#1 2018-01-01 01:50:27

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 42 - Nie zbaczaj ze ścieżki

Chciałem inaczej to wszystko rozpocząć, moje nowe życie, znaczy się. Nie tkwiłbym w złudnym świecie, w którym mogę zginąć znacznie prędzej, niż w świecie, do którego pragnę wrócić. Thiasam odebrał mi większość tego, co osiągnąłem oraz kim byłem. Przede wszystkim rozłączył mnie z Izą, a tego najbardziej nie potrafię nie chcę mu blja wybaczyć. Chciałbym zacząć z dobrej stopy, z nulja. Ugrzęzłem tutaj, mając tylko jeden cel, który zdążył mnie nękać przez ostatnie dni. Skoro to jegomość mnie tutaj wysłał, to i powinienem szukać odpowiedzi u niego, w obecnym świecie. Nikt nie może się dowiedzieć, w jakich okolicznościach się tutaj pojawiłem, oraz ile nas może dzielić wieków. Zostałem zakwalifikowany do turnieju, a to daje mi pewne możliwości. Wygram zawody, a potem zażyczę sobie spotkania z Thiasamem. Tsa, łatwo powiedzieć „wygraj turniej”, kiedy nie mam w tym doświadczenia, ni dobrej broni. Dobyłbym się na pożyczenie sobie oręża, które wydobyłem z tamtej skały. Defekt polega na tym, że ono dopiero zostanie przeniesione po voltarskiej brackiej wojnie, które ma nadejść. Jeśli to wszystko dzieje się w mojej głowie, to mogę nagiąć lekko zasady, choć komu się widzi wprowadzać wojnę wcześniej, niżeli ją opóźniać jak śmierć. Ironicznie brzmi, drań urzędujący moim ciałem na pewno zalajkowałby mój genialny pomysł. Po co czekać, urządźmy wojnę od razu. Problem, że taki nie jestem. No dobra, muszę coś zrobić. Mathias, czekaj, ty przecie mocy nie masz. To również mi zabrano. Możliwe, że jest jakiś sposób, by mi stracone umiejętności przywrócić. Biorąc głęboki wdech wydumałem taką myśl, na specjalistów z gwardii mińskiej nie mogę liczyć, poste jakowe mają metody na takich jak ja. Starsi mędrcy mają doświadczenie życiowe, a zanadto potrafią znacznie więcej niż cała teraźniejsza brać. Obawiam się, że większość może być skorumpowana, a donosy potrafią się rozejść szybciej niż wiatr. Fuus i Lautern, jeden mnie wyratował od śmierci, a drugi wprowadził na dwór. Nie zaszkodziliby mi na pewno, lecz na pewno potępiliby metody godne Czarnych ze wschodu. Moment, a co z Orianą i Izi, widziałem je w wizjach, a miały spory wpływ na dawne wydarzenia, w cieniu zdrady Cailona. Do tego połówka Fuusa jest niemal podobna do Izy, dałbym rękę sobie uciąć. Powinienem się do nich chyba zwrócić, a potem odhaczyć pozostałe punkty. Hmm, czego ja nie zrobię, by się stąd wyrwać, damnit. Shiet, zupełnie o tym zapomniałem. Bateria nawet się nie zmarnowała, jakby dla tej techniki czas stanął. Jest nawet zdjęcie z nimi. Żałuję, że nie mogłem nic zrobić, zapobiec temu, okazać należytą skruchę i szacunek. Mam dowód, że mogłem się z nimi choć ostatni raz spotkać, w co mi i tak nie uwierzą. Zgniotłem telefon, przyciskając mocno do serca, wydając się być nieobecnym. Ekran zgasł, nie chcąc się uruchomić ponownie. Potrząsnąłem kilka razy, dla pewności. Przeszły moje ciało dzikie pioruny, niewidoczne, a palące organy w środku, niczym podczas moich Prób. Przeszedł szybko ten ból, nadal trzymając mnie w niepewności. Telefon załączył się na nowo, z tym samym zdjęciem, ale nieco zamazanym. Królik stracił ogon na fotografii, mimo iż przed chwilą go widziałem. Zorientowałem się, że ten świat musi wypaczać intruzów, którzy spróbują wykorzystać sytuację na swoją korzyść. Postacie na zdjęciu będą zanikać stopniowo, aż wszystkie trzy znikną bezpowrotnie. Kolejność wypadała na pierwszeństwo odejścia z żywych. Mnie czeka to w ostatniej kolejności, co uniemożliwi wtedy powrót, a rzeczywistość wypaczy wszelkie moje intencje, pozostając w mniemaniu ludzi terrorystą, zdrajcą oraz niehonorowym mężem, który zabija własną żonę, czy przyjaciół w zamian za (…), nie no, kurwa, nie przejdzie mi to przez usta. Zaciśnięte pięści, ale otwarty umysł, ale miecza też nie zaszkodzi mieć w pogotowiu. Gdybym znał tylko kierunek, w jakim to wszystko zmierza. Wprost do paszczy wilka.
(Izi) – Nie cel jest ważny, lecz podróż. Od pewnego pirata to słyszałam.
(Mathias) – zrywając się na nogi – Nie wiedziałem, że…
(Izi) – Że tutaj jestem? – podchodząc do krawędzi – Nie obawiaj się. Nikomu nie powiem o twoich przemyśliwaniach.
(Mathias) – Mówiłem na głos?
(Izi) – Szeptem, ale przez wypadek w dzieciństwie, jak tu łatwo określić, wyostrzył mi się słuch. Twoje oddychanie jest dla mnie jak chodzące bez końca koło młyna. Niby cicho, ale jak chluśnie wodą, to po całej wsi echem słychać.
(Mathias) – Potrzebuje się zwrócić do kogoś ze swoim problemem, ale wszędzie jest ryzyko.
(Izi) – Fuus tobie zaufał, to czemu ja miałabym dziełać inaczej. W czym tkwi problem? Bywałam w wielu miastach, w celu kształcenia się, by nie skończyć jako kobieta prosta w pralni. Sztuka Bojowa i Historia Antycznej Voltaryzacji. Musiałam coś robić, by nie zwariować. Tak jak Ty, skoro naszło na turniej ciebie.
(Mathias) – To znacznie skomplikowane. Zmusiła mnie sytuacja.
(Izi) – Do czegoś zmierzasz.
(Mathias) – To wiąże się sporo jedno z drugim… I tak byś nie uwierzyła, a tym bardziej chłopaki.
(Izi) – Jeśli mi nie powiesz, to jak mam cokolwiek ocenić? Nikt ci może nie powiedział, ale nie znam się na czytaniu w myślach.
(Mathias) – Pamiętasz o czym mówiłem wcześniej? Mowa o tym ogniku, którego widziałem w lesie.
(Izi) – Jak sobie przypomnieć, w głębi duszy, było coś takiego. Więc chcesz iść na turniej, w którym się umiera, by znaleźć zbłąkany ognik, który pozwoli ci w twojej sprawie?
(Mathias) – Mniej więcej… Widzę po twojej minie, zabrzmiało jakbym był szaleńcem.
(Izi) – A coś takiego mówiłam? Rzadko kiedy ktoś tak chce ryzykować. Sądzisz, że Thiasam jest w posiadaniu tego czego szukasz? Bo nie jesteś raczej poszukiwaczem antycznych artefaktów. Masz w oczach ukrytą zagadkę. Nie mów oczywiście, jeśli to obciążałoby jakiś prywatny cel, czy ryzyko zamordowania ciebie przez jakąś organizację.
(Mathias) – przełykając ślinę – Pomoże mi to wrócić do domu, bym mógł znów walczyć.
(Izi) – Tęsknisz za nimi… Dalej nie jest to zrozumiałe.
(Mathias) – Nie jestem stąd, dosłownie i w przenośni. Jestem tutaj wbrew swojej woli. Miałem z tego nie wyjść cało, ale jakimś trafem wpadłem na twojego Fuusa. Bez niego raczej mój pobyt w Voltarii trwałby zaledwie kilka sekund.
(Izi) – Wybacz absurdalne pytanie, ale jak tutaj trafiłeś? Jak mam to rozumieć, że wbrew twojej woli?
(Mathias) – Tutaj jest 950 rok, prawda? Czasy rozkwitu Voltarskiego Imperium, na korzyść Światosława i Mieszka, po niepewnym okresie bezkrólewia…. Nie wiem na tyle dużo, by zagłębiać się w szczegóły, ale wiem na pewno, że moje czasy mnie teraz potrzebują… Tysiąc lat to spore zacofanie, w którym się nie potrafię odnaleźć.
(Izi) – Wstrzymaj konie, tysiąc lat powiadasz? Czyli ty jesteś z… Przyszłości? Więc tutaj to przeszłość. Jak to jest możliwe? Nikt przecież nie ma takiej władzy.
(Mathias) – Nie twierdzę, że to jest fizyczna przeszłość, czy tylko klatka, w której jestem uwięziony.
(Izi) – To tłumaczy twój ubiór. Od razu wiedziałam, że jest coś w tobie tajemniczego. Sklejając wszystko w całość, potrzebujesz zdobyć ognik, by móc wrócić do siebie i dalej walczyć. Zagraża coś twoim czasom. Na sporą odległość czasową nie wiem czy bym miała jak doradzić w sprawie walk. Sporo się musiało zmienić.
(Mathias) – Owszem, sporo się zmieniło. Choć ja dalej lubię broń białą, nieraz mi uratowała skórę.
(Izi) – To oczywiście nie moja sprawa, ale w twoim świecie, masz kogoś?
(Mathias) – Mam. Właśnie dla nich chcę podjąć ryzyko. Jeśli mi się uda, coś zrobię dla świata. Jeżeli w jakimś przypadku poległbym tutaj, to choć ofiara nie pójdzie na marne, a Iza na pewno znajdzie sposób na zakończenie konfliktu.
(Izi) – Podobne imię do mojego. To prawdziwa szczęściara z niej… Moment, coś mi się… - słabnąc
(Mathias) – Co się dzieje? Może zawołam kogoś…
(Izi) – Coś wchodzi w moje ciało… Czuję jak… Czuję intruza…
(Mathias) – Co widzisz…?
(Izi) – Niebieskie oczy, przykryte tęsknotą… Pazury na szyi…
(Mathias) - …?!
(Izi) – Zaczynam widzieć ciemność… To mnie odcina od… Świadomości… Ja… Zasypiam… - opuściła głowę – To jest zbyt silne…
(Mathias) – Zbudź się, halo… - potrząsając jej ramionami – To jest mało zabawne w obecnej sytuacji. Otwórz oczy… Cholera jasna… Zbudź się!
(Izi) – W końcu Cię mogę usłyszeć, Mathias <głosem Izy>
Usłyszałem ten głos. Nigdy go nie zapomniałem. Zawsze pieścił mojego ducha w snach, przy wspólnie spędzonych nocach. Dla niej poświęciłem wiele, nawet stałem się za hardkorowy, bez skrupułów dla tych, którzy ją skrzywdzą. W najskrytszych marzeniach pragnąłem tylko z nią założyć rodzinę. Zostawiłem w jej rękach Dywizjon, mając na uwadze, że poradzi sobie lepiej niż ja. Jeśli to naprawdę Iza, to oby znalazła jakiś sposób na komunikowanie się ze mną, niekoniecznie robiąc takie głupie rzeczy jak ja. To z mojej winy Thiasam odzyskał wolność, a teraz niewinni ludzie muszą za mój błąd zapłacić. Nie mam teraz wpływu na to, co się dzieje. Jeśli wrócę, zatrzymam go za wszelką cenę. Jeżeli będę musiał poświęcić swoje istnienie, w zamian za jego usunięcie, poniosę taką ofiarę. Liczy się tylko Iza, i nie pozwolę na to, by ktoś ją skrzywdził, nawet ktoś obcy, i to moimi rękami. To czego jestem świadkiem sprawia, że mogę odetchnąć z ulgą, wiedząc, że nic jej nie jest i wszystko z nią w porządku.
