#1 2016-10-09 14:34:52

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 29 - Rządowa transmisja

(Ula) – Nie jesteś zdziwiony, że nie próbowali mnie zatrzymać?
(Mathias) – Dobrze wiedzieli obaj, że nie zrezygnuję. Poza tym nie chciałem Cię zostawić na górze, za wielkie ryzyko, bo wtedy miałbym kolejną osobą na sumieniu.
(Ula) – Te schody sięgają chyba kilka pięter w dół, nie widać końca…
(Mathias) – Słyszałem, że ten region powstał na starej kotlinie, ale nie sądziłem, że to się sprawdzi. I to Oni się do tego przyczynili.
(Ula) – Nadal zależy Ci na tym kawałku papieru?
(Mathias) – A mam czekać aż wykona kolejny ruch? Ta wiedza powoli mi odkryć tajemnice, a przy okazji będę miał jakiś trop, gdzie Iza może być zabrana.
(Ula) – Mathias… - trzęsła się – Strasznie tu zimno…
(Mathias) – Coraz głębiej pod ziemię idziemy. Potrzebujesz czegoś?
(Ula) – Nie, poradzę sobie… Ale może jednak zatrzymamy się na chwilę, złapię oddech…
(Mathias) – Chodźmy, jeśli te banialuki, o których mówili są prawdziwe, nie możemy się zbyt długo zastanawiać. Mogą gadać co zechcą o trupach, ale… Sami najlepiej wiemy, że mogły ciała się zachować nawet do dziś w tych katakumbach… - rozglądał się
(Ula) – Wydaję mi się, że to nie jest normalne zimno…
(Mathias) – Ula…  Po prostu… - odwrócił się – Ula…? Gdzie jesteś…? Ula…! – krzyknął
(Ula) – Mathias… - romantycznie – Rozgrzej mnie, słodki ty… - przybliżyła się
(Mathias) – Co się tobie stało…? – odsunął się – Coś tu nie gra…
(Ula) – No chodź nim zamarznę na kość tutaj… Proszę… - zbliżyła usta
(Mathias) – Nie mogę, słyszysz…
(Ula) – Więc… - zmieniona w cień – Zrobimy to po mojemu…
(Mathias) – oko zajarzyło się na czerwono – Muszę… - wysunął ostrze – Muszę… - przebił cień – Muszę… - upadł na kolana
(Ula) – Mathias? Jesteś tutaj? – pomogła wstać – Gdzie byłeś? Zniknąłeś mi nagle.
(Mathias) – Byłem cały czas tutaj… Też miałaś jakiś koszmar?
(Ula) – Jaki? Po prostu zniknąłeś mi z oczu. Błądziłam w kółko, ciągle schody prowadziły mnie góra dół góra dół…
(Mathias) – To zaczęło się sprawdzać. Wizje działają tylko na mnie…
(Ula) – Ale jesteś cały? Słyszałam twój głos, ale nie mogłam zobaczyć.
(Mathias) – Wiem, ale najważniejsze, że nic się nie stało. Prawie jesteśmy, chodźmy dalej.
(Ula) – Popatrz na te popiersia, zupełnie zniszczone… To jest ten ich język? Ciekawe co oznacza.
(Mathias) – Nawet jeśli coś oznacza, nawet ja nie odczytam nic z tego co zostało zniszczone. Sądząc po alejce, może to byli budowniczowie… Może ktoś od tego posągu, który widziałem niedawno, gdy wspominali mi o swojej historii…
(Ula) – Nie byłeś zaskoczony, że nie opowiedzieli Ci innych wspomnień? Zaczęli od dziwnej strony, a potem… Przerwali.
(Mathias) – Prawdopodobnie chcą, bym dowiedział się o pozostałych sam.
(Ula) – Po co ta cała gra zagadkami. Nie mogli powiedzieć od razu…
(Mathias) – Żyją swoją epoką, a my tu jesteśmy przewodnikami. Nic nie podadzą nam na tacy, bo inaczej wiedza będzie nic niewarta…
(Ula) – Wierzysz w to, że Iza może mieć jakiś związek ze starym prekursorskim bóstwem? To mało wiarygodne, mimo zbieżności imion. Zawsze uważałam, że jest wyjątkowa i ma ukryty potencjał do rządzenia, ale… Żeby od razu mieć coś wspólnego z Voltarami, z którymi ty jesteś związany.
(Mathias) – Problem jednak jest taki, że Iza może być naprawdę reinkarnacją Voltarów, a ja zostałem wybrany przez przypadek. Nie było Cię przy tym ataku w lesie, ale… To Iza była celem, a ja… Zatrzymałem ten bieg…
(Ula) – Skąd mogłeś wiedzieć, a poza tym… Próbowałeś ją ochronić. Sam przejąłeś coś, co u niej mogło gorzej się skończyć… Nie zakłóciłeś żadnego biegu, tak się musiało stać. Nie ma to związku z żadnymi Prekursorami czy Przeznaczeniem… To dzieło przypadków, ani ona… Ani Ty, nie jesteście wywyższani czy poniżani za to, Kim lub Czym jesteście. Traktujemy Cię jednako. Izę będziemy tak samo, jeśli zdecydujemy się jej powiedzieć. Formalnie nie została do niczego zobowiązana.
(Mathias) – Teraz nie myślę o tym, co powinienem powiedzieć jej…  Myślę co zrobię pierw, gdy ją ujrzę, całą i zdrową. Czy pierw przytulę lub będę wpatrywał się w jej oczy, doszukując się połączenia między nami… Między tym, co przypadkowe, a co zamierzone.
5 minut później, Voltarskie Katakumby
Na samym dole wznosiły się potężne monumenty, uzupełniające potęgę oraz wielkość pomieszczeń znajdujących się pod ziemią od wielu setek lat. Na ścianach nie trudno się było domyślić widniały starodawne zapiski, które można było odczytać wyłącznie znając Voltarski, więc autentyczność miejsca coraz bardziej zaczynała się potwierdzać. W głównym holu panował straszny bałagan, a zapach zgniłych ciał mógł potwierdzać to, że ci, którzy umarli w tym miejscu, nigdy nie zostali należycie pochowani. Wszystko można było powiedzieć o ruinach umieszczonych wiele set metrów pod powierzchnią, lecz nie to, że pochodnie nie wygasły do obecnego dnia. Nie paliły się swoim pełnym światłem, ale nie straciły płomienia i nadal wskazują drogę, Tym którzy przyszli po Nich.
Wiele budowli lata świetności ma za sobą, a teraz są niemal obrócone w perzynę. Wiele zamazanych kartek na ziemi, sporo zardzewiałej stali wbitej w ściany katakumb, a co dziwniejsze w jednym miejscu leżał stos czaszek wraz z jednym pełnym szkieletem z pochodnią wygasłą w dłoni. Mogło się wydawać, że była to ostatnia osoba, która żyła i próbowała spalić tych pomartych, lecz ty to uczyniła to nie będzie dane się dowiedzieć.
Po wejściu do jednego z jeszcze ocalałych budynków, okazało się, że korytarz został zasypany, więc postanowiono wspiąć się od góry do środka. Ula podsadziła Mathiasa, który dostał się prędko na dach. Mocnym tupnięciem wpadł niechcąco do pewnego pokoju, gdzie na czymś przypominającym krzesło siedział pochylony szkielet, trzymający jedną rękę przytwierdzoną do oka, a drugą umieszczoną na pół otwartej drewnianej szufladzie. Zawartość była co prawda własnością Voltara, lecz nie była to poszukiwana notatka czy księga.
Była to spisana krótka przemowa, napisana kruczym piórem w 1759. Prawdopodobnie otwarta szuflada miała doprowadzić przyszłe pokolenia na ten kawałek papieru. Problem polegał na tym, że ktoś nie będąc zaznajomiony z Voltarską Mową nigdy tej wiadomości nie miał prawa odczytać.
„Ojciec Wincenty nauczał, że to ludzka pycha sprowadziła na nasz świat wszelkie wojny. Myśliciele chcieli posiąść potęgę, lecz zamiast tego poświęcili się. Zostali wygnani, spaczeni i przeklęci z powodu swego zepsucia. Powrócili jako odmieńcy, pierwsi Voltarzy. Stali się wtedy straszliwą plagą. Niestrudzoną i niepowstrzymaną. Najpierw upadły królestwa Rusi zachodniej. Potem braci nasi oraz siostry ruszyli na nas, z otchłani Cailona. Aż stanęliśmy w końcu na skraju unicestwienia. Wtedy przybyli Voltarkini. Młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni, żebracy i wielmożni. Voltarkini poświęcili wszystko, by powstrzymać swoich znienawidzonych pobratymców. I zwyciężyli. Od tego zwycięstwa minęły dwa stulecia, a my wciąż czuwamy. Trzymamy straż na wypadek, gdyby czarne wilki powróciły. A ci którzy obwołali nas kiedyś wybawcami, aktualnie zapomnieli. Jest nas niewielu. Zbyt długo lud odsuwał na bok nasze ostrzeżenia. Możliwe, że lont już dawno zgasł. Na własne oczy widziałem to, co nadciąga z głębin Kromego Fodlina. Wielki Sartusie... Dopomóż nam...”
Mathias przebił się przez ścianę, tworząc sobie drogę powrotną na zewnątrz. Dopiero po kilkunastu minutach poszukiwań znalazła się jedna z ksiąg, niestety niekompletna. Podobna okładka do tej, co Mathias już widział wcześniej, gdy trafił do wioski pierwszy raz. Zagłębił się więc w pierwsze zdania.
(Ula) – Masz coś?
(Mathias) – Myślę, że to jest to… Ale… Brakuje kilku kartek.
(Ula) – Natrafiłeś na coś co nam pomoże?
(Mathias) – Tu jest wzmianka jak to się zaczęło… Nie ma jaki był konkretny początek, ale jest opisane jak małym dzieciom zabierano dzieciństwo. Od szóstego roku życia już brano ich na próby, z czego większość ich nie dożywała ze względu na efekty uboczne.
(Ula) – Takie jak twoje?
(Mathias) – Wzmożona agresja i mocna chęć współzawodnictwa sprawiły, że mimo przejścia Prób, dzieci wybijały się same, a ostawały się tylko najsilniejsze, które potem prowadziły ród dalej… Gdybym mógł sobie to wyobrazić… - prawe oko zaczęło szczypać – Znowu to się dzieje…
(Ula) – Cholera, kolejny atak…
(Mathias) – Czuję jak… Lewe zaciąga esencję z papiera… Deprawując tym moje prawe… Ula, trzymaj mnie… Nie pozwól mi tego przerwaaaaaaać…! – krzyk
945, Stary Mińsk, Dwór Sir Cailona
(Fuus) – Ha! Gonisz Ty! – do brata
(Lautern) – Już goniłem ciebie ze dwa raza, oszukujesz…
(Fuus) – Wcale nie…
(Lautern) – Wcale tak… Mamo!
(Lusina) – Chłopcy, nie kłóćcie się. Nie w tym dniu.
(Fuus) – A jaki dziś jest dzień, Mamo?
