Matus95 - 2018-09-01 00:00:32

Na białych płytkach rozlewała się krew, a większość cieczy zaczęła spływać ku dołowi, delikatnemu zagłębieniu. Po lewej stronie, pod gruzami budynku, wyglądającego na znajomy, ktoś spoczywał w bezruchu. Nad ruinami krążył dziwny cień, ze świecącymi ślepiami, jakby sprawdzający teren wokół. Człowiek leżący nieprzytomny wydawał się być bez życia. Cień przybrał postać starca w błękitnym płaszczu, z metalowymi elementami pod spodem, przypominającymi fragmenty zbroi. Spod skórzanego kaptura wyłoniła się szczęka z kilkudniowym zarostem. W dłoni dzierżył miecz, wiadomego pochodzenia, ubrudzonym we krwi. Dla pewności spróbował wyczuć puls, żeby nie plamić sobie bardziej ubrania. Nie wyczuł niczego żywego. Nie pogardził przezorności, wystrzeliwując łańcuch z ostrym końcem w gruzowisko. Mocne ostrze na końcu łańcucha przebiło się przez zrujnowane ściany, wydając z siebie znaczący dźwięk przy penetracji ciała poprzez plecy i brzuch. Charakterystyczny pomruk świeżej muskanej krwi miał oznaczać, że po tym nikt nie powstanie. Jednakże, przy próbie wyjęcia automatycznie łańcucha, nie było reakcji. Jegomość podjął się manualnego wyjęcia. Szarpnął jednym pewnym ruchem ręki do siebie, wyszło, lecz z drobną komplikacją. Po kilku sekundach ów łańcuch został użyty przeciwko właścicielowi. Nie jest wiadome jak, lecz Mathias zdążył w ostatniej chwili wyrwać końcówkę i wbić Thiasamowi prosto w serce, niczym kołek osikowy. W tym samym momencie ujrzał w swojej miednicy własny miecz, który wyrwał mu wcześniej przeciwnik. Obaj panowie nie byli zdecydowani paść, wręcz przeciwnie. Odniosło się wrażenie, że mimo takich ran, mniejszych czy większych, nadal pragną skończyć to wszystko, nawet jeśli z tej walki żaden nie wyszedłby żywy.
(Thiasam) - Jeszcze dychasz? Dałbym rękę uciąć, że uchodziło z ciebie życie. Twoja siła i wytrzymałość dorównuje twoim przodkom, tak, zdążyłem całe drzewo genealogiczne przestudiować.
(Mathias) - Jeśli jest mi pisana śmierć, umrę, lecz ty ze mną... Tak jak obiecywałem ci dawno temu.
(Thiasam) - Głupku, nadal sądzisz, że uratujesz siebie? Zbyt długo dałeś sobą kierować. Byłeś moim cieniem, a ja gościem, któremu pozwoliłeś na zbyt wiele. Gnieździłem się, pożytkowałem, a dusza zgrała się z ciałem. Mówiłem, że jesteśmy połączeni. Zerwanie tego poskutkuje powolną agonią w ciele rośliny, staniesz się innymi słowy warzywem, nie mogącym nic. O to walczyłeś? Staniesz się centrum zainteresowania, z litości. Przyjąłeś na siebie voltarski dar, a nie umiesz się nim posługiwać!
(Mathias) - Na tyle się zaznajomiłem, że powstrzymałem książęcych braci, którzy zawierzyli swoje życia dla mnie. Spętałeś ich, zmusiłeś do posłuszeństwa... Wiedziałeś, że będę musiał zabić.
(Thiasam) - A zabijasz pierwszy raz? Otrząśnij się, w głębi duszy robiłeś tak wcześniej, na długo przed naszym spotkaniem. Ci wszyscy ludzie, którzy się od ciebie odwrócili, znajomi czy rodzina, porzucili twoją osobę, odrzucili cię. Pozbawiłeś życia wielu osobom, słusznie. Śmierci, te niedawne, nie musiały stać się jednymi z całej gromady... I ty dobrze wiesz o tym.
(Mathias) - Skrzywdzili mnie, fakt, ale nie miałem poczucia do fizycznej zemsty. Sami wybrali, to był ich wybór. Nigdy nie zmuszałem ludzi do pozostania przy mnie. Kusić również nie zamierzam.