(Mathias) – Dalej śnie, prawda? Za dużo wspominam i…
(Izi) – Dość… - znienacka całując – Za dużo mówisz – zmrużone oczy <głosem Izy>
(Mathias) – Znam skądś te słowa… Mówisz jak…  Iza, czy to jesteś naprawdę Ty?
(Izi) – Naprawdę to jestem tylko duchowo. Dzięki temu możemy chwilę ze sobą porozmawiać, nim skończy się połączenie, a co do udowodnienia prawdziwości mojego istnienia, to chętnie bym ci to fizycznie zademonstrowała w jakimś cichym suchym zakątku, ale nie mamy tyle czasu. <głosem Izy>
(Mathias) – Więc znalazłaś sposób. Wiedziałem, że coś wymyślisz. Nie mówmy o mnie, bo mam tutaj sprawy do załatwienia, ale jak sytuacja?
(Izi) – Trzymamy się, ale Thiasam jest zbyt silny. Mobilizujemy siły, by natrzeć na niego wszelkimi możliwymi środkami… Brakuje nam tylko Ciebie. Nie chciałabym bez ciebie odnosić zwycięstwa. Przecież to dzięki tobie to wszystko się mogło zacząć… - wodospad łez <głosem Izy>
(Mathias) – Jeszcze chwilę musisz poczekać. Wrócę do was, mam nadzieję…
(Izi) – Czuję, że gdybyś był tutaj od początku, to do większego zła by nie było… Kilku przyjaciół nam zabrali… Lecz ciebie nigdy nie skreśliłam. <głosem Izy>
(Mathias) – Tak jak ja nigdy nie skreśliłem ciebie, moja żono – całując w czoło - Jeśli cokolwiek mi się stanie, (...) jeśli umiejętności mnie zawiodą lub ambicja sprowadzi mnie na manowce, nie szukaj zapłaty ani zemsty w moim imieniu. Zamiast tego kontynuuj poszukiwanie prawdy, ku korzyści ogółu. Moja historia jest jedną z tysięcy i jeśli skończy się przedwcześnie, świat od tego nie ucierpi.
(Izi) – Nie mów tak, jakbyśmy mieli się… <głosem Izy>
(Mathias) – Nie żegnamy się.
(Izi) – Niech to… Coś się dzieje… Zaczynam tracić ostrość widzenia… Jak gdyby ta ciemność jeszcze mnie nie irytowała…
(Mathias) – Postaram się wrócić, i zrobię wszystko, by tego dokonać. Jednak, gdyby z jakiś przyczyn mi się nie powiodło, to będziesz musiała pokonać Thiasama beze mnie, bez litości, pamiętając o tym co jest, nie co było.
(Izi) – Mathias, chcę ci jeszcze coś powiedzieć… - dotykając głowy – Straszna migrena… <głosem Izy>
(Mathias) – Kocham Cię, więcej nam nie trzeba – ściskając ją
(Izi) – Chciałam powiedzieć, że… Powiedzieć, że masz… - opuszczając głowę <głosem Izy>
(Mathias) – Iza… Niech to szlag trafi, zabrakło pół sekundy…
(Izi) – łapiąc oddech – Ja żyję… Racja? Nadal istnieję? Tak mnie boli głowa po tym…
(Mathias) – Wróciłaś do siebie.
(Izi) – A gdzieś poszłam? Pamiętam tylko moment, gdy… Coś próbowało mnie obezwładnić. Czułam, gdyby ktoś wyrwał mi na chwilę duszę i zastąpił inną. Teraz mnie taki dziki chłód przechodzi po ciele – drżenie z zimna – Byłeś świadkiem tego, co się właściwie stało, bo się dziwie, a właściwie to wszystko mnie ostatnio teraz dziwi.
(Mathias) – To była Iza, rozmawiała ze mną.
(Izi) – No i przy okazji musiała zwilżyć usta. Musi Cię mocno kochać, skoro przekroczyła świętą granicę światów, by móc tylko z tobą pomówić. Spytam zapobiegawczo, bo nie wiem jak to się odbywa u was, ale doszło do czegoś więcej?
(Mathias) – Miała zbyt mało czasu.
(Izi) – Użyła bardzo niebezpiecznej techniki, do której potrzeba normalnie kilku osób. Musiała wiedzieć Jak, Gdzie, Kiedy… To ma swoją wadę, bycie świadkiem rozmowy z wypaczonym wymaga wiele. Im dłużej, tym więcej energii życiowej się marnuje. Sama taka rozmowa, która się tutaj odbyła musiała na niej odcisnąć niesamowite zmęczenie.
(Mathias) – Ma to po mnie. Oboje doświadczyliśmy rozłąki, odkrywając drugą naszą ukrytą naturę.
(Izi) – Siedzisz obok odpowiedniej osoby. Zrzuć ten ciężar. Jest coś, o co chciałbyś mnie spytać?
(Mathias) – Da się przywrócić moc, jeśli przedtem się ją utraciło?
(Izi) – Teoretycznie jest tak, tracisz wilka, tracisz część umiejętności. Tracisz oba, zjednujesz się z ziemią. Praktycznie się da, ale to nieliczni potrafią. Mroczne arkana, których nawet Czarni się boją praktykować. Ja wiem, gdzie takie coś praktykują, ale to i tak trzeba się nadać i mieć dobrą duszę. Jest jeszcze coś, pewna przeszkoda, nie wpuszczają ludzi bez kasty.
(Mathias) – Musiałbym zjednać się z kimś.
(Izi) – Idąc na turniej ku Thiasamowi, to sporo minusujesz u Cailona. Lokalnie masz prościej, bo sporo osób może cię poprzeć, Lautern ma jeszcze posłuch u kilku osób. Masz nieco gorzej w Orszy, bo wtedy automatycznie staniesz się wrogiem Mińska, a wtedy nie będziemy mogli za bardzo tobie pomóc, by nie narazić naszych bliskich.
(Mathias) – Najpierw powiedz mi, gdzie jest miejsce docelowe.
(Izi) – Jeśli przeprawisz się przez niziny, wzgórza i góry, to trafisz. Bardzo rozległy teren. Większość to niezamieszkałe dawne akweny morskie, rozumiesz, kształtowanie ziemskie i tak dalej. Na środku stoi wieża, zwana przez wielu Więżą Katorgi. Kilku mędrców się ostało, wyrzuconych ze społeczeństwa, którzy tam zgłębiają tajniki naszej dawnej potęgi. Jeśli ktoś ma coś wiedzieć o zakazanych technikach, to właśnie tamtejsi mędrcy. Jeśli zdecydujesz się iść samemu, to uważaj, Vreny to mroczne miejsce.
(Mathias) – Nie chciałbym kogoś narażać, to moja misja.
(Izi) – Nie musi to byś ktoś bliski, W każdym mieście napotkasz chętnych na wyprawy. Jedni lubieją przygody, a drudzy zarobek. Trzeci liczą na sławę, a czwarci pragną wtedy umrzeć.
(Mathias) – Ktoś na pewno się znajdzie. Dziękuję za wskazówki.
(Izi) – Nim pójdziesz spać, to zajrzyj na dół. Zastaniesz tam coś, co na pewno przyda ci się w turnieju. Zmykam do siebie, nie kłopocz się, trafię bez problemu - zniknęła
Mroczna mgła, przed którą próbuję przejść, a nawet mój wzrok nie potrafi jej przebić. A co mogło kryć się na dole, co miało mnie wspomóc, myślałem. Przy tlącym się kominku stała oparta długa podłużna, zawinięta w ciemny całun, cienka tajemnicza rzecz. Zwłoki raczej byłyby kiepskim żartem, a przez ostatnie doświadczenia, przez głowę przewinęło mi się zombie. Delikatnie odwinąłem niszczejącą tkaninę, zdumiewając się, wycierając oczy, przez to co zobaczyłem. To nie powinno było się tutaj znaleźć. Ważna dla tego kraju stal, przez którą mogą polecieć głowy. Dokładnie pamiętam każdy detal. Dziwnie, poza tym, dobywać tego miecza drugi raz, choć normalnie od dawna się z nim nie rozstawałem. Wiara. Nadzieja. Miłość. Inskrypcje są jeszcze wyraźniejsze niż wtedy. Złapałem za rękojeść, od razu synergia między dłonią, a klingą. Mimo ciężaru, nadal wymachiwanie wychodziło mi z łatwością. Mówiło się, że to miecz sam sobie wybiera właściciela. Wezmę to pod uwagę, gdy przymierzą się do mojego aresztowania, a potem publicznie wyszykują mnie, wymyją, a potem publicznie przeprowadzi się moją egzekucję. Gdybym mógł tylko dowiedzieć się czegoś więcej, a nie tylko czekać. Vreny, trzeba spojrzeć na mapę. To będzie pierwsza tak obiecująca wyprawa od bardzo dawna. Ażeby było weselej, ta wieża mieści się na wschodnich terenach. Kilka dni pieszo, ale nie starczy mi czasu, nim fotografia zupełnie nie wygaśnie. Gdybym tylko znał granicę swojego jestestwa.
Nagle coś rozbłysło wokół mnie, oślepiające niebieskie światło, a wszędzie w granicach kilku metrów wszystko zamglone. Nie byłem świadomy sytuacji, jedynie, że uszczypnąłem się i czuję ten ból. Nie śnię zatem, to co się właśnie dzieje. Co ważniejsze, czego ja jestem świadkiem.
(ks Roman) – Wieszania uzurpatorów wojennych, synu…
Wtedy świat ukazał mi się w pełnej krasie, a spod ponurej mgły odkryłem smutną próbę omamienia mnie. Znajdowałem się przy pomniku „Broniewskiego”, tuż przy Starym Mieście. Sama postać księdza miała mi kogoś przypominać, z przeszłości, ale nijak nie potrafiłem sobie tego przywrócić do pamięci.
(Mathias) – Kogo niby?
(ks Roman) – Siódemkę, która zbrukała ziemię Pana Naszego, a tak naprawdę to takie słuchy mnie doszły. Nie byłem świadkiem ich bezpośredniej ingerencji w boski plan. Zagrożenia ze strony tych, którzy pomarli już nie ma, a skazanie na śmierć kolejnych nie zmieni świata.
(Mathias) – Gdzie to ma się odbyć…?
(ks Roman) – Tuż przy samym ratuszu. Znajdź sobie miejsce na dobre widok, bo z przodu plac niemal zajęty. Biedni ludzie, choć się pomodlę za ich wkrótce stracone dusze, więc jeśli to wszystko…?
(Mathias) – Nie wszystko, ale nie mam za wiele czasu.
(ks Roman) – Za kilka minut się zacznie, a do rynku blisko.
(Mathias) – Pomódl się i za moją duszę, z Bogiem… - ruszył
(ks Roman) – Na wieki wieków, miej Panie ich w opiece, Amen…
Dowiedziałem się, że mają kogoś wieszać. Miałem błędne koło myśli, pierw wiedząc, a potem chcąc, by to było kłamstwem. Do rynku niedaleko, a czasu niewiele, to nie szczędziłem nóg. Jedno się zgadzało na miejscu, plac ratuszowy wypełniony po brzegi. Na samym końcu, przed budynkiem samorządowym znajdowała się masywna drewniana konstrukcja, przypominająca szubienicę. Siedem zawiązanych pętel, w sam raz na uwieszenie czyjejś szyi. Nie było tam głównych aktorów tego wydarzenia lub moje oczy tak daleko nie sięgały. Dla pewności postanowiłem wejść na jakiś w miarę wysoki blok, a stara dzwonnica nadawała się do tego idealnie. Wysokością nie grzeszy, a ja złamię prawo i zyskam najlepsze miejsce na obserwowanie tego wszystkiego. Przede wszystkim muszę dowiedzieć się, co mnie tutaj przeniosło, skoro wpływ Thiasama znikł, wraz z wtrąceniem mnie do przeszłości. Jeśli zatem to nie on ingerował w moją głowę, to zatem kto to był.