(Lusina) – uklęknęła – Posłuchajcie, skończyliście już pewien wiek i jesteście już prawie dorośli… Prawie, ale… Musicie zrobić coś jeszcze.
(Lautern) – Znów mamy podglądać Orianę z jej Mamą?
(Lusina) – Lauternie, na litość… Kto tobie takich oszczerstw nagadał?
(Lautern)  - Tata, sam nawet tak praktykował. Mówił mi, że to krok od bycia mężczyzną.
(Lusina) – To prawda, że czyny kształtują, ale pierw kształćcie głowę, a potem resztę. A co do rodziny Oriany, obawiam się, że… Nie będziecie mogli się dłużej z nią bawić…
(Fuus) – Wyjechała?
(Lusina) – Nie, tylko… Wszystko dzisiaj się zmieni. Zostaniecie przydzieleni jak Bogowie nakazali do naszego dziedzictwa. Jednym z warunków otrzymania go jest to, że… Oriana należy do tej drugiej kasty… Nie będziecie już pasować do jej… Prawości względem kraju…
(Lautern) – Czemu tak się dzieje? Mamo…  Bardzo lubimy Orianę…
(Margon) – wbiegł – Lusino, powiedziałaś im?
(Lusina) – Miałam właśnie…
(Fuus) – Tato, czemu nie możemy bawić się z Orianą, bardzo ją lubimy…
(Margon) – Na Sartusa, Wincenty zaraz tu przybędzie…  Muszą zostać uświadomieni teraz… Inaczej stracimy naszą rodzinę i nic po sobie nie pozostawią…
(Lusina) – Jeszcze możemy się wycofać, odejść z tych ziem. Nic nas tu nie trzyma prócz tradycji. Polanie potrafią nas ugościć, sam pamiętasz tamtą wyprawę pod Toruń, gdy…
(Margon) – Z całym szacunkiem, kochanie, Polanie w tej chwili nie potrzebują kolejnych twarzy do wykarmienia. Niech nasi synowie wezmą sobie to do serca, że ingerując w życie tamtych ludzi, sprowadzą na siebie tylko śmierć. Nic ich nie czeka tam dobrego…
(Fuus) – Tato… Tato! Może będziesz gonić? Do pokoju wujka Cailona!
(Margon) – usłyszał pukanie – To chyba Wincenty… Zaraz go sprowadzę – poszedł
(Lusina) – Fuus… Lautern… Posłuchajcie mnie, dobrze? Przyszedł po was Ojciec Wincenty. Pójdziecie z nim, zgoda? Potraktujcie to jako kolejną zabawę.
(Fuus) – Nie lubimy go, mamo, dobrze wiesz…
(Lusina) – Synku… - zasmucona
(Lautern) – Bardzo źle nas traktuje i brzydko pachnie mu z buzi… No i pluje strasznie, że jakby to deszcz padał…
(Lusina) – Wiem, też szczerze tak między nami nie pałam sympatią do Ojca Wincentego, ale… Zrozumcie, że to dla waszego dobra. Możecie uznać to za dziwne z początku, lecz… Obiecajcie mamie jedno…  Będziecie próbować do końca.
(Fuus) – Mamo, ja nie rozumiem…
(Lautern) – Mama wygląda jakby miała płakać… Przecież wrócimy niedługo.
(Lusina) – Właśnie tego od was oczekuję… - uściskała – Bardzo was kocham, najbardziej na świecie…
(Fuus)(Lautern) – jednocześnie –Też Cię kochamy, Mamo…
(Margon) – Dzieci, już czas…
(Wincenty) – Nie bójcie się, dane wam będzie jeszcze pobyć z rodzicami. Pokładam w was wielkie nadzieje.
(Lusina) – Ilu malców już to przetrwało?
(Wincenty) – Co piąty, droga Lusino. Wiesz najlepiej, że to nie od nas zależy wynik. Jeśli twoi pierworodni są silni, zobaczysz ich twarze jeszcze dziś.
(Lusina) – Było wiadome, że kobiety znosiły Próby lepiej.
(Margon) – Jestem dowodem na to, że da się przejść przez najgorsze piekło.
(Wincenty) – Próba pokaże jak są silni…
(Lusina) – Nie mogę uwierzyć, że…
(Wincenty) – Rozważaliśmy, że będziesz chciała uciec z dziećmi na zachód, ale jednak pozostałaś. Nie sądzisz, że Cailon i tak sporo ryzykuje trzymając twoją rodzinę tutaj? Gdyby coś się wydało, że to przez dzieci masz bezstresowe życie, wiesz jak to by mogło się skończyć… Szczególnie, że byłem przy twojej próbie i niemal nie skończyłaś po tej drugiej frakcji… Bądźcie zdrów, moi drodzy. Cokolwiek ma się wydarzyć, niedługo przekażę posłańcowi list, który dostaniecie osobiście bez naruszonej pieczęci. Bywajcie, Amen…
15 minut później, zniszczony plac  Św. Fodlina
(Fuus) – Boję się…
(Lautern) – Czemu wujek Cailon tam siedzi? Nigdy nie wychodził do takich miejsc…
(Wincenty) – Wasz wuj jest głównym gościem Prób, które są organizowane w naszym okręgu.
(Cailon) – Dowiedzieliście się już czym są Próby?
(Fuus) – Plac Zabaw?
(Cailon) – Niebiosa, wybaczcie…  Moja siostra niczego nie potrafi dobrze wytłumaczyć. Zawsze taka… Ostrożna…
(Wincenty) – To Próba dotyczy naszej krwi, naszego dziedzictwa. Każdy Voltar po osiągnięciu wieku rozpoczynającego początek życia, tego prawdziwego… Wstępuje na swój rodzimy plac. Na nim dziać się będzie Sąd, który zdecyduje czy wasza wewnętrzna siła zasługuje na wywyższenie czy poniżenie. Może też się zdarzyć, że Święty Fodlin nie wybierze żadnego z was, a wtedy… Czeka was śmierć…
(Fuus) – Wujku, czemu nam to robisz… Przecież Cię Kochamy…
(Wincenty) – Cailon nie ma nic z tym wspólnego. Nawet on nie ma wpływu na wyroki opatrzności. Każdego to czekało. A ci, którzy dotrwali do końca, mogli w końcu poczuć, że mogą żyć.
(Lautern) – Kto dał prawo temu Fodlisiowi nas sądzić… To, że był przyjacielem z piaskownicy…
(Cailon) – Ojcze Wincenty, wybacz proszę ich maniery…  Biedna Lusina… Co Ty w niej widziałeś, Margonie…
(Wincenty) – Możemy zaczynać?
(Cailon) – Kontynuujcie, Ojcze Wincenty… Ku chwale – podniósł kielich
(Wincenty)  - Powstańcie… Prastare Voltary… Przybądźcie czym prędzej… - stanął po prawej stronie – Przybądźcie na stare chramy… Teraz… Przy Nas Voltarkini… - stanął po lewej stronie – Zostawcie na ziemi krew… Dajcie tym dostojnym młodzieńcom waszą potęgę… - upuścił krew na ołtarz – Przygotujcie się…
(Cailon) – Nie wolno wam odwrócić oczu…!
(Fuus) – Braciszku, mgła się pojawia…
(Lautern) – Nie chcę na to patrzeć – spojrzał w dół – Nie chcę…!
(Wincenty) – Słyszę ich wołanie… Nadchodzą…! – wskazał na wilki wybiegające z mgły
Przybiegły cztery wilki, mające bezwzględność w oczach. Kiedy Lautern przez łzy miał zamknięte oczy i bał się tego co nadejdzie, jego brat patrzył na cieniste bestie, a wtedy wilcze zjawy zaatakowały.  Swoimi zębami wbiły się w dłonie obu braci. Ostre kły przebiły ich skórzane delikatne bluzy, a po chwili spod materiału, zaczęła wypływać krew, użyźniając prastarą ziemię. Fuus zaczął czuć ból, potężne cierpienie, gdy jego własne dłonie były ranione coraz bardziej. Zaciskał zęby, wiedząc, że jeśli się bezmyślnie ruszy, umrze. Spoglądał co chwilę na brata, widząc jak jego krew miesza się szybko ze brackimi łzami. Cailon siedział niewzruszony i obserwował swoich siostrzeńców, czekając na dalszy rozwój zdarzeń.  A tak naprawdę nie za bardzo darzył ich sympatią, a jedynie zezwolił swojej ciężarnej siostrze wraz z mężem wprowadzić się na jego dwór. Momentami żałował swojej decyzji, wiedząc, że nowe pokolenie przejmie główne geny po matce, a linia Margona zostanie całkowicie pominięta. Cailon był nieustępliwy oraz znany z lubienia czystej krwi, a w czasach wielkich okupacji obcych narodów, szczególnie gardził Polanami, a pod tym względem między innymi traktował męża swojej siostry jak własnego rodzonego brata, którego nigdy nie miał. Szczególnie ich relacje poprawiły się, gdy własna żona przez plotkę popełniła samobójstwo, wieszając się na własnym splecionym warkoczu.
(Wincenty) – Paniczowie, co czujecie?
(Fuus) – Boli, ale… Wytrzymam… Ból przez łzy…
(Lautern) – Niech mnie puszczą… - próbował się wyrwać
(Fuus) – do brata – Nie rób tego…
(Lautern) – Ale… Tak mnie boli… Chcę do mamy…
(Fuus) – Nasz wujek patrzy… Nie mogę ulec… - dysząc
(Wincenty) – Jak na swój wiek starają się być odważni.
(Cailon) – To dopiero początek Waszych problemów… - przymknął oczy – To właśnie jest nasza potęga, której innym narodom brakuje… - otworzył oczy – To dzięki temu jesteśmy Tym czym jesteśmy… - oczy zajarzyły się na czerwono – To daje nam siłę, na której zbudujemy w ciągu najbliższego tysiąclecia kolejne wspaniałe imperium na gruzach poprzedniego…
(Wincenty) – Myślę, że są niemal gotowi…
(Cailon) – Odstąpcie… Wilcze pomioty… - spojrzał groźnie
(Fuus) – One… - poczuł ostry ból – Zniknęły… Co się ze mną… Dzieje…
(Lautern) – upadł na ziemię – Czy ja… Umieram… Ręka mnie boli, wujku…
(Cailon) – Przywołajcie teraz jakąś myśl, ale musi być smutna…
(Fuus) – Lautern potrzebuje pomocy, nie będę się kajać, wujku… On jest ważniejszy!
(Cailon) – zniknął – Moja siostra niczego nie potrafiła was nauczyć… - pojawił się obok
(Lautern) – Wujku…
(Cailon) – uderzył w twarz Lauterna – Nie wolno Ci się mazać!
(Fuus) – rzucił się na wuja – Nie będziesz tak mówić o moim bracie… - poczuł pieczenie w oczach
(Cailon) – Ani ty o swoim nadrzędnym możnowładcą… - zrzucił siostrzeńca – Na moją brodę… Już zaczęło się…
(Wincenty) – Cailonie, Panicz Lautern stracił świadomość…
(Cailon) – Najwięcej się bał, a w końcu najgłośniej krzyczący zapadł w sen…
(Fuus) – Zabiliście mi braciszka…? Powiedzcie…!
