#1 2018-07-30 02:01:00

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 47 - Odliczanie do wybuchu

Wokół miasta roznosiła się pożoga krwi i stali. Na samym wejściu, tuż przy wejściu do dzielnicy Podolszyce Północ, rzucił się w oczy ogrom strat, zniszczeń i cierpienia. Przede wszystkim strat dotyczyły ludzkie bojówki, między innymi ochotnicy czy dłużsi stażem voltarzy. Na skrzyżowaniu postawiona wcześniej barykada padła. Samochody przy wjeździe do głębszych rejonów osiedla zablokowały wszelki przejazd po asfalcie, gdyż po drugiej stronie ludzie bili się między sobą. Wymieniali ciosy stal o stal, przestrzeliwując się łeb w łeb, dusząc, topiąc i wykorzystując człowiecze słabości. Czego bowiem lęka się ludź, jeśli nie rychłego końca, a łatwowierność, szczególnie idąca od tych słabszych sprawia, że mimo całego zła, nie odróżnią w stresie wroga od przyjaciela, będąc już jedną nogą w grobie. Kordon dowiódł swej potęgi. Mimo rozrzuconych sił po całym kraju, straconego głównego siedliska, rozmach czarnego orszaku nie zna granic. Nawet poprzednie wojny sprzed wieku były ledwie zaschniętą kupą na przygniecionym trawniku. Ekspancja obecnej tragedii nie zna pojęcia dość. Możliwe, że gdyby voltarzy ujawnili się przy narodzinach Państwa Polskiego, kto wie, historia mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, i toczyć się innym torem. Płock miał być bezpiecznym miejscem, tak niegdyś mówiono, gdy Izabela Dywizjońska objęła dowodzenie, zarządzając jednym z niewielu społecznych ważniejszych aspektach ludzkich. Po rozpadnięciu się Rozjemców oraz rychłej samowolce Stalkerów, to pierw Dywizjon i Strefa dyktowali bezpośrednie warunki. Potulnie rósł siłę, skoro nikt nie przeszkadzał, Kordon pod toruńskimi barwami. Wielu sądziło, że gdyby nie dziwne zaangażowanie Izy w nieswoje sprawy, lek powstałby znacznie prędzej, a nim Thiasam by się zorientował, trupie hordy stałyby się tylko ulotnym koszmarem. Natomiast, gdyby szło wszystko po stronie tych drugich, do żadnej eskalacji krwi by nie doszło, a silniejsza ludzkość wspólnie odparłaby epidemię, będąc silni jak nigdy dotąd. Brakowało wspólnego porozumienia, co doprowadziło do konfliktu. Bardzo mała grupka żyjących do tej pory myślała, że obudzą się niedługo, a ta przeklęta wojenka okaże się iluzją, nałożoną przez ex doradczynię Thiasama, voltarkę Iren.  Długowłosa piękność nie byłaby w stanie na tak ogromną skalę masowo zatruć umysły wszystkich, a bardziej żałowała swoich działań z przeszłości, niż próbowała się tłumaczyć. Żałować trzeba, że tak niewielu czarnych nawróciło się na białą stronę, dając porządny kredyt zaufania niedawnym przeciwnikom, którym wtedy życzyli śmierci.
Iza w głowie pierw miała jedno, dotrzeć do syna, znajdującego się w kombinacie na północnym zachodzie, przy granicy miasta. Pojawienie się liderki atakującego bastionu wywołało wielkie zainteresowanie przeciwników, w tym najemnych zbirów. Większość odstąpiła od ataku na obrońców, biorąc za cel przybyłą na rychły koniec przywódczynię. Głupie zapędy dziewczyny przerwała Iren, wbiegając z kilkunastoma voltarami, zwerbowanymi w Warszawie. Voltarowie starli się pośrednio i bezpośrednio, pozwalając kobietom przemieścić się w inne miejsce. Przedarły się za mur samochodów, gdzie stacjonowali Seven oraz Kabanos, którzy to znaleźli wspólne zamiłowanie do walk partyzanckich. Oskrzydlili zbliżające się panie, prędko chowając głowy przed ostrzałem ze skrzyżowania. Sytuacja wydawała się gorsza, niżeli sądzono. Rozdzieleni przyjaciele musieli toczyć bój na różnych częściach miasta, odnosząc niemałe straty. Dziedziniec, w którym zatrzymała się Ewa, posiadał ponoć informacje, które nie zdążyły dojść Izie do uszu, a wydały się być istotne. Oczywiste było, że zapytała o stan obrony kombinatu, oraz tych bardziej obleganych miejsc.
(Seven) - Dotarłyście, w końcu... Gdzie Igor? Nie ma go z wami... No tak, cholera jasna.
(Iren) - Widział ktoś Thiasama?
(Seven) - Jest to spotkanie, na ostatniej liście moich kontrahentów, a wcale mi się do niego nie spieszy. Nikt nie widział, wewnątrz. Jest zauważalny dosyć, na pewno ktoś by doniósł.
(Kabanos) - O ile skubany nie zaciukał tych, którzy zauważyli, więc pomarli.
(Iza) - Przyprowadziłyśmy wsparcie, nieduże, ale...
(Seven) - Mocne chłopy, przydadzą się. Dzięki nim nie stałyście się dziurawe jak ser.
(Iza) - eMPe, czy on... Czy wszystko z nim dobrze?
(Seven) - Tak, rozstawili tam kilkunastu naprawdę dobrych snajperów. Do tego kilku rosyjskich mundurowych, według mnie, to dobra ochrona. Martwię bardziej Zielonym Jarem i Międzytorzem. Tutaj strzępki pozostały, a nasze podole jest na granicy. Od głównego wjazdu skierowali się w przeciwnym kierunku... Osa nie dawał znaku od pół godziny, do tego Ula porzuciła swój obszar.
(Iren) - do Izy - Ewa powinna mieć dostęp do wszystkich komunikatów. Skontaktujmy się z nią.
(Iza) - Jak zrobi się lżej, pokieruj tamtych do punktu dowodzenia. Ilu ogólnie obstawia teren tutaj?
(Seven) - Koło setki walczyło... Przeżyło zaledwie kilkunastu. Teraz szanse się minimalnie wyrównały. Mimo ich początkowej przewagi, to odeprzemy to. Od razu spróbujemy zablokować wejście. Nic nie może sie tutaj przedostać.
(Iren) - Gdybyście potrzebowali pomocy, dajcie znać.
(Seven) - Nie jesteśmy mocno obdarzeni mocą, ale nie miej nas za cienkich bolków.
(Iza) - Musimy odzyskać kontrolę nad miastem.
(Seven) - Nie bronię ci odstrzelić kilku w obronie własnej.
(Iren) - Nie każdy tutaj jest ślepo zapatrzony. Niektórych da się ocalić.
(Kabanos) - Drogie panie, nie chcę wyjść na renegata pełną gębą, ale pierdalamento było ugodowe kilka pokoleń temu, i to nie zawsze. Tym tutaj potrzeba adrenaliny. Dostaną tyle w zapasie, że mamusie z aniołkami nie poznają.
(Iza) - Prywatne porachunki?
(Kabanos) - Nic osobistego, ale nikt nie żałuje Igora bardziej niż ja. Jak jeszcze pełnił rolę lidera  Rozjemców, znaliśmy się. Wiem, że to nie czerniaki zabili, ale się przyczynili... Dało im to dywersję, uśmiercenie własnych ludzi, których użyli jako wabika.
(Iza) - Nic nie mogę obiecać... Iren, nie narażajmy się tutaj. Widzieli nas, chodźmy do Ewy.
(Seven) - Głowy nisko... - usłyszała strzał - Polecam przy drzewach idźcie, to nie zobaczą. Idźcie, prędko...!
5 minut później, wewnętrzny dziedziniec, Centrum Dowodzenia
Centrum stało się wielkim zewnętrznym skrzydłem szpitalnym. Ofiary śmiertelne liczono w setkach, a wielu do tego wymagało leczenia. Przechodząc obok medyczek, które przykrywały głowy poległych momentalnie niedawno walczących, Iza czuła pośrednią odpowiedzialność za każdego zabitego sojusznika. Za dziedzińcem starcia trwają, a najprawdziwsza walka o życie trwała w tym miejscu. Mały teren, gdyż zajmował przestrzeń niewielkiego podwórka, z blokami naokoło, pomieścił kilkudziesięciu potrzebujących, razem ze zbrojnymi czy ratownikami. Dziewczyny weszły po schodach na piętro, przy dawnej sali spotkań, a widząc minę Ewy, po prostu wiedziały. Choć nie spodziewały się najgorszego. Pieszczenie przez zastępczynię Izy leżącego pistoletu sprawiło, że rozmowa nie potoczyła się pierwotnie po dobrej myśli. Nie chciano śmierci potrzebujących, lecz prawda ukrywana tylko po to, aby ludzie umarli dla fikcyjnej sprawy, tylko pogrążyłaby wiarę ludzi w organizację. Gdyby czarni wygrali, a resztka wojowników odparła atak, to jakby myśleli o tych, którzy podarowali bezbronnym schronienie, a potem skazali ich na śmierć, wcale nie męczeńską.
(Ewa) - Przejrzałyście mnie, samej mojej osoby nie potrafiłam do tego przekonać. Pozwólcie, spójrzcie tylko na to - wskazała na mapę elektroniczną - Płock, prawda?
(Iza) - Rozwiń, bo to nie wszystko.
(Iren) - Nie zaprosiłaś tylko dla nowinek technicznych, nie?
(Ewa) - Zgadłaś, oddalę obraz - gest dwoma palcami - Proszę, rozpoznajecie te punkty. Każdy nanomilimetr, to jeden organizm idący w naszym kierunku. Znaczy, nie tylko tutaj, ale spora część zmierza właśnie kurwa tutaj.
(Iza) - To są zombie? Ale jakim cudem?
(Ewa) - Ten wybuch musiał przyciągnąć. Lub sam myśliwiec, a bydle hałas robi. Równie dobrze to sama bitka w mieście rozniosła się na kilometry.
(Iza) - Pamiętam jak zaczęła się klęska w Gdańsku. Runął samolot transportujący zapasy, niedaleko miasta. Rozbicie sprowadziło za sobą trupią hordę. Ledwo z tej rzezi uciekłam.
(Ewa) - Gdańsk w ciągu godziny roił się od trupiarni. Nie było metra kwadratowego, gdzie by ścierwa nie nalazło... Pomyśl teraz, że podobna w ilości nieposkromiona horda wtargnie do Płocka. Zmierz nasze siły, zależne, a niestrudzonych umarlaków.
(Iza) - Poddajesz się?
(Ewa) - Tego nie powiedziałam. Wzięłam odpowiedzialność za tych tutaj, i pragnę oznajmić, że pierwszy raz się boję. Nie moją śmiercią, lecz losem pomocy potrzebujących. Nie chciałam od razu cię szukać, bo przecie sama ledwo trafiłaś na nasz ślad. Iren, ponownie muszę ci podziękować.
(Iren) - To mój obowiązek. Gabriel rozwiązałby to inaczej... Nie znałam bardziej rozważnego człowieka. Wyrwany kręgosłup to ostatnia rzecz, którą w nim ujrzałam. Gdzie tacy zbrodniarze się rodzą? Jakim prawem... Nie pojmuję.
(Ewa) - Chciałabym to bardziej wyjaśnić, ale...
(Jenoteczka) - Przepraszam... Zabrakło zespołu reanimacyjnego. Poproszono o twoje wsparcie, gdyby ktoś... Niedomagał. W tej chwili jeden z opatrzonych rozpoczął resuscytację.
(Iza) - do medyczki - Kojarzę cię.
(Ewa) - Chodźmy, prędko, Iza... Nie zostawaj w tyle - schodząc na dół
(Iza) - Masz wieści od pozostałych?
(Ewa) - Połowicznie dajemy radę, może nieco mniej. Z jedną grupą zerwał się kontakt, ale... Poradzą sobie. Pośród zdrajców nawet można znaleźć wyciągniętą dłoń.
(Jenoteczka) - Izo, rozumiem obawy, za wcześniejsze próby zwodzenia was. Zapewniam, że tym razem stoję po właściwej stronie.
(Iza) - Mogę uznać cię za przyjaciółkę Dywizjonu, ponieważ ratujesz życie.
(Jenoteczka) - Dziękuję...
(Iza) - Ale za moją uznać cię nie umiem. Pomogliście zatrzeć ślady o moim mężu... Szantażowaliście nas, i omal nie poroniłam.
(Iren) - Spokojnie, teraz jest z nami.
