I na nowo staniemy się rodziną, jak dawniej. Nosarenskich łatwo nie da się ubić, prawda, Mathias? – patrząc na fotografię
W tym samym czasie, teraźniejszość
(Dhzana) – Chyba umarła, nie? Nie patrz tak, żartowałam. Nie ma jej, nie ma nas. Tak to działa.
(Oriana) – Budzi się chyba… - widząc u Iży zmęczenie – Ołtarz zabrał jej więcej niż sądziłam.
(Iza) – otwierając oczy – Nie umarłam… Nadal jestem żywa… - wyjmując ręce z otworów – Jezu Chryste, fuck… - silne krwawienie lewej ręki – Napieprza jak dzwony w Beauclair…
(Oriana) – To jest… Pokaż rękę!
(Iza) – Coś mi się wypala od środka… - ciężko oddychając – To jakiś znak…
(Dhzana) – Wilcza Dualiza, na piczkę najświętszej… Ułożona w niepełnym obrocie. Masz większość zaognionej białej krwi, lecz niecałą. Posiadasz część również czarnej krwi…
(Iza) – Czyli jest ktoś z drugą połową symbolu…
(Oriana) – Mówiono kiedyś, że obie strony nie mogły się pogodzić, to nastał chaos i podzielenie.
(Dhzana) – Stare porzekadło. Niby w nowych czasach, ktoś miał to zakończyć, łamiąc wielowiekowy stereotyp, gdy to wrogowie się zjednoczą.
(Iza) – Więc ktoś z Czarnych ma drugą połowę… Nie myśli mi się patrzeć każdemu na ręce. Są ważniejsze sprawy, niż dawny pokój, którego nie doświadczyliście… Mam dwa istotne cele, których się trzymam.
(Dhzana) – Nie odnajdziesz ukochanego, jeśli poświęcisz inne sprawy, nad sentyment…
(Iza) – Gdybyście nie były duchami, to byście obie zarobiły plaskacza – pokazując palcem
(Oriana) – Weź swój miecz, i dalej staraj się robić rzeczy słuszne, nic pod wpływem emocji.
(Iza) – Mam ochotę was zassać, byście nie ględziły, ale lepiej może po prostu na razie zostawicie mnie oraz moje decyzje w spokoju?
(Dhzana) – Na ten czas logiczna rada, opatrz się, by przyspieszyć regenerację tkanek.
(Oriana) – Wystrzegaj się zła, i nie trzymaj go w sobie – obie zniknęły
(Iona) – Dobrze się czujesz, Iza?
(Iza) – To drobna rana… Podaj mi opatrunek, jest w plecaku. Ogarnę się sama, a ty weź ten miecz wyjmij. Moja sprawność w silniejszej dłoni tymczasowo jest zachwiana.
(Iona) – Nie byłaś nieco zbyt oschła dla nich? Duchy, ale też czują jakby.
(Iza) – odbierając bandaż – I tak znają mój każdy ruch. Czują tylko niesmak, tym, że zamiast odpoczywać, coś innego każe im służyć.
(Iona) – To jaki jest nasz następny ruch?
(Iza) – Doprowadzimy do poddania się Kordonu. Mamy więcej niż na początku, a Thiasam… Wiem, że się boi większego konfliktu, bo przed wszystkimi strzelcami się nie obroni.
Plan był bardzo prosty. Znaleźć osobę, która może nam pomóc dokopać zachodnim. Raz udało nam się zachwiać wiarę kordońskim mieszkańcom. Trzeba ukrócić wszystkie problemy, włącznie z tym najbardziej irytującym. Męczymy się cały czas z mniejszymi sprawami, a nowe głowy hydrze ciągle wyrastają. Poprzedni zamach nie powiódł się, Angie okazała się dwulicową szmatą, ale nic nie szkodzi. Wiemy chociaż, kto się odsłonił, kogo się powinniśmy wystrzegać. Oni chcą przecież mojej śmierci, bo znają naszą mocną stronę. Odebraliśmy draniom najbardziej wpływową osobę na świecie, z którą każdy musi się liczyć, a by dobić, kilku przeszło Próby. Zorganizujemy kolejny atak, tym razem skuteczniejszy. W samego lidera nie uderzymy, bo odciął się od uroczystości. Zniszczyć musimy fundamenty, a dalej liczę na samoistny upadek kostek domina. Nim to się stanie, zaczerpnę wiedzy, skupię się bardziej, próbując wykorzystać mój mózg w stu procentach. Już widziałam go ostatnim razem, a tym razem będę mogła go uściskać i, będę mogła znów stanąć u jego boku.
Zapomniałam przez chwilę, że muszę jakoś wstać. Delikatnie się wsparłam ranną ręką. Iona wtedy odepchnęło do tyłu, tylko jej dyszenie usłyszałam. Nie mogła wyciągnąć miecza, bo ten ją poraził przy najmniejszym dotyku. Okazało się, że kamień runiczny pękł na setki małych kawałków. Dotarło do mnie, że energia rytuału zaabsorbowana przez miecz sprawiła, że runa została automatycznie wchłonięta, i to ja stałam się jedyną osobą, która może dzierżyć ową broń. Mogę siłą woli zdecydować, kiedy moc miecza się wyzwoli. Niech moc będzie ze mną, mistrzu Yoda.
Zwolniłam z obowiązku towarzyszenia mi Ionę, wracając do siebie, z nowymi siłami. Postanowiłam sobie, że muszę pomedytować, dostroić się. Niegdyś złożyłam sobie obietnicę, że odnajdę tego, bez którego nie byłoby nas tutaj. Dzięki niemu znalazłam siłę. Nie chcę żyć z niewiadomą, co się stało z ojcem mojego dziecka. Poprzysięgałam, że Cię odnajdę, więc odnajdę. Dywizjon Wilka nie może istnieć bez ciebie, Mathias. Usiądę i pomedytuję, blya, to znajdę właściwe myśli.
