#1 2016-12-24 00:04:17

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 32 - Jesteśmy rodziną

10 Grudnia 2014, Bunkry przy Stogach
(Mathias) – pstrykając palcami – „Chciałeś się ze mną widzieć w jakimś konkretnym celu, bo wiesz… Izy nie mogę spuścić z oka. Jeszcze coś lub ktoś ją napadnie.”
(Dima) – „Witaj. Nie przyszedłem tylko na pogawędkę. Mamy coś do zbadania.”
(Mathias) – „Chcesz odkopywać groby?”
(Dima) – „Lepiej! Ups, sorry… Lepiej – szeptem – Tu możemy się czegoś doszukać. Zbadałem mapę miasta i… Mogli tu coś zbunkrować przed oczami ciekawskich. W końcu trochę ludzi krążyło wokół.”
(Mathias) – „To przyjaciele Joanny, to nie dziwne, że spróbowałem się z nimi dogadać.”
(Dima) –  „Czyli normalnie się tu dostałeś… Niech to, a ja tyle drogi nadrabiałem, by się przekraść.”
(Mathias) – z uśmiechem – „To dobrze o tobie świadczy. A czemu nie wziąłeś innych ze sobą?”
(Dima) – „Pytałem, ale nie chcieli babrać się w szambie po uszy. To jak będzie? Zaczniemy?”
(Mathias) – „Sądząc po wyglądzie, to dawno nikt nie otwierał tych bunkrów. A uwierzyłbyś, że w ciągu kilku następnych miesięcy miałby zostać rozebrane? Zatrzymał się dla nich czas aktualnie.”
(Dima) – „Czytałeś historię tego miejsca?”
(Mathias) – „Skąd, obserwatorzy mi pomogli poznać nieco szczegółów.”
(Dima) – „Pomożesz mi z tą płytą? Sam jej nie zdejmę…”
(Mathias) – „Nie ma problemu – pomógł otwierać – Liczysz na specjalne znaleziska? Bo dziwny moment na łączenie więzi przez chodzenie w jakiś ruinach.”
(Dima) – „Jeszcze trochę, dobra?”
(Mathias) – „Mam to… - odsunęli – Wow… - płyta upadła nieopodal – Było blisko…”
(Dima) – „Cała noga?”
(Mathias) – „Idziesz pierwszy, pójdę za tobą.”
(Dima) – „Zgoda – wyjął zapalniczkę – Niech to…  - wszedł - Cholera…”
(Mathias) – „Coś się stało? – wszedł za Dimą – Coś jest tu poza nami?”
(Dima) – „Na razie nie, ale drażnią mnie pajęczyny. Chodźmy w głąb, bo tutaj to nic nie znajdziemy.”
Na końcu ul. Kontenerowej w Gdańsku trwały przygotowania do budowy drugiego terminalu kontenerowego, którego inwestorem była spółka DCT Gdańsk. Nowy obiekt miał być usytuowany pomiędzy pirsem rudowym,  a istniejącym już terminalem . Budowa terminalu powinna była ruszyć na wiosnę i potrwać 18 miesięcy. Nowy terminal, czyli DCT2,  według planów był wymierzony jako ukończony dopiero w2016 roku. Na inwestycję poszło ponad 250 mln euro. By wybudować tak ważny gospodarczo obiekt inwestor musiał zlecić też przygotowanie terenu. W ramach tego zadania była przewidziana wycinka lasu, która dobiega końca, w rejonie ul. Kontenerowej, a także rozbiórka zachowanych dawnych bunkrów, schronów, a także obiektów militarnych.
Tylko dwa bunkry niemal były widoczne na powierzchni. Pierwszy to jedyny ocalały spośród czterech identycznych obiektów, czyli stanowisko ogniowe 25 Baterii Artylerii Stałej. (współrzędne: 54°23'9"N 18°42'8"E). Bliźniacze obiekty zostały rozebrane dekadę temu w trakcie budowy terminalu zbożowego. Kolejny niestety zasypany już od środka w kształcie kopczyka obiekt to schron agregatu (współrzędne: 54°23'07.4"N 18°42'09.6"E), który zasilał całą wspomnianą baterię w sytuacji wstrzymania dostaw energii.
A powód postania Baterii Artylerii Stałej był taki, że po II wojnie światowej uznano, że niezbędny jest proces tworzenia obrony gdańskiego wybrzeża. Dlatego utworzono w sumie kilkanaście baterii, które w większości znajdowały się nad Zatoką Gdańską. Zastosowana technologia wojskowa przy budowie 25 Baterii Artylerii Stałej była przestarzała już w momencie jej tworzenia i po zmianie strategii wojskowej zrezygnowano z niej na początku lat 70., a ostatecznie zaprzestano konserwować obiekty w 1977 r.
Niedaleko blisko 100m na wschód istnieje region przy ul. Kontenerowej, strzeżony przez gwardię Konrada, to dawna Bateria Zatokowa wybudowana w latach 1909-1913 (współrzędne: 54°23'01.9"N 18°42'17.9"E). Do tej pory pozostały po niej jedynie ruiny. W trakcie budowy pierwszego terminala DCT przecięto baterię na pół, by poprowadzić przez nią drogę - ul. Kontenerową.
Kawałek dalej znajduje się fundament dawnego baraku (współrzędne: 54°23'01.0"N 18°42'23.7"E), w którym prawdopodobnie przebywali wojskowi obsługujący baterię przed I i II wojną światową. Trudno  było ustalić, jakie dokładnie było jego przeznaczenie. Ostatnim elementem, który miał zniknąć z mapy jest dawna brama wjazdowa na teren baterii (współrzędne:54°22'59.1"N 18°42'23.8"E). Pozostały po niej tylko trzy filary.
Najbardziej charakterystyczny obiekt militarny, który znajduje się na terenie Stogów, nie został ruszony wcale i niemal wygląda tak samo jak w momencie jego powstania. Chodzi o zapasowy punkt kierowania ogniem (współrzędne: 54°23'9"N 18°42'3"E). Z racji faktu, że zapasowy punkt kierowania ogniem znajduje się na terenie portowym, dojście do niego jest utrudnione i również jest objęte ochroną, a czasem pozostali przy życiu naukowcy badają miejsce i wykorzystują do eksperymentów.
5 minut później, kilka metrów pod ziemią

Dima z Mathiasem dostali się do starej zapomnianej krypty, która była skrycie ukryta pod warstwą kurzu i piasku. Mimo znajomości historii i upewnień historyków, chłopaki mieli nadzieję coś tu znaleźć. Lecz nadal nie było wiadome czemu Dima zwlekał z rozmową. Po podejściu metalowych drzwi, Mathias przystawił od razu ucho, a dźwięki dały o sobie znać. Niewyraźne szelesty, ale coś żyjącego na pewno tam było. Od razu po otwarciu ruszył pierwszy, zostawiając Dimę z tyłu. Ten powiedział, że pójdzie jedną z odnóg i sprawdzi pozostałe miejsca.
Pośród starej cegły i pająków, nic nie przedstawiało się, że można znaleźć coś innego poza odorem starej ziemi, małych drapieżników czy sypiącego się sufitu. Lecz przy samej ścianie Mathias odkrył pewne znalezisko. Była to niewielka skrzynka, nie mająca przy pierwszym spojrzeniu nic w sobie. W środku była drugie dno. Nie było niespodzianki, kolejna skrzynka. A pod kolejnym dnem, według Mathiasa ostatnia czarna skrzynka ze znakiem polski walczącej. Na samym dnie leżało coś zawiniętego w szmaty. Po odwinięciu okazało się, że znaleziskiem była pokryta kurzem stara rosyjska broń sprzed wojen światowych, M1867 Krnka, stworzona przez Sylwestra Krnkę. Działający na zasadzie strzał przeładowanie, gdyż po wystrzale nie można było trafić dwukrotnie w te same miejsce. Mimo swojego mniejszego zasięgu i ciągłego zmieniania magazynków, był bardzo chwalony w jeszcze wtedy Rosyjskim Imperium, Królestwie Bułgarii, Serbii czy Czarnogóry. Brał udział dla przykładu w Wojnach Bałkańskich, Wojnie między Rosją, a Turcją, jak i również odegrał niewielką rolę podczas początkowych starć przy Pierwszej Wojnie Światowej.
Mimo śmierci autora tej broni, bo około dekadę przed pierwszą wojną, była ona modyfikowane i propagowana dalej przez jego syna, który kilka lat po wojnie umarł, a pozostałości po mistrzu zbrojnictwa zniknęły wraz ze wszelkimi planami. Do tej pory nigdy nie odnaleziono ostatnich kopii M1867, gdyż właściciele mogli zostać z nimi pochowani, zakopać, tudzież zgubić podczas bitwy.
Patrząc na numer seryjny, mogła to być jedna z pierwszych broni, która uczestniczyła w wojnie o Westerplatte, a żołnierz, bądź złodziej po prostu porzucił broń, a istnieje opcja, że mógł zostać za to zabity. Krypta po wielu latach nie pozostawia wielu śladów po ludziach, a bardziej pozostawia ślad po tym co zostawili.
Różne bazgroły na ścianach, symbole polski walczącej czy właśnie fragmenty lub całe nabytki militarne. Mathias był zdziwiony, że nikt tego wcześniej nie odkrył. Joanna jedynie mówiła, że bunkry były zamykane, zaczęła się apokalipsa i prawdopodobnie nikt nie był świadomy co mogło pozostać wewnątrz nich. Przewiesił więc antyk przez ramię i cofnął się do korytarza, przy którym rozstał się z Dimą. Długo nie trzeba było czekać na oznaki, że jego kolega jeszcze znajduje się w środku bunkra. Dima zawołał Mathiasa po imieniu, a ten od razu pobiegł w kierunku słyszanego głosu. Na miejscu zastał chłopaka stojącego w dole pod nim, wyciągnął ręce, by tylko móc się wydostać. Przy drobnej niepewności, już zbłąkany wędrowiec był bezpieczny. Wyglądało na to, że skręcił sobie kostkę, ale mógł chodzić.
(Dima) – „Spokojnie, to tylko drobny uraz… Mogę na szczęście chodzić. Dzięki, że mnie usłyszałeś, bo zaczynało robić się nieprzyjemnie.”
(Mathias) – „Nie przyszedłeś tutaj aby dla Tego? – pokazał antyk – Znalazłem w krypcie.”
(Dima) – „Czy to jest… Mogę potrzymać?”
(Mathias) – „Wiesz, że to jest skarbnica historyczna chroniona przez kraj. Powinna tutaj pozostać…”
(Dima) – „Poszperałem w innych ruinach na północy i znalazłem pewną wiadomość. Przez to znalazłem namiary na bunkier. Chciałem zdobyć zasypaną zawartość nim ktoś zdąży ją zmarnować.”
(Mathias) – „Wiesz, że mogą cię ścigać za kradzież.”
(Dima) – „Więc nie zabawimy tutaj długo. Posiedzimy jak długo trzeba i odejdziemy. Tylko musisz obiecać, że wcześniej im nie powiesz o tym. Zmniejszymy poziom ryzyka. Broń potrzebuje przemiany, a tutaj nic prócz muzeum nie otrzyma. Pozwól mi ją zabrać, Mathias…”
(Mathias) – „Co poczniecie potem?”
(Dima) – „Tego nie wiem, zbytnio nie mamy do czego wracać…”
(Mathias) – „Płock to fajne miasto, ale zzombiozowane… Chciałbym kiedyś wrócić tam.”
(Dima) – „Czyli gdybyście postanowili stąd odejść, to mamy was szukać tam?”
(Mathias) – „Tutaj choć mamy bezpieczeństwo zapewnione, sam po prostu nie wiem…”
(Dima) – „Dzięki, że zrozumiałeś. Doceniam również to, że mogłeś mi pomóc, gdy tego potrzebowałem, a równie dobrze była też opcja zostawienia mnie.”
(Mathias) – „Jedynie przez brak szczerości miałem wahania.”
(Dima) – „Bardziej bym to określił Niemówienie prawdy. Dobrze, masz mnie. Mogłem wtajemniczyć od razu, a nie narażać cię na niebezpieczeństwo. Sam wpadłem, a kto wie ile tu niestabilnego gruntu jest… Ni czorta nie wiem…”
(Mathias) – „Wynośmy się stąd, nim.. – wsłuchał się – Słyszę kroki, kilka par butów…”
(Dima) – „Przecież to było zamknięte…
(Mathias) – „Cholera jasna… Chyba nie tylko my czegoś tu szukaliśmy…”
(Dima) – „Też słyszę, ale nie widzę ich tutaj…”
(Mathias) – „Sprawdźmy to, złap się ramienia – szedł ku tunelowi – O kurwa… - patrząc na dół – Jest ich tam kilkunastu chyba… W takim stanie byśmy nie dali sobie z nimi rady…”
(Dima) – „Widzisz tamtą rozwaloną ścianę? Musieli się przebić, gdy usłyszeli, że myszkujemy... Trzeba powiadomić kogoś, by się tym zajął…”
(Mathias) – „Ja się tym zajmę. Biorę to na siebie.”
(Dima) – „Pogadamy o tym jak stąd wyjdziemy, zgoda? Tutaj nie ma warunków sprzyjających do takich tematów.”
(Mathias) – „Odprowadzę cię do waszych kwater. Tylko nawiguj gdzie mam iść.”
(Dima) – „Najpierw się stąd wydostańmy…”
Teraźniejszość
Sama sytuacja, do której doszło nie wywołała u Dimy zdziwienia ponieważ już widywał podobne rzeczy, lecz bardziej zaskoczyło go to, że jego dawny kompan, który sam go wsparł wcześniej, był niemal w psychicznej rozsypce. Nie robiąc wielkiego zamieszkania, pomógł mu wstać i wraz ze swoimi towarzyszkami zawędrowali do mieszkania Mathiasa, w którym urzędowała już Iza. Początkowo myślała, widząc niewyraźnego lubego, że coś mu się stało, ale zachowując zimną krew zagotowała wodę na herbatę, a reszta zagościła w sypialni tejże pary, a pokój rodziców został nienaruszony, mimo, że łóżko było znacznie szersze. Po pogrzebie Mathias już nie potrafił tam nawet uleżeć minuty, więc pozostał przy opcji spania w swoim pokoju na swoim łóżku, ciasnym, lecz własnym.
Dima z Lerą i Aloną rozsiedli się na łóżku, a Mathias usiedł na drewnianej pufie obszytą sztucznym futrem. U obojga wiele się zmieniło przez ostatnie miesiące, ale Dima mógł jedynie oszczędzać słowa, gdyż w kraju gościnnym zmieniło się sporo rzeczy na gorsze, począwszy na Mathiasie. Mimo jego zmęczonej twarzy, dalej widział w nim dawnego przyjaciela i pamiętając jego dawne słowa, próbował go odnaleźć, by odciążyć swój kraj od pożogi, w którą się sam wplątał. Uznał, że w Polsce przyda się bardziej, więc zebrał tych, których mógł i powrócił, zostawiając w Moskwie Serogę wraz z rodzicami.
(Dima) – Wyglądasz nienajlepiej, Mathias.
(Mathias) – zachrypniętym głosem – Tak jak z tobą. Nadrobiłeś zaległości w języku.
(Dima) – Trochę z manierami też średnio, ale… Nie będę ich wymagał, bo kto się tak tym przejmuje. Alonę już zapewne poznałeś, a po prawicy Lera. W końcu jesteśmy w komplecie.
(Alona) – Trochę czasu minęło.
(Lera) – W końcu możemy się zobaczyć. Dima sporo mówił o tobie, nawet bardziej niż o bracie.
(Mathias) – Na pewno przesadzał. O tobie też wiele miłych słów mówił.
(Dima) – Miałem farta, że was tu znalazłem – zaśmiał się – Wróciłem pierw na północ, ale nic nie pozostało, więc poszedłem za drugą myślą i trafiliśmy tutaj. Mimo, że fajnie się urządziliście, to wyczuwam wokół was chłodną atmosferę. I to nie pogoda i to nie przez widzimisię.
(Mathias) – Sporo złych doświadczeń…
(Alona) – Przyszliśmy w dobrych zamiarach, chcemy do was dołączyć. A tym razem dołączyć na stałe. Nie musisz się obawiać, że was zdradzimy… Nie po tym co dla nas zrobiliście.
(Lera) – Powiedz, nie ufasz nam?
(Mathias) – osowiały – To nie to… - wstał – Zmieniłem się, wiecie… I nie chodzi to co odczuwanie, ale to co odczuwam ja sam… Od dłuższego czasu z tym walczę.
(Dima) – Ślady na połowie twarzy to jest to czego boisz się okazywać?
(Mathias) – Raczej to co je spowodowało. Próbkę efektów ubocznych widziałeś niedawno.
(Alona) – Możesz na nas liczyć.
(Dima) – Alona też przeszła podobne cierpienie co ty. Była w niewoli, ale odbiliśmy ją. Niestety tępym nożem wyhartowano jej na policzku jej pierwszą literę z imienia… Gość, który ją skrzywdził już nie skrzywdzi nikogo…
(Mathias) – zacisnął pięść
(Lera) – Zareagowałeś tak jakbyś wiedział o czym mówimy.
(Mathias) – Skrzywdził nas taki jeden, ale nikomu już nie da o sobie znać… Zabił kilku moich przyjaciół, którzy wiele dla grupy zrobili, a na koniec chciał odebrać mi to co najdroższe… Poszedłem w paszczę lwa, torturowałem go, a na koniec zabiłem skurwysyna… - groźne spojrzenie
(Dima) – To w jaki sposób to powiedziałeś okropnie mnie martwi. Nie wyobrażałem sobie, że… Nie sądziłem, że tyle zła mogło uderzyć w was samych.
(Lera) – Pójście w paszczę lwa czasem źle się kończy, ale nie muszę pytać, bo zapewne znam odpowiedź. Poszło za tobą trochę ludu.
(Iza) – wchodząc do pokoju – Poszli tam ze względu na mnie.
(Alona) – To by wynikało z tego, że to wszystko nie działo się tutaj.
(Mathias) – Nie, lecz tutaj miało swój początek.
(Iza) – spojrzała na Lerę – Nie widziałam twojej twarzy, niech zgadnę, Lera?
(Lera) – Niech zgadnę, Iza? Przeznaczenie bywa zabawne, że obie nasze historie skończyły się w miarę dobrze.
(Iza) – To szczęście nas tu doprowadziło. Nie było was więcej przypadkiem?
(Dima) – Poginęło kilku w międzyczasie, niektórzy się rozeszli, inni z kolei zostali. Prócz naszej trójki ostał się jeszcze Seroga, ale nakazałem mu czuwać nad rodzicami. To jedyna moja rodzina z krwi.
(Iza) – Odnalazłeś ich – uśmiechnęła się – Gratuluję. Na pewno było ci smutno, że znów musiałeś ich zostawić za sobą.
