#1 2017-07-29 00:23:20

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 38 - Siostrzyczka

Po burzliwej nocy, pełnej jęków, potu i namiętności, Iren zasnęła nie szybciej niż Thiasam. Obudził się jednak on pierwszy, z licznymi śladami paznokci na plecach, orientując się podczas podnoszenia pleców z pościeli. Początkowo go zamroczyło, nic dziwnego, skoro takie sytuacje nie zdarzają się często, a ostatnia takiego rodzaju odczuwał opętany przed przejęciem ciała przez obecnego Thiasama, wyczytując to ze wspomnień Mathiasa. Spojrzał w lewo, na okiennym uchwycie wisiał czarny jedwabny biustonosz. Wzrok powędrował na ziemie, gdzie leżała cała wczorajsza rozbierana historia. W końcu kątem oka spostrzegł po prawej stronie coś wystającego spod łóżka, jego miecz opierał się o drewnianą podpórkę łóżka, a na nim mali ostrzy przyjaciele Iren. Ona sama była tuż obok niego, na boku odwrócona, otulona po samą szyję kołdrą, w tak pokaźny sposób, że zarys uchwycił jej spocone pokryte świeżą rosą odkryte plecy i kawałek pośladków. Chwilę tak popatrzył Thiasam na voltarską piękność, która poprzedniego dnia zapobiegła większego rozlewu krwi, do którego dojść mogło. Tymczasowe rozwiązanie mogło się wydawać zwykłą sprzedażą ciała, lecz Thiasam tak tego nie traktował, i bardzo prawdopodobne, że Iren też tak tego nie traktowała.
Spośród cieni zaczęło powoli wychodzić słońce, rozświetlając pokój, promieniami rozjaśniając postać leżącej obok dziewczyny. Siedząc dalej w bezruchu, Thiasam postanowił coś jednak zrobić, ot po prostu wstać, ubrać się i wyjść się czymś zająć. Plany częściowo pokrzyżowała Iren, która nie patrząc wcale w drugą stronę, nie drgając ani kszty, chwyciła za jego dłoń. Zaskoczony czujnością Thiasam na chwilę spacyfikował, udając, że wszystko się działo szybko i nie znaczyło to nic. Jednakże oboje wiedzieli, że to nie było niczym, a gdyby któraś ze stron miała opory, do niczego by nie doszło. Zaczęło się od skromnego uśmiechu i przewróceniu się na plecy od perspektywy Iren. Dotknęła szyi swojego przyjaciela, a zarazem wroga, gdyż dzieliła relacje tak, aby nie popaść w obłęd. Wiedziała, kiedy włączyć u siebie syndrom przyjaciółki w boju, a gdy trzeba było czuć się tą wojowniczką i negocjatorką. Zdolności voltarskie nabyte przez Iren sprawiły, że tok myślenia jednej z najbardziej zaufanych osób w Kordonie sprawdzał się idealnie, jako mózg. Mimo używania czasem swojego daru przeciwko niewinnym ludziom, miała pewność, że i tak się ogranicza, tworząc iluzje tylko w ostateczności. Negocjatorka u boku awanturnika to było idealne połączenie, również na innych płaszczyznach życiowych.
(Iren) – Nie spodziewałam się, że… - ziewając – Powstaniesz pierwszy.
(Thiasam) – Się wyspałaś, mam rozumieć, hmm, Iren?
(Iren) – Chciałeś się potajemnie wymknąć? Nie muszę i tak pytać, mogę wejść ci w głowę i namieszać tak, byś wypowiedział prawdę, tak czy inaczej.
(Thiasam) – Zbyt intensywnie to poszło, to wszystko.
(Iren) – Użyłeś dobrego słowa – zmrużyła oczy – Było bardzo intensywnie. Poza tym, gdybyś się zapierał, wczoraj każde z nas spałoby osobno. Tam wczorajsze, było przykre, ale… Coś zrobić musiałam. W takiej sytuacji zwykłe uczynki nie pomagają. Wiem na co się zgodziłam… I nie jest mi wcale wstyd tego. Musiałam Cię przy okazji jakoś uspokoić. Bywasz nieprzewidywalny, a dziś w nocy… - wzdychając – Przeszedłeś samego siebie. Możesz mówić, że voltarskie geny i brak sympatii, ale to jest mit. Właśnieśmy go obalili. Jakby chodziło o stałą kontrolę w zamkniętym świecie, nie byłoby naszej dwójki teraz, w tym miejscu, tak niekompletnie ubranych.
(Thiasam) – Nie uznałaś jeszcze, że wykorzystałem moment?
(Iren) – Może inna mogłaby tak pomyśleć, ale jak wiesz, potrafię wiele, nie tylko to, cośmy mieli okazje przeżyć ostatnio, tylko znacznie więcej. Ślady po moim drapaniu są przykładem. Mało komu się dajesz poznać, niewiele również o swoim wnętrzu mówisz. Chcę, byś wiedział, że nie było to dla mnie raz i koniec. Wiesz, od jakiegoś czasu coś czułam. Podczas ostatniej nocy mogłam w pełni to okazać.
(Thiasam) – Nie wiem co mam na to powiedzieć. Nie jestem przyzwyczajony i takie uczucia są mi obce. Zbyt częste ich okazywanie sprawi, że osłabnę. Nie chcę być słaby, aby miasto upadło, a ludzie zaczęli kłócić się o stołki. To mój własny urząd, ja jestem tutaj odpowiedzialny za wszystko, a jeszcze do tego… - pocałowany w usta znienacka – Nie dasz mi dokończyć nawet.
(Iren) – Też mi nie dałeś wielu spraw dokończyć. Ledwo się zdążyłam rosą natrzeć przed spaniem, a Ty oczywiście ległeś, tak doszczętnie, że nie miałam serca Cię przekładać.
(Thiasam) – To wyjaśnia czemu byłaś tak… Niekompletnie dokryta.
(Iren) – Rosa z Orszy to nie jest byle maść. Coraz mniej tego jest. Używam tego zwykle na specjalne okazje, czyli bardzo rzadko. Silnie uzależnia, no i… Zwiększa chcice.
(Thiasam) – jeżdżąc palcem po udzie Iren – Nie wiedziałem, że coś takiego może tak błyszczeć.
(Iren) – Prawda? I tak nie będzie wiele okazji, by natrzeć się znowu. Zbyt częste wcieranie może mnie uczulić i… Moja karnacja ostro mogłaby się zaczerwienić, a dbam o to, aby pozostała czysto jasno brzoskwiniowa. Słuchaj – odkrywając ciało – Może zjemy brzoskwinie na początek dnia, co? Naszła mnie na nie ochota.
(Thiasam) – Nie wiem czy je polubię.
(Iren) – Jedne co musisz wiedzieć, to by się pestką nie zadławić. Reszta to delektowanie się smakiem. Tutejsze są bardzo słodkie i… - niewinnie patrząc zza pleców – Rozpływające się w ustach.
(Thiasam) – Nie, tutaj się mylisz, Iren.
(Iren) – O czym ty mówisz?
(Thiasam) – Żaden owoc nie jest równie słodki.
(Iren) – Coś wzięło Thiasama na przepyszne porównania. No dobrze, porozmawiamy później – szukając ubrań – Muszę coś zrobić przed posiłkiem. Spotkajmy się w moim pokoju, zgoda? Za jakiś kwadrans. W razie gdybym się nie stawiła na czas, rozgość się sam do mojego powrotu.
(Thiasam) – Niech zgadnę, po brzoskwinie idziesz?
(Iren) – Pozwolę sobie tutaj zachować rąbek tajemnicy.
(Thiasam) – Osobiście będę musiał wyjaśnić sprawę sprzed kilkunastu godzin… Należałoby to wyjaśnić. To przez ten przeklęty medalion.
(Iren) – O tej sprawie też porozmawiamy. Weź szybki prysznic, doprowadź się do porządku i spróbuj nikomu się przez kilka minut nie narazić. Pora na mnie – dopinając zamek błyskawiczny – W razie czego, to… - złapana za dłoń
(Thiasam) – Przyjdę, dziękuję za zaproszenie. Może jeszcze polubię twoje brzoskwinie – z uśmiechem
(Iren) – Mam wrażenie, że już polubiłeś – wychodząc
(Thiasam) – Zabawne… - do siebie – Dziwne uczucie, rzadko kiedy spotykane. Jednakże, nie majstrowała mi w głowie. Nie mogę uwierzyć, że… Ja byłem tego wszystkiego świadomy. Może część zaimportowanych wspomnień to sprawiła, że przeniosła się część mentalności do mnie… Iren jest naprawdę niezwykle piękną kobietą. Ale mam prawo nie rozumieć… Muszę też rozróżniać dobro od zła. Nie mogę się teraz złamać… Cokolwiek ma się stać, chcę dokonać tego, do czego dążę. Dopiero wtedy mogę pozwolić na coś, czego sam byłem uczestnikiem – patrząc w sufit – To było dziwne, ale… Pomogło choć zapomnieć jak rozpieprzony jest ten świat. Zaczynam bardziej wszystko odczuwać, te bodźce… Jakby krew szybciej krążyła – Iren… - wąchając powietrze – Twój zapach wciąż się tutaj unosi i przyjemnie drażni nozdrza… Słodki jak brzoskwinia…
W tym samym czasie, Voltarski Mińsk, 10w
(Lautern) – Sporo tych schodów, prawda?
(Mathias) – Macie się czym poszczycić. W obie strony obcym zajmie pół dnia przechadzka.
(Lautern) – Co prawda, to pokolenia wstecz budowały ten pałac.  Jego złożoność utrudnia bandytom grabież włości. Spory teren, ciężko dostać się czym prędzej do środka. Obyś nie wyniósł tylko wielkich monumentów ze swojej wycieczki.
(Mathias) – Czuję, że jeszcze niejedno zobaczę.
(Lautern) – Tak, właśnie ja o tym… - wzdychając – Na końcu korytarza gabinet. Chcesz poczekać, czy prosto przed siebie?
(Mathias) – Zbyt długo czekaliśmy, prowadź. Nie wypada, by obcy wchodził pierwszy.
(Lautern) – Poniekąd znasz nieco etykiety dworskiej. Tylko nie kichaj, gdy będziesz w środku.
(Mathias) – Nie rozumiem.
(Lautern) – Najlepiej będzie jak sam się przekonasz… - pukając dwa razy – Czekamy na odpowiedź.
(Mathias) – Jest sam… On i jego miecz.
(Lautern) – Też to poczułem. Zwykle klecha przesiaduje u niego. Świat jednak zaskakuje… - wyczulając zmysły – Hmm, stal przejechała po ziemi. To znak, wchodzimy.
(Mathias) – Więc wchodźmy – za Lauternem
(Cailon) – Ulubiony siostrzeńcu, jak miło mi. Powinieneś mnie odwiedzać częściej, skorośmy rodzina.
(Lautern) – Odwiedzam wtedy, gdy muszę. Wyjątkiem są sytuacje, podczas których pomagam przyjaciołom. Tak stało się dziś.
(Cailon) – Właśnie miałem się upewniać. Lauternie, sporo tych ziomków nabywasz ostatnimi czasy. Każdemu lubi pomagać, nawet ludziom, którzy mogli się okazać zbirami.
(Lautern) – Nie odpowiadam za stan faktyczny.
(Cailon) – Rzeczywiście, za to niestety odpowiada kto inny… Do rzeczy, z całym szacunkiem, czego ode mnie oczekujecie? Zanim odpowiesz, zaspokój moją ciekawość, kim jest ten, którego aury wyczuć nie potrafię… - przybliżając się – Jesteś krwią połączony z tym miejscem, ale… Twa natura jest skryta bardziej niż nasze najgłębsze katakumby. Powiedz mi, siostrzeńcu drogi, gdzieś taki niespotykany okaz znalazłeś?