Bicie Twego serca jest sensem mojego... Każdy dzień, minuta, sekunda. Me myśli tylko o nim, początek i koniec. Budząc do życia pozostawiam uczucie dalszych wspomnień, widząc jego łzę, sprawia smutek na mej twarzy trzykrotnie większy…, dotyka mej twarzy by otrzeć łzy, jednocześnie widzę, że myśli nie pozwalają na radość chwil, nie pozwalają zamknąć powiek i po prostu płakać. Jego wzrok skierowany ku mojemu, płonąca miłość z każdej chili coraz mocniej łączy nasze dusze, zmysły i słowa. Widzisz we mnie wszystko, lecz pojawia się wątpliwości szczerych postaw, rzeczywistość nie pozwala zrozumieć Ci, że jest ktoś na tym świecie całkowicie niepasujący do rzeczywistości, że może oddać z siebie wszystko nie otrzymując w zamian nic… nic co prawdziwe. Pragnienie by całe życie spędzić przy Twym boku, by ciągle czuć Twą bliskość, to co czujesz, rozmową zwracasz mi wszystko, muzyką zatańczyć ten ostatni krok, widzisz to co ja widzę. Ostatnie słowa wydobywają to co winno być pierwszym, nic nie jest ważne jak to co jest między nami. Ciągle pytasz jakim jestem, co myślę, wiesz, że mając Twe zaufanie mam wszystko co potrzebuje, Twą miłość i tęsknotę za dniami które wspólnie spędzamy. Jestem dziewczyną, która marzy tylko o tym by mieć przy sobie osobę, która jest dla mnie wszystkim, tym co jest najważniejsze, by kochać Cię. Wiem ze kierujesz do mnie słowa pełne uczuć, pisząc mi oddanie, wznosząc się ponad światem. Widzisz me błędy, me słabości naprawdę nie umiem sprawić żebyś poczuł się naprawdę szczęśliwy, ta słabość ta wiedza nie pozwala mi na to by tęsknić by wierzyć by mieć nadzieje ze jutro które wstaje jutro dla nas dla wszystkiego co jest wspaniale. Wiesz mam zasadę, miłością dla mnie jest to wspaniałe uczucie które sprawia ze pojawia się uśmiech na Twej twarzy, że nie złościsz się tak bardzo gdy zrobię coś źle bo nie możne odmówić, nie tłumaczę się tylko tulisz mnie i wtedy czuję się kochaną, wiem że jesteś przy mnie, że mnie kochasz. Znasz me tajemnice, wiesz o rzeczach o których nie mówiłam nikomu, ufam tylko jednej wspaniałej osobie, która jest dla mnie aniołem, z którą żart przeobraża się w coraz większe zaufanie. Kocham Cię, skarbem moim byłeś od dawnych chwil, zawsze będziesz kochanie. Mówiąc do Ciebie słowo kocham nie przekazuje tylko jednego uczucia, daruję Ci wszystko to co w sobie mam, oparcie i miłość jaka Cię otaczam. Mój skarb, na zawsze będę nosiła Cię w sercu to co dla mnie znaczysz, to kim dla mnie jesteś. Nawet w najśmielszych snach nie wiedziałam, że kiedyś znajdę osobę na której będzie mi aż tak bardzo zależało, że aż tak bardzo będę kochała, tą osobą jaką jesteś Ty. Z Tobą pragnę dzielić życie, z Tobą szczęście, z Tobą wszystko, tylko z Tobą wszystko co jest mi bliskie i dobre. Wierze i mam nadzieję, że będziesz przy mym boku budził się ze snu, patrzył w me oczy, znał me myśli, me marzenia. To co piękne i prawdziwe. Ufam tylko tobie na tym świecie bo tylko prawdziwej miłości która jest miedzy nami uda się przetrwać. Każdego dnia rozumiemy coraz więcej, coraz bardziej poznajemy siebie, z każdą rozmową zbliżamy się do siebie mimo wszystko wiesz, że możesz na mnie liczyć, możesz na mnie polegać, rozmową, to co chcesz, to co pragniesz to co jest dla Ciebie szczęściem jest również dla mnie, jest mi obojętne co mówią inni o mnie byś tylko Ty był szczęśliwy i miał to na co zasługujesz, na miłość i uśmiech tak szczery że rozświetla wszystko wokół. Wszystko to co dla nas jest, nieraz brzmi muzyka, kilka słów przypomina chwile naszych wspomnień, myślisz wtedy gdyby to było prawda jak cudowne byłoby życie, jaki świat byłby piękny, gdybyś tylko zdołał cofnąć czas choć na chwile by zmienić jego bieg, swojego życia, ciągle prowadzony uczuciem, prawdziwa miłością nie zaznasz krzywdy tylko musisz mieć pewność ze to ta jedyna, prawdziwa i niepowtarzalna, dlatego warto żyć dla niej choć płacisz za to niewiarygodnie wielką cenę to warto by choć na chwile poczuć się szczęśliwym i nie zważając na nic być przy nim, wziąć go za rękę i powiedzieć te dwa słowa, owinięte szczera prawda. Gdy widzisz smutek na jego twarzy, rozwiej go wszelkim sposobem by nie myślał o tym, powiedz jak bardzo go kochasz jak bardzo wiele dla niego znaczysz, zachowujesz tajemnice, może warto zdradzić choć odrobine przed nim, i nie okłamuj, nie kłam, mów prawdę choćby nie wiem co mów prawdę on zrozumie i wybaczy wszelkie starania, obyś tylko zrozumiała to co chce Ci powiedzieć, zrozum, że potrafisz kochać. Nie zachowuj się jak idiotka nieznająca własnej wartości po prostu kochaj i pozwól być kochaną tak bardzo oddaj się temu uczuciu a zobaczysz jaka piękna może być miłość ze strony tej drugiej osoby. Te pragnienie pozwala mi żyć każdego dnia i pozwala na szczęście ciesząc się każdą chwilą… B.T.S.J.S.M. i zawsze będzie biło tylko dla Ciebie mimo wieków za nami… Mimo zadanych i otrzymanych ran…
Zbudziło mnie z letargu wołanie, gdzieś w oddali. Wstałam, chcąc sprawdzić co się dzieje, gdy za oknem ledwo słońce się wynurzyło zza horyzontu. Zauważyłam tylko biegnącą Joaśkę w stronę publicznej sfery. Wybiegłam na balkon, by jeszcze móc ją zawołać. Zdążyła odpowiedzieć, że Czarni kierują się w naszym kierunku. Od razu wpadło mi na myśl, zabrać juniora do Dimy i Lery, bo tylko oni w tym pionie jeszcze nie wybyli w teren. Problem był taki, że mojego synka nigdzie nie było, a przed kilkoma sekundami dawałam mu przecież picie z butelki… Słysząc moje szamotanie się po pokoju, moją złość uspokoiła właśnie Joanna, i coś mi się przestało aktualnie zgadzać. W tak krótki czas nie mogła być w dwóch miejscach na raz.