Dotarcie na kluczowe miejsce zajęło mi trochę czasu, chcąc nie zwracać początkowo na siebie uwagi. Tam w oddali coś się zaczęło dziać. Skupiłem się maksymalnie. W końcu wyszedł ktoś, wyglądający na wojskowego. Obok niego pojawia się trzech w uniformach bliżej mi nieznanych, zbyt proste, w tłumie musi być ich więcej. Sporo ciasnych ulic, którymi mogę się wymknąć, gdyby zrobiło się nieprzyjemnie. Powietrze jest takie swojskie, zupełnie inne niż zdążyłem odczuć na Voltarii. Przypomina mi to brudny zapach dzieciństwa, gdzie praktycznie przez wiele lat zanieczyszczeń było w bród. Nie wiem kiedy jestem, ale na pewno jest po pandemii, skoro rozchodziło się o wojnę. To prędzej ludobójstwo, niżeli charytatywna próba osiągnięcia kompromisu. Wtedy, gdy zaczęło się układać, a ja miałem jakoś to poprowadzić, jedynie sprowadziłem większe zło. Ten wypierdek przeszłości powinien zostać tam, skąd przyszedł. Gdybym miał jak spytać tych właściwych braci o dalsze kroki, to na pewno bym dostał zadowalającą odpowiedź. I tak drudzy się dowiedzą, bo uszy znajdują się wszędzie. Moja próba dotarcia do wieży szybko się rozniesie, a wtedy będę musiał działać szybko.
Idą, zaraz ich zobaczę. Nie bez powodu jestem właśnie tutaj. Obszedłbym to wszystko bokiem, ale w tej chwili chcę dowiedzieć się, co się zaraz stanie. Dwie sylwetki kobiece, pięć męskich sylwetek. Wilczy darze pozwól mi dostrzec to, czego normalnie bym nie dowidział. Czemu z całego kraju akurat oni, niech to szlag. Czemu zatem mnie wśród nich nie ma, skoro czyn jest czynem. Los chce mnie ośmieszyć, karząc na to wszystko patrzeć. Pod nosem warknąłem tylko „Nie boję się wyroków boskich, sam sobie jestem biegiem, ostrzem, ciosem”. Co teraz powinienem uczyć. Nie chcę do tego dopuścić. Osa… Joanna… Dima… Mariusz… Marbur… Iza… A tego ostatniego nie znam. Muszę się zbliżyć. Akurat zadzwonił dzwon, więc to dwunasta w samo południe, shiet. Nigdy nie byłem w takim epicentrum dźwiękowym. Moje uszy będą to pamiętać. Wraz z trzecim ruchem wahadłowym zniknąłem, zjawiając się chwilę później między ludźmi, idąc powoli do przodu.
(kpt Barbossa) - Zostaliście osądzeni przez sąd Najwyższy Karą wyroku śmierci przez powieszenie, za Wykorzystanie Epidemi Wirusa ,,Zet'' na własną korzyść. Za rozdzielenie państwa Rzeczypospolitej Polskiej na strzępki, a także wielobójstwo na jego ludności cywilnej jak i mieszkańcach.  Czy wy, 'voltarskie szumowiny' przyznajecie się do popełnienia tak wielkich zbrodni? Czy wy, czujecie jakąkolwiek skruchę, po swoich masowych mordach? Czy, czujecie się winni?
(kpt Salazar) – Nie odpowiedzą, bo dawno zaprzedali dusze komu innemu. Zatem z jakiego boskiego prawa mamy myśleć o ponownym rozpatrzeniu tych podłych występków. Pogodziliście się z wyrokiem, to dobrze. Szybciej skończymy i wrócimy do swoich spraw. Widzicie tych ludzi? Czekają tak od rana, nie wiedząc jak to się skończy. Dziś pójdziecie do Boga!
(kpt Davy) – Nie lękają się śmierci. Cóż, uwińmy się z tym. Dusze muszą zostać przewiezione na drugą stronę. To zapłata za to, co nas spotykało przez ostatnie kilka lat, choć i tak niewystarczająca.
Nie było czasu, zaczęli ich wyprowadzać. Przyspieszyłem kroku. Ludzie nie chcieli mnie przepuścić, bez przepychanek się nie obeszło. Moje zachowanie zwróciło uwagę egzekutorów. Nie było potrzebne już to całe przedstawienie, nie patrzyłem nawet kogo trącałem. Pierwsza lina zawisła, nie zdążyłem Osie na pomoc. Wojsko miało agentów wśród tłumu, stanęli na mej drodze, nie dopuszczając mnie do miejsca egzekucji. Odepchnąłem jednego, drugiemu podciąłem nogę, przedzierając się dalej. Joanna zawisła, znów mnie wyprzedzili. Snajperzy na dachach wyczuli mój gniew, więc stałem się celem. Laser co rusz na mnie lądował, lecz strzał nie padł. Nic dziwnego, skoro wziąłem niewinnych ludzi za moją tarczę. Znów mnie to kosztowało kilka cennych sekund, Dima odszedł. Została tylko czwórka, widziałem przed sobą koniec tego ludzkiego oceanu. Dwóch kapitanów wyszło mi na przeciw. Wyrwałem odruchowo jego własną broń i postrzeliłem prosto w brzuch. Zyskując na czasie z kolby znokautowałem drugiego wysokiej rangi oficera. Skróciłem sobie drogę rampą, ostatni kapitan nie spodziewał się tak mojej szybkiej interwencji. Podczas wyskoku wyjąłem nóż, i upadając na wojskowego, nie dałem mu większych szans na kontratak, po czym przebiłem mu szyję na wskroś. Przede mną stali uwiązani Mariusz, Marbur, Iza oraz tajemniczy jegomość. Pierw podszedłem do Izy, chcąc ją uściskać, wiedząc o tym, że to tylko majak. Jednak świadomość byle jakiego choćby kontaktu z nią, sprawiała, że moja wiara umacniała się.
(Iza) – Wiedziałam, że wrócisz po mnie… Mathias, nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłam.
(Mathias) – Nawet nie wiesz jak bardzo ja…
(Marcin) – Nie chcę przeszkadzać w odnawianiu relacji, ale… Podyskutujecie o tym później, gdy będziemy dalej od śmierci.
(Mariusz) – Poszukaj u kapitana klucza, któryś miał do tych kajdanek…
(Mathias) – Nie mam czasu na szukanie, załatwimy to potem.
(Guldan) – Hmm…
(Mathias) – Co mu się stało?
(Iza) – Długo by mówić… Pospiesz się, nadchodzą kolejni.
(Mathias) – Będę się z nimi pojedynkował. Nie zostawię was.
(Mariusz) – Zdejmij chociaż nam te pętle…
(Mathias) – Moment, już to robię.
Wtedy zobaczyłem osobę, której się nie spodziewałem. Śmierci tej osoby zacząłem kiedyś żałować, wiedząc, że będąc z Klaudią na północy, mógł on zapewnić jej bezpieczeństwo i przeżycie. Widziałem już raz jak dosłownie traci głowę, przy pomocy osowego szota. Teraz ujrzeć jego osobę ponownie, powoduje u mnie dziwne ciarki, a może to przez zimno.
(Norik) – Jeszcze jeden aktor? Z tego co wiem, wszystkie role są obsadzone. Nie przewidujemy dublerów, ani statystów. Lepsze pytanie, bardziej dokładniejsze, brzmiałoby „Po co wróciłeś?”
(Mathias) – Dołączyłeś do tej zgrai? Nie sądziłem, że można upaść tak nisko.
(Norik) – Testament po tacie mi został. Staruszek święcił, że pomrze niedługo potem, więc zapisał mi pewne stanowisko, gdy jego zabraknie. Tak oto jestem, Płocka Straż Obywatelska. Jedyne co trzyma tutaj ład i porządek. Zniknąłeś na wiele miesięcy, uciekając przed końcem… Nieszczęśliwie się złożyło, że gonitwa za tobą się przedawniła. Usłyszałeś o losie swoich starych przyjaciół, dawnej kochanicy, to postanowiłeś się pojawić. Naprawdę wzruszył cię ich upadek? Nie bój się, możesz za kilka tygodni stanąć na tej samej scenie, w nieco odwrotnej roli.
(Mathias) – Ostatnio miałeś miej okazji do rozmowy… Osa cię przecież…
(Norik) – przerwał – Zastrzelił? Nie trafił, a szkoda. Teraz, gdy widzę go bez ducha, jesteśmy obaj kwita. Tylko między nami, Mathias, rachunki jeszcze oscylują w temacie „trwające”.
(Mathias) – Skończymy co swoje, tylko uwolnię kilka osób…
(Norik) – strzelając w powietrze – Tutaj stoję, pragnę przypomnieć.
(Mathias) – Raz widziałem twoją śmierć. Wolałbym drugi raz tego nie powtarzać.
(Norik) – Sporo tutaj widowni, prawda? Nie dość krwi przelanej za głupią sprawę? Wysławiłeś się jako niszczyciel plagi, racja. Nie wiem jak tego dokonałeś, ale nie będę ci wdzięczny. Przez to umarła moja rodzina, moja niedoszła żona oraz mój husky.
(Mathias) – Pertraktacje ze mną nie wrócą im życia.
(Norik) – Uciszą choć mój ból. Długo czekałem na rewanż. Choć odwlekałem go bardzo długo. Nie żałuję twoich strat wojennych. Potraciłeś wielu, których tobie ufali. Nawet nie ocaliłeś swoich zwierzaków, których za szkolnych lat tak broniłeś. Przede wszystkim rodzice… Taki przykład dałeś swoim przodkom, jak szybko można zniszczyć dokonania przeszłych pokoleń. Odciążę twoją hańbę, a ty nie uciekniesz…
(Mathias) – Nieco pomyliłeś się w obliczeniach… - pukając Norika w plecy
(Norik) – Kiedy ty się… Więc to jest ten dar, o którym tak paplaliście wy odmieńcy… - patrząc na scenę – Czekałeś tylko jak przymknę oczy na dłużej, po czym zamieniłeś się miejscem z wiatrem.
(Mathias) – Przypatrz się jeszcze raz, skazańcy zniknęli. Jak powiedziałem, jedna armeńska śmierć mi wystarczy na moje życie. Odejdę w spokoju, a ty nie odważysz się pluć na mnie, moich bliskich… Nieistotne jakiego stanu rozkładu są, zrozumiałeś? Ze względu na dawne czasy, gdy nie wchodziliśmy sobie w drogę.
(Norik) – Rozumiem, grasz na czas, by tylko dać swoim uciec…
(Mathias) – Nie znasz mnie wcale. Łączy nas tylko dualizm pochodzenia. Drugi raz kierujesz we mnie broń, podczas gdy ja, nawet nie próbowałem swojej używać.
(Norik) – PSO…! – głośno ryknął – PSO! Tutaj, Mathias Nosarensky jest tutaj…! – znokautowany
(Mathias) – Czego ja się spodziewałem…
Nie orientowałem się, gdzie uciekli niedoszli wisielcy. Przybyły posiłki, trzeba się stąd zabierać. Ta alejka jednoosobowa nadawała się do tego. Wszędzie panika, strzały snajperów z dachów. Wbiegając do odkrytego tunelu nie spostrzegłem, że ktoś już tam czeka. Było trudno, ale zdążyłem odskoczyć na pobliską ścianę, by przez wnętrze budynku wbiec po schodach na pobliskie wzniesienie. Białe mundury pode mną już szukały momentu, aby mnie dorwać. Strzelcy wyborowi znajdowali się niedaleko mnie. Co mi się udało, to podbiec na tyle szybko do najbliższego, unikając trafienia. Czując kroki za plecami i dźwięk przeładowywania, posłużyłem się mięsem armatnim, po czym pchnąłem go w ich stronę. Nie zaprzestawali pościgu, a mi się kończyły dachy, po których mógłbym uciekać w nieskończoność. Jechała akurat śmieciarka od strony ulicy, nie wiedziałem jak to określić, zginąć przestrzelony jak sito czy stracić dech od toksyn. Zdecydowanie wolę wybrać drugie. Rozpędziłem się na ile mogłem i dałem mocnego nura do pojazdu utylizacyjnego. Fetor był obrzydliwy, jak gdyby coś zdechło, i owszem. Obok mnie leżał szczur, bez górnej połowy. Własnymi siłami podniosłem klapę na ile się dało i wyskoczyłem, wpadając na mokry od ścieków rynsztok. Ścigający mnie ludzie nie ustępowali, a znów okoliczności mi sprzyjały. Niedaleko szli ludzie, wychodzący z kościoła. Wszedłem między nich, a skoro powietrze było lekko zamglone, to lada moment obszedłem strefę zagrożoną. Tuż przy drodze powrotnej, z drugiej strony, zostałem złapany za płaszcz i gdzieś wciągnięty w ciemność. Dziwnym trafem obok przebiegali członkowie PSO, mijając miejsce, w którym byłem.
