#1 2016-04-08 19:09:21

 Matus95

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-03
Posty: 217
Punktów :   

Rozdział 24 - Uciekaj i żyj w hańbie

31 dni później, mieszkanie Mathiasa
Tak jak powiedział, tak zrobił. W nieco ponad miesiąc zjednoczył podbite przez trupy swoje miasto. Co prawda to było tylko prowizoryczne czyszczenie, które nie wybiło wszystkich szwendaczy, lecz lokalna społeczność miała i tak dzięki temu lepiej. Wokół trzech złączonych budynków utworzono dwumetrowy mur z mocnej cegły i tylko teren "Ronda" był dostępny jako baza wypadowa. Niewielki skrawek w mieście, lecz wystarczy, aby móc go chronić w razie ataku.
Mimo, że Płock był niemal wyzwolony, to brakowało jeszcze ograniczyć dostęp do jego granic niepowołanym, a do tego potrzeba było czasu. Dzięki działaniom Mathiasa i jego kompanów, udało się także pomóc nielicznym pojedynczym ocalałym, którzy ukrywali się w mieście. Stali się oni częścią "Dywizjonu" i zobowiązali się walczyć na rzecz miasta i pomagać jak tylko mogą. Zwłaszcza ich umiejętności były przydatne w obecnej sytuacji. Społeczność się powiększała, a wspólnymi siłami mogliby zacząć odbudowę miasta już od razu, lecz do tego prócz czasu potrzebują większej ilości ludzi, którzy opiekowaliby się budowniczymi, a wtedy nawet prace szłyby znacznie sprawniej. Grupa wiedziała, że sami sobie nie dadzą rady i potrzebują rąk z zewnątrz.
Wyznaczono na "zbieraczy" Marcina i Osę, którzy mieli przeczesywać okolice w poszukiwaniu chętnych ocalałych  do przyłączenia się do ich osady. Marcin dostał do dyspozycji motor, a Osa czerwonego opla. Wszelkie początkowe wyprawy po surowce okazały się niezwykle skuteczne i ich główny obóz był obłożony zapasami prawie po brzegi, lecz trzeba było pamiętać, że nie jest to studnia bez dna. Grupa się rozniosła po obecnym terenie, lecz nie za daleko od siebie. Obecny blok, w którym mieszkał Mathias, został zajęty przez jego przyjaciół. Drugi był lokum dla nowoprzybyłych. Za to trzeci był przekształcony w salę spotkań. Przyboczne niewielkie konstrukcje skalne posłużyły za składowisko śmieci i spalarnie.
Każdy mógł w końcu odpocząć i zaznać odrobiny prywatności. Zwłaszcza Mathias z Izą. A mieszkanie po sporym czyszczeniu wyglądało niemal tak samo jak dawniej. Tegoż właśnie ranka para wyjątkowo długo pozostawała w łóżku, nie chcąc tak prędko wrócić do rzeczywistości. Chłopak spojrzał na nią, gładząc prawą dłonią jej ciemne blond włosy, a potem policzek. Iza była dumna z niego, że dokonał to, czego nie zrobił nikt przed nim. Stało się to kosztem zrównania z ziemią niektórych trupich obozowisk, czyniąc teren wokół nich w okolicy kilometra nowym pustkowiem, ale za to miasto mogło zacząć się odradzać. Oboje wiedzieli, że do tego długa droga, a sam Mathias nie czuł się nikim ważnym i dotychczasowe zwycięstwo zawdzięczał wszystkim, a nie tylko sobie.
Przez ten czas Mathias zmienił nieco swój styl ubierania i swą granatową bluzę z kapturem zamienił na ciemnoniebieski golf z przedłużonymi rękawami. Iza natomiast ze swojego moro przerzuciła się na brązową bluzę z kapturem z inicjałami NM na przedniej kieszeni, a była to bluza Natalii, którą zostawiła u Mathiasa ona sama przy ich ostatnim spotkaniu. Mathias zgodził się na to, w końcu sama Natalia chciała dla swojego byłego jak najlepiej, co podkreśliła jeszcze w Gdańsku. Nie mógł sobie pozwolić na to, by pamięć przeszłości przyczyniła się jego upadkowi w przyszłość.
(Iza) - wstając z łóżka - Spałeś lepiej niż zwykle. Czy to cisza przed burzą?
(Mathias) - Ponieważ mam wrażenie, że jesteśmy bezpieczni, choć na północy mieliśmy podobne wrażenie. Lecz tutaj... Mam przeczucie, że wytrzymamy znacznie dłużej.
(Iza) - odkręcona tyłem - Też tak myślę. W końcu tyle potu i krwi przelaliśmy w to - podeszła do szafy
(Mathias) - wpatrując się na tyłek Izy - Już widzę, że oswoiłaś się z mieszkaniem.
(Iza) - Ja za to czuję, że nie spuszczasz oka z moich kształtów.
(Mathias) - złapał się za głowę - No tak... Jestem tylko człowiekiem.
(Iza) - podbiegła i pocałowała - Nie twierdzę, że masz prawa. Ty masz w szczególności moje zezwolenie - z uśmiechem - otworzyła szafę
(Mathias) - Dziś znów pracowity dzień, prawda?
(Iza) - Podobno tak. Osa pojechał jak zwykle, reszta coś stara się robić i...
(Mathias) - Kiedy pojechał?
(Iza) - Jeśli miałabym zgadywać to chyba koło piątej rano. Dzień staje się dłuższy więc, to działa na naszą korzyść. A co z tym kowalem... Jak on miał... - zakłopotana - Cholera, zapomniałam...
(Mathias) - Ignacy...?
(Iza) - Tak, wypadło mi to z głowy.
(Mathias) - Wczoraj chciałem z nim zagadać, ale stwierdził, że powinienem przyjść dzisiaj. Miał mi coś pokazać. Jak ja nie lubię niespodzianek.
(Iza) - Serio? - ubierając się
(Mathias) - Nie lubię szczególnie niespodzianek jego rodzaju. Pamiętasz co już pierwszego dnia przy spotkaniu zrobił.
(Iza) - Pamiętaj, że to Ty sam chciałeś, aby naostrzył Ci miecz.
(Mathias) - Tylko on pierw przekuł jego ostrze, a potem je lekko stępił... Musiałem potem czekać pół dnia z naprawą. To możliwe jedyny egzemplarz...
(Iza) - Teraz już wiesz jaki on jest.
(Mathias) - Nie, on jest dobry. Jest naprawdę dobry, tylko niech lepiej mojego miecza nie tyka.
(Iza) - A wiesz chociaż co z moimi nożami? Dałam mu dwa dni temu, ale nie chciałam na siłę się wpraszać. Miał je przekuć w nowe dłuższe.
(Mathias) - Wpadnę do niego i przy okazji spytam.
(Iza) - Dzięki - odwróciła się - I jak?
(Mathias) - Ładnie na tobie leży.
(Iza) - Dobrze, nie słódź mi, tylko się zbieraj.
(Mathias) - westchnął - A mogliśmy tak miło spędzić poranek.
(Iza) - Będzie jeszcze tyle czasu na to później, Mathias.
(Mathias) - Jak trzeba, to trzeba... - wstał
(Iza) - Zrobić Ci coś do jedzenia? Po tej nocy zaległości... Hmm, na pewno potrzebujesz dobrego startu.
(Mathias) - Wiesz, że nie musisz.
(Iza) - Nie muszę. Wiem, ale chcę - poszła do kuchni
(Mathias) - ubrał się - Zapomniałem spytać się, nie spałaś o piątej rano?
(Iza) - Jeśli miałbyś na parterze mieszkanie i Osę odpalającego silnik pod twoim oknem, to byś wiedział jak to przeszkadza. Choć... Hmm, spałeś jak kłoda, to nie mogę Cię winić. Było nam dobrze.
(Mathias) - wszedł do łazienki - Gdyby jeszcze nie obecna sytuacja, mogłoby tak być zawsze.
(Iza) - Będzie. Już twoje marzenia stopniowo się spełniły. Jesteśmy tutaj. Miasto prawie należy znów do ludzi. A przy pomocy ludzi, odzyska się tu pełne wpływy. Będziemy niezależni od innych grup.
(Mathias) - Żyje się z czegoś. Handel to kwestia umowna. Inni mogą mieć coś, czego może nam brakować lub na odwrót. Jeśli wymiana będzie stosowna, można będzie dojść do ładu. Może nauczyliśmy się działać na własną rękę i nie dzielić się z innymi niczym, ale w tej sytuacji... Jak dojdzie do czegoś w przyszłości, to będzie nam potrzebne. Wrogo nastawieni ludzie będą zawsze, ale nie każdy jest zły. Nie ufajmy wszystkim, lecz dostrzegajmy szczere chęci. Miasto potrzebuje renomy, bo bez niej nie mamy co liczyć na przyszłość usłaną różami. Dzień w dzień wychodziliśmy, aby odzyskiwać po kolei utracone tereny, a możemy je szybko stracić ponownie, jeśli nie będziemy uważni. A wtedy to wszystko nad czym pracowaliśmy, to pójdzie na marne.
(Iza) - W granicach rozsądku oczywiście. A pomyślałeś skąd weźmiesz materiały na nowy mur?
(Mathias) - To właśnie sprawi większa ilość ludzi. Im więcej będzie pomagało przy tym, tym szybciej znajdziemy materiały i uporamy się z tym. Ludzie nie potrafili obronić na północy własnego miasta, w którym żyło tylu starców... Tylu chorych i dzieci... Nie mogę pozwolić na to, by to znów się stało w mojej obecności.
(Iza) - Jeśli chcesz znać moje zdanie. Też mnie to boli i będę pomagać na tyle, na ile mogę. Choć nie znam się ni w ząb na budowlance.
(Mathias) - wyszedł z łazienki - Bardziej pomożesz przy innych rzeczach.
(Iza) - Nie umniejszaj moich możliwości. Może nie potrafię sporo, ale będę pomagać. Nie odprawisz mnie - pocałowała w policzek - Już raz pokazałam na co mnie stać.
(Mathias) - Nie przeczę. Mimo, że szczególnie ja nic wtedy nie zrobiłem.
(Iza) - Trzeba w końcu mieć w sobie yin oraz yang. Nie ma ludzi idealnych.
(Mathias) - Iza...
(Iza) - Hmm?
(Mathias) - Nie mów już nic - namiętny pocałunek
(Iza) - No weź... - zaśmiała się - Jeszcze twarzy nie przemyłam nawet po wczorajszym...
(Mathias) - złapał za jej szyję - wyjął z szafki drugi kubek - Tobie też się należy - wlał połowę swojej herbaty
(Iza) - Dziękuję - napiła się
(Mathias) - Wiesz, nie wiem, czy to zjem wszystko - spojrzał na jedzenie
(Iza) - To najwyżej resztki się innym zaniesie lub co gorsze się Osie zostawi - szeptem
(Mathias) - Doskonały pomysł - uśmiechnął się - ugryzając kanapkę - To Ci się udało
(Iza) - Cieszę się - popijając herbatę - Ładnie tu, prawda?
(Mathias) - Patrzysz tutaj, pusta przestrzeń. Spojrzysz przez balkon, a tu tętni życie. Niesamowite jak wszystko drastycznie potrafi się zmieniać.
(Iza) - Miejmy nadzieję, że to zmiany ku lepszemu.
(Mathias) - Tak byłoby najlepiej.
(Iza) - ziewnęła - Ile bym dała za dłuższy sen.
(Mathias) -Możesz się rozebrać i położyć.
(Iza) - podsycając - Kusząca propozycja, ale tak sama... Nie wypada mi.
(Mathias) - A ja mam swoje sprawy.
(Iza) - No już dobrze. Widzę, że jesteś w gorącej wodzie. Dopij herbatę i mykaj.
(Mathias) -Wiesz, że gdyby nie to, nie wychodziłbym z Tobą z łóżka aż do południa, ale...
(Iza) - Obowiązki. Był czas na przyjemności, jest czas na obowiązki. Trochę na odwrót, ale kto by się tym przejmował.
(Mathias) - dopił herbatę - Za niedługo wrócę - podszedł do szafy
(Iza) - Zdążysz wrócić na obiad?
(Mathias) - Raczej, a cokolwiek zrobisz, to zjem - założył miecz na plecy
(Iza) - A jakieś konkrety?
(Mathias) - Wymyślisz coś.
(Iza) - Przy mnie nie będziesz chodził głodny.
(Mathias) - przewiesił m14 na ramię - Dzięki twojej obecności nawet nie muszę jeść.
(Iza) - uśmiechnęła się - Gdzieś Ci się spieszyło.
(Mathias) - Do potem.
(Iza) - Będę czekała.