(Iza) – Powiedz, że zabrałaś małego dla zabawy, ale…
(Joanna) – przerwała – Co? Przecież od dwóch dni go nie widziałam, od momentu sprezentowania mu syropu na kaszel, bo przeziębił się ostatnio. Znasz mnie nie od wczoraj. Nie zabrałabym nie mojego dziecka, nawet w celu zabawowym, bez zgody.
(Iza) – Nikt tu się nie kręcił?
(Joanna) – Usłyszałabym, ale zaczekaj… Nie pytasz mnie dla zabawy. To mnie widziałaś? A ja z zupełnie innej strony naszłam, drzwi nie zamknęłaś na zamek.
(Iza) – Na pewno zamykałam – rozzłoszczona – Od kiedy więcej ludzi się osiedliło, to cenię swoją prywatność.
(Joanna) – Wyjdźmy, może czegoś się dowiemy.
(Iza) – Ten ktoś mówił o Czarnych, że do nas zmierzają.
(Dima) – z zewnątrz – Iza…! Szybko, coś się dzieje!
(Joanna) – Bez mocy, przez balkon – wyskakując
(Iza) – Dorwę tego, co Cię zabrał, i zgotuję mu bolesne konwulsje… - za Joanną
(Dima) – Tam przy wejściu, Osa nas zaalarmował.
(Iza) – Czarni?
(Lera) – Nie wiemy. Prędko, dołączmy do reszty.
(Joanna) – Nikt niczego nie zauważył, cholera jasna… To mały teren i wielu obserwatorów.
(Iza) – Gdzie jest Osa? 
(Lera) – Siedzi na tamtej rampie, tuż przy bramie.
Kto by się spodziewał, że tak prędko zobaczymy naszych kochanych przyjaciół. Od miesiąca nie dawali o sobie znać, lecz jak zaczynać, to z wybuchem. Zabrali moje dziecko, coś co cenię bardziej niż siebie. Liczę, że Osa powie mi coś więcej na ten temat. Zastałam go stojącego na ochroniarza, tuż przy wejściu do naszej strefy. Po zapytaniu go, o co chodzi, odpowiedział, że nie robią nic złego. W ich przypadku to nawet przyjście tutaj w obstawie jest bardziej niebezpieczne niż plaga szarańczy.
(Osa) – Tam siedzą, nie robiłem zamieszania, bo ludzi tyle wokół, a mały nie wydaje się czuć zakłopotany sytuacją.
(Iza) – Też byś nie był, gdyby ktoś okazywał ci zainteresowanie, pójdę tam.
(Lera) – Jest ich tylko trójka, może poprosimy ich do środka. Mamy kontrolę nad wszystkim.
(Iza) – Zaprosić ich do środka, to jak traktować mimo czynów. Zapomnieliście, że chcieli dokonać przewrotu w Toruniu i na koniec zabić nas w zasadzce.
(Osa) – Dobra, idź, ale… Nie próbuj negocjować sama.
(Joanna) – Nie będziemy negocjować. Po prostu zrobimy to szybko, bez marnowania czasu.
(Dima) – Odrzucam krwawe rozwiązania, więc…?
(Iza) – Zobaczymy, co ma do powiedzenia trio wędrowców – idąc w kierunku skrzyżowania
(Joanna) – stojąc przy drzewie– Jestem na miejscu – szeptem wyjmując pistolet
(Lera) – Uważaj tam… - do siebie
(Osa) – Nie jest sama – opierając się na strzelbie
(Iza) – Hej, wiecie na co się porywacie? Należało pierw uzgadniać takie wizyty ze mną.
(Angie) – zdejmując kaptur – Przecież zostałaś poinformowana, że nadchodzimy.
(Iza) – Coś masz twarzy, wygląda paskudnie.
(Fabian) – Też jeszcze goisz stare rany.
(Ridwan) – Gratuluję pomysłu, całkiem udany. Zmanipulowanie mocarza wschodu też ładne osiągnięcie.
(Angie) – Przez zabawę w kotka i myszkę, zginęło trochę ludzi. W tym także twój przyjaciel, którego poświęciliście, by nie wyjawił waszych tajemnic. Szkoda, że wasza ochrona kuleje, a właściwie ujmę to inaczej…
(Osa) – To przecież nasi, czemu podchodzą do tamtych jak do swoich, co do chuja wafla…
(Angie) – Są bardzo podatni na korupcję. Wystarczy powiedzieć jak było naprawdę, i co chcieliście zrobić, a twoja ekipa kruszy się.
(Iza) – Doprawdy, myślisz, że podebranie kilku sprawi, że się wzruszę? Możesz sobie ich zabrać. Dowiedli ile są warci.
(Ridwan) – Ot tak? Żadnych gróźb i wyzwisk?
(Angie) – Tyle, że kilku stoi gdzieś tam, uzbrojeni. Nie będziecie chyba celować w obecności dziecka?
(Iza) – Jeśli go nie oddacie, dobitnie już o tobie nie usłyszymy.
(Fabian) – Powiadomię naszych, by przyspieszyli kroku.
(Ridwan) – Ja to zrobię, przyjacielu. Dziś ci się strasznie trzęsą ręce – biorąc komórkę do ręki
(Lera) – Zeskanowałam gnoja. Ridwan Daniel Khafiz, jeden z dowódców w Kordonie, z pochodzenia uchodźca syryjski. Dopiero w 2010 roku wraz z matką przenieśli się do kraju. Siedział pół roku za wielokrotne pobicia na tle rasowym.
(Osa) – Nie muszę wiedzieć kim jest, by go zdjąć.
(Dima) – Ludzie zaczną się buntować przeciwko nam, jeśli damy im powód do paniki.
(Osa) – Tym gnatem tylko raz spudłowałem, przy Grudziądzu. Od tamtego czasu się poduczyłem.
(Iza) – do Angie – Thiasam coś wskóra tym? Lek zostanie wyprodukowany! Nawet, gdybyście nas próbowali obalić od środka.
(Fabian) – Uroczy chłopak. Ciągle mówisz o tym jak wszystko ma trafić szlak, a nim się przestałaś interesować. On powinien być najważniejszy, ale nie jestem rodzicem, to co ja tam wiem o wychowywaniu dzieci.