(Guldan) – Hmm…
(Mathias) – To byliście wy.
(Mariusz) – No witaj, Gul, idź sprawdź drugie wejście. Damy sobie radę.
(Guldan) – Hmm… - odchodząc
(Mathias) – Zastanawiałem się, co się działo z wami.
(Mariusz) – Zależy do jakiej przeszłości odnosi się twoje pytanie.
(Marcin) – do Mariusza – Daj spokój. Mówiłem, by zostać, to szybciej byśmy coś zorganizowali. Nalegała Iza, że znajdziesz sposób, i znalazłeś.
(Mathias) – Czemu to wszystko się dzieje? To jakaś wizja alternatywna, gdyby Dywizjon przegrał?
(Iza) – wychodząc z cienia – Dywizjon przestał istnieć od momentu, gdy wydano za każdym członkiem listy gończe.
(Mathias) – Zarazy więc nie ma, kraj ocalał, to po co to wszystko? Nie my byliśmy odpowiedzialni za zombie, to przecież dzieło przypadków.
(Iza) – Dzieło przypadków nie szuka każdego dobrego, co uczestniczył w poświęceniu wielu istnień, przez te próby osiągnięcia pokoju… Wszystkich niemal osądzono, wszystkich prócz ciebie. Gdybyś nie zareagował, nie byłoby nas tutaj, a ty skończyłbyś na sznurze…
(Mariusz) – Nie wiem czemu dopiero teraz wróciłeś. Naszej organizacji się nie dało ocalić, choć Dima, Osa i Joanna mogliby wtedy… Mathias, chcę byś wiedział, nie mam ci ich śmierci na sumieniu, tylko… Nie zasługiwali na taki los. Prędzej o pomarcie w walce, nie skazanych przez swoich… Całe miasto stało się toksyczne.
(Mathias) – PSO powstało po tym jak uciekłem?
(Iza) – Kilka tygodni po tym, odpowiedzialna za działanie tej militarnej organizacji jest nasz dobry stary znajomy. Znałeś go nieco, nim stracił rozum.
(Mariusz) – podając orzechówkę – Trzymaj, bracie… Na sucho tego nie ogadamy.
(Mathias) – Orzechówka?
(Mariusz) – Orzechy zerwane w lipcu drobno posiekane, przełożone do słoja i zalane alko. Odstawione na kilka tygodni, co kilka dni otrząsane. Zlane procenty połączone z syropem, fifty fifty cukru i wody do dwóch litrów. Odstawione na dwa tygodnie do sklarowania, zlane z osadu. Przefiltrowane piekło odstawione na ostateczne sześć tygodni.
(Marcin) – To było pytanie o pochodzenie, a nie o…
(Iza) – Napij się, mamy nieco do porozmawiania. Nadal widzę powagę w twoich oczach.
(Mathias) – Planujecie obalić PSO?
(Iza) – Ciepło, ale nie gorąco. Skoro umknęliśmy śmierci, to nie po to by udawać, że nic się nie dzieje… Koniec apokalipsy, trupów nie ma, bla bla bla… Pietras, który odebrał ci serce i oręż, a przynajmniej tak się o nim wyrażałeś.
(Mathias) – Jednak się napije, choć… - biorąc łyka – Nadal się nie mogę oswoić z sytuacją.
(Iza) – To minie, zaufaj mi – obejmując
(Marcin) – Hej, już po łyku cię bierze? Nie dzisiaj, kolego, słyszysz…? Zbudź się, otrzeźwij się!
Przestawałem kontaktować, mimo jednego łyka tego specyfiku. Normalnie trzymam alkohol długo, nie dając się omamić. Mało pijałem w swoim życiu trunków, ale dzięki temu pamiętam jak długo wytrzymywałem. Zasypiałem, widząc w ostatnich sekundach blask w ciemności oczu Izabeli, są takie piękne. Okazało się to być przykrym snem, którego doświadczyłem. Zapomniałem niemal jak to jest. Ostatni raz ponad dwa lata temu potrafiłem normalnie śnić, a przez klatkę Thiasam nijak nie mogłem przywołać żadnego obrazu, a po przebudzeniu o wszystkim zapominałem. Tutaj jednak stało się inaczej. Mogłem zobaczyć choć przez kilka minut Płock, moje miasto. Przejść się po tych alejkach na Starym Mieście, powdychać stare zanieczyszczone przez Orlen powietrze. Tak, obiecałem sobie, że nie będę ronił łez, lecz dzięki temu wiem, że nie wyssano ze mnie całego człowieczeństwa.
Ponownie zaczynałem otwierać oczy, słysząc wytłumiony głos „Zbudź się”. To nie był kolejny majak, a rzeczywistość, jeśli tak mogę to określić. Poznawałem miejsce, w którym się znajdowałem. Osobę, która mnie szturchała w plecy również. Tym kimś był Lautern, czyli cel mojej misji się nie zmienił.
(Lautern) – Zbudź się, Mathias… - pukał w plecy – Przepraszam za interwencję, ale szamotałeś się przez ten, to stwierdziłem, że lepiej jak wyrwę cię z tego letargu.
(Mathias) – Czyli ranek… - przecierając oczy – Dobrze zrobiłeś. To był nic niewarty sen.
(Lautern) – Jutro turniej, o ile pamiętasz. Nadal obstajesz przy udziale? Przystępując do niego świadomie podpisałeś wyrok na siebie, bądź innych. Prościej byłoby znaleźć epicentrum problemu, niż robić podchody.
(Mathias) – Proponujesz bym oszukał tradycje?
(Lautern) – Mogłeś nie przyswoić tego, ale wcześniej mówiłem, byś się wstrzymał.
(Mathias) – Nie wiem ile mam czasu. Dlatego chcę pewnych sposobów.
(Lautern) – Przed turniejem gospodarze spotykają się w Sali Przodków. Przy odrobinie pomocy byśmy mieli tam dostęp.
(Mathias) – A co z tym wszystkim? Kto uwierzy, że nagle zrezygnowałem lub umarłem.
(Lautern) – Prędzej uwierzą diabłu, że przystałeś do Czarnych. W tym Cailon się znerwicuje i zleci twoje poszukiwania, w jakim celu nie muszę oznajmiać.
(Mathias) – I tak moja obecność sprowadzi się do jednego… Rozwiń myśl, jak dostaniemy się za kulisy?
(Lautern) – Jest pewien winogradnik, który dostarcza trunków na uroczystość. Tak się składa, że i na turniej ma przywieźć ze sobą nieco napitków. Zwrócimy się do niego o pomoc. To dawny znajomy mojej matki.
(Mathias) – Dawny nie jest na pewno przypadkowe.
(Lautern) – Przed tamtym tragicznym pożarem pomagał rodzicom, zawsze dostawaliśmy od niego darmowy trunek, gdy nachodziły święta czy coś takiego. Nawet po ich śmierci się nie odwrócił od nas. Władza imperium i obecna wojna sprawiły, że musiał odejść w cień, ale nigdy nie zbłądził. Ukrywał się pod inną tożsamością długi czas. Wczoraj udało mi się namierzyć kryjówkę, w której często przesiaduje.
(Mathias) – Sprawę turnieju może da się jakoś oszukać.
(Lautern) – Jak chcesz to zrobić? Sędziowie po każdej rundzie rozmawiają z zawodnikiem. Nie możesz być w dwóch miejscach na raz…
(Mathias) – Fuus mógłby się przydać. On mógłby wystąpić w moim imieniu. Ja na gotowe bym przyszedł, nie niszcząc mojego zadania.
(Lautern) – Nie myślałeś, że rozpoznają mojego brata? Zwłaszcza jeśli Thiasam oraz Cailon spostrzegą. Prostych ludzi czy zwykłych voltarów da się manewrować, lecz starsze wygi pokroju lorda… Nie wiem czy ten pomysł jest bezbłędny. Nie chcę narażać Fuusa… Zwłaszcza, że ma status wygnanego.
(Mathias) – Jest coś małym drukiem o zakrywaniu twarzy?
(Lautern) – Hmm, jakby pomyśleć, to nie ma.
(Mathias) – Będę mu dawał swoje ubranie, a potem odda mi.
(Lautern) – Jest jeszcze drobny element, o którym nie wspomniałem. Ty też potrzebujesz przebrania na ten czas. Zyskałem posłuch do przekupnego zbrojmistrza. Jeden z gwardzistów zginął podczas misji. Raport nie dotarł do Cailona, a specjalnie prosiłem o jego wstrzymanie. Weźmiesz jego zbroję.
(Mathias) – Dzięki za to, co robisz. Fuusa powiadomiłeś o swoim planie?
(Fuus) – pukając do drzwi – Mhmm… Fuus o wszystkim wie. Zwłaszcza o tym, że przywłaszczyłeś sobie cudzą własność – przyciskając Mathiasa do ściany – Mało, że ci chcemy pomóc, co? Jeszcze nie wyszedłeś z jednego problemu, a tworzysz kolejny… Co tobą kierowało, co? Sława? Pieniądze? Kobiety?
(Mathias) – ulegając presji – Powrót do domu…
(Fuus) – Masz być świadom. Nie poświęcę swojego kraju, dla którego walczyli moi przodkowie, bo jedna osoba ma swoje prywatne powody dla osiągnięcia celu, dla których zniszczy wszystko na swojej drodze, choćby przez to ziścić przeznaczenie. Wchodzę w ten plan, znaj mnie, lecz jak dojdzie co do czego, to nasze drogi rozstaną się - dosadnie
(Lautern) – Pomyśl o naszej matce… Pomagała wszystkim, nawet tym, którzy jej źle życzyli.
(Fuus) – Hah, i przypomnij sobie co z tego wyszło… Dobra, starczy tego… - puszczając Mathiasa
(Mathias) – Dzięki… - krztusząc się – Dzięki, Fuus…
(Fuus) – Nie dziękuj mi, tylko swojej woli przetrwania. To ona cię wyratowała wtedy w lesie, nie ja. Teraz nie mój braciszek cię wyratował, tylko Ty sam. Masz tupet, Mathias, taki jaki ja miałem w przeszłości. Pójdę do tego pijaczyny zbrojnego, musimy w tajemnicy pochować ciało.
Przez sekundę myślałem, że stracę oddech na dobre. Gdybym jednak wiedział, że ten miecz cudem znajdzie się u mnie, to uprzedziłbym Fuusa o tym. Na pewno nie ruszyłby na mnie z rękami, od razu. Mam nadzieję, że wybaczy mi kiedyś. Powiedzenie prawdy naraziłoby na większe kłopoty. Rozwiążę mój problem sam, z ich drobną pomocą, a gdy mi się uda, wrócę do swojej głowy i dokończę niedokończone sprawy. Tak zakładam. Nie mogę tak Izy zostawić, ani tych, którzy liczą na przewrót szali na naszą stronę w najciemniejszą godzinę. Chcę tam być, nawet jeśli oznaczałoby tam zginąć. Lepiej tam, niż w świecie, w którym nie powinno mnie być.
(Lautern) – Później przyjdziemy po ciebie.
(Fuus) – Nie trzeba. Spotkamy się od razu w Zmorie Khcitsy – wychodząc
(Mathias) – Zmora Chcicy?
(Lautern) – Mała dolina, w której osiedlili się odlutkowie. Oficjalnie prawie wszyscy wiedzą o jej istnieniu. Tam znajdziemy Knedlica.
(Mathias) – Co z mieczem?
(Lautern) – Zostawiając stal tutaj tylko przykusimy bandytów. Bierzesz ze sobą, dla bezpieczeństwa. Przyprowadzę konie, jeździłeś?
(Mathias) – Nie miałem okazji.