(Dima) – Nie było mi smutno, bo wiedziałem za jaką sprawą wyjeżdżam. Wojna Frakcyjna toczy się, a ja swoje już zrobiłem. Pora by ktoś inny się uporał z tym gównem na wschodzie. Zostawiłem miasto pod dobrą kuratelą, Seroga sobie poradzi. Nie bez powodu go awansowali, nieprawdaż?
(Mathias) – Trafiliście w dziwnym momencie, bo mamy niedługo jechać po zapasy. Nie chciałbym was zostawiać z niczym.
(Lera) – Skąd mogliście wiedzieć, że się zjawimy. Gdzie możemy się rozłożyć?
(Iza) – Blok z lewej jest pusty, wszyscy urządzili się w naszym pionie.
(Dima) – A gdzie się wybieracie? Oczywiście to nie nasza sprawa.
(Mathias) – Skoro chcecie być częścią nas, również teraz wasza. Stolica.
(Dima) – Czy tam nie zawalił się wieżowiec i nie zagrodził połowy miasta?
(Iza) – Coś wiecie o tym?
(Dima) – Żeby tylko wiedzieć. Byliśmy świadkami jak rządowi go burzyli i omal nie staliśmy się tarczą strzelniczą. Chcieliśmy tylko przejechać swoją trasę, a ci znikąd do nas z działka… Zaskakuje mnie to, że akurat tam wyruszacie.
(Mathias) – Kończą się zasoby, więc trzeba się trzymać wszystkiego czego można. Życzliwi znajomi mają nas wprowadzić.
(Lera) – Zanim mi wyleci z głowy, skąd nauczyłeś się machać mieczem? Bo nie bez powodu go nosisz.
(Mathias) – Nie nauczyłem się, po prostu jakoś tak wyszło.
(Dima) – Jakoś tak wyszło, Mathias, hmm? Ostatnim razem nie brałeś się tak za ostrą walkę, a teraz się coś zmieniło. Mimo, że rozmawiam z tobą, to czuję jakby w środku tam była zupełnie inna osoba.
(Mathias) – Po części niestety masz rację… Pójdę się przejść, Iza – spojrzał – Gotowe wszystko?
(Iza) – Tak, tylko dopijmy herbatę, która się zaparzy.
(Mathias) – Przyniesiesz mi plecak, gdy będziecie przygotowani?
(Iza) – No dobrze.
(Lera) – Coś powiedzieliśmy nie tak? Nie musisz odchodzić z naszego powodu.
(Mathias) – To nie chodzi o was, przepraszam. Znajdę czas później, to dokończmy rozmowę – wyszedł
(Alona) – Co mu jest? Pierw ta dziwna furia przy ciele, a teraz to. Od kiedy się tak zachowuje?
(Iza) – Od wypadku w lesie koło Kwidzynia. Obronił mnie i przyjął cios na siebie, przez co ma swój słynny ślad na twarzy. Na początku myślałam, że nic mu nie będzie, ale… Wyszło, że to jakaś dziwna odmiana wirusa, a z tego co mówił i co sama widziałam, esencja jego była genetyką starszych bóstw, niejakich Voltarów, dawni osadnicy obecnej Białorusi. Stawał się on coraz bardziej agresywny, przepełniony gniewem. Wiem, że miał motywację, by nas chronić, w tym także mnie… Szkoda, że tak się dzieje. Jest mimo to tym, którego pokochałam, ale… Prócz siły, szybkości i maniaków, to nadal ten sam facet…  Nie wiem jak mam mu pomóc, a próbuję cały czas. A teraz to przerósł siebie. Po całej tej akcji z Igorem wszystko mu się pomieszało. Myślałam, że poprawi się mu po tym, że wróci do normalności, ale nadal wydaje się nieobecny.
(Lera) – Zaczekaj, jakie Bóstwa? Wybacz skromność, ale nie wydaje mi się, że takie mity z legend istnieją. Nawet nie słyszałam nigdy o takim plemieniu. Nie powiesz chyba, że on się w coś zmienia.
(Iza) – Samej mi ciężko uwierzyć, ale…
(Dima) – Naprawdę wierze, że nie ma tych głosów w głowie, ale na razie on jedyny żywym dowodem, że coś się z nim źle dzieje. Gdyby było więcej osób, on by wiedział więcej oraz my.
Wychodząc z klatki schodowej, Mathias ujrzał idącą w kierunku bramy wyjściowej Joannę. Wyglądało jakby się spieszyła. Nie została zatrzymana, a dla zaspokojenia ciekawości, Fuus z Lauternem zostali wysłani za dziewczyną. Od razu po użyciu oka, zaczęło się w tejże głębi piekło niczym jak przy dostawianym do twarzy żelazku. Odruch kazał mu usiąść, więc tak zrobił. Czuł również, że ból, który nosi w środku w końcu go samego zabije. Gdy nie było nikogo w pobliżu, udał się do pokoju spotkań w pojedynkę, delikatnie zatrzaskując za sobą drzwi.
Oparł się o ścianę momentalnie, wpatrując się rzeczy Bartka, które zostały na stole, to jest plecak wspinaczkowy, pierścień jego matki oraz bojowy sznurek z kluczami. Choć chciał wtedy uronić łzę, to w głębi duszy coś go blokowało. Ponowił się jego atak, lecz bolało dwukrotnie bardziej i odczuwał jedynie w lewym oku, że tylko to daje o sobie znać, że żyje. Postanowił spróbować desperackiego sposobu, nie licząc się z konsekwencjami. Wyjął z kieszeni swój nóż, ścisnął mocno w dłoni i kroczył do łazienki. Odkręcił wodę i zostawił nóż w zlewie na chwilę. Zobaczył wtedy swoją twarz w lustrze. Kilkukrotnie przez to uderzał w umywalkę, mówiąc w gniewie „Kim ja do cholery jestem”. Przez około minutę wpatrywał się z głową opuszczoną w podłogę, zamykając na chwile oczy. Przeszukując apteczkę nie znalazł nic, co mogłoby mu się potem przydać, więc odwiązał swoją chustę z ramienia i położył na pralce. Wiedział, że chce to zrobić, lecz nie był pewny czy to nie pogorszy jego ataków. Był niemal zdecydowany by zrobić to dla dobra swoich przyjaciół, których nie chce skrzywdzić, a przeciwnie chciał im wszelkie krzywdy wynagrodzić. Obok stała akurat przenośna kuchenka gazowa. Mathias pomacał kieszenie w spodniach, wyjmując z jednej pudełko zapałek, a samych ich było kilka w środku. Potarł końcówkę z siarką o pudło, a zaraz przy zapaleniu, dotknął nią gazu w celu zapalenia ognia. Gdy iskry tańczyły w swoim ognistym tańcu, nóż w wodzie był w prawdzie gotowy. Został zabrany i przystawiony do grzejącego się paleniska. Płomień ustawiony na największy dawał po sobie znać, że coś co pięknie wygląda, pięknie może również krzywdzić. Kilka minut wystarczyło by nóż nagrzał się do odpowiedniej temperatury. Nadszedł ten moment, którego Mathias się obawiał. Po raz kolejny obejrzał się w lustrze. Lewą ręką przytrzymywał powieki lewego oka, by nie zdążyły upaść, a prawą już sięgał po rozgrzany do czerwoności nóż. Wymierzył ogólnikowo trajektorię ruchu noża kilkukrotnie, a przy policzeniu do trzech, z całej siły wbił sobie stal prosto w lewe oko.
Gdy krew zaczęła spływać, nóż został rzucony na podłogę, a ból rozniósł się po całej głowie. Podczas uśmiercania oka było słychać charakterystyczne przebicie niczym balon napełniony wodą. Dopiero patrząc w lustro, Mathias dostrzegł co przed chwilą zrobił. Świeża krew na podłodze, jego ubraniu, spływająca jeszcze po policzku aż do brody. Sądził, że dzięki temu zatrzymał bieg wydarzeń i zacznie się wszystko jak sprzed jego wypadku. Bóle po chwili bólu, zniknęły, prócz bólu sytuacyjnego, który zaistniał przed momentem. Gorąc na nożu miał od razu rozpoczynać regeneracje tkanek przy samym wbiciu. Tymczasowy krwotok trzeba było czymś zatamować. Posłużyła mu do tego jego czarna chusta. Zdjął czapkę na chwilę, nałożył tkaninę prowizorycznie na lewe oko tak, aby zasłaniała je doszczętnie. Po wszystkim z powrotem założył czapkę z daszkiem na głowę, a nóż wrzucił do wody, by krew zdążyła zniknąć. Krew niestety zdążyła zjednoczyć się ze stalą, mimo ochłodzeniu. Po wyjęciu z wody, stal lekko zaczynała się kruszyć w niektórych miejscach, a krwista czerwień dawała jego podręcznej broni nowego znaczenia. Stal po jednej stronie zaczęła przybierać ząbkowany kształt, a samo ostrze na końcu lekko się wygięło. Przy schowaniu noża z powodu szoku sytuacyjnego padł na podłogę, tak niefortunnie, że rana została podrażniona i bardziej dawała o sobie znać obecnością krwi na ziemi. Nieświadomy niczego leżał na ziemi tak długo, nim nie odpłynął na dłużej.
30 minut później
(Mathias) – budząc się – Co się dzieje, rany…
(Ula) – Zbudził się… Ech, coś ty nawyprawiał, Mathias?
(Mathias) – Czyli mnie ogarnęliście z tej podłogi…
(Marcin) –Gdyby nie Mariusz, byśmy się nie dobili do ciebie. Naprawdę to zrobiłeś? Przebiłeś sobie lewe oko?
(Iza) – Chciałeś się uwolnić od tego, nie? Masz to wypisane na twarzy, a prawdę mówiąc, wyglądało to okropnie… Że posunąłeś się do takiego czynu, gdzie ja sama bym się wahała, cholera… Spuścić Cię z oka na chwilę.
(Ula) – Prowizorycznie wykorzystałeś temperaturę do gojenia się rany przy samym momencie zranienia. Nie musiałam robić, prócz wody utlenionej dla formalności. Jak to znosisz? Czy czujesz się jakoś, nie wiem, lepiej?
(Mathias) – Nieźle dawało mi w kość, ale… Ból w oczach ustał, jedynie czasem coś zakuje, ale to chyba normalne… - rozglądał się – Gdzie Dima?
(Iza) – W budynku, gdzie dotąd nikt nie mieszkał. Niech mają wolną rękę. Bardzo się zmartwił, żeś trochę… Dziwnie go napotkał, znaczy się w złych okolicznościach.
(Mathias) – Racja… Spotkanie po dłuższej nieobecności z szaleńcem, który zmaga się z samym sobą, to jednak może być dziwne. Wtedy byłem nieco bardziej poukładany…
(Marcin) – Zgodzili się zasilić nasze szeregi, mimo, że większości z nas wcale nie kojarzą.
(Ula) – Pamiętam jego zaangażowanie na północy, a także to, że spędził choć z nami tamte święta.
(Iza) – Znalazł Tą, której szukał, a na dodatek okazało się, że rodzice jego żyją. Choć jeden z dawnej drużyny znalazł kogoś bliskiego… Mathias, przepraszam. Nie powinnam…
(Mathias) – Daj spokój, nie uraziłaś mnie tym… - próbował wstać – Nie powinniśmy jechać? Zabrałem zbyt wiele czasu…
(Marcin) – Wcale nie. Reszta zaczekała, czekaliśmy aż się obudzisz. Jesteś pewny, że dasz radę? Może ekspedycja niech ruszy bez ciebie wyjątkowo. Przeżyłeś na pewno tam wielki szok, który…
(Mathias) – przerwał – Żaden wielki szok… - krzyknął – Wybacz… - westchnął – Po prostu, chcę się przydać. Nie potrzeba mi taryfy ulgowej, bo lekko się samo okaleczyłem. Póki oddycham i mogę chodzić, przejdę tyle ile wy, a nawet o metr więcej, zrozumieliście?
(Iza) – W momencie jak zacząłeś bez skrupułów mordować tamtych ludzi w Skansenie, zaczynałam widzieć, że źle się dzieje. Dlatego pragnę Ci pomóc, tak jak reszta. Nie musiałeś naprawdę się kaleczyć. Wiedziałeś, że chciałam się tobą opiekować, nawet za najwyższą cenę – złapała za dłoń – Nawet za najwyższą… Ale skoro chcesz iść w nieznane, to nie masz wyjścia, cholercia. Idę z tobą, zrozumiałeś?
(Ula) – Sytuacja nienajlepsza, ale z korzyścią. Reprezentujesz nas oraz masz swoje drugie oczy w pobliżu, hmm? Nie, nie, nie, nie… Nie miało to tak zabrzmieć, kurde mol…
(Mathias) – Już wyznaczyliście skład?
(Marcin) – Jak mówiliśmy, czekaliśmy aż się obudzisz. Nie potrafimy między sobą zdecydować jakie trzy pozostałe osoby planujesz zabrać.
(Mathias) – Możesz odliczyć od puli Joannę, ulotniła się jakiś czas temu.
(Ula) – A ja nie zauważyłam nawet… Kiedy to się mogło stać, a co ważniejsze po co cichaczem się wymknęła… Huragan, nie dziewczyna.
(Mathias) – Nie zostawiłem jej samej. Tylko nie wiem czy to podziałało… Nie wyczuwam obecności wilków, tak jakby ich nie było.
(Iza) – Wszystko będzie dobrze. Co możemy na ten czas zrobić?
(Mathias) – Zawołajcie mi tutaj Mariusza, Seven, Osę, Adama, Anetę i Martę.
(Marcin) –A co wtedy z nami?
(Mathias) – Dowiecie się później. Muszę z nimi coś omówić.
(Ula) – Możemy się zdać jakoś.
(Marcin) – Odpuść, Ula, sama widzisz. Poczekamy na to co postanowisz.
(Iza) – Mogę zostać, jeśli… No dobrze, wygrałeś. Daleko się nie oddalę – wychodząc
(Mathias) – Czemu tak ich zjechałem… Kolejne punkty reputacji spadają… - do siebie – Kurwa… - pięścią o stół
(Osa) – Nie przeszkadzaj sobie, mamy przyjść kiedy indziej?
(Mathias) – Nie, usiądźcie…
(Adam) – Co się stało z twoim okiem? Słyszałem jak cię zabierali.
(Seven) – Mocno oberwałeś?
(Mathias) – uchylił chustę – Moja odpowiedź byłaby zbyt obiektywna.
(Mariusz) – Woooohooo… Ale dziura, o kurwa. Sam to odjebałeś?
(Aneta) – Zapewne ten temat nie jest epicentrum spotkania. Od razu pojęłam, że chodzi o wyjazd do Strefy, prawda?
(Mathias) – Poniekąd to prawda. Seven, Adam, Aneta… Angażuję was do ekspedycji. To pierwsza sprawa. Druga sprawa to surowce z Sierpca, no i… Trzeba odebrać ciała.
(Osa) – Nie wybrałeś mnie do pierwszego, więc ja mam poprowadzić handel wymienny.
(Mathias) – Nie mówię tego przy wszystkich, by ich nie denerwować.
(Aneta) – Izę podenerwowałeś trochę. Próbowała ukryć swoją twardość, ale widziałam po niej, że ją to przerosło. Mogłeś jej to oszczędzić. Pierw ten czas, gdy jej nie było, a teraz to… Może sądzisz, że sam odczuwasz konsekwencje działań, ale zauważ, że niektórzy z twojego otoczenia też to czują, także… Powinieneś pomyśleć przed zrobieniem, z całym szacunkiem. Nierozsądnie postępujesz, a nie głupio, by to było jasne.
(Mathias) – Zabierzcie im wszystko…
(Seven) – Słuchasz nas? Większość ludzi nie była wina, a ty chcesz ich ograbić ze wszystkiego? Nie powinniśmy tak postępować.
(Osa) – Kiedy chcesz byśmy pojechali?
(Mathias) – Najlepiej od razu. Sami też będziemy się zaraz zbierać.
(Aneta) – wyjęła butelkę wody – Napij się lepiej. Teraz pójdę się spakować.
(Adam) – To nie moja sprawa, ale nie miałaś już grupy na wyprawę?
(Mathias) – Miałem, ale… Zaistniały pewne okoliczności, więc musiał skład ulec zmianie.
(Marta) – Zmieniłeś zdanie dlatego, że Joanny nie ma? Też wiem, że zniknęła. Zdążyła mi powiedzieć jedynie, że musi coś sprawdzić. Wzięła ze sobą plecak i broń, po czym wyszła. Mówiła, że wróci.
(Osa) – Joaśka to akurat pewniak. Jeśli ona by nie wróciła, to mnie można uznać za zmarłego. Chodźmy ekipo, trzeba się zbierać. Mathias, nie zakończ żywotów tych niewinnych ludzi ze Strefy, zgoda? Najwyżej spójrz groźnie, parę gadek nawiń… Lub perswazyjnie przekonaj do swojej racji…
(Mathiasa) – Osa, do jasnej cholery… Nie chcę tam zostawać długo. Chodzi tylko o zapasy. Jaki miałbym cel ich bardziej drażnić. Dlatego nie zabrałem ciebie. Marta też umie prowadzić.
(Marta) – Wiesz, oby twoje cierpienie było warte tego wszystkiego. Jeśli spotkałbyś w okolicy Joannę, to spróbuj jej przemówić do rozsądku. Zawsze mi mówiła niemal wszystko.
(Osa) – Nie dobijam świadomie, ale może to jedna z tych rzeczy, których ci nie dopowiedziała.
(Marta) – parsknęła – Krzepiąca odpowiedź, nawet jak na ciebie. No nic, ulotnijmy się. Do potem, Mathias, uważajcie.
(Adam) – Dotrzyj pod bramę, gdybyś już miał siłę – wyszli
(Mathias) – do siebie – Sił do tego mi wystarczy – zaczął pić wodę – Możecie być spokojni.
(Iza) – zapukała – Można?
(Mathias) – Wiesz, że Ty akurat nie musisz pukać
(Iza) – Słyszałam, że lekko pozmieniałeś osoby. Przemyślałeś to?
(Mathias) – Tak, ubyła nam jedna osoba tymczasowo, więc trzeba to rozplanować inaczej. Osa pokieruje kilkoma do Skansenu. Zabierze trochę rzeczy, a do tego… Sama wiesz.
(Iza) – Ciała trzeba pochować, z tym się zgadzam, a co nam z tego, że okradniemy złodziei. Też potrzebują jakoś przeżyć. A teraz gdy mają swobodę działań, to odbierzemy im rzeczy?
(Mathias) – To skomplikowane. Odbierzemy tylko to co niezbędne, wybacz za niesprecyzowanie.
(Iza) – Nie potrzebujemy aż tyle rzeczy. Grupa nie jest liczna.
(Mathias) – wstając – Powinniśmy już iść.
(Iza) – Twoje rzeczy są już przygotowane. Odpowiedz mi chociaż na pytanie.
