#1 2017-05-31 00:06:07

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 36 - ProRosyjskie wsparcie

Tymczasem osłabiany mentalnie Marcin przyciskał zimną lufę do swojej głowy, czując coraz bardziej chłodne objęcie kostuchy, która gdzieś tam z tyłu czeka na wezwanie, by zabrać jego duszę. Thiasama nie interesowało jaką decyzję podejmie natarczywy samotnik, tylko czekał. Podsycał go dialogami, które sam prowokował Marcin, a wilki lubią jak ktoś je drażni. Stają się wtedy bardzo nieugięte i podstępne. Sam więziony nie miał świadomości jak potężną personą stał się jego dawny przyjaciel, dalej wierząc w to, że podczas swojej wyprawy Mathias oszalał i stracił panowanie nad dawnym życiem, biorąc w ręce wszystko, co się tylko da. Sprawiając, że walka z trupami ma być wyłącznie pretekstem, by wykorzystać przyszłościowy chaos na swoją korzyść, innymi słowy wprowadzić funkcjonowanie Państwa Polskiego na wzór dawnej Voltarii, sławetnego upadłego Voltarskiego Imperium. Tak naprawdę Marcin nie wiedział konkretnie, co kieruje Mathiasem, dosłownie. W odwet za jego najlepszych przyjaciół, których napotkał na samym początku, próbował pomścić ich śmierć, a obarczając za to ludzi Drizzta, których sam poprzedni lider Dywizjonu wprowadził. Dodatkowym powodem była wielka pewność siebie, że zabicie przywódcy przeciwnego obozu pozwoli ludziom złapać oddech, a wszystko poszłoby sprawniej, gdyby nie patrol, który zauważył kucających nieproszonych gości. Nie zamierzał jednak się poddawać i kombinować dalej, kładąc pistolet na kolanach. Być może wiedział, że ucieczka jest mało prawdopodobna, lecz były sprawy, którymi musiał się zająć, a skoro to ślepy los i przypadek ciągną tutaj za sznurki, to zdał się na ich łaskę.
(Marcin) – Nie pozbędziesz się mnie ot tak, a obaj wiemy… Nie zabijesz mnie, bo jestem tobie potrzebny, bardzo potrzebny… Ale nie  powiem ci nic o Dywizjonie. Nie zawitałem w środku od dwóch lat, obaj mamy powód do dumy… Nie błagam, ale wypuścić Cezarego. Nic nie miał wspólnego z moimi planami, a nawet mnie od tego próbował odwieść.
(Thiasam) – Sam zdążył się wyżalić jak się tobą rozczarował. Skoro pchałeś przyjaciela ze sobą, to tylko ty jesteś odpowiedzialny za jego dalszy los. Słabego przyjaciela ma, który się tylko wysługuje nim. A wypuszczenie go jest niemożliwe z innego powodu. Od razu by złożył litanię Dywizjonowi, długo nie czekając na odpowiedź. Nie twierdzę, że jestem wiarygodny w stu procentach, ale spójrz, Biali mieszali się raz, dostali ostrzeżenie w postaci jednego ciała. Nie chcę krzywdzić innych wbrew ich woli, ale nie mam wyboru, gdy zamiast chcieć skończyć pandemię, to licytujecie się nad lekiem, którego nie będzie. Jak myślisz? Groźbami zmusiłem tych niewinnych ludzi, by przystali do mnie? Skądże, obiecałem im pomóc, toteż to właśnie robię. Daję im coś więcej niż same słowa, ponad te odważne słowa.
(Marcin) – Tak bardzo martwisz się o działania Izy? To czemu się nie spróbujesz dogadać? Masz długi jęzor, znacznie dłuższy miecz i mocarny intelekt. Marnujesz swój talent tworząc bezsensowne wojny. Jedno co zrobiłeś porządnie, to wyeliminowałeś wolność słowa w wielu przydrożnych obozowiskach. Zmniejszyłeś wyżynanie się kilku frakcji, a efektem ubocznym stali się pospolici bandyci, mordujący bez większych emocji. Tego chciałeś, hmm? Chciałeś tak wspomóc ludzkość? Za bardzo wczuwasz się w osobę, którą nie jesteś. Po prostu żałość. Nic mnie nie przekona do tego, bym przybrał czarne barwy.
(Thiasam) – kucając – Ja nigdy nie chciałem czynić zła. Spytaj się aktualnej przywódczyni Dywizjonu, co zrobiła dla ludzi wokół? Dała im zwykłe papierowe ściany i złudne poczucie bezpieczeństwa. W razie naszego ataku, którego nie planujemy, bo to bez sensu, to większość ludzi by zasiedliło glebę. Iza jest specyficzna, swoim okręgiem potrafi się zająć, za to stawiając pozostałych w sytuacji „a jakoś to będzie”. Oj nie, Marbur, jakoś to nie będzie. Za późno na bezstronność. Pamiętaj, że ja nie karam ją za jej stosunki z ludźmi, to jej sprawa jak potem będą postrzegać jej obojętność. Karam tylko w jednym celu, bez żadnego innego. Chodzi o zagrożenie. Jeśli lek się wymknie spod kontroli, nastąpi katastrofa nuklearna. Moje rozwiązanie nie wymaga tyle zbędnego rozlewu krwi, a osoby, które uśmiercam… To nie jest skutek, tylko efekt uboczny. Koniec końców, tylko czekać na moment, gdy nie będę musiał robić nic, bo ludzie sami będą chcieli głów Strefy za ludobójstwo masakrycznego rozmiaru, a Dywizjonu za wspomaganie tej chorej kampanii. Udoskonalaj to co jest, nie zmieniając. Wiesz, kto mi to powiedział? Gabriel, który sam mnie poprosił o śmierć, bo znał swoje ograniczenia i widział jak na jego decyzje reagują ludzie. Teraz bez bicia spytaj każdego tutaj, w Toruniu, jakim jestem gospodarzem. Zapewniam, że nikt nie powie o mnie per chujowy gospodarz. Ale po co mam kontynuować mowę, której nie zrozumiesz. Dalej widzę po tobie, że masz coś w zanadrzu. Nie wydostaniesz się stąd zbyt szybko… Przykro mi – wstając – Będziesz miał dwójkę gości, zapewne zdążyłeś już poznać jedną z nich, a drugą poznasz z przyjemnością. Zdaje się są na miejscu – spoglądając na drzwi – Wejdźcie!
(Iren) – Nie za bardzo go męczysz?
(Thiasam) – Na razie nic mu nie zrobiłem. Nie zabijam niewinnych, a ten po prostu zbłądził. Na razie nie potrafię dojść z nim do porozumienia. Może wam się uda.
(Iren) – Twardszy jesteś przy Thiasamie, próbując się oprzeć jego ofercie, ale wierz lub nie, ja nie odrzuciłam jej, choć mogłam.
(Thiasam) – Miłej zabawy, zatem. A co do ciebie, Marbur. Jutro zobaczysz się ze swoim koleżką, więc głowa do góry.
(Marcin) – A jeśli powiem ci, co chcesz wiedzieć? To co mnie czeka dalej?
(Thiasam) – Pomyśl sobie o czym rozmawialiśmy i zastanów się mocno. Przez najbliższe godziny raczej nie zaśniesz.
(Marcin) - …?
(Angie) – Cześć, jak się masz? Och, krwiście pachniesz.
(Thiasam) – Angie, tylko rozmowa i argumenty. Żadnego dźgania pod moim nosem.
(Marcin) – Tak pokazujesz mi swoją dobroć? Zamierasz umyć ręce i innym dać mnie torturować?
(Thiasam) – Póki mam coś do powiedzenia, nic ci nie grozi. Miłej rozmowy… Byłbym zapomniał, Iren, daj mi jego łuk. Jest pod ścianą.
(Marcin) – Nie jesteś łucznikiem.
(Iren) – Na naukę nigdy nie jest za późno.
(Thiasam) – Odeślemy drewno wprost do Dywizjonu. Uznaj to jako znak rozpoczęcia nowego życia. I tak gdybyś wrócił i opowiedział im o swojej motywacji, straciłbyś szybko szacunek.
(Marcin) – Nie możesz fałszować tak mojego istnienia.
(Angie) – Obawiam się, że może.
(Thiasam) – I tak go nie będziesz dłużej potrzebował.
(Marcin) – Będziesz strugał mi ten łuk…
(Iren) – unieruchamiając Marcina
(Angie) – Grzecznie z nami porozmawiaj – kładąc głowę na jego ramieniu – Nic więcej – oblizując usta
(Thiasam) – Zastanów się. Masz sporo czasu. Pomyśl o tym co się wydarzyło. Pomyśl o tym co się dzieje. Pomyśl o tym co się stać może. Pamiętaj o czym mówiłem. Czas na bezstronność minął – wychodząc
Udał się zatem Thiasam z łukiem na plecach do najbliższego stacjonującego przewoźnika. Odkąd zaczął przyjmować do miasta ludzi i nie żądać zbyt wiele od nich, troszcząc się również, gdy potrzebowali pomocy, to ludność lepiej odnosiła się do Thiasama. Przy tym sporo wychodził przed szereg niż polityka Izy, która ograniczała się do pomocy, o ile ktoś zgłosi swój problem. Czarny PR rósł w siłę, konstruując dzięki temu sieć transportową, odnawiając starą toruńską firmę przewozową. Zagadać do losowego człowieka nie było problemem, gdyż nie było osoby, która nie znałaby persony, której wiele zawdzięczają. Niektórzy między sobą zwali jego per Magnat Nastajatski, z voltarskiego Mesjasz. Miłosierdzie okazywał nawet tym, którzy pod jego nosem bardziej zawierzają Dywizjonowi, dając wolną rękę wyboru, bo niewinni ludzie nie mają nic do większego planu, który nadchodzi. Specyficzność rozpoczynała się w chwili, gdy trafiał na zamachowców, szpiegów oraz zdrajców. Dla nich poszanowania nie miał, pokazując co się dzieje, gdy próbuje się go zatrzymać. Jak sam podkreśla, zabija jedynie w ostateczności, gdy nie ma wyboru, a skoro wiele osób ma na sumieniu, to usprawiedliwia tym, że z dnia na dzień społeczeństwo staje się bardziej zuchwałe, idące niczym żywa bomba do celu, napsując lekko za każdym razem filary obecnego istnienia. Thiasam liczy, że pewnego dnia spotkają się dwa brackie obozy, uściskają dłonie i konflikt się skończy, nim dojdzie do najgorszego scenariusza. Jednakże każda wroga interwencja sprawiała, że Kordon postanowił pokazać co sądzi o tym. Dlatego Thiasam obrał sobie za target dziesięć żyć, która maksymalnie odbierze, zanim Dywizjon straci przywódczynię i nadzieję, że po apokalipsie wszystko wróci do normy. Mimo iluzji, którą Iren nałożyła na Izę, to ona sama domyślała się, że na jednym zabójstwie się nie skończy i w końcu, po wyeliminowaniu jej przyjaciół, on przyjdzie po nią. Chociebor wysłany jako naukowiec miał wspomóc badaczy w Strefie, badających nadzieję na przeżycie ludzkości. Potajemnie był w nadziei, że jego człowiek prócz pomocy dla innych, zdobędzie nieco informacji, tudzież rzeczy dla swojego przodownika, który wyrwał go z kamieniołomu, gdy jego bracia postanowili zostawić najmłodszego z rodziny na śmierć z rak trupów. Wpadł do dziury, z której nie było wyjścia, a przyparty do ściany myślał tylko o najgorszym. Thiasam na pełen kurwie z ogniem i mieczem wpadł do tunelu i wydostał wystraszonego skomlącego Chociebora. O późniejszym długu nie miało być mowy, sam Thiasam się zarzekał, że był w potrzebie, więc pomoc otrzymał. Sumienie nie pozwoliło zwykłemu człowiekowi ot tak zapomnieć o wszystkim. Przy najbliższej okazji zaproponował, że on wyruszy do Strefy.