(Lautern) – Do południowych rubieży kawałek drogi. W międzyczasie wytłumaczę ci szczegóły.
(Mathias) – Nie muszę znać podstaw. Wystarczy tylko mocne siodło.
(Lautern) – Nie martw się – prowadząc do okna – Na pewno twoja klacz jest rącza i wytrzymała.
(Mathias) – Ta czarna?
(Lautern) – Wedle prawa jest twoja. Dobry rumak, z rodowodem.
(Mathias) – Będę tuż za tobą, przygotuj konie.
(Lautern) – Pamiętaj o imieniu. Koń nie posłucha, jeśli będziesz go traktować jak sługę, nie przyjaciela.
(Mathias) – Fergie, pasuje do tej grzywy.
(Lautern) – Więc Fergie oraz Marselia.
(Mathias) – Fuus ma swojego?
(Lautern) – dłużej w ciszy – Miał, przed wygnaniem. Potem już nie…
(Mathias) – Przepraszam, nie wiedziałem.
(Lautern) –  Stracił Lucillę w spisku. Fuus drzemał na jej brzuchu, nie słyszał napastników. Lucilla jednak miała uszy, to dało jej czasu. Lizała pana po twarzy, lecz nie wstawał. Dopiero, gdy nadeszli, by zabić mojego brata, ona próbowała zaatakować agresorów. Strzały w jej stronę w końcu obudziły śpiocha. Zobaczył jak pada i… Wiedział, że nic mu innego nie zostało, niż salwowanie się ucieczką. Gdy zgiełk ucichł, wrócił i… Pogrzebał Lucillę, biorąc jej odznakę na pamiątkę…. Mathias, nie mówmy o tym już. Kochał tego konia, od dzieciństwa, a żadna magia nie zwróci mu jej… To ja pójdę… Pójdę osiodłać konie, a ty zjedz coś, zgoda? Za kilka minut wszystko będzie gotowe.
(Mathias) – Zaraz do ciebie dołączę.
(Lautern) – Módlmy się, by nie zastała nas burza. Marselia źle znosi pioruny…
Nie ma w tym świecie pojazdów zmechanizowanych, co przyzwyczaiły mnie moje czasy. Wiem jak dawniej zmieniano swoje położenie. Najczęściej używano własnych nóg, a dodatkowo voltarzy mogli nieco z pomocą swoich umiejętności przyspieszyć kroku. Mała liczba osób korzystała z konnego transportu, najszybszego z dostępnych. Chcąc odnaleźć właściwy tor mojego przeznaczenia musiałem dosiąść konia, pierwszy raz w życiu. Rzadko kiedy odczuwałem ciężkość mojego ciała, jednie w stresowych warunkach, kilka dobrych lat temu. W głębi duszy chciałem spróbować, wiedząc, że inaczej nie ruszę się z miejsca i zmarnuję szansę powrotu do domu, podczas gdy Lautern mógłby w pojedynkę zginąć w zasadzce, z czego potem Fuus dodusiłby mnie bardziej. Dotknąłem z obawą pyska tej ciemnej klaczy, spojrzałem w jej głębokie jak studia oczy i czekałem na odpowiedź. Początkowo koń zarżał, odruchowo cofnąłem się dwa kroki. Klacz patrzyła krótko na mnie. Momentalnie oderwałem się na chwilę, w niebyt, w głowie zaczęły mi się odtwarzać zdarzenia, które miały na mnie bardzo czuły wpływ. Przez kilka sekund koń wyczytał ze mnie moją duszę. Na mokrą od porannej rosy trawę dołączyła kolejna kropla, z oczu czerniawego wierzchowca. Wiatr mocniej zawiał, prosto w mą twarz. Otrzeźwiłem się z obaw. Fergie, bo takie miano jej nadałem, ukłoniła się i opadła na ziemię, dając mi sposobność jej dosiądnięcia.
Podszedłem nieco bliżej, kierując się w kierunku grzbietu zwierzęcia. Przetransportowałem lewą nogę na lewą stronę, mocno przysiadłem, odpychając prawą nogę od ziemi. Mocno trzeba było się zaprzeć, bo jak klacz powstała, to omal z tego siodła nie wypadłem. Może to dodatkowo przez miecz, bo jednak taka stal nieco wagi ma. Miałem się mocno trzymać, bo w galopie rumaki bywają zabójcze. Wszystko się potwierdziło chwilę później. W ostatniej chwili złapałem za lejce, lekko pochylając się przed siebie, by dodać jeszcze prędkości. Po kilku pierwszych minutach lęki znikły, a ja mogłem wykreślić ze swojej listy jazdę na słowiańskich koniach. Kopyta wierzchowców kierowały nas na kurs Zmory Chcicy, tuż przy południowych rubieżach Voltarii, wbrew pozorom od stolicy niosła się najkrótsza trasa na ów teren. Niby pozornie prosta, lecz tak zawiła momentami, że wielu szczędziło sobie czasu i omijało opuszczone przez wiarę spaczone tereny. Lautern mówił, że niedaleko naszego miejsca podróży odbyła się walka pierwszych voltarów, która zapoczątkowała podział na czerń oraz biel. Zapewnił, że poprzednie pokolenia nie miały nic z tego, co się dzieje teraz. Pierwsi mieli inne metody zapewnienia bezpieczeństwa swoim rodnym braciom i siostrom. Obecny konflikt powstał przez władzę, politykę i nienawiść. Rzekłbym ironię, że teraźniejszy konflikt niczym nie wyróżnia się od tego pierwszego. Nie mam pewności, bo nie doświadczyłem narodzenia się Voltarskiego Imperium, ale mogę mieć tylko sporą dozę prawdopodobieństwa, że wojna ojczyźniana odrodziła się wiele wieków później. Nie wiedziałem jednak czemu wybrano mój czas, a ci, którzy znaliby się na klątwach, są zbyt zniedołężniali aby dać mi zrozumiałą odpowiedź, bądź zabrali swoje tajemnice do grobu. Mędrcy z Vren są moją jedyną nadzieją na jakąkolwiek pomoc. Odjąć mogę środek transportu. Myślałem pierw o jakiejś karawanie, ale własny koń wydaje się najlepszą mobilną niezależną opcją.
Głupio mi myśleć o osobie, która miałaby ze mną wędrować. W pewnej części to wybór w jedną stronę. Mimo, że to czego dokonałem zaniknie tutaj, to nie chciałbym by moje ocalenie oznaczało dla kogoś śmierć. Czy to jest konieczne? Przecież to retoryczne. Kiedy przypominam sobie tych, którzy umarli wcześniej, odpowiedź nasuwa się sama.
Podróż nieco się dłużyła przez deszczową nawałnicę. Musieliśmy odpuścić leśne tereny i zjechać na wydeptane trakty. Wybraliśmy trasę, która nie roiła się aż tak od podejrzanych hanz czy obozowisk partyzanckich wschodniowców. Od Mińska, poprzez Asipowicze, Słutsk, Lubań, Nawasiolke, rzekę Prypeć oraz twierdzę Mazyrską. Zmora Chcicy znajdowała się w okolicach, nieopodal wsi Jełsk.
Zwolniliśmy tempa, gdy mijaliśmy grupkę gwardzistów, którzy prowadzili czarnych jeńców polną drogą. Okazało się to, czego się spodziewaliśmy. Gwardziści mieli barwy mińskie, a miasto było zbyt daleko. Rozbito obóz na drodze do Mazyru, zastawiając nam przejazd. Inne przejście było niemożliwe ze względu na warunki atmosferyczne, a nie było nam na rękę na próżno moknąć, bądź wracać się, by znaleźć lepsze połączenie z naszym celem. Zsiedliśmy z koni, przywiązaliśmy przy kamiennym murku i podeszliśmy do żołdaków pilnujących wjazdu do okręgu mazyrskiego. Po postawieniu stopy na ziemi wydawało się, że deszcz padał mocniej, uderzając kroplami w nasze tkaniny, zdzierając z nich milimetry materiału. Druga strona nie miała tego problemu. Voltarskie zbroje były wykonane z bardzo mocnego stopu, który niwelował rdzewienie. Zbroje gwardzistów miały jedną wagę, nie przepuszczały powietrza w rejonie krokowym.

Offline

 

#2 2018-01-01 01:51:44

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 42 - Nie zbaczaj ze ścieżki

(Wartownik1) – Z rozkazu możnowładcy Cailona przejścia nie ma.
(Wartownik2) – Jeśli wam spieszno, poszukajcie innej drogi.
(Lautern) – To jedyny możliwy odcinek. Powrót na trasę zająłby zbyt wiele czasu.
(Wartownik2) – Cokolwiek planujecie znaleźć, od nas współczucia nie otrzymacie. Wracajcie na wierzchowce i zawracajcie.
(Lautern) – A co jeśli spróbujemy mimo tego przejechać?
(Wartownik1) – Wtedy zabijemy was. Nie dbam kim jesteście. Rozkaz to rozkaz.
(Mathias) – Tropicie czarnych szpiegów? Wasze działania obejmują teren ziemski, a droga jest publiczna. Blokując drogę łamiesz prawo.
(Wartownik1) – Za kogo się uważasz, człowieczku, że dajesz mi rady? Nie masz nawet stopnia wyższego ode mnie. Nosisz miano przyjaciół Mińska, owszem, lecz to obowiązuje głównie w stolicy, a poza jest gówno warte. Zjeżdżajcie, nim się wkurzę.
(Lautern) – Możemy odejść, ale jeśli mamy informacje, które mogą wam zagrozić, to niemądrym jest odsyłanie nas, ale skoro decyzja zapadła… Chodź Mathias, wracajmy na trakt – odchodząc na bok
(Mathias) – Podstęp?
(Lautern) – Zobaczymy. Na pewno nie odpuszczę tej trasy.
(Wartownik1) – Zatrzymajcie się… Jeśli posiadacie informacje zagrażające naszemu imperium, musicie niezwłocznie je wyjawić.
(Lautern) – Nasze informacje są tylko dla uszu kapitana.
(Wartownik2) – Służę dla twojego wuja, niedoszły książę. Nie masz wyjścia.
(Mathias) – Służycie, ale z musu, nie lojalności. Sprzedałbyś własną żonę na naruszenie obcym, by odbić się od dna.
(Wartownik1) – Stąpasz po cienkim lodzie, nieznajomy…
(kpt Pisczek) – Jakaś awantura? – podchodząc do wejścia – Gwardzisto, czemu plujesz jadem w gości?
(Wartownik2) – Kapitanie, ja chciałem…
(Lautern) – Chcieliśmy podzielić się informacjami, lecz odesłano nas. Musimy przeprawić się przez Mazyr.
(kpt Pisczek) – A jaki jest cel tej przeprawy? No i jakiego rodzaju informacje posiadacie?
(Mathias) – To rozmowa jak najbardziej prywatna.
(kpt Piszczek) – Kwestionujesz lojalność któregokolwiek z moich załogantów?
(Mathias) – Po grożeniu nam śmiercią…? Obawy są uzasadnione.
(kpt Pisczek) – ciągnąc się za brodę – Lauternie, chodźcie obaj za mną do kasztelu. Wasze konie zaczekają na was przy wejściu. Hej, wy dwaj – do gwardzistów – Dać nieco siana stworzeniom i podprowadzić koło mojego posiedziska. Chodźcie, przyjaciele, w końcu się wam spieszy.
Kasztel Mazyrski to dawna siedziba rodu Zimoków, pół wieku przed wielką bracką wojną. Jest bardzo cennym zabytkiem architektury voltarskiej, mimo iż w budowie uczestniczyła trójka polan, pośród stuosobowej służby, określanym przez znawców jako czołowy przykład kasztelu słowiańskiego, z polskimi korzeniami. Wznoszono go w dwóch etapach. Zbudowany jest z miejscowego kamienia łamanego z dodatkiem cegły. W drugiej fazie budowy bryłę dworu zwieńczono attyką arkadową, na elementach której umieszczono sgraffito z motywami geometrycznymi, przeplatanymi fantastycznymi maskami. Okna obiektu posiadają bogato profilowaną renesansową kamieniarkę. Kasztel zbudowany jest na planie prostokąta o bokach długości 20 i 13 metrów. Posiada cztery narożne baszty alkierzowe, których piętra wystają poza lico murów i wsparte są na kamiennych kroksztynach. W budynku znajdują się trzy kondygnacje – piwnice, parter, piętro.