5 minut później, pracownia kowala
(Marcin) - Moim ludziom przyda się nowa stal. Najlepiej taka nakładana.
(Ignacy) - Dajcie mi w spokoju wypełniać moje zadanie. Będą doczepiane metalowe elementy przy ramionach. Wszystko to mocowane przy skórzanym pasie, razem z regulacją.
(Marcin) - Brzmi nieźle.
(Ignacy) - Dogadaliśmy się?
(Marcin) - Jasne. To kiedy się zgłosić?
(Ignacy) - Za kilka godzin myślę, że będzie gotowe - odwrócił się - Och, już przyszedł kolejny.
(Marcin) - Witaj, Mathias - uścisk dłoni - Nie chciało się wstać, co?
(Mathias) - Mam sprawę do Ciebie - spojrzał na kowala
(Marcin) - W takim razie wpadnę popołudniu. A jakby ktoś mnie szukał, to jestem u siebie.
(Mathias) - Zanim pójdziesz, kiedy twoja kolei?
(Marcin) - Za godzinę Osa powinien wrócić, to biorę jednoślada i w drogę.
(Mathias) - Mogę jakoś pomóc?
(Marcin) - Bardziej pomożesz Seven niż mi. Ostatnio prawie w ogóle nie wychodzi. Często widzę ją w oknie, ale nie mam odwagi jej wyciągać na siłę.
(Mathias) - Może coś poradzę. Trzymaj się.
(Marcin) - Trzymaj się - wyszedł
(Ignacy) - W końcu jesteś. Myślę, że będziesz zadowolony z tego, co zrobiłem.
(Mathias) - Po to właśnie przyszedłem.
(Ignacy) - Pracowałem długo nad tym, ale w końcu działa.
(Mathias) - Co to?
(Ignacy) - wyjął na stół doczepiany pas z pojemnikiem - Zajęło mi to sporo czasu. Powinieneś wypróbować. To przenośny łańcuch. Działa jak harpun, choć to dopiero jego początki. Możesz przyciągać tym do siebie rzeczy, albo prawdopodobnie też sam przyciągać się do nich.
(Mathias) - Prawdopodobnie?
(Ignacy) - Nie te lata, bym biegał jak tarzan i testował wszystko. Poza tym tylko Ty o tym wiesz. Z tym drugim może to będzie wymagać dobrej prędkości i odległości, ale to będziesz musiał sprawdzić sam.
(Mathias) - Jak to założyć?
(Ignacy) - Pokaż swój karwasz.
(Mathias) - zsunął rękaw - Co zamierzasz?
(Ignacy) - Wystarczy, że zaczepimy tutaj... - montował - Przesuniemy ten pasek do przodu... Po obu stronach naciągniemy i połączymy z głębiną karwasza. Teraz tylko zacieśnić lekko i przebić dziurkę bolcem, zasunać klamrę... No i gotowe. Dostosujesz ciasność do własnego widzimisię.
(Mathias) - poruszał ręką - Trochę znosi w dół.
(Ignacy) - Technika musi swoje ważyć. I tak pojemnik na łańcuch jest zmniejszony. Po wystrzale i powrocie, automatycznie ponownie się ustawia w środku. Może być problem, bo to podwójna wiązka, ale pamiętaj również, że to prototyp.
(Mathias) - Chciałbym sprawdzić jak to działa.
(Ignacy) - Prędzej na zewnątrz. Tylko nie masz za bardzo gdzie.
(Mathias) - Można kogoś poprosić. Dla przykładu kogoś, kto strzyże uszami pod drzwiami.
(Bartek) - Przepraszam, byłem ciekawy twojej wizyty. Niewiele zrozumiałem, ale to jakiś wynalazek, prawda?
(Mathias) - Pomógłbyś mi w pewnym eksperymencie?
(Bartek) - Wy pomogliście moim, ja pomogę wam. W czym problem?
(Mathias) - Chodźmy na podwórze. Tam będzie dobre miejsce.
(Ignacy) - Po wszystkim przyjdź później z raportem. Jeśli się powiedzie, może dorobię ich więcej. Powodzenia.
(Mathias) - Przyda się - wyszli
(Bartek) - Dobrze, w czym rzecz?
(Mathias) - Stań przy drzewie i rozluźnij się.
(Bartek) - Co ty chcesz zrobić...?
(Mathias) - Po prostu nie ruszaj się... - wyciągnął  rękę do przodu
(Bartek) - ...?!
(Mathias) - wystrzelił łańcuch w stronę Bartka - Chyba nie pomylił się...
(Bartek) - Czy możesz... Mnie uwolnić? - z pętlą na szyi - Nie mogę... Tego zdjąć - szarpał się
(Mathias) - poluzował karwasz - Proszę... - puścił uścisk
(Bartek) - upadł - kaszlnął - Mathias... Co to za ustrojstwo...?
(Mathias) - To... Już mi się podoba - strzelił w gałąź - Tak nie zadziała... - wdrapał się na drzewo
(Joanna) - Hej... Mathias, co wyrabiasz?
(Bartek) - Przed chwilą chciał mnie udusić.
(Joanna) - spojrzała na Bartka - Ślady na szyi... Mathias, to twoja sprawka?
(Bartek) - Pewnie chodzi o to, że przy pierwszym spotkaniu nazwałem go Ruskiem, za co już przeprosiłem.
(Mathias) - strzelił w ziemię - przyciągnął się - Wow...
(Joanna) - uskoczyła - Cholera jasna... - odpędzała dym - Co to ma być...?
(Bartek) - Po to byłeś u Ignacego.
(Mathias) - pokazał karwasz - Ma swoją wadę. W chwili wystrzału i chwytu, jestem najbardziej narażony na atak. Póki nie poluźnię uścisku, moja ręka jest najbardziej odsłonięta. Taka jest cena za używanie tego. Wtedy jak strzeliłem pierwszy raz, nie mogłem tą ręką zaatakować, póki nie schował się łańcuch... A przynajmniej póki kogoś nie przyciągnę do siebie... To jest czysto skuteczne na bliski dystans, inaczej trafienie kogoś stojącego dalej może skończyć się nieciekawie dla mnie. Będę musiał nad tym popracować.
(Joanna) - Ciekawe cacko? A ten Ignacy ma robić je dla innych?
(Mathias) - Później mam mu powiedzieć jak było, by mógł produkować ich więcej.
(Joanna) - Zabroń mu.
(Mathias) - Hmm?
(Joanna) - Jak sam widziałeś, to jest zbyt potężne, aby ktoś inny mógł tego używać. Masz przewagę nad nami, ale jak nam ktoś mógłby to zabrać... Byśmy byli skazani na porażkę. Wystarczy, ze kilku złapie Cię łańcuchem i jesteś martwy... Nie możesz pozwolić Ignacemu na dalszą produkcję, a jeśli się uprze... Po prostu zniszcz to...
(Mathias) - Produkuje dla nas rzeczy. Mamy je teraz zniszczyć?
(Joanna) - Niech produkuje co chce, ale takie gadżety jak twój... Niech lepiej zachowa pojedyncze egzemplarze.
(Bartek) - A ogólnie, jaka jest robota dziś?
(Joanna) - Nie zadręczaj Mathiasa, ma na pewno swoje zajęcia. Możesz pomóc mi z przestawieniem kilku mebli, Marta ma do mnie przyjść i umówiłyśmy się na partyjkę szachów. Obiecałam, że poprzestawiam meble, by grało się w dobrej atmosferze. Pomożesz mi, to szybciej będę mogła wrócić do swoich obowiązków...
(Mathias) - Jak ze stadem? Podchodzą pod mury?
(Joanna) - To zależy... Jak dla przykładu Ty i Iza... No wiesz... Wtedy trochę ich podchodziło, ale tak koło północy już ich nie było. Wzięłam na barki obserwację wczoraj, to musiałam się wywiązać. Dziś za to nominuję Osę do tego.
(Mathias) - Pogadałbym, ale mam interes do Seven.
(Joanna) - Uważaj. Jak ostatnio ją zawołałam przez okno, to tylko spoglądnęła na mnie i zniknęła za firanami. Coś ją gryzie...
(Mathias) - Zajmę się tym. A Ty możesz za jakiś czas odebrać noże od Ignacego. Iza koniecznie musi je dostać.
(Joanna) - I tak będziesz za niedługo do niego wracał.
(Mathias) - To była prośba. Równie dobrze mogę później do niego zajrzeć z tą sprawą.
(Joanna) - westchnęła - Spoko. Zajmę się tym. Zaniosę jej od razu.
(Mathias) - Byłbym Ci bardzo zobowiązany.
(Joanna) - Nie jesteś mi nic winny. A teraz, Bartek... Chodź, mamy trochę przesuwania, a potem zajrzę do naszego dobrodzieja.
Mathias zaszedł po schodach do mieszkania Seven, które znajdowało się na ostatnim piętrze, przy końcu korytarza. Specjalnie wyryła na drzwiach swój znak S7. Po zapukaniu przez chwilę była martwa cisza, lecz po około minucie czekania, dziewczyna otworzyła mu, w samym szlafroku. Niechętnie wpuściła Mathias do środka, zamykając za nim drzwi na rygiel. Zaproponowała, aby usiadł na kanapie i zaczekał na nią, aż się ubierze. W tym czasie Mathias zamiast spokojnie czekać, to wstał i myszkował po mieszkaniu. Rozglądał się po lokum, w którym Seven się zatrzymała. A przy regale z książkami zobaczył wystające zdjęcie, wyjął je i ujrzał na nim Seven wraz ze swoim młodszym bratem. Byli do siebie przytuleni, a młodszy miał przystawione od tyłu dwa palce swojej siostry, które miały symbolizować królicze uszy. Seven nie pozostała obojętna, widząc co się dzieje. Wyszła przed Mathiasa, zabrała mu zdjęcie z ręki i odłożyła na miejsce.
(Seven) - Napatrzyłeś się?
(Mathias) - To twój brat?
(Seven) - Aktualnie już nie. Od dłuższego czasu.
(Mathias) - Wiesz, że nie o to pytam.
(Seven) - Jeśli chcesz wiedzieć, to tak. A co to zmienia?
(Mathias) - Jesteś podminowana, od dłuższego czasu. To ma z Nim związek?
(Seven) - Przestań naciskać, Mathias. Nie wyciągniesz tego ode mnie.
(Mathias) - Cokolwiek to jest, możesz mi powiedzieć.
(Seven) - Czemu się wtrącasz w to, skoro i tak nic nie zrobisz.
(Mathias) - Jeśli mi nie powiesz, to jak chcesz dowieść swoich wcześniejszych słów? Twój brat raczej wolałbym  mądrą siostrę, którą przecież jesteś.
(Seven) - A może ja nie jestem mądra? Nie pomyślałeś? Skoro większość dotychczasowego życia spędziłam na grożeniu ludziom i plądrowaniu opustoszałych domostw.
(Mathias) - Spójrz na zdjęcie i powtórz to.
(Seven) - Do czego zmierzasz?
(Mathias) - Zmierzam do tego, że nie powtórzysz swoich ostatnich słów przy nim.
(Seven) - spojrzała na brata - Skoro większość życia... Spędziłam na... - łzy w oczach - odwróciła wzrok - Kurwa, nie potrafię... Miałeś rację, że tylko w słowach jestem mocna... A jak trzeba to wyruchają mnie jak tylko zechcą...
(Mathias) - Nie mów tak. Powiedz, jak miał na imię?
(Seven) - Kamil... Miał tylko pięć lat... - zaciskał pięści - Pięć pierdolonych lat... Ledwo poznał życie i boom, zabrali mu je... Własnoręcznie zatłukłam drania, który wbił mu zęby w szyję...
(Mathias) - Pochowałaś go?
(Seven) - Pierwsza rzecz, jaką zrobiłam. Akurat byłam z ciocią, miała auto, to na prędce pojechałyśmy na cmentarz. Rozkopałyśmy grób dziadka i włożyłyśmy tam ciało. Nie było czasu na ceremonię. Wiem, że zdefasonowałam mogiłę, ale zrozum... To była wyższa konieczność.
(Mathias) - A co z ciotką?
(Seven) - To już inna historia. Pewnego dnia wyruszyła samotnie po zapasy i już nie wróciła.
(Mathias) - Na pewno Ci jej było żal.
(Seven) - Niemniej niż Kamila. Nie należała do moich ulubionych cioć. Co chwilę miała innego faceta, bawiła się ich uczuciami...  Lecz w najczarniejszej godzinie pomogła mi. Wiesz, nie mam nadziei, że nadal żyje, bo czekałam kilka dni na nią, ale i tak nie wracała. Dwa tygodnie w podróży zupełnie sama, tylko krótkie spodenki i cienka bluza. Byłam goła jak święty turecki, tylko nóż był moim przyjacielem. W międzyczasie spotykałam różnych ludzi, bogatszych zasobami, z którymi chciałam się zaprzyjaźnić. Możesz się śmiać, ale nawet jeden chciał, bym mu zrobiła dobrze, to będzie godzien mi dać dwa razy tyle, co pozostali.