(Iza) - Chcę jej ufać, ale nie teraz. Jeśli ma pomóc w obronie, niech to robi.
(Ewa) - Jena, prowadź, który to...? - weszli do namiotu
(Jenoteczka) - Rząd siódmy, numer dwudziesty dziewiąty. Przy nim leżała kartka z personaliami, zaraz zobaczycie. Widzę już, przyspieszmy kroku. Jesteśmy, jak stan?
(Iza) - To jest przecież...
(Vega) - Nareszcie... Iza, nie umarłaś.
(Iza) - Wyczuwam, że poddałeś się voltoazie. Co się stało?
(Jenoteczka) - Wyciągnięty z uścisku śmierci.
(Vega) - Niepotrzebnie mnie uratowaliście. To co mnie spotka później, dla was będzie dwukroć gorsze. Widziałem go, tego kolesia w wilczej masce. Przez moment, nim wpadliśmy z Kasumi na czarnych, przy drodze na Płońsk, napatoczyły się też zombie, ale... To nie one sprawiły problem. Okazało się, że wystarczy przejechać lekko po skórze, żeby powoli wpuścić toksynę do ciała. Wywiązała się krótka wymiana ciosów. Zabiliśmy ich, prawda, ale nieco nas poharatali. Moja kurtka znaczniej ucierpiała, a jedna klinga nacięła delikatnie skórę pod drugim lewym żebrem.
(Iza) - Co przez to rozumiesz?
(Vega) - Zaplanowali własną śmierć, ciągnąć wielu z nas za sobą. Dostałem mieczem z trupią krwią... Wszelkie objawy miałem, ostatnim decydującym jest gorączka. Obniżaliście mi temperaturę... - splunął zieloną mazią - Lekarstwa wasze na nic się zdały. Nie marnujcie więcej na mnie. Wiecie przynajmniej ode mnie coś istotnego, nieprawdaż? Uważajcie na bezpośrednią walkę.
(Ewa) - Plazmówek nie widziałam, bo większość przechwyciliśmy.
(Vega) - Po waszych minach stwierdzam, że coś się stanęło, powiedzcie. Chcę odczuć, że odejdę poinformowany.
(Iza) - Szykuje się powtórka z Gdańska. Wydajemy się być gotowi, ale miasto jest małe.
(Jenoteczka) - Cholerna rzeczywistość.
(Ewa) - Całkiem ich sporo. Wszystko skupi się tutaj...
(Vega) - Kasumi nie chciała brać w tym udziału, ale przekonałem ją. Czeka na ławce... Niedaleko garaży. Jest do waszej dyspozycji.
(Iza) - Doceniam twoją lojalność, do samego końca...
(Ewa) - wyjęła pistolet - Potrzebujesz pomocy?
(Vega) - Nie, dopiero po tym. Odłączcie aparaturę, teraz. Upewnijcie się, że nie wrócę. Nie pozwólcie im dostać tego ciała... Wielu już takich zabrano... - dusił się - Odłączcie aparaturę podtrzymującą życie! Lub pierw zastrzelę kogoś z was, a będziecie zmuszeni i tak mnie dobić. Wybierajcie...
(Iza) - Dobrze było walczyć wspólnie, kiedyś i aktualnie. Niewielu takich pozostanie.
(Vega) - Moja runa jest w kieszeni. Weź ją, na pewno się tobie teraz bardziej przyda... Ubij kilku... - dławiąc się - W moim imieniu... Za innych, których ciała leżą na ulicach. To dla wszystkich sądny dzień... - ostatni oddech
(Iza) - Chciałabym zrobić dla niego więcej, ale... Nie potrafię.
(Jenoteczka) - Możesz, nie daj jemu odejść na marne. Jeśli nie mylono się do ciebie, to nie będą nasze ostatnie godziny - gotując pistolet
(Iza) - Nie będę nadużywać tej runy, komu innemu się przyda bardziej - chowając runę do płaszcza - Zdecydowałam, że pójdę w rejony, które fortyfikował Osa. W jego przypadku brak wieści, to gorsze niż takie jakiekolwiek.
(Ewa) - Iza, pogadałaby dłużej, ale... - słysząc rannych - Muszę bardziej zabezpieczyć teren. Poza tym, ktoś na ciebie czeka, zobacz. Uczynisz mi ten zaszczyt i pomówisz z Jo? Może przynosi jakieś wieści... Jo, wysyłam Izę na przeszpiegi - krzyknęła - Tymczasem, uważaj na plazmówki, uzbroili kilku w takie snajpy. Uważaj, naprawdę, bo straciliśmy już wielu - koleżeński uścisk - Daj znać, gdy będziesz wychodzić, to dam ci trochę medykamentów, gdybyś trafiła po drodze na rannych. Taka prawda, że potrzebujemy każdego, choćby umiejącego się bronić - poszła w kierunku północnego muru
Wizyta dowódczyni Stalkerów w centrum dowodzenia nie mogła być przypadkowa, zwłaszcza, że powinna pomagać w innym miejscu, będąc oparciem dla swoich podkomendnych. Skoro kontakt się nieco utrudnił, a zjawiła się osobiście, sytuacja musiała być poważna. Od czasu fatalnego upadku ze wzgórza, dziewczyny nie widziały się, w momencie kulminacyjnym. Osłabienie, poprzez brak liderki, otworzył furtkę czarnemu orszakowi, Kordońskiej małej wielkiej potęgi. Wbrew pozorom stracili sporo już na samym wstępie, i znacznie wcześniej, a mimo to walczą dalej. Jak niegdyś dawni rdzeniowcy potrafiący stworzyć potęgę z niczego. Niewielu wiedziało o tym, że Thiasam pozostał do końca istnienia Imperium Voltarów jedynym takim okazem człowieka, który zrekonstruował ojczysty kraj od nowych podstaw, na mocnych fundamentach, mając w szachu nawet swojego przyrodniego brata, Cailona, o których obu panach rodzinnych więzach nikt nie wiedział. Teraz znów sprytniejszy z braci ponownie musi toczyć identyczną walkę, większą w destrukcji, bo dzięki swojemu odrodzeniu stał się o wiele potężniejszy niż za poprzedniego życia. Tak jak przed wiekami, poświęcił wiele dla zdobycia siły. Voltarski naród szedł kiedyś na wojnę z niewielkim doświadczeniem, z czego większość bojowników stanęła w zbroi przez obowiązek, z miłości do ojczyzny, bądź nawet za odpokutowanie win.
Obecny świat sprawił, że pobór niewiele się różnił, a poddawani voltoazie ludzie coraz bardziej szli w kierunku Thiasama, którego plan hejtowali przeciwnicy, a pragnąć przeżyć, poddawali tych nieświadomych bezpośredniej inicjacji. Teraz nie ma już ambicji, marzeń czy sentymentu. Istnieje teraz tylko i wyłącznie cykl Czerni i Bieli, nieskończona walka od wieków. Stare strzępki zapisów mówiły o zjednoczeniu przeciwnych kontrastów dla wybawienia ludzkość od złego, w najlepszym wypadku. Drugi zapis odnosił się do pogorszenia się świata, z pokolenia na kolejne pokolenie po umownej dacie zapoczątkowania zarazy.  Zostali w obecnym wieku najważniejsi, wiedzący jak się zachować, poprzez zaznania normalnego życia przed wybuchem ogólnoświatowej pandemii. Pojawiały się argumenty, idące za tym, że następne pokolenia dorastające podczas zgromadzonego zła, nie poradzą sobie bez pomocy. Iza sobie tego nie wyobrażała, że gdyby wysiłki jej oraz Mathiasa spełzłyby na niczym, a bezbronny syn padłby ofiarą kilka dni po matczynym zgonie. Nie ciskały się w tej chwili łzy, lecz ciężkie powietrze, wydychane z płuc.
(Joanna) - Witaj wśród żywych, i przepraszam.
(Iza) - Hmm? Za co...? - przyciągnęła się łańcuchem do balkonu - Przecież... - przeskoczyła - Przecież co byś więcej zrobiła. Wtedy pomogłaś mi, wcześniej. Tęskniłam za nimi, a przez chwilę się zatraciłam. Większość winy spadła na mnie, no i spadłam za to. Wiesz, straciliśmy jednego, którego poznałam w pierwszych dniach.
(Joanna) - Zdążyłam dostrzec, że ktoś sięgał po pistolet. Nie wróciłam tutaj z sentymentu. Wiesz o tej hordzie? Ewa napomniała godzinę temu. Próbowała cię ściągnąć, ale nie dawałaś znaku życia. Wiesz jak to teraz wygląda. Nie przetrzymamy dwóch frontów, to ponad nasze możliwości.
(Iza) - Kontaktowałaś się z innymi?
(Joanna) - Spróbuję ponownie, choć nie udawało się ostatnio... - użyła telefonu - Włączę na głośnik, słuchaj... Wybierzmy ludzi w terenie, raz dwa trzy... "Abonent czasowo niedostępny", kurwa.
(Iza) - Nie damy radę na wszystkich. Czemu zatem nie rozprawiliśmy się z głównym problemem?
(Joanna) - Wiesz o plazmówkach, nie? Gdyby nie to, byśmy pół miasta oswobodzili... Znałaś siłę rażenia tego gówna. Trafiło w kluczowe miejsce, choć minimalnie, a powoli umierasz. Widziałaś co zrobiło z Marcinem, a wiesz jak skończył. Tylko dwie osoby mają u nas, bo reszta poszła w niszczarkę.
(Iza) - Ciężko było je zdobyć.
(Joanna) - Oddalibyśmy przysługę Kordonowi, uzbrajając co drugą osobę w plazmę. Szybki zgon, odebranie broni, a potem jeden strzał jeden martwy. Zepchnęliśmy się do defensywy. U mnie dało się prędzej coś osiągnąć, bo nie spodziewali się z kim zadzierają... - zasłoniła fałdem płaszcza udo - Ważne, że połknęli stal, którą chcieli ten ból zadać.
(Iza) - Dostałaś? Może ktoś powinien to obejrzeć.
(Joanna) - Pieprzyć opatrunki. Bardziej rannym daj. Trupiaka żadnego jeszcze nie widziałam, a ten ślad mam po małej bójce. Szalona dzida w pełnej zbroi staranowała mnie. Focus na mnie, bardzo mądrze, więc się przeliczyła. Porysowała mnie, ale rany się zagoją. Mówiłaś coś na dole, czekaj, o Osie chyba. Właśnie jemu dano jedną z plazmówek.
(Iza) - Kto dostał drugą?
(Joanna) - Pomślmy, chyba Ula, ale nie byłam przy tym. Nie skontaktujemy się zdalnie, trzeba z buta. Ewentualnie autem, choć to ryzykowne.
(Iza) - Podobno złączyli siły, nim sygnał się urwał... Ula jest zaradna, ale Osa, większość spudłuje.
(Joanna) - Dobrze cię mieć po swojej stronie. Nawet jeśli mówię to w ostatnią godzinę.
(Iza) - Zatańczysz jeszcze na moim pogrzebie.
(Joanna) - Zabiorę tylko potrzebne rzeczy ze skrytki, a ty... - usłyszała kroki - Zbliżają się... Nie słyszy nikt tego, muszę ich ostrzec.... Południowa strona! Kordon, chrońcie ludzi!
(Jenoteczka) - Kilka osób, coraz bliżej...
(Iza) - Dołącz do mnie na dole, będzie gorąco - przeniosła się na dół
(Joanna) - Nie dopuść ich do namiotów, a potem brutalnie się rozczarują.
(Iza) - Jeno, za mną. Ewa, pilnuj tutaj rannych.
(Ewa) - Stalkerscy strzelcy mogą was osłaniać, na tych wyższych kondygnacjach zajęli pozycje.
(Iza) - Przydadzą się, w razie czego, przenieś ich do środka.
(Ewa) - Rozważasz ujawnienie się Thiasama?