(Thiasam) - Co z tobą zrobiła tamta dziewczyna, Mathias... Dałeś sobą pokierować, jak kukiełka. Pójdę po nią, zerwę nić kłamstwa...
(Mathias) - Nigdzie się nie wybierasz, Thiasam. Dopilnuję tego.
(Thiasam) - wyrywając ostrze łańcucha - Jak tego dokonasz? Sam ledwo stoisz, a ja wchłonę kolejną esencję, przyspieszając moją regenerację.
(Mathias) - Na pewno coś wymyślę... - łamiąc miecz w pół - Sporo miałem czasu na rozmyślanie.
(Thiasam) - usunął swoją iluzję - Dość sprytnie, lecz zawodnie... Hmm...?!
(Mathias) - Wykrwawimy się wspólnie, nie inaczej - usunął swoją iluzję
(Thiasam) - Cały czas obijaliśmy się iluzjami... Więc te wszystkie twoje skradanki, miały większy sens. Wykorzystałeś otoczenie dla zmyłki, tak jak ja wykorzystałem sprzyjający wietrzysty puchaty śnieg.
(Mathias) - Nie zostało ci wiele czasu, na ratunek swoich. Niedługo horda zaleje miasto. Skupiasz się na mnie, naprawdę, gdy tam giną niewinni.
(Thiasam) - Trudno walczyć na dwóch frontach, racja. Ja przygotowałem Kordon na taką ewentualność. Wy staraliście się utrzymać porządek bez zmian, a to są efekty. Do tego doszło, że twoi dawni towarzysze znów chadzają po ziemi. Działają pod moją komendą. Wielu na pewno kojarzysz. Zdobyłeś większą świadomość, niżeli sądziłem. Przybliżę ci pewną kobietę, jest jedną z podkomendnych. Dawno jej nie widziałeś, od czasu pamiętnej nocy w Gdańsku... Głupio, że stoicie po różnych stronach stołu.
(Mathias) - Jak śmiesz ją przywoływać?! Nie powinno się tak stać, wiem, cofnąłbym czas.
(Thiasam) - Nie zmienisz przeszłości, a przyszłość kształtuje się teraz. Wystarczy, że poddasz się, odetnę ci źródełko po twoim pokonaniu. Reszta pozostanie przy życiu, jeżeli mogę tak to nazwać. Nie chciałbyś znów jej ujrzeć własnymi oczyma? Chciałeś jej powiedzieć tyle, a nie zdążyłeś. Masz szansę to zmienić, Natalia na pewno doceni twoją reakcję.
(Mathias) - Będzie jak będzie. Zrobię to po mojemu. Owszem, mam jej jeszcze wiele do powiedzenia. W moim przypadku wystarczy kilka słów, które wypowiem przed odesłaniem zagarniętych dusz. Wyrwę te dusze z ciebie, ponieważ nie walczę już sam. Masz swój antyczny miecz, ja mam swój. Różnica taka, że moja stal nosi życie, które nie odeszło. Twoja klinga nigdy nie poznała czegoś takiego, sama nosząca w sobie wyłącznie śmierć.
15 godzin wcześniej, Kombinat w Płocku
Siła wybuchu, który miał miejsce niedawno, była na tyle silna, że centrum miasta praktycznie zamieniło się w jeden głęboki jar, z wydrążonymi korytarzami miejskiego labiryntu. Ucierpieli głównie znajdujący się zbyt blisko eksplozji, najbardziej po białej stronie, choć kilku czarnych również pożegnało się ze światem. Wedle doniesień, Thiasam był tam widziany, lecz jego ciała nie znaleziono, toteż zapewne dalej hasa w cieniu, pozostając nieuchwytny. Szczęśliwie się złożyło jednak, że osoby narażone na rychły zgon w torturach, zostały wyratowane. Większość  odparła ataki najeźdźców, lecz oni nadal grasowali w okolicach, regenerując rany. Praktycznie lewa strona nie poznała wolności, ukrywając pośród mroku kordonistów. Kombinat utrzymał się cały czas, dzięki rosyjskim oddziałom, które zobowiązały się czuwać przy osobach niezdolnych do walki. Przebywające podziemna drogę persony Dywizjonu szczęśliwie dotarły do obiektu, nie napotykając prócz zamarzniętych ciał żadnych zbędnych problemów. Na dodatek Iren, zgodnie z obietnicą, czekała na tułaczy za samą bramą do kombinatu, a obok niej Aven, składający raport tyczący się wylotu Kazimira do Krasnojarska.