(Ridwan) – do telefonu – Zmieńcie kierunek marszu. Nie interesuje mnie, co przekazała wam Iren. Zmieńcie kierunek, na Płock. Podaję wam obecne współrzędne, które zaprowadzą was do… - postrzelony w głowę
(Osa) – Prosto w dyńkę uchodźcę…
(Angie) – skryła się za monopolowym – To się miało skończyć dla wszystkich, no cóż…
(Lera) – Osa, uważaj…! – wyczuwając atak
(Osa) – Co jest, kurwa…?! – czuł kłucie w brzuchu
(Dima) – Za tobą…! – zobaczył voltara
(Joanna) – przeniosła się do przodu – Angie, ty bura suko!
(Angie) – Fabian… - szeptem – Bierz małego i do auta, zabawmy się nieco…
(Fabian) – Robi się, daj mi osłonę!
(Osa) – Robi mi się słabo, zaraz rzygnę… - puścił pawia
(Lera) – On odpływa, ja pierdolju… Mocno krwawi, co robić?
(Joanna) – Uciekają, Iza… Goń ich, ja zajmę się dziwką – pokazała na auto
(Iza) – Spróbuję, tylko…
(Angie) – No to, czas rozliczeń… WTF?! – Joanna się ukazała
(Joanna) – Skup się teraz na mnie, taka rada. Zaraz ostro się przeruchamy.
(Fabian) – Co za bitka… - szukając wolnego auta – To nie tak miało być… Thiasam się wkurwi, a to mi się oberwie…
(Dima) – celując w porywacza – Rozwiążę problem…
(Lera) – Nie! Trafisz dziecko…
(Dima) – Na co mam czekać niby?
(Lera) – Czy to… Iza?
(Weronika) – Podłóżcie coś pod jego głowę, ja muszę robić uciski… - reanimując Osę
(Dima) – Pojechała za cwelem. Może powiadomię inne stacje, gdyby jechali w tym kierunku.
(Lera) – Dobry plan, a ja powiadomię wroga, że nalot odwołany – podnosząc telefon – Niestety Ridwan Khafiz nie podejdzie do telefonu, ale mogę podesłać wam jego aktualny stan – podsyłając mms – Życzę miłego dnia.
(Weronika) – Zachowaj komórkę. Może coś z niej wyciągniemy.
(Dima) – Drizzt, przypilnujcie dróg. Iza goni jednego Czarnucha, który uprowadził dziecko. Wyjechali od strony ulicy Walecznych, kierując się w stronę Starego Miasta. Nie, nie przysyłajcie nikogo do nas. Zabezpieczcie drogi, do czorta, okej? Niejaki Fabian prowadzi białego jeepa z przednim napisem na rejestracji NOR-BUD, za nim gdzieś Iza w czerwonej Aronie. Jak zrozumiałeś? Zajebiście, tylko nie uszkodźcie pojazdów, bo w którymś może być dziecko… - rozłączył się
(Weronika) – Nie czuję pulsu, kurwa… Nie dzisiaj, kolego – do Osy – Twój czas jeszcze nie nadszedł!
W tym samym czasie, w drodze
Nie wiem, co spowodowało tę decyzję. Czy to postrzał tego pośrednika czy sypiący się grunt pod nogami. Jeśli chodzić ma o moich najbliższych, to będę o nich walczyć do końca. Przez moją nieuwagę zabrali mi Cię, tak jak niegdyś twojego tatę. Choćbym miała spowodować największy karambol w historii tego miasta, to dorwę gogusia, i mocno poprzetrącam łapy – skręcając w łączniczek – Wybrał drogi boczne, sprytnie, ale… Nie przewidział, że brał lekcję u Osy, oby tylko nic mu nie było… Gdzie ja mam telefon, cholera… - wyciągnęła z kieszeni – Hej, ktoś mnie słyszy?
(Drizzt) – To twój głos, Iza, świetnie. Zlokalizowałem twoją pozycje, nie mów, że gonisz tego kmiota…
(Iza) – Ktoś musi, a poza tym mam mu przekazać pozdrowienia od kolegi, do którego strzelał.
(Drizzt) – Dasz radę go jakoś dogonić i zepchnąć w bezpieczne miejsce?
(Iza) – Do groma jasnego, Drizzt… Jedzie z nim dziecko. Jak se wyobrażasz, że zepchnę auto z drogi…
(Drizzt) – Jedziecie w kierunku wiaduktu, o ile on jest tak głupi.
(Iza) – A co niby? Odbudowano go.
(Drizzt) – Nie w tym rzecz. Sam tam niewielkie podnośniki w ziemi, które blokują szybką jazdę w tunelu. Wystarczy, że lekko zagrodzisz mu drogę i lekko pukniesz w bok. Przy odrobinie szczęścia powinien przebić sobie oponę. Dasz znak, to wejdę szybko do czujników i ustawię wysunięcie kolców.
Przystałam początkowo na pomysł Drizzta, brzmiał sensownie. Wyjeżdżałam na wyszogrodzką, w pobliżu sieci galerii. Jechał prosto w tym kierunku, o którym mówiliśmy. W praktyce miałam swój as w rękawie. Gdyby wszystko miało zawieść, to wykopię go z fotela, jeśli będzie trzeba. Myślałam, że… Co to… - rzucony kamień w szybę – Ma siłę jeszcze mnie spowalniać, wiadukt tuż tuż.
Gdy było tak blisko, że opony tamtego rzęcha pójdą w kilomatier, jednak nie. Wybrałam okrężną drogą, by nie ryzykować przekucia moich opon. Zjechałam przy miejscu, gdzie tory się równają, wyminęłam budynek gospodarczy i byłam znów na głównej ulicy. Wyłączyłam komunikację z Drizztem, by się tylko nie stresować. Niedaleko politechniki widziałam blokadę, to w końcu nasi postarali się o urządzenie łapanki. To jednak go nie zatrzymało. Staranował kilka aut, niczym drobne zapałki, popędzając dalej. Znów musiałam wydrzeć się do zapalenia krtani, żeby nie ważyli się strzelać do auta. Tuż przy dawnej siedzibie ZUSu skręcił, a to pewne, że chce uciec starym mostem, ale ja mu w tym przeszkodzę. Drizzt dalej dzwonił, to i tak miałam to w poważaniu, w danym momencie. Jak przygazowałam to na pół miasta rozległ się pisk mojej maszyny. Wyprzedziłam lekko, by móc udawać, że w środku mnie nie ma. Lekko przykucłam, by mnie nie zauważył. Miałam wszędzie mokro, że się aż lało po mnie. Przy dobrej trajektorii, wyskoczyłam w idealnym momencie, by móc się dostać na dach tego cholernego jeepa. Na pewno usłyszał ten hałas, kto by nie. Niczym na krawędzi, starałam się szybko przedostać do przodu pojazdu. Ustaliłam, że dziecko jest na tyłach, to ja wybrałam sobie wejście pasażera, obok kierowcy. Szybkość moja wielce zaskoczyła nieświadomego niczego Fabiana, bo tak chyba miał na imię. Spojrzał tylko kątem oka na mnie, a potem już tylko wolno przełykał ślinę, widząc, gdzie trzymam nóż.
