#1 2018-02-28 23:06:44

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 43 - Stolica w ogniu

(Sparrow) - Coś małomówny ten jegomość, rycerz. Panie Gibbs, dosiądźmy się do stołu. Chłopina może tylko przy rozlewaniu kwasu zechce wyjawić nam więcej.
(Gibbs) - Jack, a statek? Mieliśmy to załatwić szybko.
(Sparrow) - Cierpliwość jest cnotą i leży głęboko w sercach tego skołatanego ludu. Zostawilśmy załogę, więc nie widzę kwestii sporu. Przetrwali tyle naszych wspólnych przygód, brodaczu, to ufam im również teraz, że nie spalą, wykorzystają czy sprzedzą Perły.
(Gibbs) - Hej! - do barmana - Na koszt tego tutaj, mężnego woja.
(Sprosny) - Już dawno nie obsługiwałem piratów, na lądzie.
(Sparrow) - Za niedługo wynosimy się. Nie będziesz nas oglądał dłużej niż to konieczne, nalejarzu.
(Sprosny) - pod nosem - Przeklęci cholerni piraci...
(Sparrow) - Wracając do bieżącej konwersacji, co oferujesz za wyprawę? Składa się, że ja także czegoś szukam.
(Mathias) - Hmm... - spoglądając spod hełmu - Też szukasz drogi do domu? To mój główny cel.
(Gibbs) - Znaczy się, ty nietutejszy? To zupełnie jak my.
(Sparrow) - Nas los również nie szczędził. Szukaliśmy pewnego artefaktu, lecz nie mogę ci powiedzieć więcej, póki nie otrzymam pewności, że nam pomożesz.
(Mathias) - Wybaczcie, ale moja misja jest ważniejsza. Przyjaciele mnie potrzebują... Nie mogę zwlekać.
(Sparrow) - Otrzymasz część łupów, o ile się powiedzie.
(Mathias) - To nie kwestia pieniędzy.
(Sparrow) - A kto mówił o monetach? Nas interesuje coś więcej, a Ty poszukujesz pomocnika do swojej tajemniczej misji. Oferuję moją skromną osobę, w zamian za udzielenie nam wsparcia.
(Gibbs) - Długo czekasz na prawowitego ochotnika?
(Mathias) - Kilka osób się zjawiło...
(Sparrow) - Wielu chętnych nie znajdziesz. Nie wybierałbym zielonych jabłek, tylko brał czerwone, których jest znacznie więcej.
(Mathias) - A jaką mam gwarancję? Zawierzam piratowi.
(Sparrow) - Nie byle jakiemu. Gdyby chodziło o mojego tatulka, tutaj bym się sprzeczał, lecz ja jestem czysty jak łza. Panie Gibbs, opowiedz tutaj o tym, no wiesz...
(Gibbs) - Odkryliśmy skarb truposzy na Tortudze, to raz. Latający Holender służy pod naszą banderą, to dwa. Ostatnimi siłami ocaliliśmy córkę dawnego legendarnego korsarza, to trzy. Uniemożliwiliśmy przeklętemu hiszpanowi kontrolę nad wielkimi wodami, to cztery. Wiele jeszcze wymieniać, ale wymeniłem najważniejsze. Jack jest specyficzny, nie przeczę, lecz widzisz sam. Wpadliśmy w kłopoty i musimy się z nich wykaraskać. Nasz kodeks przewiduje uczciwe umowy. Powiadam, jeśli Jack Sparrow daje słowo...
(Sparrow) - Kapitan Jack Sparrow, używaj pełnego tytułu.
(Gibbs) - Jeśli to Kapitan Jack Sparrow składa obietnice, to jego krew gwarancją, że doprowadza sprawy do końca. Obecnej nie doprowadzi, bez pomocy... Dlatego tutaj jesteśmy, nie?
(Sparrow) - Nie rozmawiamy z innymi, bo wiemy jaki mają stosunek do nas.
(Mathias) - Jaka rola więc należy do mnie?
(Sparrow) - Wtajemniczony zostaniesz. Podczas ostatniej wizyty w porcie na Samos, niedaleko czarnego lądu. Akurat przyszło mi się chcieć lędźwia rozruszać... Nic zdradzę oczywiście szczegółów, nie o tym rozmawiamy. Wychodziłem z zamtuza, aż wpadł na mnie wysłannik brytyjski, uciekał przed kimś. Siłą wetknął mi w ręce kawałek papieru i powiedział, że jemu nie starczy czasu na zbadanie tego, co skrywała zdobyta jak się okazało mapa. Nie on jeden chciał z początku znaleźć to, co owa mapa skrywała. Nie zastanawiałem się długo, wróciłem na okręt, w celu rozszyfrowania pergaminu. Wskazywał trasę do artefaktu Epimenidesa, greckiego kapłana, o nazwie Łuk Wyniszczonego. Podobno sam Ares kazał go wytworzyć na krótko przez swoim odejściem. Ponoć jego posiadacz otaczany jest światłym szczęściem, gdy tylko przed pierwszymi śniegami wystrzeli strzałę w niebo. Wpłynęliśmy do tej jaskini, w celu jej eksploracji, lecz ledwo co zeszliśmy na ląd, to rozbrysło się wokół nas. Z relacji rybaków kilka dni byliśmy nieprzytomni. Nie tylko miejsce się zmieniło... Cofnęliśmy się kilka wieków wstecz. Dobrze, nieco wypiliśmy wtedy na Samos, ale nie na tyle by nie zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji. Utknęliśmy tutaj, a konkretnie przy rzece Dniepr, gdzie obecne Perła cumuje.
(Mathias) - Gdzieś na pustkowiu mieszkają mędrcy, postawili mocarną wieże. Zmierzam niedługo w tym kierunku. Być może oni potrafią pomóc również wam.
(Gibbs) - Gdzie ta wieża stoi?
(Mathias) - Zabiorę jednego z was, zgodnie z treścią ogłoszenia. Taki mam zamiar. Dopiero potem doprowadzę was do tego miejsca.
(Sparrow) - To nic pewnego, że tam coś wskóram.
(Mathias) - Możecie zawsze poszukać innej osoby.
(Sparrow) - Na wszelkie bóstwa... - facepalm - Zrobimy jak postanowisz. Jednak nie wystawiaj na próbę cierpliwości Kapitana Jacka Sparrowa.
(Mathias) - Spotkajmy się na błoniach turniejowych, niedługo. Wtedy powiem więcej - odchodząc
(Gibbs) - Chłopcze, nie podoba mi się twoje dyktowanie nam warunków.
(Sparrow) - Panie Gibbs, niech idzie... Ma w sobie to coś, czego potrzebowalibyśmy na statku. Może, gdy zajdzie moment, to zaciągniemy rycerza. 
(Gibbs) - Zdaje się, że bardziej ceni swoje przeznaczenie, Jack.
(Sparrow) - Przeznaczenie to nie problem, problemem jest wyłącznie podejście do problemu. Dawno już nie współpracowałem ze słowiańskim wojownikiem... Czekaj, raz kiedyś był taki, ale niemowa, więc się nie liczy.
Nazajutrz, przed wejściem na błonia turniejowe
Ledwo słońce wstało, a Mathias był na nogach. Tego dnia powiem na Mińskich Polach miał zacząć się kolejny turniej, gry o honor, w celu wyłonienia czempiona roku. Słońce nie świeciło w oczy, więc udział nie utrudniłby niczego, lecz aby zdobyć to co trzeba, niestety, to wymagało odrzucenia idei Drogi Męstwa i pójscie Drogą Rozsądku. Chłopak zjadł lekką strawę, wypił ździobkę, słabszego trunku, ubrał się w zdobytą przez Fuusa zbroję i wyszedł. Turniej był pewną odskocznią, z musu, bowiem to i tak wieża była głównem celem, gdy tylko medalion Thiasama zostałby zabrany. Tutaj w plan wchodzi poznany niedawno zagubiony w czasie pirat, który bez pomocy domniemanego rycerza sam i swojej sprawy nie rozwiąże.
Tuż przy bujnych polach ojczystej Voltarzmi, to jest Wilczej Ziem, niedaleko wejścia czekali już dwójka braci. Fuus będąc w stroju współczesnego voltara ćwiczył proste techniki, by nie zastoić kości. Lautern natomiast po turecki na ziemi oczytywał bliżej nieznaną książkę. Po rozpoczęciu turnieju dopiero po pierwszych rundach trójca będzie mogła się spotkać. Do tego czasu Lautern oraz Mathias musieliby unikać bezpośredniego wzroku magnaterii, przesiadując wraz z innymi cywilami na odległych trybunach. Między etapami była szansa dostać się jakoś do sali bawialnej, gdzie niedaleko ma swoją tymczasową komnatę Thiasam. Jesli plan nieudałby się, to Fuus musiałby postarać się dojść do finałowego etapu, tylko dla tego aby móc wystarczająco zbliżyć się do przywódcy wschodu, w celu wywołania potrzebnego zamieszania. Cailona również trzbea uwzględnić w tym planie. Oficjalnie stara się załagodzić konflikt, a nieoficjalnie współpracuje z ciemnejszym brackim, by tylko do szybkiego pokoju nie doszła, a wojnę przedłużać jak długo się da.
(Lautern) - Jak się czujesz? Nie ma już odwrotu.
(Mathias) - Nie przywykłem do noszenia zbroi. Zawsze uważałem, że krepują ruchy i zmniejszają efektywność.
(Lautern) - O ile twój plan się powiedziecie, to jeszcze dziś się jej pozbędziesz.
(Fuus) - Tylko dodaj jeszcze zdobycie swojego naszyjnika, w którym tkwi twój ognik, którego tak namiętnie szukasz. Mi bardziej nie zaszkodzisz, lecz Lautern to zupełnie inna bajka. Wydołbym cię wtedy nawet z mrocznej trumny zakopanej wiele kilometrów pod powierzchniąziemi.
(Mathias) - Nie rozkazywałem tobie brać w tym udziału.
(Fuus) - Stwierdziłem, że jeśli skończymy pomagać tobie, a ty ujdziesz w swoje strony, to skupię się na innych perspektywach. Między innymi na tym, co utracili moi rodzice, a zyskał gnun gutast Cailon...
(Mathias) - Słyszeliście już o tym, że niedługo potem ruszam do wieży, wiecie o czym mówię.
(Lautern) - Kobiety w tym temacie niestety rozwiązłe jak wilk na wolności. Jednego jednak nie wyjawiły... Kolaboracja Voltarkiń się rozwija.
(Mathias) - U nas mówię na to Solidarność Jajników, tak abstrachując.
(Fuus) - Jakich jajników? Co to za sens?
(Mathias) - Zdaje mi się nie mi tobie o tym gadać.
(Fuus) - A gdzieżby... Przyszliśmy na konkretną krew, nie by rozprawiać o dziewojach.
(Mathias) - Widzieliście już... Ich?
(Lautern) - Cailona specjalnie nie, bo podobno od wczoraj wieczór przeniósł się tutaj. Widocznie chciał zdążyć ze wszystkim. Wiesz, z pałacu trochę drogi jest.
(Fuus) - Thiasama to raczej widzieli wszyscy. Nawet nie próbował się przenosić, by tylko luidzie wiedzieli o jego obecności. Nie zwrócił na mnie uwagi, choć powininien. Po śmierci rodziców nieco najemniłem u niego. Chcąc zapewnić byt sobie i moim bliskim, nie licząc ceny jaką miałbym ponieść.
(Mathias) - Moje ubranie da się nosić?
(Fuus) - Da się nosić... Zbyt lekkie, mało elementów obronnych, a konstrukcja banalna. Jak w twoich stronach ludzie mogą to nosić?
(Mathias) - Pewnego dnia trzeba do czegoś przywyknąć.
(Lautern) - Skoro mowa o... Adaptacji ze światem, to kim jest ten... Tamten przy wychodku? - wskazując - Nie wygląda na żadnego z zawodników, a zwykłym ludziom jest zabronione wejście na błonia turniejowe...
(Fuus) - Co za błazen... Zaraz go gwardia zobaczy.