(Mathias) – zatykając nos – Czosnek, wiedziałem…
(Cailon) – zaśmiał się – Zapaszek nieodpowiedni? Nie zakrywaj twarzy, stojąc przede mną.
(Lautern) – Nazywa się Mathias, spotkałem go niedaleko miasta. Pomogłem jemu, teraz on pomaga mi.
(Mathias) – Mam powiązania tutejsze, lordzie, ale pochodzę z nieco oddalonych stron. Królestwo Polan, tuż przy waszej granicy.
(Cailon) – Doprawy? Skoroś Polan, to jak zostałeś jednym z nas? Nie rozdajemy naszego przeznaczenia każdemu, obcym szczególnie… Odpowiadaj.
(Lautern) - …?
(Mathias) – Broniłem kogoś, kogo darzę sympatią. Wtedy to był odruch. Trafiło na mnie.
(Cailon) – Twierdzisz więc, że jakiś wilk bez powodu zaatakował was? Naszych rodzimych nie ma na waszych ziemiach i niech sczeznę, nigdy do tego nie dopuszczę.
(Mathias) – Faktem się to stało. Nie miałem jak się tego wyrzec, nawet nie chciałem. Nauczyłem się z tym żyć.
(Cailon) – Jak więc nazywają się twoje pacynki?
(Mathias) – Tego nie muszę wyjawiać. Lautern ma sprawę, więc wysłuchaj go. A ode mnie się odpieprz, możnowładco.
(Lautern) – Czasem warto powściągnąć język…
(Cailon) – Nie musiał. Powiedział prawdę. Podoba mi się ten entuzjazm. Rozróżnij jednak kiepski żart od obrazy majestatu.
(Lautern) – Kiepskim żartem było wydalenie Fuusa. Zagrodziłeś mu dostęp do własnego miasta. Brakowało mi pomocnika, więc obecny tutaj Mathias przejmie obowiązki mojego brata.
(Cailon) – Twój brat to nikczemnik. Przeliczył się. Nie ma banicji na terenie całego kraju. W innych prowincjach na pewno ułoży sobie nowe życie. Co tyczy się twojej prośby… Bardzo wierzysz w nowego nieznajomego. Chcesz, abym ci jego przydzielił. A co sam Mathias nam może zaoferować, prócz zabijania słowem.
(Mathias) – Przebyłem spory kawałek Voltarii i mam kontakty we wszystkich obozach.
(Cailon) – I…?!
(Mathias) – Znam kilku wpływowych ludzi w stolicy.
(Cailon) – I…?!
(Mathias) – Dwóch liderów z wrogiej hanzy gryzie ziemie, zabiłem ich.
(Cailon) – I…?!
(Mathias) – Przewodziłem pewną grupką ludzi i mam doświadczenie w planowaniu.
(Cailon) – I…?!
(Mathias) – Posiadam pewną wiedzę na temat uzbrojenia, nawet mógłbym podzielić się tym.
(Cailon) – Starczy… Nie jest to co prawda dużo, ale… Nie wydajesz się być byle kim. Z kim dokładnie utrzymujesz kontakty?
(Mathias) – Jarocki z Orszy. Iona z Mińska. Trent z Blekwiny. Kayn z Morgul. Soch z Jeleny. Prokow z Kenezaret. Piela z Voltaburga. Anastazy z Grobli.
(Cailon) – To się może przydać, jeśli rzeczywiście masz kontakty o jakich mówisz. Czarna hanza to poważny problem. Każdy ubity przywódca to dla nas chwila ulgi. Doszły mnie słuchy, że w lesie znaleziono jednego. Potem krótko przed waszym pojawieniem się Sprosny znalazł kolejne ciało tuż za swoim kramem. Jak na obcego, który przywłaszczył sobie naszą krew, to niezły początek sobie wyrobiłeś. Mało kto szczyci się zabiciem tak wysoko postawionych zdrajców. Powinieneś dostać wynagrodzenie, bo nie musiałeś, ale to zrobiłeś. Jeśli zajdziesz dalej, może zawitasz kiedyś w mojej straży.
(Lautern) – Zrobił to, co musiał. Byłem sam świadkiem, nie daję pustej opinii. Sprowadziłbyś czytacza, by mieć zupełną pewność.
(Cailon) – I tak najlepszą wiedzę posiada on sam. Na tyle silną wolę ma, że byłoby to bardzo trudne. Cóż, wierzę w rezultaty, a nie mity. Po wyjściu podejdźcie do skarbnika, to wam wypłaci należność…
(Mathias) – Spełniłem swój obowiązek, będąc tu gościem.
(Cailon) – Wspominałeś o przewodzeniu. Ludzie będący tam z tobą, poświadczyliby?
(Mathias) – Śmiem wątpić. Umarli, krótko po moim odejściu. Niejedne zombie odpieraliśmy.
(Lautern) – Zombie? To jakaś organizacja?
(Mathias) – Jedno stare plemię. Na wymarciu, choć nigdy nie wiadomo.
(Cailon) – O jakiej broni mówiłeś? Samej broni białej dużo mamy.
(Mathias) – Broń na dystans. Coś lepszego od łuku. O wiele bardziej przerzedza wrogów.
(Lautern) – Nie może być. Nic nie ma takiej siły rażenia.
(Mathias) – A gdybym powiedział, że choćby z plastiku i skóry można ranić innych na odległość? Więcej waży, ale zyskuje przy operowaniu. Jedna kula, jeden trup.
(Cailon) – Co to za brednie… Wiesz o czym mówisz mi tutaj? Przecie to się rozpadnie na części po wystrzale.
(Mathias) – Nie twierdzę, że musicie mi wierzyć Prosiliście o referencje, panie, więc je dostaliście.
(Cailon) – Faktycznie, planowanie to masz wypracowane do perfekcji. Nie próbuj okpić swojego władczego, bo się mniej zna na inżynierii. Jestem prostym wojem, ja nie zwykł eksperymentować. Po prawdzie powiedziałeś i zrobiłeś wystarczająco, bym nie miał wątpliwości, lecz… Potrzebuję deklaracji, Mathias. Przysięgi, która zwiąże twój los z nami. Takiego rodzaju, byś nie zdezerterował. W przeciwnym razie będziesz ścigany, bez poprzestania, póki nie wyzioniesz ducha, a mam tylu ludzi, że nie zamierzam ich szczędzić, wobec wrogów mego kraju. Thiasama należałoby spytać, co o tobie sądzi, ale bałbym się o jego chciwość. Wolałbym mieć takiego Voltara po swojej stronie…
(Mathias) – Więc zostałem przyjęty?
(Cailon) – Właśnie tak. Witaj w drużynie, chłopcze. Wielki Misjonarz Poldemiusz wprowadzi cię w szczegóły. Weź ten papier i… Oto moja odznaka, przyda ci się jako znak jednego z nas – podając metal – Przychodź tutaj tylko, gdy masz bardzo ważną sprawę, bądź sam zostaniesz wezwany. To ode mnie wszystko, możesz odejść, Mathiasie. Tymczasem mam do pogadania z Lauternem.
(Mathias) – Zobaczymy się później.
(Lautern) – Gratuluję awansu.
(Mathias) – przypinając odznakę – Pójdę po nagrodę, a potem jakoś się znajdziemy. Dziękuję za gościnę, Cailonie – wychodząc
(Aloizy) – Czy mam przyjemność z sir Mathiasem?
(Mathias) – Zależy kto pyta, i z czym przychodzi.
(Aloizy) – Starszy skrabnik Aloizy Włóczęga, a przychodzę z posłannictwa poczciwego Cailona.
(Mathias) – założone ręce – Włóczęga to pseudonim?
(Aloizy) – Człowiek mojego kalibru sporo musi się nachodzić. Jestem dożywotnio w ruchu, na wilka urok, do czasu aż umrę, bądź ktoś mnie zwolni z obowiązku.
(Mathias) – Sporo wiesz o wszystkim, znaczy się, skoro tak prędko mnie rozpoznałeś. Zazdroszczę przenikliwości, winszując znoszenia tych rygorystycznych warunków. Pewnie nie jest łatwo usługiwać każdemu.
(Aloizy) – Łaskawi jesteście, ot łatwo nie jest nigdy, ale utożsamiam się z myślą, że niedługo wolne i ktoś mnie zmieni. Mam dożywotnią służbę, lecz skarbników jest kilka, dla zachowania systemu i jego sprawności, ot tyle.
(Mathias) – Coś do mnie miałeś. Jeśli można szybko… Mam pewne plany.
(Aloizy) – Zmierzasz do Wielkiego Misjonarza, słyszałem. Jeżeli były w zamyśle inne plany, to nie dosłyszałem ich, albo Mathias nie wymówił tego publicznie.
(Mathias) – Nie wymówiłem.
(Aloizy) – Pan Cailon nakazał mi, a wręcz ostrzem przy gardle kazał dopilnować, byś otrzymał nagrodę za zlikwidowanie dwóch przywódców krajowych hanz. Przysłużyłeś się społeczeństwo, to i nagroda się należy. Stosowna od wartości głowy każdego. Policz dokładnie, bym nie pomylił, pięć tysięcy łorów, wedle stawek lokalnych – podając worek – Wybacz, że drobnicą. Udaj się do Grisznaka, bankowiec i prywatnie mój kolega. Dojdziecie do porozumienia, ponieważ lubi wciskać wazelinę w pośladki ludzi Cailona, w tym teraz ciebie.
(Mathias) – Co do sumy, na pewno się zgadza. W kwestii rozmienienia waluty, jeszcze pomyślę. Którędy do tego Wielkiego Misjonarza?
(Aloizy) – Ostatnie piętro, komnata po prawej, drzwi z napisem JP. Staruszek jest mocny w gębie i stanowczy. Czasem tylko cudzołoży z urwipołciami, gdy ma czas wolny.
(Mathias) – parskając śmiechem – Od kiedy to taka persona ma czas wolny?
(Aloizy) – Ma, bardzo ma. To nie są dłużniczki, czy nierządnice. Tak nagradza jego pracę Cailon. Nie doświadcza tego dużo, uwierz. Raz w miesiącu, nie więcej. Nieoficjalnie to nie wiem, bo nie interesowałem się. Nie zaglądają w mój życiorys, to ja nie wepcham się w cudzy.
(Mathias) – Dzięki, bardzo mi pomogłeś.
(Aloizy) – Wydajesz się być zaniepokojony podświadomie czymś. Mogę w czymś jeszcze pomóc?
(Mathias) – Lautern miał mnie zadekować u siebie, ale rodzinna posiadłość leży w gruzach. Nie mam rozeznania, gdzie mógłbym mieć swój kąt.
(Aloizy) – Tutaj kupcy strasznie dużo biorą za odstąpienie. Jesteś jednym z ludzi Cailona, w tej chwili. Napomnij o tym Wielkiemu Misjonarzowi, gdy będziesz z nim rozmawiać. Postawisz sprawę jasno, a może jakoś wesprze nie tylko słowem. Dziwak, lecz za uszami swoje ma. A teraz przepraszam, muszę udać się na drugi koniec miasta… Powodzenia – odchodząc
(Mathias) – Wielki Misjonarzu, obyś nie był zajęty – wchodząc po schodach – Hmm…
Tuż przed drzwiami, gdzie wewnątrz znajdował się nowy przełożony, Mathias napotkał problem. Wyszła nimi w nerwach kobieta, nieco młodsza od niego. Włosy miała spięte w długi rudy warkocz. Płaszcz, który oddziała na tyle się wyróżniał, że prócz odznaki, każdy ruch wybrzuszał ubranie. Spodziewać się trzeba było świadomości, że pod ubraniem nosiła sporo stali. Chwilę za kobietą wyszedł wysokiej postury mężczyzna, w krwistoczerwonej kurtce, z metalowymi ochraniaczami na ramionach. Przy pasie przywieszone miał dwa miecze jednoręczne, po obu stronach. Obfita broda zdradzała, że był trochę od Mathiasa starszy, prawie w wieku jego własnego ojca. Zanosiło się na kłótnie, więc chłopak pozostał w pobliżu, opierając się sztucznie o parapet, spoglądając częściowo przez okno na widoczną uroczą panoramę Mińska.