(Iza) - Jak droga, Aven? Trochę to trwało, nim uporządkowaliśmy sytuację. Przynajmniej na teraz.
(Aven) - Cisza przed burzą. Zawsze tak było - westchnął - Oczekują, że horda nieco podłoży nam kłód pod nogi. Nieco racji mają. Przeanalizowałem trasę z map dostarczonych cyfrowo przez Kazia, odbiegają trochę od naszych założeń, ale nie są krytyczne.
(Osa) - Do rzeczy, cholera...
(Aven) - Trupia armia nadejdzie w ciągu kilkunastu godzin. Dlatego zwlekają. Martwe grupki rozdzieliły się. Na uśmiech losu, wszystkie trepy nie przejdą przez miasto, a o kilka kilosów miną. Większość jednak uczyni sobie przemarsz, nieunikniony.
(Iza) - Gdzie jest Maja? Muszę się z nią zobaczyć.
(Iren) - Jest bezpieczna. Sektor A3, klatka z drutem kolczastym na oknach. Nakarmiliśmy też najbardziej potrzebujących, ograniczając rację dla pozostałych do minimum.
(Joanna) - Coś było jeszcze w tym raporcie, Aven?
(Aven) - Chyba nie, a moment... Szedł komunikat o lecącym pocisku kierowanym, kilka minut przed wystrzałem. Źródłem był Krasnojarsk.
(Iza) - To jakim cudem nie dowiedzieliśmy się o tym wcześniej?
(Iren) - Coś musiało blokować sygnał. Nic dziwnego, że większość tamtejszych padła od nas... Pojawiła się czarna owca, to ślepe wilki ruszyły w pogoń. Rozgromili większość, a cel uciekł... Tego człowieka nie da się ot tak złapać. Jego trzeba po prostu uśmiercić na dobre.
(Osa) - To urządźmy prowokację. Macie te voltarskie hop siup, więc w czym kłopot? Zwabić człeka, podrzucić nadajnik, a potem po cichu odciąć drogę. Nie będzie wyjścia, dojdzie do walki... A co innego nam pozostaje, powiedzcie mi, hmm?
(Joanna) - Rzadko przyznawałam rację, wszak, awanturnik ma słuszność... Bawimy się w pajacerkę, chodzimy w ekipach, a on wyłapuje. Najlepiej wykorzystać moment, gdy jeszcze horda nie nadeszła. Wtedy będziemy mieli na głowach nie tylko Thiasama, lecz i setki, jak nie tysiące szwendaczy.
(Iza) - Przegadajcie to beze mnie, zgoda? Jest tam przestraszona dziewczynka. Obiecałam jej wcześniej, że przyjdę. Ufam, że nie urządzicie samowolki.
(Ula) - Będę tutaj, nie dojdzie do tego.
Kombinat sprawował piecze nad setkami ludzi, którzy byli albo za starzy lub po prostu nie zdołaliby świadomie sprostać wyzwaniu jakim była walka. Przeciwnikami nie byli zwykli ludzie, których da się ot tak zabić prędko jak normalnego człowieka, i toż problem. Sprzed voltarskiej ekspansji jeszcze ludzie mieli większą szansę, lecz teraz, gdy wielu posiadło wilczy dar, szanse spadły poniżej pięćdziesięciu procent. Dawna siedziba słynnego zatruwacza miasta, stąd jego sława, Orlen, przysłużyła się teraz znacznie bardziej. Spłaciła w ten sposób potężny kredyt zaufania, który niszczył zdrowie mieszkańców przez kilkanaście dobrych lat. Na znak nowego porządku, wszelkie logotypy ukazujące czerwoną orlenowską smugę zostały zdewastowane i użyte do modyfikacji uzbrojenia. Po starych kominach fabrycznych praktycznie nie było śladu, choć część posłużyła aktualnie jako tunele komunikacyjne pomiędzy budynkami. Cały teren mieścił sektory od A do G, po pięć rzędów. Do tej pory nikt nie wdarł się do środka, chociaż wielu szukało tej lokacji. Niepozorność i surowość dawały odczucie, że nikt by nie osiedlił się w takim miejscu. Jedynie raporty o zerowej aktywności co dzielnicę, wedle strategicznego punktu widzenia, pokazywał, że owiane sekretem azylum znajduje się coraz bliżej.