(Mathias) - Chyba znam tego idiotę - pobiegł - Niestety znam...
(Lautern) - Mathias...! Co robimy?
(Fuus) - Biegniemy za nim.
(Lautern) - Wiesz co się dzieje?
(Fuus) - Nie, braciszku, ale się domyślam - zniknęli obaj
Zmyślny Jack, bo tak też o nim mówiono, próbował podkraść nieco pieniędzy jednemy z zawodników, który akurat udał się za potrzebą, a sakwę z dokumentami i łorami zostawił na zewnątrz. Niestety, podejrzenia starszego brata zauważyła działania pirata. Swoim wolnym krokiem stanęli za nietutejszym niedoszłym złodziejem. Mathias jedynie kilka sekund później wyłonił się z cienia, podchodząc do bardzo grząskiego gruntu, jakim była konwersacja z gwardzistami. Los chciał, że nieprzyjemności trwały zaledwie chwilę, choć zapowiadało się na szybki proces oraz szybką egzekucję. Bracia nie wyłaniali się z ukrycia, znając ryzyko, że z bliska elitarni rozpoznają wygnanego wcześniej Fuusa, spadkobiercą voltarskiego grodu, którego spalenia również dopuścił się znienawidzony przez niego wuj.
(Sparrow) - To nieporozumienie, pilnowałem tylko rzeczy tego, kto je tutaj zostawił.
(Gwardzista1) - Nie masz zezwolenia na przebywanie w tym miejscu.
(Gwardzista2) - Zabierzemy cię do sal katowskich, to przypomnisz sobie, gdzie wchodzić nie wolno.
(Sparrow) - Po co uświadamiać? Ja zrozumiałem, nie potrzeba tego całego wysiłku.
(Mathias) - Co się stalo?
(Gwardzista2) - Kontrolujemy sytuację. Wracaj do obowiązków.
(Mathias) - Nic takiego nie zrobił, po co karać za niewiedzę?
(Gwardzista1) - Ktoś da gwarancję tego, że drugi raz nie wejście na prywatny teren? Kim jesteś? Nosisz zbroję wyższego dowództwa, mimo, że znam wszystkich z waszych kręgów, to twojej twarzy nie kojarzę.
(Mathias) - Powołał mnie sam Cailon, na południu byłem z ważną misją.
(Gwardzista2) - Podlizałeś się dowódcy, żołnierzu? Ten kawałek metalu nie czyni z ciebie kogoś lepszego. Pamiętaj o tym, gdy przyjdzie taki dzień, że będziesz w cywilu.
(Mathias) - Grozisz mi? Przy świadkach, gdzie gapiów wokół wiele. Naprawdę chcesz sprawdzać moje możliwości? Oszczędź rodzinie zmartwień, gdyby przez twoją decyję nie mieli wkrótce co jeść.
(Gwardzista2) - Zaraz cię trzepnę...
(Gewralt) - wychodząc z szaletu - Czego tam...? - złowrogo spojrzał na gwardzistów - Kłócicie się jak para kochanków, białawe mordy.
(Gwardzista1) - Gewralt z Blekviny...
(Gwardzista2) - Ten tutaj - wskazał na pirata - Próbował okraść twoją sakwę. Zapobiegliśmy temu.
(Mathias) - Do niczego nie doszło. Byłem tutaj. Służą prawilnemu władcy, a tak opluwają własny honor i swoich przodków.
(Gewralt) - Blekvina to niegościnne miejsce, zakute pały... Dlatego nie wpuszczają takich jak wy do naszych miast. Posiekałbym was obydwu, lecz tradycja tego turnieju tego zakazuje. Podciągnijcie obsrane portki i udajcie, że was tutaj nie było. Inaczej spotkajcie się, z którymś z moich błyszczących przyjaciół na plecach.
(Gwardzista2) - Masz szczęście, złodzieju, uratował cię przypadek.
(Gwardzista1) - Powodzenia w turnieju. A co do ciebie, panie ważny, to uważaj na siebie - odeszli
(Sparrow) - Dzięki wielkie, to było coś. Naprawdę było blisko.
(Gewralt) - Nie chciałem się mieszać, ale żal mi takich ludzi. Na drugi raz, przyjacielu, nie kradnij cudzych rzeczy. Wystarczy poprosić.
(Mathias) - Zabiorę go i...
(Sparrow) - Właściwie to ile możesz dać? Gewralcie...
(Gewralt) - Mam zaraz turniej. Powiedzmy, że postawię wam dwom mocnego trunku. Pod warunkiem mojej wygranej. Przepraszam tymczasem, muszę się przygotować - poszedł w swoją stronę
(Sparrow) - Mathias? To ty mój niedawno poznany sojuszniku...?
(Mathias) - Musimy pogadać... - wziął go pod pachę - W innym miejscu.
Spotkanie odbyło się w namiocie, do którego oficjalnie miał dostęp Mathias, a to Fuus podszywając się pod zawodnika musiał nie doprowadzić do tego,  żeby rozpoznano jego prawdziwą tożsamość. Minuty dzieliły wszystkich zawodników od początku pierwszej rundy zmagań o tytuł czempiona. Fuus, mimo lubowania się w odkrytych głownych partiach, był zmuszony nosić kaptur. Zarost doskonale dodawał kamuflażu, ze względu na to, że większość znała jego twarz bez jakiejkolwiek włosistej  warsty na twarzy. Lautern obecnym był podczas tej rozmowy, tylko stał na uboczu, pilnując wejścia i obserwując zachowania zawodników. Martwił się jedynie tym, że Cailon lub Thiasam może zjawić się osobiście przy namiotach, by każdemu z osobna zawodnikowi życzyć powodzenia w boju. Jack Sparrow potulnie usiadł na krześle, z przystawionym ostrzem do gardła przez Fuusa, chcąc upewnić się co do zamiarów pirata względem obecnego zadania.
(Fuus) - Jeśli preferowałeś samobójstwo, nieznajomy, to mogłeś choć wybrać mniej uczęszczane miejsce. Mało brakowało, a twoje knowania ukróciłaby lokalna gwardia.
(Sparrow) - Pragnę się stąd wydostać, a co do życia, to bardzo lubię żyć.
(Fuus) - Ty jesteś tym... Nowym nabytkiem? Mathias, bacz w nocy. Spałbym na siedząco przy ścianie, z bronią w ręku. Trudniej jest wtedy poderżnąć gardło i uciec z łupem, dla jego sprzedania potem na miejscowe domy uciech.
(Sparrow) - Nie jestem banitą. Jam jest Kapitan Jack Sparrow. A ty kim jesteś niby?
(Fuus) - Fuus, niedoszły protegowany do tronu, niefortunnie wygnany.
(Sparrow) - A mi przytacza się łatkę przestępcy.
(Fuus) - Słuchaj zatem, Jacku Sparrowie, skazano mnie z wygody, nie z rozsądku...
(Sparrow) - Podejrzewam, że mnie również.
(Mathias) - rozkładając ręce - Mieliśmy spotkać się błoniach.
(Sparrow) - Pamiętam. Skusił mnie miecz, który stał w pobliżu, to chciałem się zaopatrzyć. Człowiek miał drugi, a wyglądał na takie, co daje sobie radę. Gdyby nie zakapiory, poszedłbym cichaczem na trybuny, gdzie zobaczyłbym się z moim wspólnikiem.
(Fuus) - O mało nie wpadłeś. Niewiele brakowało, a słowo szeregowców znaczyłoby więcej niż zapewnienia twojego, hmm, wspólnika... Na wyprawę warto posiadać miecz, ale nie w taki sposób.
(Mathias) - Znajdzie się jakiś.
(Fuus) - Dwa dni to raczej wystarczająco dużo czasu. Może kupiec z targu coś odda, o ile nie zwędzisz czegoś, gdy nie będzie patrzył.
(Sparrow) - Wykluczone. Używana stal nie wchodzi w grę.
(Fuus) - Nie dostaniesz za darmo voltarskiej klingi. Na moją nawet nie patrz. Pozostało mi po ojcu i jest jedyną pamiątką, która prowadzi mnie do przodu. Na ile cenisz jegomościa, Mathias?
(Mathias) - Z jakiej parady pytanie?
(Fuus) - Za białą granią na pewno da się nabyć niektóre rzeczy prościej. Dlatego pytam na ile cenisz. Gdyby nie wrócił, to znaczyłoby o jego przydatności. Rzadko ufam, a jak ufam, to wolę mieć pewność. On sprawia wrażenie przekupnego i zrobiłby wszystko dla własnego samoocalenia. Kumite z wrogiem to zdarzenie, którego chciałbym uniknąć.
(Mathias) - Bez broni zginie i tak. A jak zauważyłeś nie mam zbyt dużo czasu na poszukiwanie kogoś  innego.
(Sparrow) - Nie zaprzedam duszy wrogowi. To jedno z moich mott, mocieł... motów?
(Fuus) - Tak... - ironicznie - Na pewno nic mu nie grozi.
(Mathias) - Da radę załatwić broń? Inny sposób niż przedostawania się na wschód.
(Lautern) - Właściwie, to jest sposób. Pamiętasz Orianę? Pomagała nam z amuletem, tym od zbójców. Mogę ją prosić o małą przysługę.
(Fuus) - Jest szybka, nie wątpię, lecz czy poradziłaby sobie z zadaniem? Jarcza Kuźnia jest jednym z pilniej strzeżonych miejsc w stolicy, a stacjonujących cymbałów na czarnym szlaku jest więcej niż żebraków wszystkich wziętych.
(Lautern) - Zależy nam na czasie, prawda? Szukanie cudów na kiju na terenie wroga wielce ryzykowne i czasochłonne. Tutaj większa gwarancja powodzenia. Jest małe Ale. Mnie nie wolno stąd się ruszyć podczas trwania turnieju. Musiałbyś zawierzyć Orianie, bez wahania.
(Sparrow) - Zapoznasz mnie, kolego, z ów panienką Orianą? Mało się u mnie widuje harde wojaczki.
(Fuus) - Oriana nie będzie zainteresowania znajomością z tobą, dłużej niż to konieczne. Przyniesie dla ciebie jedno z lepszych voltarskich ostrzy, a potem wracasz do koncepcji wyprawy.
(Sparrow) - Gdzie mam oczekiwać punktu zbornego?
(Lautern) - W przerwie na drugą rundę się z nią zobaczę. Nie chce się afiszować.
(Fuus) - Mam nadzieję, że nie masz więcej przyjaciół, Mathias, bo będziemy musieli całe imperium zapożyczyć dla ich wyposażenia bojowego.
(Mathias) - Po opuszczenia Mińska nie napotkasz już nic związanego ze mną. Wieża, a potem każdy wraca do swoich spraw.
(Lautern) - Zapomnieliśmy o aspekcie konia.
(Fuus) - Ukradnie się wieśniakowi, a potem do zwrotu. Jack Sparrow nie ma identycznej misji do skończenia.
(Sparrow) - Co zatem z moim łukiem? Nie chcę wracać bez niego.
(Fuus) - Porywamy się i tak, okradając kuźnię, potemszy konia. Nic więcej nie da rady. Za wiele żądasz. Uważaj czasem na język. Łatwo gadułom swoją łopatę stracić.
(Lautern) - Thiasam idzie...
(Fuus) - Niech poczeka, mamy teraz... Idzie w tym kierunku Kto?
(Mathias) - To nie będzie dobra okazja na kontrę.
(Lautern) - Za dużo ludzi. Tak jak myślałem. Wita się z każdym uczestnikiem. Czyli zaraz się wszystko zacznie. Fuusa już zna, więc się nie nabierze. Mathias, musisz wyjść do przodu. Nie wie nawet o twoim istnieniu. Uściśniesz jego dłoń, a potem pójdziemy na trybuny.
(Fuus) - Nie zdziwi nic, że mamy nagle inne stroje?
(Lautern) - Szybko się przebraliście, co w naszej kulturze jest normą. Poza tym na trybunach wielu będzie noszących zbroję, co zmniejsza wykrycie o ponad dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
(Mathias) - Procent niepewności zostaje.