(Fabian) – Nie rób mi krzywdy, miało wyjść inaczej…
(Iza) – Zatrzymaj się, a wyjdziemy z tego wszyscy.
(Fabian) – Wolę byśmy wszyscy zginęli. Ja nie jestem ważny.
(Iza) – Po co chcieliście porwać mojego syna? Co wam jest winne niewinne dziecko?
(Fabian) – Winna jest jego matka. Wasze lekarstwo jest i tak tylko gorzkim zwycięstwem, które nie zmieni niczego.
(Iza) – Po to przystałeś do Czarnych? Lubisz tak marnować ludziom czas i nerwy? Ilu niewinnych zabiłeś?
(Fabian) – Dużo, a znacznie więcej winnych. Ty też miałaś być na mojej liście. Sądziłem, że wywrócisz się na jakimś zakręcie, i pościg się skończy…
(Iza) – dotknęła nożem krocza Fabiana – Ty zrobiłbyś to samo dla swojego dziecka, gdybyś choć je miał… Mówię ostatni raz, zatrzymaj ten cholerny wóz!
(Fabian) – Widziałem blokadę, więc na pewno niebawem zaczną strzelać. Niech strzelają.
(Iza) – Nie zrobią tego, póki im nie powiem!
(Fabian) – Mogę ich sprowokować, gdy przypadkiem wpadnę do rzeki.
(Iza) – Zabieram małego, a ty… Wybrałeś swój los – wychodząc z synem na plecach
(Fabian) – sięgnął po pistolet
(Iza) – EmPe – do małego – Trzymaj się, będzie mały wstrząs – zniknęła
Gdy wydałam nowe wytyczne, że można spróbować zatrzymać siłowo samochód, to ten stracił kontrolę nad kierownicą i uderzył z całą siłą w drzewo, które samoistnie upadło na samochód. Voltarzy dobiegli w ciągu minut na miejsce wypadku, na próżno. Utuliłam przestraszonego malca, mówiąc, że zły pan już nie zrobi mu krzywdy, przy tym ucałowałam w czoło. Nieszczęśnika niestety nie udało się uratować. Uderzył z taka siłą, że wgniotło mu organy w żebra. Wykrwawił się bardzo szybko, a pistolet leżący obok miał świadczyć o tym, że planował się dobić sam. Bardziej bał się konsekwencji ze strony Kordonu, to upozorował nieszczęśliwy wypadek. A ja oszczędzę sobie prowadzenia w takim stanie. Drizzt powinien mi kogoś podesłać.
Kwadrans później, Dywizjon
Tutaj na miejscu, było tyle krwi, że aż trudno sobie wyobrazić. Ludzie o dziwo nie reagowali negatywnie. Potępiali jedynie tych, którzy zdradzili nas i przystali do Czarnych. Ten, który dźgnął Osę niestety został w trakcie zamieszania strącony kilka metrów w dół, złamana podstawa czaszki. Sprzedawczyki zostały zabrane do naszych piwnic, gdzie poczekają na proces, a w razie próby ucieczki, prawdopodobnie dołączą do kolegi. Osa na szczęście nie umarł, ale nie był mi znany jego stan. Zabrano go do szpitala rejonowego, gdzie mają lepszy sprzęt. Odpowiedzialna za całe zamieszanie Angie, siedziała związana przy drzewie, a przy niej czuwająca z raną na policzku Joanna. Po podejściu bliżej, z drugiej strony stała dwójka nieznajomych. Jeden wyglądał na medyka, a druga postać była oczywiście w kapturze, co ledwo końcówki włosów widziałam. Kolejny ciemny się zjawił, pomyślałam. Poniekąd miałam rację, choć połowicznie.
(Iren) – Przepraszam w imieniu Kordonu, że do tego doszło… - zdjęła kaptur – Naprawdę, nie wiedziałam… Dopiero kilka minut temu doszły mnie słuchy, że jedna grupka chciała zmienić trasę marszu i…
(Iza) – Daruj sobie, Iren, z całym szacunkiem, bo póki co zakłamaną do pięt dziewuchą nie jesteś, ale to się wymyka spod kontroli. Ile jeszcze trzeba? Może jutro przyjdzie kolejna grupka, która znów wymyśli sobie powód, by nas rozproszyć. Tracimy naszą niezależność.
(Iren) – Nie miałam nic wspólnego z tym atakiem, i współczuję tym, którzy ucierpieli. Nie jestem zadowolona z tego, że dwie ważne osoby Kordonu zginęły, ale ich sprawa. Z synem wszystko dobrze?
(Iza) – Tak, nieco zdezorientowany sytuacją, ale wraca do życia.
(Iren) – Nadal są ludzie, którzy mają do ciebie żal za zniszczenie planów. Jestem po twojej stronie, i za wszelką cenę oczekuję na powstanie lekarstwa. Mogę drużynę, która miała marsz, przysłać tutaj, by wstąpili w wasze szeregi. Ostatnimi czasy wielu do nas przystało, a brak jednego oddziału da się zatuszować. Nazwij to sztuką wprowadzania iluzji w życie.
(Iza) – Nie chcę podejmować decyzji, póki Osa się nie obudzi. Nie zasługuje, bym decydowała bez jego udziału.
(Iren) – Cóż, stanowcza w swoich postanowieniach. Mogę na pewno jakoś się zrewanżować, jako… Sojuszniczka? – wyciągając rękę – Co ty na to?

Offline

 

#2 2017-12-01 00:58:35

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 41 - W obronie bliskich

(Iza) – Pomożesz mi odnaleźć Mathiasa?
(Iren) – To wiele dla ciebie znaczy. Nie wiem czy mam na tyle wiedzy i kontaktów, by tego dokonać, ale…. Obiecałam ci wsparcie, a skoro tego sobie życzysz, to zamierzam ci pomóc.