(Wincenty) – Panicz jest w błędzie. Przechodzi teraz wewnętrzną walkę w swoim umyśle.
(Fuus) – Nie chcę zasypiać. Spałem przed zabawą w ganianego…
(Cailon) – Decyzja nie należy do ciebie… - złapał Fuusa za gardło – Będę zmuszony to teraz zrobić…
(Fuus) – Proszę… Nie – prosił
(Cailon) – Nie osiągniesz nic, póki sam tego nie przeżyjesz… To jest coś, o czym Lusina zapomniała, a ja wam przypomnę… Żałuję, że w ten sposób…
(Fuus) – Wujku… - stracił przytomność
(Cailon) – położył Fuusa na ziemi
(Wincenty) – Nie wiem czy ingerencja Cailona nie wniesie nic złego w ich Próbę…
(Cailon) – Mnie samego bito niemal do nieprzytomności, bo strasznie się rzucałem. Jak świnia, nim chłopi zdążyli ją zarżnąć przy samym końcu jej życia.
(Wincenty) – Nie śmiem wątpić, Panie.
(Cailon) – A teraz czekamy… Chłopcy, nie zawiedźcie mnie oraz waszych stworzycieli. Reprezentujecie naszą rodzinę… Pamiętajcie o tym.
Tymczasem w umyśle Fuusa
Fuus znalazł się w nieznanym mu miejscu. Wszędzie naokoło widać było gęstą mgłę, a tylko fragment świata był mu przedstawiony. Znalazł się na wielkim placu ze skałą na środku. Na niektórych budynkach wokół było widać słowiańskie znaki, podobne nawet do Polan. Niedaleko było wejście do podziemi, lecz zamknięte bez możliwości wejścia. Nie wiedział w jakim czasie się znalazł, ani gdzie wsiąkło jego brata, Lauterna. Postanowił go zawołać, ale nie przybył na jego zawołanie. Przybył jednak ktoś inny. Przybyli Oni.
(Garth) – Nareszcie się spotykamy, Voltarkinie…
(Fuus) – Ktoś Ty…?
(Locus) – wyłonili się z mgły – Grzeczniej proszę, bo w tej chwili akurat wgryzamy się w twe żyły…
(Fuus) – To wy… Krzywdzicie mnie i… Lauterna? Czego chcecie od Nas…? Co Ja mam zrobić…?
(Locus) – To nasze tradycje sprawiają, że pojawiamy się w takiej formie, mimo różnicy pokoleń. Stare pokolenie umiera, a potem odradzamy się jako coś innego. W takiej formie, w jakiej nas widzisz.
(Garth) – Chcemy jedynie byś przetrwał, Ty oraz twój brat. Macie ukryty potencjał.
(Fuus) – Tylko, że… Nie rozumiem niczego…
(Locus) – Spójrz na siebie teraz. Jesteś znacznie starszy niż Twoje drugie Ja z teraźniejszości.
(Fuus) – spojrzał na dłonie – Dorosłe nadgarstki… Dłuższe kości palców… Rozwinięta mowa… Co to ma znaczyć?
(Garth) – To wszystko dzieje się w twojej głowie. Jedyną opcją jest Przeżycie. To co zobaczysz tutaj, może ciebie wielce zaboleć, lecz nic się nie da cofnąć. Musisz to przejść, a jeśli nie… Już nie wrócisz do swojego ciała i utkniesz tutaj, błądząc po koszmarach, na zawsze.
(Fuus) – Jeśli powiecie mi, co z Lauternem… Zgodzę się wtedy na wszystko.
(Locus) – Niestety nie ty tutaj dyktujesz warunki, Fuusie… Uważaj na siebie… I zatroszcz się bardziej o sobie, a nie zatracaj się w bezsensownym uczuciu, jakim jest współczucie, ponieważ tak jak ostrze tnie ciało, tak moc zranić musi duszę…  - zniknęli
Po tym jak dwa wilki zniknęły w tajemniczych okolicznościach, wejście od podziemi stanęły otworem. Ku zdziwieniu wyszedł z niego jego własny brat, Lautern, razem z jakąś obcą dziewczyną. Minęli Fuusa zupełnie w taki sposób, gdyby wcale nie stał obok nich. Po odejściu kilka metrów od tunelu, ów dwójka zaczęła się ze sobą całować. Fuus nie wiedział dlaczego, ale coś wtedy zakuło go w środku. Stal się nagle widzialny dla świata. Od razu było widać, że wizja mówi o czymś, co ma nadejść, pamiętając również, że rzeczy przedstawione mogą mieć niewiele wspólnego z prawdą, a tylko osoby się mogły zgadzać. Podszedł więc Fuus do brata i zażarcie spoglądał mu groźnie w oczy, a widział w ich głębi nienawistną czerwień. Wyczuł, że dziewczyna również posiadała znak rozpoznawczy ich dziedzictwa.
(Lautern) – Zawsze moment wybierasz godny pożałowania, braciszku…
(Fuus) – To też twoja Próba?
(Lautern) – O czym mówisz? Postanowiłem odejść z tutaj obecną Izi. Odejść od naszych starych zwyczajów. Musiałeś dotrzeć za mną aż tutaj. Nie wrócę, nie przekonasz mnie.
(Fuus) – Nie jesteśmy u nas? Ale nie pojmuję, czemu?
(Lautern) – Nie pojąłeś i tak za dzieciaka wiele… - westchnął – Nie zniosę już Cailona i jego przechwałek. Nie za to walczyli rodzice… Nie za to potem spłonęli żywcem…
(Fuus) – Mama… Tata… - zaniemówił – Zginęli…?
(Izi) – Byłam świadkiem jak twój wuj podłożył ogień pod chałupę. Potem zlecił gwardii milczeć, w tym również mi.
(Fuus) – Co mam przez to rozumieć?
(Lautern) – Nie mów mu, bo i tak… Nie zrozumie.
(Fuus) – złość w oczach – To dajcie mi powód, który zrozumiem.
(Izi) – Byłam w pobliżu, gdy to się stało. Tam przy wiadrami z wodą, ale w ostatnim momencie się wycofałam, ponieważ…  Cailon skrzywdził raz moją rodzinę, a ja… Naraziłabym ich na większe cierpienie. Nie traktuj tego jakbym była współwinna, tylko…
(Fuus) – A nie byłaś?
(Lautern) – Nawet jakby coś zrobiła, spłonęłaby razem z nimi… To był niemały pożar…
(Fuus) – pchnął brata – Nie wiem czemu, ale… Nie potrafię was uwierzyć…
(Izi) – To już się stało, Fuus… Nie zmieniasz tego, nie zwrócisz im życia…
(Fuus) – rzucił się na Izi – Za mało żyłaś w Jego cieniu, by móc wprowadzać taki osąd… - okładał pięściami – Wystarczy, że… Popełniłem tamten błąd, gdy… Pozwoliłem wam uciec…
(Lautern) – odciągał brata – Fuus, proszę… Przestań…
(Fuus) – znienacka mieczem przez ramię – Nie potrafię…
(Izi) – łapała oddech – To te oczy… Nie umiesz się kontrolować…
(Lautern) – Izi… Uciekaj, on może teraz…
(Fuus) – rzucił sztyletem – Hmm…
(Lautern) – Izi…!
(Izi) – rzuciła sierpem – Lautern…  Łap!
(Lautern) – złapał – Bracie, co w ciebie wstąpiło… - próbował zablokować trajektorię
(Fuus) – Nie tym razem…
(Lautern) – Co...? – sztylet przeleciał przez jego dłonie – Nie może to się dziać… - aktywował oczy – Fuus… - trafiony w szyję
(Izi) – podbiegła do Lauterna – Przestań albo… - aktywowała oczy – Skończy się to źle…
(Fuus) – wbiegł do tunelu
(Lautern) – Izi, nie… To pułapka…
(Izi) – Są tam inni… Nie pozwolę mu na to… - pobiegł za Fuusem
(Lautern) – Za jakie kalumnie… Zaczekajcie na mnie… - ruszył za nimi – Braciszku, straciłeś kontrolę nad mocą… Jeśli będę musiał Cię… To zrobię co do mnie należy…
Chwilę później, Katakumby
(Izi) – zdyszana – Ja… Przepraszam, zgubiłam go…
(Lautern) – Nauczył się kilku nowych sztuczek. Ale ten trik ze przenikającym sztyletem… Nawet ja tego nie potrafię… W dodatku tak szybko się rozpłynął…
(Izi) – Może to Cailon go wynajął, by nas znalazł… A potem wykończył…
(Lautern) – Jestem pewien, że nie posunąłby się do tego, bo przecież… On nie znosi Cailona równie tak jak ja… Po tym jak potraktował nas na Próbach, to… Omijał spotkania z nim…
(Fuus) – zaszedł od tyłu – Cailona po takim czymś też powinienem zgładzić, ale… Zacznę od swojej własnej rewolucji… - poderżnął gardło Lauternowi
(Izi) – podeszła pod ścianę – Jestem w potrzasku…
(Fuus) – Ludzie…  Nie mieszajcie się… Macie przed sobą zdrajców z naszej własnej linii…
(Lautern) – On oszalał… Zaatakował mnie… - kaszląc
(Fuus) – Nie pracuję dla Cailona. Jestem tutaj z wyższych celów. Doszło tutaj do zbrodni, zatartej przez laty, a teraz… Zacznę to co zaczęli rodzice. Odkryli spisek, a potem od razu zamknięto im usta…
(Izi) – To prawda, że… Prawdą jest, że węszyli przeciwko czarnej linii, bo planowali zamach stanu, ale… To nie był zamach na naszą księżną, tylko na Cailona…
(Fuus) – Co ty chcesz mi powiedzieć…? Że to..
(Izi) – To czarni planowali zamach, a My chcieliśmy im to umożliwić. Ponieważ dowiedzieliśmy, że sam Cailon pochodzi przeciwnego obozu, a nie jak błędnie określał, że wiąże nas historia. On jest kimś innym… Oszukał Cię, jeśli w cokolwiek  mu wierzyłeś…
(Lautern) – osunął się na ziemię – Regeneracja nie nadąża odtwarzać zniszczonych komórek…
(Izi) – Cailon jest winny śmierci twoich rodziców… Zyskałeś nowe talenty… Ulecz Lauterna i wróćmy tam… Zakończmy jego tyranię, a gdy Oriana dorośnie, prawowitą władzę dostanie Ona…
(Fuus) – Nie potrafię tego…
(Izi) – wyjęła nóż – Mam Ci pomóc, kochany…?
(Fuus) – Kochany?