W tym miejscu schronienie znalazł syn Izabeli oraz Mathiasa, Marcin Piotr. Jego małoletnia ciotka Maja czuwała nad bezpieczeństwem małego, a nad nią garnizon rosyjskich wojskowych, na czele stojącym przed nimi Seroga. Wielką odpowiedzialność wzięto za ochronę tej dwójki. To ostatnie przy życiu osoby, które jeszcze mogłaby przytulić, pocieszyć i obronić. Nie przestała wierzyć w swojego ukochanego, który według zapisków powinien wrócić. Gnieździło się w głowie rozmyślanie, a co jeśli to całe proroctwo nie jest konkretne. Co jeżeli to tyczyło się powrotu jako chodzące zwłoki, a radość trwałaby ledwo minutę. Jednakże ma podobną motywację, co mąż, kierując się dobrem innym, niżeli własnym. Nawet, gdyby oznaczałoby to śmierć osoby ratującej. Śmierć towarzyszyła małżeństwu od samego początku, poprzez stratę bliskich, która powiodła obojga do siebie. Jedno bez drugiego nie mogłoby stworzyć czegoś takiego jak Dywizjon, z którym wielu się liczyło. Przede wszystkim liczyły się te dzieci, które są niczemu winne, a dla wroga są najłatwiejszym celem, ponieważ nie miałyby one najmniejszych szans obronić się przed atakiem szybszym od wiatru.
(Iza) - dźwięk telefonu - Tak? Raportuj...
(*Thiasam) - Chciałbym móc poprosić o to samo
(Iza) - To ty... - z pogardą - Jak dobiłeś się do tej częstotliwości?
(*Thiasam) - Mały, jak to nazywacie, exploit zamontowany w waszej sieci. Wasze skanery łączą się z bazą danych, globalną dla wszystkich. Każda ingerencja pozostawia ślad. Dzięki temu też wiem o praktycznie wszystkim, niemalże.
(Iza) - Na szczęście nie wiesz wszystkiego. Powoli kończy się zło, którego się dopuściłeś.
(*Thiasam) - Nie, to nie tak, że bezpośrednio do tego doprowadziłem. Zważ, że póki nie zaczęliście wchodzić nam w paradę, sprawy toczyły się pokojowo. Nikt po twojej stronie nie umierał. Natomiast wy zabijaliście ludzi walczących dla Kordonu... Nie byłaś świadoma, że wezmę odwet? To był plan, idealne założenie. Twój sojusznik ze wschodu spisał się, wysyłając kierunkówkę. Oboje wiemy jakie wyszły straty. Nawet nie próbuj mydlić mi oczu o twym domniemaniu niewinności, Izabelo. Ci, którzy strzelają do nas, zostali wcieleni niedawno. Poddaliście ich voltoazie, nie mylę się?
(Iza) - Widziałam, co uczyniłeś zmarłym... Do tego prowadzi voltoaza według ciebie? Odrobina swobody, w zamian za kontrolę w dogodnym momencie?! Nie masz gdzie uciekać... Znajdę cię, możesz być pewien.
(*Thiasam) - Po co uciekać? Proponuję spotkanie, bez sztuczek.
(Iza) - Dźgniesz mnie w plecy, z cienia, gdy tylko tam postawię stopę.
(*Thiasam) - Jam nie mściwy, huh? Moją drzazgą w palcu jest Iren, nie twoja osoba. Spotkajmy się, zgoda? Tylko nasza dwójka, bez zbędnych świadków.
(Iza) - Odeślę cię w niebyt, bądź pewny. Żadnej taryfy ulgowej... Odpowiesz za wszystko.
(*Thiasam) - Dobrze, możesz mnie zabić, lecz nim spróbujesz, oznajmię ci coś. Lepiej nie ginąć w niewiedzy. Tylko czy to komplement bardziej dla mnie czy dla ciebie.