(Dorin) – Jak śmiesz?! Za to wszystko, do czego się zniżałam? Jesteś prostą pijawką.
(Poldemiusz) – Dobrze wiesz, że to nie ode mnie zależy, siostro. Łaknęłaś zawsze więcej. Nie jest mą winą, żeśmy nie jednego stanu. Ja jestem twoim Wielkiem Misjonarzem, a ty moją misjonarką. Nie patrzmy na ten miestny bełkot. Nadal jesteśmy rodzeństwem.
(Dorin) – Ojciec może nie widział, co się z tobą działo, ale ja tak. Stałeś się zimny, taki nijaki.
(Poldemiusz) – Porozmawiajmy o tym. Wróćmy do środka, nie roztrząsajmy tego publicznie.
(Dorin) – Idę wykonywać swoje zadanie, bo to mi idzie najlepiej. W końcu miałbyś kłopoty, gdybym coś spartoliła. Może jesteś moim bratem, ale co szkodzi ci bycie podłym skurwysnem, co? – mijając Mathiasa – Z drogi, cholera…
(Poldemiusz) – Upadła księżniczka… - do siebie – Heh… - Przepraszam, jesteś do mnie?
(Mathias) – Właściwie to tak. Wielki Misjonarz, jak mniemam? Przykre to było, przed chwilą.
(Poldemiusz) – Kłótnia zwykła. Wiesz jak mawiają o bracie i siostrze.
(Mathias) – Mówi się, że rywalizują.
(Poldemiusz) – Żeby tylko, Dorin toczy ze mną notoryczne bitwy, a ja toczę z nią.
(Mathias) – Miałem kiedyś siostrę. Można powiedzieć rozumiem.
(Poldemiusz) – Ty jesteś tym najnowszym nabytkiem, hmm? Wybacz nieznajomości imienia, ale całą uwagę skupiłem na mojej kochanej siostrzyczce.
(Mathias) – wyciągając rękę – Mathias, pochodzę z…
(Poldemiusz) – uścisnął – Twoje pochodzenie nie jest ważne. Jesteś tutaj, pomagasz swoim, więc nie interesuje mnie skąd zawędrowałeś. Wejdźmy do środka, tam omówimy szczegóły. Na pewno wprowadzono cię nieco.
(Mathias) – Powiedzmy, coś tam słyszałem – do środka
(Poldemiusz) – Siednij tam na tym krześle – wskazując – Coś do napicia się?
(Mathias) – Piłem jakiś czas temu, wyjątkowo przerzedza gardło.
(Poldemiusz) – Jeżeli dobrze rozumiem, jesteś tutaj od niedawna. Wyróżniasz się wyglądem, to bym zapamiętał ciebie. Pamięć do twarzy to ja mam, daj Bóg. Mało kto po tak krótkim czasie zdobywa uznanie u Cailona. Zwykli ludzie dostawać bolesną odpowiedź za swoją głupotę.
(Mathias) – Czyżby? Po krótkiej rozmowie już wychwyciłeś. A może byłem w ukryciu, mogłem się nie rzucać w oczy.
(Poldemiusz) – Bzdura, a po tonie wnoszę, że się nie myliłem. Nie jest moją rolą wnikać w twoje korzenie. Jestem tutaj o zarządzania takimi jak ty. Młodymi obiecującymi przyszłymi gwardzistami, o ile szczęście dopisze.
(Mathias) – Co mógłbym dla ciebie zatem zrobić? Kogoś zabić, dla przykładu. Podobno za zdjęcie lidera wrogiej hanzy sporo można się obłowić.
(Poldemiusz) – Pokaż pierw papier, który dał tobie Cailon. Muszę przejrzeć twoje zgłoszenie – odebrał pergamin – Daj mi chwilę… - zapalając świece
(Mathias) – siedział w milczeniu
(Poldemiusz) – To się nie dziwie skąd taka biegunka ciebie włączyć do nas. Sam siostrzeniec lorda poświadczył, a twoje referencje i… Cięty język, to tylko potwierdzają. Cieszy fakt, że znasz swoje miejsce w szeregu. A co mógłbyś zrobić, tego nie wiem. Zrozum, często ogłoszenia się zmieniają. Misjonarze łatwego życia nie mają, lecz dla zasłużonych, czeka wieczna chwała, a przynajmniej do czasów uznania naszego szlachectwa. Będzie to chyba rok 2020, o ile księgi nie kłamały. Pewnie wiesz, że czasem spisują je szaleńcy.
(Mathias) – Nie ma opcji być przy autorze, jeśli pochodzi z innych czasów.
(Poldemiusz) – Popieram. Wracając do sprawy, przeglądam bieżące wydarzenia… W tej chwili już wolne zlecenia zostały zaklepane. Możesz pokręcić się po różnych miejscach. Czasem ktoś potrzebuje pomocy, nawet na tablicach się ogłaszają. Fundusze i tak gromadzi pałac, rozdzielając po równo między obie strony.
(Mathias) – Podobno jako jeden z was mogę ubiegać się o własny kąt. Orientujesz się w sytuacji, jestem tutaj od niedawna. Potrzebowałbym pomocy w tej sprawie.
(Poldemiusz) – Opisywałeś się jako zaradnego. Możesz użyć swojego intelektu i samemu znaleźć coś dla siebie. Chyba, że mijałeś się nieco z prawdą?
(Mathias) – Ci ludzie akurat nie są zamożni.
(Poldemiusz) – Nie wiem, nie będę za kogoś myślał. Jestem pewien, że osoba twojego pokroju na pewno się odnajdzie tutaj. Rozejrzyj się po okolicy, popytaj mieszkańców. Tylko nie zapędzaj się na tereny opanowane przez Czarnych, to istne szaleństwo.
(Mathias) – Skoro tak mi doradzasz, to masz jakąś mapę na sprzedaż?
(Poldemiusz) – Na podarunek. Każdy nowy dostaje mapę naszego kraju. Spójrz zatem, tutaj jesteśmy aktualnie, Mińsk. Najbardziej bezpiecznie miejsce, gdzie prawo jest prawem, a ludzie żyją godnie. Ta ciemna linia, to oznaczony szlak najważniejszych naszych siedlisk. Dalej są już mieściny Czarnym podległe. Choć pojawianie się tam nie grozi śmiercią, radziłbym nie chodzić tam z własnej ciekawości. Najbliżej nas znajduje się Stuck, nieco na południe. Niewielka wioska, lecz część naszych łuczników stamtąd pochodzi. Koszary nadal rekrutują, gdybyś chciał sprawdzić się w prywatnej armii. Sąsiadującym miastem jest z pewnością Bobrujsk. Prócz pokaźnej osady, tuż za nią leży największe jezioro po naszej stronie. Dalej są już tylko Grodno, Baranowicze, Pińsk oraz Kobryn. Zwykłe wsie, posiadające własne winnice. Wywodzą się od czterech braci, z czterech różnych matek. Najdalej mamy Brześć. Jedyne miejsce, gdzie odpoczniesz od wojny. Wyżynny teren, pełno łąk i gęstych lasów. Wielu tam wyjeżdża, ze względu na stworzoną obok siedzibę polskich bojowników. Jak widzisz, dziur jest więcej, lecz nie znamy ich na tyle dobrze. Wymieniłem tylko najważniejsze ośrodki, gdzie powinieneś coś dla siebie znaleźć. W ostateczności rozejrzyj się wokół Bobrujska, istnieje tam pewna organizacja przemytników. Mają dobre układy z Czarnymi i czasem kogoś przerzucają, załatwiają pracę i takie tam. Ostatnia opcja tylko jeśli jesteś zdesperowany i czy życie niemiłe.
(Mathias) – Rozejrzę się po okolicy. Tylko pierw mam swoje sprawy.
(Poldemiusz) – A jakie to sprawy?
(Mathias) – Szukam kogoś, kto nie chce być znaleziony.
(Poldemiusz) – Kobieta uciekła bez słowa?
(Mathias) – Tak, nie potrzebuję pomocy, ale nie zaszkodzi spytać. Są gdzieś jakieś przeklęte miejsca?
(Poldemiusz) – Jesteśmy znani z tego, że przychodzimy z klątwą. Na całej Voltarii takie znajdziesz. No i… No tak, niestety…
(Mathias) – Większość jest po stronie Czarnych, zgadłem?
(Poldemiusz) – Pogadaj z moją siostrą, ona prędzej coś ci powie. Interesuje się chramami i klątwami. Sama chyba jest jednym i drugim… Nie będzie w humorze, ale choć to nie moja wina będzie.
(Mathias) – Może masz po prostu złe podejście.
(Poldemiusz) – Zabieraj swój papierek i… Możesz odejść. Powodzenia na szlaku i nie przebywaj na zewnątrz zbyt długo, w razie czego. Ktoś może będzie cię szukał.
(Mathias) – O kim mowa?
(Poldemiusz) – Nie mam pojęcia. Różni ludzie rozglądają się za różnymi ludźmi.
(Mathias) – Gdzie mogę zastać twoją siostrę?
(Poldemiusz) – Nie wiem, gdzie mieszka, a nawet jeślibym wiedział, na pewno nowemu bym tego nie zdradził. Teraz kręci się koło starego młyna, często lubi tam przebywać, gdy ktoś ją zirytuje. A teraz daj mi spokój… Muszę nad czymś pomyśleć.
(Mathias) – Nie odprowadzaj mnie, znam drogę – znikając
(Poldemiusz) – Nie odprowadzaj mnie, śmieszne. Pomyślałby kto… Jakbym widział Fuusa i Lauterna. A oni nie są rodziną. Dziwną aurę ma, zatarta jak mgła… Będę musiał go mieć na oku, gdy tylko bardziej rzuci się w oczy.
Teraźniejszość, okolice ruin koło Kozłowa
Tuż przy końcu trasy dziewczyny zaczęły oswajać się z myślą, że dojeżdżają do miejsca przeznaczenia. Pewne swego, nie odzywały się wcale przez całą drogę. Siedziały naprzeciw siebie, tylko czasem oblizywały usta, by nie stracić w nich czucia. Przewoźnik dostarczył voltarki zgodnie z umową przed bazę, w której przebywali bandyci, także jeden z generałów tych złoczyńców. Auto zatrzymało się, a jeszcze mroźny wiatr i zaniżona temperatura dawała we znaki, gdy tylko Iza postawiła pierwszy krok na ziemi. Ewa zdawała się nie okazywać, że ją pizga i to bardzo, szczególnie w nogach. Fred zaprowadził obie panie pod samo wejście, przeprowadził między strażników i oczy rozwiązał w środku. Wieść cicha się rozniosła, że herszt obecnej bandy będzie mieć gości, toteż nikt nie zawahał się nawet zamacać dywizjońskiego towaru, w obawie przed stracona kończyną.
Wewnątrz było niczym w starym bunkrze. Bardzo niewiele światła, zapach potu i szczyn, połączony z mocnym aromatem tabaki. Zorientowano się, że na końcu korytarza na parterze znajdowała się pakamera handlarza, który wyrabiał na sprzedaż papierosy. Mało gotowców istniało na rynku, także robótki ręczne były dla strudzonych na wagę złota. Niejeden grasant za jednego skręta całą rację żywności by oddał, a niejedna oddała swe ciało w zastaw, ażeby tylko się odstresować tytoniem. Iza postanowiła rozejrzeć się po ruinach, nim odwiedzą dowódcę. Po domniemanym opuszczeniu tego miejsca, nie będą miały okazji tutaj wrócić. Celem jest wynegocjowanie choć tymczasowego sojuszu, dając okazję do zepchnięcia działań Czarnych, nim łapska Thiasama zaczną sięgać na Płock.