(Lautern) – Nie… Widocznie tak musiało być…  Wasza dwójka musi kontynuować dzieło naszej rodziny… Inaczej wszystko przepadnie i zostanie pustka…
(Fuus) – oczy wróciły – Nie wiem czemu miałem w sobie tyle nienawiści…
(Lautern) – Nie ma sposoby na to… To ryzyko bycia Voltarkinem… W każdej chwili możesz stracić panowanie… Tobie zdarzyło się dziś, a pierwszą taką ofiarą byłem ja … Gdybym zdążył podążyć podobną ścieżką, jaką podążyłeś Ty, bracie… Zdołałbym Cię powstrzymać… - wypluwał krew
(Izi) – Fuus, może razem… Coś zdziałamy…
(Lautern) – Tutaj zajmą się mną kapłani. Spocznę chociaż na ziemi, której gleba nie została splugawiona naszymi wojnami…  To niedaleko stąd właśnie rodzice spotkali się po raz pierwszy… To zaszczyt umrzeć niedaleko miejsca, gdzie się narodziliśmy, Fuus… - spojrzał na brata – Pomyśl tak o tym, gdy będziesz… - przymykał oczy – Mnie wspominał…
(Izi) – zaciskając jego dłoń – Lautern…
(Fuus) – przyłożył ucho do jego nosa – Nie czuć oddechu… Nie wyczuwam również jego oczu… - podniósł jego powieki – To się dzieje naprawdę… - spoglądał w oczy Lauterna – Jego czerwień znikła na stałe… Mówi się, że gdy znika na stałe czerwień Voltarkina, to on razem z nią…
(Izi) – Więc odszedł na dobre…
(Fuus) – Izi, ja nie chciałem… - odwrócił się – Izi…! Lautern…?! – Nie ma ich… - rozglądał się – Zapomniałem, że to nie jest rzeczywistość… To wy parchate bydlaki za tym stoicie… - padł na kolana – To przez was musiałem oglądać jak Lautern umiera, a to ja sam zadałem mu ten cios… - do siebie – Lautern… Wiem, że żyjesz… Mam nadzieję, że musiałeś oglądać tego samego co ja ze swojej perspektywy… Nie wybaczyłbym sobie… Mama i Tata… Im na pewno też nic nie będzie… Ale ta dziewczyna, Izi… Nigdy wcześniej jej nie widziałem, a pojawiła się znikąd… - krzyczał – A ja nie potrafię znaleźć odpowiedzi…!
(Garth) – Jak masz znaleźć odpowiedzi jeśli nawet nie zechciałeś ich szukać. Nic nie przyjdzie do ciebie na skinienie, Fuusie…
(Fuus) – To Wy…  To co widziałem, to była iluzja, prawda?
(Locus) – Pokazywane są twoje doświadczenia w różnych etapach twojego życia. Skoro los wybrał akurat tamte… Widocznie musiało tak być. To ma być Próbą dla ciebie, a nie wróżeniem w przyszłość. Nic nie jest wykluczone, ale to tylko obrazy zza mgły. To wyżsi od nas są za to odpowiedzialni…  Niemal byś padł tam i się bardziej zatracił… Już na starcie prawie się złamałeś.
(Fuus) – Pierwszy raz doświadczyłem tak brutalnej śmierci, dodatkowo z mojej ręki, wymierzoną w moją rodzinę… Ten gniew był tak mocny… Nie kontrolowałem tego…
(Garth) – Nie znaleźliśmy na to lekarstwa. Dlatego Białoliniowcy opanowują Próby, aby się przeciwstawić złej stronie. Nie zniwelujesz całkowicie swojej potęgi, lecz zmniejszysz ryzyko niż jakbyś poddał się na starcie… A teraz, ruszajmy dalej… - zniknęli
(Fuus) – Hej… Nie skończyłem z wami rozmawiać…! Czemu znikacie w tak ważnym momencie… Zupełnie jak Lautern, gdy ukradł mi mojego pluszaka… - uśmiech pod nosem – I do tej pory nie oddał…
Kolejna wizja skierowała Fuusa już na swoje strony. Pojawił się we własnym pokoju, który dzieli z Lauternem. Przeszedł się więc po siedzibie, a chciał sprawdzić pokój rodziców. Widniał na drzwiach wyryty krzyż oraz pastorny znak, że kościół już poświęcił owe miejsce. Mógł się Fuus spodziewać, że przeniósł się do czasów wcześniejszych, nadal pozostając wiekowo podobny. Słysząc szepty w budynku postanowił udać się w centrum głosów. Prowadziły one do gabinetu Cailona, więc lekko uchylił drzwi i stanął pod ścianą, postanawiając podsłuchać rozmowę. Drugim rozmówcą był Wincenty, a mimo obecności trzeciej osoby w kapturze, Fuus nie potrafił rozpoznać jej tożsamości.
(Cailon) – Czy nikt… Was nie śledził?
(Wincenty) – Nasze pojawienie się tutaj jest czystą tajemnicą. Nikt nie wie o tym spotkaniu, Cailonie. Jak się czujesz po tym… Co stało się z…
(Cailon) – przerwał – Nie bez powodu stali po drugiej stronie i zagrażali naszemu państwu. Jednakże sam nie potrafiłem tego dokonać. Tutaj jest osoba, która zajęła się wszystkim, ujawnij się, dziecko.
(Oriana) – zdjęła kaptur – Mości panowie, zrobiłam to, co do mnie należało. Nie należało do przyjemności, a chciałam tylko… Bezpieczeństwa mojej chorej matki i pozwolenie na opuszczenie dworu, najlepiej jeszcze przed świtem.
(Wincenty) –  Jaki kolejny ruch planujemy?
(Cailon) – Wyślemy Orianę do kraju Polan. Zbiegło tam trochę naszych drugorzędnych przyjaciół. Eksterminacja musi przebiec bezproblemowo, tak prędko jak tylko potrafisz.
(Oriana) – Mam jednak wyrzuty sumienia z powodu, że… Zrobiłam to Fuusowi i Lauternowi. To była ich jedyna rodzina.
(Wincenty) – Pochodzi z bocznej gałęzi, która nie przysłużyła się Voltarom, a zarazem przenoszą swoją kalumnię coraz dalej. Jeszcze brakowało nowych rebelii w naszym stranie. Ten stran wycierpiał zbyt wiele.
(Oriana) – Zapewnicie mi ochronę?
(Cailon) – Do samych granic gwardia powinna Cię odprowadzić, drogie dziecko.
(Oriana) – Nie jestem już dzieckiem – aktywowała oczy – Dobrze to wiesz. Mimo, że sama jestem tej samej linii, co Lusina i Margon, a mimo to ich zabiłam. Jeśli dojdzie do uznania prawdy, wiedzcie, że skażę na was. Przed chwilą uzyskałam status uchodźczyni, więc nijak mi są potrzebne wasze prawa.
(Wincenty) – Za to co zrobiłaś, twoja rodzina może wyżyć do kolejnego stulecia. Okaż trochę wdzięczności, córko niewierna…
(Fuus) – drzwi z buta – Nie spóźniłem się?
(Oriana) – Fuus… - zaskoczona
(Cailon) – Siostrzeńcu mój, najukochańszy… Stała się straszna tragedia… Twoi rodzice zostali zdradzeni, właśnie poszukuję winnego. Do tego ma pomóc twoja dobra znajoma, Oriana. Razem, jestem pewny, znajdziemy winnych tej karygodnej zbrodni i przysięgam, że skończą na derewiach.
(Fuus) – Musisz pogrubić gałąź więc, wujku. Inaczej długo nie utrzyma takiego ciężaru.
(Cailon) - …?!
(Fuus) – Daleko winnych nie trzeba szukać. Wszyscy są tutaj… - podniósł pochodnie – I nigdzie się nie wybierają… - rzucił między drzwi – Spodziewałem się, że zgrywasz miłego na pokaz. A moja rodzina tylko od początku zawadzała.
(Oriana) – Dobrze wiesz, że lubiłam twoich rodziców. Nigdy bym nie…
(Fuus) – przerwał – Wiem, słyszałem. Mało rządzić krajem, nie, wuju? Trzeba posuwać się do zdrady własnych przyjaciół, by tylko nikt nie wygadał prawdy o tobie. Odebrałeś im obronę w ich własnej sprawie, lecz ich dzieciom ust nie zamkniesz.
(Wincenty) – Cuś mnie tutaj za dużo – próbował uciec
(Fuus) – Kościół również jest zbrukany przez wasz nikczemny jad, a to bruka honor tych, którzy zginęli po to właśnie, byście odbudowywali umierający już stran.
(Cailon) – Czy to pierwszy raz, że przyjaciele usuwali swoich przyjaciół, a potem odbudowywali potęgę imperium z niczego? Nie pierwszy raz się to dzieje, a ty jeszcze jesteś za młody, by móc dostrzec w tym coś normalnego. Dorośniesz i sam postąpisz tak samo.
(Fuus) – rzucił sztyletem w uciekającego kapłana – Coś mówiłem…
(Wincenty) – unieruchomiony przy ścianie – Moja szata… Wiesz ile hektarów ona kosztowała…
(Fuus) – rzucił dwa kolejne – Teraz jedynie nadaje się na spalenie, jak również cały Ty.
(Wincenty) – Cailonie… To zniewaga urzędu kaznodziei…
(Cailon) – zniknął
(Fuus) – Nie unikniesz kary!
(Cailon) – Powiedziałbym to samo… - znienacka od tyłu
(Oriana ) – Fuus…! – podcięła nogę Cailona
(Cailon) – z łokcia w pierś  - Po tym wszystkim co dostałaś…
(Fuus) – próbował zaatakować
(Cailon) – zablokował – Zabawne… - lewą ręką podduszał – Myślałeś naprawdę, że… - odepchnął Orianę na ścianę – Dzieci mają szansę wygrać?
(Fuus) – Nie sądziłem, że… Tak szybko to zrobisz…
(Cailon) – Hmm?
(Fuus) – zniknął – Orientuj się!
(Cailon) – poczuł ruch powietrza – Doskonale wiem, gdzie się znajdujesz…
(Fuus) – rzucił sztyletem w stronę wuja – To zakończy jedną tyranię…
(Cailon) – Czy oby na pewno…? – uchylił się
(Wincenty) – trafiony w prawe oko – Cailonie… Moje oko…
(Cailon) – odwrócił się – Przebiegły zbydlony dzieciak…
(Wincety) – Cailo… - trafiony w lewe oko
(Cailon) – strach w oczach – Przesadziliście… - wyjął zatrute ostrza – Liczmy się z powagą sytuacji… Jak to mówiłeś, koniec jednej tyranii… - pewność w szarży
(Oriana) – zblokowała cios – Fuus… - jej wilk przebił się przez okno – Musisz skakać…
(Fuus) – Pokonamy go razem…
(Cailon) – To nie zda się na nic… - uśmiech – odepchnął Orianę
(Oriana) – zauważyła rysę na brzuchu – Cholera jasna…
(Fuus) – Jesteś skażona…
(Cailon) – Trucizna Shakiona nigdy się nie myli, bardzo niewiele jej zostało, lecz na was obojga starczy.