(Iza) - przełykając ślinę - Niewykluczone, że tak -przygotowała miecz
Dotarcie do muru skończyło się fiaskiem. Mocna dotąd struktura runęła ku swym fundamentom, przy średnicy wyłamania dwa metry na trzy. Upadające odłamki ogłuszyły kilku stróżujących ochotników. Sposobność do działania dostali wrogowie, wpadając do środka, na pełnej kurwie z ogniem i mieczem. Zwykłe płotki, które wierzą w takie rozwiązanie problemu. Blisko namiotu oponentowi zagrodziła drogę Iza, blokując cios własną klingą. Pamiętając o tym, że miecz posiadał runę, aktywowała ją. Cios został sparowany, a po kilku blokach, czarny sługa stał się bezgłowym. Krótko po zabiciu odcięta głowa jeszcze emanowała błyskawicami, dosłownymi kurwikami w oczach. Do obrony włączyła się Jenoteczka, traktując ostrze jak obracalną włócznie. Wykorzystując okazję, kolejne oprychy wdzierały się do wewnętrznego pierścienia. Tych co chwilę zdejmowali stalkerscy strzelcy. Po opadnięciu pierwszych kończyn, ktoś zakradł się do tylnych kwater Dywizjonu. Mignęła tylko jasna blond fryzura, gdzieś za rogiem, przy klatce wejściowej. Ogłuszeni wcześniej ochotnicy właśnie wtedy stracili możliwość dalszej walki, którą odebrały trzy precyzyjne strzały w głowę. Przy Joannie, na balkonie, ujawniła się winowajczyni. Obok niej dwóch łachów w wojskowym moro. Sama kobieta zakryła sobie twarz szalem, ukazując głównie swoje kości policzkowe oraz voltarską oczną czerwień. Na znak pogardy potężnie zadrapała stalkerkę, przebijając się paznokciami przez skórzany ubiór, aż do samej skóry w okolicy mostka. Nim coś zdążyła wypowiedzieć napastniczka, została powalona przez Joannę. Wojowniczka wyrwała nóż przy spodniach nieznajomej, pierw podrzynając gardło jednemu, potem drugiemu przybocznemu. Nikt nie był na tyle szybki, żeby zareagować inaczej. Obiła blond włosej buźkę, ale nie podzieliła jeszcze losu kompanów. Najzwinniejsza z obecnych spuściła nieco krwi z noża na czoło tej, która przyczyniła się do rychłych dwóch śmierci. Coś wyszeptała, tak, że nikt nie słyszał szczegółów, próbując tym samym nożem ugodzić czarne ścierwo. Nogami kombinatorka odrzuciła Joannę na skraj balkonu, przy metalowych kratach. Nawet interweniował jeden snajper, lecz nie było czystego strzału. Z całą surowością stalkerka potraktowała ten incydent. Z kieszeni kurtki wyciągnęła samoprzylepny granat dymny. Trajektoria lotu dotknęła bladej twarzy po rzucie. Szamotały się dziewczyny, dłuższą chwilę, do momentu wepchnięcia jednej na wystający pręt, który wbił się w cztery litery jednej z uczestniczek. Niestety nie była to pragnąca wyzwolenia Joanna, a wstrętna sucz atakująca od tyłu. Wystarczyło kolanami zaprzeć się barierki, a rękami okładać bezbronną. Przed ostatecznym dobiciem z rąk liderki Stalkerów uratował konającą postrzał z łuku, dzierżonego przez Lerę. Z ciekawości Joanna zerwała maskę kordonczyni, pozwalając zidentyfikować tożsamość. Polecono sprowadzić wsparcie dla wyłomu, a ciało przewodzącej atakiem zaniesiono do piwnic, niedawnego więzienia. Tutaj znów los pokusił się o swój udział. Ustanowiono tak, że każda większa śmierć powinna stać się jawna. Iza musiała być przy tym, jako główny świadek. Od razu po formalnościach, wraz z Joanną powinny ruszyć tropem przyjaciół, z którymi kontakt się urwał, a po upadnięciu miasta, trupia horda zaleje kraj. Miasto powinno zostać odzyskane, nim domniemane wsparcie ze wschodu ruszy swoje jednostki.
(Joanna) - Strachasz się?
(Iza) - Nieraz trupa widziałam.
(Joanna) - Trochę przesadziłam.
(Iza) - Cóż, jeden komendant mniej. Chcę się stąd wynieść.
(Joanna) - schodząc do piwnic - Nie musisz marnować czasu.
(Iza) - Ewa zajmuje się ewakuacją rannych. Jeno organizuje barykadę przy murze. Tutaj zostaje tylko Lera, a sama nie zapisze tej śmierci. Musimy poświadczyć.
(Joanna) - Przedarli się tak szybko, zdziwiłam się, naprawdę. Szkoda, że nie zostawiliśmy suki żywej. Mogła nam powiedzieć więcej.
(Iza) - Wszystkiego nie przewidzisz. Być może dzięki temu przeżyłaś.
(Joanna) - Zabiłam dwójkę bez problemu. Nie posiadała rozwiniętych umiejętności. Przez sekundę myślałam, że zechce się wysadzić obok mnie, bym tylko odniosła obrażenia. Dziwił mnie fakt, że wiedziała kogo atakować. Pewnie się śmieje na górze, że mniejsza pokonała większą.
(Iza) - Doprawdy? Znasz słabe punkty przeciwnika. Nie znała cię na tyle, żeby poprowadzić rozeznanie.
(Joanna) - Niewielka strata dla świata.
(Lera) - odkrywając ciało - Miejmy to za sobą... Cholera, ostro zmasakrowana twarz.
(Joanna) - Większość czarnych spotka to samo. Liczą się minuty, a nie jestem negocjatorem policyjnym. Na dole byli niewinni ludzie. Chuj wie ilu czaiło się w cieniu.
(Lera) - Spokojnie, nie osądzam. Sprawdźmy teraz personalia... - skanowała zwłoki - Zaraz będzie odczyt. Gdyby nie zalana krwią twarz, to trwałoby to chwilę.
(Iza) - Dzięki za interwencję. Nie widziałam, że tutaj jesteś.
(Lera) - Dima został na swojej pozycji. W momencie utraty kontaktu, przedarłam się przez barykady. Obiecałam ci wsparcie, więc oddałam swoją rolę. Słusznym było wrócić. Oszczędziłam kobicie cierpień. I tak wiemy wszystkie trzy, że umarłaby. Jeśli nie poprzez moją strzałę, to z powodu wykrwawienia... Szybka śmierć z reguły jest lepsza. Tak wtedy pomyślałam o moim przyjacielu. Nikt nie powinien nazbyt długo znosić ból, trwający czy nadchodzący.
(Joanna) - Wyjątki istnieją. Wielu chętnie przetrzymałabym na mękach. Mają się za bojowników, idących na rzeź, to niechaj dostaną swoją męczeńską śmierć. Nie wiem czy tamci dwaj chcieli umrzeć, ale zabiłam ich. Wiecie czemu cackałam się na początku? Chciałam zapowiedzieć jej koniec. Iren ma inne zdanie o jeńcach, lecz nie ma jej bezpośrednio tutaj. Jednak, gdy tylko ją spotkam, zacznie moralizować. Nie mogę wciąż się przyzwyczaić.
(Iza) - Do jej zmiany?
(Joanna) - Do jej pewności. Zapoczątkowaliśmy pierwsze kłamstwo, idąc w zło, przed którym się odgrodziliśmy. Voltoaza powinna zostać na zachodniej stronie, bez możliwości wykorzystania jej. Wykonaliśmy część ich planu, szczerze. Ludzie sami chcieli, prawda, lecz byli tacy poddani temu siłowo. Iren, dobrze słyszysz, wprowadziła jeńców ze Strefy w trans. Dobrze, że pomagają. Widziałam gromadkę niedaleko stąd, ale nie zamierzam mieć bezmyślnych za plecami.
(Lera) - Skaner coś wyłapał, skupcie się... Znalazło się nawet zdjęcie, które automatycznie dopasował system na podstawie zebranego kodu genetycznego, i resztek pozostałości na twarzy... Do sedna, nazywała się Karolina Jawor. Nie ma tutaj wiele informacji, ale kilka warto zanotować. Nie aktualizowano danych od kawałka czasu, jakby zapadła się pod ziemię. Kiedyś dostała strzał w głowę, sądząc po urazie wewnętrznym, ale jakoś przeżyła. Przed śmiercią zażyła specyfik na cukier, przeciwko cukrzycy. Zdjęcie jest wygenerowane tylko w pewnej trafności, nie jest to sto procent, ale... Targnę zapiski do szafki, to wszystko chyba. Zaskakuje, że wzięła cukier, choć voltaryna we krwi dostarcza większość tych substancji.
(Iza) - To jest.... Było to dawno, lecz twarzy zobaczonej nie zapominam.
(Joanna) - Co chcesz przez to powiedzieć?
(Iza) - To była Karolina, uwierzcie. Podróżowała ze mną na początku, z naszą grupą. Nie dotarła nawet do Gdańska... Skończył się cukier, zaczynała słabnąć, w końcu zapadła w śpiączkę. Umarła, jestem pewna, a potem zakopana.
(Lera) - To zbiorowe zwidy?
(Iza) - Nie, widziałyście ją tak samo jak ja. Chyba, że skaner kłamie.
(Lera) - Bywa omylny, lecz ma sporo sprawdzalności.
(Joanna) - To przestaje być zabawne. Co prawda ponownie straciła życie, ale... Co to za sztuczki?! Pierw widzieliście Martę, moja oblubienico, a teraz widzieliśmy Karolinę. Spodziewajmy się wszystkiego.
(Iza) - Thiasam nie mógłby na taką skalę oszukiwać praw boskich. Dąży do nieuchronnego, ale nie użył nigdy takich zagrań. Nie spotkaliśmy go nigdy, podczas momentów śmierci moich przyjaciół. Jeśli miał coś wspólnego, to skąd wydobył ciała...?
(Lera) - Zapomniałam dodać... To nie są ciała typowo ludzkie. Ludzi zabitych nie da się wskrzesić. Tak jakby zdobyto wiedzę o miejscu spoczynku zwłok, wtedy biorąc ich genetykę. Później jakby ktoś przeniósł wszystko to na martwe świeże ciało. Domyślnie jakby to była inna tkanka, a wygląd przeszczepiony.
(Joanna) - Czyli, żeby dokonać tego, trzeba zabić... Zabiję gnoja, za sprowadzenie tutaj Marty chociaż na chwilę. Powinna zaznać spokoju. Szlag wiadomo ile osób, które znaliśmy jest w podobnej sytuacji. Tym bardziej musimy znaleźć Osę, w pierwszej kolejności. Może to są kopie naszych dawnych towarzyszy, lecz dorównują momentami nam.
(Lera) - Wspomogę ponownie, gdy tylko zajdzie potrzeba. Zajmę się pogrzebaniem sama, zgoda?
(Iza) - Dywizjon bez ciebie by nie istniał.
(Lera) - Mam prośbę, domyślasz się pewnie.
(Joanna) - Chodzi o kombinat zapewne, gdzie większość rosyjskiego garnizonu pilnuje.
(Iza) - Gdy tylko opanujemy sytuację, przywrócimy sygnał. Tymczasem chroń rannych. Będą całkowicie odsłonięci, jeżeli ponownie ktoś się przekradnie.
(Lera) - Przekażę komu trzeba tutaj. Dajcie im nauczkę, ale zostawcie kilku po drodze dla mnie. Pójdę waszym śladem, i niebawem do was dołączę, gdy tutaj się sytuacja polepszy.
Zebrawszy się w sobie, po zidentyfikowaniu zwłok jednej z kukiełek Kordonu, Iza wróciła do centrum dowodzenia. Na fotelu potulnie siedziała ze złączonymi dłońmi Joanna, obserwując bacznie każdy ruch Iren. Nie był to zabieg wybadania jak każdy z pośladków reaguje na milisekundowy ruch wahadłowy nóg, a niemoc przyzwyczajenia się do sojuszniczki, która niegdyś trzymała z wrogiem. Może był w tym jakiś podtekst, bo przecież ruchami mogła przypominać Joannie niedawno uśmierconą bliską sercu Martę. To jednak pozostawić trzeba bez odpowiedzi, bądź samej istocie wyższej przyjdzie zrozumieć jak człowiek potrafi walczyć na ochrony, i przez ochronę umrzeć. Iza odebrała po drodze paczkę antybiotyków i bandaży, dla przezorności. Wewnętrzny pierścień zyskał dodatkową ochronę ze strony sprowadzonych przez Iren zvoltoazowanych niedawnych czarnych popleczników. Z samego pomysłu oczywiście nie była zadowolona Ewa, mając uraz do wszystkich przeciwników, a Joanna głównie przez ten długi czas, gdy straciła dwie ważne dla niej osoby. Nigdy nie ma dobrego momentu na przerywanie w takim krwawym impasie, lecz czas gonił.