Godzinę później, Dywizjon
Nie wzbudzając żadnych podejrzeń, Thiasam zjawił się na grobie Doriana. Nie była to wizyta czysto sentymentalna. Wysoko wyczytał ze wspomnień Mathiasa, że w mogile jego zmarłego kompana znajduje się broń, która może się mu przydać do modyfikacji, o której mówił mu jego zaznajomiony inżynier, a odebrane niemieckiemu kurierowi blastery były zbyt niestabilne, by używać ich prototypów. Trwało to kilka minut nim rozkopał dół na tyle, by dotrzeć do m4 leżącej w uścisku szkieletu w chłodnym dole. Bardzo delikatnie obchodząc się z kośćmi, z ostrożnością odłożył obie dłonie na boki, mając karabin szturmowy w zasięgu. Wziął go w dłonie, uśmiechając się pod nosem. Lufę skierował prosto w górę, wystrzelając ku chmurom serię dziesięciu kul. Nic nie zdawało się wzbudzać, ponieważ o tej porze niemal nikt nie chodził w tych rejonach ulicy Otolińskiej. Nim się ktokolwiek zorientował, że zmarły miał gościa, ziemia została wsypana do mogiły, sprawiając wrażenie, że nic się nie stało. Thiasam zdążył zniknąć, lecz w ostatniej chwili kątem oka ktoś zauważył obcy cień, miejscowy żulik śpiący pod stertą gazet w krzakach. Po zorientowaniu się w sytuacji, podchodząc nieco bliżej dostrzegł mocny drzewcowy, złamany w okolicach grzbietu łuk, wbity w grób. Początkowo zatrzymał zepsutą broń dystansową, wykorzystując ją jako drapaczkę do pleców. Niemniej jednak tak używany łuk wzbudził wątpliwości Białych Voltarów, którzy po krótkiej rozmowie i oględzinach stwierdzili, że znają ten egzemplarz, z widocznymi inicjałami MB. Niechętnie pijaczyna chciała wlec się w takim stanie po ludziach, lecz patrol nie chciał ugody w tym temacie. Nim doszło do porozumienia, pijacka furia sprawiła, że dwója voltarów otrzymała po sierpowym i kopie w krocze. Oczekiwano powrotu Izy, gdyż wybrała się na krótki spacer ze swoim synkiem, nie wiedząc co zastanie po powrocie.
(Jakub) – Gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała, to ten… Się polecam na przyszłość.
(Iza) – Dziękuję, że nam towarzyszyłeś.
(Jakub) – Hmm, wpadnę później – zauważając gości – Widzę, że ktoś tam czeka na ciebie.  Zobaczymy się, nie wiem, potem?
(Iza) – zakłopotana – W tym momencie nie potrafię tego określić…
(Jakub) – Nie no, byłoby to zbyt proste, gdybyś od razu się zgodziła. Także ten – ściskając rączkę dziecka – Muszę was opuścić, ale… - poczuł ucisk – Mam nadzieję, że jeszcze zobaczymy się w tym składzie za niedługo. Dzięki za spacer, Iza – robiąc ukłon – Potrzebowałem się otworzyć – odchodząc
(Iza) – Chwile mnie nie było. Hej, kogo tu przyprowadziliście?
(Kazimir) – Cześć.
(Jana) – Bardziej nas zainteresował łuk, który miał ze sobą. 
(Kazimir) – pokazał łuk – Gdyby był zwykłej roboty, pewnie nas by to nie zainteresowało. Spójrz na inicjały pod dolnym gryfem.
(Iza) – Inicjały tytułowane MB. Coś mi to mówi, ale chcę dowiedzieć się co wy myślicie. Gdzie znaleźliście ten łuk i co ma wspólnego ten… Ta zapita człowieczyna.
(Kazimir) – Błądzik w okolicach otolińskiej. Mówił w bełkocie, że widział zjawę, która klęczy nad jakimś grobem i wbija w mogiłę łuk, w takim stanie, w jakim go teraz widzisz. Inicjały świadczą o jednej konkretnej osobie.
(Jana) – Myślimy, a raczej mamy pewność, że łuk należał do Marcina. Naszego wspólnego obserwatora.
(Iza) – Prawda, wybył kilkanaście miesięcy, ale sądziłam, że zobaczę go… Gdy wkroczą tutaj razem z Mathiasem. Czyli wtedy, ten chłopak dźgnięty… To on nim był. Moment, mówiliście coś o grobie. Wiecie kto w nim leży?
(Kazimir) – Wedle wstępnych informacji, Dorian Ortyński. Grób był lekko naruszony, ale wydaje się, że nic nie zginęło.
(Iza) – powąchała łuk – Jeszcze czuć zapach krwi. Nie jest zgniła, czyli to musi być jego łuk.
(Jana) – Pewności dodaje fakt, że nikt z nas obecnych ranny nie był.
(Iza) – To się trzyma jakoś kupy? Rozkopana mogiła… Zakrwawiony zniszczony łuk… Dziwna zjawa…
(Pijak Rumtzays) – Oj jak boli, tak mi bańka napierdziela…
(Jana) – Może on coś ci powie, bo nam praktycznie nic więcej nie powiedział. Jedynie najmilszą rzeczą było oplucie nas.
(Pijak Rumtzays) – Łapy precz od mojego bur bur burbonu… - popijając
(Iza) – Może po prostu źle zadawaliście mu pytania. Kazimir, zaprowadzisz mojego syna do pokoju? Nie powinien być przy tej rozmowie.
(Kazimir) – Nie ma rzeczy jakiej bym nie zrobił – wychodząc z juniorem
(Jana) – Jak dla mnie, prócz bełkotu, to wiele od niego nie wyciągniesz, ale pozostanę tutaj. Ktoś musi w końcu go odprowadzić, bo nijak samego puścić się go nie da.
(Iza) – Jak się nazywasz?
(Pijak Rumtzays) – Sir Rumtzays, miłościwa Pani.
(Iza) – Opowiesz mi co stało się dziś? Tylko najdokładniej jak potrafisz. Chodzi być może o człowieka, który prawdopodobnie został zamordowany. Jesteś człowiekiem honoru, a przynajmniej byłeś. Chciej mi pomóc, a pomożesz Dywizjonowi.
(Pijak Rumtzays) – Wyszedłem z Boczkiem, Ferdkiem i Marianem, by…
(Jana) – Do rzeczy, wydarzenia sprzed trzydziestu minut.
(Pijak Rumtzays) – Było mi zimno, to postanowiłem się przykryć. Znalazłem mnóstwo gazet, to żem stwierdził, pokimam w cieplutkich krzakach, bo domu po prawdzie to nie mam. Niebo było takie czerwone, że już myślałem, bogowie się musieli wkurwić za dobranie się do tej małej… Zresztą, i tak mnie nie chciała. Jak się wkurwiłem, jak nie przedsięwziąłem sprawy w swoje ręce… Jak nie zajebałem im burbona, to żem uszedł z życiem na uliczkę. Wybaczcie za słownictwo, ale tak mnie kurwa nosi.
(Iza) – Widziałeś jak ktoś pustoszy mogiłę. Powiedz, coś szczególnego zauważyłeś?
(Pijak Rumtzays) – Co żem widział, to żem widział. Ciemna postać… Chłód mnie większy przeszedł po ciele. Nie widziałem czego tam szukał, ale zdawał się ten cień być zadowolony z siebie, ta zjawa, w sensie. Kilka strzałów padło, a jak mnie zobaczył, boom łubudu… I było wtedy pusto. Swędziały mnie plecy, to pożyczyłem patyka, ale szefowo, oddam jeśli komuś bardziej potrzeba.
(Jana) – A jak wyglądał? Jeśli coś wiesz więcej, to powiedz.
(Pijak Rumtzays) – Ta zjawa stała tyłem, to skąd mam wiedzieć jak ten cień wyglądał. Nawet płci nie rozpoznam, było ciemno. Jedyne czego jestem pewny, to tego, że biło od tego kogoś chłodem.
(Iza) – biorąc oddech – Nie wymyśliłeś sobie tego? Strzałów nie słyszał nikt.
(Pijak Rumtzays) – Klnę się na świętej pamięci tatka, że powiadam prawdę! Jeśli kłamię, to niech pierwszy ktoś rzuci we mnie kamieniem.
(Jana) – Chyba nie dowiemy się niczego więcej.
(Iza) – Chociaż dowiedzieliśmy się czegokolwiek.
(Jana) – Odprowadzę go skąd przyszedł.
(Iza) – Uważaj, w razie czego. Nasza zjawa może się gdzieś kręcić.
(Jana) – biorąc pijaka pod ramię – Obezwładnię zjawę, jakąkolwiek zjawą by nie była – odchodząc
(Iza) – Hmm… - siadając na ławce
(Kazimir) – Przykre, nie? Ten cały shit. Teraz możemy znać pewny powód, czemu tak unikał z nami spotkania. I nawet mieć przypuszczenia kto mógł go zabić. Naraził się nie temu komu trzeba… Możliwe, że posunął się za daleko… A jakby nie mówić, Marcin był normalny, a Voltarzy mają nad takimi przewagę. Ten cholerny podział na umiejętności przekreśla wszystko. Jak jeszcze połączyć w hybrydę kilku takowych, to zwykli ludzie są bez szans… Szkoda chłopaka, szczególnie, że dałaś mu przyzwolenie na samotną misję, a on… Już nigdy tutaj nie przyjdzie, ani on… Ani też ten, którego szukał.
(Iza) – Jeśli to była robota Thiasama, niech go… To był kolejny znak od niego, ale nie rozumiem czemu to zrobił. Przecież on nie wiedział, że Marcin był z nami. Nie było Thiasama wtedy, gdy Marcin odchodził.
(Kazimir) – A może był znacznie wcześniej, tylko nikt tego nie zauważał. Patrząc na jego osobę teraz, to człowiek o jego talentach mógł się dłużej ukrywać w statusie incognito. Martwi mnie, że jak obejmie sobie jakiś limit zabić, to w końcu przyjdzie po ciebie.
(Iza) – Dlatego trenuję, by do tego nie doszło. Nadal jednak mam nadzieję, że… Nasze obozy jakoś się pogodzą i nie dojdzie do walk. Sam wiesz, że ludzie giną, nie ma się co rozczulać, ale śmierć w tak dziwny sposób. Wiktoria starała się myśleć, że da radę przetrwać i nie odbierze sobie życia. A potem widzieliśmy ją z kulą w głowie z jej własnej broni. Tutaj Marcin był symbolem zawziętości i niezniszczalności, a dostaliśmy w odpowiedzi złamany łuk.
(Kazimir) – Sugerujesz, że te morderstwa mają ukryty sens? Zabijanie według cnót? To jeszcze funkcjonuje, w takim świecie?
(Iza) – Tego pewna nie jestem, ale po pozbieraniu myśli właśnie takie coś przyszło mi do głowy. Każda śmierć ma jakiś sens i coś oznacza. Prócz samego Nie Mieszaj Się, musi być coś jeszcze, co Thiasam chce przekazać, ale nie wiem co konkretnie. Musimy wprowadzić godzinę policyjną. Trzeba również zwiększyć patrole… Giną osoby z Dywizjonu, więc musimy się mieć na baczności.
(Kazimir) – Ciężko jednocześnie być w dwóch miejscach. Czuwać tutaj i odpierać ataki z zewnątrz.
(Iza) – Proszę, by tylko był spełniony wariant pierwszy. W drugim już moja głowa.
(Kazimir) – Poinformuję oddział na najbliższym spotkaniu.
(Iza) – A ja wybiorę się w wycieczkę, więc mnie nie będzie na spotkaniu.
(Kazimir) – Joanna zdobyła jakiejś informacje?
(Iza) – Nie powiedziałam, że chodzi o nią.
(Kazimir) – Ale co jakiś czas dotykasz kieszeni, która chowa w głębi jej krótkofalówkę.
(Iza) – Liczę na dobre wieści, bo takich potrzebujemy.
(Kazimir) – A gdy ta chłopaczyna przyjdzie cię szukać?
(Iza) – Powiedz mu, że… Wytłumacz mu tak… Daj do zrozumienia… Wiesz, najlepiej nic nie mów.