(Mathias) – Nie wiem, Iza… Naprawdę nie wiem. Osa i tak zda się na siebie, a ja nie czytam mu w myślach.
(Iza) – westchnęła – Dobrze, więc chodźmy – wychodząc – Nie bądź zły na mnie, bo wiesz…  Do mózg dotarły poszczególne zdarzenia, ale serce… No, z nim jest lekko inaczej.
(Marcin) – Przynoszę średnie wieści, damn… - łapiąc oddech – Miałem przekazać Patrykowi i Norbertowi, że niedługo będziemy musieli częściej stać na wartach, bo wiadomo… Zapasy, ludzie… Potrzeba nam tego, ale ja nie o tym miałem. Nie było ich u siebie, to więc oznacza jedno…
(Wiktoria) – dobiegając – Nie żyją.
(Iza) – Skąd wiesz, skoro…
(Marcin) – przerwał – Poprosiłem ją o pomoc. Znalazłaś ich?
(Wiktoria) – Daleko nie uciekli. Ugrzęźli w błocku, kilka minut od obozu. Przemienili się. Nie mieli przy sobie nic specjalnego, ale wyglądało jakby się spieszyli.
(Marcin) – Takie rzeczy się nie dzieją… Patryka mogłem jakoś zrozumieć, nie miał tak lekko, ale Norbert… Ufałem mu…
(Wiktoria) – Już zostali dobici, ale pytanie, co teraz? Tracimy ludzi. A do tego Joanna wyparowała. Jak jedni pojadą, drudzy… To na jednej dłoni nas tu zostanie.
(Mathias) – Pozyskiwanie nowych ludzi nie jest proste. A po tym co zrobiliśmy, staje się trudniejsze.
(Adam) – zawołał – Moi mili, wszystko już na chodzie. Zbieramy się?
(Mathias) – do Marcina – Nic nie trwa wiecznie, a sam wiesz najlepiej jak rzeczy i ludzie potrafią się kruszyć. Zaopiekuj się tutaj resztą, to twoje zadanie.
(Marcin) – Mogę też pojechać szukać ocalałych, ale chyba… Masz rację, lepiej będzie zostać. Pojadę jak któraś ekipa wróci.
(Iza) – Bądźcie zdrów, niedługo wracamy – odchodząc
(Mathias) – Bądź zdrów, Marbur – salutując
(Drizzt) – Coś się stało?
(Iza) - …
(Mathias) – Nic szczególnego, możemy jechać.
(Croft) – To w drogę, Drizzt… - westchnęła – Nie obrazicie się, że akurat wasza część będzie z tyłu?
(Iza) – Skąd, nie obrażamy się na takie rzeczy.
(Drizzt) – wsiadł za kierownicę – Pakować się do środka.
(Jukas) – W większej liczbie czasem mocno trzęsie i spycha na boki, więc postarajcie się nie wypaść. To strasznie nierówny teren, ten, do którego mamy się udać, a droga bywa wyboista.
(Croft) – Kowboju, nie strasz towarzystwa – pokazała kciukiem w tył – Nic nikomu się nie powinno stać. Dla bezpieczeństwa nie wychylajcie się za często.
(Mathias) – wszedł na naczepę – Wydaje się stabilne, no tak… Mocny stop kuloodporny.
(Drizzt) – Ach, zupełnie o tym zapominamy – zaśmiał się – Bardziej uznawaliśmy nasze ucieczki jak fart, bo łapiecie, ludzie niby mogliby mieć zeza… - opadły emocje – Zrozumiałem, nie trafiłem w sytuację… No to ten, nie będę.
(Mathias) – do Izy – Zapraszam – uśmiech
(Iza) – wyciągnęła dłoń – Heh…
(Mathias) – wciągnął – No i jesteś.
(Iza) – No i jestem – patrząc na niego – No i jesteśmy.
(Mathias) – No i jesteśmy.
(Seven) – Wszyscy obecni, odpalaj maszynę.
(Aneta) – A jak w tej całej Strefie ludzie wyglądają? Też noszą broń?
(Drizzt) – odpalił silnik – Zdarzają się ludzie tacy, ale na granicach tyle obstawy, a do tego na samym terenie, że wszystko jest pod kontrolą. Ten jebutny upadek wieżowca tylko nam pomógł – ruszyli – Odgrodziliśmy się od połowy nieaktywnego miasta, a sama społeczność działa na drugiej stronie.
(Mathias) – I tam próbujecie badać te tkanki lub czym to tam jest?
(Croft) – Nie żebyśmy nie chcieli mówić, ale nas ten naukowy bełkot średnio interesuje. Tam powstaje lek, a przynajmniej ludzie tak myślą.
(Jukas) – Działa to tak, że pobiera się kilka rodzajów tkanek. Najważniejsza to zombiaka. W końcu to epicentrum problemu i z tego trzeba coś ogarnąć. Dalej to już następuje podział na niższe klasy, to znaczy ludzie w różnym wieku, a dodatkowo zwierzęta. Wiele różnych kombinacji, a szczegółów sam nie znam. Czekają potem z każdym badaniem chuj wie ile… - złapał oddech – Że po prostu gdybym sam miał ochotę, bym się w to pobawił, kurwa… Niby są po coś te fartuchy, ale leku jak nie ma tak nie ma, kurwa…  A gdyby coś było do przodu, by nas poinformowali, nie?
(Croft) – Możliwe nie chcą siać paniki. W końcu znajdą się szaleńcy, którzy spróbują próbki ukraść i wykorzystać w innym celu. Bo mało znaliśmy podobnych pseudozjebów…
(Iza) – A co można stworzyć jeszcze z niego?
(Croft) – To działa w dwie strony, skoro ma pomóc, to inni by chcieli wywołać lekiem chaos. Udoskonalić proporcje dla uzyskania zupełnie przeciwnego rezultatu. A nim się zorientujemy, zostaniemy wysadzeni od środka.
(Adam) – Jeśli to się powiedzie, gość powinien otrzymać nobla.
(Jukas) – Otrzyma, jeśli przed końcem badań zdoła opublikować wynik i dożyć. Gdybym był żądny władzy, to bym zabił facia, zabrał badania i pokazał jak swoje.
(Drizzt) – Dlatego do sektora naukowego nawet my wstępu nie mamy. Jak to rząd ujął, tylko dla wyznaczonych osób. SSG w skrócie.
(Aneta) – SSG?
(Drizzt) – Super Specjalni Goście. Każdy z uprawnieniami naukowymi, prezydent, premier, delegaci z NATO oraz parę mniejszych wyjątkowych person.
(Mathias) – A ktoś z ramienia rządzących jest?
(Croft) – Był prezydent, ale jak liczysz na spotkanie z nim, to nie da rady. Zamknięty w jednym apartamencie i nikomu nie pozwala tam wchodzić. W końcu ktoś zrozumiał, że bez nas, to oni są niczym. Widzą, że to My mamy szansę odbudować ten kraj.
(Iza) – Poza licznymi wojnami domowymi, to dajemy radę.
(Croft) – My tak nie działamy, a przynajmniej większość z nas. Przyrzekliśmy sobie, że jak wynajdziemy lek na pandemię, to na stołki wejdą ci, którzy chcą utrzymać ten kraj, a nie z niego czerpać i wille odpierdalać za pracę podatników.
(Jukas) – Na Wiejskiej nie ma praktycznie co zbierać. Co mniejsze szczury się tam zamknęły i mogą już nie wychodzić. Jak patrzę na te polityczne świnie, to mam ochotę powiedzieć „Komuniści i złodzieje”.
(Seven) – To wszystko jest akurat prawdą. Choć jak kogoś zamykacie, lepiej uważać potem na samoistną reanimację.
(Jukas) – westchnął – Nas wzięto do czego innego. Co mnie mogą garnitury obchodzić, powiedz mi.
(Seven) – wieszając się na barierce – Raz mówić o nich, a potem zaprzeczać…
(Jukas) – A nie mam prawa wyrażać poglądów?
(Drizzt) – Zaraz zatrzymam wóz i stuknę kogoś.
(Mathias) – podszedł do Jukasa – Skończ…
(Jukas) – Usiądź i uspokój się, dobra? Zobacz, sam jestem spokojny. Nie było sprawy, ale weź coś zrób z tym okiem, bo… Nie, jest ok. Nawet ci do twarzy, przyjacielu.
(Mathias) – Dzięki? – usiadł
(Iza) – Nim się obejrzymy, będziemy na miejscu.
(Adam) – O ile nie dojdzie do kolejnego impasu. Ogień w was groźny wyczuwam.
(Croft) – Co to ma znaczyć…? – auto zatrzymywało się – Drizzt, co jest grane?
(Drizzt) – Nie mam pojęcia. Ujechaliśmy ledwo pół miasta i… Nie wierzę w to…
(Seven) – Słyszycie? – dźwięk kapania – To chyba pod nami.
(Drizzt) – Cholera… - wyskoczył z auta – Cholera jasna… - spojrzał pod spód – Przewód paliwowy, niech mnie…  Ktoś ma jakąś szmatę, trzeba to zatkać, bo inaczej nie dojdziemy do wieczora…
(Iza) – Może być frotka do włosów?
(Drizzt) – Pewnie, ale… Trzeba coś na to dać…
(Croft) – Nikt nic nie ma? No to, Jukas, wyjdź z auta.
(Jukas) – Co chcesz zrobić?
(Croft) – Nasikać do środka, geniuszu. Pomyśl przez chwilę. Wyjdziesz czy mam pomóc?
(Jukas) – Nie gorączkuj się – wyszedł – Długo jeszcze?
(Croft) – Dajcie mi chwilę.
(Drizzt) – Iza, mogłabyś…?
(Iza) – zdjęła frotkę – Mam nadzieję, że się nada.
(Drizzt) – Niestety nie będę miał jak zwrócić.
(Iza) – Zawadzała i tak. Zmienię na trochę fryzurę.
(Croft) – Bierz i zatkaj ubytek – rzuciła majtkami – Będę musiała obyć się na razie bez bielizny, ale czego się nie robi dla dobra ogółu.
(Drizzt) – Hmm… - uszczelnił wyciek – zacisnął frotką – Wygląda dobrze… Sprawdźmy to – rozsiadł się – Lecimy z tym! – przekręcił kluczyk – Nie wierzę… - przekręcił ponownie – Dławi się, ale nie wiem czym…
(Seven) – Może jeszcze raz?
(Drizzt) – Nic tylko… - uderzając w kierownice – Przez całe życie przestrzegałem… Cholernych zasad… Wszystko co robiłem, to dla innych, nie myśląc o samym sobie… Ciągle robiłem to co inni chcieli, więc choć raz… Choć raz, do chuja… Obudź się ty zjebana popierdolona maszyno… Obudź się, kurwa i wydostań nas stąd… Dalej…! – przekręcając kluczyk – Dalej…!
(Croft) – zawód – Szlag… - usłyszała ryk silnika – Ja śnie?
(Drizzt) – uśmiechnął się – Heh…
(Jukas) – No nieźle, Drizzt. Spodobały się jej twoje bluzgi.
(Seven) – Najwyraźniej.
(Croft) – Jukas, ani się waż. Ja wszystko widzę.
(Jukas) – Przecież niczego nie próbowałem.
(Croft) – Przestań wykorzystywać sytuację, bo zaraz ja wezmę twoje, a ty zostaniesz gołodupcem.
(Aneta) – cichy śmiech
(Jukas) – To nie jest zabawne. Zresztą, już zapadła cisza.
Warszawa jest miastem w centralnej Polsce, od 1596 r. stolicą Polski, a także ważnym ośrodkiem naukowym, kulturalnym, politycznym oraz gospodarczym.
Siedziba władz państwowych, przedstawicielstw dyplomatycznych innych państw, organizacji o zasięgu ogólnokrajowym.
Turyści chętnie odwiedzali m.in. Stare Miasto i Nowe Miasto, Trakt Królewski, biegnący od Zamku Królewskiego, przez Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat i Al. Ujazdowskie w kierunku Wilanowa, zabytkowy cmentarz - Powązki.
Przez cały rok w mieście odbywały się imprezy, które uatrakcyjniały nawet najkrótszy pobyt w stolicy, np. targi, koncerty, wystawy.
Przełom wieku XIII i XIV (dokładna data nie jest znana) to czasy lokacji miasta na prawach chełmińskich i może być uznany za zamknięcie pradziejowego i wczesnodziejowego etapu dziejów Warszawy. Gdy w roku 1321 wzmiankowany jest po raz pierwszy kasztelan warszawski, miasto znajdowało się na terenie dzisiejszego Starego Miasta.
Już przed rokiem 1596 Warszawa zaczęła zmieniać się w miasto rezydencjonalne, zaś proces ten w pierwszej połowie XVII wieku uległ znacznemu przyspieszeniu.
Dawne podwarszawskie wsie (Praga, Skaryszew, Grochów) zamieniały się w miasteczka; w XVII wieku powstawały także nowe osady, np. Leszno i Grzybów.
W latach dziewięćdziesiątych XVIII w. pojawiły się kamienice pięcio- i sześciopiętrowe; normą było wykorzystanie najmniejszych nawet działek i zagęszczanie zabudowy, co tworzyło charakterystycznie podwórka - studnie.
Skala rozwoju wymagała usprawnienia komunikacji oraz poważnych inwestycji w infrastrukturę komunalną. W 1864 roku stolica otrzymała pierwszy stały most przez Wisłę, wybudowany na wysokości Starego Miasta przez wybitnego inżyniera Stanisława Kierbedzia.
W 1866 roku otwarto pierwszą linię tramwaju konnego. Sieć tramwajowa wydłużała się powoli; przyśpieszenie nastąpiło dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Przełom przyniosła elektryfikacja, zainaugurowana w 1908 roku.
Jednym z najważniejszych czynników rozwoju był przemysł. Nadal nastawiony w znaczniej mierze na rynki rosyjskie, od lat siedemdziesiątych przeżywał przewrót przemysłowy i procesy koncentracji.
Wybuch pierwszej wojny światowej przyjęła Warszawa dość spokojnie. Mobilizacja została ogłoszona 31 lipca 1914 roku, a 1 sierpnia Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji.
W pierwszym roku wojny nie było widać jeszcze rażących zmian. Ludzie posiadali przedwojenne zapasy ubrań, żywność była dostarczana regularnie. Jednak już wtedy zaczęły się kłopoty z opałem i ograniczenia w dopływie prądu.
Po wejściu Niemców wiele się zmieniło. Znikły rosyjskie napisy na szyldach, pozmieniano nazwy ulic. Pojawiło się natomiast sporo napisów niemieckich, głównie drogowskazów.
1 września 1939 roku o świcie na lotnisko Okęcie, budynki mieszkalne Rakowca i Koła spadły pierwsze bomby niemieckie. Tego dnia dwukrotnie jeszcze ogłaszano alarmy lotnicze, co później stało się codziennością warszawskiego września, bombardowania zaś oraz ostrzał artyleryjski nękały mieszkańców stolicy, niosąc śmierć i coraz większe zniszczenia.
W pierwszych dniach wojny życie miasta pomimo bombardowań toczyło się w miarę normalnie: nie brakowało żywności, otwarte były sklepy, restauracje, kawiarnie, teatry, kina, działała komunikacja.
Po nadejściu pandemii, która w rezultacie zmieniła kraj w wielką arenę, stolica szybko traciła na mieszkańcach. Niewielka grupa osób zdążyła się ewakuować ze stolicy, uciekając w inne rejony. Co niektórzy pozostali w niej, a tyczyło się to wielkich odważnych oraz specjalistów wybitnych dziedzin. Całe miasto szybko stawało się pułapką dla zapalonych odkrywców, co zwykle kończyło się ugryzieniem, a potem zasileniem nieumarłej armii.
W pewnym momencie rząd zdecydował zburzyć najwyższy wieżowiec, odgradzając przy tym połowę miasta. Podjęto tą decyzję z powodu usilnych badań nad lekiem na zarazę oraz zmniejszoną ilość ludzi gotowych patrolować tak ogromny obszar. Ludzie obudowali się granicznym murem trzymetrowym z elektrycznym pastuchem. Dzięki niektórym Strefa zyskała również prąd oraz ciepłą wodę. Progresem, lecz nie sukcesem było to, że pracowano nad przywróceniem sieci komunikacyjnej, wiedząc przy tym, że nie działałoby to jak dawniej, lecz jak dotąd plan nie został ukończony.
Mimo samego podziału, Strefa miała tereny równe całego Płocka, a sojusznicy domniemani byli poszukiwani ze względu na możliwy handel, zasiedlenie oraz operacje rządowe. Prócz samej stolicy, rząd próbował połączyć w pewien sposób grupy, a przynajmniej tak mówiono ludziom.  Na oku było pięć większych grup, działających w Okręgu Mazowieckim.
Rozjemcy, którzy byli najliczniejszą grupą z główną siedzibą w Sierpcowym skansenie oraz przy terenach kościoła Matki Boskiej Fatimskiej. Wielu wiedziało, że mieć ich za sojusznika, to niemal jak zapewnienie sobie immunitetu.
Stalkerzy, którzy nie grzeszyli ilością ludzi, a za to niektórzy koczowali w pierwszej długości Wisły (Gniew, Świecie, Ciechocinek),  z główną siedzibą w leśnej Nowej Wsi niedaleko Włocławka.
Dywizjon, mający niewielką ilość ludzi, lecz za to teren działał na korzyść, a kilku członków miało wyuczone cechy, których stolica poszukiwała. Skromnie grupa zajmowała fragment Podolszyc południowych wraz z niewielkim budynkiem robiącym za strażnice na Międzytorzu w Płocku.
Ninja Tanto, którzy praktycznie są najbardziej tajemniczą grupą, mało udzielającą się w konflikty innych grup, chyba, że dotyczą ich osobiście. Obserwacje mogły jedynie dowieść, że wbrew nazwie, członkowie zgrupowania nie noszą strojów ninja, a preferują się w feudalnej broni. Dron obserwacyjny dostrzegł, że bardzo dobrze radzą sobie z przemieszczaniem się, a sam parkour nie stanowi dla nich większego problemu. Ciężko określić na mapie dokładne współrzędne ich małej osady, lecz można przewidywać, że to okolice lasu za Glinojeckiem.
Husaria działająca na terenie Sochaczewa była bardziej organizacją niż grupą. Byli prostymi najemnikami i głównie za zapłatę pomagali ludziom w ich problemach, a także mogli być poniektórzy członkowie wykupywani na jakiś czas dla ochrony innej grupy. Przyjmowali zapłatę w formie zapasów, a jak tyczyło się to kobiet, potrafili pójść na ugodę w inny sposób.