(Fuus) - Specjalnie udało nam się załatwić namiot ze skrytką, do dołu, wy dwoje... - otwierając klapę
(Lautern) - Bądź przekonywujący - schował się - Nie powinien nas spostrzec.
(Mathias) - Hmm... - do siebie - Tak, nie powinien...
(Thiasam) - Witaj, gotowyś w bój?
(Mathias) - Niczego bardziej nie pragnąłem w życiu.
(Thiasam) - Ciebie nie kojarzę znikąd, racz wybaczyć - wyciągnął rękę - Lord Thiasam, zarządca Orszy, bohater spod Prypeci i lennik siwych wzgórz. Niecodzienne nazwisko posiadasz. Twoi przodkowie należeli do imperium Rusinów, zgadza się?
(Mathias) - akceptując gest - Spod samej okupowanej stolicy, zgadza się.
(Thiasam) - Mało jest w Voltarii takich jak ty, oficjalnie rzecz jasna. Kto wie ilu przedarło się przez granice anonimowo. Dawne konflikty, gdy nasi protoplaści pragnęli podbić dalszą część kontynentu.
(Mathias) - Staram się być dumny z miejsca, z którego pochodzę.
(Thiasam) - Nie należy się kajać miejsca urodzenia, bądź kraju przodków. Sam urodziłem się przy obecnej granicy, więc prawie jesteśmy rdzennymi rodakami. Katyń, dawno mnie tam nie było... Stare czasy, cóż - spoglądając w niebo - Powodzenia w boju i oby wygrał lepszy. Muszę uścisnąć dłonie reszcie. Miło było mi cię poznać, Mathiasie.
(Mathias) - Wzajemnie, życzę  satysfakcji z widowiska, lordzie.
Turniej był przed pierwszym dzwonem. Ludzie wezwani na arenę walk zjawili się bezspornie, z zapałem na ustach, choć na kilku twarzach widniała również obawa przed śmiercią. Na wystającym urwisku, skąd rok w rok ogłaszano różne mniej lub ważne sprawy, ustawili się obaj władczy Voltarii. Cailon, lord zachodu. Thiasam, lord wschodu. Pierwszy zabrał głos gospodarz, wedle wielopokoleniowej tradycji  sięgającej czasy pierwszych voltarów. Władca nibystolicy Orszy potulnie spoglądał na horyzont, dając swoim agentom znak gotowości, bowiem to druga strona zajmowała się ochroną każdego turnieju. Na trybunach w tym czasie zebrali się w jedną grupkę przedstawiciele motłochu, szlachty i gwardii elitarnej. Wyjątkowo to oba pierwsze stany siedziały blisko siebie, podczas gdy gwardia nie miała takich uprawnień obowiązkowych, z woli własnej jedynie. Nie wyglądałoby to dziwnie, lecz tylko Mathias znajdował się wśród tamtej większości, jako jedyny ubrany w zbroję gwardzisty, nie byle jakiego. Gwardię dzielono jeszcze na zwykłą oraz elitarną, z czego ci drudzy stronili zwykle od kontaktów z pospólstwem, gdyż zajmowali się najważniejszymi pracami na rzecz władcy, stykając się z prostymi ludźmi jedynie poprzez przypadkowe spotkania na ulicy czy w tawernach. Na czarnej Orszy, na tej grani, istniał potajemny trzeci oddział Gwardii, zwanym Śmierciożercy, bez przedwyrazu "gwardia".  Zajmowali się zleceniami zabójstw, przerzucaniem wojsk na teren wroga ukrytymi ścieżkami oraz potrafili przeniknąć w wojsko wroga, znając dokładnie obecną sytuację militarną w danym obozie. Niestety istnieją wyłącznie po czarnej stronie, są wyjęci spod prawa i sam Thiasam zapewnia im immunitet. Krążyły plotki, że Cailon w sekrecie formuje własny oddział specjalny, dając swoimi decyzjami więcej wiarygodności skołatanemu ludowi. Mało kto jednak wierzy, że biały lord radzi sobie lepiej. Wielu napominałoby, że gdyby nie śmierć szwagra jego własnej siostry, to obecny władca zostałby odprawiony z kwitkiem. Fuus miał swoje zdanie na temat prawdziwego powodu objęcia dłuższego stażu na tronie swojego wuja, nadal próbując odszukać więcej tropów, by tylko oczyścić stratę rodziców i odzyskać honor, który mu siłą odebrano. Lautern mimo pozornego sprzeciwu, uporczywie wspiera brata, jednocześnie stopując jego chęć zemsty. Gorliwy z braci nie pragnie jednak zemsty. Chciałby tylko poznać odpowiedzi, których nie było mu dane usłyszeć, bo matka i ojciec na pewno znali prawdę, a ktoś wyłącznie chciał, aby owa prawda nie ujrzała światła dziennego.
(Cailon) - Chciałbym podziękować  Voltarskiej Radzie Dobra Wspólnego za zorganizowanie tego turnieju. Pragnę również pogratulować wszystkim zawodnikom, którzy pracowali bardzo ciężko, by znaleźć się tu dzisiaj. Bardzo się cieszę, że mogę na własne oczy zobaczyć umiejętności skromnych wojowników tutejszych, jak i innowiernych.
Chciałbym szczególnie serdecznie powitać moich rodaków, członków reprezentujących Imperium Voltarskie. W tym roku jest bardziej różnorodnie, więc pilnujcie się.
Bardzo się cieszę, że zawitaliście w nasze stronny na ten wspaniały
turniej, smakując się nie tylko w boju, lecz i strawach czy lokalnym trunku.
Jesteśmy dumni, że z roku na rok zainteresowanych turniejem przybywa. Gdyby jednak nie powołana organizacja naszych przodków, Volnija Volja, nie byłoby nas tutaj, a ta
miała wpływ na życie wielu osób i uosabia ona ducha szansy i osobistego rozwoju, który bój przynosi nam wszystkim.
Kiedy to w pierwszym wieku przed naszą erą  Korina "Cichy Szept" powołała do życia organizację,
chciała docenić zawodników, którzy reprezentowali na samym początku własny naród, a których poświęcenie nie miało sobie równych. Krytycznym okiem spoglądał na to Orkan "Kary Wicher", widząc w turniejach tylko tracenie dobrych ludzi, którzy mogli zasiedlić armię, a nie marnować czas na pokojowe turnieje w walce o fałszywy honor, za co później przepraszał.  Ale to co zapoczątkowała, rozrosło się do znacznie
większych rozmiarów. Powstał światowy ruch, którego celem jest zmiana postaw i upowszechnienie
przekonania, że siła, determinacja i niezwykłe osiągnięcia mogą być udziałem każdego członka naszego społeczeństwa, nawet kierując się ostatecznie nienawiścią jako środkiem napędowym.
W przyszłym roku w Voltaria powita zapewne ponad setkę zawodników z wielu krajów, czego sobie życzymy dla większego spełnienia boskiego obowiązku podziękowania za życie i opiekę. Jestem pod ogromnym wrażeniem Was wszystkich i, raz jeszcze, przyjmijcie proszę moje gratulacje za Wasze niezwykłe osiągnięcia. Teraz jednak, podczas turnieju, wasze osiągi się skalują do zera. Podczas zmagań pokażecie czego naprawdę jesteście godni. Składaliście przy zapisach dowolną przysięgę, skierowaną dedykownie dla ważnych dla was osób. Niech to doda wam odwagi. W tej chwili rozpocznie się turniej, lecz nim usłyszycie pierwszy dzwon, Thiasam, objaśni zasady panujące na naszych błoniach. Próba oszukania będzie surowo karana, nieubłaganie - schodząc na bok
(Thiasam) - objaśniając zasady w tle - (...)
(Lautern) - Oby tylko Fuusa nie poniosło.
(Mathias) - Nie odsłoni się chyba.
(Lautern) - Miałem na myśli jego chart walki, znaczy się, jeśli jego wkurzysz, to sam wiesz jaką można otrzymać repetę.
(Mathias) - Widziałem medalion, którego szukam. Miał go na szyi.
(Lautern) - Jak zatem odbierzesz błyskotkę? Nie podbiegniesz ot tak. Prędzej gwardziści użyją łuków przeciwko tobie.
(Mathias) - Ognik jest uwięziony w nim, nie mam wyboru. Nie mogę zwlekać.
(Lautern) - Jedyną szansą jest zaufanie Fuusowi, jakkolwiek to brzmi... Wykorzystując zamieszanie, możesz wtedy spróbować.
(Mathias) - Nienawidzę czekać na niewiadome.
(Sparrow) - Petardę rzucić, a potem chodu z łupem. Prosty człowiek ma was uczyć szalbierstwa?
(Lautern) - Co to jest petarda?
(Sparrow) - Zawiniątko, do którego wkładasz materiały łatwopalne i wybuchowe, a potem łubudu!
(Lautern) - Łubudu...? Ach, wybuch znaczy. To odwróci uwagę kilku, a wokół nas jest kilkudziesięciu czarnych.
(Mathias) - W przerwie przekradnijmy się do magazynu i otwórzmy drugie wejście.
(Lautern) - Muszę być na  trybunach, inaczej coś Cailon zacznie podejrzewać.
(Sparrow) - Póki nie dostanę miecza, nie mam jak pomóc.
(Mathias) - Czyli sam muszę.
(Lautern) - Na mapie masz zaznaczone korytarze. W pojedynkę mniej się rzucisz w oczy.
(Mathias) - Tymczasem trzeba niestety czekać na dogodny moment.
(Lautern) - Delektuj się. Tam u siebie na pewno nie macie takich turniejów.
(Mathias) - Mamy, ale... - z trudem - Nieco inaczej rozkładają się zasady...
(Sparrow) - wyciągając prażoną kukurydzę - Ktoś ma chętkę?
(Lautern) - Nie zatruję się? Hmm... - jedząc trochę - Nawet nasyca język, a skąd to masz?
(Sparrow) - W drodze po schodach stało sobie same bez opieki, to żal było zostawiać. Na murzyńskim lądzie głodują, to nie marnujmy żywności.
(Lautern) - do Mathiasa - Pozwól, że to przemilczę.
(Mathias) - W pełni cię... W zupełności rozumiem.
Teraźniejszość, wioska w Nidzicy
Dalej planując swój gromki pogrom, Thiasam nie zaprzestał osłabiać strony przeciwnej. Zamiast zdecydowanie i szybko rozbić niewygodny mu Dywizjon, zmienił strategię działania. Wykorzystał swoje środki do maksimum, a zwiadowców nie szczędził, zostawiając w swoim mieście tylko niewielką garstkę snajperów. Wydobył informację od kilku mniej lub bardziej wpływowych osób. Nie znalazł najważniejszej, najbardziej potrzebnej wieści, gdzie mianowicie przemaszerowali wykluczeni z walki Rozjemcy. Dawniej liczyli wielu członków, a niewiele ujmowali obecnej potędze w liczebności, Stalkerom. Ci drudzy jednak po śmierci swoich najistotniejszych dowódców roznieśli się po kraju, chcąc na swój sposób wybić zło panoszące się na świecie, całkowicie ingerując zagrożenie ze strony Kordonu oraz najemnych zbirów. Udało się nadkruszyć minimalnie zaufanie płockiej strony przez przekupienie kilku chętnych do przejścia do zwycięskiej drużyny, mimo iż wynik nie został przecież jeszcze przesądzony. Jednakże osłabienie konkurencji jest konieczne dla osiągnięcia niepewności. Zwykli mieszkańcy miasta zaczną się bać, mniej darzyć zaufaniem wyższy krąg dowódczy, a bunt byłby zaledwie przysługą dla Thiasama, dając jego ludziom sporo czasu na zebranie ludzi i ruszenie w bój, likwidując nawet tych, którzy pośrednio i przypadkowo pomogliby. Strach jednak trzeba odróżniać od Zdrady, bo nie zawsze dwie owe cechy muszą się łączyć.