Do końca 8 wieku pełnił funkcję reprezentacyjną i mieszkalną. Pomieszczenia stanowią: dwie piwnice o kolebkowych sklepieniach, na parterze sień i dwie izby, na piętrze wielka sala reprezentacyjna, obok niej mniejsza oraz cztery małe pomieszczenia w alkierzach. Do dziś właśnie w alkierzach przetrwało najwięcej oryginalnych elementów wystroju wnętrz, w tym kamieniarka portali, fragmenty kominków i część polichromii ściennej w dwóch pomieszczeniach.
Lata świetności ma za sobą. Jacykolwiek prawowici właściciele pomarli, bądź zostali wygnani, a gwardia przez wojnę musiała gdzieś stacjonować, niż w samych miastach. Jedyną pamiątka są pozostawione na ścianach portrety dawnych baronów. Sam aktualny zarządca nie mianował się domyślnym dowódcą, tylko namiestnikiem, służącym dla władcy, nie majątku ziemskiego. Kapitan Pisczek jest jednym z niewielu dowódców voltararskiej gwardii, który nie chełpi się nabytą władzą i pozycją, a dobro niewinnych ludzi i narodu stawia właśnie w takiej kolejności.
Siedliśmy przy stole, po środku ogromnej izby, ciesząc oko bogatym wnętrzem. Kapitan przyniósł duży miedziany garnek, w którym najęty kucharz gotował dla regimentu Jego Wysokości Cailona. Nie był przygotowany na wizytę obcych, więc jedyne, co mógł zrobić, to wyjął z kredensu za sobą dwie szklanki. Z ciekawości zajrzałem do ładnie pachnącego gara, widząc kolorystykę przypominającą rosół, lecz wystawały na powierzchni kawałki ziemniaków. Nalałem trochę sobie, nie pytając się nawet, po czym szybko połknąłem, jak to nakazał gestownie kapitan, jakoby taki zwyczaj jest przy tej oto płynnej potrawie.
(kpt Pisczek) – Miałem właśnie zaproponować. Przyjąłeś ją nazbyt dobrze.
(Mathias) – Za późno o to, ale czym jest właściwie to, co wypiłem?
(Lautern) – Izbushka, nazwa sama w sobie powinna być wymowna.
(kpt Pisczek) – Nic innego nie mamy, ale nie musisz mnie okłamywać, nieznajomy. To straszny chłam, w porównaniu do potrzeb tych na zewnątrz…
(Mathias) – Była naprawdę… Znośna w smaku.
(Lautern) – Jesteśmy z misją, więc załatwmy to szybko.
(kpt Pisczek) – Nim przejdziemy do rzeczy, chcę poznać imię tego, z którym przyszedłeś, a który chce być zbyt miły, by no gospodarza nie zrazić.
(Mathias) – Ta odznaka powinna coś mówić.
(kpt Pisczek) – Stalowe plakietki to ledwie ozdoba. Imiona mają większą wartość, po zbroi oczywiście.
(Lautern) – Nazywa się Mathias, od niedawna przydzielono go do mnie.
(kpt Pisczek) – Jesteś poważany na dworze swojego wuja, więc na pewno miałeś w tym interes. To jednak nie jest moja sprawa… - nalewając zupy – Więc jaka jest wasza misja, bym mógł ocenić czy wasze informacje będą mi potrzebne… - wziął łyk – Na przodków, jak kwas żrące…
(Mathias) – Zaginął jeden z gwardzistów, więc dostaliśmy zadanie jego sprowadzenia. Przy granicy jest pewne miejsce, w którym powinniśmy nieszczęśnika odnaleźć.
(Lautern) – To za górami, a innej drogi nie ma. Musimy wejść między masywy górskie, kapitanie. Pozostałe drogi oba tylko ominą.
(kpt Pisczek) – Hmm… Po jednego sołdata taki kawał? Ważny na pewno. Skoro to sam Cailon was do tego najął, to musi być ten ktoś… Istotnym trybikiem.
(Mathias) – Podejrzewamy uczestnictwo Czarnych, dlatego jest nas dwóch.
(kpt Pisczek) – Przepuściłbym was, ale również bym chciał skorzystać na tym spotkaniu. Co możecie mi zaoferować, w zamian za gościnę?
(Lautern) – Dozgonną wdzięczność Jego Wysokości.
(kpt Pisczek) – Za przeproszeniem, wdzięcznością Jego Wysokości nie nakarmię ludzi i nie uchronię ich przed niebezpieczeństwem.
(Mathias) – Musisz dać słowo, że po dostaniu informacji nas przepuścisz.
(Lautern) – szeptem – To jest kapitan, nie powinieneś stawiać mu warunków…
(kpt Pisczek) – Zgoda, ale to mają być informacje warte puszczenia was.
(Mathias) – Jeńcy, których złapaliście to zaledwie zwiad. Jeśli znaleźli się na tyle blisko, poinformowali zapewne resztę wojowników. Możecie mieć gości, i to niedługo. Trzeba przygotować żołnierzy na walkę.
(kpt Pisczek) – Jeden stracił prawą dłoń, bo zaklinał się, że był zmuszany do służby, a sam pochodził z naszych kresów.
(Lautern) – Trzech zwiadowców to zaledwie początek. Skoro przekradli się aż tutaj, to reszcie również to problemu nie sprawi.
(kpt Pisczek) – To jest ta cenna informacja? Doszedłbym do niej, i bez waszej interwencji.
(Mathias) – Nie wątpię. Doszedłbyś, w czasie ataku, gdy większość twojej gwardii zostałaby rozgromiona.
(Lautern) – Obiecałeś nas puścić wolno.
(kpt Pisczek) – niezadowolenie – Obiecałem… Jesteście wolni, ruszajcie w dalszą drogę… Załatwię tylko formalności.
(Mathias) – Nie ma problemu.
(kpt Pisczek) – Drużyno, do białego czorta! – mocny krzyk – Panowie są z polecenia naszego Mości Panującego! Zezwalam na ich dalszą trasę przejazdową! Rozstąpić się przy bramie wyjazdowej, bo wezmę krwawą lancę i osobiście sprawię, że wasze problemy z defekacją się skończą!
(Lautern) – Bywaj w zdrowiu, kapitanie.
(kpt Pisczek) – Powodzenia z zadaniem. Znajdźcie chłopinę żywego.
Zyskaliśmy przepustkę do kolejnego etapu naszej podróży, jakim była wioska Jełsk. Czym prędzej wsiedliśmy na konie i przypuściliśmy galop na bramę wyjazdową. Wedle obietnicy, nikt nie blokował naszego rychłego opuszczenia tego kasztelu. Tuż przed końcem jeden ze strażników rzucił Lauternowi pewien pojemnik. Ledwie co spojrzał, to schował głęboko w kieszeń na siodle. Na moje była to ta zupa, której nie spróbował, a kapitan to na pewno jest człowiek godnego domu. Oddał swoje całkiem obcym, a szczególnie mi, a widział pierwszy raz w życiu. Kilka minut później skierowaliśmy swoje kroku ku wiosce. Tuż za nią powinno być wejście do Zmory Chcicy. Starałem się nie wzbudzać zainteresowania moją osobą, ale wyszło jak zwykle. Nie musiałem nawet nic mówić, wystarczył przejazd z niedoszłym księciem Mińska, a padały różne słowa, z czego włóczęga to było najmilsze określenie. Od razu jak wjechaliśmy do Jełska, to jakieś dziecko rzuciło we mnie kulką błota. Uznali chyba, że nie jestem godny podróżować z taką postawioną osobą. Jak mówią, syty głodnego nie zrozumie. Tak bywa, że plebejusz będzie miał szlachtę za stuprocentowe gwiazdy, a szlachta będzie traktować plebs jako warstwę robotniczą, do której unoszą się z pogardą, bo większość wrogich band rzezimieszków napada i morduje w iście tchórzliwy sposób, kupą oczywiście, z czego to tylko kilku chłopa, a nie siła. Wedle obu czasów, które poznałem, w tym aspekcie również tolerancja społeczeństwa ni czorta się nie zmieniła.
(Lautern) – Nie rozglądaj się za ludźmi. Łatwo ich rozgniewać.
(Mathias) – Wiedzą, że nie mieliby z nami szans.
(Lautern) – I to ich przeraża. Są bezsilni wobec naszej mocy… To wyższość, której nie mam jak zaniżyć. W swoim życiu ani razu nie ubiłem biedaka, więcej bezkastowców i kilku zbuntowanych gwardzistów, w przewrocie, w 949. Kilkunastu naszych zostało kupionych, przez kogoś z Orszy. Zlecono im przeprowadzenie zamachu. Nie doszedł do skutku, zdążyli się wykrwawić nim usłyszeli zarzuty.
(Mathias) – Takie coś zostawia konsekwencje. Zostałeś ułaskawiony.
(Lautern) – Inaczej bym skończył u kata. To był przed tym całym szaleństwem… Teraz to bym przyjął karę bez wahania. Szły teorie o jego powinowactwie przy śmierci rodziców… Fuus za węszenie został wygnany. W moim przypadku skończyłoby się gorzej, jako temu protegowanemu.
(Mathias) – Mieszkają tutaj tacy jak my?
(Lautern) – Oficjalnie nie, bo tutaj nie ma czego bronić. Najemnicy prędzej, opłacani z tego, co okoliczni uprawiają, bądź ukradną. Nie zdziwi cię, że płatność alkoholem to najwyższy popyt w tutejszych cennikach najemnych.
(Mathias) – Kończy się nam trasa.
(Lautern) – Zostawiamy konie tutaj. Dalej jest niepewnie.
(Mathias) – Wrócą po nas?
(Lautern) – Potrafisz gwizdać? Zagwiżdżesz, to wrócą.
(Mathias) – Nie bardzo, ale mogę poćwiczyć.
(Lautern) – Masz czas do drogi powrotnej. Zdążysz się nauczyć.
Nigdy nie było mi potrzebne gwizdanie. Jak ujęła to moja logopeda, z czasów szkolnych, moja profesjonalna dykcja nie pozwala mi na wydobycie z siebie takiego dźwięku. Chciałem się nauczyć, dla samej satysfakcji, jednak skończyło się na odwodnieniu i brakiem przytomności na kilka godzin. Tymczasem muszę podążać za Lauternem, on wie, gdzie znajduje się Zmora Chcicy. Nie ukrywam, że jak minęliśmy wioskę, z tymi hejtującymi dziećmi, to w pewnym stopniu mi ulżyło. Przed nami rozciągała się dolina, a gdzieś w oddali masywy górskie, oddzielające południe kraju od granic teraźniejszej Ukrainy. Z każdym krokiem powietrze zmieniało skład. Sekundy wcześniej panowała iście jesienna temperatura. Postawiłem kilka kroków przed siebie, a oddychałem niczym jak w lato. Uczucie jakby tuż po pobudce wyjść pobiegać w zimy poranek. Normalnie to wywołuje późniejsze efekty uboczne. Przeziębienie, grypa, a nawet zapalenie płuc. Mój organizm niestety należał do tych słabo reagujących na gwałtowne zmiany. Nim się zaaklimatyzuje potrafi minąć aż miesiąc, czasami. Jednak jeśli klimat się długo nie zmienia, mogę choćby pół roku chodzić ubrany w jesienny płaszcz, z rozpiętą gorą przy szyi, jak to mawiała mama. Jestem wytrzymały przy dłuższym okresie bezczynności pogody, jednak ciągle zmieniającej się atmosferze znacznie się osłabiam. Mimo stania się voltarem, nie odczuwam zmiany w tym temacie. Zaczęło się robić gorąco. Lautern również to wyczuł, zwolnił kroki. Czuję jak podświadomie miecz się nagrzewa, a buty drażnią ciepłem moje stopy.