Godzinę później, przed Strefą Warszawską
Tymczasem ekipa dojechała na miejsce, aż pod sam wjazd do Strefy. Po lewej stronie widniała tablica, że teren należy do organu rządzącego, a wstęp jest wzbroniony dla osób niepowołanych z zewnątrz. Były też inne mniej wyraźne napisy, które groziły aresztowaniem, bądź torturami, jeśli ktoś będzie się tu zbyt długo kręcił. Pośród wystających cegieł, widać było małą półkę z niewielkim otworem. Tym zajął się Drizzt, wyjmując swój identyfikator z kieszeni, wsuwając delikatnie w otwór. Wjazd do Strefy stanął otworem, a jeep mógł spokojnie wjechać do środka, a od razu po wjechaniu, brama zaczynała się powoli zamykać. Pierwszy raz zobaczyli ogrom cywilizacji od dawna i piękny skąpany w śnieżną pierzynę warszawski Żoliborz.
(Drizzt) – westchnął – Żeśmy wrócili…
(Croft) – Nie ma to jak stare śmiecie – bez entuzjazmu – Idź do Ogra i zmywamy się niedługo.
(Jukas) – Nie tak głośno, ktoś do nas idzie… Ten człek, czemu akurat on…
(Yeowza) – Drizzt…
(Croft) – Akurat musieliśmy na siebie wpaść.
(Yeowza) – Wróciliście, ale… Nie ma Tuska z wami… Za to sprowadzacie obcych. Mam o tym donieść?
(Croft) – Zdarzył się pewien wypadek, ale to nie z tobą o tym rozmawiać.
(Drizzt) – Ci tutaj nie są obcy, inaczej bym ich tu nie wpuścił. Nawiązaliśmy rozmowę.
(Yeowza) – Hmm, na serio? A kim są?
(Mathias) – Dywizjon, psze pana.
(Yeowza) – Wow… Ależ żeś mnie przestraszył. Nie jestem tak stary byś mi panował tutaj. Jestem Yeowza, jeden z obywatelskiej sieci obserwatorów ulic.
(Iza) – Miło poznać.
(Yeowza) – Dywizjon? Coś na dłużej czy chcielibyście się rozejrzeć?
(Drizzt) – Potrzebują zapasów, a my im zapewnimy. Handel wymienny urządzimy, ale najpierw… Muszę iść do biura.
(Yeowza) – Powinni pójść razem z tobą, moim zdaniem. Bez zgody Ogra nie możesz decydować co mogą robić goście. Zawaliłeś z jednym, a teraz popełniasz kolejny błąd.
(Seven) – Poradzimy sobie.
(Drizzt) – Powiem wszystko bez ich udziału. Nie ma problemu. Myślę, Yeowza, że możesz sobie iść.
(Croft) – Tak, lepiej sobie pójdź.
(Yeowza) – Jak tylko do nas dołączycie, to rozważcie z pewną ekipą ruszyć na jedno z gniazd. To znaczy, taki jeden wieżowiec po drugiej stronie, za tym drugim wieżowcem…
(Drizzt) – Że wzięli ciebie do tej ekipy, gratuluję, a teraz ulotnij się.
(Yeowza) – Widzimy się potem, na razie wszystkim – odszedł
(Drizzt) - Witajcie w Strefie, przyjaciele. Stolica ostoi, jeden z ostatnich większych bastionów w kraju, a na dodatek jedyna siedziba tych, którzy opracowują lek na zarazę. Znajcie swoje granice i nie wyrywajcie się. Jeśli to miejsce upadnie, nasza rasa będzie skazana na unicestwienie... Dlatego utrzymujemy dostęp do stolicy w jak największym porządku. Poczekajcie tutaj, a ja rozmówię się z moim byłym zleceniodawcą i powiem, co stało się na Radziwiu... Proszę, nie odchodźcie nigdzie, dzięki...
(Mathias) – Jak sobie życzysz.
(Drizzt) – Croft, Jukas… Chodźcie, musicie być ze mną.
(Jukas) – Tylko nie naróbcie wokół siebie zamieszania.
(Croft) – Wrócimy za niedługo. A jeśli tak znuży was czekanie, to jeden ze sklepów jest niedaleko. Poznacie po szyldzie w kształcie orła.
(Aneta) – Skorzystamy na pewno.
(Drizzt) – Więc tam się spotkamy – wchodząc
(Seven) – To idzie nam się udać na stragan… Chodźmy w takim razie.
(Mathias) – Muszę coś jeszcze sprawdzić. Dogonię was.
(Aneta) – Tylko nie zrób czegoś głupiego. Nie jesteśmy u siebie.
(Adam) – Nas tutaj nie powinno oficjalnie być.
(Mathias)  - Postaram się, idźcie.
(Seven) – Zgoda, to dołączysz do nas.
5 minut później, Biuro rekrutacyjne
Udało się Mathiasowi przeniknąć do wnętrza biura, omijając przy tym obstawę przy wejściu. Budynek w środku był niczym innym jak jednopiętrowym podniszczonym apartamentem. Nad sobą słyszał różne szmery, więc postanowił iść w tym kierunku. Przy wchodzeniu po schodach usłyszał jak ktoś łapie za klamkę, toteż czym prędzej znalazł się za jedną ze ścian, obserwując co dalej. Chwilę potem wyszła rozgoryczona z pokoju Croft, co chwilę pod nosem mamrocząc słowo „kurwa”, a za nią wybiegł Jukas. Został w środku tylko Drizzt z jego przełożonym. Mathias nadstawił delikatnie ucha, wyostrzył zmysły i słuchał.
(Ogr) – Po prostu spieprzyliście sprawę, Drizzt, rozumiecie?
(Drizzt) – Nie obwiniaj reszty, bo ja też tam byłem. Zginęła osoba i tak mało ważna. Dlaczego akurat się przejmować nim, skoro nic nie znaczył dla Strefy. Wysyłając go z nami to Ty, kapitanie, popełniłeś błąd. Powinieneś teraz sam siebie zdymisjonować.
(Ogr) – Nie zapominaj, kto dał ci szansę. Dostałeś ode mnie drużynę, przydział oraz w miarę godne życie. Nie powiedziałeś do tej pory, jak to się stało. Wersja z zombie mnie nie przekonuje. Ponieważ raczej sami go nie puściliście bez ochrony. Więc jak to było?
(Drizzt) – Napadła nas inna grupa, wtedy gdy próbowaliśmy odebrać ładunek.
(Ogr) – wstał – Jaki kurwa ładunek, Drizzt? Ktoś wam kazał latać za skrzynkami? Jaki był priorytet?
(Drizzt) – Zwerbować ludzi dla naszej społeczności.
(Ogr) – Dokładnie, a co wy zrobiliście? Nie dociera do zakutych pał, że zrzuty zwracają uwagę innych? Nie pomyśleliście, że ktoś nie jest tak ślepy jak wy i spróbuje do nich dotrzeć… 
(Drizzt) – Rzeczy wymknęły się spod kontroli, ale ukaż mnie, a Croft z Jukasem zostaw w spokoju.
(Ogr) – Wieść o śmierci Tuska nie przyniesie nic dobrego. Też nie lubiłem tej jego mordy, ale był ważnym targetem. Belweder już będzie kipił zaraz kto to spowodował… Możesz jednak uratować częściowo swoją godność, jak powiesz kto go naprawdę zabił. Muszę to mieć w raporcie.
(Drizzt) – Rozjemcy, jakiś czas temu. Nie mogliśmy nic zrobić.
(Ogr) – Mogliście, gdybyście odpuścili sobie zrzut.. Teraz macie swój zrzut i krew na rękach. Jak się czujesz z tym?
(Drizzt) – Chciałem powiedzieć, że odchodzimy.
(Ogr) – W jakim sensie?
(Drizzt) – Mamy lepsze miejsce, gdzie możemy bardziej pomóc.
(Ogr) – Po co chcecie uciekać? Nie jest tutaj dobrze? Nic wam nie grozi.
(Drizzt) – Ponieważ obaj wiemy, co postanowisz. Nie zabiłeś mnie jeszcze, więc chcesz złożyć mi propozycję.
(Ogr) – Nie ja będę twoim katem. Możesz nim być sam, gdybyś był chętny do operacji. Yeowzę na pewno  napotkałeś przed wejściem, mógłby pomóc z wysadzeniem.
(Drizzt) – Nie będę wysadzał żadnego cholernego budynku. Po prostu… Odchodzimy.
(Ogr) – Wiesz, że mogę cię puścić. Nie zamierzam uszkadzać twoich kończyn, ale powinieneś przejąć karę na siebie i swoje odsiedzieć.
(Drizzt) – Zrzekam się swoich praw tutaj – wyjął kartę kapitana – Już nie jestem członkiem tej społeczności…
(Ogr) – Nie możesz… - przygotował nóż
(Drizzt) – wycofując się – Nie masz nade mną władzy, już nie.
(Ogr) – Ty dzieciaku… - gotowy do ataku – zamroczony – Co to za sztuczki…?
(Mathias) – nóż przy nożu – Cios w plecy, hmm?
(Drizzt) – odwrócił się – Mathias…
(Ogr) – Kim jesteś, co? Jak się tu dostałeś…?
(Mathias) – Wszedłem po schodach, mijając ochronę.
(Ogr) – Zwolnię tych imbecyli…
(Drizzt) – Chciałem przedstawić, Mathias Nosarensky, przywódca Dywizjonu.
(Ogr) – Ten, który… - przełknął ślinę – Oczyścił Płock z trupów w miesiąc..? Słyszałem, że… Szukasz sojuszników.
(Mathias) – Nie jesteśmy zainteresowani – schował nóż – A teraz dasz im odejść. Idą ze mną.
(Drizzt) – Przy okazji odbierzemy część zapasów.
(Ogr) – Myślisz, że skoro jesteś mocny i masz twardą grupę, to możesz przychodzić sobie do innych i podbierać im ludzi?
(Mathias) – Powołuję się na prawo werbunku. Jeśli chcemy przetrwać, musimy sobie pomagać.
(Ogr) – Zgoda, chcecie to możecie spieprzyć, ale jedno… Znasz dobrze Rozjemców, prawda?
(Mathias) – Po czym dostrzegłeś?
(Ogr) – Wystają ci papierosy z kieszeni, a tak się składa, że tylko takie eksportowaliśmy im. A skoro nie jesteś z nimi, a masz ich własność, to musisz się dobrze znać z nimi.
(Drizzt) – Panuje handel wymienny. A ty powinieneś się zainteresować nimi, bo to Oni są winni zabójstwa.
(Ogr) – Mówicie, że… Rozjemcy… Może faktycznie, będę musiał się z tym drabem Igorem rozmówić jakoś… Moment, macie z nim styczność, więc może umówicie nas?
(Mathias) – Wysługujesz się ludźmi, ale mną nie będziesz, Drizzt, spadamy stąd.
(Ogr) – Dotrę do nich sam, ale jak myślisz, Drizzt, że wrócicie potem tutaj z płaczem, to się mylicie.
(Drizzt) – Najlepiej sam ubierz pas i wysadź się w tamtym wieżowcu, to zrobisz krajowi wielką przysługę – wytrącając nóż – A teraz słuchaj, wyjdziemy stąd, a Ty nas nie będziesz zatrzymywał… - pchnął Ogra w fotel – A jeśli spróbujesz, spróbujemy my was zaskoczyć w inny sposób… - wbił nóż w biurko
(Mathias) – Miło było poznać.
(Ogr) – Odejdźcie stąd, nim się wkurzę bardziej. Bardziej pasujecie pod Stalkerów niż Rozjemców, trudno wredny charakter i brutalna perswazja jak znalazł…
(Drizzt) – A w sprawie sojuszu, odezwę się niedługo.
(Ogr) – Goń się nim zmienię zdanie, a was obu każe rozstrzelać…!
10 minut później, Targ na Żoliborzu
(Dziewczynka) – Proszę, nie zabierajcie nam tego… - płacząc – Proszę…
(Drizzt) – Cu się wyprawia?
(Matka) – To nasze ostatnie rzeczy. Nie możecie nam tego zabrać, zlitujcie się…
(Aneta) – Potrzebujemy tego, bo to po to przyjechaliśmy. Mamy coś na wymianę. Może nie jest to coś tak przydatnego, ale…
(Mathias) – przykucnął – Hej, jak się nazywasz? – do dziewczynki
(Dziewczynka) – Natalka, proszę pana…
(Mathias) – Jestem Mathias. Miło mi Cię poznać – dłoń do żółwika
(Dziewczynka) – Nie zrobisz nam krzywdy? Masz duży miecz i straszną twarz…
(Drizzt) – Oni tego potrzebują.
(Adam) – To co będzie? Bierzemy to?
(Mathias) – Nie weźmiemy nic.
(Seven) – Skądś trzeba wziąć zapasy. Sami wykitujemy bez nich.
(Matka) – Tam za rogiem jest stary magazyn. Nikt go nie używa, a czasem ludzie znoszą różne rzeczy. Może coś dla was się znajdzie.
(Iza) – Także, co? Czekamy na coś?
(Mathias) – Możemy się przyjrzeć temu.
(Matka) – Dzięki wam. Nie wiedzie się tutaj zbyt dobrze, a córka… Musi brać zastrzyki z insuliny. Nie grozi nam nic, wszędzie są ludzie, ale lekarstwa dla Natalki się skończą niedługo. Martwię się nią bardziej niż o siebie…
(Drizzt) – Wieżowiec drugi ma runąć, wtedy może odblokuje się kolejna część miasta. Są tam apteki, szpitale… Musi coś być.
(Mathias) – Chciałbym pomóc, choć nie wiem jak.
(Matka) – Wy sobie pójdziecie, a my dalej będziemy tu trwać. Nie przejmuj się. Jestem dumna, że tacy jak Wy walczą dla kraju i chcą jego dobra.
(Seven) – szeptem – Moglibyśmy ją zabrać.
(Iza) – Nie martwię się o miejsce ale co z racjami żywnościowymi. Jak chodzi o dziecko, woda nam się prędzej skończy.
(Drizzt) – Skoczmy po zapasy, zgoda?
(Mathias) – Przygotuj rzeczy. Zaraz dojdziemy – machnął ręką
(Seven) – podała plecak – Weźcie go. Przyda się wam bardziej.
(Iza) – Czemu to robisz?
(Seven) – Potrzebują mnie tutaj.
(Mathias) – Tak nagle?
(Seven) – Gdybyś widział teraz swój wyraz twarzy. Niektórzy tutaj potrzebują wsparcia.
(Aneta) – Czyli nie wrócisz z nami.
(Seven) – Nie rozstaję się z wami na zawsze, ale póki będzie się źle działo, muszę tu zostać.
(Mathias) – Trzymaj się, Seven.
(Seven) – Trzymajcie się, wszyscy – kuksaniec w jego klatkę – Wrócę któregoś dnia na pewno. Jeszcze o mnie usłyszycie – odchodząc – Dobrze lub źle.
(Iza) – wyrywając plecak – Seven! – rzuciła
(Seven) – Hmm?  - złapała
(Iza) – Przyda ci się jeszcze.
(Seven) – ręka w górze – Na razie!
(Adam) – Co powie się reszcie?
(Mathias) – Prawdę – klepnął go w ramię – Pomóżmy Drizztowi – pobiegł
W pozostawionych pudłach wewnątrz znaleziono niewiele zapasów. Zaledwie kilka butelek wody, dwie konserwy, pięć bochenków chleba, tuzin zupek amino, słój miodu, parówki długie oraz kilogram jabłek, w tym jedno zielone. Jeśli chodziło o amunicję, tylko dwa pudełka śrutu, małe opakowanie magnum oraz kilka toreb z różnymi kalibrami dla karabinów szturmowych czy snajperskich. Z lekarstw tylko bandaże były zdatne do zabrania, kilka fiolek z wodą utlenioną oraz skrzynka z kostkami lodu. Nie było tego tak wiele jak oczekiwano, lecz dla Dywizjonu zawsze to na plus. Wychodząc z opuszczonego magazynu, Mathias wyciągnął jedyne zielone jabłko i rzucił dziewczynce, którą widział wcześniej, a odchodząc, widział w cieniu jednego z domu Seven, która pogodziła się z jej prywatną misją. Obecni tutaj nie wiedzieli czemu akurat teraz obudziły się w niej instynkty, ale pogodzono się również z jej inicjatywą. Zostawili za sobą gościnny Żoliborz, krocząc z pełnymi plecakami w kierunku wyjścia, gdzie zaparkowany był jeep. Mathias spod poważnej miny potrafił ukazać uśmiech, choć prawie tego nie okazywał przez wilczy wirus, który wewnątrz niego żył. Wiedział, że to nie pomożemy mu w przyszłych starciach, gdyby Rozjemcy rzucili się im do gardeł za zabicie Igora, Strefa za grożenie jednemu z postawionych, Stalkerzy za stratę trzech najważniejszych członków lub inne grupy, które istniały, miały być pozyskane, a nie wiedział Dywizjon o ich istnieniu.
Raz atakują jedni, innego razu drudzy. Co jakiś czas spychają agresje tak, że spoza czarnej rozpaczy przebłyskuje normalny świat. Prawie na wyciągnięcie ręki. Wojna jest obecnym światem, a świat jest wojną. Ale za każdym celownikiem kryje się człowiek, choć czasem ktoś gorszy. Ludzie płonnych nadziei, ludzie honoru i zbrodniarze. Przyszli bohaterowie legend, skazani na zapomnienie. Rycerze niebios, duchy pustyni i szczury w błocie. Takie są obecne historie.  Pewnego dnia to wszystko się zakończy. Ktoś zwycięży w wojnie, która zakończy wszystkie inne wojny. Broń zardzewieje, trwa odrośnie, truposze nie wstaną  i nic po tym wszystkim się nie ostanie. Ziemia uleczy wszystkie rany, tak jak to robiła zawsze. Ocalałych tych czasów wtedy dawno nie będzie, lecz społeczeństwo może nie zapomni o nich. Jeśli historia zapamięta choć jednego z tysiąca, nawet złego, to pamięć o bojownikach nie pogrąży się w mrokach zapomnienia. O ludzkich ideałach, zmaganiach i śmierci. Gdy wreszcie ktoś już wygra tę wojnę, ludzie nie zapomną. Ale zanim ten czas nadejdzie, ludzkość  nie podda się, spoglądając śmierci w oczy. Będzie wciąż walczyć.

Offline

 

#2 2016-12-24 00:08:38

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 32 - Jesteśmy rodziną

(Mathias) – w myślach – Będzie wciąż walczyć… - pociągnięty za kurtkę – Hmm?
(Dziewczynka) – Proszę, nie odchodźcie tak szybko… - pokazała psa – Weźcie ze sobą Kapsla. Tutaj go uśpią, bo mama jest na niego uczulona, a ja…  Nie dam już rady się nim zaopiekować, bawić się z nim… Nie chcę by go spotkało coś złego w tym miejscu – oczy we łzach – Kapselku… - przytuliła
(Drizzt) – Pakujemy się zaraz, Mathias, idziesz?
(Iza) – zobaczyła psa –Jaki słodziak. To twój piesek? – z uśmiechem – Jak się wabi?