(Oriana) – I tak jestem stracona, uciekaj i powiadomij Lauterna… - zblokowała atak – Musi o tym wiedzieć…
(Fuus) – przeniósł się do drzwi – Może czeka Cię śmierć, ale nie tutaj… - próbował podciąć gardło wujowi – Niech to… - przywołane wilki – Cholera… - powalony na ziemię
(Oriana) – Wykorzystam to… - Darin… Qumal…!
(Fuus) – Nie rób tego…
(*Darin*) – Przez okno…!
(*Qumal*) – Zajmiemy się nimi…! – odciągały wilki Cailona
(Oriana) – Uciekaj… Tylko to możesz zrobić…
(Fuus) – podbiegł do okna – Nie potrafię…
(Oriana) – przeniosła się do przodu – Musisz… Nie oglądaj się za siebie… - zepchnęła Fuusa
(Fuus) – Oriaaaaaaaaana…! – spadał w dół – Zawiodłem rodziców, to teraz mam zawieść również ciebie…? Nigdy… - przeniósł się szybko do góry – do Oriany – Idziesz ze mną… - wyciągnął ładunek z kieszeni – Na tym koniec…!
(Cailon) – Co…?!
(Fuus) – Żegnaj… - zniknął z Orianą
(Oriana) – spadając do siana – Pfuuu… Czemu to zrobiłeś…?
(Fuus) – Jesteś jedyną osobą, która wiedziała o tym spisku… A poza tym… - oglądali eksplozję – Mniej osób mi uwierzy…
(Oriana) – Czemu nie przywołałeś swoich?
(Fuus) – Musiałem oszczędzić energię, by móc po Ciebie wrócić…
(Oriana) – Fuus… - poczuła przyciąganie – Coś mnie… Wciąga…
(Fuus) – wyciągnął rękę – Chwyć mnie…!
(Oriana) – straciła czerwień w jednym oku – Straciłam część mocy… To oznacza…
(Fuus) – Któryś z wilków musiał polec, ale przecież…
(Oriana) – Przy osobliwych przypadkach i znajomości na specyfikach… Można je stracić bezpowrotnie…
(Fuus) – Trzymaj się, wyciągnę Cię…
(Oriana) – Straciłeś całą moc przed chwilą… A mi zostało jej jeszcze trochę by… Zakończyć swoje sprawy…
(Fuus) – Co ty mówisz…
(Oriana) – To jedyna szansa na wrócenie tam i… Upewnienie się, że obaj tego nie przeżyli.
(Fuus) – Zabierz mnie ze sobą.
(Oriana) – Umrzesz tam, a poza tym… Nie chcę byś poległ przez taką jak ja. Gdy mnie puścisz, czym prędzej udaj się do Lauterna, opowiedz mu o wszystkim i… Czekajcie przy zwodzonym moście koło twierdzy Kartha’lon. Jeśli do świtu się nie zjawię, uciekajcie stąd i nie wracajcie…
(Fuus) – zbliżył się – Nie mogę pozwolić…
(Oriana) – W razie czego… Dbaj o siebie – użyła swojej specjalnej umiejętności – W razie czego, gdy powrócę… - zamknęła  prawe oko – Oddam twoją zgubę osobiście – otworzyła oko
(Fuus) – Umiesz znacznie więcej niż inni.
(Oriana) – Nie martw się, cokolwiek się stanie, odzyskasz w pełni władzę nad twoim okiem. Wyczekujcie świtu, a wtedy dowiesz się co się stało. Pamiętasz o tym co mówiłam…? – zasysana
(Fuus) – Świt. Lautern. Kartha’lon.
(Oriana) – Dziękuję… - zniknęła
(Fuus) – poczuł ból – Co się ze mną dzieje… - upadł na kolana – Jakby śrubkręt wiercił mi dziurę w głowie… Muszę… - wstał – Muszę dostać się do Lauterna… - biegł przed siebie
Znów wokół Fuusa pojawiła się wielka mgła, a obecny świat zniknął. Pojawił się od razu inny. Jesienne liście zlatywały z drzew, a szare kaptury poruszały się z melodią wiatru. Wokół mnóstwo ludzi, a najbliżej Cailon, Lusina i Margon. Wydawało się, że stoją koło wielkiej płyty nagrobnej. Fuus był tym razem tylko obserwatorem i nie mógł wpłynąć na wizję, którą właśnie obserwował. Po zbliżeniu się ujrzał na pionowej skale napis „Fuus i Lautern – przeklęci bracia Wolnej Republiki Voltarskiej”. Mógł się domyślać, że tym razem bracia zostali uśmierceni z niewiadomych przyczyn, na których ujawnienie cierpliwie oczekiwał. W jego głowie dochodziły myśli, że kłamstwa Cailona przerodziły się w to, że on razem z Lauternem zostali posądzeni o zdradę, po czym mogli zginąć w jakieś walce przeciw swoim pobratymcom w krwawym boju.
(Cailon) – Świeć Panie nad ich duszami…
(Lusina) – Za co, bracie? Za co spotkała ich taka kara… Wierzyłam do samego końca, że są rozważni.
(Cailon) – Współpraca z innymi ugrupowaniami nie jest czymś wartym uznania. Wspierając Czarną Linię sami narazili się na piętno zdrady. Przykro, szczerze. Naprawdę ich lubiłem. Mieli swój ukryty potencjał.
(Margon) – Kto jeszcze zginął podczas zamieszek?
(Cailon) – Znajome waszych synów. Izi oraz Oriana. Choć te dwie bardziej przyczyniły się do śmierci mojej żony, ale one skończyły na derewiach. Znacznie dłużej cierpiały.
(Lusina) – Mieliście posłańca z Królestwa Polan, a co z nim?
(Cailon) – Król Polan domagał się wpuszczenia jego wojsk za nasze granice.  Z powodów bezpieczeństwa nie zostali wpuszczeni, a jeśli ktoś próbowałby, od razu leci na derewio.
(Margon) – Fuus był w gorącej wodzie kąpany, ale Lautern? Byłby zdolny do takiej zbrodni?
(Cailon) – Sprowadził na nasz stran niemal zagładę. Was ród na szczęście nie został wyklęty, lecz jeśli któryś posiada kobietę zaciążną, wiedzcie, że aż do trzydziestego pokolenia.
(*Fuus*) – Mamo… Tato… To nieprawda!
(*Garth*) – Nie słyszą Cię.
(*Locus*) – Nie jest to miłe, prawda? Gdy nasi bliscy knują za naszymi plecami.
(*Fuus*) – To się stanie? Muszę wiedzieć… Jeśli tak, to kiedy… Mogę temu zapobiec…
(*Locus*) – Nie zapobiegniesz. Jak wspominaliśmy nie wiemy, które wizje mogą być prawdziwe, które nie. Równie dobrze każda mogła być fałszywa. Wizje nie mają na celu dostarczyć tobie wiedzy, lecz cech, z których słynie każdy Voltarkin. Musieliśmy przejść przez to samo, chłopcze…
(*Garth*) – Nie pozbędziesz się tego. Nienawiści… Żalu… Skrajności… To nasz chleb powszedni.
(*Fuus*) – Powiedzcie choć czy te słowa o eksterminacji były prawdą w naszej historii.
(*Garth*) – Po części były, ale rzadko jaki władca przed Cailonem miał o sobie takie mniemanie.
(*Fuus*) – To co teraz…?
(*Locus*) – Przetrwałeś wszystkie wizje, które były drugą częścią Próby.
(*Garth*) – Możesz wracać do siebie… Voltarkinie – zniknęli
(Lusina) – spojrzała na grób – Wierzę synku, że dotrwasz dnia, gdy poczujesz się pomszczony…
(*Fuus*) – próbował dotknąć matki – Mamo, bądź pewna, że tak będzie… Cokolwiek to znaczy…
Teraźniejszość
(Mathias) – otworzył oczy – Nadal… Żyję, prawda? – wstał
(Ula) – Trzeba Ci pomocy?
(Mathias) – Nie… Musimy zabrać tą książkę…
(Ula) – Jak byłeś nieprzytomny znalazłam też kilka innych. Mam je już w plecaku.
(Mathias) – poczuł trzęsienie – To zaraz się zawali… - ból głowy – Szybko do wyjścia…!
(Ula) – Ale jesteś słaby, muszę Ci pomóc…
(Mathias) – Do przodu…!
Katakumby zaczęły się walić od środka, a Ula z Mathiasem próbowali wydostać się tą samą drogą, którą przyszli. Przez urok podziemi co chwile tracił dziewczynę z oczu, a wyostrzał po to zmysły, by nie dopuścić do jakiejś tragedii. Na nieszczęście na Ulę omal nie spadł głaz z sufitu, który dzięki interwencji Mathiasa tylko o kilka centymetrów upadł dalej i sturlał się ku dołowi. Drzwi wyjściowe niestety były zamknięte, a wszelkie próby siłowe nie dawały spodziewanego wysiłku. Mathias spodziewał się, że póki Ula jest z nim i żyje, żadne nie opuści katakumb żywe. Nawet wilki nie odpowiadały na wezwanie, więc możliwości coraz prędzej się wyczerpywały. Dół całkowicie już zniknął z ich pola widzenia, a tuż u początku schodów zaczęły pokazywać się spadające kamienie, a ów tunel stawał się powoli wielkim grobowcem.
Mathias wtedy wbił miecz w szparę i próbował podwadzić wejście, lecz to również nie pomagało. Dopiero gdy Ula dotknęła trzonu miecza i pomagała z otwarciem, coś zaczęło postępować. Co każde pchnięcie dziewczynę raził jakby dziwny impuls, który sprawiał, że jej dłoń prawa mogła sprawiać wrażenie w jej mniemaniu, że płonie żywym ogniem niczym z pieca. Postanowiła przetrzymać swój ból i próbowała dalej przy drzwiach. Po kilkunastu mocnych pchnięciach wrota na tyle się otwarły, że można było przez nie przejść. Pierwsza wybiegła Ula, a za nią Mathias, wyjmujący finalnie miecz ze szczeliny, będąc ostatecznie ostatnim świadkiem walącej się starovoltarskiej historii.
Usiedli spokojnie pod skałą, z której wyciągany był wcześniej miecz i uzupełnili swoje poziomy głodu i pragnienia. Mathias natomiast zamiast odpoczywać spoglądał na zasypany już tunel do elementów starej cywilizacji, które mogły ciągnąć się znacznie dalej pod wsią ,lecz czas nie dał im więcej czasu na odkrywanie tajemnic, a jakakolwiek wiedza, która mogła tam pozostać, została uwięziona już tam po wieki, aż do momentu, gdy archeolodzy zdecydują się kopać w obecnym miejscu.
(Mathias) – Jak twoja ręka?
(Ula) – Dojdzie do siebie po zimnych okładach…  Powiesz mi coś, czego nie wiem… Czy to coś nie chciało mnie wypuścić, ponieważ Ja poszłam z tobą?
(*Fuus*) – Chcieliśmy uniknąć wypadków takich jak te z teraz. Zdewastowaliście tym nadzieję przyszłych pokoleń na…
(*Lautern*) – Ten świat różni się od naszego, braciszku… Tutaj tej damie groziłaby znacznie gorsza śmierć. Musiał zaryzykować. Tak jak Oriana.