(Ewa) – Handlarzu, ile chcecie za wciągnięcie tego dymu?
(Kupiec) – Za samo wąchanie, chyba nic. Ach, rozumiem… To była aluzja, chcecie kupić ode mnie.
(Iza) – Nie jesteśmy zbyt majętne. Będzie jakaś zniżka? Nie jesteśmy bandytkami.
(Kupiec) – Zbyt surowo nas oceniacie. Robimy to co wszyscy. Niegdyś dawniej na samym początku byliśmy wszyscy tacy sami. Teraz jednym się udało, inni muszą dalej szarżować.
(Ewa) – Okupacja traktów blisko nas to też wasz kaprys? Tracą ludzie, nasza społeczność.
(Kupiec) – Społeczność? Od razu wiedziałem, żeście zbyt rozgarnięte jak na zwykłe klientki.
(Iza) – Czy fraza Dywizjon coś mówi? Nie jesteśmy tutaj w celach zapoznawczych.
(Kupiec) – Na zwiad zatem przyszłyście. Tutaj niczego nie wywąchacie, prócz tego, o czym już wiecie. Weźcie parę buchów, no i zostawcie mnie w spokoju.
(Iza) – Łatwo wpadasz w niepokój. Czegoś się boisz?
(Kupiec) – Owszem. Boję się tego, że upierdolą mi ryj, gdy zobaczą jak dłużej rozmawiamy. Zostawcie mnie w spokoju…
(Ewa) – odchodząc na bok – Sztachniesz się?
(Iza) – Na razie nie chcę. Nie krępuj się.
(Ewa) – Zaaklimatyzuj się – wciągając powietrze – Hmm… - wypuszczając dym
(Iza) – Układ przypomina mi jakiś opuszczony hotel. Pełno różnych zakrętów i pokoi. W podobnych miejscach są schody, nawet niedziałająca winda.
(Ewa) – Przy wejściu był informator, zapytam gdzie ten szef ma pokój. Zaczekasz tutaj?
(Iza) – Dam radę… - oparła się o ścianę – Ech…
(Omar) – Hej, mówię do ciebie. Tak, podejdź tutaj.
(Iza) – rozglądając się – Masz do mnie jakiś interes?
(Omar) – Nie żeby interes. Prośbę. Wyglądasz na zręczną dziewczynę. Pomożesz potrzebującemu?
(Iza) – Zależy od rodzaju potrzeby.
(Omar) – Jest tutaj pewne dziecko, no i ja jestem… Tylko nie krzycz, zajmuję się przewożeniem takich osobników do potrzebujących rodzin. Problem jest taki, że nie jestem dość zręczny, a dziewczynka… Jakby to ująć, no po prostu bardzo jej pilnują. Jest pewna luka, lecz ja nie mam talentów, aby tego dokonać. Mniemam, że Voltarka wie o czym mówię.
(Iza) – Więc rozpoznałeś mnie.
(Omar) – Nie po oczach, bo tak was rozpoznać najprościej. Zdradziła cię charakterystyczna blizna od wilczych pazurów.
(Iza) – Proponujesz mi, abym użyła swoich umiejętności do złodziejstwa? Mało mnie obchodzi co zrobisz, bardziej interesuje mnie niewinne dziecko. To jakiś towar eksportowy lub zabawka? Mogę pomóc dziewczynce wydostać się stąd, ale nie dopilnuję abyś ją gdzieś zabrał. Dywizjon zdecyduje co z nią będzie dalej. A twoje dalsze wtrącanie uznam za utrudnianie naszego postepowania.
(Omar) – Od razu groźby… Mówisz to tak śmiało, więc powtórz głośniej, będąc w otoczeniu kilkudziesięciu uzbrojonych osób, którzy odstrzelą ci twoja śliczną twarzyczkę szybciej, niż ty sama dobędziesz miecza. Kontroluj emocje, bo w końcu wy Voltarzy macie to obcykane.
(Iza) – Będzie wilk syty i owca cała.
(Omar) – Co masz na myśli, hę?
(Iza) – Powiedzmy, że wstępnie pomogę, ale na wiele nie licz. To moja sprawa, co postanowię.
(Omar) – Wierzę, że wybierzesz mądrze i nasza trójka spotka się na Księżycu, barze w piwnicy.
(Ewa) – Załatwiłam sprawę, Iza… Czy jest jakiś problem?
(Omar) – Skąd, zwykła rozmowa. Życzę udanego pobytu – odszedł
(Iza) – Natrętny typek. Przejdźmy do schodów, muszę coś ci oznajmić.
(Ewa) – Dobrze, a w międzyczasie powiem czego ja się dowiedziałam. Bardzo są rozmowne te bandziory.
(Iza) – I boleśnie szczere.
(Ewa) – Co…? No może, a teraz zamień się w gumowe ucho. Praktycznie wiem wszystko, prócz lokalizacji… Ciekawe miejsca, pokoje i zakazane strefy. O czym chcesz najpierw?
(Iza) – Gdzie warto zajrzeć?
(Ewa) – Bar pod nami jest najczęściej odwiedzaną atrakcją. Sala, w którym urzędują upadłe kobiety dwa piętra nad nami. Sklepikarze z kradzionymi towarami na sprzedaż, to na samym końcu korytarza, niedaleko nas. Mają jeszcze arenę, gdzie się biją o tytuł czempiona, na samej górze. Od razu powiem, że jest tutaj osiem pięter.
(Iza) – Co mają w sobie niektóre pokoje?
(Ewa) – Tutaj większość pełni rolę mieszkalną. Jest kilka specjalnych. Liczymy z pokojem tego Gruchy, izolatkami więziennymi czy gabinetami lekarskimi. Tak, nim zapytasz, mają czasem o wiele lepszych specjalistów niż my. Zobacz jakie to niefortunne.
(Iza) – Do jakich miejsc szarych biedaków nie wpuszczą?
(Ewa) – Trzy takie lokacje. Lokum Gruchy, zbyt oczywiste. Magazyn, wiadomo bez informacji o jego położeniu. Przejście pod bazą, gdzieś w piwnicach, strzeżone.
(Iza) – Najbardziej interesuje mnie, gdzie mogą trzymać małe dziecko. Izolatka lub nawet jakiś pokój zamknięty na klucz…
(Ewa) – Jakie dziecko? O tym chciałaś porozmawiać.
(Iza) – Tamten zaproponował mi kradzież, by on mógł dalej zajmować się handlem.
(Ewa) – Masz na myśli pomoc w dokonaniu przestępstwa? Znaczy się on handluje dziećmi.
(Iza) – Mało co mnie zadziwi, w naszym świecie, ale mam tak zrobić swoje i odejść, a te biedne dziecko skończy możliwe w rowie lub u jakiejś bandy pedofilów… Sama jestem matką i… Nie umiałabym tak nie patrzeć na problem.
(Ewa) – Jeśli się wmieszamy za bardzo, Dywizjon może mieć przesrane. Obyś miała złoty środek.
(Iza) – Złoty środkiem jest korzyść dla obu stron.
(Ewa) – Więc chcesz oddać tamtemu bełkotowi dzieciaka czy nie?
(Iza) – Oddam jego zgubę, tak by każde z nas to zapamiętało i rozeszło się w zgodzie.
(Ewa) – Wcale nie zamierasz iść na ustępstwa.
(Iza) – My odbijemy małą, gdy skończymy wizytację. Potem podprowadzimy do piwnic jakiegoś trupa w worku na głowie. W razie problemu, nas nie będzie, a dostanie się jemu.
(Ewa) – A gdzie znajdziemy trupa? W takim miejscu nietrudno o śmierć, ale… Klatki z zombie nie mają. Jak zatem dokonać podmiany?
(Iza) – Mówiłaś, że mają wielu specjalistów, prawda? Jeśli stracą jednego, raczej od tego nie pomrą.
(Ewa) – Mamy więc zabić.
(Iza) – Jedyne wyjście, by nie wyszło, że to nasza sprawka. Znamy cenę honoru i człowieczeństwa. Tutaj chodzi o niewinne dziecko. A nie będę patrzeć na dalszy rozwój wydarzeń.
(Ewa) – Zrozumiałam, pozwól mi się tym zająć, gdy ty będziesz rozmawiać z Gruchą.
(Iza) – Będę na ciebie czekała niedaleko piwnicy.
(Ewa) – Powodzenia ci życzę.
(Iza) – To tępy osiłek, czego mam się niby obawiać?
(Ewa) – Miałam na myśli schody, nie możesz na razie się ujawniać zbytnio, więc dojście kilka dobrych minut ci zajmie. Rozmowa z ważniakiem to formalność. Ja tymczasem zajdę cichaczem pod gabinet jakiegoś doktora, udając obłożnie chorą. Do potem, Iza… - rozdzielając się
(Iza) – Jeśli użyję przenosin, w trymiga mnie rozgryzą. Kilka pięter przede mną – patrząc w górę – Oby to było warte mojego wysiłku… - wzięła oddech
Kwadrans później, przed pokojem Gruchy
(Sprężyna) – Chyba się zgubiłaś. Dziś nasz przyjaciel nie potrzebuje rozładować emocji.
(Kabanos) – Spóźniłaś się, a teraz odejdź w pokoju. Ty i twoje wielbłądy.
(Iza) – Ja potrzebuję od niego chwili atencji. Nie przychodzę w celach rozrywkowych.
(Sprężyna) – Nie wyglądasz na poważną. Taka niewinna twarz.
(Kabanos) – Zaczekaj, Sprężyna, może dowiemy się więcej. Masz sprawę do Gruchy, powiadasz, a jakiego rodzaju? Sama jesteś świadoma, złotko, że to nie jest stacja metra. Mamy selekcję.
(Iza) – Przybyłam kawałek drogi, aby móc z nim porozmawiać. Nie ukrywając kilka przeszkód musiałam pokonać, by znaleźć się tutaj.
(Sprężyna) – Coś zaczyna mi świtać. Jakieś dwie przywiózł ze sobą Fred, wszystko jasne. Pragniecie negocjacji? Kim ty jesteś, jeśli mogę spytać?
(Iza) – Wystarczy, że spojrzysz mi w oczy.
(Kabanos) – skupił wzrok – Czerwona poświata, ledwie widoczna, ale… Nie ma wątpliwości. Tylko zgadywać z jakiego obozu pochodzisz, Voltarko… Prawie się was nie widzi, bardzo rzadko, w każdym razie. Większość woli nie mieszać się w nasze sprawy, a ty i twoja koleżanka robicie na odwrót. Czemu jej tutaj nie ma? Jesteście zwiadowcami, zgadłem, którzy…
(Iza) – Pudło… - przerywając – Skończysz ten potok słów? Nie jesteśmy szpiegami. Przeciwnie, nie miałabym po co wysyłać w wasze środowisko moich przyjaciół. Skupiamy się na czymś innym.
(Sprężyna) – Niebywałe, postarałaś się zatem. Sama osobiście tutaj przychodzisz.
(Kabanos) – Izabela Nosarenska, nie mylę się? Daj nam dobry powód, a drzwi do Gruchy staną otworem.
(Iza) – Nie jesteście uprawnieni do otrzymania takiej informacji – pokerowa twarz – Mogłabym wygłaszać kazania, kim jestem i co mogę wam zrobić, ale i tak byście się na mnie rzucili, więc może sobie darujmy przepychanki. Toczy się wojna, a lek nadal jest w fazie testów. Czarni spychają nas do defensywy, a inne nieznane mi grupy stacjonują zbyt często przy naszych traktach. Argument współpracy potrafi wam przemówić do rozumów?
(Kabanos) – A co będziemy mieli z waszej współpracy? Wielu naszych zasiekliście.
(Sprężyna) – Nie mówiąc o braniu w niewolę.
(Iza) – To akurat zrobił Thiasam. My właśnie chcemy utrzymać ład, a nie poszerzać chaos. My za wszelką cenę nie zabijamy, aby udowodnić rację. Śmierć jest ostatecznością.