(Dziewczynka) – Kapsel, i to najlepszy pies na świecie. Uratował mnie, gdy źli ludzie próbowali nas okraść. To dzielny pies.
(Iza) – A my… Chcemy go wziąć?
(Dziewczynka) – Tutaj nie da sobie rady. Mogą mu zrobić kuku, a nie chcę tego… Mama mówiła, że jesteście dobrzy, a skoro mama tak mówi, to musi to być prawda.
(Iza) – Twoja mama to mądra kobieta.
(Dziewczynka) – Kapsel nam pomagał, a teraz ja go zastąpię. Teraz Kapsel będzie wam pomagał.
(Mathias) – To wielka odpowiedzialność, że…
(Dziewczynka) – przerwała – Na pewno się bardziej nim zaopiekujecie niż my. Mama powiedziała, a ja jej wierzę, że nie jesteście źli… Proszę – podając smycz – Weźcie go i stwórzcie mu dobry dom.
(Mathias) – smycz w dłoni – Zgoda, weźmiemy go.
(Dziewczynka) – Na razie Kapselku – pomachała
(Iza) – pogłaskała – Hej, ja jestem Iza, tutaj jest Mathias, twoi nowi właściciele.
(Mathias) – westchnął – Wracajmy do Domu, Iza – dłoń na jej ramieniu
(Iza) – Uważaj, bo… - pies wyrwał się – No właśnie.
(Drizzt) – Hę? – pies wskoczył na tył auta – What the…
(Iza) – To kwestie zaaklimatyzowania mamy z głowy.
(Mathias) – dmuchnął parą – Aż szkoda, że się go pozbywają. Mógłby jeszcze się wiele razy sprawdzić.
(Iza) – Zawsze chciałam mieć psa. Zwykle przelotne się zdarzały, a teraz prawie pełny obrazek mamy.
(Mathias) – Nie wiem czy mam rękę do zwierząt.
(Iza) – Masz, jestem tego pewna. Skoro dajesz radę z dwoma wilkami, to z taką mordką tym bardziej.
(Mathias) – Potrafisz tak, hmm… Natchnąć złudnym optymizmem – spoglądał na wieżowiec w oddali – Gdy tylko uporządkujemy sprawy, wrócimy tutaj. Obawiam się, że przy inwazji równej Północy, oni po prostu będą ginąć po kolei. Możliwe w końcu otrzymają to czego oni pragną, a my oczekujemy.
(Iza) – Zaraz zacznie… A nie mówiłam – szczekanie psa – Musimy się zbierać.
(Yuncia) – Hej, wy tam… Zatrzymajcie się!
(Mathias) – do siebie – Drizzt! Odpalaj! – na speedzie
(Drizzt) – No dobra… - przekręcił kluczyk w stacyjce
(Mathias) – Muszę… Zdążyć…  - wbiegając po schodach
(Drizzt) – Mam jechać?
(Iza) – Jedź, nie oglądaj się za siebie, tylko jedź.
(Yuncia) – Gnoje… - wycelowała z SVD – Zatrzymaj się! Mam tylko kilka pytań!
(Mathias) – Jeszcze tylko trochę… - przeskok na belkę – Jeszcze tylko trochę…
(Yuncia) – do mikrofonu – Problem przy wejściu 3B… - strzeliła
(Mathias) – ryzykowne uniki w biegu – Damn…
(Yuncia) – Mothafucka…
(Mathias) – skok – Jeszcze tylko trochę… - wystrzelił łańcuch
(Iza) – złapała przez rękawice
(Mathias) – wpadł na Izę
(Drizzt) – Było małe łubudu, to ty, Mathias?
(Mathias) – blisko twarzy Izy – Wybacz…
(Iza) – Nic nie szkodzi – półszeptem
(Drizzt) – splunął za szybą – To na szczęście, by nas nie zostawiło na środku pustkowia.
(Yuncia) – do mikrofon – Delegacja z zewnątrz uciekła, ale… Moment, że co? Że ja mam mikro z biedronki? Nie będę się drzeć, bo trupy się zlezą, a zresztą… Pójdę powiedzieć ci to osobiście, Yeo…
Godzinę później, Dywizjon
Dla grupy był to mały sukces, ponieważ zyskali nie tylko część nowych zapasów, a również nowego czworonożnego żółtego szczeniaka rasy labrador o imieniu Kapsel. Zebrane rzeczy od razu zostały podzielone po ludziach, a reszta wylądowała w piwnicy, gdzie tego znajdował się magazyn. Pies przeniósł się do mieszkania, w którym urzędował Mathias razem z Izą, a dokładniej był to pokój dziadka z wygodną kanapą, gdzie mogła spokojnie psina wypoczywać. Chcąc lub nie, Kapsel stał się członkiem Dywizjonu, a z czasem mógł bardzo się przysłużyć wszystkim, gdy tylko trochę podrośnie. Jednakże z decyzji Seven nie były zadowolone jej przyjaciółki, Paulina oraz Mariola. Zdecydowały, że jak się sytuacja uspokoi, to planują ją odwiedzić i być łączniczkami między Strefą, a Dywizjonem, gdyż ich udział po odbiciu Płocka był niewielki, a społeczność ledwo zauważała ich obecność. Podobnie było z Michałem, Dagmarą lub Karoliną. Oni natomiast mieli pomagać w miarę możliwości Ignacemu czy Beacie. Była także druga strona medalu. Marcin przeprowadził własne śledztwo i doszedł do tego, że Patryk z Norbertem nie ugrzęźli ot tak w błocie. Wyciągnął ciała i to co zobaczył, zamroczyło go doszczętnie. Patryk miał odciętą lewą dłoń przy nadgarstku, a zakrwawiony nóż znajdował się w kieszeni Norberta. Z kolei on miał ugryzienie na prawej łydce. Wyglądało na to, że przyjaciele wzajemnie chcieli sobie amputować skażone kończyny, lecz zabieg udał się tylko w połowie. Prawdopodobnie umarli z wyziębienia i wykrwawienia, a nóż miał inną rękojeść niż Marcin pamiętał, że ktoś od niego posiadał. Poszedł tropem komu brakuje noże i tym śladem znalazł winnego tragedii. Był nim Jukas. Gdy tylko jeep powrócił ze Strefy, Marcin wziął sprawy w swoje ręce. Postawił Jukasa w ogniu krzyżowych pytań, a po drobnej wymianie ciosów, winowajca otrzymałby cios finalny prosto w głowę, lecz zblokował go swoją lewą dłonią, a w rezultacie spowodował tym jej stratę aż prawie do łokcia. Marcin użył do tego dłuższego noża, którego wydobył z błota, a jednocześnie był to porzucony oręż Jukasa. Na interwencję było za późno, bo wszystko działo się zbyt szybko. Ranny został opatrzony, a jego życiu już nic nie zagraża. Jednakże zgodnie z umową, Drizzt, Jukas i Croft spakowali potrzebne rzeczy i udali się na piechotę w kierunku Fundacji, gdzie mieli założyć obserwatorium. Marcin po incydencie pozostał w pokoju z Weroniką, a Joanny jak nie było, tak nie było. Iza w międzyczasie miała dla Mathiasa niespodziankę, a przy wspólnym jedzeniu stwierdziła, że to jest najodpowiedniejszy moment na taką rozmowę.
(Iza) – Smakuje Ci?
(Mathias) – jedząc zupę – Pierwsza torebkowa od dawna… Hmm… Nic a nic smaku nie straciła.
(Iza) – Chciałam o czymś pomówić.
(Mathias) – To może zaczekać chwilę? Chyba, że świat się zawali od tego jak przedłużę to.
(Iza) – Nie – z uśmiechem – Oczywiście, że nie.
(Mathias) – Moment – pijąc z miski – Aaaaach, daje to kopa.
(Iza) – Pomówmy Mathias – dotykając jego dłoni – Porozmawiajmy o Nas.
(Mathias) – Mam się bać?
(Iza) – Wręcz przeciwnie. Pomyślałam, że lepszego momentu nie będzie. Dima akurat wrócił, to myślałam o tym coraz bardziej. Chciałabym spytać co o tym sądzisz. Co sądzisz o tym, by wziąć ślub. Przypieczętować to wszystko.
(Mathias) – Nie powiem, zaskoczyłaś mnie trochę. Poniekąd też myślałem o tym, ale czy to aby nie za wcześnie.
(Iza) – Nie widzę lepszego momentu. Chciałabym poczekać na sam koniec, by na spokojnie wszystko zorganizować, ale nie mamy na to czasu. Nikt nie wie co nastąpi jutro lub za kilka lat. Chcę mieć świadomość, że Ty – dotknęła jego policzka – Jesteś moim mężem, a Ja… - pocałowała delikatnie – Twoją żoną.
(Mathias) – Teraz rozumiem – dłonie splecione na stole – Jak chcesz to zrobić?
(Iza) – Akurat o to się nie martw. Pamiętasz jak ostatnio poprosiłam Cię o pożyczenie ubrania? Miałeś akurat tylko kurtkę zdjętą, więc… Zabrałam ją do Joanny, a ona magicznie zajęła się resztą. Sprawdź, są w górnej lewej kieszeni.
(Mathias) – Nie mów, że… - pomacał kieszeń – Faktycznie.
(Iza) – Zobacz co jest w środku.
(Mathias) – wyjął torebkę – To są…
(Iza) – Naręczny dowód, że tak powiem naszego powiązania. Specjalnie tam ukryłam, bo rzadko do tej kieszeni zaglądałeś. A skoro rzadko, to wiadome, że byś nie zgubił za szybko.
(Mathias) – Zajmę się zmywaniem i…
(Iza) – Ja to zrobię, a Ty powiadom Dimę, że jego przeszłość go dopadła.
(Mathias) – Mogę Ci pomóc, to wszystko nie ucieknie.
(Iza) – opryskała podstępem wodą – Dam temu radę, leć lepiej.
(Mathias) – Niedługo wrócę.
(Iza) – Dobrze.
5 godzin później, Kościół św. Krzyża, Płock
Za porozumieniem z Dimą, który zgodził się wyjątkowo zostać księdzem, uroczystość zaślubin mogła się odbyć. Z zakrystii zabrano szaty liturgiczne, białe jak śnieg, nigdy nie nałożone. Lada chwila miał nastąpić przełom kościoła chrześcijańskiego, gdzie ślubu udzieli człowiek prawosławny. Lera usadowiła się z Marcinem na balkonie koło niedziałających organów, by w razie czego zapobiec ewentualnemu zamachowi. Wspólnie łukami mieli szybko zakończyć życie domniemanych odważnych samobójców. Mimo zdarzenia ostatniego, Marcin nie stracił zaufania i dalej pełnią ważną funkcję w zespole. Osa zachowując neutralność nie angażował się zbyt mocno w konflikty, a wolał w tym momencie życia usiąść gdzieś z tyłu, gdzie mało kto zwróci na niego uwagę. Ula solidaryzując się z nim, zajęła ławkę przed nim.  Dłużsi stażem Dywizjoniści zajęli miejsca bardziej po środku przy samym ołtarzu, a z kolei byli Rozjemcy usadowieni byli przy konfesjonale po prawej stronie. Mathias stał przy ołtarzu, czekając na Izę. Wiktoria wprowadziła ją przez bramę kościoła. Idealnie prezentowała się przy swoim przyszył mężu. On w czarnym smokingu lincoln, spodniach od stromberga oraz znoszonych ojcowskich traperach croppa. Iza natomiast kroczyła w swojej białej sukni spod kolekcji igar hermiona  z dwoma kwiatami wetkniętymi we włosy w barwie biało czerwonej. Mimo swojego debiutu na tej drodze życia, utrzymywała się na szpilkach ivory od menbura. Przy ołtarzu została bezpośrednio odebrana przez Mathiasa. Spoglądali tak na siebie, dalej nie wierząc, że to się dzieje i jak teraz jedno i drugie myśli jak głupio teraz wygląda, a przeciwnie jak względem siebie mogli wyglądać. Mathias w końcu przez powagę miejsca musiał pozbyć się tymczasowo nakrycia głowy. Twarz po lewej stronie przy oku wyglądała jakby nic się nie stało, a sama powieka nie dała rady się niestety podnieść. On się tym przejmował, a Iza nie dbała o to. Liczyła się dla niej chwila, obecność przyjaciół i świadomość bycia kochaną.
(Mathias) – Wyglądam nader okropnie, nie?
(Iza) – Jesteś w sam raz. A jak suknia, nie wydaje Ci się trochę za ciasna?
(Dima) – wtrącił się – Oboje wyglądacie niemal… Idealnie – przeliterował
(Iza) – Nie zgubiłeś jej, mam nadzieję.
(Mathias) – Nie śmiałbym nawet.
(Dima) - Kochani Państwo Młodzi!
Ale nim tego dokonacie musicie się dobrze zastanowić, bo przysięga ta polega na tym, że nie musicie być nigdy rozłączeni. Czy Ty, Mathiasie Nosarenskij, bierzesz tę kobietę, Izabelę Kaczmarczyk za swą prawowitą małżonkę?
(Mathias) - Ja ...Mathias biorę Ciebie... Izabelo  za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
(Dima) - Czy Ty, Izabelo Kaczmarczyk, bierzesz tego mężczyznę, Mathiasa Nosarenskiego jako prawowitego małżonka?
(Iza) - Ja ... Izabela biorę Ciebie... Mathiasie  za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
(Dima) - Kochana Panno Młoda od dnia dzisiejszego zostaniesz żoną przyjaciela swego. Będziesz już mężatkom, a wtedy zobaczysz jak dobrze być matką. Ile to rodzice ofiarują zanim swe dzieci za młodo wychowują, ileż ta matka nocy nie przespała, zanim swą córkę czy syna wychowała, i teraz nie żal Ci matki, która Cię wychowywała? Patrz ona cała łzami się zalała, bo ty idziesz w ramiona kochanego człowieka i nikt nie wie jaki los Cię czeka. Nie wie tego ojciec, ani matka tylko jeden Bóg będzie za świadka. A ty Panie Młody w dzień swego wesela pięknej urody. Żebyś był dla niej zawsze dobry i szczery, bo już będziesz jej mężem, a nie kawalerem. I bierz dobry przykład, którzy żony mają i zawsze je Panu pod opiekę oddają. Teraz to dziękujcie rodzicom o wychowanie i proście ich o błogosławieństwo. A Wy kochani rodzice przybliżcie się do swych dzieci na których tu patrzycie, niech Wasze dłonie rodzicielskie raczą im błogosławieństwa - spojrzał w niebo - Tak, sądzę, że ich odpowiedź padła już jakiś czas temu - Panie Młody, dobądź obrączki jako dowód waszego złączenia z Panem naszym.
(Mathias) - Izabelo przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości - wsuwa obrączkę - i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
(Iza) - Mathiasie przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości - wsuwa obrączkę - i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
(Dima) - Dokonało się. Połączeni dziś młodzi świętym więzem małżeńskim, niech nic już nie rozłączy po wieki. Kroczcie swą ścieżką i cieszcie się życiem. Ogłaszam was Mężem i Żoną. Możecie się teraz pocałować - odwrócił się
(Mathias)(Iza) - jednocześnie - Kocham Cię... - pocałowali się
(Dima) - A ja w imieniu swoim życzę godnego życia, szczęścia i na koniec Żadnego już uciekania. Niech was błogosławi Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. Amen - ukłonił się
(Mathias) - Nie chcę już więcej uciekać.
(Iza) - Ani mi się śni brać nogi za pas, gdy mam tutaj rodzinę i przyjaciół.
(Dima) - Skoro już formalności mamy za sobą. Zapraszam do  Naszego mieszkania na poczęstunek, Lera zadbała o wyżywienie.
(Mathias) - Ma gadane dziewczyna.
(Dima) - Och tak, ma. Otóż to.
(Iza) - I tak Osa pewnie zabierze się pierwszy za jedzenie.
(Mathias) - uśmiech - Tak jak zawsze, Iza... Tak jak zawsze
(Osa) – Gratuluję wam, z całego serca. Wiecie, nie spodziewałem się nawet.
(Iza) – Dziękuję, że nikogo nie znokautowałeś.
(Osa) – Póki jest Dimson, pójdę się wyspowiadać. Na pewno mi to ulży – pobiegł
(Ula) – Wielki dzień, prawda? Za niedługo rzecz, która wyłączy was z funkcjonowania na jakiś czas. Jeśli chcecie, możemy zwolnić was z opijania. To przede wszystkim Wasz dzień.
(Mathias) – Przyjdziemy. Jakby nie było jesteśmy rodziną.
(Ula) – Szkoda, że Joannie nie było. Najbardziej pomogła, a jej zabrakło.
(Iza) – Za to Ty pomogłaś mi dobrać suknie.
(Mathias) – Każdy ma swój udział w tym. Dałaś z siebie wszystko.
(Ula) – Miałam nic nie mówić, ale jutro wypada wasza kolej na wacie, ale… Zważywszy na sytuację, mogę przejąć to. Kiedyś najwyżej się zrewanżujecie.
(Iza) – Kochana jesteś.
(Mariusz) – krzyknął – Marbur, jak za oknem?
(Marcin) – Teren czysty.
(Mariusz) – Proponuję się zbierać, Mathias. Póki czas.
(Mathias) – Pozwól skończyć Osie robi swoje, a potem zbieramy się.
(Iza) – Z drugiej strony, szanuję jego przekonanie, że warto rozmawiać o problemach. Z nami zbytnio nie potrafił, więc może z Bogiem pójdzie mu lepiej.
(Ula) – Ta…
(Mathias) – Pójdziemy się przebrać do pokoju obok. Są tam nasze rzeczy?
(Ula) – Osobiście je przyniosłam jeszcze przed ceremonią.
(Iza) – Trochę ryzykowałaś.
(Ula) – Nie poszło na marne – uśmiechając się – A co do tej lekcji, która nie wyszła, nie wywiniesz się. Jeszcze nie rozstrzygnęliśmy kto wygrał.
(Mathias) – Jak zniknie śnieg, wrócimy do tej rozmowy. Z całym szacunkiem.
(Ula) – Nie ma sprawy. Trzymam za słowo, a ja bardzo pamiętliwa kobieta jestem.
(Iza) – Ula nie odpuszcza, co?
(Mathias) – Jest na swój sposób odporna na krytykę. Jest niemal taka jak za pierwszym spotkaniem.
(Iza) – wchodząc do pokoju – A ja? Zmieniłam się?
(Mathias) – Wyłącznie na lepsze. To znaczy, wcześniej też byłaś dobra, ale…
(Iza) – zawiesiła się na jego szyi – No już dobrze. Wiem o co Ci chodzi. A ty nadal nie potrafisz się wysłowić i czujesz przy mnie takie słodkie zakłopotanie jak zagłębiamy się w uczucia.
(Mathias) – Jakby to ująć, jestem na swój sposób wyjątkowy.