(Iza) - Gdzie jesteś, gnoju?!
(*Thiasam) - Podsyłam ci koordynaty... Jutro, o dwunastej.
(Iza) - Przerwę ten cholerny krąg, słyszysz! Thiasam...!
(*Thiasam) - Cóż, zobaczymy więc... - rozłączył się
(Iza) - Rogatki, w drodze na stary most. Cykl zostanie zakończony, pierdolony fanatyku.
5 minut później, sektor A3
Zdegustowana dziwnym obrotem spraw, postanowiła zatem, że zjawi się na spotkaniu. Jednak w początkowym zamyśle wcale nie zechciałaby słuchać jakichkolwiek kłamstw Thiasama. Zamiast tego ambicja i wyższość obrony bliskich sprawiła, że unicestwienie charyzmatycznego kordonisty jest jedyną prawilną opcją zażegnania problemów. Swoją decyzję nieodwracalnie musi objawić reszcie, żeby być uczciwą. Na pewno determinacja dziewczyny przemówi na jej korzyść. Znajdą się osoby, z pewnością, którzy spróbują pojmać złego człowieka żywego, czyniąc z niego więźnia. Same spotkanie byłoby zbyt oczywiste, aby dać temu wiarę, że nic się nie wydarzy, a na spokojnej rozmowie się skończy. Zbyt wiele się wydarzyło, ażeby pozwolić pójść wszystkim przykrym rzeczom w zapomnienie. W pierwszeństwie o planach Izabeli miała dowiedzieć się Maja, wedle więzów rodzinnych. Wieczorem w sali spotkań, przy ulicy Walecznych, odbędzie się ostatnie zebranie społeczności Dywizjonu. Dla niektórych może to być ostatnia szansa na pojednanie, oczyszczenie i zrozumienie, gdyż finał nie nadszedł, a nadejść musi. Bardzo niewielu znanych sobie przyjaciół zapozna się z trwałym zakończeniem, a wieli już padło podczas samych zmagań z Kordonem. Nie zostaną wymazani z pamięci, przeciwnie, na symbolicznej ścianie zostaną rozpisane imiona i nazwiska osób, które poświęciły się, bądź umarły męczeńsko, w zamian za wolność. Iza natomiast nie chciała umieszczania swojego nazwiska, zupełnie jak Mathias, zachowując pozory, że to inni walczyli o swoje, a Nosarenscy pojawili się akurat znikąd i wetknęli do głów ludzi nieco wiary.
Pośród zrujnowanych ścian i dziurach w podłodze w kącie, przy ognisku siedziała mała dziewczynka. W objęciach trzymała małego Marcina Piotra, lulając berbecia do snu. Tak uroczo wyglądał ten obraz, że aż żal było przerywać. Zachowując ciszę, wyjęła telefon i zrobiła zdjęcie Majce. Takiej troski o obce dotąd dziecko jeszcze Iza nie widziała. Niestety zapomniało się wyłączyć lampę błyskową, więc od razu przywódczyni Dywizjonu została wykryta. Wpierw Majka przestraszyła się, widząc tylko zarys sylwetki bez twarzy, lecz potem po zanikięciu światła poznała kto stał za tym zdjęciem. Przytuliły się nawzajem, roniąc po łzie. Synek podświadomie uśmiechał się, jakby wiedział dokładnie co się dzieje. We wspólnych objęciach w końcu zasnął, dając paniom czas na rozmowę. Iza ułożyła go na kanapie, wraz z jego ulubionymi pluszakami, w których odpłynął do krainy snów. Kolejnego dnia nie pójdzie spać zbyt szybko, tak domniemywano, a chaos i strach prędko nie minie.
(Maja) - Przestraszyłaś mnie...
(Iza) - Usiądźmy, dobrze? - siadając w fotelu - Na szczęście nic wam nie jest.
(Maja) - Chronią nas dobrze tutaj. Trochę nie rozumiem języka, ale nie muszę. Jeden z nich co kilkanaście minut tutaj przychodzi... Myślałam, że to znów on się przekrada.
(Iza) - O kim mówisz?
(Maja) - Nie pamiętam imienia, Dima czy Seroga... Nie rozróżniam.
(Iza) - Jak słusznie zauważyłaś, pomagają. Sama ich poprosiłam o to.