(Iza) – W takim razie, zgoda – uścisnęła dłoń Iren – Wsparcie twojej osoby na pewno będzie nieocenione.
(Łukasz) – Mathias zaginął?
(Iza) – Dwa lata temu, podczas jednej ze swoich wypraw.
(Łukasz) – Nie poznajesz mojej twarzy?
(Iren) – Łukasz Jakubow, chirurg ze Strefy. Zabrałam go ze sobą, opatrzył waszego przyjaciela i wstępnie przyspieszył wezwanie transportu. Tutaj też są mniejszości, które przyjęliście, więc liczę, że wszystkich Czarnych nie przekreśliłaś.
(Iza) – Przepraszam, ale… Nie pamiętam, byśmy się spotkali – do Łukasza – Tyle twarzy mi mignęło…
(Łukasz) – Kiedyś byłem terapeutą, który pomagał dzieciakom wyjść z dawnych psychoz. Ostatnio mieliśmy okazję spotkać się w fabryce, przy polnej. Tamtego dnia przewodziłaś niewielką liczbą ludzi. Teraz też przewodzisz ludźmi, w wyższej skali.
(Iza) – Nie możesz być nim… Widzieli twoje ciało, ślad po ugryzieniu i kulkę w głowie.
(Łukasz) – To był ślad po ugryzieniu, ale psa. Nim to się zaczęło zaatakował mnie bezdomny pies. Nie szedłem nigdzie tego szyć, to kiepsko się zrosło. A ślad w kształcie kuli, to był mój lek. Wstrzyknąłem go sobie, ale coś poszło nie tak i straciłem przytomność. Wtedy nie wyczuwa się oznak życiowych… Ocknąłem się kilka dni później, gdy znaleźli mnie ludzie. Tamta grupa, która została, to ich wybili. Mnie też by to spotkało. Przyjęli mnie do stolicy, przy badaniach, uznając, że jakoś moja część wiedzy może się przydać. Dopiero teraz mogę mieć pewność, że udało ci się wtedy uciec i tą Izą, o której słyszałem, jesteś właśnie Ty. Wcześniej słyszałem też o Mathiasie, słuch mnie nie zawiódł. Dopiero jednak teraz się zasmuciłem, słysząc o jego losie.
(Iren) – Dobrze jest spotkać starych znajomych.
(Iza) – Od czasu, gdy zaczął tracić kontrolę nad sobą, próbował to zniwelować. Zabrzmi to dziwne, ale to jest ponad pojęcie ludzkie.
(Łukasz) – Miałem do czynienie z ludźmi, z czerwonymi oczami. To też spotkało Mathiasa?
(Iza) – To również spotkało mnie.
(Łukasz) – W czym jest różnica?
(Iza) – Używał umiejętności do czynienia dobra, a przynajmniej tak myślał. Pewnego dnia mnie porwano, to gotów był niemal zabić przywódcę jednej z grup. Potem było tylko gorzej… Walczył z tym, ale potrzebował pomocy z innego źródła.
(Iren) – My nazywaliśmy takie coś Czarnym Rytuałem. Obniżał agresję, kosztem wypaczenia.
(Łukasz) – Mathias często był niestabilny, ale nie rozumcie tego jako jego wybór. Przeszedł w przeszłości sporą traumę i… Wiele lat wałkowaliśmy wspomnienia, by mógł z tego wyjść. Nie powiem, że nie wierzę w swojego dawnego pacjenta, ale ostatnio dał o sobie znać dwa lata wcześniej.
(Iren) – Gdzie trop się urywał?
(Iza) – Stary chram pod lecznicą, niedaleko stąd. Ślady się musiały zatrzeć.
(Iren) – Nie odtworzymy jego obecnego miejsca pobytu, ale możemy dzięki jego krwi możemy zobaczyć ostatnie chwile, póki nie opuścił chramu.
(Łukasz) – Muszę się zbierać do szpitala. Zajmę się tam waszym znajomym. Jest w dobrych rękach. Będę informował o postępach – odchodząc – Wy informujcie także, jeśli się czegoś dowiecie.
Zdecydowałam się nie czekać do następnego dnia. Pod osłoną nocy razem z Iren, tak, ciężko to przechodzi przez gardło… Wspólnie z Iren, to lepiej brzmi, wybrałyśmy się do antycznego chramu ponownie. Dziewczyna znała się na odtwarzaniu i kreowaniu wspomnień, bądź, co bądź, sama raz wpadłam w jej sidła. Zmęczona z przymrużonymi oczami, potulnie czekałam na dalsze instrukcje. Zabrałam ze sobą miecz, bo podobno miał się przydać. Obserwowałam krok po kroku, co poczynia Iren, co mi się wydawało z początku dziwnym. Pierw wąchała krew. Potem smakowała krew. Później zatoczyła mieczem krąg z resztek odzyskanej krwi. Nie wiem jak to zrobiła, ale po prawdzie, mnie to nie interesowało. W kluczowym momencie poproszono mnie o podanie mojej klingi, zgodziłam się. Usiadła Iren w tym kręgu, ja postąpiłam tak samo. Miecze wbite przed naszymi twarzami zostały posmarowane naszymi łzami, przy jelcu. Wyciszyłyśmy się, by móc wsłuchiwać się w spadające krople. Po trzydziestu miałyśmy złączyć się czołami, a po doliczeniu do trzech, otworzyć jednocześnie oczy, po aktywacji. Kilka prób było nieudanych. Pół godziny mąk szło na marne, dopóki nie spróbowałyśmy raz jeszcze. Widziałam niczym po alkoholu niewyraźny obraz, ruszający się w każdym kierunku świata, a na pewno niczego nie wkładałam do ust. Po dłuższym czasie ujrzałam Mathiasa, w całej okazałości. Słusznie uśmiech po kilku sekundach minął, gdy moje uszy usłyszały, co usłyszały.
(Fuus) – Mathias...!
(Lautern) – Czy on...?
(Mathias) – ciężko oddychał – Jeszcze nie...
(Fuus) – Myśleliśmy, że nie przetrwałeś tego... Rzucałeś się, gdy byłeś nieprzytomny i... Na koniec zawisłeś bez ducha...
(Mathias) – Ja też miałem słabe mniemanie o sobie... – prostując się – Prawa ręka znów piecze jak cholera... – wyciągając
(Fuus) – Uważaj na...
(Mathias) – popieszczony prądem – Fuuuuuuuuuuuuuuck... – łapiąc się za rękę – Cała w świeżych cięciach... Nie chce mi się regenerować... Co się ze mną dzieje...?