(Mathias) - Nie śmieję się, bo wszystkich coś przykrego spotkało. Jeśli spojrzysz mi w oczy, domyślisz się sama.
(Seven) - Ale czy to normalne? Chcesz więcej zapasów, to musisz kogoś wyruchać do mokrego, aby osiągnąć cel. Trzeba być prawdziwą kurwą dziwką pizdą szmatą... Nie zniżyłam się. Dałam delikwentowi w ryj i uciekłam z jego torbą. Natomiast innym razem przehandlowałam swój stanik w zamian za kałaha. A niech se bierze skurwiel, do tego mogłam się zniżyć.
(Mathias) - Gdzie pojawiają się Paulina i Mariola?
(Seven) - One właśnie pojawiły się dwa tygodnie po opuszczeniu przeze mnie miasta. Były lepiej przygotowane na to wszystko niż ja. Nawet mnie odziały i zajęły się mną. Lekko role się potem odwróciły... Nie zapomnę nigdy tamtego dnia...
10 Kwiecień 2015, pole campingowe Gostynin
(Seven) - wylegując się - Dzięki za pomoc. Zdechłabym na tej drodze...
(Mariola) - uśmiechnęła się - Miałaś taką broń i tak mówisz?
(Seven) - Kończyło mi się jedzenie, byłam wyziębiona... Sama wiecie.
(Paulina) - Wyglądałaś jakbyś wyrwała się z jakiegoś burdelu. Wybacz, pierwsze skojarzenie.
(Seven) - Wyrwałam się z piekła.
(Paulina) - My wyrwałyśmy się z naszej działki, którą trupy opanowały. Starałyśmy się dotrzeć do kogoś, zebrać jakąś grupę i dotrzeć w bezpieczne miejsce.
(Seven) - jedząc konserwę - Sporo tego macie... Okradłyście kogoś?
(Paulina) - Skąd... To wszystkie zapasy z domu. Zabrałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy. A gdzie twój plecak?
(Seven) - Zgubiłam po drodze. Prócz broni i godności, nic mi nie zostało.
(Paulina) - Poczekaj, skoczę po coś mocniejszego, to pogadamy - wyszła z przyczepy
(Mariola) - Jesteś trochę spięta, wyluzuj. Świat się spierdolił, ale byle samemu nie popaść w spierdolenie. Tak jak moja świętej pamięci rodzinka.
(Seven) - Współczuję.
(Mariola) - Nie ma czego. Matka piła, ojciec ćpał... Nie miałam rodziców. Pokazać Ci ślady po przypalaniu i po pasku?
(Seven) - Nie musisz...
(Mariola) - No widzisz... A mówią, że słowa bardziej ranią. To niech ktoś przeżyje to, co ja, to wtedy pogadamy...
(Seven) - Co tak długo Pauliny nie ma...?
(Mariola) - Musi wygrzebać procenty ze swojej przyczepy.
(Seven) - usłyszała strzał - Co się tam wyrabia...?!
(Mariola) - Dobre przeczucia miałaś, chodźmy... - wzięła pistolet do ręki - Pójdę pierwsza - wyszła
(Seven) - Będę za tobą - wzięła ak47 w ręce - Dajesz Seven, tak jak uczyli Cię na duście grać...
(Mariola) - Zostawcie ją...
(Norman) - Chciałabyś - podstawił nóż do gardła Paulinie - Cofnij się lepiej...
(Paulina) - Cokolwiek chcecie, zrobię to...
(Iktor) - Cokolwiek? - zaśmiał się
(Gordon) - Ty wraz ze swoją przyjaciółką zabawicie się z nami wszystkimi. Chłopaki spragnione, nie? Ciągle te rekrutowanie czy przywłaszczanie cudzych rzeczy. Zróbmy wyjątek dla Was. Nic nie zabierzmy, nikogo nie skrzywdzimy... Tylko oddacie się Nam.
(Mariola) - Mam sprzedać swoje ciało w zamian za wolność?
(Andrzej) - W zamian za Jej wolność. Jeśli odmówicie, Ona idzie z nami i zrobi to nie tylko z nami, ale również z całym naszym obozem.
(Nikolas) - Decydujcie się szybko, bo spusty nie będą stały cały dzień, nie chłopaki?
(Paulina) - Paulina) - Sadystycznie świnie...
(Iktor) - Dobra, zabieramy się za nią... - zaczął dotykać stanika Pauliny
(Mariola) - Powiedziałam, zostawcie ją! - wycelowała z pistoletu - Zostawcie ją, albo do końca życie będzie załatwiać się przez jebany cewnik...
(Iktor) - Nie masz jaj, by strzelić. Za słaba w cyckach jesteś. Jakie cycki, taki... - dostał w głowę
(Norman) - Iktor...! Zmiana planów, róbcie z laską, co chcecie. A ja zajmę się tą panią... - wycelował z uzi - Pamiętaj, że ja nie potrzebuję szybkiego przeładowania...
(Paulina) - Pomóż mi...! - krzyczała
(Gordon) - Zedrzyj z niej to...
(Nikolas) - Próbuję... Wyrywa się babsko...
(Paulina) - Proszę nie, proszę...!
(Andrzej) - zerwał z niej stanik - Och tak... - zaczął lizać jej biust
(Mariola) - Weźcie mnie zamiast niej... - w myślach - Seven, proszę nie pogorsz tego...
(Norman) - Szczerze? Nie podobasz mi się. Ale możesz oddać mi swoje rzeczy.
(Mariola) - Są w przyczepie, możesz je sobie zabrać... Nie chcę ich... Tylko dajcie Paulinie spokój...
(Gordon) - wszedł w jej łechtaczkę - Mam to!
(Paulina) - To boli...! - ze łzami
(Andrzej) - wszedł w jej pochwę - Dawno się nie ruchałaś, co?
(Norman) - patrzył na stosunek - Nieźle się bawią, prawda?
(Mariola) - Zabierz rzeczy, zabierz kolegów i spierdalajcie stąd do kurwy nędzy...!
(Nikolas) - włożył jej penisa w usta
(Norman) - Jak skończycie chłopaki, to zabierzcie się za tą tutaj... - uśmiechnął się
(Mariola) - Przecież umawialiśmy się inaczej...
(Norman) - Na nic się nie umawialiśmy. Jesteśmy Stalkerzy, my nie trzymamy się ściśle ustalonych reguł. Korzystamy głównie z okazji - otworzył drzwi - A po tobie widzę, że żyjesz nadal staroświeckimi zasadami, które teraz już nic nie znaczą...
(Seven) - Tak jak w tej chwili nic nie znaczy twoje położenie... - wycelowała z kałaha
(Norman) - Ja pierdolę...
(Paulina) - krzyczała z bólu - Przestańcie... Proszę... Pro... - zatkane usta
(Mariola) - spojrzała na Normana - Wyrównajmy rachunki - przystawiła pistolet
(Norman) - Chłopaki...!
(Mariola) - strzeliła w głowę Normanowi - Gryź ziemię za to czego się dopuściłeś...
(Seven) - pełnym głosem - Koniec zabawy... Odwróćcie się...!
(Mariola) - do Seven - Może daj mi to, a wtedy...
(Seven) - przestrzeliła trzy głowy - upuściła broń
(Mariola) - Już mniejsza... - podbiegła do Pauliny - Hej...! Nic Ci nie jest...?
(Paulina) - Wszystko mnie boli... - próbowała wstać - Nie potrafię...
(Seven) - Przepraszam, że tak późno...
(Paulina) - Obawiam się, że tego nie przeżyję...
(Mariola) - Nieźle ją poturbowali... Musimy ją stąd zabrać, najlepiej do środka...
(Seven) - wzięła Pauliną pod lewe ramię - Złap się mnie.
(Mariola) - wzięła Paulinę pod prawe ramię - Trzymasz się?
(Paulina) - Tak, tylko... Zaraz się porzygam...
(Mariola) - To przez tych skurwysynów...
(Seven) - Byłam kiedyś w podobnej sytuacji, tylko wtedy... Byłam w korzystniejszym położeniu.
(Mariola) - Gdybyś poszła od razu ze mną, to byłoby po Nas... Jestem Ci wdzięczna, że mnie nie posłuchałaś...
(Seven) - A ja jestem wdzięczna, że wybrałam dobry moment.
(Mariola) - posadziła Paulinę na kanapie - Musimy tu zostać na dłużej. Paula nie przeżyje takiej podróży w tym stanie.
(Seven) - Myślałyście, gdzie można się udać?
(Mariola) - Nie. Zakładam, że Ty masz jakiś pomysł.
(Seven) - Mogłybyśmy udać się do Kozłowa. To stara zapadła wioska, spory teren. Nie dałybyśmy się tam zaskoczyć.
(Mariola) - Jak tylko z nią będzie lepiej, ruszymy się stąd.
(Paulina) - A co potem?
(Seven) - A potem... Się zobaczy... - położyła dłoń na jej ramieniu
Teraźniejszość
(Mathias) - To było aż Tak... - spuścił głowę - Nie wierzę, że... Można się nawet tego dopuścić...
(Seven) - Teraz mnie rozumiesz, prawda? Wszystko skumulowało się we mnie... Gwałt na Paulinie... Śmierć Kamila...
(Mathias) - Nie tylko Ty przeżyłaś piekło.
(Seven) - Wiem, że nie jestem jedyna.
(Mathias) - Powiedziałaś, że jeden powiedział "Stalker". Jesteś pewna?
(Seven) - Tak, a co?
(Mathias) - Skoro to było wcześniej, to znaczy, że jest ich więcej...
(Seven) - Mathias, powiedz w końcu...
(Mathias) - Nie znaliśmy tamtych, ale... Też mieliśmy do czynienia z Nimi... Tylko w naszym przypadku nie byli tak agresywni, jak w twoim...
(Seven) - Czy nie mówiłeś kilka dni temu o tym, że jakaś dziewczyna przeżyła bliskie spotkanie z nimi? Teraz mi się to przypomniało.
(Mathias) - Pamiętam. To była Marta, tylko ona zrobiła to inaczej. Podstępem. Nie byłem tam, to nie wiem, ale wyszła z tego bez szwanku.
(Seven) - A Paulinie zostanie to na zawsze... Wiesz, że żałuję, że nie spotkałam Was już na samym początku. Tak naprawdę mogliśmy być blisko, nawet się mijać.
(Mathias) - Mogło tak być.
(Seven) - Mathias, nie obraź się, ale... Chciałabym pobyć sama. Dzięki, że przyszedłeś... Dzięki, że wysłuchałeś mnie i... Dzięki, że nie usłuchałeś, gdy kazałam Ci odstąpić.
(Mathias) - Nie jestem tym, który od razu ustępuje.
(Seven) - Mimo tego... Dziękuję za rozmowę. Nawet nie wiesz jak bardzo mi to pomogło.
(Mathias) - Wyjdź czasem do innych. Oni potrzebuję Cię, a nie twojej głowy zza firanki.
(Seven) - Postaram się - przytuliła się
(Mathias) - objął - Jest ok. A ja dziękuję za szczerość - wyszedł
Wychodząc z klatki natchnął się na drużynę Bartka oraz Marcina, którzy wybiegli Mathiasowi naprzeciw. Lekko z nietęgimi minami, lecz na pierwszy widok pełni niepewności. Minął ich spokojnym krokiem, po czym złapał się za brodę i odwrócił. Od razu przykuło to uwagę Seven, która z okna obserwowała całą sytuację, pozostając za swoją firanką. Doriana z oddali zainteresowało nagłe spotkanie obu zgrupowań. Powiew wiosny sprawiał, że teren diametralnie uległ zmianie, a spojrzenie Mathiasa stawało się coraz poważniejsze, a wiatr co chwile rozwiewał jego włosy spod czapki.
(Bartek) - Słuchaj, mamy problem.
(Marcin) - Nie byle jaki w dodatku.
(Mathias) - Skoro macie problem, to czemu go nie rozwiążecie?
(Weronika) - W sumie tak, ale każda para rąk się przyda.
(Norbert) - Skrócona wersja. Zombiaki podchodzą pod bazę i trzeba ich rozjechać.
(Mathias) - Niech zgadnę, wszyscy prócz mnie odmówili?
(Marcin) - Każdy ma swoje zajęcia. Więc przyszliśmy do ciebie.
(Mathias) - zamyślił się - Cóż, da się zrobić. Tylko powiedzcie, gdzie mamy iść.
(Weronika) - Szybko się zgodził.
(Mathias) - Zaprowadzicie mnie?
(Dagmara) - To niedaleko, zbierają się koło komendy. To niewielka ilość, ale lepiej pozbyć się ich natychmiast, nieprawdaż?
(Mathias) - Dawno temu?
(Marcin) - Niedawno. Znaczy zbierali się wcześniej, ale było ich za mało. Chodź, zabierzemy się za drani i wrócimy tutaj, dalej kształtując tą jeszcze rozwijająca się społeczność - dal znak