Trafiło się tak, że w ręce zwiadowczego oddziału trafiła Marta, mieszkająca w centralnym okręgu, będąca równocześnie dobrym strzelcem wyborowym, mająca przy swoim boku dawną liderkę gdańskiej strażnicy. Wyruszyła z misją pokojową na pograniczny obszar, rzekę Wisłę. Razem z nią kilku prostych mężczyzn. Obozowali na pograniczach bandyci, którzy nie byli po żadnej stronie, lecz zawsze stawali po tej stronie, która miała więcej do zaoferowania. Co prawda z jedną hanzą Dywizjon posiadł sojusz, lecz leżała ich kryjówka na przyjaznych stronach i nie zobowiązali się do bycia przyzwoitkami przy próbach zawarciu innych paktów. Cóż, pierw zajęto się bezimiennymi chłopami, a potem ruszono w pościg za członkinią  Dywizjonu. Zwiadowcy uzbrojeni w ostre noże i karabiny błyskawicznie przejęli inicjatywę, przestrzeliwując opony. Czarni związali Martę, otrzymała jeden cios w czułe miejsce, po czym zasłonięto jej oczy. Lider dowiedziawszy się o złapaniu tej dziewczyny, od razu opuścił swoje stanowisko, kierując się do Nidzicy, czyli miejsca ostatniego, które słyszało zew dawnych voltarów, którzy właśnie po 17 wieku oficjalnie przestali istnieć, choć historia czasem kłamie.
Thiasam chcąc mieć większy pożytek ze swoich działań, mniej destrukcyjny, zechciał pozostawić Martę przy życiu, ubolewając po niefortunnej śmierci Marcina, którego również nie miał zamiaru pozbawić oddechu. Przy zakrwawionej skale, przy której odprawiono dawny rytuał zwany Próbą, przyprowadził spętaną dywizjonerkę. Plan był prosty i banalny w swej idealności. Celem miało być przemienić tu obecną w voltarkę, działającą pod czarną flagą. Nic podobno nie denerwuje tak bardzo jak zdrada przyjaciół, którzy zmieniają strony konfliktu, którzy pragną odkupienia jakie oferuje im bycie wilczym wojownikiem. Szarpała się brunetka, tak bardzo, tracąc po prostu siły, nie walcząc potem już z tym, co miało ją spotkać. Wiedziała, że cokolwiek się wydarzy, nawet za cenę zabicia jej przez przyjaciół, chciałaby ponieść taką ofiarę, bo wolałaby umrzeć niż zdradzić najbliższych.
(Thiasam) - Jeśli pragniesz śmierci, nie walcz zatem. Poddaj się emocjom i umrzyj w swoim własnym umyśle.
(Marta) - plując na ziemię - Nie oczekują niczego innego. Nie podłożę się swoim... Ty byś zrobił identycznie, gdybyś miał choć nieco honoru. Wypacza się dobroć, gdy za bardzo popełnia się złe uczynki.
(Thiasam) - Ja nie odrzuciłbym możliwości pokoju. To się da osiągnąć tylko poprzez wydzieranie sobie drogi przed sobą. Inaczej słabsi cwańsi przyjdą i wszystko nam zabiorą.
(Marta) - Nam...? Masz na myśli siebie czy wszystkich? Zrobiłbyś to dla tych, którzy są przeciwko tobie?
(Łysy) - pchnął dziewczynę na ziemię - Mogą się ustosunkować lub zamilknąć. Samobójcze działania są zbędne. Ci, którzy zginęli... Pamiętamy o nich zawsze.
(Thiasam) - Oferuję ci rozwiązanie, które tyle krwi nie przeleje. Zastanów się jakiego kraju i obywateli chcesz. Jeśli odpowiada ci niszczenie kosztem chaosu, żyjesz więc w kłamstwie od początku.
(Marta) - Gdyby Joanna tylko wiedziała... Na pewno nikt mnie nie okłamał, wiem to!
(Olav) - Możemy zaczynać?
(Łysy) - Możemy zaczynać, Thiasam.
(Thiasam) - Dobrze... - wyjmując fajka - Ustawcie się po bokach. Zajmę się początkiem, gotowi? -  zapalając - Szkoda, że z musu musisz tego doświadczać, wielka szkoda - zamknął oczy - Vostanite... Prostarikie Voltary... Probudite chyum shybka... - stanął po prawej stronie
(Łysy) - Probudte na starikie hramy... V tot chas... Pri Nas Voltarkin... - stanął po lewej stronie
(Olav) - Astavte na zemlyu kraf... Dayte tomu dostoykemu menshinu vladeniyu... - stanął obok miecza
(Thiasam) - Vostanite... Karva Mat... Probudite... - rozbłysły się czerwone oczy
Przybiegły dwa mocarne wilki, mające bezwzględność w oczach. Kiedy Marta siedziała na środku z zamkniętymi oczami, wilcze zjawy zaatakowały. Swoimi zębami wbiły się w dłonie dziewczyny. Ostre kły przebiły kurtkę, a po chwili spod materiału, zaczęła wypływać krew, użyźniając prastarą ziemię. Zaczęła czuć ból, potężne cierpienie, gdy jego dłonie były ranione coraz bardziej. Zaciskała z całej siły zęby, wiedząc, że jak zrobi jakiś nieprzemyślany ruch, umrze czym prędzej. Wtedy po otworzeniu oczu ujrzała z bliska wilcze bestie. Zauważyła swoją krew jak kapie, zobaczyła jak Trójca stała i patrzyła na wszystko, ale nie mogli nic zrobić, ponieważ nie mogli przerwać Próby, którą musieli przejść tak samo oni wcześniej. Marta na początku chciała umrzeć, lecz uznała, że jeśli spróbuje podstępem przejść inicjację, a potem nakierunkuje swoją siłę w dobrym kierunku, to będzie mogła chronić bardziej tych, których kocha, a szczególnie swą najukochańszą Joannę.
(Marta) - pod nosem - Dla Ciebie, Ana... - krew wypływała z ust - Nie przejdę do nich...
(Thiasam) - Niech to, w co wierzysz da ci siłę.
(Łysy) - Jeśli nie wrócisz w ciągu piętnastu minut... - przygotował glocka - Oszczędzimy ci przemiany.
(Marta) - Nie jestem tak słaba jak Wy! - groźny wzrok - Nigdy nie byłam.
(Olav) - Hardość w rzeczywistości ma się nijak do umysłu. Wymowniejsi niż ty nie wracali.
(Thiasam) - Więc niech się postara do nas... - buchnął obłokiem - Powrócić.
(Łysy) - wibracja w kieszeni - Muszę odebrać... - odszedł na bok
(Thiasam) - przykucnął - Z pewnością ta, którą kochasz przyszłaby z pomocą i przyjęła dar, gdyby sama nie uczyniła tego wcześniej, ochraniając kogoś, kogo miała za przyszywaną siostrę, a potem uratowana odwdzięczyła się swoją zaradnością, wbijając jej przysłowiowy nóż w plecy... Smutna historia, której ty nie powtórzysz, prawda? Sama miewałaś trudne chwile w samotności w opuszczonej gorzelni, toteż zadbać o siebie potrafiłaś... Zabawa w ciemnościach była twoją ulubioną, więc teraz ujrzysz to, czego się nie kajasz.
(Marta) - O czym ty... Skąd wiesz o mnie tyle?
(Thiasam) - Mam swoje tutaj - trzykrotnie stuknął się w czoło - Najlepsze źródło informacji.
(Marta) - Odpowiedz mi... - słabła - Teraz...! Moje ciało, to jest... Coś mi wypala żyły...
(Olav) - Weszła w trans, tak sądzę - sprawdzając - Nie reaguje na nic.
(Thiasam) - Poczekamy, wystarczy mi czasu. Pół godziny świata nie zbawi, a Izabelę i owszem - siad na schodach - Gdyby tak udało się resztę co ważnych urządzić tak samo, ale to się nie stanie. Zniknięcie tylu osób rzuciłoby się w oczy. Na pewno wejścia są teraz wzmocnione, przez ten układ z Putinem, który zaprzepaściła tamta głupia decyzja, na którą wpływu nie miałem. Gdyby tamten gulun nie zastrzelił karty przetargowej, miałbym wschodnie wsparcie, a do wojny nawet by nie doszło. Dywizjon to głupcy, i za głupotę czasem się więcej traci niż zyskuje. Tak jak teraz, Płock traci cennego strzelca, a Joanna kochankę... - gasząc peta nogą
(Łysy) - Przekaz aktywny spod Sochaczewa, ciekawe dowiadomki usłyszysz - włączył głośnomówiący
(głos ZWG) - Przygotowują się do czegoś. Nie chodzi o atak, wręcz przeciwnie.  Ptaki ćwierkają, że Strefa odniosła znaczny progres. Nie wiem na ile możemy się domyślać, ale bierzemy ewentualność, że... Ta paćka, o której toczyła się niedawno dyskusja, może być w znacznym rozroście. Nie wiem skąd tak nagle prace się tak mogły posunąć. Powoli, lecz skutecznie kolejni chętni zjawiają się u bram Warszawy. Przeprowadzają selekcję, obawiając się o swój cenny wynalazek, który mają gdzieś w podziemiach. Nie ma tam jeszcze Dywizjońskiej Izabeli, ale to według mnie kwestia czasu.
(Thiasam) - Ilu tam dobyło ludzi?
(głos ZWG) - Kilkudziesięciu już jest w środku, a nowych dobywa z każdym kwadransem. Bez powodu nie zjawialiby się w miejscu, które od samego początku umniejszało pobyt nam podobnych. Coś się tam dzieje ważnego.
(Thiasam) - Jeśli pozwolimy im działać, to powstrzymają apokalipsę zombie, z pewnością. Jest drugie dno. Zaczną się wojny między ludźmi, skoro nie byłoby zagrożenia... To byłaby dla nich jedyna szansa, odzyskać co ich, biorąc dodatkowo to, co inni za złote góry naobiecywali. Nie możemy dopuścić do tego.
(głos ZWG) - Zatem...? Co mam przekazać pozostałym. Włączyłem głośnomówiący, wszyscy obecni to powinni usłyszeć. Dostroiłem częstotliwość na Toruń, każdy nas sojusznik powinien usłyszeć.
(Thiasam) - Przeciwnik przedstawił nam swoją decyzję. Są blisko stworzenia substancji, która zniszczy mniejsze zło, tworząc w jego miejsce znacznie większe. Musimy zebrać zdolnych do walki, stosując ją na niegroźnych cywilach tylko w ostateczności. Nasz cel znajduje się w stolicy, głęboko pod ziemią. Trzeba znaleźć to, co zagrozi nam wszystkim. Zniszczenie jest ostatecznością. Potrzebna jest nam choć niewielka próbka tego, co nazywają oni antidotum. Przy odrobinie szczęścia zrekonstruujemy chemię tak, by jak najmniej zakłóciło to obecny stan, a wzmocniło ludzki gatunek, w szczególności naszą słowiańską sławę.
(głos ZWG) - A co z tymi, co doskwierają w chorobie, głodzie i ubóstwie? Potrzebującymi są wszyscy, nawet ci, którzy sami nie wiedzą.
(Thiasam) - Co z potrzebującymi...? Niechaj szczezną razem z tym miastem. Jeśli nawinie się wam Izabela, zostawcie ją mnie, bo wilczyca pokazała ostatnio pazury. Jeśli jednak na waszej drodze staną naukowcy, badacze i inne barachło, które łudzi nas swoim mitycznym lekiem, nie krępujcie się. Voltoaza jest jedynym sposobem, by osiągnąć pokój, Szkoda, że nie potrafili tego zrozumieć... Plansza rozłożona, a pionki ruszyły. Zniesiemy starą klątwę nałożoną przed wiekami, a zombie mogą się okazać bardziej użyteczne, niż sądzicie. Lękajcie się więc łowców, bowiem oni nie znają zmęczenia, strachu, ni współczucia!
(głos ZWG) - Zrozumiałem, zmobilizuję co sprawniejszych. Wyruszą od zaraz. Wyłączyłem głośnik, no ale powiedz co zamierzasz Ty?