(Kazimir) – W sumie, to nie moja sprawa nawet. Twój syn bawi się klockami, to tymczasowa dystrakcja. Widziałem jakieś zabawki w jednym sklepie. Co prawda używane, ale… Gdybyś zechciała, mogę popytać i je tutaj przynieść.
(Iza) – Poproszę, o ile możesz. On szybko się nudzi, a na pewno z pluszaków i różnych takich będzie zadowolony.
(Kazimir) – uścisk dłoni – Zobaczę co da się zrobić.
(Iza) – Dzięki, że z nami tu pozostałeś.
(Kazimir) – Dokonałem właściwego wyboru, nic więcej.
Tymczasem w umyśle Mathiasa
(Mathias) – przyduszany – Czego chcesz tym razem…? Gdyby chodziło o moją śmierć, to zabiłbyś mnie wiele miesięcy temu.
(Thiasam) – Faktycznie, masz trochę racji – puszczając uścisk – Jesteś mi potrzebny, choć twoja mniej oporna wersja by mi się bardziej przydała.
(Mathias) – Chcesz mniejszego oporu? To nie rób tego, czego ja bym nie zrobił moim ciałem!
(Thiasam) – W tej chwili mam większą władzę nad rzeczywistością niż sam myślisz. Widziałeś do czego jestem zdolny. Póki co to tylko postmaterialna rzeczywistość, lecz nie długo czekać, by ziścić to w realnym świecie.
(Mathias) – Wiesz, że na to nie pozwolę. Choćbym miał oderwać sobie obie ręce, to nie dam tobie prawa dalej działać. Choćbym miał przez swoją głupotę zamknąć sobie drogę do realnego świata, to zrobię wszystko, by inni nie cierpieli przez pseudo Voltara z wydumanymi ambicjami – palony od środka – Co to jest…?!
(Thiasam) – Twój rdzeń. Nie mów, że nie słyszałeś o czymś takim? Voltarzy nazywają to odzwierciedleniem duszy, jakby jej niewielki fragment. Zwykł każdy umieszczać taki rdzeń w swojej broni, by dodać jej nowych właściwości. Rdzeń aktywuje się sam, tutaj na nic zwykła chłopska technika kucia. Sam tworzysz taki klejnot, który czynić może zarówno dobro, jak i czynić zło umie.
(Mathias) – Nie widziałem twojego albo… Draniu, nie pokazałeś mi tego. Nie chciałeś bym zobaczył twój słaby punkt!
(Thiasam) – Siedzenie w odosobnieniu widocznie dobrze na ciebie wpływa. Jednak musimy się zanadto pożegnać, czas ruszać.
(Mathias) – Wracasz dalej zabijać moim rękami?
(Thiasam) – Źle mnie zrozumiałeś. Ja nigdzie się nie wybieram. Moja podświadomość zostanie tutaj, by dać mi czas na poszukiwanie nowego żywiciela. Ty, mój chłopcze, wybierasz się w znacznie odleglejszą podróż. I mam słuszność twierdzić, że nie zdążysz wrócić.
(Mathias) – Nie możesz tego zrobić. Nie w taki sposób!
(Thiasam) – Jeśli byśmy byli równi, nigdy bym cię tak nie potraktował, ale strasznie mąciłeś przez ostatnie długie dwa lata. Czuję cały czas twój opór i chęć poderżnięcia mojego gardła. Tak czy inaczej, prosiłeś dawniej, że zrobiłbyś wiele, by tylko inni nie cierpieli, mniejszym złem. Tak więc, oto spełniam twoją prośbę.
(Mathias) – uwalniając prawą rękę – Prawie… - Fuuuuuuuck!
(Thiasam) – Oxygeni – siadając po turecku – Sanguis – nadcinając lewą dłoń
(Mathias) – do siebie – Czuję wszystko… - lewa dłoń piekła – Muszę do niego dotrzeć…!
(Thiasam) – Frigus – smarując krwią klingę miecza
(Mathias) – Nie pozwolę ci, słyszysz?! Nie pozwolę…! – uwalniając prawą rękę
(Thiasam) – Voltarkin… - zamykając oczy
(Mathias) – biegnąc zdyszany – Nie mogę tutaj używać umiejętności… - wyjmując nóż z kieszeni
(Thiasam) – otwierając oczy – Aeternum – wstając
(Mathias) – dobiegając do miecza – Zabiorę cię ze sobą…! Nie zamierzam sam iść na dno! – szarpanina
(Thiasam) – Ostatnie moje słowo, Vitae!
(Mathias) – odepchnięty do tyłu – To mnie paraliżuje… Nie mogę ruszyć nogami, ani rękami…
(Thiasam) – Teraz, gdy wyciągnę miecz, staniesz się tylko wspomnieniem. Tak samo jak twa luba, którą opuściłeś, a której już nigdy nie zobaczysz – szyderczy uśmiech
(Mathias) – Możesz o mnie mówić co chcesz… - ruszając dłońmi – Że nic w życiu ciekawego nie zrobiłem… Że byłem nawet niewdzięcznym dzieckiem… Że swoją arogancją wiele rzeczy zaprzepaściłem…
(Thiasam) – łapiąc za miecz – Hmm?
(Mathias) – Ale od Izy to mi wara, śmieciu…! – groźne spojrzenie
(Thiasam) – Hmm?!
(Mathias) – obie głowy strzaskały się
(Thiasam) – Uparty smarkacz… Ale i tak to zrobię – wyciągając miecz
(Mathias) – Nie bez moje zgody. Odejdę na moich warunkach…! – łapiąc za miecz  - zamykając oczy
(Thiasam) – wyrywając stal z ziemi
(Mathias) – zasysany – Coś mnie… Wciąga, nie mam na tyle siły, by się utrzymać… - wciągnięty przez portal
(Thiasam) – siedząc przy ścianie – Więc masz to, o co prosiłeś – wstając dumnie – Teraz została tylko jedna rzecz, nim ciało otrzyma komunikat, że czegoś w nim brakuje… Symbiet Arkana Nesmert Astana… - stając przy więzieniu – Symbiet Arkana Nesmert Astana… Symbiet Arkana Nesmert Astana! – klon zajął miejsce Mathiasa – Chociaż wasze połowiczne esencje na coś się przydały, Regisie i Dettlafie. Normalnie potrzebowałbym pełnej jednej, ale skoro byliście we dwóch, to choć każdy wyszedł z tamtej walki zwycięsko. Ja dostałem czego chciałem, a wy żyjecie nadal. Teraz znajdę sposób na to, by móc kontrolować ruchy bez pomocy esencji, bo i ona ma swoje ograniczone ilości, gdy się ją w taki sposób wykorzysta. Proroctwo nazywa to bezczeszczeniem, a ja zbawieniem, którego nikt nie chce zrozumieć – zanikając – Pomogę zażegnać ludzkości pandemiczną zarazę, zgodnie z obietnicą, a potem sprawi się, że nadchodząca wojna będzie ostatnią wojną dla świata, a wtedy nastąpi długo oczekiwany pokój.
950r, bliżej nieznana lokalizacja
Nieznana siła zabrała Mathiasa w znacznie odległą podróż. Został wysłany ponad tysiąc lat w przeszłość, do mało znanego mu miejsca, choć miał pewne przeczucia, gdzie mógł się znajdować. Wszystko co widział to był zarośnięty lasek, pełen wysokich brzózek i obszytego runem leśnym wieczną trawą. Powietrze nie miało zapachu współczesnej mieściny, a pełnego lasu, nieco podmokłego. Uczucie podobne do tego, gdy przebywało się w podrzędnym muzeum, które często upodabniało się do starych epok wyglądem, czy też zapachem. Mathias spostrzegł, że nie miał przy sobie żadnej broni. Przyjął za to ubiór Thiasama, do którego należał jego znak rozpoznawczy, długi ciemnogranatowy płaszcz, a pod nim czarna bluza z mocnej skóry, z futrzanym kołnierzem. Jedyne co mu zostało do obrony, to karwasze na obu nadgarstkach. Niestety nie posiadały ani łańcuchów, ani ostrza. Zaczął się rozglądać po lesie, w poszukiwaniu jakiegokolwiek zdatnego do pożywienia się jedzenia. Rzuciły mu się w oczy wilcze jagody, rosnące kilkanaście metrów od niego. Zgodnie z tym, co kiedyś przeczytał, ten rodzaj jagody normalnych ludzi może nawet zabić, a toksyna Voltarów wypacza jad rośliny, dzięki czemu czerwonoocy są odporni na efekty uboczne po zjedzeniu jej. Po kilkunastu krokach Mathias dostrzegł, że grunt usuwa mu się spod nóg. Odruchowo ostatnim i jedynym co zdążył zrobić, to złapać się oburącz skały, która podtrzymywała fragment niewidocznego urwiska. Próba wydostania się o własnych siłach się skończyła zerowym rezultatem. Dziwna grawitacja sprawiała, że jego ciało stało się cięższe. Nie mógł użyć przenosin, z powodu mocnego obciążenia organizmu. Jedna ręka bezwładnie puściła skałę, pozwalając aby prawa utrzymywała całe ciało w stanie zawieszenia, do czasu. Myśląc, że to jest koniec, prosił w myślach o to, by na dole było wystarczająco twardo, dla szybkiej bezbolesnej śmierci. W końcu w wielkim bujnym lesie, kto mógłby mu pomóc, skoro życzliwość dla obcych to bardzo kontrowersyjny temat. Gdy tylko pojedyncze palce powoli poddawały się obcej woli, znikąd przeniósł się do niego ktoś, od razu łapiąc Mathiasa za rękę. Był to chłopak z bujną czupryną, posiadający pełny obfity zarost z blizną w kształcie błyskawicy na czole. Na plecach nosił masywny miecz dwuręczny, z wilczą czaszką pomiędzy rękojeścią i klingą. Ubrał był w mocną pikowaną kurtkę bez długich rękawów, by skórzane rękawice nie odcinały całkowicie dostępu do tlenu. Z całej siły nieznajomy podróżnik wciągnął potrzebującego na polną przestrzeń, gdzie był już bezpieczny. Mathias padł od razu na ziemię, widząc pozostały ubiór dobrego samarytanina. Długie pikowanie spodnie, zakończone sięgającymi do ziemi lekkimi butami z bydlęcej skóry. Na dodatek przy pasie podpięty miał łańcuch, na którym z tyłu wisiał pojemnik, a w nim coś przypominające metaliczne igły rzucane senbon. Fuus, bo tak miał na imię, ponownie wyciągnął ku Mathiasowi dłoń i pomógł mu się podnieść. Mimo niechęci do obcych, młody wilczy wojownik postanowił zacząć rozmawiać z napotkanym przybyszem, nie chcąc zostawiać go ot tak na pastwę losu, szczególnie bezbronnego. Po raz trzeci wyciągnął w jego stronę dłoń, a tym razem chcąc się przedstawić, co też uczynił.
(Fuus) – Nazywam się Fuus. Miło poznać kogoś przyjaźnie nastawionego podczas mojego powrotu do domu.
(Mathias) -Miło poznać kogoś, kto nie odtrącił mi ręki, Mathias.
(Fuus) – Mam niechęć do pewnych osób, ale ty wydajesz się w porządku. Że tak spytam, zgubiłeś swój miecz? Głupio tak w las się wybierać choćby bez maczety nawet.
(Mathias) – Sam dokładnie nie wiem… Nie pamiętam jak się tu dostałem. Chciałem zjeść jagody z tamtego krzaka i, się stało.
(Fuus) – Mogłeś użyć przenosin, choć… Nie chciałeś ryzykować. Mówiłeś, że nie pamiętasz?
(Mathias) – Sam nie do końca rozumiem obecnej sytuacji.
(Fuus) – Panie Mathias, piliśmy coś, hmm? Nikomu nie powiem.
(Mathias) – Skąd, abstynent od przeszło dwóch lat.
(Fuus) – Spokojnie, się zgrywam. Pamiętasz może chociaż skąd jesteś?
(Mathias) – Płock, kawałek drogi stąd.
(Fuus) – To rzeczywiście jesteś z daleka. Szmat drogi, a jeszcze dziwniejsze, że trafiłeś aż tutaj. Miałeś szczęście, przyjacielu, że byłem niedaleko. Postaramy się tobie pomóc, razem z bratem.
(Mathias) – spostrzegł latający ognik – Co to…?