Trójca miała przebyć drogę do dystryktu Łukasiewicza, po drodze zahaczając o tymczasowy azyl w orlenckim kombinacie. Drogi z pewnością były zablokowane, w szczególności te główne. Pozostało wsiąść w pojazd, i przedostać się, co łatwe nie było. Kilka pojazdów przeciwników udało się przechwycić, przed większą inwazją kordończyków. Czarne beemki były znakiem dla drugiej strony, że to sojusznik siedzi za sterami. Joanna zasiadła z przodu, gdyż w razie czego nikt jej nie skojarzy. Na tylnych za przyciemnioną szybą Iren oraz Iza, w nałożonych kapturach. Na kolanach każdej z pań widniała broń, długie miecze i strzelba elektryczna. Nie wzbudzając podejrzeń, auto wyjechało z garażu, w stronę zniszczonej komendy policji, skręcając na polną drogę przy ulicy Urodzajnej. Drogi mało uczęszczane wydawały się być najlepszą możliwą opcją ominięcia większego harmidru. Okazało się, że nawet na tak opuszczonych dalekich dystansach trafić się mogą mniejsze czarno białe zawieruchy, co przyczyniło się do kilku przewróconych drzew na polach, mimo, że na polach drzewa te rosły okazjonalnie, gdyby to ktoś specjalnie je przywiózł i zablokował. Przejazd przez podniszczone pola i sady były niemożliwe, przez spore wyboje, a prócz drogi na horyzoncie, to po bokach teren mocno schodził w dół, o conajmniej metr, przez co dziewczyny zostały zmuszone do opuszczenia pojazdu, w celu zorientowania się w sytuacji.
(Iren) - Co do cholery? - zdegustowana
(Joanna) - Pomóżmy tamtym, póki nas jeszcze nie odkryli.
(Iza) - Zatem bądź dodatkowym mieczem. My dwie spróbujemy przesunąć te kłody na bok.
(Joanna) - Prościej byłoby we trójkę, to w podzięce za pomoc mogliby nam pomóc z tym drzewem.
(Iren) - Wiemy co robimy. Poza tym, mieliśmy nie pakować się pod celownik. Jesteś szybka, sprawna i zręczna. Całkowicie sobie poradzisz, a my byśmy się plątały pod nogami.
(Joanna) - Dobra, ale streszczajcie się. Kupię wam trochę czasu, ale gdyby... To ważne, gdyby was brali do tyłu, to walcie samochodów, i dołączcie do mnie. Przebijemy się wtedy inaczej - pobiegła
(Iza) - Przesuniemy to?
(Iren) - Jedna osoba może nie, lecz dwie to większe szanse. Zaprzyjmy się, a dalej pójdzie.
(Iza) - Zapierałam przy porodzie, tak, to w pewnym sensie temat znam.
(Iren) - Raz... Dwa... Trzy... - minimalny progres
(Iza) - Dam radę... - wytarła pot z czoła - Lecimy dalej, na twoje trzy.
(Iren) - Raz... Dwa...  Trzy... - minimalny progres - Byle się nie cofać, no kaman...!
(Iza) - Raz... Dwa... Trzy... - pieniek się skruszył - Nie przerywamy.
(Iren) - Zaprzyj się porządnie. Pomyśl o czymś, co cię tak mocno wkurwiło w życiu. Powiedz to na głos, i wyżyj się na tym martwym kawałku drewna.
(Iza) - Najgorzej było, kiedy moja rodzina miała mnie za psychiczną, bez przyszłości. Zabrali mi moją pierwszą broń, którą dostałam na swoje piętnaste urodziny...! Żadnej wyprawy nie odpuszczałam, i tyle razem przeżyliśmy... Jedyna istota, która wtedy mnie rozumiała. Znalazła się, tydzień później, obsyfiona mydłem i moczem. Całe wnętrzności szlag trafił... - mocne pchnięcie
(Iren) - Prawie, jeszcze kilka razy... Raz... Dwa... Trzy... - minimalny progres
(Iza) - Raz... Dwa... Trzy... - pół drogi oczyszczone - Nie przykładasz się.
(Iren) - Oszczędzam siły, żeby później cię ochronić. Ach, nikt tego nie docenia.
(Iza) - Przepraszam, wyrwało się.
(Iren) - Hah, z pewnością. Dywizjońska, przy wolnej chwili masz zagwarantowany atak łaskotek ode mnie. Nawet się nie będziesz spodziewać.
(Iza) - Bez szans, nie mam łaskotek... Raz... Dwa... Trzy - większość przepchnięte
(Iren) - Znałam wielu, a nikt bez słabego punktu nie był.
(Iza) - A ty masz taki?
(Iren) - Cwana, chcesz mnie wybadać... Raz... Dwa... Trzy... - potknęła się o kamień
(Iza) - asekurowała - Gramy w tym samym teamie.
(Iren) - Dojdźmy do Joanny, jeśli skończyliśmy robotę, nie? Iza... - wypatrywała Jo -Taka wytrawna łowczyni, a nie wykrywa nadarzającej się okazji... Iza, masz mnie. Nie będzie tych łaskotek.
(Veskin) - Ona nie, ale my jak najbardziej - przytrzymując Izę - Patka, Rafi... Ubezpieczajcie, bo jedna owca się zgubiła. Przeklęta jednooka, która zagarnęła moich ludzi...
(Iren) - Sądziliśmy, że nie żyjesz.
(Veskin) - Tak, też myślałem podobnie. Ciebie nawet nie znam. Jesteś z Dywizjonem?
(Iren) - Pranie mózgu nie wpoiło ci myślenia? Ilu jeszcze przyjdzie zza śmierci, dla samozaspokojenia.
(Patrycja) - Bronisz niszczycieli. To przez te wojenki nas zajebali.
(Rafał) - Co prawda, to wtedy Rozjemcy mieli znaczne wpływy, a Kordon...
(Patrycja) - Morda, co miał Kordon? To Rozjemcy dyktowali warunki. Sporo zyskiwali w bliższej konfrontacji. Porażka Igora umocniła zachodnią stronę.
(Veskin) - Niedaleko stąd poniósł śmierć. Należyta kara. Zabił naszą trójkę, bez wahania. Wiesz, czego żałuję? Mathias był zbyt silny, do czasu. Thiasam go zmiażdżył.
(Iza) - kop w jądra - Nie będziesz o nim tak mówił, żywy czy martwy, bez różnicy.
(Veskin) - Nie jestem martwy. Jestem ulepszony, a cykl musi trwać! Co, że powstrzymasz tymczasowo nieuniknione.
(Iza)  - Co znaczy, że zmiażdżył? Łżesz, on nie umarł.
(Iren) - Chce cię wytrącić z równowagi.
(Rafał) - Sam widziałem przedstawienie. Mathias wtedy prosił o śmierć, a Thiasam łaskawie zgodził się zabić go.
(Patrycja) - Umierał jak prawdziwy mesjasz.
(Iza) - Dość, kurwa... - przyciągnęła Patrycję - Żryj to, dziwko... - popieściła błyskawicą z miecza
(Rafał) - Skończcie kozaczyć! - gotował pistolet
(Iren) - Nie radzę... Szybciej strzelam - przystawiając m5 - Ka Bum.
(Rafał) - Gdzie moja spluwa? A strzelaj suko.
(Veskin) - wbił się pomiędzy - Będę cię pamiętał bracie, a za Patkę nie daruję... - odrzucił Iren
(Rafał) - Mam ładunki, strzel za kilka sekund. Widzę ją!
(Iza) - Cofnij się, Iren...!
(Veskin) - Nie przerwiecie kręgu... - przerzucił Rafała i Patrycję do Iren
(Iren) - Cholera...
(Veskin) - Płoń za to, do kogo przystałaś... - strzelił z szturmówki
(Iza) - Uciekaj stamtąd... Iren! - nastąpił wybuch - Kurwa...
(Iren) - w myślach - Złap go łańcuchem, teraz!
(Veskin) - Więc zostaliśmy sami, Izabela.
(Iza) - Już nie... - doskok do przodu - Jo, ma odsłonięte plecy.
(Veskin) - Słucham...? - odwrócił się nerwowo - Gdzie ona... To jest... - poczuł ucisk
(Iren) - Twoja głowa należy teraz do mnie... Weź mój miecz, i zabij mnie. Stoję przed tobą. Pchnij mocno, zdecydowanie i bez litości. Dokładnie tak, a teraz odbiorę twą daninę.
(Veskin) - wybudził się - Co kurwa...?!
(Iren) - Zapomniałam o jednym - wbiła miecz w brzuch Veskina - Dzięki za zwrot miecza.
(Joanna) - Co tu się wyprawia... - dysząc - Ledwo co dziw nikt tam nie padł, a tutaj eksplozja? Czy to jest, moment, Veskin?
(Veskin) - Za moich ludzi masz przejebane. Thiasam nas wezwał. Teraz wie, gdzie jesteście. Same prosicie się o śmierć... Krótka ta moja podróż.
(Iren) - Laski, musimy ruszać... - kierując się do auta
(Veskin) - Joanno... Uważaj na siebie. Czarny Wilk wie na kogo polować. Co do reszty, to nie idźcie do kombinatu. Wielu tam zmierzało. Nie marnujcie czasu.
(Iza) - Nie wierzę ci. Mam wyższe pobudki, dla moich przyjaciół. Wciąż próbujesz chronić chronić tego szaleńca?
(Veskin) - Nie, chronić ciebie przed nim... Nie pozwólcie umrzeć Stalkerom, to twarde skurwysyny... - stracił oddech
(Iren) - Iza, nie rozczulaj się. Możemy spotkać takich niespodzianek więcej.
(Iza) - Nie, ja tylko... Nieważne, wracajmy do auta.
(Joanna) - Jak zwykle tutaj nieco nie łapię, ale chyba nie muszę. Człeki mówili, że przed Łukasiewicza musimy z buta, bo najebali potok maszyn, droga odcięta.
(Iren) - Stamtąd już kawałek.
(Iza) - Tak, rozglądajmy się za naszymi. Wolę nie myśleć, że przejechałam obok i nie pomogłam.
(Joanna) - Tej parki nie da się nie przegapić, doprawdy.
Kwadrans później, niedaleko ulicy Łukasiewicza
Zgodnie z prawdą, teren nie nadawał się przebycia główną ulicą. Rozrzucone na drodze samochody, autobusy i ciężarówki skutecznie blokowały dalszą podróż. Ni śladu znajomych twarzy w okolicy, nic tylko świeży pył, dźwięki uderzanej stali i krwawy śnieg. W kierunku nadjeżdżającego auta zaczęli biec nieznani z twarzy ludzi, mający przy pasie karabiny szturmowe. Momentalnie jednak zainteresowanie zmieniło się, a sami poszukiwacze poszli w zupełnie innym kierunku. Do manipulacji przyznała się Iren. Kilku osobom mogły dać radę, lecz środki musiały zostać wykorzystane do minimum. Dystrakcja nie trwała w nieskończoność, niestety. Pojazd porzucono, przy skrzyżowaniu. Przy prawej odnodze, niedaleko Orlen Areny, pałętali się sojusznicy, bezbarwni. Spytani o tożsamość, odparli, że Kabanos kopnął w kalendarz, a ludzie oddani chętnie, teraz wzdrygają się do dalszych walk. Ten kawałek bardziej znajdował się pod czarną kuratelą, przez obniżone białe morale. Białych pozostało niewielu, a ostali nie zechcieli się ujawnić. Większość po właściwiej stronie to ludzie najzwyklejsi w świecie, przyjmujący kilka strzałów, nim pomrą w agonii. Podrostki ze strachem podnieśli ton, że pragną jeszcze dzieciom opowiadać historie, a bezpośrednia konfrontacja oznaczać będzie dla nich śmierć. Kilka wymęczonych osób nie zdoła wybronić tej dzielnicy, a do schronienia nie jest daleko. Tym razem nie doszło do nakreślenia własnej woli. Zniechęceni niebezpieczeństwem, ludzie bez nadziei, wskazali, gdzie widziano dywizjonistów ostatnio. Słuch szedł, że jeśli jakiekolwiek nadludzkie siły coś próbowały, znajdowały się na Stadionie Wisły Płock, po drugiej stronie ulicy.
Przechadzając się alejkami, w pewnym momencie spośród kilkunastu prowadzonych osób, spostrzegła Joanna dwie bardzo znajome osoby. Wiadomo o kogo chodziło. Trop jednak mijał się z lokacją, gdyż jeńców prowadzono do stacji, przy lewej stronie od areny, obok marketu. Szczerze nie narażanoby życia w taki sposób dla odstawienia przyjaciół na dalszy plan. Niewiadomy los sojuszników również leżał na sercu, i się pojawiły w głowie pytajniki.
(Iza) - Jak to widzicie?
(Joanna) - Przyszliśmy tutaj ze względu na nich. Ludzie też są ważni. Nie rozdwoimy się.