(Thiasam) - Muszę dopilnować operacji. Obiecałem, w raz z moim pierwszym zjawiennictwem, że nie będę przelewał krwi na darmo, ograniczając się do minimalnych takowych środków. Znajdę główny pokój, w którym chowają badania. Ucieknę równie szybko.
(głos ZWG) - Rozpoczynając atak pierwszy, narazimy się ofensywą Dywizjonu. Oni tam częściowo są. Nie będzie odwrotu - wzdychając - Na wolność, na jaką zasługujemy, hmm... Nigdy nie będzie odpowiedniego momentu. Musimy zacząć to właśnie my. Voltoaza skutkuje w większości przypadków, nie to co dawniej, więc nowych rąk bojowych nam nie braknie.
(Łysy) - do Thiasama - Kolejna grupka złapana, kręcili się w okolicy wioski.
(Olav) - Obdartusy... To nie jest biała obstawa zwiadowcza, tylko pospolite złodzieje.
(Łysy) - Posadzę ich pod zniszczoną fontanną.
(Thiasam) - Słyszałeś, kolejni przypadkowi się znaleźli.
(głos ZWG) - Skoro chcesz się udać do Strefy, to ktoś musi ciebie zastąpić.
(Thiasam) - Znasz wypowiadaną formułę?
(głos ZWG) - Nigdy tych słów nie zapomnę, sam przy swojej inicjacji słyszałem. Dotąd tkwią w głowie.
(Thiasam) - Wydaj co ważne instrukcje, a potem zjaw się w Nidzicy.
(głos ZWG) - Nie ma tam Iren przypadkiem? Mam do niej adresowane papiery...
(Thiasam) - Potrzebowałem jej tutaj, akurat. Niestety nie ma jej na miejscu. Może zbiera kontakty... Nie mam pojęcia. Jest zaradna, na pewno się znajdzie.
(głos ZWG) - Rozumiem, zaraz sie tam zjawię. Niecała godzina i będę, bez odbioru - wyłączył się
(Olav) - Zaczęło się?
(Thiasam) - Jeszcze mi podziękują.
(Olav) - Gdzie mamy szukać, gdy misja się powiedzie?
(Thiasam) - Wrócę do Torunia, mobilizując resztę ludzi. Spodziewam się, że Dywizjon odpowie.
(Łysy) - Zbliża się kwadrans - spojrzał na zegarek - Będzie trzeba się przygotować...
(Olav) - Żałuję. Sądziłem, że jej się powiedzie.
(Thiasam) - Przygotujcie nieznajomych. Sprawdźcie co mają, kim są i skąd pochodzą. Ja zajmę się dziewczyną sam, pistolet...
(Łysy) - Whateva... - podał glocka - Strzałeczka na drogę.
(Thiasam) - kucnął - Przykro mi. Nie mogę dłużej ryzykować niepowodzenia... Choć odchodzisz w świadomości, że stałaś się jedną z tych, którzy zmienią ten świat na zawsze. Nie wiesz jak nawet dusza się kraja, gdyby była ta właściwa na miejscu, że nie było ci dane ujrzeć nowe lepsze czasy... - wstał - Bycie voltarem to powołanie, nie przekleństwo - wycelował w głowę
(Marta) - roztwierając oczy - ...?!
(Thiasam) - strzał w głowę - Dołącz do innych, którzy pragnęli tego zwycięstwa tak bardzo jak my... - rzucił glocka na ziemię - Pora na mnie, zmarnowałem kilka minut, lecz to, co zaczął Mathias, to muszę skończyć ja - poprawiając maskę - Fuusie, Lauternie. Wkrótce mi się przydacie - zniknął
2 godziny później, widokiem na bramy Strefy
Kiedy to ludzie ustawiali się w swojej kolejce przed wejściem, lider Kordonu wcale nie potrzebował specjalnego traktowania. Dzięki małemu oddziałowi, któremu udało się przedostać pod mury jako pierwszym, Thiasam znalazł się przy jednym z ukrytych wejść do miasta, o których to wiedzą głównie osoby zamieszkujące wnętrze stolicy. Strażnik, który pilnował tego wejścia został znokautowany, nie zorientowawszy się co się stało. Takim sposobem wilk wszedł między owce, dając znać przybocznym o zaprzestanie działań, póki nie zjawi się reszta wezwanych bojowników. Tymczasem opatulony w kaptur, z mieczem na plecach i przerobionym m4, wszedł jak zwykły obywatel do najważniejszego miejsca w kraju, a rozchodziło się o administrację, ekonomię oraz medycynę. Thiasama oczywiście interesowała ostatnia dziedzina. Wśród zwykłych ludzi poruszał się statecznym krokiem, wobec voltarów popierających Dywizjon stosował skryte przedostawanie się poza ich możliwy zasięg. Swe oblicze pokierował do dzielnicy Wola, gdzie znajdowało się laboratorium, znając położenie od Chociebora, który wcześniej został najęty do pomocy przy badaniach, będąc jednak oddalony od działań mających precedens w ważniejszych badaniach przy próbce lekarstwa. Czekało go jednak pierw przeprawa przez Mokotów i Ochotę, będąc pod różnymi spojrzeniami. Mógł się wycofać, bo wiedział konkretnie co rozpocznie, gdy tylko postawi stopę w głębiach warszawskich podziemi.
Przy przekraczaniu granicy na Ochotę natknął się na upartego uzurpatora, śledzącego jego każdy ruch, od kiedy postawił pierwsze kroki na mokotowskiej ziemi. Thiasam sprytnie rozegrał ten manewr, prowokując nieznajomego, aby ten poszedł za nim w ciemną alejkę, nieopodal mostu. Ulica nadrzeczna była jedną z takich, gdzie mało kto przebywał. Wokół niemałe pola, potężne drzewa i tylko dwa zniszczone niezamieszkałe domy jednorodzinne. Tajemniczy śledzik nawet nie był świadom, co go miało spotkać za moment. Gdy tylko śledząca postać znikła, na zwykłej prostej drodze, ubrany w grubą zimową kurtkę szeroki w barach mężczyzna stracił swą orientację w terenie. Przypomniał mu u swojej obecności Thiasam, pojawiając się za człowiekiem, wzbudzając odruchowe drgawki u tego, kto wścibił nos w nieswoje sprawy.
(nieznajomy) - Jesteś jednym z nich... Nawet zza stalowej maski poznam, voltarskie ślepia...
(Thiasam) - Za długo się za mną włóczyłeś - sięgając ręką do tyłu
(nieznajomy) - Ale przecież... Nikomu nie powiem... Naprawdę... Nie jest bezpiecznie ostatnio, dużo ludzi dochodzi nowych i... Sam chciałem się upewnić. Jesteście swój chłop, tak, teraz to wiem.
(Thiasam) - Powitaj więc niebiosa jak równe z równym... - szybkie cięcie przez szyję - Hmm...
(nieznajomy) - In nomine Domini... - upadając w stertę śniegu
(Thiasam) - Na wszelki wypadek, jeszcze... - łańcuchem przebił głowę - Nie chcę zbyt szybkiego chaosu - schował szmelc - Gdybyś odpuścił, a szanse dawałem, wróciłbyś jeszcze dziś do domu.
Dalsza część drogi minęła w większym spokoju. Jednakże, im bliżej było do Woli, tym więcej uzbrojonych voltarów spotykało się na ulicach. Oczywiście padał deszcz, to przywódca kordoński zbytnio się nie wyróżniał spośród ludzi krążących tam i z powrotem. Po przejściu na odpowiednią dzielnicę, praktycznie każda większa ulica była obsadzona po dwóch voltarów na przejazd. Pożądany obiekt znajdował się kilka ulic dalej, pod baczną obserwacją nowoprzybyłych, wilczych sojuszników. Tuż za parkiem, na kolejnym skrzyżowaniu, tuż na wzniesieniu znajdował się cel podróży. Spod bujnej roślinności Thiasam wypatrzył co najmniej dwa tuziny uzbrojonych po zęby ludzi, na samym terenie obejmującym cały budynek. Laboratorium ALAB pomimo prostoty z zewnątrz, w środku skrywało znacznie więcej niż się wzrokowi prostego człowieka wydaje. Nadszedł czas, by skontaktować się z oddziałami, które powinno już stacjonować w pobliżu miasta, czekając tylko na informacje od głównego dowódcy. Wtargnięcie w pojedynkę zwróciłoby uwagę zbyt wcześnie, a Thiasam potrzebował czasu na to, by dotrzeć do miejsca przeznaczenia, a potem zabrać ze sobą rzecz, po którą zaszedł na wrogi teren tak daleko.
(Thiasam) - wyjmując telefon - ZWG, przełącz mnie na tych, którzy dotarli, dziękuję... Możecie zaczynać, naróbcie nieco zamieszania. Pamiętajcie wytyczne, ja potrzebuję czasu, a wy macie odciągnąć możliwie jak najwięcej osób. Zabijajcie tylko w ostateczności, naukowców tylko jeśli staną wam na drodze. Co tyczy się Dywizjonu, zdaję się na waszą inwencję twórczą. Zgłoszę się ponownie, gdy odnajdę próbki, więc bądźcie w pogotowiu - schował telefon do kieszeni
Czarny Wilk wkroczył do środka, gdy tylko zrobiło się niespokojnie, a pilnujący terenu strażnicy zostali przeniesieni w inne miejsce przez pojawiające się dziwne sygnały o podejrzanej aktywności , wymagającej sprawdzenia. Wejście nie było skomplikowane. Spotkani przypadkowo naukowcy przy pracy przeczuwali, że Thiasam to jeden z tych dobrych, który wpadł zobaczyć jak idą prace. Bez problemu zyskał zgodę na zejście do niższych poziomów. Tylko przy ostatnim, pojawił się pewien problem, przed tym miejscem, do którego prowadziły kręte schody. Pilnowała go dwójka ludzi, voltar i zwykły najemnik. Znienacka od tyłu zaszedł go jeden z naukowców, pytając się jaki jest cel wizyty w najgłębszych kwaterach. Wywiązała się przypadkowa walka, gdyż szepty usłyszeli pilnujący na dole. Pierwszy padł naukowiec, a przed śmiercią zdążył wysłać zakodowany sygnał do najbliżej znajdującego się oddziału szybko reagującego. Traf chciał sygnał odebrała akurat pewna kobieta.
W tym samym czasie, lotnisko Okęcie
(Iza) - Przyszedł zakodowany sygnał.
(Aven) - Alfabet morsa, z tego wnioskuję... Teraz muszę wyszukać apkę ze słownikiem.
(Ewa) - Słyszałaś o tych doniesieniach? Przy zachodniej bramie coś się zadziało.
(Iza) - Wysłali tam kilkunastu naszych. Uporają się z problemem. Nie mogę uwierzyć, że...
(Ewa) - Że o tyle - pokazując ręką - Tyle brakuje do końca tego wszystkiego? Tak się wydaje.
(Iona) - Nie myślisz o tym realnie? A wydawało się to takie proste do przewidzenia.
(Iza) - Wystarczyła voltarska krew. Jak gdyby pojawienie się ich było zbawieniem. Mam się tak czuć?
(Ewa) - Po części twoja krew jest składnikiem antidotum, w kilku procentach, ale jednak.
(Iza) - Dziwnie się czuję dzieląc ten zaszczyt z Thiasamem...
(Aven) - Skanuję wiadomość, pokaż telefon, dzięks - skaner ręczny - Zaraz będą wyniki.
(Ewa) - Tylko żadnych eskapad, zgoda? Po ostatniej jeszcze kilku się dopytuje "Do czego to ona dąży". No właśnie, nie powiedziałaś nic.
(Iza) - Znalazłam trop, niestety urwał się, znowu. Obie dziewczyny, które ostatnio go widziały... - z pogardą - Gryzą ziemię od jakiegoś czasu. Jedną znaleziono bez głowy, druga została zgwałcona i podcięła sobie żyły. Przyrzekłam sobie nie uprawiać magii, i tak umarły spory czas temu, to nic się nie zachowało... Ewa, znów byłam blisko, tak blisko odnalezienia kogoś, kto mi nasunie kolejny trop. Miałam kolejne przebłyski, że znów go widzę w ciemnym miejscu, a wszędzie ten błysk oczu poznałabym. Powiedz, czy to się dzieje tylko w mojej głowie czy naprawdę?