(Fuus) – Co mówisz? Niczego nie widzę… A zresztą, jeśli masz jakiś swój cel, to możemy się rozstać przy Mińsku, a wtedy… - usłyszał szelest liści – Zbliżają się…
(Mathias) – Kilka par butów.
(Fuus) – Otóż to, śledzili mnie od miesięcy. Zawsze udawało mi się jakoś od nich oddalać, aż w końcu mnie wyśledzili. Uciekłbym jeszcze raz, ale nie pozwolę na to, aby walka przeniosła się do miasta. Wiesz, nie bez powodu mnie wygnali, ale to rozmowa… - wyjmując miecz – Na inną okazję.
(Mathias) – Pomógłbym, ale…
(Fuus) – Wyczekuj okazji. Będziesz wiedział, gdy odpowiedni moment nadejdzie.
(Oswald) – Fuus… W końcu, mam nadzieję, że nigdzie się nie wybierasz.
(Fuus) – Ty również nigdzie się nie wybierasz. Zbrakło odwagi? Siedmiu na dwóch, samemu nie idzie mnie pobiedzić?
(Oswald) – Lepiej posiadać jakieś zabezpieczenie. Dodatkowo twój kompan jest nieuzbrojony.
(Fuus) – Nie mierz siły na zamiary. To dobry wojownik, a mówi to osoba mojego pokroju.
(Oswald) – Chłopy, co tak stoicie? Będziecie tak stać i czekać aż obrazi nas jeszcze bardziej?
(Fuus) – Może jeszcze dostrzegą kto naprawdę jest szują w tym towarzystwie.
(Mathias) – do Fuusa – Najemnicy?
(Fuus) – Tja, zamroczeni zbyt często wpływem swoich dowódców. Takim człowiekiem jest Oswald.
(Oswald) – Nie będziesz o mnie w mojej obecności tak rozmawiał – wyjmując miecz – Teraz czas, abym… - wytrącony z równowagi
(Mathias) – do siebie – Zaskakująca szybkość…
(Fuus) – Mathias…! – rzucając klingę – Teraz będę równe szanse.
(Mathias) – Będzie jak ulał – próbne zamachy
(Oswald) – Co za tupet – biorąc sztylety w dłonie – Mieliśmy cię tylko poranić, Fuus, ale plany się zmieniły. Zneutralizować ich, a jeśli poginą, trudno. Do broni, bracia!
(Fuus) – Uważaj na jego doskok. Potrafi usztywnić każdy mięsień, w który trafi.
(Mathias) – A jeśli trafi mnie?
(Fuus) – Wtedy polegaj na obronie, nie atakuj. Zagwiżdż, to spróbuję tymczasowo go opóźnić, byś zdążył się zregenerować.
(Mathias) – Wszystko jasne.
(Oswald) – Koniec gadki, tutaj Białasy pomrą! – rzucając się w walkę
Wpadli voltarowie w wilczy wir walki. Przymierzając się do zadania ciosu Oswald, został zatrzymany przez Fuusa, aż iskry z trujących sztyletów uniosły się w powietrzu. Mathias panując nad swoimi umiejętnościami, skontrował ciosy dwójki banitów, którzy zamachnęli się i byli tuż od swojego celu. Odwróciwszy się na pięcie, przebił jednego na wylot, niszcząc wątrobę. Delikatny obrót w prawo, mała blokada, kilka wymian, a przy szerokim zamachu, poleciała również druga głowa, tuż obok walczącego Oswalda. Finta, doskok, piruet, blok. Jednocześnie Fuus musiał blokować oba ciosy, które mogły paść z każdej strony. Gdy kątem oka spojrzał jak Mathias został wytrącony do tyłu, próbował zaniechać walki i pobiec, by wesprzeć choć na sekundę nowego nieznajomego, lecz pozytywnie się rozczarował, gdy w pełnej krasie złapał się w locie spróchniałego pnia i odbił się w drogą stronę, popędziwszy przy pomyślnych wiatrach przed siebie, w ostatniej chwili biorąc miecz przed siebie, przecinając pod kątem ciało przeciwnika tak, że pierw wyleciały mu wnętrzności, a dopiero po spojrzeniu Mathiasowi w oczy, ten padł jednym ostatnim tchem na ziemię. Wtedy uwaga Oswalda skupiła się na osobie, której nie znał. Zaintrygowany jego zaradnością, wbiegł między drzewa po cichu i próbował ułatwić sobie sprawę z oponentami, pozbywając się człowieka, który również i jego nie znał. Sztylety były przygotowane, jeden rzucił zawczasu w kierunku Mathiasa. On jednak nie mógł usłyszeć rzut sztyletu, ponieważ nałożona trucizna akurat ta niwelowała hałas i działała jak tłumik dźwięku. Fuus szybko zareagował, końcówką klingi odrzucając rzucaną broń do tyłu, którą od razu złapał i odrzucił ją ponownie, w stronę właściciela. Nie mógł jednak działać na dwa fronty, więc póki Oswald nie zaatakował, zajął się trójką pozostałych ocalałych. Zdążył jedynie załatwić dwóch, w niecałe trzy sekundy, nim wyczuł jak porusza się jego rywal. Mathias nie zdążyłby zareagować, więc rzucił mieczem przed chłopakiem, gdy tylko Oswald znajdował się bardzo blisko i swoją rękawicą osłonił się przed atakiem. Nastąpił pierwszy znaczący cios w nos, który otrzymał w odwecie banita. Zostało ich tylko dwóch. Każdy skupił się na sobie, co jakiś czas zmieniając cel prowadzonej szarży. Iskry błyskały co chwilę, gdy w końcu Mathias po dobrej zmyłce, pchnął czarnego voltara przed siebie, prosto na skałę, oddzielając go od swojego przywódcy. Dobicie nie udało się, gdyż miecz trafił w ziemię, a mimo leżenia na ziemi, przeciwnik potrafił się bronić. Mathias został trafiony w lewe ramię, a on sam odpowiedział gestem złapania wbitego ostrza w jego ciało i nie pozwalał się obcemu wyrwać, przyciskając go do pnia drzewa. Kilkukrotnie uderzał jego głową o mocną brzozę, a gdy była okazja dla przeciwnika, gdy garda Mathiasa lekko opadła, z kieszeni chciał ów chłystek wyjąć nóż i dźgnąć prosto w mathiasową szyję, to bystre voltarskie oczy nie zawiodły go. Zaświeciły się wtedy mu jego źrenice, lewa na czerwono, prawa na niebiesko. Ostatnim co zobaczył napastnik, był blask wrogich oczu, gdy ich posiadacz w odruchu rozpłatał mu szyję. Mathias wtedy złapał za wbitą stal i jednym zdecydowanym ruchem wyciągnął ją ze swojego lewego ramienia, dając tkankom czas na regenerację rany. Rzucił się zatem Fuusowi na pomoc, gdy widział jak Oswald zaczyna dominować. We dwójkę wspólnie pojedynkowali się z jednym z największych bandytów jakich wysiała Voltaria. Jednakże po kilku prostszych wymianach, zagrożenie stawało się coraz mniej istotne, a zepchnięty do defensywy czarny voltar, postanowił wejść na wyższy poziom swych skrajności. Wiedział, że może stracić kontrolę, ale miał swój wyższy cel, ważniejszy nawet od jego własnego życia. Z całą opętańczą furią na zmianę atakował Fuusa i Mathiasa swoimi sztyletami, do czasu swojego własnego rozbrojenia przez swoją niedoszłą ofiarę. Zabrał poległemu towarzyszowi miecz i postanowił nie cackać się dłużej z walczącymi po drugiej stronie. Jego ciosy stawały się znacznie mocniejsze, a każdy unik robił wrażenie, patrząc z jaką siłą stal uderzała niechybnie o ziemię, a piasek delikatnie roznosił się na poziomie runa leśnego. Obracając mieczem według wskazówek zegara tworzył mini burzę piaskową, mającą na celu opóźnić reakcję obu voltarów. Dzięki swojemu niebieskiemu oku, Mathias widział przez piaskową mgłę jak niczym przez chmarę ciemności. Fuus zaufał mu, toteż razem pobiegli przed siebie, wykonując co chwile zasłony, gdy znikąd atakowała ich stal Oswalda. Ten nie czekał długo, gdy Fuus zniknął. Mathias tylko oczekiwał inicjatywy atakującego i zablokował jego cios, trzymając swój miecz, rękojeścią blisko swej twarzy. Moment był idealny, by Fuus dobił się na trzeciego, biorąc klingę Oswalda w obustronną blokadę, z której nie mógł się uwolnić. Wtedy stojąc po przeciwnych stronach, Fuus z Mathiasem wykonali Nawałnicę Stali, a polegała ona na wzajemnym zadaniu szybkiego, lecz skutecznego ciosu przeciwnikowi w taki sposób, by nie zdążył on zareagować ani się obronić. Tak stało się i tym razem. Rany, które zostały mu wytworzone nie mogły zagoić się w prędkim czasie, a również on miał swój limit. Wystarczyło dokończyć pojedynek, ale stało się to, czego Mathias się nie spodziewał. Przez swoją nieuwagę, zranił się w uda, gdy zbliżył się do Oswalda. Miał ukryte sztylety na swoim pasku, pod zwierzchnim okryciem. Nie mógł ruszać przez chwilę nogami, a jego prawą dłoń trzymającą miecz złapał ostatkiem sił Oswald. Fuus próbował zadać ostatni cios, w momencie, kiedy Oswald odebrał Mathiasowi swój własny miecz i zblokował cios, lecz było to i tak zwieńczeniem walki. Oporny dotąd banita nie miał już siły, więc wykonał jedynie zamach półksiężyca, skontrowany przez Fuusa. Wiatr rozdmuchał włosy Oswalda z twarzy, potwierdzając scenariusz, że ostateczny cios padł, a krew powoli zaczęła mu spływać z czubka głowy, skraplając się powoli na mocno zakrwawiony już oręż Fuusa.
(Oswald) – Kończ waść, wstydu oszczędź… - patrząc Fuusowi w oczy
(Fuus) – Właśnie skończyłem. Obyś po drugiej stronie spotkał swoich zleceniodawców, bowiem wkrótce i oni dołączą do ciebie. Zapamiętaj w ostatniej minucie twego dychania, że Fuus z herbu Tarkovy nie ugnie kolan i dopóki będziecie niepokoić nasze prowincje, morze krwi będzie się poszerzać.
(Oswald) – Heroiczne słowa, niedojrzały głupcze… - spoglądając w górę – Ale to tylko i wyłącznie… - łapiąc ostatni dech – Słowa dzieciaka spod beczki z piwem… - opadając na ziemię
(Fuus) – Nie zamierzam się nim przejmować, krwi napsuł mi, że nie miara… - otrzepując się z kurzu
(Mathias) – wyczuwając czyjąś obecność – Fuus, schyl się!
(Fuus) - …?!
(Mathias) – doskok – Mam cię… - przecinając gardło – Fuck… - doskakując na ziemię
(Fuus) – Skąd on… - ciało spadło obok niego – Więc był jeszcze jeden, na niebiosa. Winien ci jestem dziękowania za wsparcie. Bez ciebie bym sam nie dał sobie z nim rady.
(Mathias) – Sam też poradziłeś sobie nie gorzej niż ja.
(Fuus) – Powiedziałem to, bo naszły mnie zdziwienia. Twoje oczy, to pierwsze, co zwróciło moją uwagę. Dopiero zastygają, ale nadal dostrzegam ich blask. Masz kolory skrajnych światów, nieba i piekła. Od wielu lat nie widziałem kogoś podobnego, w akcji znaczy się. Nie musisz odpowiadać, ale skąd wszedłeś w posiadanie tego trybu, o którym niewiele mi wiadomo.
(Mathias) – Miałem to samo, co każdy, Próby. Po nich obudziłem się w takim stanie.
(Fuus) – Widocznie stare bóstwa muszą lubić takich jak ty, zaszczyt więc. Twoja rana się goi, więc nie wyszliśmy chociaż na minus. Biedne bydlaki, ale… Musieli zginąć, w chwili, gdy wystawili przeciw naszej dwójce klingi.