(Iren) - Pójdźcie po znajomków. Sprawdzę stadion, zza cienia.
(Joanna) - Nie kłócę się przy tym, więc, jaka decyzja?
(Iza) - Jeśli się czegoś dowiesz, zabierz ilu się da, a potem wiejcie. Jeżeli naprawdę pozostało w okolicy niewielu naszych, to musimy się baczyć, szczególnie za plecy.
(Iren) - Swoje karty jeszcze trzymam w rękawie. Dzielimy się tutaj, na pewien czas.
(Iza) - Opuszczasz nas później?
(Iren) - Może wystąpić zamieszanie, nie omieszkam. Wasza obecność blisko mnie utrudni wszystko. Od tej pory musicie sobie we dwie poradzić. Gdy uda mi się kogoś zebrać, whateva, zmierzać będę do kombinatu.
(Joanna) - Nie wykorzystuj za bardzo napotkanych ludzi, zgoda? Na ekscesy nie ma czasu.
(Iren) - przyparła Joannę - Mam czegoś się dowiedzieć czy ratowanie naszych to tylko opcja dodatkowa? Wiem co robię. Idźcie po uroczą parkę, póki czysto. Nie idźcie moim śladem zbyt wcześnie. Po mojej interwencji w powietrzu ujrzycie biały pył w kształcie łba wilka.
(Iza) - Ogranicz się do rozróby po, nie wcześniej.
(Iren) - Nim pójdę, Iza, weź to... - wręczyła bomby - Czujne są skubańce na nacisk. W razie czego, gdybyście napotkały trudności. Małe ostrzeżenie, to ma zasięg kilku metrów. Rzucajcie za siebie, a na chwilę odzyskacie oddech - zniknęła
(Joanna) - Masz plan? Nie wejdziemy ot tak.
(Iza) - Po prostu chodź za mną.
(Joanna) - od ściany do ściany - Widzisz to? Tam od toalet... - pokazała okno - Delikatnie otwarte.
(Iza) - Krzakami na kuckach, jak żmije. Liczmy, że nikogo w środku nie będzie.
(Joanna) - Zapalmy jedną z bomb, i suprise. Skutecznie rozproszą się, a my wejdziemy frontem.
(Iza) - Hmm, tutaj nie ma poruczników, tylko opętani ludzie. Nie rozróżnią nas.
(Joanna) - Mam lepszy plan... Spójrz, nadarza się okazja. Samotny wędrowiec w drodze na tron. Zgarnę go, trzymaj się blisko - przeniosła się przed nieznajomego

Offline

 

#2 2018-07-30 02:02:50

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 47 - Odliczanie do wybuchu

(nieznajomy) - Huh...?
(Iza) - Dzień dobry.
(Joanna) - Zabierzesz nas do środka.
(nieznajomy) - A wy to kto? Moment, ten ślad na szyi... To wy, kurewki...
(Joanna) - Nieładnie, ciszej tam - zdzieliła w pysk - Zabierzesz nas do środka, pierdolony człowieku. A to dla lepszego zrozumienia - wykręciła ręce do tyłu - Posiadamy tyle trotylu, żeby cię koledzy zeskrobywali  ze ściany.
(nieznajomy) - Zabiją was.
(Iza) - Jesteśmy gośćmi, spod Włocławka, wezwane przez Thiasama do oględzin pojmanych.
(Joanna) - Sprzeciwisz się temu, który cię spętał, kukiełko?
(nieznajomy) - Jak zacznę drzeć ryja, to pożałujecie. Ciśnijcie suty, parszywe białasy!
(Joanna) - Pójdziemy pod rączkę, skoro preferujesz. Iza, dotrzymuj kroku.
(Iza) - Zrobisz coś jeszcze, będziesz nas traktował jak kochanki.
(nieznajomy) - Że kurwa co?
(Joanna) - Przedstawisz nas jako dziwki, z którymi chcesz dobić targu.
(nieznjaomy) - Chętnie bym was obie zerżnął, gdybym tylko... - poczuł miecz przy fiucie
(Iza) - Jedno nieuważne słowo, a będziesz śpiewał już tylko w chórze. Rusz się, i nie sprintem. Idziesz na luzie, a nie jakbyś miał kołek w dupie.
(nieznajomy) - Jestem bliski stracenia mojego wacka, jak mam się kurwa wczuć?
(Joanna) - Improwizuj, od ciebie zależy jak szybko i w jakich okolicznościach się z nami rozstaniesz.
Zmuszony człowiek czasem nie ma wyboru, i zrobi wszystko dla zachowania własnego życia. Tak też stało się tym razem. Dziewczyny zostały wprowadzone do środka, z drobnymi problemami przy wejściu. Pilnujący bowiem nie chcieli uwierzyć, że taki fajtłapa zjednał sobie na ogrzanie dwie tak godne urodziwe kobiety. Pozostała kwestia dowiedzenia się miejsca dokładnego przebywania przyjaciół. Stacja wbrew pozorom zawierała podziemne korytarze, niczym sieć tuneli nawigacyjnych. Wnętrze kompletnie nie przypominało znanej z uroczej ciasnoty ubogiej stacji paliw, z gazetkami po lewej od wejścia i toaletami po prawej. To był jeden z wielu obiektów, które Dywizjon pozostawił, nie wiedząc jak przywrócić martwym zakątkom chwałę. Wiadomo kto nie próżnował, wykorzystując pustostan, którym nikt się nie opiekował. Jakby nie zabrzmieć, ten posterunek grozi bezpieczeństwu wszystkich wokoło. Mimo randomów, którzy tylko wypełniali polecenia, to sami w sobie stwarzali spore ryzyko. Joannie wpadł pomysł wysadzenia  stacji, razem z okolicznym stadionem.
Niezbyt pożądany towarzysz mocno utrudniał swobodne zwiedzanie. Korzystając z okazji na osobnej przestrzeni otrzymał ciśnięcie głową o ścianę, po czym upozorowano mu pozę, jakby się czegoś nawciągał, okrywajac do szyi obskurnym kraciatym kocem. Nie wzbudzając podejrzeń, po zejściu do ponurego białego pomieszczenia, natknęły się na torby dobrze im znane. Wewnątrz na dnie walały się dokumenty z tożsamością członków Dywizjonu. Fotografie były potwierdzeniem, razem z kodem, który skanowała aplikacja w telefonie. Cichaczem podpatrzono za sąsiadującymi drzwiami, co tam zachodzi. Przy dębowym stole siedział Osa, z lewej, Ula, z prawej. Przypięci przez metalowe ustrojstwa, nie mieli jak się wyrwać. Dłonie były podłączone do jakiegoś bezpiecznika, jakby akumulatora. Dwójka śliskich typów przesłuchiwała dywizjonistów. Obecność obserwatorów stała się przykrą świadomością. Sądząc, że przybyłe tajemnicze panie miały dokończyć rozmowy, gdyż takie wytyczne dostali, to bez żadnego ale opuścili klaustrofobiczny pokój, pozwalając dziewczynom wejść. Nie podejrzewali kim one są zaprawdę, tak jak przyjaciele nie skapnęli się szybko kto tak naprawdę odwiedził towarzyszy w boju. Występowały na suficie kamery, lecz nie nagrywały dźwięku. Nie mógł paść żaden przyjazny gest, bo wtedy razem byliby w większym gównie niż na zewnątrz. Zachowując pozory, Joanna zabawiła się w milczą psychopatyczną glinę. Ujawniła się chwilę później, po obstrukcji jakiej doznał Osa. Dzięki swojemu doświadczeniu liderka Stalkerów wiedziała jak przekazać przeciwnikowi strach. Niejednokrotnie ukazywała swoją drugą naturę, z kochającej po cichu kochanicy, do zarażonej wścieklizną brudnej od krwi bestii.
(Osa) - Marnujecie czas... Poczekajcie tylko, przyjdą zaraz tutaj nasi... Tak przypierdolą, że twoje dupsko niewiele się będzie różnić od płaskorzeźby.
(Ula) - Nic nie powiedzą. Przysłali mocniejszych.
(Osa) - Do czego ta maszynka służy? Popieścić mnie chcecie prądzikiem? To niech to Ulka zrobi, a gwarantuję, że wyśpiewam wszystko. Nawet to, że kiedyś nasikałem Oskarowi do kubka z sokiem...
(Ula) - Nie wiedzieliby co zrobić, gdybyśmy się grzmocili tak na żywo.
(Osa) - Tylko, że... Kurwa, dobrą rękę mi zablokowali. Hej, mała kurwio, odczep mi to!
(Ula) - Jakbyśmy mówili do duchów, cholera jasna, jest tam kto?! Dobra, jebać, ładujcie ten prąd.
(Osa) - rozemocjonowany - Moment, ja protestuję! Żądam ostatniego prawa do życzenia przed śmiercią. Tylko chcę to powiedzieć wyraźnie, więc zbliż się.
(Ula) - Odebraliście nam sprzęt, niczym nie ryzykujecie... A jak mają tak wyglądać te katusze, to skończmy to teraz. I tak nic nie powiem. Jesteśmy lojalni Dywizjonowi, bez względu na przyszłość.
Przez szybę ktoś z przebywających tutaj zapukał, jakby się niecierpliwił, każąc otworzyć drzwi. Ktoś drugi stojący za facetem wydawał się niespełna rozumu, krzątając się od jednej ściany do drugiej, a może była to osoba o usposobieniu psychopatycznym. Joanna chcąc nieco podgrzać atmosferę, podeszła do maszyny wyglądającej na prądową rażarkę, jak to sprytnie ułożyła sobie w głowie. Rozprostowała palce prawej dłoni, łapiąc urządzenie. Uzbrojony mężczyzna za drzwiami się niecierpliwił coraz bardziej. Nie wiedziała Iza jak to sie potoczy dalej, lecz zaufała przyjaciółce. Do machiny przytwierdzone kable łączyły się z obiema dłońmi. Wedle ostrzeżenia na wierzchu, zatrzymanie akcji serca miało nastąpić po szóstej reakcji prądu na bodziec fizjologiczny. Znacznej mocy musiał być ładunek, skoro kilka prób takiego pieszczenia wystarczy, żeby nieodwracalnie posłać delikwenta na wieczny niebyt.
(Naszor) - Nie ociągaj się, bo Trendi Oskar przejmie pałkę po was. Nic nie potrafi nikt zrobić. Certolicie się nad nimi, a to białasy przecież. Powinniśmy wyrżnąć ich w pień. Wiem, że drzwi otwierają się od środka, ale świadkiem uszy wszystkich wyżej, że rozpieprzę szybę, a wedrę się. Oszczędźcie mi czasu. Tak to jest, gdy się chodzące cycki zatrudnia do takich zadań. Łamiecie się przy trudnych decyzjach, przerastają was...
(Oskar) - Oskarek pragnieeeeee rozpierdoooolu, och kurwaaa... - uderzając głową o drzwi - Rozryyyywki!
(Naszor) - Słyszałyście, dość miłosierdzia. Szkoda tracić odważne dusze, ale jeśli tego wymaga obowiązek, tak się stanie.
(Oskar) - Będę gryyyyyźć, kopaaaać, jeeeebać! Dość czekania! Hahahahaha! Widzę was, dziewczyyyynki...
(Ula) - Zróbcie to, a potem zabijcie tego pojeba w okularkach.
(Osa) - Słyszałyście co kazał, nie będziemy się bronić. Jednak to rzecz, którą trzeba zrobić. Wasze parszywe żywota lub nasze. Zróbcie to, kurwa, i teraz - pięścią o stół - Prędzej się zobaczę z bratem.
(Ula) - I ja... Prędzej uściskam Emilkę... - poleciała łza
(Joanna) - Fuck... - ruszyła pierwsza dawka - Przepraszam...
(Iza) - rozglądała się nerwowo - Cholera...
Prąd popłynął wzdłuż przewodu, rozgałęziając się przy dwóch cielesnych podmiotach, których miał rozpocząć porażanie. Napięcie pierwsze niewiele robiło, sprawiając jedynie, to czego się obawiano. Ula znosiła to bez większych problemów, skinęło tylko głowę w dół, aby jak najmniejszy ładunek dotarł do górnych partii. U sąsiada to była delikatna śmierdząca sprawa, jakby nie patrzeć, Osa potrafi stosować przemoc słowną i fizyczną, a jego samego lepiej, ażeby to nie spotkało. Zniesmaczony faktem czekający na zewnątrz zaczynali czuć zapach bardzo śmierdzącego gówna, jak po fasoli. Wzbudziło to u Trendi Oskara większą ochotę rozwalenia pobliskich drzwi, a to było samo w sobie ciekawe. Dawka pierwsza trwała kilka sekund. Kamera wszystko pokazywała, więc nie dało się ukryć zdarzeń, a jedynie słowa.