(Iona) - Moim zdaniem to raczej w twojej głowie, ale czy to znaczy, że nie naprawdę?
(Iza) - Nie sypiam najlepiej odkąd byłam krok do przodu, a potem dwa w tył...
(Aven) - Zapoda ci się herbatę ziołową, to poprawi się zasypianie. Poza tym, mam wyniki skanera. Treść kodu brzmi "Lab-Wrg-Atk-Trz-Krwa", teraz przełożę to na logiczny język. Lab, laboratorium oznacza. Wrg, wróg lub wrogowie. Atk, atak lub voltarskie atkryć. Trz, trzeba  lub teraz. Krwa, tutaj pada niecenzuralne, lecz rymujące się słowo z krową na K, którego na zbyt wczesną porę pozwolę sobie nie zacytować...
(Iona) - Wróg, który teraz atakuje laboratorium?
(Iza) - Inaczej się nie da złożyć. Musimy się tam przedostać - westchnęła - Ktoś zdecydował się wtrącić... Nie rozdzielajmy się, bądźcie tuż za mną i nie łamcie szyku.
(Ewa) - Iza... - skupiając się - Wyczuwam obecność obcych ludzi, krążą wokół dzielnic, tworząc jakąś ludzką barierę...
(Iza) - Ilu ich jest?
(Ewa) - Nie potrafię oszacować, kilkudziesięciu. To są Czarni, właśnie przyszli od zachodniej bramy.
(Aven) - Zabezpieczymy wnętrze, tylko powiadomię naszych.
(Iza) - Dogonisz nas, nie możemy czekać - zniknęła
(Aven) - uruchamiając radio - Jest ktoś na tej częstotliwości...? Tutaj mówi Aven, jestem w towarzystwie Izabeli. Wykryto wrogą jednostkę w pobliżu lab matki, potrzebne nam wsparcie. Ubezpieczaj nas ktoś przed wejściem do środka, wróg może nie być sam. Przede wszystkim my dopilnujemy, aby lek został w stanie nienaruszonym. Tylko dwa oddziały dostępne...? - zażenowanie - Ta, większość w terenie, rozumiem. Dwa teamy wystarczą, osłaniajcie nas, zgoda? Za kilka minut powinniśmy się dostać na miejsce. Przeszkód nie przewidujemy - zdecydowanie - Aven, bez odbioru.
Mała grupka razem z Izą znajdowała się już bardzo niedaleko laboratorium, z którego został wysłany sygnał sos. Tuż w okolicach parku można było zauważyć ścierające się sojusznicze ostrza z wrogimi. Wokół niczym zabawa w zwierzynę i myśliwego, a ludzie niewinni uciekali w panice do miejsc bezpiecznych. Co dziw oni nie byli atakowani przez przeciwników, a wręcz jakby specjalnie chcieli, by ich krew zwykłych mieszkańców się nie przelała. Korzystając z okazji, lekko z doskokiem przemieścili sie ku wzniesieniu. Aven postanowił dać reszcie szansę i pozostał niedaleko wejścia, dając znać, gdyby ktoś próbował odciąć im drogę powrotną. Teraz to Iza, Iona oraz Ewa były zdane tylko na siebie.
W środku cisza, jakby makiem zasiał. Światło mrugało co moment, jakoby ktoś je uszkodził. Iza w lewej dłoni przygotowała już miecz, gotując w prawej rexa. Ewa szła przodem, mając swoją klingę w pochwie, kurczowo ruszając palcami w jej okolicach. Iona wcale nie wyjmowała broni białej, a kierowała się głównie karabinkiem mp5k znalezionym na ziemi. Dziewczyny wykrywały jednak cudzą obecność na niższych poziomach. Korytarze między pokojami były szerokie tylko na jedną osobę, więc  musiano się poruszać nimi gęsiego, w bardzo ostrożnym i świadomym trybie. Ciemność nie była przeszkodą. Voltarskie oczy mają usprawnione widzenie w mroku, a szczególnie osoby takie jak Iona, które rozwijają głownie wizualną technikę, odnajdują się w ciemności, niczym nietoperz w jaskini. Im dalej schodziło się w czeluście laboratorium, tym częstotliwość spotykania martwych ciał była większa. W większości cielesnymi posiadaczami byli naukowcy, przypadkowi ludzie oraz w małym stopniu voltarzy. Straty następowały również po drugiej stronie, lecz w mniejszej ilości, bowiem w samych podziemiach ujrzano tylko jedno ciało należące do czarnych. Na zewnątrz nie było weselej, choć tam traktowano całe zamieszanie jako rozrywkę, a najważniejsze działo się pod ziemią.
Kątem oka Iona zauważyła małą łunę światła, prześwitującą przez zakrwawioną firankę. Ukradkiem przekradła się, mimo uprzedzeń dziewczyn. Postać kończyła przelewać do butelki zawartość ostatniej fiolki. Zaprawiona w bój Iona, która zdążyła już stracić niedawno poznanych znajomych i sama omal nie popełniła samobójstwa, wiedziała, że lepszego momentu na atak z ukrycia nie będzie. Nie wiedziała jednego, obcy poniekąd był świadomy ataku, słysząc już kilka sekund przedtem jej cichy, lecz nadal słyszalny oddech.
(Thiasam) - Zbyt wolno... - blokując atak
(Iona) - To jesteś Ty!
(Thiasam) - To jestem Ja... - kontra z cięciem - A to byłaś Ty, tak... - zabrał próbki
(Ewa) - Będziesz musiał przebić się przez nas, Thiasam. Nasza dwójka na tak cienkie korytarze.
(Iza) - To twoja sprawka. Napuściłeś tamtych na Strefę. Wiesz, co właśnie zrobiłeś?
(Thiasam) - Zrobiłem więcej niż Ty i tobie lojalni, Izabelo z Dywizjonu. Nie chcę jednak rozstrzygać tego tutaj, na obcej ziemi. Odbędzie się kaźń, ale nie tutaj, lecz niedługo w oddali.
(Iona) - Otoczony, a prawi jakby... - dysząc - Gdyby miał jeszcze coś teraz do powiedzenia.
(Iza) - Oddaj próbki, a potem zniknij.
(Thiasam) - Tak to nie działa. Wtedy nie musiałabyś brać spraw w swoje spracowane ręce. Organizowałaś sojusze, ludzi walczących za tobą, tylko że my również nie próżnowaliśmy.
(Ewa) - Voltoaza z musu to żadne nie próżnowanie, tylko zmuszanie niewinnych do stania się tymi, którzy współwinni byli upadku dawnego imperium. Chcesz być jak dawni władcy? W sumie i tak taki jesteś. Twój ojciec na pewno był dobrym człowiekiem, choć i tak z porządnej rodziny jakaś czarna owca wyrośnie.
(Thiasam) - Mój ojciec był kanalią, białą wredną imitacją prawdziwego voltara. Poczujecie niedługo wszyscy to, co poczuli pozostali - przygotował się do skoku
(Iza) - Będzie próbował uciec, zasłońcie przejścia.
(Ewa) - Nie przejdziesz, prędzej ręka mi uschnie, namiastko człowieka! - trzymając gardę
(Thiasam) - do siebie - Srebro w labie, powtórka razy trzy.
(Iona) - Co to za szyfr...
(Iza) - Żadne słówka nie sprawią, że puścimy cię, zgodnie z twoim planem.
(Thiasam) - Wystarczy, że Ja was tutaj przetrzymam.
(Ewa) - O co mu...
(Iza) - przerwała - To pułapka, wezwał wsparcie...
(Thiasam) - Gdybyście to pół minuty wcześniej dojrzały, bywa.
(Iona) - Odejdziemy, wyłącznie z tym czymś. Oddaj, jeśli tak bardzo chcesz dobra ludzi.
(Thiasam) - Dlatego, że chcę ich dobra, nie mogę wam tego oddać - szarżując na Ewę
(Ewa) - łapiąc Thiasama za płaszcz - Nie umkniesz!
(Thiasam) - Czyżby? - trącił łańcuchem po oczach
(Ewa) - Shiet... - upadła
(Iona) - Pomogę jej, biegnij! - do Izy
(Iza) - A co z wami? We dwie nie dacie rady...
(Ewa) - Biegnij, tam jest gdzieś Aven... - przekazała swój miecz - Szybko, jeśli ucieknie, będzie po nas...
(Thiasam) - Na godzinie szóstej, tuż za mną. Zatrzymajcie ją! - biegnąc po schodach
(Iza) - Dość krwi mi napsułeś, tchórzu! - skoczyła przez barykadę
(czarny1) - Nie przejdziesz! - zagradzając drogę
(Iza) - Tej wilczycy nie zatrzymasz - szarżując - Zejdź z drogi!
(czarny1) - Fuck You... Ty krajojebczyni - przebity podwójnie
(Iza) - Odstąpcie, damnit... Wiecie, że się nie zatrzymam.
(czarny 2) - Dwóch jednocześnie nie ominiesz.
(czarny 3) - Dość czasu damy Czarnemu Voltarkinowi.
(Iza) - z pięści pierwszego  - Refleks! - z główki w podgardle - Thiasaaaaam - agresywnie - Nie odbierzesz mi honoru!
(Thiasam) - Wypuśćcie gaz - czmychnął przez okno
(czarny 4) - Widzę cię - celując z plazmowego
(Iza) - ustępując na bok
(czarny 4) - Gdy ten dym opadnie, pozostanie po tobie ponure wspomnienie.
(Aven) - znienacka w jądra - Dzięki za broń
(czarny 4) - Biały zdrajca, kurewski twój żywot...! - otrzymał headshota
(Iza) - Aven...?
(Aven) - Thiasam umyka, pospieszmy się!
(Iza) - Pomóż dziewczynom, oberwały tam na dole - skoczyła przez okno - Cholera... - uruchamiając radio - Odstąpcie od stanowisk. Thiasam zmierza w waszym kierunku, nie dajcie mu zwiać, zaraz tam dotrę! Jak mogłam być tak głupia i tego się nie domyślić...

Offline

 

#2 2018-02-28 23:09:04

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 43 - Stolica w ogniu

Obstawa zdążyła zatrzymać Thiasama przed opuszczeniem miasta. Nawet mieszkańcy chcieli wesprzeć działania Dywizjonu, więc chwycili za broń. Wszelkie czarne posiłki zostały otoczone, z każdej strony, prócz niedobitków, będących w innych dzielnicach. Wywiązała się walka, dystansowe bronie poszły w ruch. Chcący przeżyć chwyci się wszystkiego, tak też zrobił główny przeciwnik. Odebrał od jednego ochotnika ładunek wybuchowy i przymocował do najbliżej stojącego losowego voltara, który był przecież po jego stronie. Połowicznie się tylko przeniósł, dając tylko przejść zmuszonemu podległemu jemu człowiekowi. Wrzucił go na atakujących, uruchamiając wcześniej samozapłon. Kilka milisekund później ładunek wybuchł, zabijając na miejscu zamachowca samobójcę, a raniąc kilkudziesięciu niewinnych wokoło. Thiasam wykorzystał chwilowe zamieszanie, wziął kila osób ze sobą, kierując się do innego wyjścia, znajdującego się przy wschodniej bramie. Pościg oczywiście trwał. Iza widziała z oddali wybuch i przypuszczał, że idąc tam, tylko zmarnuje czas. Powiadomiła przyjaciół, którzy z nią byli, że muszą zmienić trasę, odcinając przeciwnikowi drogę.