(Dorian) - podszedł - Gdzie się wybieracie?
(Mathias) - spojrzał - Mamy gości po drugiej stronie, którzy potrzebują porządnego obicia.
(Dorian) - Nie powinieneś odpocząć?
(Mathias)  - Odpoczywałem rano. Potrzebuję odrobiny ruchu.
(Dorian) - Mogę iść za ciebie. Słyszałem, że to niewielki odłam.
(Marcin) - Według mnie...
(Mathias) - przerwał - Nie. Dam radę. Przy okazji mam tam swój interes.
(Dorian) - Hmm...?
(Mathias) - westchnął - Po prostu odpuść na ten moment.
(Marcin) - Pójdę otworzyć wejście - pobiegł
(Bartek) - Dorian, daj spokój teraz. Wiem, że jesteśmy wszyscy przewrażliwieni, ale przecież wrócimy. Ty wątpisz w to, ziomek? Po tym, co zrobiliśmy ostatnio? Nie ma innej opcji.
(Dorian) - Wiem, ale... Mieliśmy zbytnio nie rozdzielać się. Nie możemy dla przykładu poczekać aż podejdą bliżej?
(Karolina) - Podejdą, to będzie większy problem.
(Michał) - Chodźmy, proponowałbym w tej chwili.
(Mathias) - Mam prośbę, jeśli możesz...
(Dorian) - Jaka to prośba?
(Mathias) - Jakby wrócił Osa, to przypilnuj go, aby nie zasnął zbyt szybko. Dziś zajmie wartę.
(Dorian) - Wkurzy się. Wiesz jak on tego nie lubi.
(Bartek) - zaśmiał się - Zabawne, że już dwa razy miał przesuwane to. Niech w końcu się przełamie.
(Dorian) - Postaram się, ale jak wiecie, on ma przewagę nade mną.
(Mathias) - W takim razie... Pójdź po Ulę.
(Marcin)  - zawołał - Możemy iść.
(Mathias) - Chodźmy - szedł przodem
(Dorian) - pod nosem - Zachowuje się inaczej od kiedy się tu przenieśliśmy. Czyżby to Oni tak na niego wpłynęli...? Nie mogłem nigdy ciebie rozgryźć, choć znamy się kawał czasu. Jest w tobie coś takiego, że cokolwiek powiesz... Do ludzi to prędzej trafia, jakbyś nabył więcej pewności niż ostatnio.
(Mathias) - mijając blok - Liczyliście ich?
(Marcin) - Może kilka tuzinów. Na szczęście nas jest więcej.
(Patryk) - Pytanie, czy to wystarczy.
(Mathias) - Co prawda jest nas dziewiątka, ale za to mamy zgranie. Ustawmy się dobrze, a nic nam nie będzie. Pamiętajcie o mnie. Gdy ja zacznę się wbijać, idziecie za mną. Gdy się cofam, wy robicie to samo. Żadnych pokazów tutaj. Nie możemy sobie na to pozwolić.
(Bartek) - Ty mówisz o pokazach?
(Marcin) - O co chodzi?
(Bartek) - podwinął rękaw Mathiasa - Spójrz, dokładnie się przyjrzyj.
(Marcin) - Nie było tego wcześniej. A jak go złapałeś, to usłyszałem brzdęk...
(Mathias) - zsunął rękaw - Bartek, chcesz pokazać innym jak to działa?
(Bartek) - Nie, starczy mi duszenia jak na jeden dzień.
(Marcin) - Jakiego duszenia... Ktoś mi to wyjaśni?
(Mathias) - Zobaczysz w praktyce, o ile to zadziała.
(Weronika) - Zadziała co? A zresztą. Ja nie jestem ciekawa. Cokolwiek masz w rękawie, to wiesz, to twoja osobista sprawa.
(Mathias) - przeszedł przez drzwi - Obiecuję, że wyjaśnię wam wszystko w swoim czasie. Bo to co mam do powiedzenia powiedziane teraz może sprawić, że zmienicie nagle decyzję, aby mnie posłuchać. Chodźmy pozbyć się trupów, a przy okazji wrócimy do tematu.
(Karolina) - Mi to nie robi problemu. Starczy tej czczej gadaniny.
(Dagmara) - Mathias ma rację. Ciągle macie problem i się czepiacie. Ja mam cierpliwość na wodzy.
(Marcin) - Trochę dwa tygodnie temu wyglądało to inaczej, gdy...
(Dagmara) - Poślizgnęłam się tylko.
(Bartek) - To był wypadek. Tamten dzieciak nie miał przecież szans, rzucili się na niego.
(Mathias) - przypomniał zdarzenie sprzed roku - Dość tego... - oko zmieniło bartwę - W tej chwili... - znokautował Marcina i Bartka - Starczy...  - sięgał po miecz
(Michał) - Kurczę... - cofnął się
(Mathias) - Skończycie się żalić, co ktoś zrobił dobrze, a co źle...?
(Bartek) - Mathias, jest cool... Już się uspokoiłem...
(Marcin) - Znam te spojrzenie... Jak tak patrzył ostatnio to, trwało to wszystko zaledwie chwilę...
(Mathias) - Na tyle się kontroluję, by was nie uszkodzić całkowicie. Tylko nic innego do was nie przemawia. Chcecie na naszym gruncie się kłócić? To wyjdźcie za obóz, tam jest strefa niczyja.
(Marcin) - Niczyja? Przecież odbiliśmy miasto...
(Mathias) - Odbiliśmy, lecz nie zajęliśmy. Nie mamy sposobu na to. Potrzebujemy więcej ludzi.
(Bartek) - Wybaczcie za tamto. Poniosło mnie.
(Marcin) - Mnie może trochę też, ale pamiętajcie, że życia tamtemu nie wrócicie.
(Mathias) - Nikt wam tego nie mówił, ale wiele miesięcy temu miałem identyczny przypadek. Wtedy byliśmy rozbici, potrzebowaliśmy zapasów. Pewnego dnia część grupy wybrała się na poszukiwania. W tej ekipie byłem ja. Nie trwało to długo, aż spotkaliśmy dziecko. Jego mama wpadła na ten sam pomysł co my, lecz nie wróciła już. A on czekał na nią do samego końca. Prawie byśmy go zabrali ze sobą, ale...  Ściana runęła i... Nie było jak mu pomóc... Był ugryziony i tak, ale... Nie skorzystaliśmy wtedy z półśrodka. Próbowaliśmy go uspokoić, na tyle się to zdało. Mimo, że nam się udało, to przez najbliższe godziny nie potrafiłem myśleć o niczym innym.
(Weronika) - To było dawno?
(Mathias) - Nie tak dawno, ale... Ślad pozostał.
(Marcin) - Nasz był bez szans na ratunek. Ujawnił się dopiero, jak przeszliśmy spory kawałek. Nie zauważył ich z tyłu, złapali go. Nawet jeśli byśmy dotarli do niego na czas, spotkałby go ten sam los.
(Dagmara) - Nie zdążyliśmy go nawet uwolnić od cierpienia. On przemienił się przecież...
(Mathias) - Nie zabrzmi to miło, ale oby spotkał niedługo kogoś, kto go uwolni.
(Dagmara) - uśmiechnęła się - Chciałabym...
(Marcin) - Skończyliśmy mitrężyć, ekipo? Mathias, prowadzisz, zgodnie z życzeniem.
(Mathias) - Przestań tak to postrzegać. Pamiętasz, musimy działać razem.
(Bartek) - Zawsze możesz wrócić do obozu, Marmur.
(Marcin) - westchnął - Niedoczekanie wasze - z pewnością - zdjął łuk - Jestem gotowy.
(Mathias) - dobył miecza - Tylko poczekajcie na znak, im dłużej pozostaniemy w ukryciu, tym skuteczniejszy nasz atak będzie.
Przed komendą zastali potężny ruch szwendaczy. Na szczęście nie spostrzegły obecności ludzi w pobliżu. Kucnęli i przemknęli do drabiny, która prowadziła na dach tej jednopiętrowej budowli. Mieli zatem doskonały punkt widokowy na całą sytuację. Stado zbierało się od strony pól, które wiodły swoją prostą drogą aż do Nowego Boryszewa. Mathias oparł się o murek i rozejrzawszy wokół wpadł na pomysł rozpędzenia trupów z tego miejsca, przy mocy własnej dywersji. Napływ nadchodził z jednej konkretnej strony, więc trzeba było rozdzielić trupy na mniejsze grupy, więc Mathias zdecydował się ruszyć pierwszy, także zszedł po drabinie na sam dół, szykując się na bliskie spotkanie trzeciego stopnia z chodzącymi zwłokami. Uśmiechnął się, po czym użył swojej m14, aby zwabić wrogów do siebie. Czym prędzej przygotował swój miecz, a potem zaczął zapędzać monstra na główną ulicę. Drużyna natychmiast zeszła na dół i rozprawiła się z ostatkami, które odłączyły się od stada. Mathias przyjął resztę hałastry na siebie. Nie użył na sobie adrenaliny i starał się eliminować każdego po kolei. Gdy nadeszła pomoc, to pierwsze co zobaczył Marcin, to ręka Mathiasa, a raczej łańcuch, który wystrzelił w martwe ciało, chwycił je i przyciągnął do siebie, dając właścicielowi sposobność do szybkiego zabicia przeciwnika. A widząc jak jego modernizacja się sprawuje, poszedł o krok dalej, poprosił kompanów o wsparcie. Po czym od razu wbił się w centrum zamieszania i każdego nachodzącego trupa traktował swoim zwykłym atakiem, dokańczając jego ostatecznym przyciągnięciem, z którego uścisku drogi ucieczki nie było. Od razu gdy miało się zdarzyć się coś złego, chłopak zareagował w porę, łańcuchem odciągając trupa, który miał ugryźć Bartka w ramię. W taki sposób gościnne stado spod komendy zniknęło, a wszyscy ocaleli byli pokryci jego krwią, a zwłaszcza z rękawa Mathiasa ciągle się sączyła czerwień. Lecz walka była tylko prawie skończona. Odchodząc w stronę bazy, do Mathiasa podchodził od tyłu zombie, chcący go ugryźć. Ponieważ szedł ostatni, dopiero po fakcie dokonanym udało się dostrzec jego obecność przez innych. Mathias odwrócił się trzymając miecz i gwałtownie wbił ostrze klingi w szyję trupa tak umiejętnie, że stal wyszła mu przez usta. Wtedy obszar był znów tymczasowo bezpieczny, ponieważ bezpieczeństwo to było słowo względne.
5 minut później
(Mathias) - siedząc na balkonie - Wybacz za to wszystko. Było trochę chaosu i...
(Iza) - Doprawdy? Już się zdążyłeś zabrudzić brudasie. Nie można Cię spuścić z oka. Miał wyjść tylko do kowala, a skończyło się ledwo na wyrżnięciu stada za obozem. Co ja mam z Tobą zrobić, mój drogi, hmm?
(Joanna) - zawołała z dołu - Zgadnijcie kto wraca.
(Mathias) - Czyżby? Szybko mu zeszło.
(Joanna) - Jak was z prawie pół godziny nie było.
(Iza) - Mathias, no nie patrz tak na mnie. Straciłeś trochę poczucie czasu.
(Mathias) - Chodźmy go przywitać - przeskoczył przez balkon
(Iza) - Kochanie...
(Mathias) - Tak?
(Iza) - Następnym razem przez drzwi mógłbyś.
(Mathias) - Akurat miałem po drodze. Czy zechciałabyś dołączyć...?
(Iza) - Ula mnie prosiła, bym pomogła zająć się naszą starszą panią.
(Mathias) - Co z nią?
(Iza) - Pogorszyło się jej, ale... Damy radę. W końcu my kobiety mamy ratowanie we krwi.
(Joanna) - Jeśli by coś z nią... No wiesz, to od razu daj znać.
(Iza) - Jeśli do tego dojdzie, od razu Ci powiem.
(Mathias) - Ciekawe co ten imbecyl zwiózł tym razem.
(Joanna) - Mniejsza z tym. Pierwsza mu powiem, że będzie miał dziś bezsenną noc.
(Mathias) - Polubiliście się ostatnio.
(Joanna) - To lekko nie przystoi. Wymigiwał się tyle razy. Ktoś powinien go ostro zdzielić w twarz. Ewentualnie wylać wiadro zimnej wody.
(Mathias) - Czy dla niego nie jest karą, że musi wyjeżdżać stąd sam?
(Joanna) - To jest kara? No proszę Cię, Mathias... Dla niego to nagroda, że może się wyrwać na wolność. Równie dobrze może pojechać do jakiegoś garażu, przespać się i wrócić. Nikt go nie sprawdzi.
(Mathias) - Zaszedł ostatnio Ci za skórę, ale... Nie skreślajmy go tak. Ważne, że Marcin mu pomaga.
(Joanna) - Prawda w oczy kole, ale drugiego znam krócej, a jest bardziej kompetentny niż Osa.