(Joanna) - Miałam ochotę się pobawić, tak nieco. Nie sądziłam, że... Popuścisz, nie spodziewałam się.
(Osa) - Znam ten głos, nosz kurwa... Jo, to jesteś kurwa ty, no kurwa. I ciebie przeciągnęli na czarną stronę, a sądziłem, że taka łatwa nie jesteś. Zdradziłaś, nie spodziewałem się.
(Joanna) - Mylisz się. Stoją za drzwiami, to co miałam zrobić? Naszej czwórce by łby podziurawili.
(Ula) - Co by powiedziała Iza, na twoją samowolkę... I dlaczego nie mogłaś udawać z tym chujstwem?
(Iza) - Jesteśmy tutaj obie.
(Osa) - I jeszcze to... Po prostu mogliśmy udawać, a bym się... - zdegustowany - Nie byłoby tego problemu.
(Joanna) - Widziałeś kilka kamer w pokoju? Obserwują nasze ruchy.
(Ula) - Nie pójdą sobie, póki nie stracimy przytomności.
(Osa) - Chyba, że udamy naćpanych chloroformem.
(Iza) - Potrzebujemy jednak drugiej dawki...
(Osa) - Ale przecież... Ja już po jednym, no wiecie, miałem problem...
(Joanna) - Muszą zauważyć, że przez prąd usnęliście. Nie mam dzikiego fetyszu zadawać ci takiego bólu.
(Osa) - Oczywiście.
(Joanna) - Ja nie cackałabym się i zabiła raz, a dobrze.
(Osa) - Toś mnie pocieszyła. Uciskałbym ci łapę, ale... Moją sprawniejszą uwięziono w tym czymś.
(Iza) - Jesteście gotowi? Gdy tylko tutaj wejdą, musimy działać szybko. Jest kilkunastu na piętrze.
(Ula) - Iza, jesteśmy gotowi.
(Joanna) - Chcesz być współwinna za ten ból, rozumiem... - odstąpiła - Nie dajcie się tylko.
(Iza) - Zaczynam, i sorry wielkie... - ruszyła druga dawka
Prąd popłynął wzdłuż przewodu, ponownie, lecz mocniej traktując ciała wewnątrz przyjaciół. Napięcie drugie napięcie złamywało już Ulę, a co mówić o Osie. Ula znosiła pierwsze sekundy znacznie gorzej, gdyż odruchowo złapała się za serce pod koniec. U sąsiada to było również gorzej, z odmianą, że nie sadził już resztkami po posiłku, a swoim napojem wypitym przed godziną. Zniesmaczony faktem czekający na zewnątrz zaczynali czuć zapach bardzo charakterystycznego żółtego basenu, niczym w obskurnym socjalu dla patologicznych. Wzbudziło to u Trendi Oskara ochotę dorzucenia odważnych słów temu drugiemu. Dawka druga  trwała kilkanaście sekund. Kamera wszystko pokazywała, więc nie dało się ukryć zdarzeń, tym bardziej hucznego upadku obu głów na dębowe drewno.
(Joanna) - To koniec, nie powiedzieli nic... - uniosła ręce - Iza, otwórz drzwi.
(Iza) - Teraz albo nigdy... - położyła dłoń na klamce
(Naszor) - No dalej, otwieraj te cholerne drzwi.
(Iza) - Dobra, otwieram... - klamka wypadła z otworu - Co do, the fuck...?!
(Joanna) - spojrzała na Izę - Spokojnie.
(Naszor) - W końcu, co wam odbiło? Ile poszło dawek, gadajcie!
(Oskar) - Gadaaajcie, albo wpierdoooolek. Oskar chce coś rozjeeebać.
(Naszor) - Dwie dawki? Gady, majstrowałyście przy napięciu! - wyjmując uzi - Nie takie były przekazy. Chodziło o przesłuchanie, a nie egzekucję. Dać durnym babom coś wykonać. Co dziwnego, skoro prawa z lewą się wam myli.
(Joanna) - Zwal winę na poprzedników. Prościej na kobietę, bo niby nie odda, hmm, szczeniaku?
(Naszor) - Co ma oznaczać słowo "niby"? Przelała się czara, koleżanko. Dla tych tradycjojebaczy to zrobiłyście? Nie chcecie aby się to skończyło? To mogłyście zrobić to, co do was należało, a potem dać wydarzeniom toczyć się według planu.
(Iza) - I tak byś chciał ubić, gra słów. Nas zabić o wielkie ryzyko, nie boisz sie gniewu Thiasama?
(Oskar) - Martwi nie zdradzają tajeeeemnic, haha, zdziwiona?
(Naszor) - Chwileczkę, dlaczego nie zdałyście broni przed wejściem...?
(Joanna) - Teraz, czmielowaty!
(Osa) - Akuku, przywitaj się z uchwytem czmielowatgo - przyciągając Naszora do siebie - Ula, dajesz chuja!
(Ula) - wyjęła nóż z kieszeni - Pożyczam na chwilę, teraz poczujesz co my - wzniosła ostrze
(Osa) - Zaraz zamienimy się miejscami... - trzymał dłoń Naszora na stole
(Ula) - przebiła dłoń Naszora - Waruj tutaj... Dziewczyny, uwolnijcie!
(Naszor) - Zdradliwe szuje! Jak tylko odzyskam sprawność w dłoni, poczujecie dwukrotnie to co ja.
(Oskar) - Miała być zabaaawa, jak to?
(Osa) - A z tobą się policzę jak tylko, no laski, prędzej...
(Joanna) - Nie wydaje się, że chce nam coś zrobić - uwolniła Ulę
(Iza) - Zabezpieczam tyły, róbcie co musicie - uwolniła Osę
(Naszor) - Hej, odejdź do tego... Moment, co ty robisz? - został podłączony do urządzenia - Nie odważysz się!
(Joanna) - Masz rację, ja nie mam tyle jaj, bo nie jestem facetem.
(Osa) - Ale ja z przyjemnością - ustawił napięcie na maksa - Nie martw się, stopniowo się będzie poprawiać. Niech usłyszą cię w tym budynku.
(Naszor) - Ty śmierdzący białasie - pierwsza dawka ruszyła - Znajdę cię po śmierci. Wiesz, że wrócę!
(Osa) - Tak, pomagam im, i nie wstydzę się tego.
(Naszor) - Debilu, wiesz co zrobiłeś? Jeśli zacznę jebitnie świecić jak świąteczna choinka, to iskry rozniosą się po pomieszczeniu. Kable są połączone z całą stacją. To pierdolnie, za waszą sprawą. Będziesz potrafił żyć z tym, jeśli ktoś tutaj zginie?
(Oskar) - Haha, dobrze powiedziane. Nudziło mnie to czekanie, zabawmy się.
(Joanna) - To zaraz wybuchnie. Musimy stąd uciekać, nim... - usłyszała wybuch - To nie tutaj, chyba, że... Iren, chyba tak.
(Naszor) - To wasze miasto, ale... Odpowiadacie za echo, które się rozniesie.
(Oskar) - Trupy zaleją miastoooo, a wtedy eksplołżyn.
(Osa) - Moment, te głupie teksty... - spojrzał mu w oczy - To jest Oskar przecież.
(Joanna) -Hmm?
(Oskar) - A ty przypominasz mi jakiegoś gnoja, którego sprałem. Dywizjonista jebany.
(Osa) - Nie poznajesz mnie? Przecież on umarł... Skurwysyny, co mu zrobiliście?!
(Naszor) - Przyszedł taki do nas, wraz z resztą oddziału. Jeśli dożyjesz do spotkania z Thiasamem, będziesz mógł go zapytać o to prywatnie. On zlecił przejąć wasze grzeszne siedlisko.
(Osa) - Zabierzemy cię, Oskar, jakoś wyleczymy.
(Oskar) - Rozpierdooool...! - wymachując rękami
(Naszor) - To kukiełka, wyciągnięta z grobu. Pamięta tylko to, co nakazano pamiętać. Mnie spotka podobny los, gdy tylko wyzionę ducha w tej piwnicy. Wrócę silniejszy, odporniejszy i jebitnie szybki.
(Iza) - Pogadamy później, poza tym piekłem, które tu wybuchnie.
(Ula) - Jeżeli to wybuchnie, to...
(Joanna) - Wiem, i tak są blisko. Oby tylko Kazimir się nie opierdalał.
(Naszor) - Więc ten myśliwiec nad miastem, to sprawka waszego człowieka. To macie bardziej przejebanie niż myślałem.
(Iza) - Poświęciłam jeden most na kilku z was. Mogę poświęcić i ten magazyn.
(Naszor) - To samo powiesz, gdy miasto stanie się martwym jeziorem? Co wtedy zrobisz? Potrzebujesz nas. Bez zjednoczenia nie macie szans.
(Iza) - Dokonamy zjednoczenia, na własny rachunek - uświadamiając Osę - Nie pora na to, naprawdę.
(Osa) - Zabiorę go ze sobą. Znajdziemy sposób. Miejcie mnie za pojebanego, ale skoro lek jest w naszym zasięgu, to i na to może być coś.
(Naszor) - szaleńczy śmiech - Wierzysz w cuda? Skoro to naprawdę twój brat, i nie był z tobą do tego czasu, a wiem czym się stał, to nie nagniesz boskich praw. Choćbyś bardziej zasrał teren wokół siebie, nikt nie zwróci ci zguby. Jest tutaj tylko dlatego, że musi. Kukiełka ma lalkarza. Chcecie zajebać Thiasama? To długo odnalezionym braciszkiem się nie nacieszysz. Uważałbym, jest mocno jebnięty.
(Osa) - Od urodzenia taki podobno był.
(Naszor) - Jest bardziej, wierz mi na słowo - druga dawka ruszyła - Będzie wam kulą u nogi.
(Joanna) - Nie zatrzymujmy się, za mną - wybiegła pierwsza - Biegiem!
(Oskar) - Ruszajcie białawe dupska, kurwiszony. Przodem, kurwaaaa! Wyjmę gnata i będę do was strzelał, podczas waszej ucieczki. Chcę się zabaaaawić.
(Iza) - On nie żartuje, prędzej, do przodu! Nie oglądajcie się za siebie... - wybiegając w pokoju
(Naszor) - głos z oddali - Czas na Kośbę! - rozbrzmiały krzyk
(Osa) - Nie rozumiem, czemu, o co tu chodzi? Iza, odpowiedz mi!
(Iza) - Nie ma na to czasu teraz. Odpowiem, ale później...
(Oskar) - Uciekajcie wolniej, bo nie trafię! - wypuszczając pociski z shotguna
(Osa) - Nie dba wcale o innych, czemu on... Kurwa, wygląda jakby nic się nie stało... Znów widzę w oczach tamtą piwnicę, i mlaski tych skurwieli, którzy go pożerali.
W dalszych korytarzach, daleko za wzrokiem, rozgrzmiało dziwne skwierczenie. Błyskało pierw białe światło, zmieniając barwę momentalnie na żołto czerwoną. Ludzie orientowali się zbyt późno, gdy szkodliwe opary zatruwały im umysły, jak narkotyk. Obecność przeciwników weszła im we znaki przy głównym pomieszczeniu, koło schodów, skąd biegła prosta droga na zewnątrz, pomiędzy sklepowymi półkami. Denerwującym faktem był strzelający na oślep Oskar, który to traktował ucieczkę dla przeżycia, jako zabawę. Przyzwanie stworzyło z niego szaleńca, jeszcze gorszego, przez co był bardzo niebezpieczny. Wykorzystano podarowane granaty, żeby stworzyć tymczasową zaporę dymną. Większość obecnych nie posiadała voltarskich umiejętności, co było istotną informacją, wiedząc jakie jest przeznaczenie stacji benzynowej. Zbyt naszpikowana zapasami dla przeciwników. To, co nadciągało ze wszystkich stron, ślamazarnym tempem, zdawało się nieuniknionym. Mimo, że śmierć ludzi nie miała być celem, będzie skutkiem ubocznym, bez względu kogo wspierają czy skąd przyszli.
Napotkany opór był wyłącznie tylko formalnością, gdyż dzięki uszkodzonym szybom, dym rozprzestrzenił się po całej stacji. Joanna nie szczędziła krwi tym, którzy próbowali ją zatrzymać, odciążając od późniejszych mąk kilku osobników.
(Osa) - Szkoda skurwysynów.