Teren się wyrównał. Nasz cel był widoczny na horyzoncie. Wyłupany w skale otwór na szerokość dwóch metrów miał sugerować, że coś jest po drugiej stronie. Towarzysz w wędrówce już na mnie czekał. Podbiegłem zatem do otworu w skale, która była wbita w ziemię. Słysząc nasze kroki, ktoś wyszedł nas powitać. Lautern załatwił formalności, przywitali się jak starzy znajomi. Mogliśmy dostać się do środka. Utrzymywałem dalej odległość kilku metrów od stróżującego. Z ciemnicy wyłoniła się podziemna samodzielnie działająca mini osada. Pozostało znaleźć tylko tego przydrożnego handlarza.
Panował ogólny niepokój, wszyscy gdzieś się przemieszczali. Pozornie to była bardzo nieprzyjemna atmosfera do jakichkolwiek rozmów. Niekończąca się bieganina, załatwianie potrzeb pod siebie, rytualne orgie w tle, a do tego wzrok tego, co nas wprowadził. Nie odkryłem czy to strach czy próba wpędzenia naszej dwójki w pułapkę. Chcąc rozejrzeć się w pojedynkę, na chwilę odłączyłem się od Lauterna, przemierzając podziemne korytarze. Wpadłem przypadkiem na przestraszone dziecko, uciekające z głębin jaskini. Moja samotna eksploracja skończyła się prędzej niż zaczęła. Ponownie w drużynie, poszliśmy dalej. Dowiedzieliśmy się, gdzie może mieścić się kwatera znajomego Lauterna. Klaustrofobii można dostać przez taką ciasnotę. Ukrył się w najciemniejszym skrawku, by nikt go nie szukał. Pytanie tylko, dlaczego? Nie spodziewałem się, że tak szybko otrzymam odpowiedź.
(Mathias) – Czujesz ten swąd? – zbierając zapach
(Lautern) – To jego pokój. Knedlicu, to ja… - zapukał – Lautern, syn Lusiny i Margona.
(Mathias) – Upiorna cisza.
(Lautern) – Raz, dwa… Trzy! – wywarzając drzwi
(Mathias) – Tam chyba jest, ale… Musisz być świadomy, że…
(Lautern) – Knedlicu, coś się stało? – podchodząc powoli – Słyszysz mnie?
(Mathias) – Nie wyczuwam życia w tym pokoju…
(Lautern) – Knedlic, na rodzicieli… - widząc ciało – Spóźniliśmy się, do groma. Starałem się przybyć niezwłocznie. Myślałem, że nam pomożesz… Co za bydlak go zabił?
(Mathias) – Nie jestem ekspertem, lecz… - wstępne oględziny – Poderżnięte gardło, w literę V.
(Lautern) – Dlatego ten popłoch. Ktoś musiał być tutaj przed nami. Tylko czemu nie wybił niewygodnych świadków? Co mu dało uśmiercenie niewinnego człowieka, nie mam pojęcia.
(Mathias) – Chciał zabić szybko i równie szybko uciec. Zabijanie świadków przedłużyłoby ucieczkę. Zrobił swoje i uciekł. Jakby nie ująć, pozbawił nas wtyczki, a także porządnego człowieka… Przepraszam.
(Lautern) – Trzeba pochować jego ciało.
(Mathias) – Masz jakiś pomysł?
(Lautern) – Na tej ziemi żył większość swojego dychania, tutaj więc powinien spocząć. Wynieśmy Knedlica na zewnątrz i zakopmy w pobliżu. Choć w taki sposób mogę się z nim godnie pożegnać.
(Mathias) – To twój krewny, poniesiesz go w ostatnią podróż. Ja będę ochraniał tyły.
(Lautern) – Dobry pomysł… Urządźmy mu skromny pochówek, jakiego by oczekiwał.
Gdyby dano nam kilka minut więcej, przysięgam, zdążylibyśmy. Na co takie złudne obietnice, które w tej chwili znaczą tyle, co leżący przydrożny samotny kamyk. Pętla na mojej szyi się nieco zacisnęła, ale nie poprzestanę na poddawaniu się. Dostanę się do sali z Thiasamem inaczej. Lautern i tak dla mnie sporo zaryzykował. Teraz musi pochować kolejnego krewnego, a ja znów musiałem być świadkiem śmierci. Nikt nie potrafi przewidzieć każdego ruchu przeciwnika, nawet arcymistrz w dziedzinie fechtunku bronią białą. Nie podchodzę do tego obojętnie, by wiedzieć i się wycofywać. Dlatego jestem tutaj, przed mogiłą. Pomagam zamordowanemu człowiekowi odzyskać spokój. Jestem jednak rozdarty na dwie nierozwiązane sprawy. Obstać przy swoim czy odnaleźć odpowiedzialnych za zabójstwo Knedlica, nierodzonego wujka tej męczeńskiej rodziny. Nie da się wybrać obu opcji. Wybierając jedno, oddalam bardziej drugie, a mój zegar cyka. Spoglądając na zdjęcie z Puszkiem i Ciapkiem jestem pewny, że ostatnio jeszcze król miał przednie łapy, lecz aktualnie są jakby wymazane. Mnie też to czeka, jeśli wezmę na swoje barki zbyt wiele. Pożegnam niewinnego, a potem pomyślę o dalszych krokach. Minuta ciszy się zmarłemu należy. Fuus zjawił się równo z końcem modlitwy. Nie znał sytuacji, ale po twarzy brata wiedział, że stało się coś niedobrego.
(Fuus) – Czarni zaatakowali?
(Lautern) – Nie zdołaliśmy spasić Knedlica… Od kilku dobrych minut był martwy.
(Fuus) – Jakieś ślady? Wystarczy choćby urwana tkanina, a wytropię zabójcę.
(Mathias) – Samemu tylko się podłożysz. Nie miałem okazji poznać waszego przyjaciela rodziny, ale Lautern mówił, że był skromny, zapewne i honorowy. Na pewno jego ostatnia wola brzmiałaby „znajdź tych łotrów i zabij”?
(Fuus) – Jeśli odpuścimy raz, to potem ktoś inny zginie. Co jeśli dobierze się do Izi lub Oriany? Pomyślał ktoś o tym? Macie mnie, tylko ja pomyślałem. Zajmiemy się tym głupim turniejem, a potem wytropię dziada. W jaskinie to się stało? Zejdę poszukać ewentualnych śladów.
(Mathias) – Teraz to się nie naprawi, ale może przyszłość wybaczy błędy.
(Fuus) – Zostawiłem zbroję za drzewem. Co do błędów, nic nigdy nie wybaczy porażek. Dlatego ja żyję, w przeciwieństwie do wielu innych, którzy się godzili ze swoim cholernym narzuconym przeznaczeniem… Nie czekajcie na mnie, trochę mi zejdzie. Zobaczymy się w namiocie, na polach turniejowych.
(Lautern) – Niech los sprzyja twojemu węchowi, bracie.
(Fuus) – Niech sprzyja wam obu – schodząc do jaskini
Niepokryta rdzą, błyszcząca od chemicznych specyfików. Z barwami Mińska, lekko płytowa zbroja gwardii voltarskiej. Dziwnie myśleć o tym, że niedawno ktoś jej jeszcze używał, lecz niebo go zabrało. Teraz ja przejmę jego brzemię, nakładając mocnego stalowego armora na swoje ciało. Ciężkie płaty przyciągały mnie do ziemi. Futro wokół szyi ogrzewało moją oddychającą gorę. Pierwszy raz noszę płytowe buty, a komu w mordę nimi, to nie ma zmiłuj. Hełm pasował idealnie. Tlen dochodził do nosa, szczęka niczego nie blokowała. Miecz dopełnił tylko kontrast całości. Gdybym widział siebie w lustrze, na pewno bym się roześmiał. Śmiertelnie poważnie w danej chwili czułem mentalny przypływ mocy, i pięć procent do lansu. Niestety, gwizdania się nie wyuczyłem. Fergie nie zjawi się bez sygnału. Zebrałem w płucach sporo powietrza, napuchłem jak zmutowany burak, wypuszczając mocny podmuch. Pod koniec wydobyłem dźwięk podobny do gwizdu, tylko nie wiedziałem czy zadziała. Marselia na zew odpowiedziała, Lautern mógł się powoli pakować w siodło. Mojej klaczy nie widziałem. Ponownie zebrałem sporo powietrza, wyrzuciłem z siebie pół atmosfery, nic się nie działo. Póki miałem jeszcze czym oddychać, postanowiłem trzeci raz wydać z siebie wichrowy podmuch. Tak długo wyrzucałem powietrze, że po prostu zacząłem się dusić, nieubłaganie. Wtedy zza linii horyzontu, na wzgórzu przygalopowała Fergie. Byłem gotowy opuścić ów miejsce. Fuus wziął na siebie spore wyzwanie, a ja nie chcę mu w tym przeszkadzać. Złapałem na spokojnie nową dawkę drogocennego tlenu, klepnąłem nogami konia i wynieśliśmy się stąd. Trasa skierowała nas na pola turniejowe, gdzie oficjalnie mam tam posiadać swój namiot. Na miejscu musiałem zdobyć plany całego terenu objętego turniejem. Będę świadom, gdzie są wejścia, skąd mogą nadejść posiłki oraz ile będę miał czasu nim mnie ktoś wykryje. I tak potrzeba kogoś, kto pod pretekstem mnie wprowadzi. Lautern za wiele podejrzeń wniósłby, przez jego rangę i obowiązki. Fuus będzie uczestniczył jako ja. Kobiet bliskich nie zamierzam w to angażować. Może w karczmie ogłoszę nabór, nakłonię heroldów do wieszczenia nowych wieści. Ale czy to nie przyciągnie uwagi gwardzistów? Zwłaszcza jak przyjdzie do spotkania trzeciego stopnia. Angażowanie obcych w to nie ma sensu, prędzej czy później mnie wydadzą. Muszę to zrobić sam, tylko wtedy mam jakaś gwarancję.
(Lautern) – O czym myślisz?
(Mathias) – Trzeba zachęcić kogoś do pomocy.
(Lautern) – Napytasz sobie biedy.
(Mathias) – Lepsze to niż pytanie każdego „szukam chętnych do urządzenia krwawego zamachu”.
(Lautern) – Sprosny rzadko kiedy gości gwardzistów. Spróbuj tam. Ja ze swojej strony bym spróbował jakoś zachęcić ludzi do napicia się czegoś. W tym stroju mniej się rzucasz w oczy. Jeśli zauważą gwardzistę, a takich nie widują w takich miejscach, to pomyślą, że to ważna sprawa.
(Mathias) – O ile znów mi nie da ktoś w łeb.
(Lautern) – Tym razem jesteś mocno zabezpieczony. Ich zaboli bardziej, uwierz.
(Mathias) – Ja od razu zajadę w stronę karczmy, a ty od drugiej strony. Lepiej, żeby nas nie widzieli razem. Potem się zobaczymy na moim kwadracie.
(Lautern) – Pojąłem, powodzenia, sir Mathiasie – galopując przed siebie
(Mathias) – do siebie – Dam radę, w końcu zbroja zobowiązuje…
Plan został wprowadzony w życie. Za dostępne fundusze zakupiłem potrzebne materiały. Na pergaminie długim na dwa metry napisałem ogłoszenie, że szukam kogoś do współpracy, przy niebezpiecznym zadaniu. Nagroda za udział miała być skromna, dwa tysiące łorów. Nie wiedziałem co prawda jaka jest średnia wartość na mieszkańca, ale to chyba sprawiedliwa cena. Powtórzyłem czynność kilkunastokrotnie. Pozostało tylko czekać na efekty pracy Lauterna. Wydawało się to trudne, prawda? W tych czasach nie potrzeba skomplikowanych czynności. Cóż, mam nieco gotówki, to spożytkuję czas. Nim nadejdą chętni minie trochę. Sprosny postawił mi dwa pełne trunki, myśląc, że należę naprawdę do gwardii. Postanowiłem nie wyprowadzić jego myślenia z błędu. Chcąc nie chcąc, i tak większość stróżów prawa pije w czasie pełnienia obowiązków. Czemu sam mam nie ulegać stereotypom. Za wolność waszą i naszą! Wziąłem jeden łyk, a grzeje na wstępnie. Brakuje jeszcze towarzystwa, bo samemu tak jakoś smutno. Dosiadła się akurat do mnie jakaś kobieta, w wieku mojej matki. Przede wszystkim cierpliwości, przede wszystkim.