(Mathias) – Mogę pożyczyć jedną z tych?
(Fuus) – Oni raczej nie będą ich potrzebować, nie okradasz trupów, skoro pozwoli tobie to przetrwać. Zachowaj miecz Oswalda, jest w miarę przystępny.
(Mathias) – mocując miecz na plecach – A co ze sztyletami?
(Fuus) – Trucizna niedługo wywietrzeje, więc na nic się zdadzą. Wiedz jednak, że nie tak sobie obrażałem sobie mój powrót z wygnania, poza tym.
(Mathias) – Potrzebuję zebrać siły, zaoferujesz mi jakąś mapę lub miejsce, do którego mógłbym się udać?
(Fuus) – Chodź za mną, lepiej będzie ci pokazać. To tutaj niedaleko, dosłownie minuta jak przygazujesz. Otóż to, kieruj się za mną. Uważaj na konar, w górę po ściętym drzewie. Koło zniszczonej chaty, w dół. I prawie jesteśmy, za tymi brzózkami – pokazując światło – To niemal tutaj – idąc przodem
(Mathias) – Rzekłbym, że to sen. Pięknie tutaj, oj pięknie.
(Fuus) – Po tym co widywałeś w zakurzonej Polandii, to wszystko będzie się takie wydawać. Choć masz rację, piękniejszego miejsca nado ponad Voltarii w żadnej słowiańskiej mieścinie nie znajdziesz – łapiąc oddech – Nie do uwierzenia, że minęło pięć lat.
(Lautern) – Elokwencja nie zdaj się ciebie opuszczać, Fuus.
(Fuus) – Spóźniłeś się nieco, Lautern, ale doceniam, że jako pierwszy przyszedłeś mnie powitać.
(Lautern) – Kim jest ten ktoś? Wyczuwam wokół niego coś dziwnego.
(Fuus) - Oto jesteśmy, Mińsk. Ojczyste miasto, z którego mnie wygoniono. Pięć długich lat daleko od domu... - spoglądając w dół
(Lautern) - Trochę się pozmieniało od twojej ostatniej wizyty -
braterski uścisk dłoni - Dlatego wyszedłem tobie na przeciw, słusznie sądząc, że wpakujesz się w jakieś tarapaty - w kierunku Mathiasa - Dzięki, że zainterweniowałeś, nieznajomy.
(Mathias) - Akurat byłem w pobliżu, choć to pierw twój brat pomógł mnie.
(Fuus) - uśmiechając się - Mało kiedy wisi się nad przepaścią, niezapomniane przeżycie. Grupka Czarnych nas zaskoczyła, ale we dwóch daliśmy sobie z nimi radę. Całkiem nieźle posługujesz się stalą, choć piruet w prawo zbyt bardzo markujesz. Poza tym, masz ciekawy styl walki. Taki niespotykany, to chyba najlepsze słowo.
(Mathias) - Uczyłem się na własnych błędach, nadal to robię.
(Lautern) - Cailon zapewne oczekuje, że się zjawisz u niego, od razu po powrocie, idziemy?
(Fuus) - Zatem będę tuż za tobą, bracie. Jak ci jest, Mathias, tak na imię masz? Możesz pójść z nami. Jeśli nie masz nic innego do roboty, a w twojej głowie może był inny zamysł. Dlatego pytam.
(Lautern) - Nie jesteśmy kimś, kto nalega. Choć przydałby ci się jakiś rajd po targu czy kowalu. Twój sprzęt długo nie da ci pożyć.
(Mathias) - Przekonaliście mnie, prowadźcie więc.
(Fuus) - Cailon może poczekać. Pierw zajmiemy się twoim ekwipunkiem, bo papierowy voltar, to martwy voltar – schodząc na drogę
(Lautern) – Nie wychylaj się za bardzo. Jesteś tu nowy i ludzie cię nie znają.
(Mathias) – Sam nigdy się nie wychylam. Niegdyś bardziej obserwowałem niż wszczynałem burdy.
(Fuus) – Zatem nie mamy się niczego obawiać, mówisz.
(Lautern) – Ciekawi mnie, gdzie się udasz, gdy tylko zdobędziesz potrzebny sprzęt. Niewyraźne słuchy mnie doszły, że czegoś poszukujesz?
(Mathias) – Niebieskiego ognika. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale to właśnie widziałem.
(Fuus) – Mówił, że widział jakieś latające kij wie co. Z tego co wiem, takie kalumnie niegdyś niszczyły umysły i wpędzały do grobu. Jesteś pewny, że chcesz się tym zająć?
(Mathias) – W tym wypadku może jest inaczej. Mogli tamci ludzie nie mieć do czynienia z dobrymi duchami. Fuus jest świadomy, że wiele potrafię i nie odstaję wiele od was.
(Lautern) – Jeśli to nie problem, moglibyśmy tobie pomóc. Tylko trza nam załatwić sprawy na miejscu, a to może trochę potrwać.
(Mathias) – Niespecjalnie mi się gdzieś spieszy.
(Fuus) – Zaraz dojdziemy do bramy, zachowajcie czujność. Wyczuwam, że Cailon wystawi nam komitet powitalny. Urocze, miło z twojej strony, wuju.
(strażnik 1) – Patrijcie, koto wiatry przywiały tutaj. Czego szukasz w mieście świętego kościoła, brudasie?
(Fuus) – Wróciłem do domu.
(strażnik 2) – Wrócisz, jakobyś tego tak pewien.
(strażnik 1) – Przyprowadzając jakiegoś włóczęgę nie poprawiasz swojej sytuacji. Kim on jest, słucham.
(Lautern) – Oni są ze mną, a moje słowo ma znaczenie.
(strażnik 1) – Z całym szacunkiem, mistrzu Lauternie… Wasz szanowny brat stracił świetność swoich praw kilka lat wcześniej. Oficjalnie nie jest tu mile widziany, także ludzie, którzy z jego ramienia tu się zjawią. Rozkaz mości panującego Cailona, waszego wuja, pragnę podkreślić.
(Fuus) – Dobrze słyszę? Wyklęto mnie za moimi plecami? Chcę to usłyszeć od niego.
(strażnik 2) – Jaśnie panicz śmie żartować. Cailon ma dość spraw i bez ciebie.
(Fuus) – Jego też nie wpuścicie? Bo jest ze mną? Mam powołać się na dekrety moich rodziców? Jeszcze coś znaczą, pieczęć się nie zatarła.
(Lautern) – szeptem – Możemy wejść tyłem.
(Fuus) – Nie po to całe pięć lat byłem daleko od domu, by teraz chować się po kątach i ukrywać. Wejdę do środka, a moim brat i… Mathias, wejdą razem ze mną.
(strażnik 1) – Wtedy byśmy musieli ubić ciebie, a wcale tego nie pragniemy.
(Fuus) – Wiecie co ja potrafię i do czego byłem zdolny. Mógłbym powiedzieć to samo o was. Mogę was zabić, choć wcale tego nie chcę.
(strażnik 2) – Jeden świst, a zajdzie tutaj gwardia. Narobiłeś swojej rodzinie zbyt wiele kłopotów. Nie ukrywam, że twoja obecność tutaj nie wznakuje nic dobrego.
(Lautern) – Ile zapotrzeba wam łorów, byście uznali, że nas tu nie było?
(strażnik 2) – Nie ze mną takie numery, nawet jeśli chodzi o twoją osobę, mistrzu Lauternie.
(strażnik 1) – Pięćset łorów, a wyjdziemy się za zdrowie mistrza napić przy najbliższej zmianie warty.
(Mathias) - …?
(strażnik1) – Jak będą tu stać pół dnia, to stracimy żołd. To jak będzie? Dogadamy się? Bo jeśli nie, to serdeczne vozperdalać spod moich oczu.
(Fuus) – Rób, co uważasz za słuszne, ale przypomnisz sobie pewnego dnia o tym, gdy będziesz próbował coś zakupić.
(Lautern) – To nie jest tak dużo jakby się mogło wydawać.
(strażnik1) – Otóż to, jako voltar z rangą mistrza, jakby nie patrzeć, o każdy dzień się nie trzeba trebotać. Naostrzony miecz, czyste buty, pełna sakwa, a do tego kobiety.
(Lautern) – Udam, że tego ostatniego nie słyszałem – brzdękając sakwą – Dobijemy targu.
(strażnik 2) – Cóż, nigdy nie gardzimy złotem. Ale to tylko ze względu na waszą pozycję, Lauternie. Inaczej dawno byśmy was odprawili.
(Lautern) – wyciągając monety – Teraz przejdźmy do sedna.
(strażnik 2) – A ten co tak nic nie mówi? Obcięli mu język?
(Mathias) – Daję sobie zezwolenie, kiedy zechcę go używać.
(strażnik 2) – Znaczy się, jesteście cichaczem.
(Mathias) – Kim?
(Lautern) – Kimś, kto niewiele mówi, a ma oko na wszystko. To nasze sprawy już załatwione. Nie widzieliście nas.
(strażnik 1) – Zgodnie z życzeniem, mistrzu Lauternie. Dziękujemy za tak hojny datek.
(Fuus) – Wypijcie nasze zdrowie.
(strażnik 1) – Tak będzie, miłego dnia życzę waszmościom.
(Fuus) – mijając chłodno – Bywajcie.
(Lautern) – do Mathiasa – Nic nie wiedziałem o zakazie, nie dowierzam.
(Mathias) – Dogońmy lepiej Fuusa, nim coś go wzburzy jeszcze bardziej.
(Lautern) – Tak, jego ciężko jest powstrzymać jak się zeźli.
5 minut później, ruiny rodzinnego domu
(Fuus) – Zjarał wszystko, drań chędożony… - pięścią o zgliszcza
(Lautern) – Biegłeś nader to co my, Fuus… Nie zdążyłem ci oznajmić, co się stało z naszą dawna posiadłością.
(Mathias) – Wychowywaliście się tutaj obaj?
(Lautern) – Nawet pomieszkiwaliśmy. Przed wygnaniem Fuusa… Ciężko uwierzyć, ale jeszcze kamień stał na kamieniu. Krótko po uroczystym odejściu, Cailon sporządził dokumenty, nisko urodzeni się zbiegli i na mocy bezprawia dla tego budynku, ot tak zniszczyli go, co niektóre rzeczy paląc.
(Fuus) – Wystarczyło mnie wyrzucić, a ten usuwa wszelkie pamiątki po naszych rodzicach.
(Mathias) – O co właściwie cię posądzono? Też komuś nadepłeś na odcisk?
(Fuus) – chwila milczenia
(Lautern) – Rodzice mieli wypadek, niefortunnie się złożyło, że Fuus był niedaleko i miał motyw.
(Fuus) – Kilka dni wcześniej pokłóciłem się z ojcem, jak to bywa w rodzinie. Ktoś tu źle zrozumiał i dołożono dwa do dwóch. W dniu ich śmierci wybuchł pożar. Matka z ojcem pierw kierowali ewakuacją dzieci oraz brzemienne, tak jak honor nakazuje. Dano im uratować było innych, lecz nie wystarczyło aby ocalić samych siebie… Nie wiem jak to było w środku, ale oddział specjalny mówił o tym, że spadająca kolumna ich odgrodziła od wyjścia, więc oficjalnie się podusili lub spalili żywcem… Ale wiesz, nie bardzo wierzę w to wszystko… W przypadki, znaczy się.
(Mathias) – A jaka jest twoje nieoficjalna wersja?
(Lautern) – Powiedzieć żal, w końcuś mówimy tutaj o własnej watasze, ale… Odkąd zabrano nam rodziców, a potem posiadłość… Nasz wuj strasznie tuszował wszelkie sprzeczne informacje, wskazano na Fuusa, a mnie nadano rangę. Sprawa się rozeszła dziwnie po kościach, a co próbowałem kogoś z dworu wypytać, nikt nie chce o tym mówić, jakoby ceną za wyjawienie prawdy było złożenie własnego życia dla kostuchy.
(Mathias) – Dotarliście do tych świadków? Może oni mogliby coś wskórać. Odebrano wam dumę.
(Fuus) – Problem w tym, że ci ludzie teraz albo nie żyją, czy też udają, że mnie nie znają. Rodziców nie zwróci mi nikt, a jedynie czego bym chciał, to usiąść w miejscu, gdzie miałem komnatę i… Przestać się martwić.
(Lautern) – Trzeba udać się do Cailona, po wyjaśnienia. Choć skoro zakazał bratu wstępu do miasta, to może być z tym problem.