(Mathias) – Czyli faktycznie to co widziałem, to prawda?
(*Lautern*) – Niektóre zdarzenia się pokrywają, niektóre nie. Ona faktycznie tak zginęła. Tylko zamiast Fuusa byłem ja sam. A poza tym, że pogrzebaliście nadzieję tysięcy, dowiedzieliście się czegoś, co pomogłoby odnaleźć Izi… Przepraszam…
(*Fuus*) – Mleko się wylało, bracie.
(*Lautern*) – Coś was doprowadzi do… Izy?
(Mathias) – Jeszcze nie, ale… Potrzeba czasu, bym przestudiował księgi.
(*Fuus*) – To tłumaczy zawalenie się kondygnacji. Zabraliście coś, czego nie powinniście.
(Mathias) – Sam jestem częścią tej układanki. Pragnę zdobyć wiedzę i wykorzystać ją w dobrym celu.
(*Lautern*) – Obawiam się, że twoje słowa nie znaczą już nic.
(Ula) – Mam pytanie, może średnio zasadnicze… Jeśli byście zginęli w tej postaci, to Mathias też… Czy on wtedy…
(*Fuus*) – przerwał – Teoretycznie mogłoby tak być, ale to tyczyło się naszego gatunku. Z wami nigdy nie jest pewne, bo znani byliście z długowieczności. Wilki przyzwane i połączone z Voltarkinem powinny odejść razem ze swoim panem, ale praktyka jest często dziwna. Słyszałem o rytuale, który wymagał krwi innego Voltarkina, który mógł poświęcić swojego jednego podopiecznego, by uratować innego ze swojego bractwa. Z powodu licznych wojen frakcyjnych, nigdy sami nie dowiedzieliśmy się czy to faktycznie prawda…
(Mathias) – Wracajmy do siebie…
(*Fuus*) – Zanim odejdziecie, byliście zainteresowani, co się stało z osobami, które tu przebywały. Zaraz ujrzycie swoją odpowiedź. A tutaj też kończy się nasza konwersacja z tą dziewczyną. W razie czego, odpowiemy na wezwanie – zniknęli
(Ula) – Jaka odpowiedź?
(Mathias) – Ula…  - spostrzegł cień
(Ula) – z noża w głowę – To… - spostrzegła trupa – To było dziwne… Ktokolwiek to mógł być, nie byłoby jak ratować…
(Mathias) – Szybka reakcja… - spojrzał na trupią twarz – Poznaję go…
(Ula) – To są twoi starzy przyjaciele?
(Mathias) – Nie wszyscy, ale on rządził tym miejscem. Był przy mojej Próbie… Oni przecież mieli żyć…
(Ula) – A co jeśli dla nich Żywi to ci, którzy się poruszają?
(Mathias) – Więc skoro oni zginęli… Już nikt nam tego nie wytłumaczy. Wynośmy się stąd – wstał
(Ula) – Za dużo biegania po katakumbach jak na moje biedne nogi… - podeszła do skutera  - Jedziemy?
(Mathias) – Jedziemy – zdecydowanie
30 minut później, Dywizjon
(Ula) – zsiadając ze skutera – Nikt nas nie powitał?
(Mathias) – Za wcześnie na wspólną kolację… - otwarł drzwi – No proszę… Czekali na nas.
(Osa) – No to państwo mają zdrowo przejebane.
(Joanna) – Nie traktujcie to jak złośliwości, ale nie powinniście byli… Wtedy gdy ten brutal może nawet w tej chwili nas obserwować.
(Ula) – Mamy trochę książek…
(Osa) – zobaczył sparzoną dłoń – Szukaliście ich w lawie?
(Ula) – Hmm? A to… Nic takiego, drobne oparzenie. Owinę coś z lodem i powinno ładnie zejść w ciągu kilku dni.
(Mathias) – Nie patrzcie tak na mnie. Nie chciałem tego.
(Joanna) – Tak jak wielu innych rzecz, wchodźcie… Wprowadzę maszynę – pobiegła po skuter
(Osa) – Wiecie, że ktoś mógł was zobaczyć?
(Mathias) – rzucił plecak – Postaraj się nie uszkodzić po drodze.
(Osa) – Ty…
(Ula) – Po prostu zrób co mówi…
(Osa) – Osa per Tragarz… - odszedł
(Joanna) – Jak te książki mają pomóc?
(Mathias) – Możliwe odkryję w sobie coś, co sprawi, że poczuję, gdzie ukrywa się On…
(Joanna) – Że jak pies? Złapiesz zapach i… Przepraszam, to nie tak miało być…
(Mathias) – To wiedza spisana wieki temu, więc jest szansa, że czegoś się dowiem…  Jednak pierw czego się dowiemy, ta ręka może spuchnąć bardziej…
(Joanna) – Zaprowadzę cudo techniki do garażu, a potem zabiorę Cię do Beaty, Ula… Jeśli nie będziecie przeszkadzać, ze Ja zaprowadzę.
(Ula) – Ależ skąd.
(Joanna) – Zaczekajcie moment, to zaraz wrócę.
(Mathias) – Liczę, że twoje cierpienie nie było na marne i na serio coś przydatnego tam znajdę.
(Ula) – Są w innym języku, więc… Jeśli Ty tego nie odczytasz, to raczej na cud nie ma co liczyć.
(Mathias) – Wiesz co było najgorsze w tym co widziałem?
(Ula) – Niby co?
(Mathias) – Tym, że Fuus był prawie taki jak ja i równie jak ja pragnął podobnych rzeczy.
(Ula) – Słyszałam o trzydziestym pokoleniu… Ile minęło pokoleń od tego czasu?
(Mathias) – Gdyby dzielić wiek na trzy pokolenia, a minęło tysiąc lat… Niemożliwe…
(Ula) - …?
(Mathias) – Nasze pokolenie jest trzydzieste. Czyli to co zaczęło się wtedy… Zakończy się już niedługo.
(Ula) – Czyli sądzisz, że jedna linia zabije drugą dla równowagi?
(Mathias) – Wtedy prawdopodobnie klątwa się skończy.
(Ula) – Zgadując, oprócz Was – szeptem – To są inni Voltarkini… To może być każdy.
(Mathias) – Nie znam szczegółów, ale to konkretni położą kres temu…  Tak czy inaczej, gdy ktoś umrze prędzej… Skończy się klątwa szybciej niż się myśli.
(Ula) – Obawiasz się, że to może chodzić o Was?
(Mathias) – Staram się o tym nie myśleć. Co prawda Iza nie ma tego czegoś, więc… Może to być pomyłka… Nie chcę wiedzieć… Nie chcę również, by przechodziła przez to samo co ja, by móc to sprawdzić… 
(Ula) – Księgi wydają się dość grube. Jesteś pewny, że dasz radę?
(Mathias) – Mogę nadespać potem. Liczy się tylko Iza. Zrobię to dla niej.
(Ula) – No i wybacz za tamten tekst… O seksie… Nie planowałam go, ale musiałam szybko mieć wymówkę.
(Mathias) – Tak ją oceniałaś, a patrz, nie wydała twojej niedoszłej zdrady.
(Ula) – W bardzo niebezpieczny sposób zamieniasz się w Osę, proszę nie…
(Mathias) – Idzie twoja wybawicielka, zobaczymy się później.
(Ula) – Nie zaszalej za długo.
(Mathias) – Właśnie planuje. Mocna kawa i mogę tak cały tydzień.

Offline

 

#2 2016-10-09 14:38:53

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 29 - Rządowa transmisja

(Ula) – Zajrzę do Ciebie wieczorem i coś przyniosę do jedzenia, a znając życie Joanna mnie uprzedzi. Teraz dopomaga każdemu, no i są efekty.
(Mathias) – Przyjdziesz swoim tempem, spokojnie - kroczył ku mieszkaniu
5 godzin później
Zgodnie z założonymi słowami, Mathias usadowił się na wpół leżąco i czytał znalezione niedawno księgi. W większości doszukał się strzępków starej historii Voltarów, lecz historii dziejącej się przed narodzinami braci lub po ich śmierci. Dlatego fragmentalnie dzielą się z nim co jakiś czas wspomnieniami. Ksiąg było zaledwie kilkanaście, lecz tak pozwoliły wejść w pióro autora, że prawie wszystkie zostały przeczytane. „Klątwa pod Groźbą”, „Tragedia w Mińsku”, „Czarna Linia”, „Biała Linia”, „Pierwsi Voltarkini”, a zostało do przeczytania „Pod Wyjącym Wezwaniem”. Lekturę niemalże przerwała Joanna, która wpadła do mieszkania w pełnym chaosie.
(Mathias) […] I tak Northgal pokonał bestię, która wróciła do szarego królestwa, lecz jedno było pewne, że zapewne jeszcze ją ujrzę […] – odkładając książkę na bok – O jakie to królestwo chodzi… Niech to szlag, musiałem coś omylić wcześniej…
(Joanna) – Mathias… Dobrze, że jesteś… Musisz ze mną iść…
(Mathias) – Niech zgadnę, Osa?
(Joanna) – Osa…
(Mathias) – Chodźmy, złap się mnie…
(Joanna) – Ale dlaczego ty… - złapała się
(Mathias) – Będzie trzęsło lekko – przenieśli się za balkon – Zadziałało – lekko dysząc
(Joanna) – Co właściwie zrobiłeś?
(Mathias) – Nieważne… Gdzie jest teraz?
(Joanna) – Tam gdzie powinien być, ale z podkreśleniem tylko Być…
(Mathias) – Do piwnic… - pobiegli
(Joanna) – Daję słowo, że o niczym nie wiedziałam… Dowidziałam się niedawno, gdy chciałem zajrzeć z ciekawości…
(Mathias) – Co mi chcesz przez to powiedzieć?
(Joanna) – Zobaczysz… - zbiegli do piwnic
(Mathias) – Jest tu ktoś?
(Seven) – Co mam z nim zrobić? – trzymała skutego Osę
(Osa) – No odkujcie mnie, przecież nic wam nie zrobię…
(Mariusz) – Zapewne twoja ofiara uwierzyłaby w twoje słowa, gdybyś nie był taki… Broken…
(Mathias) – zajrzał do celi – No to się porobiło…
(Joanna) – Nie mogłam nic zrobić… Puls niewyczuwalny, brak oddechu…
(Osa) – Przyznaję, lekko przesadziłem, ale chciałem go lekko przestraszyć. Już się łamał, byłem tak blisko…
(Joanna) – Mówiliśmy tobie, byś tylko go odstawił… A ty zrobiłeś po swojemu. Stracimy szacunek wśród grupy, jeśli będziesz dalej tak postępował.
(Osa) – Jest różnica między skatowaniem chcianym, a takim skatowaniem niechcący.
(Mariusz) – Po prostu pierdolisz. Zasady oraz Nas.
(Osa) – A przypomnieć Ci napierdalaczu, kto chciał Wiki z Mathiasem wyeliminować pod Malborkiem?
(Mathias) – To było dawno. Poza tym dostał ładną repetę.