(Joanna) - Albo oni, albo my. Nie zrobiłam tego z przyjemności.
(Ula) - Tam, widzę wyjście - pokazując na światło - Czekajcie, czujecie ten zapach, cholera...
(Osa) - To zaraz pierdolnie... Widzę skurwieli, wprowadzę gnoi w wymianę - gotując broń - Zrobić przejście lub spierdalajcie daleko przed siebie...
(Iza) - Nie posłuchają...
(Osa) - Mała seryjka z prawego do lewego! - przeleciał cały magazynek
(Joanna) - Nikt nie zginął, to cud chyba.
(Osa) - Uważajcie... - rzucił się na bombera - Pierdolony złamas, miał c4... Jak ci się to spodoba, tępa arabska kozo, wybuchniesz razem z resztą - włożył nieznajomemu c4 w gacie
(Ula) - Tutaj są drzwi, prędko - otworzyła - Osa, sprężaj poślady!
(Joanna) - Ostrzelamy każdego kto nas powstrzyma.
(Iza) - Dajmy czas Osie, a potem gońmy się.
(Osa) - Dobra, jestem... - wybiegł - Shiet, kto wyjebał stadion w kosmos? - oparł ręce na biodrach
(Iza) - Ktoś biegnie... To jest, och nie...
(Osa) - Oski...! - machając do brata - Dajesz młody, już niedaleko!
(Oskar) - zatrzymując się przy schodach - Wygraliście, a oto wasza nagrodaaaaa! - rzucił plazmówkę - Po śmierci trudno o drugą szansę, a drugiej nie dostanę. Cykl musi trwać, bez względu na zapędy.
(Osa) - O czym ty...? Oski, zaczynasz pamiętać.
(Oskar) - Dawnego najmłodszego z rodziny już nie ma. Ciebie nie pamiętam, a chyba powinienem, prawda? Hehe, co nachodzi to fakt, że ktoś wtedy ulżył w cierpieniu. Zdało się to na niewiele, skoro ponownie dano mi się pobawić. Powinienem podziękować, lecz was nie znam... Każdy dostanie to, na co zasłużył.
(Joanna) - Ulżyć ci w odejściu? Wolałam jak próbowałeś nas zabić.
(Oskar) - Bycie zabitym przeze mnie byłoby prostsze. Spotkanie się z Thiasamem będzie gorszą rzeczą, a wiecie, próbowałem tego oszczędzić. Nie powstrzymacie paktu zawartego przed wiekami. Niepisana klątwa, której warunki zdjęcia z pewnością są wam znane. Czas pokaże czy upadły voltarkin podejmie się wyzwania, czy sczeźnie ze swoją królową...
(Osa) - Ostatnia szansa, możesz naprawić swój błąd. Ogólnie mam cię w chuju, Oskar, bo brata się nie wybiera, ale gadamy teraz.
(Oskar) - Oskara nie ma z wami. Zginął wtedy w Płockiej piwnicy, na Polnej, w ruinach fabrycznych. Jeśli wam tak zależy, uciekajcie głupcy! Krąg nie zostanie złamany, a pokolenia po was poznają prawdę o was wszystkich. Wszyscy jesteście siebie warci... - podmuch ognia uderzył w plecy - Nie zatrzymacie cyklu! On to przewidział, a tobie Osa, pragnę coś powiedzieć, na koniec.
(Osa) - Co takiego?
(Oskar) - Nasrałem ci kiedyś do pomidorowej. Myślałeś, że to koncentrat za mocny - śmiech - I aż ci się uszy trzęsły, tak pałaszowałeś zupkę z bonusem... - upadł na ziemię
(Joanna) - O kurwa, odejdźcie od budynku, bo zaraz... Ręce na głowę!
Wybuch rozniósł się na tyle, że stojących najbliżej zdmuchnęło nawet kilkanaście metrów do tyłu. Ci, którzy byli w środku, niestety nie przeżyli. Wśród ofiar ponownie uwidziało się Oskara, mimo, że to była tylko powłoka ze wspomnieniami, a ten prawdziwy odszedł na samym początku zarazy. Nie było to łatwe, szczególnie dla Osy, bo tym razem zobaczył śmierć brata, z tej brutalniejszej strony. Wiedziony rozsądkiem odrzucił możliwość pozostawania na miejscu dłużej niż konieczne. Podczas wybuchu z grupki znajdował się najbliżej, lecz w jego przypadku skończyło się zaledwie na przeciętej skórze i osmolonej kurtce. Priorytetem aktualnym jedynym było dostanie się do kombinatu, gdzie znajdowali się ludzie bezbronni. Z powodu zerwanej komunikacji ktoś musiał się przedrzeć, a skoro nikt inny nie dał znaku życia, znaczy większość nawet nie powróciła. Dopiero spotkać się mieli z Iren przy samym wejściu, gdyż po podpaleniu stadionu skupiła na sobie uwagę miejscowych szarżowników. Nie chcąc narażać Izy, odciągnęła sporą część od głównej drogi, a kto byłby lepszy od zwodzenia niż mistrzyni iluzji. Wcześniejsze trzęsienie było znakiem, że drużyna powinna ruszać. Jednakże, niemała część atakujących pozostała. Wybuch tylko podziałał na nich jak płachta na byka. Do walki nie doszło, co dziwne. Skryto się w sklepie nieopodal, z widokiem na ulicę, podczas gdy kilkunastu uzbrojonych patrolowało zgliszcza po zniszczonej stacji. Był wśród nich pewien łysy osobnik, z telefonem w dłoni. Warto było podsłuchać tę rozmowę.
(Łysy) - Drugi atak, w przeciągu kilku minut. Nie sądziłem, że się odważą.
(Konrad) - Spalą własne miasto, w obronie przed nami.
(Łysy) - To nie nasza sprawa. Większość tutaj zaciągnęła się niedawno. Ich strata nie zmieniła dużo. Powstaliśmy dla poświęceń. Moment, telefon... - odebrał połączenie - Nawijaj, tutaj spokój...
(*Mateusz) - Zatem powinniście się zmyć. Obserwatorzy mówili o dwóch budynkach. Odkryliście, gdzie podziali się ludzie?
(Łysy) - Większego rozpoznania nie ma. Thiasam ma zjawić się za kwadrans, to opowie swoją  wersję.
(*Mateusz) - Jedno jest pewne, że jedną z powinowaconych była Iren, którą do niedawna traktowano jako bohaterkę. W jakiś sposób dała się spętać.
(Łysy) - To nie zginęła pod Ciachcinem?
(*Mateusz) - Chciałbyś. To twarda bicza, jak niejedna taka, z którą się grzmociłem.
(Łysy) - Twoja mała osada padła dawno temu, nie rób z siebie ważniaka, bo dostałeś awans. Kiedyś byłeś nikim.
(*Mateusz) - Nieważne. Teraz jest teraz. Odpuśćcie Iren, dobrze radzę. W razie innych tajemniczych osób, macie wolną rękę.
(Łysy) - Zobaczę co da się zrobić... Powiedz jedynie o stratach. Mogę kogoś przydzielić... Mocno się trzymają, mimo ataku z zaskoczenia.
(*Mateusz) - Nie prowadzę spisu powszechnego. Chociaż, przydałoby mi się wsparcie. Zapobiegawczo.
(Łysy) - Jak tylko ogarniemy meet up, to się nas spodziewaj.
(*Mateusz) - Fundacja, koło zjazdu na stary most. Spotkajmy się tam, powodzenia - rozłączył się
(Konrad) - Czyli odpoczynek i droga wzywa.
(Łysy) - Widzi ci się to? Przecież chodzi o zaprzestanie walk. Po co wiedzieć, gdzie są ludzie?
(Konrad) - Dywizjon nie zapewni im ochrony. Ile potrzeba do momentu, gdy sami zaczną siebie jeść. Całe umieranie jest bez sensu. Mogliśmy żyć wspólnie w tym kraju, bez kłótni. Oczywiście przedstawicielkę białych półdupek zaswędział, i jesteśmy na wojnie. Zważywszy na nasz rozwój, będzie to chyba najszybszy podbój w historii.
(Łysy) - On nie mówi nam wszystkiego.
(Konrad) - Przyjdzie, to zadasz mu pytanie, jakże ciążące.
(Łysy) - uderzył Konrada w twarz - Ty z nim pogadasz, ja jestem tylko z polecenia. Równie dobrze mogłem być gdzieś indziej, wspierać naszych, a nie czekać tutaj. Nie ma budynku, rozjebali go w gruz. Coraz mniej mi się to podoba, lecz nie zmniejsza to mojej lojalności.
(Konrad) - Cóż, skoro tak stawiasz sprawę.
(Łysy) - Nie zamierzam się z tobą pierdolić, to współpraca z musu. Dobra, ekipa - do randomów - Chodźmy na miejsce spotkania. Im szybciej się uwiniemy z tymi szaleńcami, tym mniej niewinnych pomrze.
(Konrad) - Tak oto jeden z najważniejszych dowódców sam staje się pionkiem.
(Łysy) - Jako pełnokrwiści Słowianie znosiliśmy więcej. Taka jest część tego świata.
(Konrad) - Zgoda, przyjacielu, będę trzymał się twojej wersji.
Można było śledzić wędrowców, aż do lokalizacji Thiasama. W końcu on był powodantem, sprawcą całego zamieszanie. Jednak wewnątrz Iza wiedziała, że siostrom pozwoliła umrzeć za nic, a tam niedaleko jest cioteczna siostra jej męża, Majka. Przy okazji oznajmi ludność o tym, co może nastąpić. Odstąpiono zatem od gonitwy za lordem z Torunia, przynajmniej na razie. Wzdłuż alejki, na ścięciu dróg, znajdował się tunel, który był zamknięty. Joanna oznajmiła, że to skrót prowadzący niemal pod kombinat, plus minus kilka mniejsza ulic. Ula z Osą ubezpieczali, tymczasem reszta odrywała przybite deski od wejścia. Przejście od roku stało zamknięte przez swoją niestabilność i wcześniejsze obawy, że mogło być w głębi więcej niedobitych trupów, bądź martwe składowisko zwierząt od kiedy lecznica Wibrys została spacyfikowana. Pierwszy raz od tak długiego czasu znów powita śmiałków, widzących w ciemności. Wejścia w ten mroźny region odczuli szczególnie nieprzechodzący voltoazy. Temperatura spadła o kilkanaście stopni, powodując dreszcze i chwilowe uczucie ospania. Wszyscy pomagali sobie wzajemnie, ażeby tylko nie zasnąć. Samotna pojedyncza jednostka w ciemnym tunelu, w krytycznym stanie tylko łatwo by trafiła w czarne ręce, a potem na pranie mózgu. Nie ma co liczyć na dobre duchy, wszystko jest przeciw, jakby góra specjalnie zsyłała na świat takie próby. Co gorsze państwa ze sobą nie współpracują jak powinny. Każdy kraj interesuje się tylko swoim skrawkiem ziemi, w dupie mając resztę. W tych mrocznych czasach mało kto z maluczkich próbował iść za rozumem, braterstwem i jednością. Okazało się, że niegdyś nazywani przez polaków "ruskami bolszewikami komunistami", to regencja Rosji, na czele z prezydentem Putinem, jako jedyna ugodziła się pomagać polskim ziemiom podczas epidemii. Wróg stał się bratem, a brat wrogiem. Nowe sojusze wymarły, lecz stare sprzed wieków odnowiły się. Voltarom przywilej nakazywał pomagać każdemu, kto do słowiańskiej krwi należał, kręgiem związanym. Prawdziwym i największym celem od zarania było powiększenie terenów, dla ochrony mieszkańców, będących jednej krwi, mimo nawet innych rodziców, posiadających jednakże krew rasy panów. Nieoficjalnie nikt tej tezy nie uznał, bo nie dowiedziony, żeby voltarski mutagen pochodził od tego. Po zbadaniu krwi Izy i Thiasama, ponownie zaczęto rozważać, że te dwie osoby mogą uratować ten kraj, oraz także mogą go pogrzebać. Jest wiele dróg na zakończenie, a przeznaczenie wyłącznie pojedyncze.
(Joanna) - Nie zasypiajcie, zgoda? Całe skumulowane zimno zostało zamknięte...
(Osa) - Prawie jak w chłodni.
(Ula) - Jeśli w chłodni byłoby ciut cieplej, to nawet bym się zgodziła.
(Joanna) - Jeśli macie kichać, zróbcie to teraz. Później temperatura zejdzie.
(Osa) - Nie mam kontroli nad tym. To tak jakbym musiał do kibla, to mam w gacie srać?