(Fuus) – Coś musiałeś odwalić będąc nieprzytomnym. Nie byliśmy w twojej głowie i nie widzieliśmy twoimi oczyma.
(Lautern) – Co teraz czujesz? Jakaś różnica?
(Mathias) – Proszę was... Proszę was, byście mnie opuścili...
(Lautern) – O czym mówisz? Chyba nie masz na myśli, że... Nie możesz się nas zrzec... Na naszą rzecz jesteśmy symbiotykami! Jeśli zerwiesz więzi z nami, twoje ciało stanie się rośliną, a pierwsze co zrobisz, to upadniesz bez sił i zadławisz się własną śliną. Jeśli chcesz w taki sposób zakończyć naszą współpracę, skończ ze sobą lub weź miecz i nas przebij. Skończysz tak samo. Przeszedłeś to, czego sam chciałeś. Teraz nie możemy Cię spuścić z oczu.
(Mathias) – Możecie, a nawet musicie...
(Fuus) – Słyszałeś brata, nie dasz sobie rady...
(Mathias) – Nie mam zamiaru się was pozbywać... – zdjął chustę z twarzy – Ani mi to przeszło przez myśl...
(Lautern) – Wiem o co teraz chodzi...
(Fuus) – Chcesz nas wchłonąć, byśmy nie zakłócali Ci myśli? Tak to nie działa... Wiem, że sam pragniesz opanować to wszystko, by... Obudzić się na nowo, ale... Nie odrzucaj pomocy, którą masz z pierwszej ręki.
(Mathias) – agresywnie – Potrzebowałem was tylko do zminimalizowania klątwy... Dalej muszę przejść to wszystko sam, a potem... Wrócić do swoich. A to wiąże się z tym, że wy nie możecie już mi przeszkadzać...
(Fuus) – Nic nie rozumiesz... Kumulując nasze esencje w sobie, sprawisz, że...
(Mathias) – przerwał – Nie obchodzi mnie to... Przejdę przez to na swoich warunkach. Jesteście częścią mnie, więc w razie potrzeby zostaniecie wezwani...
(Lautern) – Mówisz inaczej... Nie wierzę, że kłamałeś. Na pewno to nie jest prawda. Wyczułbym...
(Fuus) – Jesteś naszym przydownikem i nie możemy się przeciwstawić...
(Mathias) – rozszerzając źrenice – Biorę wszystko na siebie... – wilki zniknęły – Biorę to na siebie... – uczucie słabości – Na siebie... – mdlejąc
Po tym jak zemdlał, nic się nie działo przez kilka minut. Nie mogłam uwierzyć, że Fuus i Lautern, zwierza, które były nieodłączne, po prostu zniknęły. Tak jakby to nie był Mathias, ale przecież znam go od dawna, wiem jaki ma głos. Nawet jego styl chodzenia znam. Wyczuwam, że to nie jest iluzja sprezentowana przez Iren, lecz prawda. Co gorsze, Mathias sam nie wyszedł z tego chramu. Pojawiły się na dole dwie dziewczyny. Nie próbowały go zbudzić, czy sprawdzić jego stan. Obie wzięły go pod ramiona i właśnie wtedy wizja kończyła się, bo właściciel krwi znajdował się poza zasięgiem. Tropy zaczęły się pojawiać. Te dwie dziewczyny muszą wiedzieć, co się stało później. Potem będę musiała wyrazić skruchę dla Iren. Rzeczywiście szczerze chce pomóc, a nie bardziej się zasłużyć swoim prawowitym przyjaciołom z Torunia.
(Iren) – To chyba na tyle… - dysząc – Nie wyszedł o własnych siłach.
(Iza) – Te dwie coś wiedzą. Musimy je znaleźć i wypytać.
(Iren) – Daleko nie musimy wędrować. Wiem kim one są, ale nie osądzaj mnie teraz.
(Iza) – To zależy od tego, co mi powiesz.
(Iren) – One mieszkały w Toruniu, nim się tak rozrósł w siedlisko nas, Czarnych. Jedna to Ada, druga Kamila… Po tym jak Gabriel, nasz dawny mentor, został zabity, to domyśl się… - biorąc oddech – Zawinęły się, przypadły jak kamfora, kamień w wodę. Nie wiemy, gdzie się podziewają.
(Iza) – Może nasz system namierzy je? Wystarczy ich próbki oraz zdjęcia.
(Iren) – Mieszkały razem. Z tego co wiem, od tamtego czasu melina stoi pusta. Próbki na pewno się znajdą. Zdjęcia są w naszym rejestrze, bym musiała po nie skoczyć.
(Iza) – Zatem zatrzymaj się tutaj na noc, a rankiem ruszymy.
(Iren) – RuszyMy? Rozumiem, że chcesz osobiście dopilnować dostania do rąk własnych tych materiałów.
(Iza) – Skąd, tylko może dostrzegę to, czego tobie się nie uda.
(Iren) – Problemem pozostaje wprowadzenie cię do środka. Twoją twarz widziało pół miasta.
(Iza) – Jesteś mistrzynią iluzji. Na pewno zaczarujesz strażników, że kto inny z tobą przyszedł.
(Iren) – No dobra, mogę się na to zgodzić.
(Iza) – Wracajmy lepiej, potrzeba nam odpoczynku, a Ula wiecznie małym się zajmować nie będzie. Mam nadzieję, że niedługo to się skończy i przestaniemy ganiać za samymi sobą.
Tak więc wróciłyśmy do mieszkania. Nie wiem ile nieświadomie wypiłam, co we mnie wstąpiło, że posłałam Iren w pokoju gościnnym, tuż za moją ścianą. Może to czysta łatwowierność, a może w sercu czuję, że ona jest równie nieszczęśliwa jak ja. Proponowałam nam obu sen, a skończyło się jak zwykle. Wyjęłam butelkę gazowanej i piłyśmy aż do fazy niedoszczania, gdy nas wzmogło. Zachowywałyśmy się niemal jak najlepsze przyjaciółki. Śmiałyśmy się, cykałyśmy samojebki i przeglądałyśmy moje zdjęcia z dzieciństwa. Teraz dopiero ktoś mi napomniał jakie miałam ogromne poliki. Babka tak mnie kiedyś złapała, że nie było zmiłuj, a utarło się, że to taka była przyczyna. Kochane siostrzyczki do tego, z czego jedna faworyzowała matkę, a druga ojca. Więc jako czarna owca rywalizowałam o względy obydwu rodziców, co zwykle się kończyło siostrzaną wojną na poduszki, a nawet obitymi piąstkami czy kolanami. Ciekawiło mnie, jak taka osoba jak Iren, co tak ładnie się prezentuje, skończyła w Kordonie, u boku takiego buca, któremu chyba śmierć kosą struny głosowe kształtowała. Ktoś taki, to po prostu skarb, aniżeli śmieć. Nie wiem czy ją przekonam kiedyś do zmiany strony, nawet nie pytam jej wprost, bo czy któraś z nas da radę do końca, cholera wie.