(Maja) - Słyszałam szepty o śmierci... Umrzemy tutaj, prawda?
(Iza) - Nie umrzecie. Jestem tutaj, nie przyszłam sama. Jak możesz tak sądzić... Kto ci takich bzdur nagadał?
(Maja) - Pewien chłopak. Nie znam go, i chyba pierwszy raz widziałam tutaj.
(Iza) - Wiesz gdzie mógł pójść? Powinnam się z nim rozmówić.
(Maja) - Nie szukał niczego takiego. Tylko pytał o Mathiasa, i jak go znaleźć. Co mogłam powiedzieć...? Nie wiem co z moim bratem jest teraz. Mówi się, że umarł. Nie wiem po co go szukał.
(Iza) - Tym bardziej muszę znaleźć tego człowieka. Nie musisz się przejmować.
(Maja) - Hmm, a wierzysz w to wszystko? W to całe zagrożenie i cykl?
(Iza) - Wierzę w moją rodzinę. Wierzę w moich przyjaciół. Wierzę w zwycięstwo.
(Maja) - Nawet za najwyższą cenę? Nie jestem głupia. Wiem, co się może stać.
(Iza) - Jutro prawdopodobnie dowiemy się tego. Pomyślałam, że ciebie jako pierwszą powiadomię.
(Maja) - Odchodzisz?
(Iza) - Tylko na chwilę. Mam zamiar wrócić.
(Maja) - Jesteś w stanie to obiecać?
(Iza) - zaniemówiła - Ech... Gwarancji nigdy nie ma, ale będę próbowała.
(Maja) - Obronisz mnie, prawda? Jeżeli ten Thiasam mnie będzie chciał skrzywdzić?
(Iza) - Zgadzam się. Jesteście dla mnie jedyną rodziną, ty i eMPe... Chcę, abyście to wiedzieli. Nie dam was skrzywdzić, i zabiję każdego, kto tylko spróbuje.
(Maja) - Obiecaj mi coś.
(Iza) - Zależy od prośby.
(Maja) - Nie stań się taka jak oni...
(Iza) - opuszczając głowę - Na to wpływu wielkiego nikt nie ma. Sama kiedyś się o tym przekonasz. Często nasze wyboru nie są w pełni zależne od nas... Zdarza się, że to dzieje się z innych przyczyn, bo tak musi być. Ja zatem nie mogę chronić was wyłącznie słowem. Nie wszyscy voltarzy są nikczemni. Nie każdy morduje w szaleństwie. My staramy się stosować śmierć tylko w ostateczności, ponieważ nie ma często wyboru innego... Jest niepisana reguła, albo oni albo my.
(Maja) - Może masz rację, sama nie wiem, bo ciężko mi jest pojąć tyle na raz.
(Iza) - Nie jesteś osamotniona w tej sytuacji. Też bym chciała być świadoma wszystkiego... - złapała oddech
Podczas rozmowy ktoś przyglądał się tej konwersacji, zza okiennych ram. Dopiero został zauważony, gdy zbyt bardzo nachylił się, a voltarskie oko w mig rozpoznało podglądacza. Nie dając wiele czasu na reakcję, Iza zerwała się prędko i wybiegła z budynku, mając nadzieję dorwać obserwatora i go przesłuchać. Ten od razu skumał z kim się mierzy, przez sam pot spływający po całej twarzy, dokładnie wiedział. Nieznajomy nie szczędził nóg, zbiegając z obecnego sektora strzeżonego. Droga naziemna odpadała ze względu na patrolujących tam strażników, zatem zgodnie z przewidywaniami, wspiął się na dach. Izie nie sprawiło to problemu, ponieważ przy pomocy łańcucha na karwaszu potrafiła przybliżyć się znacznie do celu, bądź przybliżyć cel do niej samej. Wydawało się, że przez nagromadzony śnieg pościg skończy się prędzej niż zaczął, lecz Iza mocno się przeliczyła. Mocne trapery z kolcami ograniczały dopływ śniegu pod podeszwy, a ślizganie się zostało obniżone do minimum. Iza musiała podążać za uciekinierem schematycznie, żeby nie polecieć o kilka metrów za nisko na chłodną ziemię swoimi dolnymi plecami. Cień dawał mu osłonę przed wykryciem dokładnej tożsamości. Na pewno powiewał