(pijaczka) – Witaj, rosły kawalerze. Sam pijesz?
(Mathais) – Jak widać.
(pijaczka) – Jesteś tu z kimś?
(Mathias) – Piję w samotności.
(pijaczka) – Chcesz się bździć? Mieszkam niedaleko, a moich współruchaczy nie ma.
(Mathias) – Czy chce się „bździć”?
(pijaczka) – Wam smutno jest na wiecznej służbie, bez prawa do przyjemności. No o czym mogę mówić? Trykać się. Rypać się. Grzmocić się. Gzić się.
(Mathias) – Nie jestem zainteresowany. Czekam na kogoś.
(pijaczka) – A może czekasz mnie. Potrafię – pijackie opary – Być bardzo towarzyska.
(Mathias) – Kogoś z mniejszą potrzebą ulżenia sobie.
(pijaczka) – Jeszcze do mnie zapłaczesz, rycerzyku… A wtedy będę miała innego w usta – odchodząc
(Sprosny) – zza lady – Dzika Gretta taka jest, nie przejmuj się.
(Mathias) – Jej zdrowie, niech znajdzie zbawienie w tym co robi – biorąc łyk – Co za świat…
(Zaleś) – dosiadł się – Bądź pozdrowiony, za błękitną krew! – popijając
(Mathias) – Zaraz… - przerywając – To było moje…
(Zaleś) – Możemy być wspólnikami, to chciałem się zaprezentować z lepszej strony.
(Mathias) – Nie interesuje mnie twoja umiejętność chlania na umór.
(Zaleś) – Wiem, szukasz pomocnika do ważnej misji. Oto jestem, Zaleś Brzezinski.
(Mathias) – Nie jesteś za młody?
(Zaleś) – Inicjację osiągnąłem pół roku temu, panie. Próby przeszedłem na białej ziemi.
(Mathias) – To można powiedzieć, że jesteś swój chłop.
(Zaleś) – Dwa tysiące łorów było w ogłoszeniu. Powiedz, kiedy wyruszamy. Podejmuję się.
(Mathias) – Jakiego mam koloru teraz oczy – zamknął
(Zaleś) – No ten… Jest jakaś podpowiedź? Niebieskie?
(Mathias) – Skucha… - otwierając oczy – Czerwone, przez cały czas miałem aktywne.
(Zaleś) – To było podchwytliwe… Drugą szansę daj, mistrzu.
(Mathias) – Zjeżdżaj… W życiu nie ma drugich szans. Wtedy umierasz… - sięgając po miecz
(Zaleś) – Chyba nie chcesz… Nie chcę wiedzieć, spadam stąd… - uciekł
(Sprosny) – To się nazywa właściwa motywacja.
(Mathias) – Przygotuj następnego, bo ten tutaj się posilił.
(Sprosny) – Wygrałeś na loterii, mości panie? Sporo dziś już wydałeś. Na trunki, na ten stolik, i stworzenie tych ogłoszeń.
(Mathias) – Los się do mnie uśmiechnął.
(Sprosny) – Hah, gdyby się do mnie uśmiechnął, sprzedałbym karczmę i wybrał życie na wsi, poza cywilizacją, a przede wszystkim z dala od tego wojska.
(Iza) – Nie wytrzymasz? Cmon, dasz radę, kochanie.
(Mathias) – Skoro tak mówisz – zdjął chustę – Oby nie było aż tak źle... No dobra... – powieka sama się podniosła – Nie wierzę... To nie może być prawda... – w odbiciu zobaczył lewe oko – Przecież ja je... Wtedy zniszczyłem... Myślałem, że... – poczuł ból głowy – oczy zmieniły barwę na czerwoną – Wcześniej jedno, a teraz oba... Nie jest dobrze... Muszę nad tym zapanować... Po prostu muszę, ale... Nie wiem czy ram radę... – pięścią o zlew – Iza, nie chcę Cię zawieść, przecież obiecałem Ci to... – oczy wróciły do normalności – Hmm... – zamknął lewe oko – Jakby lepiej... Może lepiej będzie, gdy... – zasłonił oko chustą – Tak to pozostawię, ale wiem, że... – spojrzał na pierścień na palcu – Wiecznie tego nie mam jak ukrywać. Nie będę jej teraz martwił – zobaczył w lustrze swoją zakrwawioną twarz – Musze jakoś się uspokoić... – wdech – wydech – Pozostanę z nimi na tyle długo ile będę mógł. Nie byłem nikim, dzięki przyjaźni i współpracy udało nam się coś osiągnąć... Chciałbym bardzo by to było wystarczające... Mam nadzieję, że to wystarczy.
(Sprosny) – Słucham?
(Mathias) – Mówiłem coś? Wybacz, karczmarzu.
(Sprosny) – Normalnie to majaki gadają ludzie po wypiciu bardzo wielu procentów. Ty, panie, nie wyglądasz na podpitego, a mówiłeś swoim głosem, będąc jakby nieobecnym.
(Mathias) – Mam tak od dłuższego czasu, nie warto się przejmować.
(Fuus) – Teraz widocznie ludzie troszczą się bardziej o zwierzęta niż za naszych czasów.
(Lautern) – To musiał być... Pożyteczny zwierz, skoro do tej pory chcesz wydobyć z siebie wodospad, a nowa rzeczywistość ci na to nie pozwala.
(Mathias) – Na swój futrzasty sposób... On był... Kimś na kim mogłem polegać, zwierzyć się, gdy nikt inny nie chciał mnie słuchać. Gdy bywałem smutny... Po prostu wskakiwał na łóżko i... – oczy zaczęły łzawić – Próbował się ze mną bawić... Nie zapomnę tego dnia, gdy... Wszystko co jeszcze wtedy dawało mi poczucie zrozumienia, po prostu zniknęło...
(swój głos za młodu) – Puszek... Nie rób mi tego... Nie teraz... Nie zabieraj go... – szlochając – Czemu on... Odjąłbym kilka lat ze swojego życia, by tylko on mógł jeszcze tu pobyć... Nieeeeeeeeeeee!
(Fuus) – Odszedł wiele wiosen wcześniej. To na niewiele się zda, że znów przypomnisz sobie tamto, co złe. Musisz być silnym, nie dla tych, co umarli, lecz dla tych żywych, którzy ciebie potrzebują.
Znów mnie te wizje z przeszłości męczą. Chcę o tym zapomnieć. Nie wiedzieć, jak cierpiałem wtedy. Obiecałem sobie nie wracać do przeszłości. Coś jednak sprawia, że wracam za każdym razem. Siedzę tak, w karczmie na uboczu i czekam. Dziwka i młodzik, tylko oni przyszli. A jak potrzeba kogoś kompetentnego, to nie przychodzi nikt. Może Lautern obleciał złą dzielnicę. Pójdę na stronę, za dużo się napiłem. Może za mało ogłoszeń. Na więcej nie starczyłoby pieniędzy. Boże, jak mi dyńka napieprza. Ostatni raz upijam się podczas obowiązków. Do tego ta zbroja wydaje się mniejsza, gdy jestem pod wpływem, a najlepiej bym ją zdjął. No, jeszcze czego, bym się zdradził na wstępie. A właściwie po co mam komuś płacić, skoro ten ktoś może zginąć. Monet na górze chyba nie potrzebują. Spojrzę znów na zdjęcie. Teraz królik nie ma żadnych łap. W takim tempie, to dwie doby i zniknę. Niech ktoś do cholery się zjawi, nawet choćby z wody czy powietrza, z ziemi czy ognia. Trzeba było brać młodzika nie spinać się. Karma zawsze wraca, potwierdzone info.
(Mathias)- Nie morduję niewinnych.
(Iza)- Nic z tych rzeczy... Usiądź...  – wskazała na łóżko
(Mathias)- Nie chcę zrazić sobie tutejszych.
(Iza)- Wystarczy, że zjednasz sobie mnie. Ja jakoś innych przekonam do was. Nie jesteś jak inni ludzie. Nie wyglądasz, ale masz... to coś... że się zainteresowałam tobą.
(Mathias)- W jakim sensie?
(Iza)- Sądzę, że z tobą, mogłabym postawić to miejsce znów na nogi.
(Mathias)- Nie postawisz tego od nowa. To nie ma sensu żadnego - wstał
(Iza)- Zaczekaj... Nie chodzi mi by ciebie pozyskać dla władzy... Chciałabym pozyskać sojusznika, a tak się składa nie mam żadnego. Pomożesz mi?
(Mathias) – Pewnie, że pomogę… - do siebie – Muszę to kontrolować. Co jeśli mnie spotka takie coś podczas walki? Umrę, a wtedy… Nie będzie już nic…
(Natalia) – Pomóż jej…
(Mathias) – Pomogę wam… - trzymał obie dziewczyny za dłonie - Osa, zastrzel to wreszcie!
(Osa) – Mam jedną kulę… Kurwa…
(Natalia) – Posłuchaj…  Jestem ugryziona…
(Mathias) – nie puszczał – Nie pozwolę Ci umrzeć… Nie w takiej chwili…
(Natalia) – Nie daj się zabić, słyszysz… Puść mnie i ratują tamtą…
(Mathias) – pięścią w stół – Dość, starczy…
(Thiasam) – Czuję, że umierasz…
(Mathias) – Walcz… - odczuwając ulgę – Nie zabił Izy, nie zabije też mnie…
(Sprosny) – czyszcząc kufel – W sprawie ogłoszenia? Tam siedzi jegomość.
W tych chwilach czekania aż ktoś w końcu ruszy dupę, przyszła mi towarzyszyć małpka. Małpka ma jasnobrązowe futro. Jest ubrana w zdobiony czerwono biały strój wzorowany na pirackim. Nie jestem obeznany w geografii, ale takie ssaki pochodzą z terenów amerykańskich. Skąd się mogła tutaj wziąć? Uszczypnąłem się, to nie sen, wizja czy pijacki omam. Rwała się do picia, to nie broniłem, a niech se pije biedne stworzenie. Co ma z tego życia, tylko skakanie po drzewach i jedzenie bananów.
Przede mną pojawił się cień, ktoś wchodził do karczmy. Przyjrzałem się dokładnie, druga para butów. Ktoś na tyle silny, że drzwi wypadły z zawiasów. Ujawnił się, średniego wzrostu, brązowe dredy, na włosach różne ozdoby i warkocz, charakterystyczne wąsy, broda z dwoma warkoczykami, na które nakłada koraliki, brązowe i pomalowane oczy, złote zęby, na policzku blizna w kształcie krzyżyka, na prawym nadgarstku wypalona litera „P” oraz na przedramieniu tatuaż nawiązujący do nazwiska – wróbel lecący nad morzem w stronę słońca, niezbyt schludny ubiór: biała koszula, czarna kamizelka, płaszcz, brązowe buty, szare spodnie, głowa przewiązana czerwoną chustą, na której wisi jeden z dziewięciu talarów, na głowę często nakłada kapelusz, zawsze nosi dużo pierścionków. Na prawej ręce nosi zawsze rękawiczkę bez palców, nosi też pas przewieszony przez ramię, do którego ma przymocowany kordelas oraz dwa pasy, do których chowa pistolety. Trzymał w dłoni do połowy wypitą butelkę rumu.
(Sparrow) -  Panie Gibbs…?
(Gibbs) – To tutaj, sprawdzałem dwa razy.
(Mathias) – What the…
(Gibbs) – Tutaj jesteś, Jack – wskazując na uchlaną małpkę
(Sparrow) – Witam, szanownego wojaka. Ładna puszka, ale pewnie nie ma jak się szybko podetrzeć, prawda? – chrząknął – Ty, drogi przyjacielu, wystawiłeś ogłoszenie? Słyszałem, że szukasz załogi. Doskonale się składa.

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.ffswiebodzin.pun.pl www.creed.pun.pl www.vri.pun.pl www.miasteczkodlacandy.pun.pl www.wxp.pun.pl