(Iza) – Dla mnie bardziej niż dla innych – dotknęli się nosami – Heh…
(Mathias) – Ubierzmy się w coś normalnego, bo to coś blokuje mi dopływ krwi…
(Iza) – Taki współczesny odpowiednik zbroi, nieprawdaż?
(Mathias) – szarpał – Nie mogę tego zdjąć – Coś się zacięło.
(Iza)  - Pomogę Ci się z tym uporać. Tylko się nie wierć, drogi mężu.
(Mathias) – Droga żono – uśmiech pod nosem – Heh…
(Iza) – Przestań  mnie rozpraszać – śmiejąc się – Bo nigdy nie skończę.
(Mathias) – Wybacz, to dla mnie nowość. Być, hmm… Tą osobą.
(Iza) – Też jestem w pewnym sensie Tą osobą, więc witaj w klubie.
(Mathias) – Wiesz, miałaś rację.
(Iza) – Z czym mianowicie?
(Mathias) – Że jesteśmy jak z obrazka. Jesteśmy my, a dziś przygarnęliśmy tamtego psa. Prawie pełny obraz rodzinny.
(Iza) – uroniła łzę – Mathias, proszę. Nie każ mi się rozklejać w takim dniu.
(Mathias) – Właśnie w takim dniu nikt ci nie ma prawa tego zabronić. Ja również nie będę, bo patrząc na Ciebie, czuje się spełniony jak nigdy dotąd. Nikogo bardziej pewny nie byłem w swoim życiu.
(Iza) – Mathiasa, ja… - rozpinając smoking – Już Cię uwolniłam – patrząc na obrączkę – Chciałabym by moi rodzice mogli tu być przy mnie w takim dniu.
(Mathias) – Poradzimy sobie Iza, a bez twojego wsparcia, reszta obozu się powybija.
(Iza) – Bez twojego.
(Mathias) – Bez naszego, Iza, a tutaj – stuknął o jej obrączkę – Są tego trzy powody. Ty, Ja. Ty oraz Ja.
Po północy, Sala spotkań
(Osa) – Za młodych, kurwa, by żyło im się – popijając – Dostatnie, kurwa…
(Ula) – Tobie chyba wystarczy, przyjacielu – zabierając kielich
(Osa) – Oddaj mój skarb…!
(Marcin) – Było prawdopodobne, że się ujebie.
(Dima) – A wtedy nie byłoby choć śmiesznie. Dotąd nie było okazji, Dima – wyciągnął dłoń
(Marcin) – Marbur, ale większość mówi mi po imieniu, Marcin – uścisnął – Miło poznać.
(Lera) – O mnie nie miałeś jak, Lera, dawna podliderka moskiewskiej opozycji – wyciągnęła dłoń
(Marcin) – Jestem…
(Lera) – Wiem, usłyszałam przed chwilą. Wstyd trochę, że mieliśmy styczność, a nie mogliśmy pogadać. Ciekawy łuk, trzeba ci to przyznać. Choć do mojego trochę brakuje, hehe. Długo w tym siedzisz?
(Marcin) – W łucznictwie? Kilka dobrych lat po amatorsku. A co?
(Lera) – Sądzę, że moglibyśmy się wzajemnie nieco nauczyć. Sprawni ludzie to efektywni ludzie.
(Mariusz) – Ktoś ma kondomy? – wtrącił się – Koledzy, koleżanki…
(Mathias) – Raczej nie.
(Mariusz) – Osa, będziesz moją gumą. Zdejmuj skarpetę, już…!
(Osa) – Odpierdol się ode mnie.
(Dima) – Gdzie podziała się Iza?
(Mathias) – Razem z Aloną coś pichcą.
(Dima) – To był mój ostatni ślub jakiego udzieliłem. Cieszę się, że akurat padło na Was. Starałem się jak mogłem, uwierz. Nawet ktoś strzelił wam zdjęcie.
(Mathias) – Wiesz kto?
(Dima) – Ignacy, to wasz inżynier, prawda?
(Mathias) – Pójdę do niego, zaraz wrócę.
(Lera) – O ile dobrze pamiętam, jest na balkonie.
(Marcin) – Idź, Mathias, zaczekamy… No i wybacz za Jukasa. Poniosło mnie.
(Mathias) – dotknął jego ramienia – Jest ok  – spokojnym głosem - odchodząc
(Adam) – Chcesz może łyka? Mathias…? Gdzie mu tak spieszno…
(Weronika) – Uważaj… - opuściła kieliszki – No cholera… Co jest?
(Adam) – wzruszył ramionami
(Ignacy) – Pyszny poncz, doprawdy.
(Alona) – Nie to co my mieliśmy na Moskwie, ale przejdzie.
(Mathias) – Masz gdzieś zdjęcie?
(Ignacy) – Chciałem, aby to była niespodzianka… Wybacz, mogłem powiedzieć wcześniej. Nie planowałem, że tak zareagujesz.
(Mathias) – Bym ciekawy jak wyszło.
(Ignacy) – Już jej nie mam, ale pewna osoba na pewno ci fotografię odda.
(Mathias) – Jaka osoba?
(Ignacy) – Zajrzyj do drugiego salonu.
(Alona) – Do następnego, Mathias.
(Mathias) – Hmm… - wchodząc drugim wejściem – O co tu chodzi? – widząc zdjęcie na stole – To przecież… My…
(Joanna) – Pięknie razem wyglądacie.
(Mathias) – Kiedy wróciłaś?
(Joanna) – Żadnego „gdzie byłaś”, „tęskniliśmy”, „jak się czujesz”?  Załatwiłam pewną sprawę, a przy okazji, Wszystkiego najlepszego, wam obojgu.
(Mathias) – odwrócił się – Co się z tobą działo?
(Joanna) – Też powinnam się spytać, ale już doszły do mnie po części informacje.
(Mathias) – Twoje potajemne wejścia nadal mnie zadziwiają.
(Joanna) – Chciałam ci osobiście pogratulować. Przykro mi, że… - ręka za głową – Nie zdążyłam na czas, ale jak mówiłam, załatwiałam sprawę. Powinieneś go poznać – zapukała w drzwi od toalety
(Cezary) – Miło w końcu ciebie poznać, Mathias. Nie będę się powtarzał, bo twoja przyjaciółka już o tym mówiła. Przejdę więc do sedna. Możesz usiąć?
(Mathias) – Zdecydowanie postoję.
(Cezary) – A ja sobie siądę, jeśli pozwolisz – usiadł – Joanna mnie wspomogła, gdy mnie chcieli zlinczować. Niefortunnie się złożyło. Włączyła się do walki, a potem… Zaproponowali jej coś. Miała wybór. Dołączyć, a ja przeżyję lub odmówić, a wtedy bym zginął.
(Joanna) – Miałam spłacić dług, po tym jak poprzednie dowództwo umarło, a do tego wzięłam na siebie wcześniejsze układy Cezarego z Stalkerami. Zostałam mianowana na ich przywódczynie. Nie byli zadowoleni, że krótko po chęci pomocy, najważniejsze osoby poległy. Zapobiegłam  tego, co mogło się stać. Jest jeszcze coś. Jest tu ktoś, kto powinien go poznać.
(Mathias) – Czyli jest pokój.
(Cezary) – Jest, póki znów ktoś czegoś nie odpieprzy. Pozwolisz, że się na chwilę oddalę – wyszedł
(Joanna) – Nie patrz tak na mnie. Wróciłam. Do Was i do tego co wszyscy reprezentujemy.
(Mathias) – przytulił – Dobrze, że chociaż wróciłaś. Trzech ludzi nam ubyło.
(Joanna) – Słyszałam, że Seven ma być naszą wtyczką, a co się stało z pozostałą dwójką?
(Mathias) – Jukas podsycił poczucie winy Patryka i Norberta. Zostali ugryzieni, a ten dał im nóż. Wykrwawili się, a my dopiero po fakcie się dowiedzieliśmy.
(Joanna) – Marcin pewnie nie przyjął tego lekko.
(Mathias) – Nie przyjął. Odciął biedakowi rękę.
(Joanna) – To nie zazdroszczę chłopakowi. Bez oka czy ucha da się żyć, ale… Dlatego mam szacunek do Mariusza, że ciągle jakoś to znosi.
(Mathias) – Czemu chciał akurat z Marcinem gadać?
(Joanna) – Podobno się kiedyś znali.
(Mathias) – Lepiej chodźmy sprawdzić, czy do czegoś nie doszło.
(Joanna) – Sprawdźmy to, prowadź – wychodząc
(Cezary) - Kopę lat, Marburo. Miło cię znów widzieć całego, bez ugryzień, ze wszystkimi kończynami. Przed tobą stoi nowy lider tych, których chcieliśmy obalić. Nieźle, prawda? Sojusz musi trwać, by wam łbów nie urwali. A to twoja nowa zgraja, huh? Gdzie Wera, Patryś i Norbert? Chcę się z ludźmi przywitać.
(Marcin) – Nie ukrywam, że nie cieszę się z twojego zmartwychwstania. Dlaczego wróciłeś i czego ode mnie oczekujesz?
(Cezary) – Nie mnie pytaj. Rozmawiasz ze złą osobą. To o nią mi chodziło – wskazał na Joannę
(Osa) – Joaśka wróciła, o kurwa… - zataczał się – A co to za obszczymur…?
(Ula) – Zamknij się, Osa… Więc wróciłaś i… Dobrze słyszałam, że…
(Joanna) – westchnęła – Dobrze słyszeliście.
(Mariusz) – O ja pierdolę. Wiecie co to oznacza? Że mamy kolejny powód, by świętować.
(Osa) – Polej mi następnego, bo inaczej ci… Wpierdolę inwalido niedojebany!
(Mathias) – Nie mamy powodu na świętowanie. Toczy się wojna.
(Cezary) – Nie chciałem wam niszczyć atmosfery, bo widzę Marburo już chce mnie zabić wzrokiem, to… Nie wiem… Może się ulotnię.
(Marcin) – Nie chodzi o to, że mam ochotę zabić… Jedynie mnie dziwi, że tak nagle się spotykamy. Bez większej okazji, na weselu moich przyjaciół.
(Cezary) – Jednemu już pogratulowałam, ale jeszcze drugiej mogę, jeśli mam być mniej gołosłowny niż Ty – uśmiech – Gdzie jest ta niewiasta…?
(Iza) – wychodząc z tłumu – O mnie mówiłeś?
(Cezary) – Nie chcę robić za zlagowanego człeka, więc oszczędzę sobie tego by…
(Iza) – przerwała – Zamilcz choć na chwilę. Uprzejmości na potem.
(Cezary) – łokciem w Marcina – Towarzystwo idealne do niedzielnych herbatek… A wiesz co, nawet nie mam ci za złe tego, żeś mnie tam zostawił. Stare dzieje, było to nawet mi na rękę. Baaaaaaardzo długa wędrówka w pojedynkę wiele mi dała do myślenia. Wiele się dowiedziałem. Dla przykładu, że brałeś udział w akcji przeciw Rozjemcom, a do tego wciągnąłeś Veskina i jego pomagierów. Nie muszę mówić, że wiem również jaki los ich spotkał.
(Marcin) – Pamiętasz jak mówiłem tobie o zasadach? Oni wiedzieli na co się piszą.
(Cezary) – Nie jeśli chodzi o głowy. Tacy nie pchają się na pole minowe. Także tego też nie mam ci za złe, przyjacielu.
(Marcin) – Nie pamiętam akurat tego, byśmy darzyli siebie wzajemną sympatią.
(Cezary) – ponurym głosem – Czasy się zmieniają.
(Dima) – To obozowisko Dywizjonu oraz ich przyjaciół. Możesz myśleć co chcesz, ale język trzymaj między zębami, bo nie jesteś na swoim terenie.
(Lera) – Dima, nie agresją…
(Cezary) – Nie chciałem się kłócić. Zebrało mi się jedynie na wspominki. Mi zarzucacie brak kultury, a nie dostałem odpowiedzi na pierwsze pytanie. Mniejsza o tych dwóch, którzy i tak mieli głowy z kutasami pozamieniane. Jak trzyma się Weronika? Dalej ma czym oddychać?
(Weronika) – liść na twarz – Po tym oceń, Cezary.
(Cezary) – No nie powiem – dotknął twarzy – Dalej ostro walisz.
(Marcin) – Nie będziesz zaskoczony jak nie pozwolimy ci tu zostać?
(Joanna) – Możesz jechać do Sierpca. Tam jest już bezpiecznie.
(Cezary) – Tak zrobię, a gdybyście potrzebowali kogoś od modernizacji broni, zgłoście się do mnie – rzucił nadajnik – Łap, Marburo, to twoje. Dałeś mi go kiedyś a ja sobie sklonowałem. Jak będzie wam trzeba coś zmienić, połączcie się przez to. Tylko jak Marbura nie będzie, bo kurwiki w oczach już ma – psychiczny głos – Aby tylko mnie zaciukać właśnie teraz. Hehe…
(Mathias) – Wiesz gdzie są drzwi?
(Cezary) – odchodząc – I jeszcze jedno. Jak jeszcze żywisz do mnie niechęć, zabij mnie nim opuszczę obóz, zgoda? Wtedy hałas tak się nie rozniesie. Dzięki za gościnę, wiem, gdzie są drzwi – zniknął zza ścianą
(Osa) – Kto to był?
(Marcin) – Dawny znajomy, Mathias, Joanna… Możemy na stronę?
(Joanna) – Możemy pomówić przy obserwatorium.
(Mathias) – Iza…
(Iza) – Idź, nie martw się. Popilnuję tutaj reszty.
(Strateg) – A co z tym gościem?
(Marcin) – Nic mu nie zrobię, może wrócić skąd przyszedł, bo i tak nie chcę od niego pomocy – rzucił nadajnik na ziemię – Przyjaciele, zbieramy się.
(Marta) – podbiegła – Jo… Joasiu… Cieszę się, że…
(Joanna) – Niebawem wrócę i ci opowiem resztę, ale teraz… Mamy sprawę drobną do omówienia.
(Marcin) – Zwrócę ją za chwilę.
(Iza) – Tymczasem zjedzcie coś. W środku są ciasteczka.
(Osa) – O żesz… Ktoś powiedział ciastka…?
(Weronika) – I już banda zajęta przez jakiś czas.
(Marcin) – Dzięki Iza.
(Iza) – Idźcie nim zorientują się, że tu nadal stoicie.
(Mathias) – Chodźcie.
5 minut później, punkt obserwacyjny
(Marcin) – spoglądając na dół – Ot tak wpuściliście?
(Joanna) – Jeśli coś to ja go wpuściłam. Dodatkowo mieliśmy małą przygodę po drodze, więc nie mogłam tak go zostawić. Rozumiem, że całkiem dobrze się znacie.
(Marcin) – Zupełnie nie tak jak on to przedstawiał. Było trochę spięć, to prawda, ale za bardzo chciał poznać Stalkerów. Za bardzo się tym interesował. Aż pewnego razu gdy nas niemal dopadli, rozdzieliliśmy się. On jako jedyny pobiegł w drugą stronę i tyle go widzieliśmy. Słyszałem potem plotki, że go zabili, ale Cezary jest za cyniczny, by dać się dobić ot tak.
(Mathias) – Cyniczny?
(Marcin) – Nic nie robi za frajer, a dogadać się to dla niego nie problem.
(Joanna) – To, że się potrafi dogadać, to nie oznacza, że...
(Marcin) – przerwał – Wiem do czego zmierzasz. Za to ja go trochę poznałem i pewne zdanie mam. Jeśli będziemy chcieli jego pomocy, będzie naliczał swoje odsetki. Lub zrobi coś gorszego.
(Mathias) – Mówił, że jak masz problem, to możesz go zabić. Jest na widoku, dam ci broń, a ty zrobisz resztę. To zależy od ciebie.
(Marcin) – Zabiłbym go, jeśli miałbym być szczerym. Ale skoro pojawił się dopiero teraz, trzeba go poobserwować.
(Joanna) – To, że człowiek kiedyś był dla ciebie zły, to nie musi znaczyć, że teraz też chce naszego upadku.
(Marcin) – Może niekoniecznie zła, ale może coś kombinować. Griefing to coś czego uniknąć się nie da. A ja bardziej mu nie ufam niż nie lubię.
(Mathias) – Trzeba uzbroić się w cierpliwość. Nie ma w pobliżu innych grup.
(Joanna) – Mówił, że znalazł skład broni, a wszelkich usług dokonuje sam.
(Marcin) – Podobne do niego działać w pojedynkę. Może dziwaczeję, ale... Mam prawo myśleć, że coś tu jest nie tak.
(Mathias) – Częściej będziemy zmieniać warty. To powinno pomóc.
(Joanna) – Osobiście będę to nadzorować, słowo.
(Marcin) – Bez urazy, ale z tym okiem, nie wiem, dostrzeżesz wszystko?
(Joanna) – Tak, a nawet ci powiem, że widzę przez to lepiej niż dawniej.
(Mathias) – Wracajmy do innych, bo Iza długo ich nie utrzyma w dystrakcji.
(Marcin) – Jeszcze tylko jedno, ok? Martwi mnie coś jeszcze.
(Joanna) – Hmm?
(Marcin) – Podjęłaś się poważnej roli. Oni sami tak z siebie?
(Joanna) – Potrzebowali stostownych argumentów, to takie dostali. Jestem nadal lojalna naszej grupie.
(Marcin) – Nie było sprzeciwów, że dziewczyna?
(Joanna) – Jestem niezwykłą dziewczyną. Powinieneś to wiedzieć od dawien dawna – pocierała dłońmi – Nie wiem jak wy, ale Ja chętnie coś wszamię – schodząc po schodach
(Mathias) – Dołączmy do reszty.
(Marcin) – Mogę tu zostać i pomyśleć, bo mam o czym – burczenie – Poradzę sobie.
(Mathias) – Czyli mam udać, że tego nie słyszałem.
(Marcin) – Przyniesiesz mi coś zanim udacie się z Izą, no wiesz, dopełnić ceremonię?
(Mathias) – Mam lepszy pomysł. Poproszę inną osobę.
(Marcin) – Moment, o kim mowa? Mathias...?
(Mathias) – Nikt obcy dla ciebie – odchodząc
(Marcin) – Ech... A mogłeś pozostać martwy – do siebie – Tyle by mi to ułatwiło...