(Fuus) – Możecie iść do niego beze mnie. Ja mogę zaszyć się gdzieś na rynku, toteż na was zaczekam.
(Mathias) – To dobry pomysł, bym się tam udawał? Jednak patrząc na poziomy, to Cailon jako lider jest w znacznie lepszym położeniu.
(Lautern) – Jako, że posiadam tytuł Mistrza, mogę wchodzić na dwór kiedy zechcę, również do pałacu mam wstęp. Co prawda przed gabinetem trzeba będzie zapukać, lecz to najmniejsza przeszkoda.
(Fuus) – Tylko nie mów więcej niż musisz, Mathias. Skoro nie miał hamulców, by mnie wygnać, to tym bardziej dla obcego może mieć mniej cierpliwości.
(Lautern) – Będę musiał jakoś cię wpisać jako mojego partnera misyjnego. Wtedy unikniemy różnych konfliktów. Jako działacz misyjny posiadasz immunitet, taką tarczę, która w wielu przypadkach może pomóc. Powołujesz się na to, a wtedy najwięksi dyplomaci dadzą ci spokój. Niestety działa to w drugą stronę też… Musisz zawsze zdawać raporty, choćby były kłamstwem. To działa jak system. Wystarczy pamiętać o tym, a władza cię nie nęka. Formalnie zapominalstwo nie jest karane, ale przez to częściej musisz się użerać z tymi dworzanami. Więc zaufaj mi, wprowadzę cię do misyjnych okręgów, ale to o czym mówiłem, to jedyny warunek, dla którego to chcę zrobić.
(Mathias) – Zgadzam się. W swoich stronach kiedyś działałem podobnie.
(Fuus) – Tylko zauważ, że jesteś teraz w innym miejscu. Nie będę cię pouczał, ale uważaj lepiej.
(Mathias) – Jestem świadomy, by niczego nie popuścić zbytnio.
(Fuus) – Uważać na innych, nie na siebie. Są tu pewne dzielnice, do których lepiej się nie zaciągać na długo, ale o tym już Lautern poopowiada później. Ja w tym czasie zanajdę sobie tymczasową kryjówkę, spotkamy się niedługo na rynku, bywajcie – odchodząc
(Lautern) – Nim udamy się do Cailona, musimy dać ci uzbrojenie. Nikt nie uwierzy, że misyjny biega bez broni, a takową pożycza od innych. Potrzebujesz małego kopa, by wszystko to, się znaczy ściema, miała jakiś sens.
(Mathias) – A co z mieczem, który został złożony w kaplicy?
(Lautern) – Skąd o nim wiesz… Poza tym, to jest unikatowa stal. Niedostępna dla oczu przechodnich. Po prawdzie każdy miecz jest dobry i śmiercionośny, kwestią rozważań jest jedynie właściciel. Wybór powinien być oczywisty i klarowny, w końcu łączysz się z klingą, którą można wywołać tyle dobrego, co złego.
(Mathias) – Mówisz o rdzeniu, tak… Gdzieś o tym słyszałem.
(Lautern) – Za rogiem jest targ. Pozwól, że pójdę przodem. Gdyby ktoś nie chciał się na coś zgodzić, powołaj się na immunitet, ale tylko wtedy, gdy jest to niezbędne. Niejedni nadużywający tego prawa kończyli skuci w podziemiach.
(Mathias) – Nie będę na siebie zwracał uwagi.
(Lautern) – Na razie zwracasz uwagę, nie chodzi mi tutaj o wygląd, to bowiem kwestia indywidualna. Ludzie widząc, że masz wrogi oręż lub nie posiadasz odpowiedniego ekwipunku, stwierdzą, żeś jest oszustem lub co gorsza szpiegiem czarnych.
(Mathias) – Jak ma się relacja z czarnymi? Wybacz, ale moja pamięć…
(Lautern) – Nadto długo nie będę się rozwodził. Mają się niezwykle dziwnie. Wybijamy się wzajemnie, ale póki co nigdy nam nie miasto nie napadli. Mają bardzo wyrozumiałego i wyrachowanego przywódcę. Choć w odróżnieniu od Cailona, to Thiasam lubił się dzielić. Przez same wygnanie Fuusa i ta sprawka z posiadłości, sam rozumiesz… Stosunki się pogorszyły, gdy Czarni zarzucali nam niewolnictwo i niszczenie państwa od środka. Po prawdzie Cailon zarządza wszystkim, ale nieoficjalnie Thiasam również jakiś swój udział ma w tym, niewielki i wciąż malejący. Ot wojna domowa trwa, między nami, braćmi z jednej ziemi. Podczas gdy pozostali wrogowie mobilizują siły, a sojusznicze plemiona słabną. Jedynie gdyby się dogadać się z Mieszkiem oraz Światosławem, to może… Podkreślam, może coś się wtedy by zmieniło. Wystarczy z nimi porozmawiać.
(Mathias) – Gdzie się teraz znajdują?
(Lautern) – Dobre pytanie. Gdybym wiedział, pewno już bym konia zahaczył i pędził im na spotkanie.
(Mathias) – Jeśli to zapobiegnie wojnie na wyższą skalę, to warto ich poszukać.
(Lautern) – Tak, zrobimy to, ale tylko wtedy, gdy nie będzie innego wyboru. Na razie nie mamy aż tak dowodu na to wszystko. Obie strony rzucają w siebie błotem. Nawet nasza trójka niewiele by zdziałała. Mam jedynie przypuszczenia, że łącznicy mogą coś wiedzieć, ale nie ma ich niestety na miejscu. Nie kłopoczmy się sprawą wojny, póki co. Jest ważne teraz to, gdzie jesteśmy i do kogo idziemy.
(Mathias) – Wymówiłeś imię Thiasam. Dwukrotnie, mówiąc o nim jako liderze tych drugich. Jesteś pewny? Nie ma w tym pomyłki. Chyba miałem okazję go spotkać, dawniej.
(Lautern) – On zadaje się tylko ze swoimi, elitarnymi. Nie umniejszam twojego pochodzenia, ale dla niego nie znaczysz nic. Nawet teraz nie chciałby z tobą rozmawiać, a jedynie podczas turniejów czasem z ludźmi ucina pogawędki. Najbliższy jest dopiero za miesiąc.
(Mathias) – Zatem poczekam miesiąc.
(Lautern) – To już nie jest moja sprawa. A teraz spójrz, mamy tutaj stanowiska, które powinny cię zainteresować. Kowal po lewo, tam w głębi garbarz, na końcu po prawej zbrojmistrz. Zacznijmy do tego, co rzuca się w oczy najbardziej. Zamienimy ten czarny rupieć na coś regionalnego. Posiadamy jedną z lepszych stali po tej stronie globu, a to się przekłada na skuteczność i efektywność.
(Juran) – Widziałem waszego brata, Lautern. Oby nie było przez to kłopotów.
(Mathias) – Znaczy się?
(Lautern) – Jako jeden z nielicznych był przeciw wygnaniu Fuusa, to dobry człowiek. Nawet ukrywał go kilka dni przed odejściem. Juranowi można zawierzyć.
(Juran) – Kim jest twój małomówny przyjaciel? I co mogę dla was dziś zrobić?
(Mathias) – Mathias z herbu Biedrzy.
(Lautern) – Potrzebujemy zmienić naszemu kompanowi nową stal. Obecna jest trochę…
(Juran) – Wygląda na dobrze ostrzoną brzeską klingę. Tacy mieli bandyci z komanda Oswalda.
(Mathias) – Dobrze ujęte, mieli.
(Juran) – Tobie udało się rozgromić ich do cna? Należą się gratulację.
(Lautern) – Znajdziesz coś dla niego? Coś w miarę odpowiedniego.
(Mathias) – Może być nawet najgorszy chłam, wszystko wezmę.
(Juran) – Nie jesteś zbyt wybredny. A co powiesz na ten…? – pokazując szczerbiec – Zamówił u mnie ją pewien klient, lecz śmierć go spotkała. Więc nie mam nabywcy, a towar nie zszedł. Mogę to oddać za półdarmo. Zaledwie sto łorów, bardziej nie zniżę.
(Lautern) – Mathias jest moim nowym partnerem misyjnym. Na pewno dla Mińska jesteś gotów odbić trochę w dół.
(Mathias) – I tak zrobił dla Fuusa zbyt wiele, mogę dać sto, tylko nie posiadam żadnych pieniędzy.
(Lautern) – Zaręczam, że sakwę trzymam ja. Sto łorów? Reszty nie trzeba – wykładając monety
(Juran) – Niech służy godnie. Oferuję też modyfikacje, gdyby waszmość był zainteresowany.
(Lautern) – W tej chwili to wszystko. Dzięki za pomoc, Juran.
(Juran) – Mnie również miło.
(Mathias) – Potrzeba mi gotówki, by prowadzić w miarę normalne życie. Wiecznie nie będziesz mi pożyczał.
(Lautern) – Hmm… Z misji coś będziesz dostawał od miasta, więc moja pomoc finansowa wtedy się skończy. Przejdźmy się dalej, no i weź to – podając sakwę – Weź mniejszy worek dla siebie, do czasu aż coś zarobisz. Przyda się na pewno, a na co wydasz, czy jedzenie czy rozpustę, to nie mi oceniać.
(Izi) – Lauternie, więc to prawda. Wrócił już?
(Mathias) – w myślach – Wygląda prawie jak… Iza…
(Lautern) – Kilka dobrych minut temu żeśmy się rozdzielili. Potrzebuje trochę odpoczynku, oburzył się obecnym stanem rzeczy.
(Izi) – Domyślam się, gdzie mógł się skryć. Ale rację masz, dam mu odetchnąć chwilę. A skoro jestem tutaj, przedstawisz mnie swojemu przyjacielowi? Nigdy wcześniej cię nie widziałam, lecz mam nadzieję, że współpraca z moim przyszłym szwagonem ułoży się pomyślnie. Strach pomyśleć jak to się układa w innych miejscach, aż dreszcz przechodzi.
(Lautern) – łokciem Mathiasa
(Mathias) – Mathias z herbu…
(Izi) – przerywając – Bez tego oficjalnego tonu. Jesteś wśród swoich, ot wystarczy imię. Mnie zwie się Izi, to znaczy kiwi, a sporo w tym racji, bo akurat to mój ulubiony owoc.
(Mathias) – Znam dziewczynę równie podobną do ciebie… - rozszerzając źrenice
(Izi) – To na pewno jest ta dziewczyna pewnego rodzaju szczęściarą – uśmiechając się – Zalecę do gospody, a potem… Zobaczę jak się Fuus miewa, znajdziecie mnie na piętrze „pod Sprosnym”. Do skorego widzenia, panowie – odchodząc
(Mathias) – Narzeczona?
(Lautern) – Jeśli rozchodziś o Fuusa, tak. Nieco zaniechał biernej agresji, a przynajmniej nie nadużywa jej tak nader często. Rozsądna kobieta oraz powierniczka.
(Mathias) – Może zaczniemy o poznania gospody?
(Lautern) – Nie przyszłoby aniżeli, powiedzmy, wybungać wybrankę druha?
(Mathias) – Miałem na myśli, racz wybaczyć, opić nasze spotkanie.
(Lautern) – Izi nie napije się z nami, stroniła od trunków. Mocna w postanowieniu, aż do dziś, lecz to prędzej z Fuusem wypije głębszego i zaszyją się na strychu lub sianie.
(Mathias) – Usiądziemy gdzieś z boku, by nie zwracać uwagi.
(Lautern) -  Mniemam dobrze, że pojąłeś o czym lepiej nie mówić głośno. Skoro tak, nie trzeba się martwić o dyskrecję.
(Mathias) – A coś jest złego z moim pochodzeniem?
(Lautern) – Jeśliś z krain Polan, to nieoficjalnie nabyłeś prawa voltarskie po cichu, a to temat tabuczny. Możliwe jesteś po naszej stronie, ale dla niektórych mógłbyś być jednym z czarnym. Cailon jest cięty na zbędne zamieszanie, więc jak wytoczy proces, skończysz niemniej gorzej niż Fuus. Lochy w wiecznej głodówce do wyzionięcia ducha, ścięcie przełożone przednimi torturami lub w przypadku obu płci odciętego tego, co charta ducha podnosi.
(Mathias) – Tak za nic?
(Lautern) – Za czystość tradycji, wola najwyżej nam panującego.