(Mathias) - To dwa różne typy osobowości.
(Joanna) - Mam nadzieję, że mu się nie pomiesza od tej namiastki wolności.
(Marcin) - Bartek, otwórz wjazd - zawołał
(Bartek) - Robi się! - przekręcił korbę
(Marcin) - Jak myślicie, wrócił bez ugryzienia?
(Joanna) - Za cwany jest na to. To raczej byłoby niepodobne, gdyby dał się im.
(Bartek) - Przejechał, to mogę zamykać - zamykał wjazd
(Mathias) - dał znak Osie
(Joanna) - Nie jest sam...?
(Osa) - wyszedł z auta - Moment, zaraz wam wyjaśnię...
(Bartek) - Co to jest...?
(Marcin) - Coś ty przywiózł ze sobą...?
(Osa) - Zaraz kurwa wam wyjaśnię... - wyrzucił nieznajomą z auta - Nasz powód jest Tutaj!
(Mathias) - Ona jest ugryziona, przecież to widać... Dobrze, że ją uratowałeś, ale... Ślad po zębach jest zbyt wysoko. Zbyt wysoko, byśmy mogli coś zrobić.
(Joanna) - Świrusie, z całym szacunkiem do twoich metod, ale po co sprowadzasz tutaj zarażoną.
(Osa) - Miałem ją zostawić na żer? Nastąpił nieoczekiwany zwrot zdarzeń. Nie przewidziałem tego.
(Marcin) - Czyli jednak nieomylny Osa się pomylił.
(Osa) - Śmieszkuj dalej. Majstrowała przy moim aucie, poza tym było to blisko podolszyc, więc mogła łatwo skojarzyć skąd przyjechałem.
(Joanna) - Więc wpadłeś na pomysł zabrać ją do Nas, aby oszczędzić jej trudu poszukiwań.
(Osa) - Złapałem ją jak uciekała, poza tym była ugryziona i mogła coś wiedzieć. Zabrałem ją...
(Mathias) - Co konkretnie miała wiedzieć?
(Osa) - Nie wiem, cokolwiek. Może jest z innej grupy.
(Bartek) - Mnie w to nie mieszajcie. Nie będę zbawcą tego świata w taki sposób.
(Osa) - Nigdzie nikt nie pójdzie póki nie ustalimy szczegółów. Hej... - spojrzał nieznajomej w oczy
(Kinga) - dyszała - Jeszcze dycham... Ku twojemu rozczarowaniu...
(Marcin) - Ten ślad wygląda okropnie...
(Kinga) - Popełniliście błąd...
(Osa) - Zamknij pysk. Może zachowałaś się jak zdzira, ale nie mogłem pozwolić ci umrzeć.
(Mathias) - Zacznijmy od tego, skąd jesteś.
(Kinga) - Jestem z Płońska, ale co to ma za znaczenie...? - splunęła krwią
(Osa) - poczuł krew na butach - Po prostu kurwa zajebiście...
(Marcin) - Powinnaś się cieszyć, że przeżyłaś do spotkania z nami. Mieliśmy zmierzać do tego pytania. Ktoś był z tobą tam?
(Osa) - Była sama. Raczej nikogo nie było.
(Marcin) - Niech odpowie.
(Kinga) - Może nie dożyję do tego emocjonalnego przedstawienia, lecz to nie była moja rola... - zakaszlała
(Joanna) - Jaka rola, o czym ona gada?
(Kinga) - Jesteście tacy naiwni... Poświęcenie takiej mnie to nic, w porównaniu z tym, co was czeka...
(Mathias) - Osa, ktoś za tobą jechał?
(Osa) - Raczej nie. Bym zauważył.
(Joanna) - do dziewczyny - Mam rozumieć, że dałaś się ugryźć, by tylko się tu znaleźć...?
(Kinga) - próbowała wstać - Szczęście bywa złudne, prawda? - złowrogi uśmieszek
(Osa) - Co ciebie tak kurwa bawi...?! - potrząsał nią
(Joanna) - Osa, proszę przestań.
(Kinga) - rzuciła się na Osę - To moja ostatnia odpowiedź... - ugryzła Osę w rękę
(Osa) - odepchnął nieznajomą  - Co za sucz...
(Kinga) - ostatni uśmiech
(Osa) - obejrzał ranę - Na szczęście nie tak głęboko...
(Marcin) - Osa... Spójrz... - pokazał na ślady opon
(Osa) - Co to kurwa jest... Co to kurwa...?!
(Mathias) - Nie widziałem tego wcześniej.
(Marcin) - Usmarowała czymś opony, a dopiero z czasem ślad się ujawnił...
(Bartek) - Mówiła, że coś nas czeka...
(Joanna) - Skoro upozorowała własną śmierć na tyle dobrze... To również była częścią czegoś większego. Zostaliśmy wydymani w tej chwili... Teraz po oponach znajdą nasze miejsce.
(Mathias) - Nie mamy wyjścia, musimy powiedzieć innym.
(Marcin) - Daliśmy się naciąć na taki numer...
(Mathias) - Mogliśmy przewidzieć, że wraz ze wzrostem naszej społeczności, inni zaczną się tym interesować. A to wszystko nasza wina. My oczyściliśmy miasto, dając innym wolną rękę do tego, by zająć tereny i dorównać Nam. Daliśmy im powody, aby nas nienawidzili.
(Osa) - Czyli mieliśmy kurwa siedzieć na dupie...? Nie po to zrobiliśmy to wszystko...
(Joanna) - Nie wiemy ilu ich jest, ani kiedy przyjdą. Wiemy jedynie, że przyjdą na pewno.
(Marcin) - Podwoić straże wieczorami?
(Joanna) - Byłoby najlepiej.
(Mathias) - Może jednak pogadam z Ignacym o Naszej sprawie?
(Joanna) - Średnio mi się to podobało, ale w takiej sytuacji... Będziemy musieli przyjąć jego pomoc.
(Osa) - Weź tu miej serce dla kogoś... A powinienem zostawić cię kurwa na tej pierdolonej drodze... Ty pierdolona kurwo...! - krzyczał do ciała
(Marcin) - Bro, ona nie żyje...
(Bartek) - Poza tym ona zrobiła to nim ją zabrałeś. Wyszłoby na jedno.
(Joanna) - Chociaż nas ostrzegła, ale to nie przyniesie nic dobrego.
(Mathias) - Spróbujmy z nimi negocjować w każdym razie.
(Osa) - Negocjacje z bandytami?  To jest gorszy gang niż stare Safe Zone i Stalkerzy razem wzięci. Z takimi chcesz negocjować?
(Marcin) - Na pewno to nie Stalkerzy. Oni tak nie działają. Nie zapowiadają nigdy przybycia.
(Mathias) - Safe Zone się rozpadło, więc wątpię, czy ktoś aż z północy chciał nas śledzić.
(Osa) - Jebie mnie kto to jest. Wiem tylko, że łatwo nie będzie. A ja kurwa... - kopał ciało - Sprawię, że ich zaboli bardziej niż Mnie... - ryknął - wyjął strzelbę z auta - To... - uderzał kolbą - Wszystko... Twoja... Wina... Ty... Sprzedajna... Suko... - złapał się kolan
(Marcin) - Nie musiałeś tego robić, czy aby teraz Ci lepiej?
(Osa) - Wiesz, od razu mi lepiej... - odszedł w stronę klatki
(Joanna) - Mathias, może masz rację. Nie róbmy z ciałem na razie nic, może przehandlujemy je za nasze bezpieczeństwo.
(Bartek) - Chcesz zwrócić uszkodzone ciało? Zobacz na jej twarz... A no tak, ona nie ma twarzy... Całkiem zmasakrowana...
(Mathias) - Zanieście ją do piwnicy i zamknijcie na klucz.
(Joanna) - Osa całkiem zniszczył naszą koncepcję.
(Marcin) - Ludzie muszą szczerze nie żałować swojego życia. Umarła w prawdzie za nic. Tylko wysłużyli się nią do własnych celów. To pasuje pod Stalkerów, ale na pewno to nie oni. Oni tak nie działają. Wpadają bez uprzedzeń, zawsze, nie dając się przygotować przeciwnikowi.
(Mathias) - zauważył Izę w oknie - Teraz raczej wszyscy wiedzą już. Trzeba zwołać zebranie. Najlepiej u mnie, za piętnaście minut.
(Marcin) - Da się zrobić, tylko zaniesiemy ciało.
(Joanna) - Dołączymy do ciebie po wszystkim.
(Bartek) - Lepiej byśmy mieli dobry plan, bo naszą niezależnością długo się nie nacieszymy.
(Mathias) - Za piętnaście minut...
Co do sekundy potem zjawili się wszyscy. Głównie Osa nie mógł ukryć swoich emocji, a po jego twarzy było widać, że jest wkurzony jak nigdy dotąd. Mathias, Osa, Joanna stanęli przy drzwiach do głównego pokoju, a reszta rozsiadła się a tu na podłodzę lub na krzesłach. Jedyną osobą, która nie mogła ruszać się o własnych siłach, była Baba Jagna, którą choroba trawiła od wewnątrz. Grupa wiedziała, że źle się dzieje i oczekiwała od wiedzących wyjaśnień w związku z ich dalszymi poczynaniami. Honor nie pozwolił Osie zacząć pierwszemu, więc zaczęła pierwsza Joanna.
(Joanna) - Wiecie zapewne co się wyprawia.
(Norbert) - Jedynie co słyszałem, to angry rage Osy. Od razu po naszym powrocie poszedłem odpocząć. O co się rozchodzi?
(Marcin) - Wpadliśmy w pułapkę.
(Iza) - Widziałam z okna wszystko. To miało związek z tamtą dziewczyną?
(Mathias) - Ano miało...
(Joanna) - Osa, powiesz im...? No skoro tak... Osa przyłapał kogoś, kto mógł nas szpiegować. Spostrzegł ugryzienie, to pomyślał, że pomoże niewiaście. Zabrał ją tutaj, po czym wygadała się, że to było częścią planu. I prawdopodobnie jej koledzy do nas zmierzają.
(Marta) - Jaki to ma mieć sens?
(Mathias) - Nasze działania zwracają uwagę. Od czasu, gdy Gdańsk upadł, to każdy chce znaleźć dla siebie dobre miejsce.
(Ignacy) - Czyli mamy się przenieść?
(Joanna) - Nie ma potrzeby, choć spróbować możemy ich zaskoczyć. Część wyjdzie na przeciw, reszta zajdzie od tyłu. Mamy przewagę, bo nie znają naszej liczebności.
(Beata) - Wybaczcie, że się wtrącę, w końcu jestem tu tylko medyczką, ale w czym to pomoże? Taką wygłosiliście przemowę, jakby nie wiem jaka wielka armia do nas zmierzała.
(Mathias) - Oni natomiast mają taką samą przewagę, co my. Powinniśmy to jakoś rozwiązać, a nie od razu miażdżyć komuś czaszkę...
(Osa) - Przecież byłeś tam. Słyszałeś z jakim tupetem to mówiła.
(Ula) - Czy nie rozpędziłeś się za bardzo?
(Joanna) - Żeby znowu Cię warta nie ominęła.
(Osa) - Zawsze mi coś wypadało...
(Marcin) - Tak jak zawsze. A co do naszego problemu. Może wyjdę, pojadę i poszukam ich. Moich opon nie naznaczono, a poza tym jestem szybszy.
(Seven) - Na pewno nie domyślą się, że wysyłamy zwiadowcę.
(Angelika) - Coś trzeba zrobić, Nie możemy tak siedzieć.
(Ignacy) - Mathias, poleciłeś mi produkować dalej, tylko w tej sytuacji nie mam warunków, aby się w to bawić.
(Osa) - Masz wziąć się do roboty, bo inaczej dostaniesz kopa. Już srasz po gaciach?
(Ula) - Jesteś dobrym technicznym, tylko jesteś tu sam, a nas wielu.
(Ignacy) - Dałem wcześniej prototyp do testowania i po reakcji sądzę, że testy przeszły pomyślnie.
(Mathias) - Wielce obiecująco.
(Bartek) - Cieszę się, że drutu kolczastego tam nie nałożyłeś.
(Osa) - O czym wy pieprzycie? Kolejna niepotrzebna zabawka?
(Marcin) - Zdziwiłbyś się jak bardzo potrzebna.
(Osa) - Potrzeba nam nowoczesnej broni. Choćby z nieskończonym źródłem energii, a tak to bym się mógł bawić cały dzień.
(Joanna) - Cokolwiek powiesz, nie zmieni to naszego położenia.
(Dorian) - Skoro nie wiemy kiedy nadejdzie wizyta, to co nam z przygotowań. Może to były jaja... Przecież nic im nie zrobiliśmy.
(Joanna) - Ta śmierć uważasz była żartem? Jej ciało może być wystarczającym powiem, by rozpętać wojnę. Gdyby ktoś mógł jej nie zabijać... Byśmy mieli kartę utargową...
(Osa) - Mało mamy problemów, by niańczyć kolejną osobę. Szczerze, nie planowałem jej zabić. Chciałem zabrać do piwnicy, przywiązać i przesłuchać... A jednakże wyszło i tak na jedno. Powiedziała z grubsza o co chodzi... Szkoda, że duma samobójczyni nie pozwoliła jej powiedzieć więcej.