(Joanna) - Ubrania podtrzymują ciepło, więc czemu nie?
(Iza) - Byliśmy blisko, ale są rzeczy ważne i ważniejsze...
(Joanna) - Myślisz, że Iren sobie poradziła?
(Iza) - Przeżyła własną śmierć, wtedy przy obalaniu wieży komunikacyjnej.
(Osa) - Słyszałem, że miała farta. Wykalkulowała, że pierdolnie przy starej piwniczki. Ten emoś Aven jest do niej bardzo podobny.
(Iza) - A ktoś wie coś o Avenie? Regisie czy Dettlaffie...?
(Joanna) - Nie widziałam tamtej dwójki, ale przetrwali z Thiasamem niegdyś pojedynek. Nie martwię się o nich. Bardziej o Avena. Wybuchowy charakter, łapiesz.
(Osa) - Nie miałem czasu tam na dole, ale dziewczyny, jesteście wielkie. Wparować incognito, totalnie improwizować w roli kata... A do tego taka wiarygodność.
(Joanna) - Uwierzysz, to był mój pierwszy raz, się wykazać. Chętnie to powtórzę, kiedyś.
(Osa) - Ha! Chciałabyś, prędzej ja odjebię ci takie świństewko, kiedyś. Wciąż pamiętam skórkę banana...
(Ula) - śmiech pod nosem - Bez urazy, nie gniewaj się, ale... To było śmieszne, trochę.
W tym samym czasie, okolice płockiego kombinatu
Podczas ataku różnie może się wszystko wydarzyć. Ciemna alejka pozornie bezpieczna, obstawiona przez sojuszników może stać się większą pułapką. Przekaz do ludzi, których ta walka dotyczy, ma być jedyną formą doinformowania ludność czemu doszło do tego chaosu. Thiasam otrzymał nieco szczątkowe informacje, nie dopadł uciekającego wilka, lecz czuł jego obecność. Tutaj miał rację, gdyż usunięta z ciała część duszy nie może długo przebywać na zewnątrz, nie ucieknie zatem daleko. Spotkanie z ochotnikami miało odbyć się na ulicy Kolegialnej, przy starym internacie. Koło deptaku na Tumskiej przydarzyły się problemy, zasadzka, która zmusiła część bojowników wycofać się do budynku na ratunku, po którym można było przedostać się zawieszonym tunelem na drugą stronę, wprost na miejsce spotkania. Biali chcieli jednakowoż, aby organizator spóźnił się na nie, bądź wrócił bez którejś kończyny. Thiasam jeśli daje się ranić, to musi znaleźć mocnego przeciwnika. W większej grupie nawet barany mogą stratować wilka, zapędzić go w kozi róg. Jest wiele dróg na zakończenie, a przeznaczenie wyłącznie pojedyncze.
(*Roksana) - Zbliżasz się do punktu zbornego. Jest tam kilku naszych, zostali nawet poinstruowani. Czujesz się na siłach? Solo to niezbyt mądre posunięcie.
(Thiasam) - Sam jeden wystarczę. Jakieś ślady tych ludzi? Nie mogli ot tak zniknąć.
(*Roksana) - Na pewno są w mieście. Nie znam dokładnej lokalizacji. Spotkaj się z tymi zwiadowcami. Pytałeś, więc pomogłam. Będziemy w kontakcie, gdybyś czegoś potrzebował, Thiasam. Pamiętaj, póki jestem bezpieczna, na tyle mogę służyć radę. W przeciwnym wypadku nie będę potrafiła zaryzykować.
(Thiasam) - Jest tutaj kilku nieproszonych gości, nie na długo - przeniósł się do przodu - Haaaah!
Zlikwidowanie jednego przeciwnika było zaledwie początkiem. Thiasam został ogłuszony tymczasowo, przez co na chwilę musiał się wycofać. Spostrzegł, że kilkadziesiąt osób zmierza w jego kierunku. Wbiegł do najbliższego budynku przy wejściu na Tumy. Tam przy dwóch ciałach zdobył karabinek SKS z dwoma magazynkami, ładunkiem C4 i mlekiem w proszku. Wydawało się, że budynek stanie się pułapką, lecz spostrzegł biurku przystawione do drzwi. Były one kolorem identycznym co ściana, więc odróżnił dało się dopiero po fakcie. Po odsunięciu drewnianego kloca przed oczyma powidniał tunel zawieszony między obecnym budynkiem ubezpieczeń samochodowych, a starym strychem na runku. Podczas przechodzenia jednak napatoczyli się kolejni śmiałkowie, stalkerscy strzelcy. Przebiegnięcie ćwiartki rozpoczęło lawinę zdarzeń, dosłowną. W powietrzu rozległ się dziwny świergot, a stukot butów stawał się coraz głośniejszy. Punkt spotkania znajdował się całkiem niedaleko. Wystarczyło przekroczyć ten cholerny tunel, przebić na główną ulicę i ominąć opcjonalne posiłki Dywizjonu. Sama sytuacja mogłaby być bardziej znośna, lecz myśl, że jego symbiotyk, prawowity właściciel ciała, zyskał tymczasową przewagę nad tym, który w ciągu swojego dawnego panowania najwięcej uczynił dla swego imperium. Wiedział, że obaj są połączeni. Jeżeli jeden słabnie, drugi odczuje to samo.
(Thiasam) - Jest ktoś w moim pobliżu?
(*Roksana) - Dopiero zmierzają w twoim kierunku. Podłączę się do mapy lokalnej...
(Thiasam) - Nie mam wiele czasu. Coś się dzieje na niebie. Sprawdziłbym, ale rozstawili się po drugiej stronie.
(*Roksana) - To wygląda jak... O mój boże...
(Thiasam) - Nikt mi zatem nie przyjdzie z pomocą. Muszę się przerżnąć przez nich w pojedynkę.
(*Roksana) - Wygląda jak atomówka, ale o mniejszej mocy... Zdążyłam odczytać model. Kurwa, porusza się zbyt szybko.
(Thiasam) - Przeklęty Putin...
(*Roksana) - Słyszysz mnie...? - zakłócenia Thia... Thias... Sły... Słyszysz... Się stamtąd, prędko!
(Thiasam) - Roksana, halo...?! Cholera, muszę spróbować.
Tutaj było być albo nie być. Odwrotu nie było, a działanie musiało odbyć się w czasie rzeczywistym. Strzelcy nawet zaprzestali ostrzału, wiedząc co nadlatuje. Gdy tylko Thiasam był ciut blisko przy drugiej stronie, na zewnątrz rozległa się potężna eksplozja, która zaczynała miażdżyć wszystko na swojej drodze. Epicentrum uderzyło przy więzieniu, kilka minut drogi stąd. Co prawda znalazł się on po drugiej stronie, ale tylko dłonie trzymały wysuniętą cegłę, która powoli wykruszała się z kruchych fundamentów. Obok eksplozja przywiała voltara, wiszącego tylko na jednej ręce. Thiasam domyślał się, że naderwana powierzchnia nie utrzyma dwóch osób na raz, a na dole wybuch pozostawił sporą ruinę. Odbezpieczył znaleziony karabinek, celując w głowę nieszczęśnika. Ten znał już swój los, nawet nie negocjował, zamknął oczy w oczekiwaniu na śmierć. Strzał był precyzyjny i sprowadził ubitego na sam dół, gdzie odgłos łamanych kości zniesmaczył samego Thiasama, próbującego wspiąć się na piętro. Prawą ręką chwycił wystającą rynnę, żeby się przytrzymać. Lewa noga ześlizgiwała się od podejścia, dając tylko połowie ciała zrobić cokolwiek, aby tylko nie spaść. Trafił znikąd rykoszet, ciemny dym, zmuszając czarnego do odkasłania. Spowodowało to zwiększony ruch wewnątrz ciała, z co za tym idzie, konstrukcja znacznie się naruszyła. Wszelki ruch tylko pogorszył sprawę. Nawet kropla potu byłaby tutaj niewskazana. Przez moment gdzieś w oddali mignęła mu kobieca sylwetka mierząca do niego z karabinu snajperskiego. Jakby ciało odmówiło posłuszeństwa, padł pierwszy strzał, obok jego głowy. Padł po im drugi strzał, między nogami. Za trzecim było pozamiatane. Kawałek cegły, na której trzymał się Thiasam, oderwał się. On sam pod wpływem masy, prędkości i przyspieszenia ziemskiego, szybował w kierunku stworzonego przez eksplozję głębokiego jaru. Region w obrębie kilometra wyglądał jak eden wielki labirynt. Wszędzie gdzieś z ziemi wystawały fragmenty budynków, samochodów czy ludzkich ciał. Upadając, Thiasam uderzył plecami kilkukrotnie o kamienne płyty, finalnie brzuchem legnąc na twardym podłożu. Nie stracił przytomności, dzięki swojej wytrzymałości. Przez kilka minut leżał w bezruchu, wpatrując się w niebo. Skraplające się krople na jego czoło dopiero zmotywowały ciało do powstania. Teraz teren wokół wyglądał nieco inaczej. Zatem musiał znaleźć drogą do wydostania się z tego zniszczonego dystryktu. Przeczucie pozwoliło dumać, że Mathias również poczuł ten upadek, więc dojdzie do konfrontacji. Innego wyjścia nie będzie, skoro  obaj panowie rozbiegają się w swoich wizjach. O którymś świat już nie usłyszy, a drugi stanie się niemalże ikoną, od czasów męczeńskich wojen na początku dwudziestego wieku.
(Thiasam) - Jest tam ktoś? Ktokolwiek, ktokolwiek żywy...
(*Roksana) - Thiasam, udało ci się? Obłok dymu widziałam u siebie.
(Thiasam) - Przeżyć, udało się, lecz ugrzęzłem.
(*Roksana) - Jesteś poza skalą, nie mogę namierzyć twojej pozycji.
(Thiasam) - Wygląda na to, że spadłem kilkanaście dobrych metrów.
(*Roksana) - Co z mocą?
(Thiasam) - Od czasu, gdy ten przebiegły wilk uciekł, nie potrafię wyzwolić niczego... Coś mnie blokuje. Muszę się wydostać. Będę musiał radzić sobie sam. Skontaktuj się z tamtymi. Jeśli żyją, niech zaczekają w dawnym internacie. Tam powinni być bezpieczni.
(*Roksana) - W pobliżu wsparcia krążą dwa punkty, strasznie szybko zmieniają współrzędne. Komputer nie nadąża... Łączą się jedynie blisko siebie, jakby w kształcie "DR", rozumiesz chyba, że wysłanie sygnału tylko powiadomi tych tam o mojej pozycji. Przebij się jakoś przez gruzowisko. Uważaj na martwych, bo jeśli wielu nie zbiegło, spotkasz ich po samoistnej reanimacji.
(Thiasam) - Pozostał miecz, tak jak nakazano. Zgłoszę się później, uważajcie tam.
(*Roksana) - Daj znać, w razie czego, rozłączam się...
(Thiasam) - otrzepując się z kurzu - Mathias... Wyczuwam twój smród! Znajdę cię, a potem twoją Izunię. Dywizjon zapłaci za wszystko. Ale będę szczery. Nikt dawno mnie tak nie napędzał. Twoja upartość schlebia mi... Cailon był taki sam, a wiesz jak skończył. Pokazałem wam jak żyć, a wy marnujecie rosyjską rakietę, żeby mnie uśmiercić. Zabiliście głównie swoich, a ja nadal żyję - wyjął miecz - Wiele się nauczyłem i zwykłe sztuczki na nic się zdadzą. Nadchodzą truchła, dobrze, najlepszą rehabilitacją jest ruch.
(*Mathias) - Wiem, gdzie jesteś.
(Thiasam) - Pokaż się... - czując Mathiasa za sobą - Ha...! - przebijając zombie - A jednak to tu... - cięcie z obrotu - Mathias, skończ te gierki! Cyklu nie da się zatrzymać.
(*Mathias) - Nie muszę zatrzymywać cyklu. Wystarczy, że zatrzymam ciebie - odebrał miecz - To za moją rodzinę, a to za Doriana i Natalię - dźgnął Thiasama
(Thiasam) - przebudził się - To był sen...? Cokolwiek to było, zbyt długo tu namarudziłem. Muszę wstać... - przesunął ciało voltara - Przykro mi, ale musiałem... - założył miecz na plecy - Zaraz zlezą się tutaj trupy. Pora się zabierać stąd, czym prędzej.

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.ffswiebodzin.pun.pl www.vri.pun.pl www.wxp.pun.pl www.rani.pun.pl www.creed.pun.pl