Offline

 

#2 2017-05-31 00:07:38

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 36 - ProRosyjskie wsparcie

Pół godziny później, karczma „Pod Sprosnym”
Karczma znajdowała się w centrum mieściny, gdzie niemal prowadziła w każdy możliwy kierunek, do pozostałych dzielnic Mińska. Każdy przejezdny, nieistotne skąd pochodził, zawitał do dość tęgiego karczmarza Sprosnego, po symboliczny procent na drogę. Stali bywalcy mieli swojego rodzaju immunitet, który kończył się, gdy początek burdy przypisze się przyjacielowi karczmarza. Nie wszyscy uznają plotkę jakoby to Oriana była jego córką, mimo iż pochodziła z innego miasta, będąc dawną zwolenniczką czarnych voltarów. Prawdy nie zna nikt, prócz samej Oriany, która mało mówiła o swojej przeszłości, a jedyną rzeczą, która ją fascynowała i nadal tak jest, jest Lautern, w którym skrycie się lubuje. Po jednorazowym incydencie, w którym karczma niemal spłonęła, przebudowaną ją na mocniejszą cegłę, spod posłannictwa Światosława, dowódcy komanda Rusinów, któremu spodobała się tak stara budowla, że wyłożył walutę i posłał swoich chłopów, aby ci pomogli voltarom w odbudowie jedynego miejsca spotkań mieszkańców. Z brzozowych desek urządzono po kilkanaście ław, stojących w równych rzędach, a stoły postawiono na kamiennej kolumnie, wbijając w drewniane krążki solidny kawał stoliny, tamtejszym klejem. Na każdym stole wyryto na zewnętrznej stronie inny napis, symbolizujący co rusz to inne święte słowa, wypowiedziane przez ich przodków, którzy przybyli po Chrystusie. Świece podkreślały charakter tego miejsca, zwłaszcza podczas nadejścia nocy. Najpiękniejszym widokiem szczycił się niewielki balkon, do którego dostęp miał wyłącznie Sprosny, a również i jego córka, Oriana. Tam mieścił się główny magazyn, skąd targano najlepsze trunki, a o którego istnieniu wiedzą tylko nieliczni najbardziej zaufani znajomi rodziny. Fuus i Lautern znali także miejsce ukrywania dostaw, lecz prędzej z zaufania karczmarza, niż powiązanie braci z ich wujem.
Nie zastanawiając się długo, Mathias usiadł po jednej stronie stołu, a po drugiej Lautern. Pośrednio mieli wgląd na siedzącą w ciemnym rogu Orianę, a tylko spod jej szarego kaptura można było uwidzieć wychodzące na ramiona jasne blond włosy, rozjaśniając jeszcze jej nader piaskową cerę. Chłopaki rozsiedli się wygodnie, delektując się karczemnym swojskim zapachem, przymykając oczy, co dłoń bardki przemknęła przez struny harfy. Voltarska kultura szczyciła się nie tylko budynkami, ale również muzyką, najczęściej wykonywaną przez młode zdolne voltarki. Mathias mógł być niedługo świadkiem jednej z nich, przez co obecny świat sprawiał, że młody panicz przywiązywał się do miejsca, w którym miał spędzić niewiele czasu. Nadal jego celem było odnalezienie zagubionego ognika, który ujawnił się przy nim, gdy razem z Fuusem pokonali bandytów z hanzy Oswalda.
(Lautern) – Już żeś zasmakował tego powiewu.
(Mathias) – Wnętrze ma się czym poszczycić.
(Lautern) – A żeby tylko, jedyne miejsce, które mimo katastrof, powiadam, nigdy się nie zmieniło.
(Mathias) – Może jak… Gdy opuszczę miasto, to… Mam nadzieję, że gdy wrócę kiedyś, to zostanie tutaj kamień na kamieniu.
(barmanka) – Co podać?
(Lautern) – Kvasnievki, dla mnie i mojego przyjaciela.
(barmanka) – Kto pokrywa rachunek, dziesięć łorów?
(Mathias) – Hmm… - wyjmując monety – Proszę, a dodatkowy łor jako bonus.
(barmanka) – Jegomość jest nader uprzejmy, dziękuję – uśmiechając się odchodząc
(Lautern) – Masz gest, choć nie nadużywaj gestu. Nie odnosimy się publicznie naszą hojnością.
(Mathias) – Dziewczyna, która nas obserwuje. Kto to?
(Lautern) – Dałbym głowę, że Oriana. Często tu bywa, więc to jej stałe miejsce. Taki lokalny strażnik naszej karczmy. Jak to mawiają na zachodzie, Obieżyświat.
(Mathias) – Stroni od ludzi, że tak w kącie przesiaduje?
(Lautern) – Nie stroni, choćby ode mnie dla przykładu. Obserwuje wszystko i wszystkich. Po prawdzie nie ma domu, mieszka pod ladą, gdzie jest zejście do piwnic. Podobno mieszkała  w Orszy, ale nie chcę dać wiary. Zresztą, nie moje pchły, nie mój cyrk. Liczy się, że jest z nami. W końcu nie na wszystko wpływ mamy…
(Mathias) – A skoro mówimy o prowincjach, to znasz plan podziału tych miast?
(Lautern) – Masz na myśli wpływy białych i czarnych? Nie znam dokładnych szczegółów. Dworski kartograf powinien wiedzieć więcej. Jedno mogę rzecz na pewno, Orsza to największa mentownia w naszej ojczyźnie… Legowisko Czarnych, i na całe szczęście najbardziej wysunięta mieścina na wschód. Niebezpiecznie blisko nas, ale choć las i rzeka nas dzielą. Transporty konne mają wiele do pokonania stóp, nim dotrą okrężną drogą, ale radzimy sobie. Jako cudzoziemiec nie twierdzę, że pojmiesz całą obecną sytuację z ponad wielu lat w kilka godzin, ale…
(Mathias) – Nie martw się, rozumiem. Można powiedzieć sam miałem niedawno sporo czasu do przemyśleń.
(barmanka) – Proszę, oto popita dla panów – stawiając szklanki – Dziękuję, a i jest jeszcze jedno. Polanie siedzący przy tamtym stoliku kazali panu to przekazać – podając Lauternowi
(Lautern) – Dziękuję, możesz odejść.
(Mathias) – Mam z nimi porozmawiać?
(Lautern) – Nim zaczniesz i spowodujesz kłopoty niewyobrażalnych rozmiarów, zaczekaj. Zobaczę, co takiego ode mnie chcą – rozwijając zawiniątko – No, zaskoczyli mnie.
(Mathias) – łyk wódki – Wow… - wydmuchując powietrze
(Lautern) – „Szykuj podarki dla chłopów z poselstwa. Albo dziewka z obfitym piersiątkiem straci swoje dziewistwo. Do ostatniego brzmienia, i uśmiechnij się. Siedzisz w towarzystwie szlachty, księciu Lauternie. Twój koleżka źle robi, biorąc stronę mordercy kobiet i dzieci.”
(Mathias) – kątem oka na rozbójników – Jest tylko trzech.
(Lautern) – Nie robimy rozróby. Oni właśnie tego chcą.
(Mathias) – Brzmienie, to chodzi o muzykę. Ma ktoś zagrać, a potem oni się na nas rzucą.
(Lautern) – Wtedy będziemy szybsi i zablokujemy ich, by nie zdążyli nawet wstać. Bardka zbiera się na utwór, bądźmy w pogotowiu…

„Njebo ispoił cjeń.
Gwjesnyy agjeń progasł.
Zacjem priejasnjeł voltarskiy znak.
Odjebjeł bouru czjerń.

Na rjekoj trimał mjecz.
W njom voltara izsudź.
Marom złim praszłowki swojej.
Odjesć atkazał pagoni.

W każdim mojem snje.
Tjeczas był abok mnie tut.
Płomok oczkow, wołosow biełok.
Niszjewo nje smjenołosa.

Biełakij Voltarje, szo s burju każdoju drawisz.
Biełakij Voltarje, szo ne szczjudzisz krawi.
Tjebie  ne straszna nijaka noć czi swjet.
Pjeriez gorskije mglaki moj gałos tje wołajet.

Synok praswjeta, wjetr.
Njesiotsa imju Twoju.
Tam trwajet jeho lesnokih mar.
Gdje miłosti zmierh.

Ty był pri mnie, tut.
Njom zaradła noć.
Waspominień czar, smok Twoih smus.
Wniot rozbombił mrak.

Biełakij Voltarje, szo s burju każdoju drawisz.
Biełakij Voltarje, szo ne szczjudzisz krawi.
Tjebie  ne straszna nijaka noć czi swjet.
Pjeriez gorskije mglaki moj gałos tje wołajet.

Biełakij Voltarje, szo s burju każdoju drawisz.
Biełakij Voltarje, szo ne szczjudzisz krawi.
Tjebie  ne straszna nijaka noć czi swjet.
Pjeriez moje potoczki tjeczas wołaju tjebie.”