Offline

 

#2 2016-04-08 19:17:01

Matus951

Administrator

Zarejestrowany: 2014-04-20
Posty: 150
Punktów :   

Re: Rozdział 24 - Uciekaj i żyj w hańbie

(Joanna) - Ponieważ Ty nie dałeś jej dokończyć.
(Mathias) - To nie miało sensu wtedy. Nie chcę nikogo bronić, ale ona wtedy już nie oddychała. W momencie odepchnięcia.
(Wiktoria) - A co to za różnica. Choć wszystko zależy od stopnia ugryzienia.
(Osa) - Powyżej szyi to było.
(Paulina) - Czyli była stracona już w chwili, gdy ją spotkałeś.
(Osa) - Chciałem informacji, kurwa... - uderzył pięścią o ścianę - A skończyło się chujowo... Takie życie ma wartość teraz? Do czego jeszcze może dojść...? Niedługo będą wysadzać się publicznie, by udowodnić potęgę swojej nacji.
(Mathias) - Powinniśmy raczej... - usłyszał wystrzał
(Iza) - Co to...?
(Joanna) - Cholera jasna, za oknem... - wybiegła na balkon - To jest ich znak...
(Mathias) - spojrzał w niebo - Ślad po flarze... Czyli są niedaleko...
(Ula) - Skąd mogli to wystrzelić?
(Mathias) - Kilometr, góra dwa stąd... Nie podoba mi się to.
(Iza) - Mi tym bardziej.
(Osa) - Może jednak pojechać w tamte rejony, wziąć kogoś ze sobą i...
(Marcin) - Ten pomysł nie wypali. Oni chcą byśmy to zrobili.
(Mathias) - Musimy się przygotować.
(Seven) - Zainteresowała mnie ta zasadzka. Kogo chcesz wziąć na to?
(Mathias) - Sądzę, że Joaśka, Seven, Marcin i Osa.
(Joanna) - Poważnie? Lepszy team mogłeś wybrać, ale uszanuję decyzję. Ale czemu tylko czwórka?
(Seven) - Dla efektu zaskoczenia. Większa ilość psuje efekt.
(Mathias) - Poczekajmy do wieczora, a potem dowiemy się jak to wszystko się skończy.
(Osa) - A w tym czasie co?
(Mathias) - Róbmy to co dotychczas, chociaż może lepiej się nie zapuszczać samemu nigdzie...
(Ignacy) - Jeśli mam dla was tworzyć, muszę być w ruchu.
(Osa) - Pójdę z tobą do tej cholernej pracowni, a Wy nie ważcie mi się opuścić tego bloku...
(Ignacy) - Dziękuję za wyrozumiałość.
(Osa) - westchnął - Nie posiadam jej aktualnie. Robię to dla grupy. Także, zbieraj się pan i idziemy. Tylko bez numerów, bo stwierdzę, że Ty też miałeś coś z tym wspólnego - wyszli
(Joanna) - oparta o ścianę - Jeszcze będzie oskarżał niebo za to, że jest niebieskie.
(Ula) - Mathias... - pomachała - Jeśli możesz na chwilę - zaprosiła do pokoju obok
(Mathias) - Już idę - poszedł za nią
(Baba Jagna) - Pokładają w tobie wiarę - wycierając twarz - Jesteś najważniejszym trybikiem w tej machinie.
(Ula) - Proszę nie wstawać.
(Mathias) - Co z nią? Polepszyło się?
(Ula) - Wcale... Nie widziałeś jej ostatnio. Zdążyła pół miski napełnić krwią... Wydaje się, że z godziny na godzinę jest tylko gorzej. Próbowałam wszystkiego, Joanna również.
(Mathias) - A co z tą... Beatą, prawda?
(Ula) - Przyszła raz i stwierdziła, że nie potrafi jej pomóc. Uzasadniła to brakiem znajomości Tej konkretnej choroby... Nie zostało jej dużo czasu...
(Baba Jagna) - Nie lękajcie się, dzieci. Moje odejście przecież nie zmieni kierunku waszej misji. Nie ja byłam istotna, lecz Wy istotni jesteście.
(Ula) - Dopiero co się poznaliśmy, a teraz... To się skończy.
(Baba Jagna) - splunęła krwią - To jest naturalna kolejność rzeczy. Nasi przodkowie przeżywali to samo. Walczyli za życia, by w dogodnym momencie móc odejść z tego świata. I to nie jest powód do smutku...
(Mathias) - Dogodny moment jest dziś?
(Baba Jagna) - Śmierć pory nie wybiera... Przykro mi, że tak się to złożyło.
(Ula) - Jesteśmy podłymi ludźmi... Taki poziom prezentujemy.
(Baba Jagna) - Gadasz głupoty, ponurzyco... Dobrym ludziom czasem przydarzają się złe rzeczy. Nigdy odwrotnie. Źli ludzie czasem mają więcej szczęścia niż na to zasługują.
(Mathias) - Wiem, że nie jesteś medium, ale jak Ty to widzisz?
(Baba Jagna) - W takiej sprawie nie mogę wam doradzić...
(Mathias) - Rozumiem... - odwrócił się
(Baba Jagna) - Jedynie potrafię powiedzieć, że żadna stronę nie odstąpi i powstanie konflikt.
(Ula) - Przykro mi, że nie mamy środków, by postawić Panią na nogi. Niektórzy z Nas mieli... Cię za dziwactwo, od którego trzeba trzymać się daleka, ale pamiętam co zrobiłaś w ostatni weekend.
(Baba Jagna) - Miałam swoje karty i zaproponowałam, że zagramy w Piotrusia... - kaszlnęła - Jedyna rozrywka, prócz patrzenia w sufit...
(Ula) - Przyłączyłam się jako pierwsza. Potem przyszła reszta. Niemalże urządziliśmy turniej - uśmiechnęła się - Było fajnie.
(Baba Jagna) - Otóż to, Ty też masz swoją pozycje w tej hierarchii. Pasujecie do siebie.
(Mathias) - Hmm?
(Baba Jagna) - Macie ideały przywódcze. Wy i tylko wy. Nie mówcie waszemu krzykaczowi, ale On jest tak niestabilny jak mój dziadek, gdy machnął dziesiątą kolejkę.
(Ula) - Nic z tych ideałów się nie złączy w jedno. To z naszego punktu nie możliwe. Już nie.
(Baba Jagna) - Nigdy nie wiesz, kiedy przeznaczenie Cię złapie za rękę...
(Mathias) - Chyba powinienem iść... Trzymajcie się i powodzenia nam wszystkim... - wyszedł
(Ula) - Mathias...? - zdezorientowana
(Baba Jagna) - No nie czekaj... - splunęła krwią - Nie przejmuj się mną. Idź za nim...
(Ula) - Mathias... Zaczekaj... - dogoniła na klatce
(Mathias) - usiadł na schodach - Nieźle... - ręką zasłonił usta
(Ula) - Zabawne, nie? Ta jej zagrywka.
(Mathias) - Nawet w obliczu śmierci potrafi rzucić dobrym żartem.
(Ula) - Zeswatać nas chciała - uśmiechnęła się - To by było dopiero.
(Mathias) - Większość o czym mówiła to akurat była prawda, ale ostatnia jej część... Wyrwane to z kontekstu... Zachciało się jej prawić o łączeniu ideałów.
(Ula) - Lubię Cię, jako przyjaciela i tak pozostanie do samego końca. Nie wiem co sobie pomyślała...
(Mathias) - Pewnie jej chodziło, że z Osą się marnujesz. Dlatego miała o nim takie mniemanie. A nie wiem jakby to miało tyczyć się Izy... Nie rozumiem...
(Ula) - Wedle legend i starych historii to dwoje ludzi o podobnych ideałach łączyło się, po to aby zapewnić swoim poddanym bezpieczeństwo i godne życie. Tylko wyjątkiem były pary z musu, ku kaprysowi jednej z rodzin. Może nawet pasujemy do siebie, lecz moje serce już wybrało dawno temu, twoje także.
(Mathias) - Też jest mi dobrze, że jesteś zawsze gdzieś pobliżu. Ale ciekawie się to ułożyło. Gdyby nie Osa, nie poznałbym Izy. A gdyby nie ja, Ty nie poznałabyś Osy.
(Ula) - Fajnie się złożyło - położyła rękę na jego ramieniu - Jak za starych dobrych czasów.
(Mathias) - Lepiej bym tego nie ujął, Ula. Lepiej bym tego nie ujął.
Kilka godzin później
Grupa lekko się rozluźniła przez ten czas. Joanna zaproponowała, że wyłoży swoje karty i urządzi rozgrywkę pokera, aby szybciej stało się ciemno i ludzie szykowali się do snu. W rozgrywce uczestniczyli również Seven, Marcin i Osa, którzy grali w karty w pokoju spotkań. Reszta natomiast przebywała u siebie niczego się nie spodziewając. Doszło do tego nawet, że zupełna ciemnica nastała na zewnątrz, zaczął wtedy padać potężny deszcz. Kiedy Mathias z Izą przeglądali stary album z dzieciństwa tego pierwszego, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Usłyszał jakby na zewnątrz upadł jakiś ciężki worek na ziemię, a przeczuwał, że ten worek brzmiał bardziej ludzko. Chwilę potem z podwórka zawołał grupę czyiś głos, a nie był to głos znajomy. Mathias wraz z Izą na kuckach dostali się na balkon i starali wykryć, kto próbował z nimi rozmawiać. Na dodatek do mieszkania wpadli także pozostali członkowie grupy, poza przednim kwartetem, który grał w karty kilkadziesiąt metrów dalej.  Michała i Karoliny od Bartka nie było w tym czasie z innymi, ponieważ zabrali Babę Jagnę do piwnic i mieli pilnować jej, aż sprawa się nie wyjaśni.
(Wojtek) - Hej...! Wiem, że tam jesteście. A nie odejdziemy stąd. Poza tym, nie wiem jak Wy, ale ta panienka raczej kiepsko znosi podduszanie, więc bądźmy dorośli. W końcu chyba nie dzieci zajęły ten obszar, co?
(Odrin) - Nie zależy wam na szczęściu tej... Hmm... Jak Ty się nazywasz?
(Beata) - Bbbbe... Beata...
(Odrin) - Nie zależy wam na niej? Z waszej postawy sądzę, że właśnie tak jest.
(Mathias) - oko zajarzyło się - Pogrywają sobie z nami...
(Iza) - złapała za rękę - Nie, nie możesz... Nie wiesz ilu ich jest...
(Marta) - Słuchajcie, spróbujemy ich zajść z innej strony, a wtedy...
(Mathias) - Gdzie do cholery podziała się reszta. Mieli dopilnować tego...
(Weronika) - Kiedy widziałam ich ostatnio, to byli w Naszym pokoju. Sam chciałeś, by tam zostali.
(Mathias) - Mieli przecież konkretny cel...
(Wojtek) - Dobijmy targu, bo jest strasznie nudno...!
(Mathias) - Zgoda, idźcie. My spróbujemy im wyjść na przeciw.
(Dorian) - Nie wystarczy nasza akcja?
(Mathias) - Zbyt bezpośrednio. Pójdę sam, a wy zrobicie resztę.
(Dorian) - Wiesz, tutaj się chyba nie rozumiemy. Nie pozwolę Ci pójść samemu. Jesteś moim przyjacielem, man... Każdy coś sobie obiecał. Mogłeś odrzucić pomoc miesiąc temu, każdy to zrozumiał, lecz z pozostałych rzeczy nie dasz rady uciec. Honor nie pozwala Ci nas narażać, ale pomyśl sobie o tym, czy Nas to rusza?
(Mathias) - Zupełnie nie rusza?
(Wiktoria) - Ani trochę.
(Dorian) - Pójdę z tobą.
(Ula) - Ja pójdę również.