Kilka godzin później
Gdy wszyscy niemalże już byli w łóżkach, prócz wartujących, Iza wraz z Mathiasem delektowali się swoją nocą poślubną.  Popatrzyli na siebie z zainteresowaniem. Przejechała swoim palcem wzdłuż swojego uda, od kolana prawie do krocza. Ciała znajdowały się obok siebie. Gdy Iza uporała się z równaniem prześcieradła z przeciwnej strony, to przeszła na drugą i znalazła się jakieś pół metra od łóżka. Odwróciła się tyłem i pochyliła się w stronę telewziora. Przybliżyła się wtedy do męża jeszcze bardziej. Mathias spojrzał kątem oka na jej kobiece kształty jak maleńki chłopiec, który wstydzi się czegoś, a chciał dać dowód jego uczucia swojej żonie, by dodatkowo uczcić ich ślub. Poczuł jak krew zaczyna napływać mu przez całe ciało. Przesunął się cicho na łóżku w jej stronę, tak by tego nie zauważyła i znów na nią spojrzał tym samym wzrokiem. Korciło go, by ją tam dotknąć, jednak trochę się wzbraniał. Jego podwładny stał już na baczność i czuł Mathias, że pod kołdrą na bokserkach zrobił mi się pokaźny namiot. Patrzył tak na jej poruszające się uda i coraz bardziej doceniał jaką to ma śliczną połówkę. Bardzo powolnym ruchem zaczął przejeżdżać palcem jej kolana i wędrować nim w górę, wzdłuż jej długich nóg.
(Mathias) – Nieźle się wyrobiłaś z figurą – gładząc jej udo –Nawet lepiej ci to wyszło niż mnie
(Iza) – Hah... – roześmiana – Tobie też się poprawiło. Nie umniejszaj swoich zalet.
Gdy mąż dojechał palcem w miejsce, gdzie kończyło się udo, Iza  obróciła się. Myślał wtedy że będzie na niego zła i zakończy swą dłonią jego samotną eskplorację jej ciała, lecz chciała tylko pokazać, jak bardzo tęskniła za jego dotykiem, który dawał jej ukojenie i bezpieczeństwo. Uszczypnęła się obydwiema dłońmi w pechowe udo, a po czym przeciągnęła jego dłoń do swoich ust, gdzie złożyła swojego buziaka w Mathiasowej wewnętrznej stronie lewej dłoni.
(Iza) – Powiedz stop, wtedy przestanę – kontynuując
(Mathias) – Iza... – czując pulsowanie – Jest dobrze – przymykając oczy – prawa dłoń spleciona z jej
(Iza) – Też mi się spieszy, ale... – wstając – Idę się wykąpać i zaraz idziemy spać - blefując
(Mathias) – Oboje wiemy, że to jeeeeeden wielki test. Nie mylę się?
(Iza) – stojąc nieruchomo – Hmm... Nie da mi się ciebie sprowokować – podchodząc bliżej  - Pomożesz mi rozpiąć górę? Nie mogę sięgnąć do tego zamka… - wyginając ręce do tyłu
(Mathias) – Pomogę z przyjemnością – wstałem, by jej pomóc.
Gdy tylko wyszedł spod kołdry, pożałował tego, gdyż zobaczył ogromny namiot na jego bokserkach. Zupełnie o tym zapomniał. Iza też to zauważyła i nawet nie odwróciła wzroku, a wręcz przeciwnie. Mathias zabrał się za rozpinanie zameczka, który miała na plecach.
(Mathias)- Zaciął się, materiał tu wszedł...
(Iza) - No to zrób coś z tym, ja sama tego nie rozepnę – zamykając oczy – Och... – oblizując usta
(Mathias) - Usiądź, bo to może chwilę zająć.
Usiadła, jej tyłek znalazł się przed jego kroczem, a nabrzmiały penis oparł się o dół jej pleców. Zaczął coś majstrować przy zamku co chwilę „niechcąco” macając plecy i cały czas patrząc na jej uda. Gdy uporał się z zamkiem to postanowił więc zdjąć jej stanik
Mruczała pod nosem delikatnie masując wystający element przy swóich dolnych plecach. Śmiejąc się przewrócili się na łóżko. Mathias uwolnił ręce dopiero wtedy, dłonie ogrzały się od jej ciała, a ona próbowała się wydostać z sideł. Penis wciąż dotykał jej pleców, zjechał nim więc trochę niżej, by znalazł się na tyłku. Przycisnął się do niej i mimowolnie westchnął z podniecenia. Szczypali się tak i łaskotali, było im bardzo wesoło, a w końcu Iza wstała z łóżka i zsunęła z siebie jeansową mini. Została teraz w samej bieliźnie. Mathias uświadomił sobie, że właśnie patrzy na najpiękniejsze nogi na całym świecie. Zaczęła zdejmować swoje szare skarpetki.
(Iza) – Łap – rzucając w Mathiasa – Bingo! – łapiąc go za szyję – Bardzo za tobą tęskniłam przez ten długi czas... Bardzo tęskniłem – trzepotając rzęsami
(Mathias) - Może partyjka w pokera?
(Iza) – szepnęła do ucha – I tak byś przegrał ze mną, kochanie. Z drugiej strony, w takiej sytuacji, mogłoby to być ekscytujące. Bardzo escytujące, ale nie dla mnie. Nie mam ochoty Cię ogrywać dziś. Chyba, że w pewien „innościowy” sposób – gryząc wargę
(Mathias) – podniósł poduszkę – Headshot – poduszka zrzuciła jej stanik
(Iza) – Ouch... – spojrzała na swój biust - Hmm, no dobra – odrzuciła poduszkę
(Mathias) – podnosząc z podłogi butelkę szampana – Dima fajnie się zachował, że... – próbował otworzyć – Fuck... – korek rykoszetem trafil w tyłek Izy
(Izy) – Mhmmmmm... – uniosła głowę
(Mathias) – Zawsze mi się to zdarza... – piana spływała po butelce – Heh... Jestem cały mokry
(Iza) – Nawet dobrze się stało.
(Mathias) – Muszę poszukać chusteczek, nim...
(Iza) – zaczęła lizać Mathiasowi szyję – Nie trzeba – opierając się rękami o jego ramienia
(Mathias) – Iza, ja...
(Iza) – Cii... – palec na jego ustach
(Mathias) – łapiąc za jej dłonie – Kocham Cię, moja śliczna żono – lądując głową w jej biust
(Iza) – Tylko twoja – dociskając jego głowę – Och...
Położył potem jedną dłoń na jej mokrym biuście i zaczął go masować. Druga ręka powędrowała na krocze Izy.  Mathias masował ją po czułym punkcie, coraz intensywniej. Westchnęła. Ucieszył się, że jest jej dobrze. Pocałował ją tam i zaczynał delikatnie delikatnie lizać. Jej oddech stawał się coraz szybszy i głośniejszy. Dłońmi złapał żonę za pośladki i delikatnie je ugniatał. Były mięciutkie i jędrne, bardzo przyjemne w dotyku.  Iza jęknęła i wypięła klatkę piersiową w moją stronę. Delikatnie jeździł Mathias opuszkami palców po piersiach, co chwila zahaczając o sutki by je trochę podrażnić. Po jakimś czasie  twarz powróciła na dolne rejony. Ustami poczuł że jej kobiecość jest bardzo mokra. Popatrzył w twarz ukochanej i zauważył, że jest jej dobrze. Miała rozmyte spojrzenie i lekko rozchylone usta. Sapała z podniecenia.
(Iza) – Mmmm... Mathias...
(Mathias) – Hmmm?
(Iza) – przysysając się do jego ust – Niczego bardziej nie pragnęłam... – dysząc
(Mathias) – Nie zamierzam Cię zawieść. Ani teraz, ani nigdy.
(Iza) – Wiem...
(Mathias) – Będę przy tobie...
(Iza) – Wiem... – drapiąc paznokciami jego plecy
(Mathias) – Zawsze będę twoim cieniem...
(Iza) – Wiem... – bawiąc się jego włosami
(Mathias) – wyjmując język – Heh... – patrząc na wspólną ślinę
(Iza) – Koniec tych gierek wstępnych – spoglądając w oczy – Mój Luby. To Nasz czas i nikt nam go nie odbierze. Cokolwiek się stanie.
(Mathias) – Cokolwiek się stanie.
Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Od razu Iza przejęła inicjatywę i zaraz Mathias znalazł się pod jej kuratelą. Zsunęła mu spodnie w dół, oblizując wokół swoje usta. Mathias położył się na niej i oparł się członkiem o jej kobiecość. Zaczął nim lekko poruszać. Ciało Izy drżało z podniecenia. Zgięła nogi w kolanach i lekko je rozchyliła. Ich wspólne płyny przez ocieranie łączyły się w jedno. Ocierając się o nią zaczynał  ją dotykać po udach. Były tak gładkie i bardzo miłe w dotyku. Poruszała miednicą w górę i w dół, przyciskając swój skarb do członka jej lubego  Delikatnie pieścił jej biodra. Następnie podjechał dłońmi wyżej, na piersi i zacząłem je lekko ugniatać. Tempo stawało się intensywniejsze, lecz uważając, by nie sprawić swej miłości bólu. Wspólne oddechy były coraz głośniejsze, powoli przerodziły się w głośne sapanie.  Jego wargi znalazły się na jej wargach i pocałowali się ponownie. Leżeli teraz razem całkiem nadzy, spleceni w objęciach i pieścili się. W końcu mąż mógł nasycić się seksownym ciałem żony, a ona plotła Mathiasa nogami i jeszcze mocniej przycisnęła swoje krocze do jego. Nadszedł ten czas, gdy obojgu zachciało się przejść do kolejnego etapu. Iza zainicjowała to przejechaniem palcem wzdłuż jego przyrodzenia, zlizując potem niewielki śluz znajdujący się na jego czubku. Oblizywała palec w taki sposób, by skusić Mathiasa na więcej.
(Iza) – Mhmmmm...
(Mathias) – Ostra z ciebie zawodniczka – ciężko oddychając – Nieźle...
(Iza) – Ciekawe po kim to mam – masując jego penisa
(Mathias) – Iza... – czuł dłonie Izy – Iza... – głowa do góry
(Iza) – Lubię ten twój gest. Podoba Ci się, prawda? – palcem wokół czubka – A to?
(Mathias) – Niech Cię, niech Cię, Iza... – błogie spojrzenie – Och... – dłoń na jej głowie
(Iza) – Mhmmmm...
Mathias złapał ją za uda i ułożył je tak, by członek znalazł się pomiędzy nimi. Zacisnęła je na nim, a ukochany zaczął lekko poruszać miednicą w górę i w dół. Ona również się poruszała. Położyła dłoń na swojej kobiecości i przy okazji zaczynała się nią bawić. Jego ręce znalazły się ponownie na jej piersiach i zaczęły je ugniatać. Następnie jej piersi były zasysane wraz z gryzieniem lekko sutków. W pokoju było słychać tylko ich wspólne jęki, sapanie i przesuwającego się pomiędzy udami Izy wściekłego „wilczura” Mathiasa. Położył swą dłoń na jej wzgórku, drażniąc łechtaczkę. Po jakimś czasie poczuł palcami, że jej kobiecość zaczyna pulsować. Zaczęła głośno jęczeć, wręcz wyć z rozkoszy. Jej dłonie zacisnęły się na mężowych biodrach. Wbijała znów swoje długie paznokcie w jego plecy. Dopadł ją potężny orgazm. Gorące uda zacisnęły się mocno na członku.  Tego było ponad sił, a sam Mathias powoli tracił swą odporność. Dał znać Izie, by to ona czyniła honory, a on sam miał dać organizmowi trochę odpocząć.
(Mathias) – Prawie... – dysząc – Już prawie, Iza...
(Iza) – Nie przejmij się – kładąc Mathiasa plecami do ziemi – Ja to zrobię.
(Mathiasa) – Zapamiętam to do końca życia.
(Iza) – Ponieważ już drugiego ślubu nie weźmiesz ze mną, głuptasku – masując penisa
(Mathias) – To... To też...
(Iza) – Za to możesz być pewny, że ja również nie zapomnę – spoglądając na ślubną fotografię
(Mathias) – Och...
(Iza) – Cichutko, będę robić to powoli – liżąc jego czubek
Dokładnie wiedziała jak ma sprawić przyjemność swojemu ukochanemu. Zataczała językiem wolne koła, dając mu niewiarygodne doznania. Jego zamknięte oczy miały to potwierdzać. Stopniowo pochłaniała coraz głębiej członka, nieustannie bawiąc się przy tym językiem. Iza stękała podświadomie przez gardło, pieszcząc klejnoty swojej najbliższej i najważniejszej osoby. Zaczęła intensywniej działać swymi ustami, jeżdżac nimi z góry na dół, słysząc jak Mathias lekko jęczy pod nosem. Na koniec rozkraczyła się i ostatnimi siłami umiejętnie używała mięsni swoich pośladków. Aż w końcu stało się. Wytrysk był na tyle mocny, że Mathias kilkukrotnie bujał się z przodu w tył, a Iza jęknęła głośniej, a wypinając się, uniosła głowę ku górze. Od razu po tej chwili odwróciła się twarzą w kierunku ukochanego. Pochyliła się nad nim, delikatnie kładąc dłoń na jego policzku. Oboje byli uśmiechnięci, zmęczeni oraz dumni z siebie. Pocałowała męża w czoło, a znienacka on przycisnął ją do siebie. Tak leżeli wtuleni w siebie przez dłuższą chwilę, póki Mathias nie wypowiedział dwóch magicznych słów.
(Mathias) – Kocham Cię...
(Iza) – Też Cię Kocham...
(Mathias) – naciągnął na nich kołdrę – Dziękuję, że Cię mam, tutaj.
(Iza) – Za to nie musisz dziękować – ścierając pot – Oboje się staraliśmy w życiu, by otrzymać nagrody za trudy. I oto jesteśmy my.
(Mathias) – Oto my... – łapiąc oddech
(Iza) – z uśmiechem – Przestań papugować po mnie.
(Mathias) – Bo...? – ze zmęczeniem – Bo co mi zrobisz?
(Iza) – Bo pomęczę Cię jeszcze trochę, a na to sił może mi jeszcze wystarczyć.
(Mathias) – Och Ty...
(Iza) – Och Ja... Haha...
(Mathias) – Potrzeba mi wody, możesz mi podać? Jest na biurku.
(Iza) – Wiesz co? Nie dosięgnę, a wstawać mi się nie chce – jeżdżąc palcem po jego brodzie – Lecz mogę coś na to zaradzić – przysysając się do jego ust – Może być takie nawodnienie?
(Mathias) – Nie przestawaj – kontynuowali pocałunek
Wzajemnym czułościom nie było końca, a świeża młoda para mogła poczuć się jako pełnoprawna rodzina. Był dom na miejscu, wierni przyjaciele oraz przygarnięty pies. Gdy zaczynali powoli dochodzić do siebie, a temperatura wracała do normy, założyli na siebie minimalne warstwy ubioru, by w nocy nie zamarznąć. Wtedy przy kolejnym pocałunku, Izie wymsknęła się dłoń na kant łóżka, którą polizał pies Kapsel. Przyjemności zostały przerwane. Mathias początkowo chciał pogonić psa, bo pierw usłyszał jakiś dropny huk na zewnątrz. Za drugim razem potraktował to poważnie. Wstał prędko z łóżka, ubrał się do końca, w biegu dobył swojego ekwipunku i wybiegł na klatkę schodową. Przy drzwiach wpadł na Joannę, która w dłoni miała coś przypominającego racę.
(Joanna) – Wiesz co to jest?
(Mathias) – Były dwa wybuchy?
(Joanna) – Właśnie po to przyszłam. Były dwie race, a w naszym kierunku jedzie jakaś cieżarówka. Pewnie ktoś chce się zemścić...
(Marta) – zawołała – Jadą...!
(Mathias) – Musimy tam dobiec, daj rękę. Nie mam na tyle siły by nas tam szybciej przenieść, ale szybciej pobiegniemy moim tempem... – biegnąc
(Joanna) – Iza cała?
(Mathias) – Została w domu. Dobrze, że jej ta ręka opadła na bok... Inaczej bym to zlekceważył.
(Joanna) – Jaka ręka?
(Mathias) – skręcając – Marta...!
(Marta) – Jesteście, to dobrze.
(Mathias) – do Joanny – Złap się mnie – wystrzelił łańcuch
(Marta) – trzymając barierkę – Można!
(Joanna) – What the... – docierając na górę
(Mathias) – do Marty – Jak to wygląda?
(Marta) – Z daleka zaobserwowałam tylko jeden pojazd, ale... Jest ich kilka. Jadą prosto na nas...
(Osa) – z dołu – Co jest kurwa...? Też to słyszeliście?
(Joanna) - patrząc w dal – Nie wygląda jakby mieli zamiar się zatrzymać... Chcą zniszczyć mur...
(Marta) – wycelowała ze snajperki – Możemy zakłócić tok jazdy – celując w przednią oponę
(Mathias) – Strzel...
(Marta) – Hmm... – Poczekam tylko na dobry wiatr... – strzeliła – Cholera... Mają mocniejsze opony niż sądziłam.
(Katarina) – Zaraz nas zmiażdżą...! Zaraz nas... – kawałek muru trafił w głowę
(Morgana) – Fuck... Fuck... Fuck... – próbując ratować koleżankę
(Aneta) – do Morgany – Musimy uciekać, zaraz nas przejadą...!
(Mathias) – Pieprzone gnoje...
(Joanna) – O kolejną osobę mniej... – zaciskając pięści
(Osa) – krzyknął – Do tego się zniżacie, skurwysyny? Odwagi wam brak...?! Pokażcie swoje skurwiałe mordy, bym mógł wam je odjebać razem ze skórą!
(Marian) – wychodząc z auta – Jesteście zadowoleni, co?
(Mathias) – O co wam chodzi...? Byłeś w Sierpcu, pamiętam.
(Marian) – Ja też pamiętam. Twojej twarzy nie da się zapomnieć. Wparowałeś do nas i wyrżnąłeś niewinnych ludzi, a do tego Igor... Nie miałeś litości dl nas... A kiedyśmy się poddali, to nadal nam grozicie... Czy to nie jest chęć podboju? Rozbliście nas, zabiliście szefa, zabraliście zapasy... Czego wy jeszcze do chuja chcecie? Jak chodzi o wyrównanie rachunków, to nie będzie tak łatwo. Naszego życia nie oddamy wam, ani się do was nie przyłączymy...
(Joanna) – Nic od was nie chcieliśmy poza tym co już mieliśmy...
(Marian) – Słyszałem co innego... Bardzo lubicie się mścić. Policzcie sobie, że my zabiliśmy kilku waszych przez ten czas, a wy zabraliście kilkudziesięciu ludzi do grobu...! Tak bardzo chcecie zająć obszar? To zacznijcie od małego treningu...
(Mathias) – Kto tak mówił? My zaniechaliśmy dalszych działań. Chodziło tylko o Igora...!
(Marian) – Nie wierzę wam... Informacje się szybko rozchodzą, bydlaki.
(Mathias) – Na pewno możemy się dogadać.
(Marian) – Tak, możemy się dogadać. A to jest ostatnie ostrzeżenie... Wypuścić tamtych z wozu...
(Joanna) – szeptem – Co on kombinuje...?
(Marta) – Mogę go zdjąć.