(Joanna) – Za względu na przyjaźń, nie zrobię tego, co bym zrobiła… Klaudia mogłaby mnie poprawić, ale cóż… Twoje szczęście. A mimo tego Łamania, dowiedziałeś się czegoś więcej niż wcześniej?
(Osa) – Mówił o… Rezerwacie w Sierpcu… Nie gadał konkretnie, ale zdołałem tyle wyciągnąć, że Igor coś tam ma urządzać… Miał go poznać po brązowym skórzanym okryciu, znaczy się Bartka.
(Mathias) – Możliwe tam się ukrywa, ale to nic pewnego. Gdzie jest ten płaszcz?
(Joanna) – Wszystko co mało przydatne zdaliśmy do pokoju spotkań.
(Seven) – Chyba nie będziesz próbował tam wparować i urządzić rozróby.
(Mariusz) – Ale będzie zajebiście.
(Mathias) – Nie pójdę tam sam. Rezerwat słyszałem jest spory, więc samemu za bardzo będę widoczny. Wezmę czwórkę ze mną, bo reszta musi mieć oczy na obóz.
(Joanna) – Ale nie planujesz teraz chyba.
(Mathias) – Nie, to byłoby zbyt oczywiste. Może nie dziś, nie jutro, ale w ciągu tygodnia się tam wybiorę. Cokolwiek tam się wydarzy, miejmy nadzieję, że Iza tam będzie.
(Osa) – Martwcie się lepiej Nim… Zaraz się obudzi i dajcie wiarę, że pokąsa.
(Seven) – Zajmę się nim, a wy omówcie plan działania, bo zakładam, że mnie nie uwzględniacie.
(Mathias) – Jesteś równie ważna, co każda osoba tutaj. Dowiesz się na pewno, co będzie dalej.
(Seven) – Się wie – zrobiła ukłon
(Osa) – A co ze mną? Hej… Może byście mnie rozwiązaaaaaaali…
(Joanna) – Może by go…
(Osa) – Halo…!
(Joanna) – Rozwiązać? Narobi zbędnego hałasu.
(Mathias) – Pomyślimy o tym później… - wyszli
(Ignacy) – Odebrałem dziwny sygnał… Z tego radia, które nam pozostało. Postanowiłem pomajstrować i znalazłem rządową częstotliwość.
(Joanna) – Coś wartego zachodu?
(Ignacy) – Mówili jedynie tyle, że planują zbadać regiony na Mazowszu pod względem ugrupowań ludzi. Chcą niektórych zabrać ze sobą do stolicy, tych najprzydatniejszych zapewne. Słyszałem o Gostyninie, Płońsku oraz Płocku. Nie miałem jak dosłyszeć, co sprawdzili do tej pory, bo sygnał się urwał, ale będę pracował nad przywróceniem go…
(Mathias) – Istnieją dwie możliwości. Albo dopiero teraz się zorientowali co z ludźmi lub nie mieliśmy jak od razu nawiązać łączności…
(Joanna) – Prędzej te pierwsze.
(Mathias) – Może być… A wracając do… - usłyszał dźwięk silnika – Słyszysz?
(Joanna) – Ktoś tu jedzie…
(Seven) – wyprowadzając Osę – Rozkułam go, niech ma kredyt…
(Joanna) – zawołała – Hej wy na murach, sprawdźcie kto się zbliża!
(Rafał) – My mamy imiona…
(Patrycja) – Niech mnie kozy biją… Rządowe blachy, przyciemniane szyby, kilku ludzi na naczepie…  - pod nosem – Nie może być… - krzyknęła – Wygląda na Rządowy, jest tylko jeden, ale miejcie broń w pogotowiu…
(Joanna) – Na szczęście podręczną zawsze mam przy sobie, a jak z Toba, Mathias…? – odwróciła się
(Seven) – Zniknął…
(Osa) – To robi najlepiej, a jeszcze lepiej zadaje rany z ukrycia…
(Mathias) – przeskoczył przez balkon – Musiałem skoczyć po ekwipunek.
(Joanna) – Zaraz… Przecież przed sekundą byłeś tutaj… Stałeś przecież obok mnie.
(Rafał) – Otwieram bramę, przygotujcie się…! – przekręcił pokrętło – Zobaczymy co to za przybłędy tutaj przywiało – wycelował z wiatrówki
(Patrycja) – W razie czego was osłonimy.
(Joanna) – Poczekajmy aż wysiądą, bez zbędnych odruchów…
Gdy brama została zamknięta wysiadł od siedzenia obok kierowcy mężczyzna w podeszłym wieku, w przyciemnianych okularach paintballowych, myśliwskiej czapce z daszkiem i torbą przewieszaną przez ramię. Spod grubej kurtki ledwie wystawał prążkowany krawat prawie przedarty w połowie. Po zdjęciu okularów jego tożsamość została ujawniona. Był to były Przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Franciszek Tusk. A pól minuty później obok niego stanęło pięć osób.
Pierwsza osoba miała farbowane białe włosy, które układały się na jego matalicznej masce przypominającej jakiegoś cybernetycznego wojownika z przyszłości. Nosił skórzaną białą kamizelkę na swojej kurtce motocyklowej. Przy pasie nosił naboje do swojej broni, którą nosił na plecach, w kształcie futurystycznego karabinu szturmowego. Wyglądał na dobrze przygotowanego, mimo iż nie można było wyczytać tego z jego oczu, które były zakryte pod jego maską.
Druga osoba była brunetką, w zimowej beżowej kurtce z szalikiem okrywającym jej szyję i zwisającym z lewego ramienia. Ozdabiały ją trapery, które niemal sięgały jej do kolan, a spodnie wspinaczkowe tylko podkreślały jej kobiece walory. Na dodatek skończyło się na tym, że prócz dwóch noży przy pasie, na plecach umiejscowiła sobie dwa shotguny produkcji radzieckiej. Była drobną dziewczyną, ale za to najlepiej się prezentowała ze wszystkich.
Trzecią osobą był dość wysoki chłopak z kilkudniowym zarostem. Cechą charakterystyczną był jego kapelusz kowbojski, zakrywający niemal całe oczy. Przez pas zawieszony przez ramię miał nałożone krwiste ponczo, a w nim poukrywane drobne koperciane noże. Przy pasie nosił coś na kształt pochwy na miecz, lecz zamiast miecza, w środku przechowywał karabin wyborowy zmodernizowany specjalnie dla szybkiej mobilności i płynności w ruchach. W ustach trzymał kawałek wyrwanego liścia, który od razu wyjął, rzucił na ziemię i przydeptał.
Dwie pozostałe osoby miały typowe mundury wojskowe, ciężki hełm oraz podstawowe uzbrojenie każdego wojaka. Pozostawali w tyle nie wchodzili w zbędną dyskusję.
(Tusk) – Dzień dobry.
(Osa) – Powiedzcie, że to nie on.
(Tusk) – Owszem, to ja.
(Osa) – Nie może to być prawda.
(Tusk) – A jednak.
(Joanna) – Czemu zawdzięczamy wizytę Dopiero teraz?
(Tusk) – Wynikły drobne komplikacje. Musieliśmy doprowadzić stolicę do stanu używalności. Spotkała nas niewyobrażalna tragedia. Doprowadzenie do porządku trochę trwa. Przy okazji szukaliśmy ocalałych grup ludzi, którzy zechcieliby wesprzeć nasz projekt.
(Mathias) – Projekt?
(Tusk) – Powiem o nim, gdy tylko tamta dwójka opuści swoje celowniki.
(Joanna) – do Rafała i Patrycji – Opuśćcie broń…
(Tusk) – Zbieramy chętnych do pomocy nad badaniami przy opracowywaniu leku. Tego leku, który umożliwi przetrwanie ludzkości. Wiele istnień straciliśmy przez te miesiące. Zauważyliśmy potęgę waszej grupy i jesteśmy tutaj prosić was o pomoc.
(Osa) – Ja złodziejowi pomagać nie będę.
(Seven) – Rzadko kiedy, ale… Ma rację. Gdzie był Rząd, gdy wszystko się waliło? Wiele osób straciło życie…  Nie ufam żadnemu garniakowi.
(Jukas) – Ciszej… Jeśli łaska, nie jesteśmy tu z przyjemności.
(Mathias) – Nie jesteśmy żadną potęgą. Nie chcemy niczego od was.
(Croft) – Mówiłam, że tylko marnujemy czas.
(Jukas) – Wiecie, że samolot ma zrzucić zrzut zapasów? Niedaleko stąd. Na Radziwiu. Bardzo chcemy go zdobyć, bo pomoże na pewno chętnym do tego eksperymentu.
(Mathias) – Też potrzebujemy zapasów.
(Drizzt) – To może pójdziemy na układ, jeśli Pan Tusk się zgodzi.
(Tusk) – Mów, proszę bardzo.
(Dizzt) – Dwoje z was jedzie z nami, a nasza dwójka zostaje do tego czasu tutaj.
(Joanna) – Dopiero się zjawiliście. Nie możemy wam zawierzyć.
(Jukas) – W takim razie sami pojedziemy po zrzut, a wy zostaniecie z niczym.
(Mathias) – Pojadę z Joanną. Może być?
(Jukas) – Która to? Aha, to ta jednooka. Może być. Warunek jest taki, że byłemu premierowi nie może się nic stać. Inaczej zrobimy z was proch strzelniczy.
(Osa) – A czemu nie możecie Złodzieja zostawić na miejscu?
(Jukas) – Ponieważ istnieje możliwość, że byście nawiali. A zrzut dzielimy po połowie.
(Mathias) – Powiedzmy, że wstępnie się zgadzamy. O której ten zrzut?
(Drizzt) – Za pól godziny powinien nadlecieć samolot.
(Mathias) – Nie możemy jednak was tu zostawić… Ludzie się nie zgodzą.
(Croft) – Jeśli taki problem, nawet na trawie możemy poczekać.
(Seven) – Popilnuję zgromadzenia.
(Mathias) – Możemy ruszać?
(Jukas) – Tylko uważajcie na siebie. Pełno szabrowników wszędzie.
(Croft) – W razie czego Drizzt ma swoje bomby dymne. Jak coś pójdzie nie tak, odwróci uwagę, ale radźcie go nie zostawiać. Za bardzo cenny nabytek.
(Drizzt) – Po prostu dajcie mi gdyby co działać. Ponad wszystko cenię powodzenie misji.
(Joanna) – Bardzo mnie cieszy wasze… Zaangażowanie.
(Osa) – A ja co mam robić?
(Mariusz) – Postaraj się nikomu łba dziś znowu nie rozjebać. Będę miał oko na dekla.
(Tusk) – Byście byli naprawdę dobrą kompanią w stolicy, ale nie będę nikogo zmuszał, jednakże rozważcie moją propozycję.
(Mathias) – Nasz honor nie jest na sprzedaż. Nie liczy się już dla nas tak mocno kraj, jak nasza rodzina. Dla nich się poświęcamy. Jeśli pracujecie nad czymś, my was więcej nie powiemy niż sami wiecie.