Dzięki latającym dronom białe oddziały wiedziały, gdzie aktualnie znajduje się Thiasam Czarny. W końcu padł rozkaz, że strzelcy wyborowi mogą strzelać bez rozkazu. Całe zamieszanie wywołało szereg innych zdarzeń. Najwyższy i jedyny ostały wieżowiec w stolicy zapłonął, po czym powoli zaczął spadać, krusząc się niemiłosiernie na mniejsze i większe kawałki. Zabrzmiały dzwony alarmowe, ogłaszając początek batalii o lepsze jutro. Thiasam zdążył nadać transmisję, publikując ją wtedy, gdy konflikt stanie się naprawdę wychodzącym poza możliwą skalę. Brzmiała ona tak: "Sami wywołaliście obecną sytuację. Jeśli słuchacie teraz moich słów, znaczy, że doszło do najgorszego. Ci, którzy mieli was uratować, uzurpatorzy, robi wam złudne nadzieje, że epidemię da się ot tak pokonać. Karmili kłamstwami, że martwą armię da się oszukać, a wy dokonacie niemożliwego. Sprowokowali to, co dzieje się teraz. Żyliśmy wszyscy w spokoju, wspólnie tworząc bezpieczną przyszłość. Po tym wszystkim już pokoju nie zaznacie. Tylko choroby, smutek i śmierć. Nie winię wszystkich. Moje oczy najbardziej nie mogą znieść samowolnej partyzantki Dywizjonu oraz tych, którzy popierają ich szarżę. Nie odwrócicie już nieuniknionego. Do większych miast i obozowisk wkroczą niedługo siły specjalne, ingerując w to co znaliście, a czego już nigdy nie zapomnicie. Kompromisy wiele razy były proponowane, a jakie było zdziwienie Kordonu, gdy to samozwańcza Izabela z Dywizjonu wypowiedziała swoje pierwsze słowa, prosto do swoich przyjaciół, najemników i niewinnych ludzi. Uginaliśmy karku i zbyt długo pozwalaliśmy sobie na opluwanie naszych twarzy. Od tej pory nie dbamy o tych, którzy zdecydują się na walkę z nami. Jeśli zdecydujecie się wspomóc zakłamaną rebelię, spotka was identyczny los. Oby spotkał was klarowny los, gdy sięgniecie po karabin, bądź miecz".
Oficjalnie rozpoczęła się  wojna, nie na miarę światową, lecz porównywalną do dawnych polskich powstań, gdzie zginęło wielu ludzi, w tym większość cywilów. W tej chwili właśnie czarni voltarzy wraz z innymi rozpoczęli wyprawę do miejsc docelowych. Prawdopodobnie zombie zostaną zepchnięte na dalszy plan, choć ciężko byłoby uwierzyć, żeby obie strony całkowicie zignorowali dalsze wielkie niewiadome ruchy ze strony chodzących trupów. Pojawiało się ich coraz więcej ostatnio, przez wendettę Torunia. Ponownie zaczął się tworzyć klimat znany sprzed ponad dwóch lat, gdy zaraza zbierała początkowe żniwo, masakrując tysiące miast, wcielając do trupiej armii coraz więcej ludzi, a wkrótce ta armia powita kolejne tysiące nieświadomych wyznawców. Thiasam w końcu spełnił to, co trzymał w zastoju przez wiele miesięcy. Zagrożenie ze strony Dywizjonu sprawiło, że do tej wojny musiało dojść. Cokolwiek się wydarzy, śmierć zbierze swoje krwawe żniwo, bez względu na to jakiej barwy będą jej ofiary.
(Iza) - Co teraz...? Próbka jest ważna, ale... Jeśli w tym czasie zbierają się na Płock, to... eMPe, cholera cholera cholera...!
(Aven) - Dogoniłem Cię w końcu... - łapiąc Izę - On uciekł, widziałem na kamerach. Rzucił coś w powietrze, przeniósł się do tego, a potem łańcuchem na mury i tyle było go widać.
(Iza) - Cholera... - zacisnęła pięść - Mogłam się spodziewać i bardziej pilnować tego miejsca.
(Aven) - Nic nie dało się zrobić. Wziął nas z zaskoczenia. Teraz tylko możemy zakończyć ten konflikt. Inaczej, jeśli przegramy, lekarstwo przepadnie. Miał rację, że to wszystko przesądzi. Albo my, albo on.
(Iona) - Trzeba wracać do Płocka, mogą tam uderzyć w każdej chwili. Trzeba ostrzec mieszkańców.
(Iza) - O tym samym pomyślałam. Musimy przenieść Osę... Thiasam chce uderzyć we mnie poprzez bliskich z otoczenia. Wiktorię i Marcina już uśmiercił.
(Ewa) - Nie tylko, Drizzta skatowali kilka godzin temu, ciało znaleziono niedawno.
(Iza) - Trzeba ostrzec Ogra... Strefa musi wznieść alarm i zebrać obrońców. Trybunał musi się dowiedzieć o tym.
(Seven) - podbiegając - To nie będzie możliwe. Ogr nie żyje, niestety. Stanął Thiasamowi na drodze, na murach i... Został strącony kilka metrów w dół. Nie był nikim, więc teraz wszyscy się dowiedzieli. Nie ma przywódcy w Strefie, który miałby jeszcze jakiś wpływ na to.
(Ewa) - Ktoś musi mieć coś do gadania.
(Seven) - Poleciłam zwołać pospieszny antrakt. W ciągu kilku godzin kogoś wybiorą... Iza, rozumiem, że wracasz teraz. Gdybym wtedy wybrała inaczej, dziś nie zawahałabym się, ale nadal potrzebna jestem tutaj.
(Iza) - Musimy się przygotować, a przede wszystkim przygotować innych.
(Seven) - Mogę jednak wam dopomóc w pewnej sprawie. Weźcie bmw, które stoi po drugiej stronie. Tutaj zostawił je Ogr, nim... Dobrze wiecie. Kluczyki są w środku. Szybciej wrócicie, przeniesiecie Osę i postaramy się jako wygrać - przyjacielsko ucałowała Izę w oba policzki - Musimy to wygrać, powodzenia nam wszystkim.
(Aven) - Powiadomiłem Ulę, że będziemy przenosić pacjenta. Zabierajmy się stąd. Iza... Jesteś tutaj? Iza, nie złapiemy już go, ale... Możemy jeszcze utrzeć mu nosa.
(Iza) - Jedźmy, a ci, którzy zostali, niech zostaną. Zaczerpiemy środków w innych miejscach.
(Ewa) - Będzie jak chcesz - wzdychając - Nie wierzyłam, że do tego dojdzie. Sprawdziły się dawne proroctwa, że do finałowej bitwy w końcu dojdzie, która zmieni wszystko potem...
07.03.2014, kilka lat wcześniej, Sichów Mały
Strasznie wtedy wiało, w tą mroźną przedwiosenną wieczorową porę. Jeszcze się nie skończyła zima, a lekki delikatny pruszący śnieg nie wskazywał na to, że obecna pora roku szybko się skończy. Ruiny pałacu Richtofena były jedynym miejscem, gdzie młoda Izabela mogła skryć się daleko od świata. Została zepchnięta na boczny tor przez wielu, przez jej zamiłowania do broni długolufowych oraz wojskowy dryg, która sama sobie narzuciła dla samodyscypliny. Pozostałości po dawnym podróżniku dawały jej ostoję, azyl i spokój od tego, co musiała przeżywać na co dzień. Przychodziła tutaj pobyć sama, gdy negatywne emocje przyćmiewały jej umysł. Mimo iż czasy świetności pałacu minęły dawno temu, trzysta lat temu.
(Iza) - Tak tu cicho, tak spokojnie... - wyciągając książkę - Yggdrasil Tom 1 Struny czasu, tyle na to czekałam. Kto mówił mamo, że książki służą tylko szkole... - otwarła - W jeden tydzień się powinnam wyrobić.
(Alek) - zachodząc od tyłu - Wiedziałem, że cie tu znajdę.
(Iza) - Czego ode mnie jeszcze chcesz? Swoje zrobiłeś, i na tym poprzestańmy. Nie obrzydzaj mi ostatniej oazy, która mi pozostała.
(Alek) - Powiedziałaś to w gniewie. Potrzebowałaś czasu, dlatego czekałem, aż do teraz.
(Iza) - Wybrałeś inną, tylko dlatego, że była moją przyjaciółką. Sam wybrałeś, wcześniej przychodząc do mnie, licząc na dobry start. Masz swój lepszy start, z nią. Ja nie toleruję zdrady, nawet jeśli jest najmniej szkodliwa w skutkach. Mieliśmy oboje szansę, ja chciałam, ale Ty nie chciałeś. Teraz jest za późno.
(Alek) - A jeśli spotkasz kolejnego? I też tobie wywinie podobną "szkodliwość", to postąpisz identycznie?
(Iza) - Nie będzie nikogo następnego. Nie wiem czy potrafiłabym... Znów zaufać, tak szybko...
(Alek) - Rzuciłem Nikolę... Zaręczyliśmy się nawet, przez przypadek nakryłem ją, gdy zasysała... Mniejsza, popełniłem błąd, przyznaję się...
(Iza) - To nie zmienia niczego. Karma zawsze wraca. Wcześniej czy później, ale wraca. Mogę czuć satysfakcję, że poczułeś się niemal jak ja. Tymczasem, nie mam nic już do dodania. Przeszkadzasz mi w lekturze...
(Alek) - Iza, proszę Cię... -  stanął przed nią - Nie wiem, co będzie jutro, ani czy będę jeszcze szczęśliwy... Nie zrywaj ze mną kontaktu.
(Iza) - Zrobiłam to dawno temu. Dla mnie jesteś martwy, a właściwie ciebie tutaj wcale nie ma.
(Alek) - Chcę byś wiedziała, że... Naprawdę chciałem ci powiedzieć, że...
(Iza) - Dość... - za twarz o murek - Odejdź... I daj mi święty kurewski spokój - groźnie
(Alek) - Przyjdzie czas, że... - wstał - Przyjdzie czas, że pożałujesz. Mam uczelnie, ale w kwietniu wrócę tutaj... Jestem pewny, że...
(Iza) - SPIEPRZAJ!!!
(Alek) - Wrócę tutaj... - odchodząc
(Iza) - Grozisz mi...? - biorąc wiatrówkę - Grozisz mi...?! - strzał ostrzegawczy - I tyle go było. Harmonia w tym momencie czmychnęła z mojego światopoglądu. Nawet mi się nie chce czytać... Cholera cholera cholera...
Teraźniejszość, w drodze do Płocka
(Ewa) - Nie wierć się tak.
(Iza) - obudziła się - Długo tak... Byłam bez świadomości?
(Iona) - Sporo dziesiąt minut.
(Seven) - Trzydzieści dziewieć, z dokładnością.
(Iza) - Zmieniłaś zdanie?
(Aven) - Ba, w ostatniej chwili zawołała za nami.
(Seven) - Pomyślałam po szybkim pomyślunku, że jednak bardziej potrzebujecie mnie wy.
(Iza) - Co ze Strefą?
(Seven) - Lekarstwa już tam nie ma. Stolica nie ma już żadnego znaczenia strategicznego.
(Aven) - Nie chcesz przejść voltoazy? W pokojowych warunkach.
(Seven) - Przebywałam u was długo jako zwykły człowiek. Nie chcę wracać jako kto inny. Jest coś w tej mocy, której bardzo wielu pożąda, lecz moją decyzję ostateczną i definitywną znacie.
(Aven) - Już widać miasto, od razu pod szpital, nie?
(Iza) - Tak będzie najlepiej.
(Seven) - Kilka minut nam wystarczy.
(Ewa) - Iza, jakiś proroczy sen?
(Iza) - Temat zamknięty, który jednak nie miał racji. Nie spławiłam tak kolejnego...
(Ewa) - Hę...?
(Iza) - Zabiorę się sama do środka, wy poczekacie przed oddziałem. Wtedy was zawołam.
(Seven) - Przewidujesz kłopoty?
(Iza) - Trwa czarna mobilizacja. Możemy spodziewać się wszystkiego.