Mathias razem z Dorianem i Ulą wyszli nieznajomym naprzeciw. Wydostali się z budynku okrężną drogą i już stali w pobliżu obcych ludzi. Ku rozczarowaniu okazało się, że jest ich znacznie więcej niż obecnej grupy. Każdy miał na sobie jakiś metalowy element, głównie na jednym ramieniu, który był połączony umocnieniem z ich paskami. Dominowały kolorem ciemne kurtki, w większości skórzane oraz łańcuchy przywieszane do spodni. W dłoniach dzierżyli oni arsenał począwszy od noży, bejsboli i kastetów, kończywszy na pistoletach, automatach, strzelbach i wyborówkach. Dorian z Ulą przełknęli swą ślinę przez poczucie zgorszenia, przez co Mathias pozostawał nadal niewzruszony. Podeszli nadto bliżej, aż w oczy rzuciła się im trzymana w uścisku Beata, ich najnowsza uratowana medyczka.
(Wojtek) - No cześć. Długo zwlekaliście z ujawnieniem sie, choć mam wrażenie, że to nie wszyscy. Tylko wasza trójka tutaj mieszka?
(Dorian) - Właściwie...
(Mathias) - Tak właśnie jest. Ludzie przychodzą i odchodzą.
(Wojtek) - Ha! Tu się akurat zgodzę. Po prostu mieliście pecha.
(Odrin) - Spójrz Beatko, twoi przyjaciele przybyli Ci pomóc. Jednakże nie będzie to takie proste.
(Ula) - Czego od niej chcecie. Nic nie zrobiła. Czy wygląda na osobę, która mogłaby zrobić coś złego?
(Wojtek) - Owszem, nie wygląda, ale trafiła się okazja, więc skorzystaliśmy. Nikt was nie nauczył, że po ciemku się nie chodzi samemu? Ludzie czasem wychodzą i gubią swoich bliskich.
(Dorian) - Czego chcecie? Nie odpowiedziałeś na pytanie...
(Wojtek) - Nie ze mną będziecie rozmawiać, choć powinniście się domyśleć jaki jest powód.
(Ula) - Pierwszy raz widzimy was na oczy. Staramy się nie nie szkodzić innym naszą obecnością.
(Tobias) - Ostatnio trochę wam to nie wyszło - spostrzegł cień zza bloku - Dywersja także, więc zacznijmy rozmawiać poważnie.
(Mathias) - w myślach - Skąd on wiedział... To komplikuje sprawę...
(Dorian) - Oni wiedzą...! To nie ma sensu...
(Wojtek) - W końcu mądre zdanie. Radzę wam wyjść z ukrycia, najlepiej teraz.
(Tobias) - Jak miło. Wasze trójcowe alibi poszło się daleko... Pewnie ich nie znacie, prawda?
(Mathias) - Każdy robi co może, aby przeżyć w tych czasach.
(Tobias) - Mamy odważnego. Igor ma całkowity respekt do takich ludzi, lecz nie można zakrywać się sentymentami jedynie, nieprawdaż? Ludzie nie są nieomylni, chociaż czasem tłumaczą nieomylność swoją niewiedzą. Nawet nieznajomość tego świata nie zwalnia nikogo z przestrzegania jego praw, ale najlepiej On sam Ci to powie.
(Wojtek) - Powinniście uklęknąć, taka dobra rada.
(Dorian) - Ja... Nie będę się płaszczył...
(Wojtek) - podszedł do Doriana - Słuchaj... - wyszeptał na ucho - Nie takiemu Igor zdarł twarz... - cofnął się - Także, posłuchajcie bezbolesnej rady kogoś, kto zna Igora znacznie dłużej.
(Tobias) - wyjął bejsbola - Czemu zawsze musicie się tak upierać przy swoim. Wiecie jaka to ciężka praca dla takich jak My? Nie jesteście pierwszymi, którzy zadarli z Igorem. Mamy za sobą ciężkie dni i wolimy ten dzień zakończyć równie szybko, abyście Wy mieli spokój, a także i my.
(Iza) - szeptem do Mathiasa - Przepraszam...
(Wojtek) - Klękać...! W ładnym rządku, aby rozmawiać było prościej.
(Tobias) - usłyszał szarpaninę - Co tam się dzieje? Hej...!
(Marian) - Mamy kolejnych gości... - prowadząc Osę
(Władek) - Wpadli, gdy ten tutaj otwierał drzwi, a ręce miał zajęte tym - prowadząc Seven - rzucił karty
(Daria) - Ciekawa zagrywka, ale próżna... - prowadząc Joannę
(Karol) - Możemy bawić się dalej. Jest gdzieś was więcej? - prowadząc Marcina
(Wojtek) - łapiąc się za brodę - No cóż, nie wyszło. Chcieliście nam zrobić kuku, nie mylę się? Kiepska strategia. Byście się musieli bardziej postarać... A teraz ponawiam prośbę, kolanami do ziemi...!
(Osa) - pod nosem - Pedały zajebane...
(Wojtek) - podszedł do Osy - Coś mówiłeś...?
(Osa) - Umyj zęby...
(Wojtek) - zaśmiał się - Masz poczucie humoru. No, podoba mi się - stuknął w ramię - Jesteś w porządku.
(Osa) - ...?!
(Wojtek) - Żartowałem... - uderzył z pięści w twarz - Nienawidzę tanich żigolaków.
(Mathias) - uklęknął - Zróbcie to...
Po wykonaniu tego gestu, reszta grupy również uklęknęła kolanami do ziemi. Nie trudno było poznać po niektórych, że boją się, choć próbowali to ukryć. Widząc zgranie nowopoznanych, Wojtek podszedł do śmietnika i zapukał w jego ściany trzy razy w odstępach każdy po dwóch sekundach. Spadający na twarze bohaterów deszcz dodawał zdarzeniu dramatyzmu, gdy po krótkiej chwili jeden z przybocznych nowej grupy powrócił na miejsce. Mathias spoglądał na śmietnik, lecz nikt nie wyszedł stamtąd, oczy wędrowały to w lewo, to w prawo. W końcu nieznajomy przywódca wyłonił się zza ściany.
Wyszedł mężczyzna w wieku podchodzącym pod trzydziestkę, z pełnym zarostem na twarzy. Nosił na sobie brązową kurtkę motocyklową, wielce znoszoną. Miała po bokach kilka oddzielnych suwaków, wliczając dwa znajdujące się na końcach rękawów. Obie jego dłonie zakrywały skórzane rękawice, przy czym lewa przy zgięciach palców była bardziej nałożona czerwonym kontrastem. Deszcz nie przeszkadzał mu, a pierwsze co rzuciło się w oczy to były włosy zaczesane do tyłu, a potem dopiero zarost i reszta. Postura dawała znać innym, że człowiek przed epidemią nie żałował wizyt na siłowni. Na plecach nosił zwieńczenie trwóg wszystkich ludzi, których spotkał wcześniej, którzy widząc jak dobiera swoją broń, zdecydowali się szybko poddać, a on łaskie szybko zabierał haracz w postaci części zapasów, przy czym słabych i chorych zabierając z tego świata. Jego karabinu "Gwendolynn" bali się wszycy, a członkowie jego grupy respektowali i podziwiali swojego przywódcę. Ów karabin był wiele razy przerabiany i miarowo przypominał snajperski, lecz nim nie był. Posiadał gładką długą lufę zakończoną tłumikiem płomieni, a pod nią druga krótka, która posiadała największą moc wystrzelonych obrażeń. Najbardziej brutalną częścią sprzętu była jego kolba, zakończona drobnymi kolcami, co nie robiły nic przy strzelaniu, lecz przy dobrym wyważeniu i prędkości wywoływały wielce brutalne mordobicie.
Po wyjściu z ukrycia od razu pierwsze co zrobił, to uśmiechnął się. Przy okazji rozejrzał się wokół, a potem jego oczy patrzyły już na społeczność "Dywizjonu". Człowiek był bardzo opanowany. Jego kroki były ślimacze, lecz nadawało to mu charakteru. Stanął naprzeciw Mathias, nie wiedząc wtedy, że to On dowodzi. Spojrzał na Wojtka, ten wiedział już, że został wywołany do odpowiedzi. Patryk w międzyczasie zdążył się zeszczać, a moc szczelinami w chodniku zdążył przedostać się w pobliże oblicza Igora.
(Igor) - Który to ich lider?
(Wojtek) - To ten... Stoisz przed nim - wskazał na Mathiasa
(Igor) - Och... Jak mi przykro. Witaj, jestem Igor. A Ty jesteś... Hmm...
(Mathias) - milczał
(Igor) - Nieciekawie zaczynamy znajomość. Kiedy przychodzi się w gości należy się przywitać. Przecież to takie proste. Żyjemy w cywilizowanym kraju, tylko niektórzy tego nie dostrzegają.
(Patryk) - trząsł się - Kurwa... - pod nosem
(Igor) - podszedł do niego - Chyba ten zawodnik ma już dość... - spostrzegł mokre spodnie - No dobrze. Gdzie my tu skończyliśmy... Wasz dowodzący nie przedstawił się. A patrzcie na mnie. Byłem bardzo uprzejmy, w przeciwieństwie do niego. Uprzejmy mimo całej tej... Cholernej sytuacji... - podszedł do Mathiasa - Nie dosłyszałem może. Jak się nazywasz? - nadstawił ucha
(Mathias) - dysząc - Mathias...
(Igor) - Od razu lepiej, prawda? Choć nie wiem czy będzie tak miło, ale starajmy się podtrzymać w miarę dobrą atmosferę... Niech mnie... - spojrzał na ślad pazurów - Coś nieźle cię urządziło. Rany... - zaśmiał się - Nie płakałeś, nie? To musiało cholernie boleć - dotknął jego rany - To musiało kurewsko boleć...
(Mathias) - poczuł nacisk - Ahhhh...
(Igor) - Boli? Szczerze współczuje. Teraz niewiele Ci brakuje do naszego polskiego asfaltu. To tak cię oszpeca, że co by przeszkadzało...
(Mathias) - rozszerzył źrenice
(Igor) - ... Gdybym miał ci rozwalić twarz już teraz... - dobył broni
(Iza) - Nie...! - zasłoniła Mathiasa
(Tobias) - Stop... - przytrzymał Izę
(Mathias) - Puść ją...!
(Igor) - westchnął - Tobias... Weź ją do szeregu...
(Iza) - To jest chore... Ty jesteś chory...
(Igor) - uśmiechnął się - No to trochę się pogubiliśmy, prawda? Wybaczam. W końcu nastąpił jakiś moment emocjonalny - patrząc na Izę - Doceniam starania - pokazał kciuka
(Mathias) - wyrywał się - Czego chcesz...?
(Igor) - Dziękować, w końcu ktoś to powiedział. Masz u mnie plusa, a może przez to tak szybko nie umrzesz. Posłuchaj mnie, Mathias, bo nie będę dwa razy powtarzał. Jestem tutaj, ponieważ zabiłeś moich ludzi, których posłałem za wami, przez zabicie moich poprzednich ludzi. To było... Nie wiem jak to określić, Wojtek...?
(Wojtek) - Smutne...
(Igor) - Właśnie... To było strasznie smutne i bardzo nie fair. Pogodziłbym się z tym jakoś, gdybyś chociaż wyraził skruchę...
(Osa) - Nie zajebaliśmy nikogo z twojego gangu dziwaków...
(Igor) - podniósł głos - Nie rozmawiam z Tobą...! Więc, Mathias... Usłyszę słowo Przepraszam?
(Mathias) - Nie będę przeprasza za coś, czego nie zrobiłem.
(Igor) - Lekko się zawiodłem... - zrobił parę kroków w tył - Myślałem, że będziesz chciał ratować skórę, a raczej swoich przyjaciół. I co ja mam teraz z wami zrobić...
(Tobias) - Mogliby dla nas pracować.