(Kabanos) – Nie odpowiedziałaś na pytanie. Co możemy mieć dzięki współpracy? Jesteście sporą społecznością.
(Iza) – Na pewno macie jakieś towary, które powinny być nasze. Mam dokładać do swoich własnych strat? Nieco przesadziliście. Na to zgodzić się nie mogę. Wątpię też, czy Thiasam by się zgodził, gdybyście zapytali jego o to samo.
(Kabanos) – Nie stracicie dużo. Trochę medykamentów i pancerzy.
(Sprężyna) – Rozważ to, a porozmawiasz z Gruchą. Choć nie wiem czy nie będzie chował urazy.
(Iza) – Przemyślę to, lecz o tym, co dam radę ofiarować, będę negocjowała nie z wami.
(Kabanos) – Pogadasz z Gruchą, pewnie. Przed wejściem zostaw swoją broń tutaj.
(Iza) – Mam przypisany oręż pod moją osobę, wchodzę z nim, bądź wchodzę z nim.
(Kabanos) – Powtórzyłaś to samo.
(Iza) – Różnicą jest to, że pierw mogę to rozwiązać pokojowo, a potem boleśnie.
(Sprężyna) – Weź ją zostaw, nie wygląda i nie słychać, aby czegoś próbowała. Możesz wejść z mieczem, ale bacz lepiej. Będziemy tutaj i jeśli usłyszymy coś, obezwładnimy cię nim zdążysz zaatakować.
(Iza) – Przyszłam negocjować, a nie się bić. Odejdę, jeśli potoczy się inaczej – otwierając drzwi – Ciekawa jestem, poza tym, jakby zareagował Thiasam w takiej sytuacji. Nie pytałby was o zdanie – wchodząc do środka
(Sprężyna) – Diabli wzięli to wszystko…
(Kabanos) – Co do jednego rację miała, Thiasam byłby ostrzejszy.
(Sprężyna) – A weź nie mów, kuzyna spod Hrubieszowa mi zaciukał. Ale i tak ten Dywizjon nieświęty, ona może nie zrobiła, ale podczas wybuchu fabryki w Nosarzewie zginął maluch mojego brata, jakaś grupa Białych się tam kręciła.
(Kabanos) – Możemy myśleć co chcemy, tylko to Grucha powie finalnie co jest słuszne. Jeśli tej Izabeli się uda, będziemy musieli się dostosować. Jeżeli nie, cóż, nic się nie zmieni, a nasze obozowiska zostaną.
(Sprężyna) – Czasami się zastanawiam, pod którym voltarskim jarzmem byłoby nam gorzej…

Offline

 

#2 2017-07-29 00:24:13

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 38 - Siostrzyczka

W międzyczasie, gabinet Gruchy
Na masywnym skórzanym fotel siedział wtopiony w oparcie podkomendant obecnej grupki bandytów. Nie był kimś ważnym w hierarchii, ale z jego zdaniem musieli bardziej się liczyć się pozostali podkomendanci, z innych okręgów. Po prawdzie tyle może być grasantów ile istnieje miast. Jednakże swoje wpływy zaczęli ukazywać krótko po tym jak Dywizjon oraz Kordon stały się dwoma mocarstwami w kraju. Bandyci sporo ułatwiali roboty pozostałym, ponieważ to oni często gdzieś się wybierali, a gdzie bywali tymczasowo, to tam zbierali trupie żniwo. Uzbrojeni tylko w noże czy spluwy, byli zwykłymi ludźmi, lecz swoją umieralność nadrabiali ilością chętnych, którzy w zamian za miejsce do spania czy jedzenie, gotowi byli wstąpić w ich szeregi, nie chcąc niczego więcej. Grucha był najstarszy ze wszystkich podkomendantów i jego poparcie było całkiem spore, szczególnie w trzech ościennych województwach, kierując się z centrum na wschód. Jego pseudo powstało przez to, że nadmiernie zajadał się kiedyś gruszkami i jako pierwszy wprowadził do produkcji gruszbuchy, ukryte bomby, które często mogłyby być nagrodą dla tych głupców, którzy próbowali ich zdradzić. Eksplozja była na tyle silna, że rozrywała głowę natychmiastowo bez możliwości ratunku, a sam zapalnik odpalał się w momencie, gdy, zostanie odgryziony fragment gruszki, będącym ujściem powietrza do automatycznego aktywatora bomby. Chcąc nie chcąc, każdy w obozach bada te owoce, nim trafią do skonsumowania, a chociaż sam Grucha praktycznie już nie napycha bomb, to nawyk pozostał. Żeby było mało, przy odsłoniętym bezrękawniku dało się wychwycić jego sweter, a na samym środku żółta gruszka z ledwo widocznym napisem TNT. Mimo dwukrotnej różnicy wieku, poczciwina traktował gościa z należytym szacunkiem, używając swojej wszechobecnej sztucznej wazeliny, którą Iza wyczuła od razu, po ironicznym uśmieszku. Podała pierw swą dłoń, nastąpił uścisk, a po nim dłuższe złączenie obu rąk, które zakończyła ona, w momencie aktywacji swoich czerwonych oczu, które wyjrzały z mroku. Spojrzały groźnie w kierunku rozmówcy, potwierdzając tożsamość osoby, która do niego przyszła. Grucha długo się namyślał przez to. Podszedł do regału i wyciągnął księgę „Pan Tadeusz”, drapiąc się chwilę po brodzie. Wziął głęboki oddech, rozsiadł się w fotelu i położył łokcie na biurku, by złączyć swoje palce. Zasłonił przez to pół twarzy, dając dobry początek rozmowy, podczas gdy Iza trzymała dłonie opuszczone, rozłożone na drewnianym krześle, na którym siedziała.
(Grucha) – Coś tam wysłuchałem zza drzwi. Domyśliłem się czego mogę się spodziewać, po osobie twojego pokroju, Izabelo z Dywizjonu. Akurat mam coś, co ułatwi rozmowę. Na pewno przyjmiesz ten hojny podarek.
(Iza) – Nie sądzę, że przyda mi się książka, którą kiedyś czytałam w gimnazjum.
(Grucha) – To tylko taki schowek – otwierając – Liczy się zawartość, a oto ona.
(Iza) – Wysoko cenisz sobie moją osobę, która sięgasz po takie próby ubezwłasnowolnienia mnie.
(Grucha) – Gdzie tam, ja? Nie śmiałbym – postawił piwo – Nie napijesz się? Mamy co świętować. Kordon chyli się ku upadkowi, guglarze w fartuchach mają lekarstwo na wyciągnięcie ręki, a ja mam jutro urodziny. Każda ta okazja zasługuję na napicie się, a tak się składa… Wpadłaś akurat Ty, więc napitek się nie zmarnuje.
(Iza) – Skąd masz informacje, że Toruń chyli się ku upadkowi? Nic na to nie wskazuje. Zepchali nas do defensywy, a to wiesz na pewno.
(Grucha) – Nie jest to pewna wiadomość, ale doszło tam ostatnimi czasy do… Krwawej jatki. Nie byłem tam, to nie potwierdzę, ale był w okolicy mój człowiek. Szkoda, że nie może być teraz tutaj.
(Iza) – Mogę z nim porozmawiać, gdzie go znajdę?
(Grucha) – wyjmując kieliszki – Nie znajdziesz go nigdzie. Chyba, że umiesz latać. Zmarł dziś w nocy, czymś się struł, znalazło go towarzystwo na dole.
(Iza) – Lek raczej nie jest usprawniany, bo brakuje dobrego elementu z tkanek.
(Grucha) – Żywy człowiek da radę martwemu i pobrać próbki. Co to za trudność?
(Iza) – Twierdzą, że trzeba próbek bezpośrednio z żyjącego trupa, jeśli mogę tak to ująć. Nawet nam trudno jest to zrobić. Prościej zabić niż wyciąć fragmenty tkanek. Trzeba po prostu unieruchomić zombie, a potem go okaleczyć.
(Grucha) – To jest twój cel spotkania?
(Iza) – Nie, nadmieniłam tylko to, o czym wspominałeś. Jestem w ważniejszej sprawie, która nas bardzo niepokoi. Od pewnego czasu osiedliliście się w pobliżu naszych dróg.
(Grucha) – Ziemia niczyja, póki nikt inaczej nie postanowi. Wy macie swoje miasto, a my musimy się gnieździć na jakiś zadupiach. Moja droga, to bardzo słaba byłaby decyzja, gdybyśmy zrezygnowali i tkwili wiecznie w ukryciu. Stawy bez ruchu marnieją.
(Iza) – Nalej mi jednego… Nie przyszłam się wykłócać. Właściwie z dwoma zamiarami przyszłam.
(Grucha) – Ależ proszę – nalewając – Wysłów się, abym sam osądził jak bardzo mi się to przyda.
(Iza) – Pragnę negocjować wasze odsunięcie się od naszych traktów, w stronę mniej krytyczną dla nas. Zapasową opcją byłaby chęć współpracy, z minimalnym naszym udziałem – wypiła na raz
(Grucha) – Jeśli nie będzie szczędzić środków, to jesteśmy już przyjaciółmi, z minimalnym udziałem. Co może zaoferować Królowa Zjednoczonego Dywizjonu, czego Lord Szmaragdowego Kordonu nie da rady, hmm? Jesteśmy koczownikami, dużo nie potrzebujemy, bo sami sporo posiadamy. Chcemy czegoś jako zabezpieczenie.
(Iza) – Pewnie spisałeś już godną pożałowania listę swoich zachcianek.
(Grucha) – Można tak to nazwać, mam tutaj pewien papierek – wyciągnął z szuflady – Na wasze możliwości, to ledwie draśnięcie w rachunku rynku zbytu.
(Iza) – Ciekawe, to co mówisz – wczytując się – Drogi naprawdę jesteś. To wszystko w zamian za pomoc? Inni, z którymi zawarliśmy sojusz, jakby to, brali mniej.
(Grucha) – My proponujemy dużo, ale nie dostaniesz w razie czego tylko mnie. Te ruiny są lojalne dla tych, którzy potrafią udowodnić swą wartość. W prostszym określeniu, rączka rączkę myję.
(Iza) – Do czego jest wam dwa kilo balsamu do ciała?
(Grucha) – To nie było oczywiste? Sama kilka lat wcześniej nie zadałabyś takiego pytania.
(Iza) – Aha… - z niesmakiem – Czyli jeśli się dogadamy, to będziecie nam pomagać?
(Grucha) – Inaczej się zrozumieliśmy. Nie jesteśmy za nikim tak naprawdę. Kupując naszą zależność sprawisz, że nie będziemy waszemu zgrupowaniu utrudniać życia. Palcem nie ruszymy bezpośrednio… Chyba, że byście zostali zaatakowani, to wtedy pomożemy. Jestem kawał drania, ale mam zbyt miękkie serce, aby tak pozostawić moich płatników na łaskę losu.
(Iza) – Uznajmy wstępnie, że zgadzam się na wasze warunki. Zostawiacie nasze trakty, to przede wszystkim. Tak samo inni, którzy zdecydują się wybrać w naszym kierunku.
(Grucha) – Szefowo, tutaj jest problem. Moją głowę masz, ale inni to inni. Bym musiał z nimi porozmawiać, a czasu zbytnio nie mają. Upierdoleni w obowiązkach. Ale wezmę twoją opinię pod uwagę i przy najbliższym spotkaniu z komandami, zabiorę głos. Mam taki bonus, który możemy zagwarantować bez sporu. Pomóżcie stworzyć lek i uwolnić nas od tej wsiowej zarazy, a staniemy za wami w każdej sytuacji.
(Iza) – Dlatego zwróciłam się do was, nim Thiasam by to zrobił. On nie pragnie leku, tylko ciągnięcia się tej zarazy. Dokładnie nie znam jego zamiarów, ale jego ręce coraz dalej sięgają.