Było dokładnie tak jak mówiła Seven, kila minut starczyło. Wjechali spokojnie od frontu, przy winiarskiej granicy, tuż obok szpitala, w którym przebywał Osa na intensywnej obserwacji po ranie, którą zadał mu strażnik, zdradzający Dywizjon. Mając broń przy sobie, nikt jej nie wyjmował, a szli swoim tempem w stronę budynku. Przed samym wejściem pilnujący głównej bramki rozpoznali Izę oraz resztę. Dzięki zezwoleniu od liderki wszyscy mogli dostać się do środka. Przesiadujący w środku oraz przypadkowo spotykani lekarze czy pielęgniarki byli nieco zaskoczeni tak nagłą wizytą właśnie tej kobiety. Okazało się, że Płock nie wiedział nic o rozpoczęciu przez Toruń swojej wojennej kampanii. Nieoficjalnie mówiło się o uszkodzeniu przekaźnika, który został zbudowany wcześniej dla odbierania wiadomości alertowych. Niestety, mieszkańcy akurat tego miasta nie otrzymali żadnego ostrzeżenia. Przy schodach ekipa się rozstała tymczasowo, Iza nie zdejmując uzbrojenia kroczyła ku sali, na której leżał jej przyjaciel. Dziwny świst jednak przykuł jej słuch, przyspieszyła.
Osa leżał przykuty do łóżka szpitalnego, z podłączonymi rurkami. Oddychała za niego maska, przytwierdzona do twarzy. Mocniej zawiało, że firany podleciały, przeleciało mroźne powietrze wokół niego samego. Wtedy w najmniej spodziewanym momencie zjawił się ktoś. Podszedł pewnym krokiem do nieprzytomnego pacjenta. Wziął do ręki skarpel, a niewiadomo nawet jak wszedł w jego posiadanie, po czym zbliżył się do bezbronnego i wpatrywał się w niego, jakby chciał zrobić coś podstępnego. Zamachnął się, gotów zadać cios, gdy trzymany w dłoni ostry przyrząd wyleciał mu, odbijając się podłogi, wpadając pod szafkę. Przeszkodziła mu pewna osoba, która szła odwiedzić przyjaciela, a miała na uwadze, że Osa przyjął już gościa.
(Maciej) - Nawet nieźle, lejdi Izabelo - z pewnością - Długo musiałaś ćwiczyć ten ruch. Choć i tak powinnaś następnym razem postawić tutaj minimum dziesiątkę ludzi - spoglądając za szafę
(Iza) - Voltarzy w takiej ilości dali się tak zaskoczyć? Nie jesteś zwykłym zabójcą, prawda? Twoje ciche ruchy, praktycznie pozostałeś bez szwanku i jakoś nabyłeś lekarski przyrząd.
(Maciej) - Owszem, choć przy ostatnim zadaniu musiałem się nieco natrudzić.
(Iza) - Czego chciałeś od Osy? Teraz wszystko zależy od twojej odpowiedzi.
(Maciej) - odwrócił się - Ktoś z twoim talentem na pewno łatwo tego nie zostawi.
(Iza) - Ciebie widziałam... W kryjówce, byłeś pomagierem w podziemiu.
(Maciej) - Dostałem zadanie, ostatnie, gdyby coś stało się innym. Oto jestem... Zakończyłbym je, gdybyś się oddaliła, a wiem, że tego nie zrobisz.
(Iza) - Chcesz się zmierzyć z kimś na równym poziomie? - skanując Macieja - Byłeś donosicielem pizzy w swoim rodzinnym mieście, lecz zwolnili cię przez złodziejstwo. Twoja matka tydzień później się powiesiła... Plamisz jej odejście zachodząc w bagno coraz bardziej. Powinnam cię była wtedy pogrzebać, gdy jeszcze niczego się nie spodziewaliście.
(Maciej) - Nie zabijesz mnie? W takim razie po co przesłuchanie, nie możesz dać mi pójść w swoją stronę?
(Iza) - Dzieciak czy nie, omal nie zabiłeś mojego przyjaciela. Muszę cię złapać żywego i doprowadzić za kraty... Cokolwiek chcesz powiedzieć czy zrobić, wyprzedzę cię.
(Maciej) - Wyprzedź to... - wyjmując nóż - Hmm... - Mam jednak asa w rękawie, dosłownie - przyłożył Osie do gardła - Co teraz, lejdi Izabelo?
(Iza) - znienacka pchnęła Macieja na podłogę - Za wolno... - odbierając nóż
(Maciej) - szamocąc się - Złaź ze mnie... - odepchnął nogami - Tego się nie podejmiesz - wyskoczył przez okno - Hah!
(Iza) - Co za człowiek... - podbiegła - Uciekł, niech go... Było naprawdę blisko - patrząc na Osę - No dobra... Lepiej, żeby nie było więcej niespodzianek - biorąc przyjaciela pod ramię
Udało się ocalić niewinnego od strasznego losu, choć to był czas mierzony w sekundach. Zabijanie konkretnych osób miało wyższy cel. Pozbawiona przywódczyni bez bliskich osób nie miałaby jak zorganizować niczego, trzymając się kurczowo defensywy. Tak się jednak nie stało. Osa co prawda nie miał znaczenia strategicznego dla przebiegu tej wojenki, lecz jego istnienie miało charakter emocjonalny. Mówiło się nawet, że pozbawiony sojuszników dowódca w końcu i tak popełni przysłowiowe sepuku. Nieprzytomny Osa został zabrany do samochodu, gdzie prosto przewieziono go na podole północne, do jego lokum. Lekarz oznajmił, że niedługo powinien się ranny wybudzić, więc nie było przeciwwskazań. Widząc czarne bmw ci, którzy stali na straży, od razu mieli w gotowości karabiny szturmowe. Po podejściu do ciemnej szyby, zauważono za nią Izę, przejście zostało otwarte. Na dzień dobry wyszła Joanna, sądząc, że w aucie jest także Marta, lecz tak jednak nie było. Od razu Iza przekazała informację o tym, co stało się w Strefie. Reakcja była oczywista, nikt się tego tak szybko nie spodziewał.
(Iza) - Thiasam nas zaskoczył... I niestety zdobył to, co chciał.
(Joanna) - Przecież byliście tam.
(Ewa) - Znalazł jakiś sposób. Wszedł do środka, dotarł do labu wcześniej i zabrał wszystkie próbki. Nie mówię już o zamieszaniu na ulicach.
(Iona) - Odpuściliśmy pościg. Im bardziej jego goniliśmy, to tym większy burdel tworzył za sobą.
(Iza) - Nie mieliśmy szans... Pokazał swoją przebiegłość w pełnej krasie.
(Joanna) - Ogr mógł nas powiadomić, byśmy dosłali dodatkowe miecze do pomocy.
(Iza) - Nie żyje. Thiasam zepchnął go z muru...
(Joanna) - oburzona - Po prostu zajebiście... No ok, nie jestem wściekła na was, tylko na ogół. Czyli zaczęło się to, czego się obawialiśmy od kilku miesięcy.
(Iza) - Tak, musimy uprzedzić miasto... Trzeba ich przygotować, a jeśli zajdzie potrzeba, również uzbroić.
(Aven) - Najmłodszych i starców przeniesie się do starego kombinatu, jest tam sporo miejsca. Będzie pilnie strzeżony. Nikt teraz nas nie zdradzi.
(Joanna) - Włączę transmisję, za kilka minut. Nie możemy zwlekać.
(Iza) - Zabierzcie Osę do środka, starczy mu na dziś akcji.
(Iona) - Razem z Ewą go przeniesiemy.
(Ewa) - Wskażcie tylko kierunek.
(Joanna) - Ja wskażę, chodźcie za mną.
(Dima) - Iza, wróciłaś w końcu. Naprawdę jest tak źle? - zirytowany
(Iza) - rozłożyła ręce - Tak jak widzisz, będę zatem potrzebowała każdego zdolnego do walki.
(Dima) - Mój karabin masz, łuk Lery także. Będziemy bronić naszego domu.
(Iza) - Joanna wydawała się nieco podminowana. Coś się stało w międzyczasie?
(Dima) - Nie ma wieści od pewnego czasu od Marty. Wiesz jakie mają ze sobą relacje.
(Iza) - Nie widziałam jej. Nie chcę cię okłamywać, ale teraz, gdy rozpoczęło się najgorsze, to ludzie będą znikać i nie powrócą. Wierzę jednak, że nie podzieliła losu Wiktorii, Marcina i Drizzta...
(Dima) - przechodząc dalej - Drizzta dopadli?
(Iza) - Zabili, najlepsze, że nie chodziło im o niego, tylko o mnie. Osę spotkałby ten sam los, gdybym w porę nie zainterweniowała.
(Dima) - Co ty mówisz...
(Iza) - Decydował moment... Chciałabym uronić łzę, lecz zaczynam rozumieć to o czym mówił Mathias, gdy wspominał o ograniczonych emocjach. Mimo iż chcę teraz płakać, nic z tego.
(Dima) - Przekażę więc Lerze, że pora naostrzyć strzały. Będziemy walczyć!
Kilka minut później, lokum Osy i Uli
Niefortunnie się złożyło, że trzeba było przenieść Osę z komfortowego szpitala z medykamentami do mieszkania. W przeciwieństwie do obecnego lokum, tam miał lepszą opiekę. Chociaż po zdarzeniach niedawnych w sali chorych, ciężko uznać czy to ma rację bytu. Jedno było pewne. Chłopak miał tam bezpieczeństwo, wikt i opierunek, czuwała bowiem przy nim Ula, która czekała tylko na jego powrót. Codziennie odwiedzała nieprzytomnego lubego, sprawdzając jego stan zdrowia, zawsze zostawiając świeże kwiaty w wazonie. Dbała o niego jak nikt, choć czasem bywało różnie, często przez narastające uczucie zagrożenia i presję wywołaną przez ochronę własnego życia czy cudzego. Nigdy poczciwa Ula nie odchodziła wcześniej od łóżka, niż po minimum dwóch godzinach, opowiadając o bieżących sprawach w Dywizjonie oraz w kraju. Najstarsza wyższa działaczka Dywizjonu, która stała się taką przybraną medyczną matką dla wszystkich, choć to Osę stawiała zawsze na pierwszym miejscu. Iza zajmowała nieco dalsze miejsce ze względu na swoją nabytą jakiś czas temu wzmocnioną regenerację zdrowia. Rzadko jednakże sam czmielowaty miewał gości, lecz tego dnia praktycznie wszyscy mu towarzyszyli, witając go jako równego druha, który oparł się zdradzieckiego ataku i nie oddał się niebiosom.
(Ula) - Jak to się stało, że uległam temu małemu bzyczkowi? Nie mam na to klarownej odpowiedzi, po prostu tak się stało. Siedzę teraz obok niego, na szpitalnym łóżku i modlę się o jakiś cud. Nie, żebym bała się czegoś, ale ulżyłoby mi, gdyby był gdzieś w pobliżu, w razie problemów. Zawsze był taki kontrowersyjny, ale zawsze dotrzymywał słowa. Jesteśmy dobranym premadem, Osa, nie psujmy tego już teraz. Nie możesz mi odpowiedzieć, ale mam nadzieję, że słuchasz.
(Mariusz) - Doprawdy, tego ciućmoka nic nie ruszy - dopalając jointa - Nawet tramwaj.
(Weronika) - Co zrobiłbyś na jego miejscu? Ja chętnie bym chciała wiedzieć, że o mnie dobrze mówią.
(Mariusz) - Ta, jeśli bycie czołgiem to jakiś komplement.
(Ula) - spoglądając na Osę - Ruszył się.
(Lera) - To kołdra się unosi.
(Ula) - Wyraźnie widziałam.
(Mariusz) - Dajcie mu czas, dopiero co wrócił do nas. Dajta mu tydzień, a znacznie ujrzymy jak przespał najlepsze.
(Osa) - dotykając palcami dłoni Uli - Heh... - szczerząc się - Chciałbyś, ty jednoręka kutwo.
(Ula) - Osieńka...! - rzuciła się na Osę
(Osa) - Moment... Połamiesz mnie i... Nic ze mnie nie zostanie.
(Iza) - Dobrze Cię widzieć, Osa - uśmiechnęła się - Dobrze Cię widzieć.

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.creed.pun.pl www.vri.pun.pl www.ffswiebodzin.pun.pl www.wxp.pun.pl www.rani.pun.pl