(Igor) - podekscytowany - Tak...! To jest doskonały pomysł. To idealny pomysł... - odwrócił się - Będziecie dla mnie robić. Rozjemcy potrzebują rąk do pracy, a tacy Wy nie mieliby innego wyjścia. Inaczej będę musiał wpakować wam na twarz po kilkanaście ciosów moją Gwendolynn... Poznajcie się... - pokazał karabin - To moja dziewczynka i jest śliczna... - z uśmiechem - Pracujecie więc dla mnie, a w zamian ja daje wam immunitet. Jeśli podpadnie ktoś wam, Rozjemcy dopadną go choćby nie wiem gdzie był. Pamiętajcie o najważniejszym. Gdy My przyjdziemy z pomocą, to Wy macie obowiązek nam pomóc. Takie są standardy życia. Tylko twardo stąpające osoby mają szansę przeżyć. Tylko jak patrzę na was... - rozglądał się - To coś w niektórych wątpię...
(Ula) - Nie mów o tym w czasie dokonanym... Nie zgodziliśmy się i...
(Marian) - Przymknij się... - przystawił bejsbol do pleców - Można kontynuować.
(Igor) - Świetnie... Na czym my to... - szurał lufą broni po ziemi - zobaczył łzy Izy
(Mathias) - pod nosem - Iza...
(Igor) - podszedł do niej - Czy to aby nie jest twoja... Ukochana? 
(Mathias) - zacisnął pięści
(Igor) - No faktycznie. To twoja kobieta...? - wymierzył z karabinu 
(Iza) - pociągnęła nosem - Proszę nie... - po cichu
(Igor) - Takiej ładnej buzi nie powinny przykrywać łzy. Nie bój się, to co zobaczysz nie będzie takie złe. Będzie boleć tylko przez chwilę... A potem pozostanie w głowie na wieczność - uśmiechnął się
(Mathias) - zaciskając zęby - Zabierz od niej łapy...
(Igor) - Hej... Nie zmuszaj mnie, bym pozbawił tej pięknej istotki jej pięknej buzi. Nie ułatwiaj mi tego już teraz...
(Mathias) - spuścił głowę
(Igor) - zrobił dziesięć kroków w tył - Rozumiem. Chcecie ode mnie litości. Tylko to nie takie proste. Nie mogę zapomnieć o tym co zrobiliście. Zabić wszystkich was nie mogę, ponieważ wtedy nie miałbym z was żadnego pożytku. Jak wiecie, trupy są bardzo słabą siłą roboczą. Lecz potrzeba nam sprawiedliwości. Wysłaliśmy jedną z naszych na przeszpiegi za zabójcami... Nie wróciła do Nas. Tamta flara była dla niej sygnałem powrotnym...
(Osa) - Tamta laska...
(Igor) - Czyli wiecie o kim mowa. Dobrze, w końcu jakieś konkrety. Cieszę się, że w końcu zaczęliście się otwierać. Mathias, coś dodasz?
(Mathias) - Ona... Ona zginęła, to prawda, ale... Cała reszta to kłamstwo...
(Igor) - Akurat to nie szkodzi. Nam wystarczy, ze nawet jedna osoba umrze. Reszta zabitego składu to ponad to. Oczywiście jeśli dochodzi do łamania zasad, to zupełnie inna rozmowa. W tym jednak wypadku jedynymi, którzy złamali zasady byliście Wy... A teraz za to zapłacicie... - wziął oburącz broń kolbą do dołu - Zaraz komuś porządnie obiję ryja... - podszedł do Mathiasa - A jeśli ktoś w tym przeszkodzi, to Twoja luba będzie uśmiechać się od dziś od ucha do ucha znacznie szerzej... - krążył w kółko - Teraz powinienem coś wymyśleć, prawda? Najwyższy czas. Chcielibyście, aby to się szybko skończyło - wyszczerzył zęby - Och tak, z pewnością chcecie... - odwrócił się plecami - Chyba już wiem... Mam pomysł - rozłożył ręce na boki - Pobawimy się w Wyliczankę Wuja Toma. Nienawidziłem faceta, ale choć jedna z jego mądrości na coś się przyda - zaśmiał się - Co za ironia, nieprawdaż? - zaczął od Mathiasa w lewo
Od lewej siedzieli w kolejności Osa, Seven, Joanna, Marcin, Ignacy, Beata, Dorian, Ula, Mariusz, Bartek, Paulina, Dagmara, Mariola, Angelika, Wiktoria, Marta, Mathias, Patryk, Weronika, Iza, Norbert. Ustawieni w jednym rzędzie klęczeli i czekali na to co nieuniknione. Mathais nie mógł nic zobić, bo nawet jeśli pokonałby kilku na raz, to więcej ludzi niewinnych by ucierpiało. Wiedział, że dla kogoś z jego przyjaciół jest to ostatni dzień na ziemi. W głębi duszy wolał pominąć całe to zdarzenie i poświęcić się, lecz wiedział, że jeśli on ruszyłby pierwszy, Iza poszłaby za nim, co równałoby się z jej śmiercią również. Był wyjątkowo w tym momencie bezradny i pierwszy raz od wielu miesięcy czuł na sobie tak wielką presję. Musiał uczestniczyć w grze Igora i za wszelką cenę próbować w niej wytrzymać do samego końca.
(Igor) - Raz...Dwa... Trzy... Cztery... Idzie sobie... Hackelbery... Za nim idzie... Misio Jogi... Co ma... Strasznie krótkie... Nogi... A za nimi... Pixi Dixi... Co się kąpią... W proszku ixi... - przerwa - Gwoździe... Grabie... Gruszki... Grzanki... To są słowa... Wyliczanki... Gazda... Góral... Giewont... Góra... Na Giewoncie... Awantura... G jak gwiazdy... G jak głaz... Kto powtórzy... - zaśmiał się - Jeszcze raz... - przerwa - Ogolony łepek... Mama kupi... Czepek... Mama czepka... Nie kupiła... Łepek ogoliła... - przerwa - Raz i dwa... Raz i dwa... Pewna pani... Miała psa... Trzy i cztery... Trzy i cztery... Pies ten dziwne... Miał maniery...  Pięć i sześć... Pięć i sześć... Wcale lodów... Nie chciał jeść... Siedem osiem... Siedem osiem... Wciąż o kości... Tylko prosił... Dziewięć dziesięć... Dziewięć dziesięć... Kto z was... Kości mu przyniesie... Licz od nowa... Raz... Dwa... Trzy... Może ja... - ustawił się - A może Ty...
Igor stanął nad osobą, która została wybrana poprzez wyliczankę. Większość z grupy głęboko oddychała, a przez cały czas trwania gry oczy chodziły każdemu lewa prawa, lewa prawa. Gdy jednak doszło do tego przykrego momentu, nic już nie można było zrobić. Choć grupa nie była winna śmierci dwóch oddziałów Rozjemców, to wystarczyła śmierć jednej osoby, by wspólny obóz wspólnoty zamienił się w morze pełne krwi. Zostali wplątani przez kogoś w intrygę i zapłacili za cudze czyny najwyższą cenę. Niewinna krew została została przelana, a obraz kaźni choć trwał krótki, tak jak mówił Igor, pozostanie w głowie na wieczność.
(Igor) - Możesz krzyczeć... Możesz prosić... Możesz próbować... Dzieło zostanie dokonane - zrobił zamach
(Wiktoria) - Nie...!
(Dorian) - oberwał kolbą pierwszy raz - Wi... Wiki... - przewrócił się - Ma... Mathias...
(Igor) - No proszę. Przetrzymałeś pierwszy poziom. Jesteś twardszy niż myślałem - uderzył drugi raz
(Osa) - Ziomek... Wytrzymaj, wytrzymaj...!
(Dorian) - próbował wstać - Ja... Nie mogę... - splunął krwią
(Igor) - trzeci cios - Dopiero mnie wkurzyłeś, to się namęczę teraz... - czwarty cios
(Dorian) - twarz zalewała krew - wyciągnął rękę do przodu
(Igor) - Coś chcesz powiedzieć...? Aha... Że mam mocniej? - złowrogi uśmiech - Nie ma sprawy - piąty raz - Nie ma - szósty raz - Sprawy...! - ostatni cios
(Wiktoria) - we łzach - Dorian... - spojrzała na zmasakrowane ciało
(Igor) - Dżizas... Muszę przyznać, walczył do końca - schował broń - No to byłoby na tyle. Pamiętajcie o tym, co się tutaj stało...
(Wiktoria) - przyciągnęła na kolana Doriana - Nie...
(Igor) - Nie miejcie do mnie urazy. Ani do tego chłopaka. Wińcie za cały nieład i zło obecny świat. To są standardy obecnego życia. Mało kto w nie wierzy, ale Wy jesteście dowodem na to, że nie kłamię. Na dziś skończyliśmy, lecz rachunek nie został spłacony - spojrzał na Mathiasa - Głowa do góry, Mathias. Jesteś mężczyzną, musisz się podnieść, bo w tym świecie nie ma miejsca na słabych. Tacy giną znacznie szybciej, a dzięki ich uprzejmej śmierci, zapełniają planetę w zastraszającym tempie. Zrozum  moje działania i cele, a nie mnie samego.
(Mathias) - wstał - Śmierć niewinnych nie jest rozwiązaniem... - wystrzelił łańcuch
(Igor) - zasłonił się Gwendolynn - Ładna próba. Tak jak mówiłem. Jesteś mężczyzną, a ja się rzadko mylę. Jesteś godny swojego stanowiska - poluzował łańcuch - Tylko nie mów, że nie pozwolisz umrzeć swoim przyjaciołom, bo będziesz do krwi zepsutym draniem i pierdolonym kłamcą.
(Mathias) - Znajdę Cię, słyszysz... I sprawię, że pożałujesz... - dyszał
(Igor) - Jestem świadomy, że tego chcesz, ale zemsta do niczego nie prowadzi. Odróżniaj Zemstę od Sprawiedliwości. A gdy już to zrobisz, to próbuj mnie szukać. A jeśli znajdziesz i twoje rozumienie będzie złe, Zabiję Cię bez wahania. Teraz odejdziemy, lecz nie zapominajcie kto dał wam szansę żyć dalej. Pewnego dnia wrócimy, może nie jutro, może nie za tydzień... - spojrzał na ciało Doriana - Ale wrócimy na pewno. Bywajcie, przyjaciele - uśmiechnął się - Do kolejnego spotkania... No i jeszcze jedno - Sprzątnijcie ten burdel, bo niedobrze się robi... Na razie - Igor zabrał swoich ludzi
(Wiktoria) - przytuliła Doriana - Czemu to nie padło na mnie...
(Mathias) - ryknął głośno
(Osa) - do siebie - załamał ręce - Ja pierdolę...
(Igor) - wychodząc przez bramę - do siebie - Uciekaj... Doookładnie tak... I żyj w hańbie... - półtonem
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
POSTACIE, KTÓRE WYSTĄPIŁY W TYM ROZDZIALE :
- Mathias N
- Ula G
- Izabela K
- Mateusz C
- Marta M
- Joanna W
- Mariusz W
- Wiktoria B
- Dorian O
- Weronika K
- Marcin B
- Patryk D*
- Beata S*
- Ignacy K*
- Norbert G*
- Baba Jagna*
- Ula S* (Seven)
- Paulina K*
- Mariola R*
- Michał T*
- Dagmara R*
- Karolina M*
- Odrin P*
- Norman W* (Wspomnienie)
- Iktor O* (Wspomnienie)
- Gordon F* (Wspomnienie)
- Andrzej D* (Wspomnienie)
- Nikolas S* (Wspomnienie)
- Tobias T*
- Kinga N*
- Igor K*
- Wojtek P*
- Marian P*
- Władek M*
- Daria B*
- Karol C*

*Postacie do dodania

Zapraszam do dołączenia do grupy na facebooku : https://www.facebook.com/groups/560968130716467 <<<
Oficjalny fan page: https://www.facebook.com/apokalipsa.zombie.w.polsce <<<

Offline

 
Copyright © 2016 Just Survive Somehow. All rights reserved.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.volleycentrum.pun.pl www.zlobek46.pun.pl www.ironbroasg.pun.pl www.slanderers.pun.pl www.uf-clan.pun.pl