Podczas, gdy bardka skończyła swój utwór, robiąc sobie małą przerwę, to zbójcy przy stole niedaleko już między sobą kiwali głowami. Na znak to było, że pora uderzyć. To był również moment, gdy napastnicy mieli zostać unieruchomieni, nim zdążą cokolwiek zrobić. Mgnienie oka wystarczyło, aby voltarzy przemieścili się w powietrzu, wprost przed oblicza polan. Niemniej ich wyraz twarzy mówił wiele. Skrywany strach, głupia pewność siebie czy zwykła rutynowa arogancja, któż to wiedział. Mathias był właśnie świadkiem sytuacji, w której wziął udział. Wiedząc jaki to mogło mieć wpływ później, musiał zanurzyć się w obecną epokę i stać się jej częścią. Lautern przyłożył głowę jednego do stołu, a drugiego złapał za ramię. Mathias jedynie oburącz zblokował oba ramiona drugiego. Trzeci pozostał pomiędzy nimi, a droga ucieczki niemal doszczętnie zamknięta. Nikt nie zwrócił uwagę na zdarzenie, w końcu kłótnie w karczmie to nie pierwszyzna, a póki nie polała się krew, toteż nikt nie miał po co interweniować w nieswoje sprawy.
(Lautern) – Nie w strach wam? Mieliście dla mnie jakąś wiadomość. Słucham, więc…
(Pozner) – Domagamy się tylko swojego… Znaczy się, mości Mieszko.
(Lautern) – Z posłannictwem przybywacie do karczmy, z nożami skrytymi pod stołem?
(Kak) – Jasnowidziec jakiś czy co…
(Mathias) – Kto tak naprawdę was posłał? Gdzie on jest? Nie istnieje… Ponieważ na zakłamaniu w imię waszego króla, chcieliście na własność zabrać dobra, które do was nie należą… Tak było, hę?
(Pozner) – Nie myślcie sobie, że skoroście voltary, to możecie się tak wywyższać. Zwłaszcza ty, kurwancka twoja mać, per Książę Lautern.
(Lautern) – Nie jestem księciem, nawet nie mam ochoty nim być. To stanowisko wielu, a możność nielicznych. Dybiecie na moją rodzinę? Lub to może ktoś z mojego dworu was opłacił.
(Madej) – Nikt nas nie wynajął. Jesteśmy prostymi ludźmi, którzy… - wysunął się stempel
(Mathias) – Hmm… - wyrwał papier
(Pozner) – Zostaw to, nie należy do ciebie…
(Lautern) – z główki – Dość na ten temat, Mathias?
(Mathias) – Pieczęć kupca, lekko zatarta. Róg jest zakrwawiony.
(Lautern) – Zabiliście prawdziwego posłańca. Macie odwagę pić tutaj, jakby nigdy nic.
(Pozner) – Co nam zrobisz? Zaprowadzisz przed oblicze wuja, którym gardzisz? Nic nie zrobisz, a jeśli zrobisz… Skończysz niemniej jak twój brat. Oddaj co łaska towarów, a możesz liczyć na to, że kiedyś w razie potrzeby, przybędziemy.
(Mathias) – Wierzyć im to jak igranie ze śmiercią. Przybędziecie po więcej, gdy damy wam pierwszą gażę.
(Kak) – Jesteśmy zbójcami, a nie prostymi rzezimieszkami… Słynni od…
(Lautern) – Nie interesuje nas,  skądście słynni i na jak wielką skalę. Bierzemy list, a wy czmychniecie, płacąc przedtem za podprowadzony napitok.
(Madej) – Żeśmy napój bogów ukradli?
(Lautern) – Zapytamy barmankę, to się dowiemy, czy was obsługiwała.
(Pozner) – Obsługiwała, hehe… Może i obsługiwała, niebrzydka dziewucha z niej.
(Mathias) – przyciskając Kaka do stołu – Nie chcemy kłopotów, wy również… A raczej nie chcecie przywitać się z moim przyjacielem na plecach…
(Madej) – To jest… Patrzcie mu na oczy, toż to diabeł…
(Mathias) – puszczając Kaka – Spieprzajcie…
(Kak) – Co…?
(Mathias) – Bierz nogi za pas.
(Kak) – Tak jest… - uciekając
(Madej) – Tak się nie robi… - próbując zaatakować Lauterna
(Lautern) – biorąc jego ręce do tyłu – Twój kompan na ciebie czeka, niegodziwcu – z kopa
(Mathias) – Wyciągaj pieniądze i podejdź z nami do lady.
(Pozner) – Niedoczekanie wasze, wy kurwie voltarskie syny… - z kubka w Mathiasa
(Lautern) – Hej, nie skończyliśmy…!
(Pozner) – czołgając się pod stołem – Mama dobrze mówiła, by nie szukać zwady z dobrymi ludźmi!
(Mathias) – rozmyty obraz
(Lautern) – pchnął Poznera do lady – Uśmiechnij się do pannicy, a teraz…
(Pozner) – To są… Moje pieniądze za… Szkody, które spowodowaliśmy… - rzucając mieszek w Lauterna – Haha…! – uciekając – Nie ma silnych na Zbójeca Poznera, haha!
(Mathias) – Uciekł…?
(Lautern) – Uciekł, ale czy… Dostałeś nieźle.
(Mathias) – Trzymam się, ostrość mi wraca…
(Lautern) – Chciałbym kiedyś skopać im rzyć, ale nie moim zadaniem jest bieganie za oprychami.
(Mathias) – Przynajmniej mamy list… Jedyna dobra wiadomość z zaistniałej sytuacji.
(Lautern) – Otwórzmy go, ale nie tutaj… Chodźmy na górę, wezmę klucz od barmanki. Zaczekaj na mnie przy schodach…
(Mathias) – Zrozumiałem.
Przy schodach minęła go kobieca postać w kapturze, kierując się jakby w stronę wyjścia. Nie było to na tyle dziwne, gdyby potem dziewczyna nie wróciła do karczmy, skrzętnie opierając się o ścianę, coś tam trzymając w dłoni. Po krótkiej chwili przyszedł Lautern, a zakapturzonej postaci znów nie było. Mathias pomyślał, że to mu się wydawało lub to zwykły przypadek, że tak blisko niego znajdowała się osoba, która tak niedawno obserwowała jego personaż przy stole. Dzięki kluczowi, można było się dostać do pomieszczenia dostępnego tylko dla kilku wybranych. Zamknął zamek, by nikt nie pomyślał ich przyłapać na czytaniu międzynarodowej korespondencji z ramienia samego Mieszka. Papier mógł zostać podrobiony, lecz i tak musiał zostać przeczytany, zwłaszcza jeśli dotyczył czegoś istotnego, co lubi otrzymywać Cailon, zlecenia zabójstwa oraz zdrady.
(Mathias) – nadrywając pieczęć – Nie będzie odwrotu jak to przeczytamy.
(Lautern) – Jestem gotowy na takie ryzyko, otwórz to.
(Mathias) – Też w tym tkwię – wyjmując pergamin – To wygląda na autentyk, choć mam zastrzeżenia… Kilka słów jest spisanych, jak gdyby w pośpiechu, różnią się od pozostałych.
(Lautern) – Co sugerujesz…? Podaj mi to – odbierając
(Mathias)  - Monarchia dba o swoje listy, prawda? Piszą niemal tego samego dnia, a przynajmniej w drobnych odstępach… Tutaj wygląda, wedle mojego zdania, gdyby pisano go na raty. O ile możnowładca nie jest ospały, to  nie sądzę, że on to pisał.
(Lautern) – Poznałem go niedługo po wygnaniu Fuusa. To człowiek czynu, a o tyle dziwne, że zlecono moją eksterminację. Mieszko nie mógł tego podpisać. Wyjeżdżał w dobrym nastroju.
(Mathias) – Skoro nie on zlecił, to kto? Tamta zgraja nie wyglądała na zbyt rozumną.
(Lautern) – Też odniosłem takie wrażenie. Oni prędzej do bitki niż poetyzmu… Dotąd sądziłem, że na Fuusa się uwzięto, a tutaj… Cały czas czegoś się uczę… 
(Mathias) – Fuus powinien to zobaczyć.
(Lautern) – Pierw musimy zobaczyć się… Wiesz o kim mówię. Im dłużej jesteś neutralny oficjalnie według prawa, to grozi tobie większe niebezpieczeństwo. Załatwmy to od razu.
(Mathias) – Masz rację, Fuus sobie poradzi…
(Lautern) – szeptem – Mathias…
(Mathias) – stając przy dzwiach – Wytrych w zamku…
(Zygfryd) – Koka dudli du… - zeskakując z kolumny – Prostochki! – wyjmując sztylety
(Mathias) – sięgając po miecz – Cholera, za ciasno…
(Lautern) – Uważaj – rzucając nóż w szyję Zygfryda – Nic mu to nie zrobiło…
(Zygfryd) – Voltary zdehnut tut…! – odpychając Lauterna
(Oriana) – Głowy nisko! – błysk ostrza – Możecie wstać, nic wam nie jest?
(Lautern) – Było blisko, Ori.
(Mathias) – To ty nas obserwowałaś.
(Oriana) – Zawsze tak robię, zwłaszcza jak na debiucie angażujesz się w rękoczyny z innymi.
(Lautern) – patrząc na ciało – Zygfryd, nie ma co do tego wątpliwości…
(Oriana) – Czyli kmioty nie próżnują.
(Mathias) – Zabrzmi to bezpodstawnie, ale czy on ma coś wspólnego z Oswaldem?
(Lautern) – Jedynie łączyło ich to, że byli oprychami.
(Mathias) – Plus, że jeden próbował zabić Fuusa, a drugi ciebie.
(Oriana) – Dodatkowa rzecz, że podobno w obu sytuacjach miałeś na to wgląd.
(Lautern) – Na mojego braciszka to wiadome, że polują. Od kiedy Cailon naostrzył swoje mniemanie wartości, to póki może traktuje go gorzej. Oni nie musieli się znać, ale… Trop się urywa, propos człeka, który zlecił bratobójstwa. Co do Oswalda, jego nie spytamy, a sam w sobie był dowódcą komanda i bandytą. Zygfryd to inna liga, był członkiem zaledwie… Możemy pójść do hrabstwa Delev i popytać, a wątpię czy z otwartymi ramionami nas powitają.
(Oriana) – Ja zdążyłam zdobyć to, czego tobie się nie udało, Lauternie – pokazując medalion – Zgubił go jeden z uciekinierów, a się złożyło, boom i trach, weszłam w posiadanie tejże błyskotki.
(Mathias) – Bogato zdobiony.
(Oriana) – Pomyślałam, że ukradli go ot zwykłemu kupcowi, ale zdobienia mnie zaintrygowały. Zwłaszcza symbol na samym środku, wpisany w okrąg.
(Lautern) – Wilcze kły, symbol hrabstwa Delev… Każdy stan na ich dworze ma literę. M dla magnaterii, Z dla wojowników, S dla niższego sortu aka chłopi rolni oraz posłańcy.
(Mathias) – To ma kształt litery S, ale nie jestem pewny.
(Oriana) – To rzuca trochę inne światło na sprawę, jeśli właścicielem medalionu był ktoś niskiej klasy, a pojawił się tutaj ktoś wyższej klasy. Zagmatwane to wszystko… Ale jedno wiadome jest z pewnością. Cokolwiek nie mówić, Delev rzuca się w oczy najbardziej.
(Mathias) – Musimy podejść pod pałac… Odwlekliśmy trochę, a hrabstwo jest zapewne kawałek drogi stąd, nie?
(Lautern) – Konno niemalże pół dnia galopu.
(Oriana) – biorąc oddech – Spokojnie, ja zajadę do Delev. Mniej się też rzucam w oczy, pójdzie mi łatwiej. Co nie oznacza, że połączy się to ze zdobyciem jakichkolwiek przydatnych informacji.
(Lautern) – Zaganiaj więc konia, nim zacznie zachodzić słońce.
(Oriana) – dotykając ramienia Lauterna – Wrócę skoro świt – znienacka całując w usta – Bywajcie, czujni bądźcie… - znikając
(Mathias) – znaczące krząknięcie – Zajmijmy się ciałem, nim gdziekolwiek się udamy. Zacznie się rozkładać, to bywalcy się rozjuszą.
(Lautern) – Oriana, musiałaś mi zostawić sprzątnie trupów… - łapiąc za nogi
(Mathias) – łapiąc za rękę – Precyzyjne cięcie, aż dziw, że nikt nie usłyszał, prócz nas.
(Lautern) – Nie musisz tak na mnie patrzeć. Porozmawiam z Ori później o tym… O tym co się stało.
(Mathias) – uśmiechając się – Nie będę doradzał, nie znam was zbyt długo.
(Lautern) – Masz interesujące wyczucie czasu, by w ciągu jednej chwili mówić o lubowaniu, jednocześnie targając po podłodze truposza. Jesteś dziwny, wiesz.
(Mathias) – Nie gadaj tyle, bo już zaczyna niemiło pachnieć.
(Lautern) – A czego oczekiwałeś? Że specjalnie jeszcze kilka minut będzie dla ciebie pachnieć stokrotkami?
(Mathias) – Nie, przyzwyczaiłem się do zapachu zwłok.
(Lautern) – Rzeźnik z Blekviny się znalazł…
(Mathias) – Kto?
(Lautern) – Taki trupi entuzjasta, na pewno byście znaleźli wspólny język.
(Mathias) – Nie zadaję się z każdym. Szczerość nie zawsze działa w obie strony.
(Lautern) – W tym przypadku, ten tutaj był szczery na śmierć…  Zostawimy go przy tylnym wyjściu, a tam już zajmie się nim gwardia.
(Mathias) – Ech, czasem po prostu nie ma innego wyjścia…
Tymczasem w teraźniejszości, mieszkanie Izy
Zgodnie z obietnicą, Joanna odezwała się do Izy. Spotkały się w umówionym miejscu i wymieniły informacjami. Dzięki zaradności szpiegmistrzyni udało się nie tyle dowiedzieć, gdzie konkretnie znajduje się Thiasam oraz co planuje, lecz ustalono ilość straży, która patroluje dzielnicę elitarną oraz przemarsz tłumu, w który można się wtopić. Zamach był przygotowany stopniowo, a spiskowcy z Torunia dopowiedzieli swoje. Doszedł fakt, że przed wizytą prezydenta Putina, część wojsk pojawi się w kraju wcześniej. O tym zdążył poinformować Izę ktoś dobrze zaznajomiony z rosyjską ofensywą, Dima. Pospiesznie się okazało, że jednym z dowódców brygady jest jego dawny kompan oraz przyjaciel, Seroga. Jeśli wszystko poszłoby zgodnie z planem, to akurat zaznajomiony dowódca stacjonowałby na terenie Płocka, co odciążyłoby Voltarów, a wspomogło ochronę pozostałych granic miasta. Iza była świadome, że potrzebuje sojuszników. Szczególnie takich, którzy mogą więcej niż mniejsze grupy. ProRosyjskie wsparcie wiele by wniosło, szczególnie w obronie, czego snajperzy dawnego SpecNazu mieli być najwiarygodniejszym dowodem.
(Dima) – Przeszkadzam?
(Iza) – Właśnie skończyłam karmić, wchodź.
(Dima) – Mój stary znajomy sprzed lat się odezwał. Jest jednym z dowodzących ochroną prezydenta. Mogę przekonać go, aby stacjonowali u nas.
(Iza) – Wielu ma ten zjazd za próbę ataku na nas. Nie wiem jak pojmą to, gdy Rosjanie wkroczą w nasze szeregi. Mówię to nie jako wyłącznie liderka, ale jako również matka.
(Dima) – Seroga jest zaufaną osobą. Między innymi dzięki niemu, moje miasto przetrwało. Został tam i zrobił coś godnego, przekonał, że rozlew krwi nie ma sensu. Unormowało się. Dostał awans, a resztę już wiesz. Jeśli ludzie się boją moich współbraci, to spróbujmy wydzielić im oddzielna strefę.
(Iza) – podchodząc do okna – Zdajesz sobie sprawek, że… Wtedy byśmy musieli wyrzucić niewinnych ludzi na ulicę i szukać ulokowania gdzie indziej? Mamy niestety limity… Coś zaproponujesz?
(Dima) – Niech pomyślę…
(Joanna) – Można ulokować ich gdzieś na starych działkach, w pobliżu szpitala.
(Dima) – Zastanawiałem się, gdzie się podziewałaś.
(Joanna) – To jedyny teren niezajęty przez nikogo. Dałoby się przenieść tam ludzi, bez większego problemu. Seroga zastanie ład, gdy się zjawi.
(Iza) – To ponad tysiąc osób. To trochę zajmie.
(Dima) – Mogę pomóc.
(Joanna) – Zwołamy kilka osób i zaczniemy rozmieszczać ludność już dziś. Voltarzy z pewnością posłużą radą, z twojego ramienia, miałam na myśli.
(Iza) – Róbcie tak, by nie wyszło nam to na złe. Czuję, a przynajmniej tak myślę, że to mniejsze zło, bo dobra w tym nie widzę. Postarajcie się nie nadużyć siły.
(Joanna) – Byłbym zapomniała, znalazłam ten medalion w rzeczach skonfiskowanych.
(Iza) – A w tym jest coś dziwnego?
(Joanna) – Niby nic, ale jak się przypatrzeć, to ma charakterystyczne wgłębienie i bije z niego dziwna aura – pokazując błyskotkę
(Dima) – Co dziwnego jest w medalionie? – biorąc do ręki – Strasznie ciężki…
(Iza) – To jakiś antyk, ale po co Thiasamowi takie coś. Sentymentalny się zrobił?
(Joanna) – Albo wie coś, o czym my nie wiemy.
(Iza) – Próbowałaś otworzyć te cholerstwo?
(Joanna) – Ani drgnie, trzeba będzie jakoś to otworzyć. Normalnie nie zainteresowałabym się tym, ale gdy ktoś chowa zwykły wisior w skrzyni z kilkoma zamkami, to musi być to coś więcej niż zwykły rupieć.
(Iza) – biorąc młotek do ręki – Trzymajcie kciuki… - delikatny zamach
(Dima) – Celuj w szczerbinę – przytrzymując – Raz… Dwa… Trzy…
(Iza) – Trzy, Iza… Trzy – uderzając w medalion – osuwając się na ziemię
(Joanna) – To coś wysyła jakieś dziwne fale grawitacyjne… - wstając – My nie mamy takich umiejętności tego otworzyć. Sama widziałaś, ledwo draśnięty, a wszyscy leżą plackiem.
(Iza) – Ewa zna się na kulturze voltarów nieco. Dam jej to, a może coś zaradzi. Na pewno bez pomocy kowala tego nie ogarniemy.
(Joanna) – Jest zaleta posiadania tego. O ile ten bibelot jest cenny, to Thiasam zechce go odzyskać, a to stwarza nam kolejną okazję, by go zmylić.
(Iza) – Tak, byle tego zmylania nie nadużyć, by jego wzburzenie nie zalało tego miasta krwią.
(Joanna) – Zalecasz ostrożność?
(Iza) – Nie, a jedynie rozwagę. Teraz my mamy kartę przetargową, czymkolwiek jest, więc postarajmy się tego nie spieprzyć.
(Joanna) – Pójdę zająć się przesiedleniem, Dima?
(Dima) – Już idę, uważaj Iza, zgoda? Niedługo skontaktuję się z Serogą - ochodząc
(Iza) – Dziękuję… - spoglądając na medalion – Delev… Co to może oznaczać…

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.wxp.pun.pl www.creed.pun.pl www.rani.pun.pl www.ffswiebodzin.pun.pl www.miasteczkodlacandy.pun.pl