(Tusk) – Opowiedziałbym Państwu o pewnym człowieku, Piotrze. Zebrał sporo informacji i próbek. Trwają od miesiąca badania i testy. Jestem pewien, że w ciągu kilku następnych lat opracujemy recepturę.
(Joanna) – Do tego czasu ludzkość może wyginąć jak dinozaury… - westchnęła – Po prostu starczy pieprzenia, jedźmy już.
(Drizzt) – odpalił silnik – Tylko pilnować naszego gościa, bo łeb urwą mi, a potem wam…
(Tusk) – Słucham?
(Drizzt) – Nic, to tylko tak się mówi. Trzymajcie się, jedziemy – ruszyli
30 minut później, Radziwie
(Tusk) – siedząc na dachu – Nie rozumiem. Już powinien być… Mówili zgodny termin…
(Joanna) – Czemu nie jestem zaskoczona, że nic nie idzie po myśli.
(Drizzt) – Musimy zaczekać jeszcze trochę.
(Mathias) – Coś słyszę, ale nie samolot… Niedaleko…
(Drizzt) – Czekaj, ja nic nie słyszę.
(Mathias) – To brzmiało jak kolejne auto, kilka minut drogi stąd…
(Joanna) – Z drobnym opóźnieniem, ale… - spostrzegła samolot – Coś leci w naszą stronę.
(Tusk) – Potrzebna raca.
(Drizzt) – wyciągnął racę – Ku chwale Czwartej RP – wystrzelił
(Joanna) – Nie wiedziałam, że patrioci jeszcze żyją.
(Drizzt) – Zauważyli nas, świetnie. Przygotujcie się, zaraz nastąpi zrzut – wymachiwał rękami
(Mathias) – Duży ten zrzut?
(Drizzt) – Porównaj sobie ze skrzynią ładowaną na statki transportowe.
(Joanna) – Ładunek w powietrzu, nie powinniśmy się odsunąć?
(Drizzt) – Wyląduje w okolicy brzegu, musimy tam dobiec z buta, za mną!
(Mathias) – Cóż, róbmy co mówi.
(Tusk) – A ja będę trzymał się waszych tyłów, dla środków ostrożności przede wszystkim.
(Joanna) – westchnęła – Whateva…  - pobiegli
(Drizzt) – Gdzieś tutaj powinno to być… - przeszukiwał krzaki
(Mathias) – Nie mogli zrzucić w bardziej otwartym miejscu?
(Drizzt) – Zrzuty są po to, by trudniej do nich dotrzeć. Zrzucisz na polu, to tłum się rzuci, a tak ten oto zrzut należy do nas. Dzielimy się pół na pół wedle umowy.
(Tusk) – A jeśli chcielibyście zaznać trochę więcej oddechu, Strefa Zamknięta jest dla was dostępna. Ja was wprowadzę, słowo. Możecie na mnie polegać. W końcu zostałem Przewodniczącym aby pomagać ludziom. Nieważne jakiej są rasy lub jak wyglądają. Człowiek pozostaje człowiekiem.
(Joanna) – Z tym ostatnim śmiałabym się nie zgodzić. Człowiek to gorsza bestia niż się wydaje .
(Drizzt) – Mamy to… - dotarł do skrzyni – Zobaczymy zawartość… Trochę ubrań, Medykamenty… Kilogramy jedzenia i dwie zgrzewki wody. Ładujemy to na jeepa i wrócimy to rozpakować.
(Mathias) – Później się naoglądacie – rozglądał się – poczuł bombę
(Joanna) – Co to było…?
(Drizzt) – Bomba dymna… - wybuch – Bierzcie zrzut i biegiem do auta…
(Mathias) – Sami wskazaliśmy im nasze położenie…
(Drizzt) – Moja raca…
(Joanna) – rozglądała się – Gdzie skrzynia?
(Drizzt) – Nasi musieli to zabrać, biegnijcie… Znajdźcie premiera… 
Po przedarciu się przez zarośla została znaleziona skrzynia, a razem z nią martwa dwójka wojskowych. Nad nimi stała inna dwójka ludzi, którzy przy pomocy Mathiasa oraz Joanny szybko zorientowali się, że umarli i dołączą do swych ofiar. Załadowali prędko zrzut zapasów na naczepę. Nigdzie nie było śladów wysłannika z rządu. Dopiero gdy ktoś wybiegł z drugiej strony, dojrzeli sylwetkę byłego premiera. Nie był niestety sam. Przez światło słoneczne nie można było dostrzec kim jest druga osoba, lecz po podejściu bliżej, Mathias zza jeepa spostrzegł, że organizatorem napadu był nikt inny jak Igor, przywódca Rozjemców, a przynajmniej ich części. Dumny jak zawsze dzierżył w dłoni Gwendolynn, celując bezpośrednio w głowę Pana Donalda. Drizzta jeszcze nie było lub zginął, Mathias z Joanną nie wiedzieli jak zareagować tak szybko, by ocalić premiera i unieszkodliwić atakującego. Mathias chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, lecz Joanna złapała go za rękę i stanowczym kręceniem głową zakazała mu jakichkolwiek szaleńczych działań.
(Tusk) – Jeśli chodzi o zrzut… Jest w aucie, możesz… Może Pan go zabrać…
(Igor) – Nie interesuje mnie wasz ładunek. Dziwi mnie jedno. Czemu tak wysoko postawiona osoba zapuszcza się z garstką ludzi na tak niebezpieczną wyprawę. Ktoś mógł szanownego Pana Premierczyka napaść. No i jak widać, zgadłem.
(Tusk) – W okolicy jest więcej ludzi. Powinieneś się wycofać.
(Igor) – Gdzie więc są? Bo moi niedługo nadejdą. Chętnie się poznamy i wymienimy pociskami w głowie.
(Tusk) – Jest wspólne zagrożenie. Nie możemy się zmobilizować wszyscy? Razem możemy więcej.
(Igor) – W końcu zdanie, które zostało powiedziane prawdziwie. Możemy, lecz nikt nie chce za mną podążyć, a ja nie potrafię nikogo zmusić. Nie słownie, rzecz jasna. Zawsze są inne metody pertraktacji z konserwatystami – zagwizdał – Jak dojdziecie na miejsce, przeszukajcie je dokładnie – krzyknął – Wyczuwam, że ludzi potencjalnych do odstrzału jest tutaj znacznie więcej – zaśmiał się
(Tusk) – Co tu się wyprawia…?
(Igor) – Jajco kurwa… - strzelił premierowi w głowę – Otóż to…
(Mathias) – wybiegł zza auta – Ty…
(Igor) – Nie mam czasu się z wami pierdzielić, ekipo… Zdejmijcie tych tutaj i każdych, kto będzie chciał im pomóc… A no i… Po tym wszystkim powiesić na gałęzi ku przestrodze… 
(Joanna) – Czemu nie zabijesz nas osobiście, co?! Wtedy miałeś taką okazję wybić nas wszystkich…
(Mathias) – Zabrałeś Ją… - czerwień w oku
(Igor) – Nie uszkodziłem jej… - z uśmiechem – Przynajmniej na razie… - do swoich – Jak już odwalicie robotę, przywieźcie ładunek wiecie gdzie - uciekł
(Joanna) – Cholera, okrążają nas…
(Mathias) – Znowu się wymknął, cholerny gnój… - rozglądał się
(Joanna) – Nie mam pomysłu, ich jest więcej, a nawet jak użyjesz tego swojego czegoś… Nie damy rady im wszystkim…
(Mathias) – Pocieszeniem jest to, że nie umrę od wyczerpania…
(Joanna) – Wystarczy, że Klaudii pozwoliłam na nazbyt wiele…
(Drizzt) – używając bomby dymnej – Tu jesteście… - schowany za jeepem – Gdzie jest Premier?
(Mathias) – Nie udało mu się.
(Drizzt) – Mówiłem do groma, pilnować go… To była karta przetargowa…
(Joanna) – Do czego mianowicie…?
(Drizzt) – Nie ma czasu teraz na wyjaśnienia… Tylko powiem, że chodzi o Strefę Zamkniętą… Posłuchajcie, mam ostatnią bombę… Użyję jej, a wtedy wy wpakujecie zrzut na naczepę… Szybko musimy stąd odjechać…
(Mathias) – Masz dobrą broń, nie wystarczy?
(Drizzt) – Jest dobra, ale dłużej się ładuje. Nim zmienię nabój, zdążą mnie odstrzelić… Mają oszacowany czas, parobki… To ten gość na quadzie, prawda? To on im kazał tu przyjść…
(Mathias) – Jak mówiłeś, nie mamy czasu… Zrób to, a my… Zrobimy resztę.
(Drizzt) – Zgoda… - odbezpieczył granat – Liczcie na szczęście… - rzucił w centrum
(Joanna) – Teraz…
(Drizzt) – Ja postaram się w miarę możliwości ich odciągnąć…
(Mathias) – podniósł z Joanną zrzut – Teraz do góry…
(Joanna) – Nie przyzwyczajona jestem do takiego targania… - postawili na tyłach
(Drizzt) – Już…? – głos z mgły – Teraz do auta, zaraz do was dołączę…
(Joanna) – Średnia byłam na nauce jazdy, ale… Dobra, raz się żyje – wskoczyła za kierownicę
(Mathias) – spojrzał we mgłę – Starczy, wracaj…!
(Joanna) – uruchomiła silnik – Musimy jechać…
(Drizzt) – próbował dobiec – Cholera… - mgła opadła – Dobierają się do jeepa, musicie odjechać…! – bronił się
(Joanna) – Jak nas znajdziesz…?
(Drizzt) – Znajdę… - strzelił odłamkowym w rozjemcę – Ulatniajcie się, szybko, dotrę do was…!
(Mathias) – Niech go…
(Drizzt) – zniknął w lesie
(Mathias) – zamknął drzwi – Jedź… Po prostu jedź…
(Joanna) – ruszyła – Obejrzyj się czy… Mamy wszystko…
(Mathias) – spojrzał w lusterko – Odpuścili nas, ale… Pobiegli wszyscy za nim…
(Joanna) – obróciła kierownicę – Nie zostawimy go…
(Mathias) – Wiesz jak objechać las?
(Joanna) – Nie, ale mam nadzieję, że mnie poinstruujesz… - zawróciła
(Mathias) – przygotował m14 – Możesz na mnie liczyć.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
POSTACIE, KTÓRE WYSTĄPIŁY W TYM ROZDZIALE :
- Mathias N
- Ula G
- Mateusz C
- Joanna W
- Igor K*
- Klaudia "Croft" C*
- Adrian "Drizzt" D*
- Marcin "Jukas" K*
- Donald T*

*Postacie do dodania
UPDATE NIEDŁUGO

Zapraszam do dołączenia do grupy na facebooku : https://www.facebook.com/groups/560968130716467 <<<
Oficjalny fan page: https://www.facebook.com/apokalipsa.zombie.w.polsce <<<

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.uf-clan.pun.pl www.german2008.pun.pl www.ironbroasg.pun.pl www.volleycentrum.pun.pl www.slanderers.pun.pl