(Iren) – I tak się kończy pójście spać.
(Iza) – Prezentujesz się nieco inaczej, niż na początku. Proste pytanie, czemu Kordon?
(Iren) – Skusiły mnie argumenty Gabriela, by kształtować świat na nowo, bez rozlewu krwi. Nigdy się nie dowiesz od niego, ale miał marzenie. Zjednoczyć się z Dywizjonem, i razem bronić ludzkości przed zagrożeniem.
(Iza) – To czego teraz pragnę Ja.
(Iren) – Po tym jak umarł, chciałam to rzucić i dać spokój. Nawet nie być u kogoś na garnuszku, frakcyjnie. Pojawienie się Thiasama zniweczyło moje plany. Mocno zmodyfikował stare założenia. Zostałam, by trzymać w ryzach to wszystko wokół. Nie dzięki dowódcy Kordonu jeszcze nie było gorzej. Ja korzystałam trochę ze swojej mocy i argumentów, by politykować, między jedną stroną stołu, a drugą. Teraz nie jest lepiej, lecz wciąż próbujemy jakoś to scalić. Odnalezienie Mathiasa może być kluczem dla naszej sprawy. Jest bohaterem, wręcz ikoną. Ludzie, którzy byli za nim, na pewno znów pójdą, choćby w ogień. Nawet w Toruniu są jeszcze tacy, którzy pamiętają, co zrobił.
(Iza) – Dywizjon był jego inicjatywą. Uciekaliśmy z Gdańska w popłochu, mając małą garstkę ludzi. Bez zwlekania, Mathias zdecydował się budować społeczność z niczego. Pierw byliśmy tylko my, potem nieliczni docierali. Aż w końcu miasto znów tętni życiem, jakby nic się nie stało.
(Iren) – Nie było mnie na północy, a szkoda. Nie zazdroszczę tamtej masakry.
(Iza) – Tam umarła również jego dawna miłość. Wiem jak było, ale do teraz myślę, że powinna była czuć się dobrze w naszym towarzystwie, a ja przy pierwszym spotkaniu potraktowałam ją jak konkurentkę.
(Iren) – Ja ciebie też zimno potraktowałam, a patrz, siedzimy obok siebie.
(Iza) – Ta medytacja jednak się na coś zdała.
(Iren) – Co mówisz?
(Iza) – Medytowałam z myślą, że wskazówka mi wpadnie do głowy, i pojawiłaś się Ty.
(Iren) -Doprawdy? Byłam bardziej niewiadomą niż celową przyczynowoskutkową. Gdyby nie twoje słowa, zapewne nie gadałybyśmy o tej sprawie.
(Iza) – Sądzisz, że Thiasami wróci rozum?
(Iren) – Trudno powiedzieć. Coraz mniej mi się zwierza. Zaczął dostrzegać, że tylko sobie może zaufać. Po śmierci Fabiana i Ridwana, zacznie dymisjonować innych. Znając życie wyładuje złość na Zecie, tym ostatnim, bądź ktoś znów oberwie.
(Iza) – Gdy powstanie lek, zamierasz rzucić Kordon i uciec?
(Iren) – Nie zastanawiałam się. Kordon od założenia chciał sprawić, by ludzkość przetrwała, a zagrożenie zostało wyeliminowane. Trupy znikną, to nie będzie o co się bić. Przecie o resztki zrujnowanego świata się nikt nie będzie bił.
(Iza) – Ja chętnie wyjechałabym z Mathiasem i EmPem na wschód. Dima z Lerą mieliby nas zakwaterować, mają posłuch u jednego takiego z gwardii narodowej.
(Iren) – Więc wypijmy ostatni kieliszek, za owocną przyszłość – wzniosła toast
(Iza) – Za owocną przyszłość, twoją i moją – wypiła duszkiem
(Iren) – Dzięki za to, ale… Shit… - ruszała nerwowo udami – Gdzie masz węzeł sanitarny?
(Iza) – Za drzwiami drugie drzwi na prawo, tylko… Uważaj, bo to jest mała kwatera.
(Iren) – Prawie bym wpadła do tego… Zresztą, to nie pora by rozmawiać przy dziecku o…
(Iza) – Takiej pory nie ma nigdy. Dobrze to wiem. Cenzuruję swoje słowa, ale i tak coś się może wymknąć.
(Iren) – To raczej nie zachowanie rodziców kształtuje dziecko, tylko podejmowane przez nich decyzje. Nie okłamuj go jak jest, może to zabrzmieć dziwnie, ale nie oszczędzaj mu oglądania świata jakim jest.
(Iza) – Wolałabym, by w normalnym życiu, kiedyś przed nim nie było takich widoków.
(Iren) – Mathias miałby do niego rękę, sądzisz? – wracając z toalety
(Iza) – W Gdańsku mówił mi, że po apokalipsie chciałby założyć rodzinę. Zarzekał się, że nie pozwoli mi się przemęczać, a on poradzi sobie z wychowaniem – uśmiechnęła się – Nadmienił, że nie narzuci mu swojej woli.
(Iren) – To jest Mathias? – zerkając na fotografię
(Iza) – Zdjęcie sprzed 3 lat, nim został voltarem.
(Iren) – Te oczy, wydają się znajome.
(Iza) – Hmm…
(Iren) – Pójdę już spać, wrócimy do tej rozmowy jutro, obiecuję.
(Iza) – Dobranoc – ziewnęła – Dobrej nocy, Iren… - zasypiając
(Iren) – siedząc u siebie – Dobranoc, Iza… - wpatrując się na zdjęcie – Fuck… - oczy zaczęły łzawić – Jest ok, jest ok… To tylko przemęczenie…

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.jdyt2.pun.pl www.hempgruarmia.pun.pl www.galactikgoal.pun.pl www.polish-elite-clan.pun.pl www.jediacademy.pun.pl