(Grucha) – Nie posiadasz informacji, że oni się tam mnożą? Znaczy się, miałem na myśli Voltarzy.
(Iza) – Czyli już wprowadza swój plan…
(Grucha) – Nasza cicha współpraca trwa do momentu, gdy nie umrę, więc jeśli stracę życie, to nie ręczę za lojalność pozostałych tutaj. Jakoś ich trzymam w ryzach, a jak mnie nie będzie, biedaki stoczą się i rozpierdolą w pizdu pół kraju. Tak się mówi o dzikich psach spuszczonych ze smyczy.
(Iza) – Liczę, że się nie zawiedziemy – uścisk dłoni – Zostawcie nam Kordon oraz Thiasama.
(Grucha) – Nawet nie mierzyłem w niego uderzać. Mijałaś skrzydło szpitalne, prawda? Musiałaś widzieć tych rannych. Większość przetrwała cudem spotkanie z nim, a kilku się nie udało. Zyskałaś spory rozgłos, dzięki przejęciu Płocka, sporą warownią przewodzisz. Jeśli masz takie powodzenie, w takich miejscach, to może uda ci się porozumieć z Thiasamem bez zaczynania wojny. Gdyby nie było, z wami powinien się liczyć, a szczególnie z tobą.
(Iza) – Dziękuję za poświęcony czas, to naprawdę nas odciąży.
(Grucha) – No patrz, picie się skończyło…
(Iza) – W następnej dostawie otrzymasz rzeczy, o które prosiłeś. Na pewno dwie skrzynki trunków wynagrodzą twoje starania – wstając – Muszę iść, mam swoje sprawy.
(Grucha) – klepiąc Izę w tyłek – Hehe… Taki tok myślenia mi się podoba, wpadaj częściej.
(Iza) – Szczerze wątpię, abym wróciła tutaj – wychodząc
5 minut później, sektor więzienny
(strażnik) – W czymś mogę pomóc?
(Iza) – Za co zamknęliście tą małą? Zaraża czy obawiacie się śmierci z jej rąk?
(strażnik) – Siedzi tutaj dla jej bezpieczeństwa. Wielu takich chciałoby ją wykorzystać. Polecenie z góry, ja tylko tutaj stoję i pilnuję, by nikt nie zepsuł mi dnia.
(Iza) – Doszły mnie słuchy, że ktoś chce ją stąd wykraść. Zlecono mi zabranie dziewczynki w inne miejsce.
(strażnik) – Pierwsze słyszę. Odejdź, pókim cierpliwy.
(Iza) – Nie zrozumiałeś mnie. To było polecenie z góry, jeśli się nie zgodzisz, obie nasze głowy polecą.
(strażnik) – Już znam takie jak ty. Voltarka łatwo łba nie traci. Prędzej sama je odcina. Nie pozwolę ci jej zabrać, a jeśli mnie zabijesz, zginiesz przy próbie ucieczki, a mała zostanie zgwałcona przez bandę zboczeńców. Jeżeli pragniesz jej bezpieczeństwa, po prostu zostaw ją w spokoju.
(Iza) – znienacka przyduszając – Pośpisz trochę, a sam zrozumiesz… - układając ciało pod ścianą
(Majka) – Halo…? Czy ktoś tam jest? Słyszałam hałas…
(Iza) – do siebie – Obudziła się…
(Majka) – Widzę cię, mijałaś moją celę wcześniej.
(Iza) – Nie chciałam cię przestraszyć. Działałam z dobrych pobudek.
(Majka) – Czy ty… Zabiłaś go? – pokazała na strażnika
(Iza) – Nie, nie morduję takich ludzi. Słodko śpi. Nie zostało dużo czasu.
(Majka) – Przyszłaś tutaj mnie uwolnić? Wyglądasz na miłą osobę.
(Iza) – Dzięki, ty też wydajesz się miła – łapiąc za kraty – Cholera, zbyt mocne… Wiesz jak to otworzyć?
(Majka) – Nie za bardzo. Klucza tamten nie miał.
(Iza) – Nie dam rady się tam przenieść, na pewno nie zadziała w obie strony.
(Majka) – Jak mogę pomóc? Powiedz, może coś mi wpadnie do głowy.
(Iza) – Są jakieś słabe punkty tam w środku? Pomieszczenie łączy się z czymś innym?
(Majka) – Po drugiej stronie jest okienko, wygląda na mój rozmiar, ale za wysoko. Pali się tam czasem światło, może spróbuj sprawdzić tam.
(Iza) – Bądźmy w kontakcie cały czas – biegnąc na około – Przyjdzie mi się komuś włamać do pokoju… Ale nie zostawię tej małej. Teraz sprawdzę po nasłuchiwaniu – wytężyła słuch – I wszystko już wiem… To ten pokój. Będę musiała wyłamać drzwi… Raz… Dwa… Trzy… - szturmując wejście – Już jestem!
(Majka) – Jak mnie tak szybko znalazłaś?
(Iza) – Wyczułam twój oddech, teraz to nieważne… To niewiele zmienia. Nie wkradnę się tam ot tak. Muszę pomóc jakoś tobie, choć zbiję szkło. Odsuń się! – stłukła szybę – Cała jesteś?
(Majka) – Tak, nic mi nie jest. Co teraz?
(Iza) – Znajdę coś, co pomoże ci się wspiąć do okna.
(Majka) – Pospiesz się, zaraz ktoś tutaj przyjdzie.
(Iza) – Hmm… - do siebie – Sterta starych CKM… Nadadzą się. Słuchaj, zrzucę ci teraz gazety. Mam nadzieję, że wystarczą – zrzucając pisma – Ułóż jedno na drugim. Będę cię asekurować, gdy będziesz przechodzić przez ramę – wyjmując miecz – Tymczasem stanę na czatach, gdyby ktoś przypadkiem tu wpadł. Ufam, że sobie poradzisz.
(Majka) – Nie uwierzysz przez co musiałam przejść. Wspinanie mnie wiele razy uratowało.
(Iza) – Oby nie zawiodło i tym razem – stając przy drzwiach
(Majka) – Wespnę się sama… - łapiąc się okna – To nie było takie trudne.
(Iza) – Mądra z ciebie dziewczyna.
(Majka) – Majka – wyciągnęła rękę
(Iza) – Iza – przyjęła uścisk
(Majka) – Wiesz jak stąd wyjść?
(Iza) – Tak, wiem. Znajomy, który mnie przywiózł zna drogę. Chcę przed wyjściem zajść w jedno miejsce. Pójdziesz ze mną?
(Majka) – Wszędzie lepiej niż w celi, ale jak mam pójść, skoro mnie rozpoznają.
(Iza) – Widziałam niedaleko stąd toaletę. Schowaj się tam i zamknij od środka. Wrócę jak szybko będę mogła. Obiecaj, że gdyby coś się działo, cokolwiek, nie otworzysz drzwi, chyba, że usłysz mój głos.
(Majka) – Obiecuję, jesteś dla mnie obca, ale zrobiłaś i tak więcej w ciągu kilku minut niż inni przez wiele miesięcy. Będę czekać w toalecie na twój znak.
(Iza) – Chodźmy więc, zostawię cię tam i za chwilę wrócę, zgoda?
(Majka) – Tylko nie marudź za długo, bo zaczną mnie szukać.
(Iza) – W moim mniemaniu prędkości, uwinę się w lot.
Zgodnie z danym słowem, Iza zdążyła dotrzeć do piwnic, gdzie czekała już Ewa z ubitą chodzącą lekarką w worku na głowie. Wzrostem nie grzeszyła, więc idealnie nadawała się do podmianki. Handlarz dziećmi otrzymał pod swą pieczę żrącego trupa, a dziewczyny ulotniły się, nim oszukany poznał prawdziwą twarz jego potencjalnego towaru. Ledwo po opuszczeniu gościnnych piwnic usłyszały jedynie tłuczone szkło i dźwięk szarpaniny. To był idealny moment na to, aby wrócić po uwolnioną dziewczynkę i razem wydostać się z ruin. Fred nie był obojętny i nie zostawił przejezdnych na pastwę losu, by też nie pozwolić na ujawnienie lokalizacji kryjówki hanzy. Damski team zabrał się na wóz, którym przyjechały i kontakt Seven odstawił je w pobliże Płocka, ponieważ sam nie mógł bliżej podjechać. Pomachał więc Izie na drogę i tyle było go widać. Zebrały się w sobie trzy dziewczyny i ruszyły w kierunku domu. Mogły w międzyczasie uciąć rozmowę z małą podopieczną. Mimo twardej miny, nie wypuszczała z rąk swojego misia, jedyna zabawka, jaką miała ze sobą w celi.
(Ewa) – Więc nazywasz się Maja, tak?
(Majka) – Tak mówią na mnie obcy, ale wy nie jesteście obcymi. Pomogłyście mi.
(Iza) -  Nazywajmy ją po mojemu. To ułatwi sprawę.
(Ewa) – Ładnego niedźwiadka masz, jak ma na imię?
(Majka) – To jest misio. Euzebiusz, to fajne imię.
(Ewa) – Skoro tak uważasz.
(Iza) – Długo siedziałaś w tej celi?
(Ewa) – W miarę wyglądasz. Na pewno to nie trwało długo.
(Majka) – Prawie rok. Dbali o mnie, naprawdę. Ale po prostu było tam nudno.
(Ewa) – Nie bałaś się niczego?
(Majka) – Trzymali mnie w zamknięciu. To rozwiązywało wiele spraw.
(Iza) – Tak o tym mówisz, gdybyś straciła wszystko. Masz jakaś rodzinę? U nas, w Dywizjonie, jest sporo miejsca, ale jeśli ktoś gdzieś tam czeka, to… Honor nakazywałby zaprowadzić cię do rodziców.
(Majka) – Nie mam rodziców, od bardzo dawna nie mam… Jestem mała, ale wszystko rozumiem. Gryzacze ich dopadli, gdy spałam. Babcia z Dziadkiem mnie wydostali z domu, zostawiłam za sobą mamę i tatę.
(Ewa) – A gdzie są dziadkowie? Na pewno by…
(Iza) – Ewa, proszę cię.
(Ewa) – Przepraszam, ale nie chcę wściekłej awantury, gdybyśmy niczego nie sprawdziły i… Zabrali na zawsze czyjąś zgubę.
(Majka) – Nie musicie się kłócić. Babcia i Dziadek zostali zastrzeleni, krótko po wydostaniu się z miasta.
(Iza) – Miałaś jakieś rodzeństwo? Właśnie, skąd jesteś?
(Majka) – Chyba idziemy nawet w tym kierunku. Brata nie widziałam, ale babcia mi mówiła, że na pewno umarł. Nie lubiła go… 
(Iza) – Poradzimy sobie jakoś.
(Ewa) – Nic dziwnego, że pojawiła się w ruinach. Zabrakło opiekunów, to zgarnęli ją.
(Majka) – Wyglądają groźnie, ale nie zrobili mi nic złego. Uratowali mnie tylko… Czułam się jak we więzieniu, ale chociaż nic mi się nie stało.
(Iza) – Masz bogaty zasób słów. Sporo byłaś na trakcie, nim cię złapali?
(Majka) – Nie umiem określić… Bardzo długo. Od samego początku chyba, nie wiem.
(Iza) – Współczuję straty twojej rodziny.
(Ewa) – Sztywniak, jest mój… - pobiegła z mieczem
(Majka) – Jesteście nadludźmi? Jesteście bardzo szybkie i sprytne.
(Iza) – Można tak to określić, choć, te drugie to akurat cecha wrodzona.
(Majka) – Nie zamienisz się w jakiegoś gryzacza, prawda?
(Iza) – Nie, skąd… Ja potrafię być tylko człowiekiem. Mimo tego, co w sobie mam. Jedni się na to skarżą, drudzy chcą pozwolić temu się rozrastać.