(Mathias) – Wtedy rozstrzelają nas wszystkich. Mają większe pole do manewru... Poza tym nie jesteśmy tacy jak o nas mówi, nie dajmy się sprowokować.
(Marian) – Widzicie tych tutaj? Iga oraz Winchester z Osady Tanto... Kaftann oraz Jakubek ze Strefy... Wiktoria oraz Dondal z Lasu Zagubionych...
(Mathias) – Powiedziałem, że możemy dojść do porozumienia... Nikt nie musi ginąć.
(Marian) – do swoich – Przywiązać ich do masek w stylu Rusz Giń. Teraz posłuchaj mnie, Mathias. Zrobiliście nam smutny prezent, a my wam tym samym odpowiemy, ale nim do tego dojdzie, damy wam takowe ostrzeżenie. Nie próbujcie nas wyeliminować, bo źle się to skończy. Strefa wie wszystko o wszystkich, a jak zabijecie Nas, to oni wam się dobiorą do tyłków. Innymi słowy zostaniecie wyruchani w dupsko.
(Mathias) – Strefa...?
(Marian) – Nie udawaj, że nie wiesz. Skoro planowaliście się nas pozbyć, trzeba było wtedy tamtej nocy...! Igor był to lepiej rozwiązał, ale już nie może...
(Joanna) – Nie znałeś go chyba.
(Marian) – Lepiej niż ktokolwiek na świecie... – dał znak – My teraz się oddalimy, a wam życzę dobranoc i powodzenia. A byłbym zapomniał, mam nadzieję, że uratujecie choć jedną parkę nim dojdą do nich pozostali.
(Mathias) – O kim mówisz?
(Marian) – włączyły się klaksony – Mówię o waszych gościach. Musicie ich nakarmić. Smacznego – odchodząc
(Mathias) – Hej...!
(Marta) – Nadchodzą... Jebane stado...
(Joanna) – Zwieźli ze sobą trupy, nie wierzę...
(Osa) – Zbudzę pozostałych...! Hej...! Wstawać do kurwy nędzy! Wstawać kurwa...!
(Mathias) – Zaraz tu się wedrą... Pobiegnę tam i spróbuję się ich pozbyć, ktoś musi mnie osłaniać i jeszcze uwolnić tamtych.
(Marta) – Mogę osłaniać stąd, razem z Izą jak zdąży tu dotrzeć.
(Joanna) – Pomogę tam na miejscu, w drogę!
Stado powoli zaczynało się wdzierać do środka przez rozbity mur. Tymczasem ludzie przywiązani zaczęli się strasznie wiercić. Mathias zainterweniował i starał się odpędzać zombiaki sprzed aut. Joanna zbiła przednie szyby i wyłączała alarmy jeden po drugim. Inni w tyle pomagali i pozbywali się kolejnych rozszalałych truposzy. Wraz z wybijaniem ciężarówkowych szwendaczy, pojawiały się nowe, idące za hałasem w poszukiwaniu pożywienia. Z każdej strony obozowisko okrążały krwiożercze bestie. Front częściowo przeniósł się na balkony, gdzie odstrzeliwano podchodzące grupki. Na przodzie mimo osłabienia Mathiasa, dalej trupy nie wdzierały się tak mocno. Osa wraz z przyjaciółkami Klaudii próbowali oczyszczać teren, a Joanna majstrowała przy uwięzionych ludziach, próbując jakoś wymyślić sposób na to, by ich uwolnić, całą szóstkę. Mechanizm był taki, że tylko jedna para mogła uwolniona, bo w przeciwnym razie pozostała czwórka zostanie przygwożdżona bardziej.
(Kaftann) – Uwolnij mi choć jedną rękę...  Postaram się pomóc...
(Dondal) – Moment, chyba nie chcecie nas tak zostawić... Zeżrą nas... Po prostu pomóżcie nam, a my pomożemy wam...
(Wiktoria) – Jebać wszystkich innych. Potrziebujecie nas, nie jak inny którzy się odwrócili.
(Iga) – Gdybyś słyszała o czym ty pieprzysz. Tanto słyszało o Dywizjonie, lecz baliśmy się nawiązywać współpracy z powodu... Ostatnich hucznych zdarzeń... Uwolnij nas, a ten obóz otrzyma naszą pomoc oraz... Dostęp do naszej bazy. Macie... – splunęła krwią – Macie moje słowo.
(Joanna) – usłyszała krzyk – Co tam się wyprawia...
(Marta) – głośniej – Ktoś z prawej strony, sprawdzę to!
(Mathias) – Musimy się streszczać – zgładzając trupy – Nawet ja mam swój limit...
(Joanna) – To skomplikowany mechanizm... Muszę go rozpracować, cholera jasna...  Wszystko jest podłączone do wozów. Gdybym tak...
(Dondal) – Nie zostawiaj nas, kurwa... Nie daj im do nas podejść...
(Osa) – Mathias, muszę pobiec sprawdzić co się tam stało, dacie tu radę?
(Mathias) – kiwnął głową – Niech to... – poczuł pieczenie w prawym oku
(Joanna) – Mathias, uważaj na siebie!
(Mathias) – zauważył trupa – Tracę powoli stabilizację... – dotknął chusty – Zaczęło krwawić na nowo... – kilka trupów nadchodzi – Nie dam rady za pierwszym razem... – przeniósł się do tyłu – Damn... – trup próbował go ugryźć – Niedoczekanie twoje... – ostrzem w grdykę
(„Fuus”) – Uważaj, jest ich więcej...
(„Lautern”) – Będziemy Cię osłaniać, spróbuj się przebić...
(Mathias) – do siebie – Jakim cudem znów was widzę...
(Joanna) – strzelanina z prawej strony – Robi się tam nieciekawie... Muszę coś zrobić... – trupy podchodziły – Chuj wam w dupe, pierdolone szwendy – przewrót i dobicie
(Mathias) – Nie utrzymamy się długo... – dysząc – Ja też nie...
(Marta) – krzyknęła – Zaraz mur wschodni się rozpiździ! Spróbuje was ubezpieczać, nadchodzi ich więcej od głównego wejścia!
(Joanna) – Już chyba wiem... – trzymając nóż – Jak będę ucinać pod kątem 45 stopni, powinnam was wydostać, jak tylko mi też pomożecie. Musicie po pierwszym cięciu trzymać odcięte końcowki. Wtedy zacznę odcinać drugą część, dając wam szanse na uwolnienie się. W taki sposób wszyscy przeżyją.
(Marta) – strzał – Zaraz skończą mi się naboje!
(Iza) – podbiegła – ustawiła dwójnóg – Zajmij się lewą stroną, ja prawą. Uważaj tylko na naszych – przykładając oko do lunety – Pomożemy Ci, Mathias...
(Joanna) – Nie wierćcie się, proszę... – złapana przez trupa – Nie...!
(Marcin) – Głowa...! – strzelił z łuku
(Joanna) – unik – W samą porę. Pomóż Mathiasowi!
(Marcin) – Robi się.
(Lera) – Razem to zrobimy. Spróbujmy dostać się na dach sklepu, stamtąd ich wspomożemy!
(Kaftann) – wiercił się – Zaraz nas dorwą, streszczaj się jak możesz, kobieto...
(Winchester) – Nie ma czasu. Nie zdązysz nas wszystkich uwolnić. Musisz zdecydować kogo najpierw! Trupy zaraz się wedrą głębiej, jeśli nic nie zrobicie. Jeśli masz coś zrobić, to zrób to teraz...
(Mathias) – Nie... Mogę... Tego... Poddać – przenosząc się w walce – Nie mogę się bardziej narazić, musimy ustapić...
(Joanna) – spojrzała na Stalkerów – Obiecałam waszym braciom i siostrom godnego następce, dopełnie ten obowiązek.
(Wiktoria) – Nie możesz ot tak nas poświęcić...
(Kaftann) – Stalkerzy giną, bo taką mają naturę. A umierając w obronie czegoś większego, przysłużycie się bardziej państwu!
(Mathias) – doskok do Joanny – Nie mamy czasu... Trzeba się złączyć i... Pomóc sobie nawzajem.
(Marcin) – Osłona z flanki!
(Lera) – Zabierajcie kogoś, póki ich zajmujemy!
(Joanna) – odcięła Tanto – Chodźcie za mną. Nic wam nie jest? Dacie radę walczyć/
(Iga) – Myślę, że tak. Dajcie mi tylko dobrą broń, a nie zawiodę.
(Kaftann) – A co z nami... – łapiąc za nóż – Musisz pomóc nam też...  Po prostu musisz...
(Joanna) – Przykro mi, ale...
(Lera) – krzyknęła głośniej – Wchodzą...! Joanna, wycofaj się, ale już!
(Joanna) – zostawiając nóż – Przepraszam... – uciekając wgłąb
(Dondal) – Będziecie się smażyć w piekle za to... – trupy zaczęły gryźć – Chuje zajebane...
(Wiktoria) – uwolniła się – Mi życie miłe...
(Jakubek) – Nie ró tego, poluzujesz liny za bardzo...
(Kaftann) – duszony przez linę – Zabijacie nas w tej chwili... Parszywcy...
(Mathias) – Nie mamy jak im pomóc...
(Joanna) – To były liny pułapki. Gdybym tylko miała więcej czasu, a oni się nie wiercili... Mogłabym podtrzymać sznur. Sami giniecie na własne życzenie, ruchliwe robole!
(Marta) – Ja pierdolę... Zeżarci żywcem... Jasny chuj...
(Iza) – Biegnij na skrzydło, zajmę się obroną.
(Marta) – zauważyła biegnącą Beatę – Co jest?
(Beata) – Dziabnął mnie jeden... Czy ja... – postrzelona w głowę
(Osa) – Róbmy swoje. Uratujemy obóz. Dima pomógł odratować mur, ale... Zaraz tu będzie gorąco. Okopaliśmy się tam w kilka osób... Zastawaliśmy jednym dostawczakiem dziurę... Myślę, że to mamy... – wytarł pot z czoła
(Mathias) – Wszyscy do głównego wejścia. Razem to odeprzemy!
(Iga) – Dajcie nam broń.
(Osa) – rzucił wiatrówkę – Wiesz jak się tym obsługuje?
(Iga) – Broń palna nie musi służyć wyłącznie do strzelania.
(Winchester) – wyjął z kieszeni kunai – Zajmę się pierwszą linią lub... – dysząc – Wyznaczcie mi pozycję... Dostosuję się...
(Mathias) – Trzymaj się gdzieś w pobliżu. Albowiem będzie sieczka.
(Osa) – Marmur, ostrzelajcie skurwysynów!
(Marcin) – naciągnął dwie strzały – Gotowy!
(Lera) – naciągnęła trzy strzały – Gotowa!
(Mathias) – Bierzemy skurwysynów – z uśmiechem
(Osa) – splunął na ziemię – To chciałem usłyszeć.
(Mathias) – Utrzymujcie wszyscy pozycje i nie opuszczajcie ich. Jak tu wejdą, będą prości do zabicia. Gdy się zacznie, trzymajcie się blisko. Nie jestem w formie, ale mogę kogoś wspomóc jak zawoła.
(Joanna) – Wszystko jasne.
(Iza) – pod nosem – Zepsuliście nam noc, a teraz ja przewiercę was na wylot – zmieniając magazynek
(Mathias) – widząc wdzierające się trupy – Teraz!
Przebieg walk przebiał schematycznie. Co chwilę pozwalano sztywnym wdzierać się do środka, by tylko mieć luźność przy walce z nimi. Na pierwszej lini byli Mathias z Joanną i Osą. Brali całe skupienie początkowe na siebie, by tylko zombie obrały ich za cele. Robili także największe obrażenia, przyjmując tytuł Tank. Nad głowa na sklepowm dachu siedzieli Marcin z Lerą, którzy zajmowali się ostrzeliwaniem z łuku nadchodzące trupy oraz cicho eliminowali zagrożenie w promieniu piętnastu metrów. Z takim zapasem strzał mogli tak się bawić całą noc. W głębi obozu wzdłuż ulicy znajdowała się największa ilość ludzi chętnych do walki, mających miano prostych wojowników. Po prawej stronie przy parkingu byli ludzie bardziej istotni od strony ekonomicznej i brali spontaniczny udział w strzelaniu do wrogów. Spychająca się linia była idealna dla flankowego oddziału, któremu przewodził Dima, a umiejscowieni byli częściowo na dachu, to jest Weronika, a reszta w południowej części obozu. Na samym końcu na dachu trzech budynków przy obserwatorium znalazły pozycje Marta razem z Izą jako duet snajperski, mający idealne położenie względem nadchodzących przeciwników, a amunicji nie szczędziły, zwłaszcza tej zapalającej, a tylko one akurat taką mogły posiadać.
Szturm był bardzo obciążający dla wszystkich, a zwłaszcza dla młodej pary, która niedawno zużyła większość sił na inne fizyczne rzeczy. Jednakże Dywizjon poradził sobie z licznym oblężeniem, mimo, że przeciwnej armii szwendaczy było o conajmniej pięć razy więcej niż ich samych. Razem przez bite sześć godzin walczyli o przeżycie. Straty w ludziach były niewielkie, bo tylko Beata oraz Katarina straciły życie, a reszta była po prostu zmęczona. W całym tym zamieszaniu nie zorientowano się, że nie było z nimi Wiktorii. Okazało się, że dziewczyna przespała cała inwazję, a towarzyszył jej pies Kapsel, który nie spuszczał z niej oka przez ten czas. Można wysprzątać podwórku, poczekać aż krew zaleje deszcz, lecz za to z pamięci ludzkiej zdarzenia ostatniego wieczora raczej nie znikną. Dywizjon dał radę utrzymać przy życiu swoją grupę, mimo dwóch wyrw w murze, ale już zostały załatane tymczasowo autami dostawczymi. Jeśli chodzi o caly bałagan na zewnątrz, to wszystkie ciala trafily na stos, gdzie od razu ulegały spaleniu. Żal było tamtej czwórki, która nie była niczemu winna, a zginęła tylko dlatego, że przeciwnik okazał się sprytniejszy.
Do tej pory nie było wiadome czemu Rozjemcy znów zaatakowali Dywizjon. Joanna myślała, że oni sami nie mogli tego zrobić. Nakierowała Mathiasa, że może ktoś im to nakazał, bądźc nałgał na jakiś temat niewygodny dla dawnych oponentów. Na myśl przychodziła tylko Strefa, z której Dywizjon zabrał trójkę ludzi, psa oraz dał się poznać od złej strony. Strefa była najbardziej rozwiniętą grupą na Mazwoszu i mogli sfabrykować wiele rzeczy, by tylko wyjśc obronną reką z zamieszania. Postanowiono skontaktować się z Drizztem, aby opowiedziec mu o całym zdarzeniu. Ten zaskoczony nic nie wiedział o ataku, bo trupy nadeszły z przecwnej strony miasta. Ucieszyło go, że prawie wszyscy wyszli z tego cało, lecz nie zadowoliła go wieść, że czworo ludzi z dwóch wiekszych grup straciło życie. Podejrzewał i był niemal pewny, że Strefa próbuje osłabić grupę, skłócić ją z pozostałymi, by tylko wprowadzić swój plan do rzeczywistości, a mianowicie pierwotny plan przywłaszczenia sobie co większych grup. Mathias nie chciał dopuścić do tego i zaproponował, że w ciągu najbliższych dni wspólnie z Drizztem oraz Joanną pojawią się w Strefie i wyjaśnią całą tą chorą sytuacje i oszustwa jakiego się ktoś od nich dopuścił.
Gdy grupa uporządzała teren po walce, ktoś na wzgórzu zza drzewa zaczął się przyglądać całemu rozległemu Dywizjonowi. Spoglądał przez lornetkę i widział w niej Mathiasa, zakładającego swój zakrwawiony miecz z powrotem na plecy. Tajemnicza postać spostrzegła, że chłopak miał zasłoniętą lewą część twarzy. Mogły paść przypuszczenia, że został ranny, bądź jego oko nienawidziło światła jakiekolwiek by ono nie było. Opierając się o kolano, próbował wstać. Pomogły mu dwie postacie, w kapturach jak on sam. Nieznajomy wstał i chwycił się od razu swojej kuli inwalidzkiej. Spod kaptura było widać jego lekki zarost oraz uśmiech, nadzwyczaj szczery. Wydawało się, że kimkolwiek jest trójka nieznajomych, to na pozór nie mieli oni złych zamiarów.
(Nieznajomy1) – Wydoroślałeś, Mathias... – wytarł rękawem oko – Twoi rodzice na pewno doceniają to czego dziś dokonałeś. Zupełnie inna osoba, niż taka jaką zapamiętałem.
(Nieznajoma) – Co zatem robimy?
(Nieznajomy2) – Są w chaosie. Wiele krwi tutaj zostało przelanej.
(Nieznajomy1) – opierając się o drzewo  - Więc zaczekamy kilka dni i pójdziemy wtedy ich odwiedzić.
5 dni później, łazienka Mathiasa
(Iza) – Tylko wracaj szybko, muszę ci coś pokazać.
(Mathias) – wchodząc do łazienki – Co takiego?
(Iza) – Jak tylko wrócisz, dowiesz się.
(Mathias) – Kapsel był już na dworze – zamykając drzwi
(Iza) – Nie wytrzymasz? Cmon, dasz radę, kochanie.
(Mathias) – Skoro tak mówisz – zdjął chustę – Oby nie było aż tak źle... No dobra... – powieka sama się podniosła – Nie wierzę... To nie może być prawda... – w odbiciu zobaczył lewe oko – Przecież ja je... Wtedy zniszczyłem... Myślałem, że... – poczuł ból głowy – oczy zmieniły barwę na czerwoną – Wcześniej jedno, a teraz oba... Nie jest dobrze... Muszę nad tym zapanować... Po prostu muszę, ale... Nie wiem czy ram radę... – pięścią o zlew – Iza, nie chcę Cię zawieść, przecież obiecałem Ci to... – oczy wróciły do normalności – Hmm... – zamknął lewe oko – Jakby lepiej... Może lepiej będzie, gdy... – zasłonił oko chustą – Tak to pozostawię, ale wiem, że... – spojrzał na pierścien na palcu – Wiecznie tego nie mam jak ukrywać. Nie będę jej teraz martwił – zobaczył w lustrze swoją zakrwawioną twarz – Musze jakoś się uspokoić... – wdech – wydech – Pozostanę z nimi na tyle długo ile będę mógł. Nie byłem nikim, dzięki przyjaźni i współpracy udało nam się coś osiągnąć... Chciałbym bardzo by to było wystarczające... Mam nadzieję, że to wystarczy.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
POSTACIE, KTÓRE WYSTĄPIŁY W TYM ROZDZIALE :

UPDATE WKRÓTCE (PRAWDOPODOBNIE)

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.cs-knajpa.pun.pl www.czekamynagofry.pun.pl www.pisarze.pun.pl www.horoskopsmierci.pun.pl www.bw-abw.pun.pl