(Majka) – A to jest czymś złym? Pomagacie ludziom.
(Iza) – Nie wszyscy używają swojego daru, by nieść pomoc. Są osoby, które zniżają się do najgorszych uczynków, pokazując wielkość i potęgę. To jest nieuchronne i wkrótce pewnie kogoś takiego poznasz, ale… Życzę ci, abyś nie musiała. To bardziej skomplikowane, niż mogłoby się z początku wydawać. Każdy z nas, nadludzi, jest na swój sposób inny. Jedni są bardziej wytrzymalsi na głębokie rany, drudzy z kolei potrafią grzebać tobie w myślach.
(Majka) – Zostanę z wami jak długo zechcecie. Może babcia nie miała racji i brat w końcu mnie znajdzie. Dużo w komputerach siedział, w końcu znajdzie, prawda?
(Iza) – No cóż… - uśmiechając się – Miejmy nadzieję, że tak. Porozmawiamy o tym już na neutralnym gruncie. Tutaj nie jest zbyt bezpiecznie.
(Ewa) – Załatwiony, bez rezultatu. Zdobędę próbkę innym razem.
(Majka) – Próbkę?
(Iza) – Powoli się zbliżamy. Widzisz wieżyczkę w oddali? To najwyższy punkt w mieście.
(Ewa) – Iza ma rację, nie pora teraz na rozmowę. Widziałam niewielkie stado w okolicy i wolałabym nie zostawiać cię samej.
(Majka) – Nie potrafię tak szybko biegać – złośliwy tupot
(Iza) – Złap nas za ręce. Przyspieszymy trochę tempa, trzymaj się… - prawa noga w tył – Gotowa?
(Majka) – Gotowa do czego?
(Ewa) – Obyś tylko nie miała choroby lokomocyjnej, ruszajmy – znikając
Bezpiecznie udało się całej trójce powrócić do miasta, gdzie nakarmiono dziewczynkę, dano jej nowe ubrania i przydzielono kwaterę. Na rozmowę miał przyjść czas później, gdy tylko Majka zaaklimatyzuje się w nowym miejscu, które niegdyś znała, sprzed rozwoju zarazy. Nikt nie nalegał na wyjaśnienia, szczególnie czepliwy jak trzmiel Osa. Oddano małej największy pokój, który powstał przez zburzenie kilka miesięcy wcześniej litej ściany. Nieoficjalnie kilkoro ludzi z zewnętrznego pierścienia mogło się martwić, że sprowadzając obcą dziewczynkę, Iza wprowadzi do miasta większy chaos. Zaczęły krążyć niepokojące plotki, aniżeli liderka Dywizjonu przehandlowała cudzą wolność za niewinne dziecko. Voltarzy na jej prośbę, odsuwali gapiów od miejsc mających wgląd na jej okno. Skończyło się jedynie na kilku siniakach, rozdartych kurtkach czy obitym przez chodnik tyłku. Iza nie przejmowała się plotkami, bo wiele razy już by takie zdarły z niej status przywódczyni. Dała dziewczynce trochę czasu, a w razie czego, było nieuniknione, że wejdzie z nią w dalszą dyskusję. Wiedziała nieco, lecz ta wiedza nie wystarczała. Pomyślała, że jeśli dowiedziałaby się więcej o bracie Majki, to wtedy odnalezienie byłoby prostsze. Przez całe zamieszanie, zorientowała się, że spotkanie prezydenta Rosji z Kordonem zacznie się za niecałe trzy dni. Nie miała czasu, aby zwlekać. Wybrała się do Uli, która przechowywała krótkofalówkę, łączącą Dywizjon z klitką sabotażystów z Torunia. Nieoczekiwanie, tuż przed wewnętrznym pierścieniem zjawiła się kobieta w kapturze, opierająca się o swój jednoręczny miecz. Początkowo Iza pomyślała, że agentka ubiegła jej myśli. Jednak to nie była ona. Wygląd się nieco nie zgadzał, również uzbrojenie było inne. Angie nie używała miecza jednoręcznego, tylko sztyleta nieco krótszego od klingi. Rozmowa z podziemiem musiała zaczekać. Nie wyczytując bezpośrednio nic złego z zamiarów nieznajomej, wpuściła ja do środka. Dokładnie sprawdziła przed wejściem do mieszkania jej dłonie oraz kieszenie. Prócz miecza i łańcucha doczepionego do karwasza, to voltarka pozostawała bezbronna. Obie usiadły naprzeciw siebie, przy stole w pokoju gościnnym, dawnym lokum rodziców Mathiasa. Zdjęła wnet ze swej głowy nakrycie, nie było pomyłki. Iza doskonale znała twarz, którą widziała swoimi oczyma. Pierw pojawił się na jej ustach wesoły grymas, potem złowieszczy zacisk, a na sam koniec ulga. Czegokolwiek chciała akurat voltarka z przeciwnego obozu, mieszkanie miało swoją odpowiedź i punkty strategiczne. Nie byłoby ucieczki, a co niektórzy Biali mieli baczenie na blok mieszkalny i mogli zainterweniować w każdej chwili. Druga strona co dziwne, nie rwała się do walki. Przeciwnie, pierwsza wyłożyła słoik nutelli na stój, dając jasno do zrozumienia gospodyni, że rozlewu krwi dzisiaj nie będzie.
(Iren) – Możesz myśleć co chcesz, ale jestem tutaj, aby podburzać twój pr.
(Iza) – Ostatnio inaczej to interpretowałaś. Urządziłaś z mojej głowy papkę.
(Iren) – Tak było, taka jest moja specjalność.
(Iza) – Jesteś w elicie, z tego co słyszałam. Jaki jest twój cel wizyty? Prócz próba przekupienia mnie słoikiem czekoladowego kremu.
(Iren) – Pragnę zapobiec wojnie, między nami… Thiasam naprawdę nie chce źle.
(Iza) – Jego czyny przedstawiają zupełnie co innego. Ile niewinnej krwi ma na rękach? Jakie wygórowane ambicje próbuje wprowadzić w życie? Ma zamiar zniszczyć lek i przemieniać ludzi w… Przemieniać ich w Nas. Ja zostałam voltarką z innego powodu, niezależnego ode mnie. Nie chciałabym, aby… By inni nie mieli własnej woli.
(Iren) – Rozumiem twoje obawy, tylko jestem tutaj, nie by bronić, ale wyjaśnić… Nie jesteś na co dzień w Toruniu, nie przebywasz z Thiasamem na tyle, by móc go w pełni znać.
(Iza) – Nie mam zamiaru poznawać go bliżej. On wie, że rozmawiasz z wrogiem?
(Iren) – podpierając się rękami – Nawet nie wie, że się wymknęłam.
(Iza) – Fajnie, że nie próbujesz mnie zabić, ale dalej nie potrafię zaufać. Trzymasz ze złą stroną.
(Iren) – Posłuchaj mnie, choć chwilę. Obiecuję, że jeśli sobie nie będziesz życzyć, to więcej się nie spotkamy. Panuję nad sytuacją i na pewien czas jest spokój. Ustabilizowałam go, w pewnym sensie.
(Iza) – Nie chcesz mi powiedzieć, że…
(Iren) – Dokładnie chodzi o to.
(Iza) – Gdyby nie obecna sytuacja, stwierdziłabym, że to było niezbyt mądre posunięcie.
(Iren) – Jeśli chodzi o czyn, możliwe. Co tyczy się intencji, wręcz przeciwnie. Poza tym, odkryłam w nim coś, nad czym chcę popracować.
(Iza) – Niech zgadnę. Odkryłaś nagle, że… Coś cię z nim łączy. Zabawne trochę, ja zaczęłam podobnie kilka lat temu.
(Iren) – Ubolewam naprawdę nad… Twoja stratą, ale widzę, że radzisz sobie. Wyczuwam niedawną wytłoczoną krew. Doszło do jakiegoś incydentu, racja?
(Iza) – Historia starej daty. Po prostu wielu ogarnia podniecenie, na myśl o zabiciu voltarki na wysokim stanowisku.
(Iren) – Widocznie nie tylko o zabiciu. Voltaryna… To wydaje się był ktoś z naszej linii…
(Iza) – Była wśród nich zaufana osoba, która dala się przekupić. Tak jak tobie wielu będzie siedzieć na assholu, gdy wrócisz. Też mnie chwilę posłuchaj. Nie będę niweczyć wam planów, jeśli nie będą one wchodzić na mnie, bądź szkodzić wyższej sprawie.
(Iren) – A te śmierci… Musiało do nich dojść, bo zaczęliście zbyt się angażować.
(Iza) – Zaraz przejechanie niedaleko was będzie można uznać za angażowanie się, a wtedy co? Kolejna osoba umrze? Pewnie wszystko ma zaplanowane, gdybym angażowała się zbyt bardzo w sprawy ludzi, którzy są dla mnie ważni.
(Iren) – Nie powinnam tego mówić, ale… - wstając – Wczoraj straciło życie dwóch ludzi. Nic dziwnego, powiesz, w końcu zabić tyle osób to pestka dla naszych możliwości. Tylko, że to nie było zwykłe zabicie dwójki winnych. Nikt z nich niczego nie zrobił. Pierw zgładził kapitan dostawczego statku Normandia, a potem lot miecza zdecydował o kolejnej ofierze. Iza, będę z tobą szczera. Chcę tego co wasza strona. Ale sama temu nie podołam. Najbliższe spotkanie z Putinem będzie największą okazją, by załagodzić spór.
(Iza) – Raczej prezydent największego carstwa świata nie zechce zostać negocjatorem łącznikiem.
(Iren) – opierając się o parapet – Nie musi nawet o tym wiedzieć. Wystarczy umiejętnie pokierować rozmowę.
(Iza) – Nie będzie wiele czasu na to, bo Thiasam pierw z nim porozmawia.
(Iren) – Jeśli wpadniesz do starego gimnazjum przed nim, to zdążysz wstępnie porozmawiać z Władymirowiczem.
(Iza) – I mówisz mi to tak ot?
(Iren) – Może nas różnić rdzenne pochodzenie i pogląd stron, lecz łączy nas chęć niesienia dobra.
(Iza) – Bardziej od tego sporu obchodzi mnie lek, to najważniejsze. Dlatego nie gramy ofensywą. Po wyleczeniu populacji, zbierzemy wszystkie siły, by obrócić Toruń w nicość. Może jesteście szybcy, lecz budynków nie macie sił uratować. Dlatego Thiasam nie chce tego przerywać. Chce takiej harmonii, w której każdego dnia trzeba się bać o życie. Mówiłam to kiedyś i powiem teraz. Nie zaprzestanie swoich żądz, to my uderzymy pierwsi.
(Iren) – Nie będę go uprzedzać o twoich planach. Mnie tu przecież nie było. Taka ostatnia rada ode mnie, zajrzyj do gimnazjum o piątej rano. Może się nie zawiedziesz.
(Iza) – Myślę, że powinnaś już iść. Usłyszałam dość. Szanuję za szczerość, ale nie mogę ci tak zaufać. Mimo, że może chcesz tego czego chcę ja. Po prostu… Odejdź.
(Iren) – Miło było móc w końcu cię poznać. Nie będę naciskała w takim razie… Dziękuję za rozmowę – zniknęła
(Iza) – warknęła – I tak ci nie wierzę… - dotykając słoika – Ale twoją łapówkę przyjmuję.
(Ula) – Coś się stało? – znienacka – Patrzysz się w okno, gdybyś coś dostrzegła.
(Iza) – To tylko wiatr.
(Ula) – Zamierzasz zjeść cały słój? Uważaj, to może spowodować próchnicę. Jeśli nie chcesz jednak, to… Mogłabym go przejąć.
(Iza) – Co? A tak, jest twój. Tylko uważaj na próchnicę.
(Ula) – Wnioskuję, że coś jeszcze jest nie tak.
(Iza) – Muszę pomówić z konspirantami.
(Ula) – Zatem chodźmy.
(Iza) – Zajmij się juniorem, zgoda? Nie może zostać na długo sam sobie.
(Ula) – A właśnie, co z tą nową? Ktoś jej pilnuje?
(Iza) – Nie ma takiej potrzeby, idę na dłuższą rozmowę. Nie dopuszczaj nikogo, ok?
(Ula) – Zrozumiałam, biorę się do roboty.
Dom Iren, zachodnia część Torunia
Mijały minuty, a właścicielka mieszkania się nie pojawiała. Ufając jej wcześniejszemu zapewnieniu, Thiasam zaszedł do najciemniejszej dzielnicy mieszkalnej w mieście. Iren jako jedyna z tych ważniejszych, wolała przesiadywać poza główną siedzibą Kordonu. Nigdy nie chciała mieć rozgłosu, czy też być zbędnie nachodzona przez ludzi, którzy mogliby potraktować ją jako czarownicę, którą należy spalić. Osiadła w niewielkiej posiadłości, po dawnym obozowisku kempingowym. Na dwupiętrowym lokalu mieściło się wszystko, czego potrzebowała. Sprowadziła nawet część swojej rodziny, która ocalała. Ona zajmowała górną część budynku, z własnym wejściem. Bardziej niż o miasto, troszczyła się o swoją siostrę i babkę. Swój udział minimalny miał również Thiasam, w chwili, gdy część mieszkańców zaczęła strajki, osobiście zjawił się w obleganej dzielnicy i usłyszawszy temat protestu, pierw próbował przemówić rozszalałym do rozsądku, a kiedy i to zawiodło, użył swojej nawałnicy stali, delikatnie raniąc wszystkich, którzy byli na tyle głupi, aby przekraczać wyznaczone granice. Iren widziała w nim nie tylko mentora czy kompana w boju, także podczas swojej wizyty w Dywizjonie, wiedziała czemu wybrała się właśnie tam. Należało bowiem przyhamować Thiasama, a nie go próbować zabić. Miała też w tym swój prywatny uczuciowy interes. Liczyła, że na zbliżającym się zebraniu strony zawieszą broń, a zamiast skupiać się na wzajemnej walce, obie frakcje mogłoby wspólnie wspierać się wzajemnie i dążyć do zwiększenia częstotliwości badań nad antidotum.
Tymczasem gościny Thiasam zdążył się już zapoznać z wnętrzem domu, nie było w nim nikogo. Na podłodze jeszcze leżały nieposprzątane dziecięce zabawki, a w kuchni jeszcze było czuć zapach świeżo parzonej kawy zbożowej. Idąc tym tropem, trafił do marmurowego małego pomieszczenia. Między lodówką, a półkami, tuż za szklaną szybką, widniały przyklejone od wewnątrz zdjęcia, w liczbie pięć.
Od lewej strony byli rodzice, dwie siostry oraz babcia. Z przyczyn wiadomych część była oznaczona symbolem ZWA, czyli Zginęli w Akcji. Iren uczciła tak śmierć bliskich, mimo iż mogło to być podkoloryzowane. Ledwo co Thiasam wyciągnął zdjęcie drugiej starszej siostry. Na chwilę stracił kontrolę nad emocjami i niechcący wypuścił łzę, spływającą delikatnie po policzku. Wytarł ją rękawem i usiadł na podwyższonym krześle. Znienacka usłyszał znajomy głos zza pleców, obejmujące jego ramię, zabierające mu z ręki fotografię.
(Iren) – Nazywała się Dana, ciut urodzona wcześniej. Nie zdążyłam się nawet z nią pożegnać. Była wtedy u przyjaciółki. Tam ją ugryźli pierwszy raz, a potem jak uciekała, niedaleko naszego bloku. W biegu uciekaliśmy, żeśmy się rozdzieliliśmy. Trochę trwało nim zostałam voltarką i… Niedużo abym mogła choć przytulić się do tych, którzy jednak przeżyli.
(Thiasam) – Jak to się stało, żeście się podzielili? Nigdy nie mówiłaś o tym.
(Iren) – Ponieważ to wypala mi dziurę w sercu, gdy nawet o tym wspomnę… Wyszło zamieszanie, nasza ulica nie była zbyt szeroka. Mnie niestety stratowali, a gdy się ocknęłam, byłam w tym chaosie sama. Wiedziałam, że szukając na siłę jedynie sprowadzę na siebie śmierć. Próby, którym się poddałam dały mi nowe możliwości, by spróbować ponownie. I tak w końcu dowiedzieć się, że choć one przeżyły… Babka Adela słaba była, ale wyszła z tego. Nic dziwnego – uśmiech – Młodsza siostrzyczka pomagała jej jak tylko mogła. Ma to po mnie.
(Thiasam) – Gdybyśmy odrodzili się prędzej, może wszyscy byliby jak z obrazka.
(Iren) – Masz rację. Tak się musiało złożyć, że swoją wartość udowodniłam dopiero po tym wszystkim. Na szczęście nie mają mi tego za złe. Jessica czasem coś piśnie o rodzicach, ale staram się na nią nie denerwować. Mniej odczuwam dawną stratę, lecz wiem jak ona musi się czuć. Dobrze, że udało się zorganizować tu mieszkanie.
(Thiasam) – Byłem zbyt ostry dla tych ludzi? Zwykłe słowa do nich nie przemawiały.
(Iren) – Jesteś świetnym dyplomatą, a czasem trza kogoś opierdzielić.
(Thiasam) – Jak układało ci się z rodzicami? Zmieniłaś temat drastycznie.
(Iren) – Jak to z rodzicami. Powiem tak, usłane różami nasze relacje nie były. Ale zawsze jakoś wychodziliśmy z problemów.
(Thiasam) – Coś było na rzeczy.
(Iren) – Nie zrozum mnie źle, ale te osoby nie żyją. Zniszczyłabym pamięć po nich.
(Thiasam) – Mieliśmy zjeść razem, ale… Chyba pójdę zjeść w samotności.
(Iren) – Thisam, proszę… Nie idź. Chcę ci powiedzieć. Aby nie było już między nami sekretów.
(Thiasam) – Nie musisz mówić, jeśli to dla ciebie niewygodne.
(Iren) – Nie muszę, ale chcę. Zasługujesz na prawdę. Wiele dla mojej rodziny zrobiłeś oraz dla całego Kordonu. Na zebraniu na pewno też wiele osób ciebie poprze. Nie jesteś pierwszym lepszym chłopakiem z sąsiedztwa, którego chciałabym okłamywać dla własnych korzyści.
(Thiasam) – Wiec jak to było?
(Iren) – Matka naprawdę nic, ale ojciec… Z nim było nieco inaczej.
(Thiasam) – Zgaduję, że chodzi tutaj o zwykłe awantury.
(Iren) – Jeśli masz na myśli latające krzesła czy tłuczone okna, to nie całkiem. Ojciec lubił czasem sobie popić, nawet bardzo, biorąc pod uwagę jak często wychodził w różne miejsca. Miałam siedem lat, niczego nie rozumiałam i myślałam, że po prostu miał zły dzień. Nigdy ręki nie podniósł, by pobić. Kace miał również serdeczne… Jednej nocy zakradł się do mojego łóżka i próbował mnie zgwałcić. Czułam te jego parszywe zimne łapy, przyspieszony oddech… Byłam zbyt mała i słaba, aby się przeciwstawić. Prosiłam go, próbowałam odpychać, ale był silniejszy… Nie życzyłam mu śmierci nigdy, ale jak dowiedziałam się od siostry, że dorwali go przy zamkniętej kracie, to… W pewnym sensie ulżyło mi.
(Thiasam) – Doszło do czegoś?
(Iren) – Nie, chociaż tyle. Kilka razy próbował, ale bezskutecznie.
(Thiasam) – Jak mam rozumieć to? Byłaś sporo młodsza od niego. Zniechęcił się?
(Iren) – Za pierwszym bał się co matka powie, to się spłoszył. Potem już spałam z nożem pod poduszką. Wiesz, jakby nie patrzeć, był dobrym człowiekiem, ale nie chciał aby ktoś mu pomógł w jego chorobie.
(Thiasam) – Przejdźmy do innych spraw.
(Iren) – Jesteśmy mi winny coś. Przygotowałam brzoskwinie, ale nim zjemy – kładąc torbę na stole – Opowiedz mi coś o swoim ojcu.
(Thiasam) – To nie był mój ojciec. Mały trybik w wielkiej maszynie. Zawsze obwiniał mnie o to jaki jestem i co robię. Nie byłem prymusem, ani nie wyrywałem się do ludzi. Miałem naturę obserwatora, czasem pisałem nawet różne ballady, co było tylko kolejnym powodem… Do tego aby mnie wyklnąć. Nie żałuję, że go nie ma. Po prawdzie miano skurwiela bardziej do niego pasuje. Uwięziony w swoim świecie, gdzie rodzina zawsze była na ostatnim miejscu. Do tego palił jak smok wawelski… Nie lubiłem tego, bo prawie każdy palił. Moje płuca nie wytrzymywały… W wieku dojrzałym spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, zbeształem za dawne lata i zniknąłem. Potem poświeciłem się sztukom tajemnym, bardzo długo to zajęło. Po czasie wybaczyłem im wszystkim. Teraźniejszość pokazuje jak bardzo moja rodzina się myliła. Wyszedłem na salony, mając głos w rozwoju tego kraju. Jak to się skończy, pójdę na grób ojca i powiem mu, że pośmiertnie mógłby mnie przeprosić, gdyby się dało. On popełniał błąd za błędem i czuł się ważny, nie zważając na matkę czy nawet mnie. Ja naprawiam te błędy i nie dopuszczam ich do siebie. Szkoda, że nawet w chwili śmierci nie wierzył we mnie i stwierdził, że niedługo i mnie szlag trafi… No i proszę, póki co nigdzie się nie wybieram i mam to, czego niegdyś mieć nie mogłem. Miałem jedynie blokady, a teraz mam otwarte furtki.
(Iren) – Pokażę ci coś, ale skup się – patrząc mu w oczy – To lepiej opisze wszystkie moje słowa.
(Thiasam) – Jeśli to próba wymazania tej rozmowy, to…
(Iren) – Po prostu się nie wierć, zaraz oboje odlecimy… - upadli na podłogę
Świat stał się przez chwilę niewyraźny. Przykrywała ją niema biel, okrywająca resztę wizji, w której znalazł się Thiasam. Nie była to jednak zwykła majaczą próba mająca na celu okpić. Iren użyła współwizji, dzięki czemu, ona również mogła dzielić te same obrazy, które widzi druga osoba, mimo swoich oddzielnych umysłów. Zjawia się wnet ona. Pusta przestrzeń w mig się zapełniła, niczym matix. Barwy zalały ten świat. Nabierał realistycznych kształtów, odbudowywały się budynki ze starej cegły, ziemia zaczynała grzechotać pod stopami, a niebo stało się ponownie błękitną sferą nieskończonego horyzontu. Wszystko o czym myślała Iren, zostało odtworzone niemal idealnie, tak jak pamiętała wszystko. Widzieli to co się dzieje, lecz nie mieli na to wpływu, ze względu na poziom zaawansowany tego wspomnienia.
Ujawniła się postać Iren, krótko po tym jak podczas próbki ucieczki z rodzinnego miasta została stratowana przez tłum uciekających ludzi. Obudziło ją dopiero nadchodzące powoli stado żywej śmierci. Początkowo miała łzy w oczach i nie wiedziała co robić, była sparaliżowana. Podniosła się momentalnie, odpychając jedno z truposzy. Wiedziała, że mogła zawrócić z tej drogi, lecz tego nie zrobiła, tłumaczyła uważnie Iren.

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.vri.pun.pl www.rani.pun.pl www.ffswiebodzin.pun.pl www.miasteczkodlacandy.pun.pl www.creed.pun.pl