podczas ucieczki płaszcz w odcieniu zieleni, wraz z przypasanym pistoletem i karabinem snajperskim na plecach. Nikt nie informował o obecności nieznanego obiektu w kombinacie, a nawet złożyło się tak specjalnie, aby nie siać zbędnej paniki. Iza nie wiedziała czy obcy ma dobre zamiary, skoro podsłuchuje, a potem ucieka. Uzbrojenie dziwić nie powinno. Większość ludzi w tych czasach nawet pod poduszką trzyma naładowany karabin czy naostrzony nóż myśliwski. Sprawa jednak dotyczyła bliskiej rodziny, a na taki akt bezkarności nie można pozwolić. Przy chwili skoku sprintera na kolejny dach, ten popełnił błąd, który przywódczyni Dywizjonu skrzętnie wykorzystała. Podskoczyła na dwa metry do góry, odbijając się od sąsiadujących ze sobą budynków, łapiąc człowieka na lewego buta. Z uścisku nie miał prawa się uwolnić, a raczej siebie od pościgu. Delikatnie odruchowo kopnął Izę w czoło, a to zakończyło wszystko. Łańcuchem została unieruchomiona jego lewa noga, blokując przeciwnikowi dalszą drogę do pertraktacji. Szybko wyjęła miecz, będąc gotowa, znikając z nieznajomym. Pojawili się chwilę później na sąsiednim dachu, z którego śnieg zdążył rozstąpić się na boki, dzięki wczesnej ślepej gonitwie. Cały czas przy gardle czuł mężczyzna klingę dywizjońską, jeszcze bez ukazania jej prawdziwej runicznej mocy. Dostał zatem kredyt zaufania, siedząc kurczowo przyciśniętym do wysokiego na kilka metrów jednego z kominów dawnej Petrochemii. Iza spasowała, na ten moment, nadal z przymkniętymi oczami spoglądając na nieszczęśnika. Miecz w dłoni był znakiem bliskiej śmierci tej drugiej osoby, tak bywa, ale to miecz trzymany w dobry sposób, tworząc kąt prosty, pokazywał, że każdemu należy się rozmowa. Owszem, jeśli tylko nie dojdzie do niesnasek. Nie miał on wyboru, zdawał sobie sprawę przed kim siedzi przyparty do komina, bez możliwości ucieczki. Na znak poddania się, wyjął z karabinu snajperskiego magazynek i rzucił pod nogi Izabeli. W przybliżeniu mężczyzna wyglądał na jakiegoś nie lada wojownika, z przeróżnymi ozdobami przy płaszczu, powiewającymi czy obszytym futrem przy dole płaszcza oraz na kołnierzu. Kilkudniowy zarost ukazywał jego los sprzed wielu dób wcześniej, gdyż z pewnością był w drodze i niedawno zawitał do Płocka. Samo podsłuchiwanie musiało mieć cel, a ucieczka była po coś, bo może sam nie przybył do miasta. Nawykła po swoim mężu Iza załatwiać takie niepozorne sprawy od razu, bez odkładania na później, ponieważ później można tego żałować.
(Iza) - Kim jesteś...? Zmarnowałeś mi nieco czasu, ale nie szkodzi.
(Michał) - Starczy, poddałem się przecież. Nie chodziło mi o ciebie, ani o tą małą.
(Iza) - Ty musisz być ten Michał, który wmówił Majce, że umrze! Czemu to powiedziałeś? I do jasnej cholery, po co skradasz się i uciekasz? Sądziłeś, że dam ci zbiec? Thiasam kupił swoją szczodrością wielu... Nie wykluczam, że ty możesz być jego kolejną marionetką.
(Michał) - Nic bardziej mylnego, nazywasz się Iza, prawda? Kojarzę twoją twarz oraz twoją osobę.
(Iza) - Jeżeli nie miałeś złych zamiarów, po co to było?
(Michał) - Wybacz za tego kopniaka, ale... Uciekamy od pięciu dni. Ciągle wpadaliśmy na złych ludzi. Nie mam tego wyczucia, które posiadasz ty... Znałem twoją tożsamość, ale bałem się, że zabijesz mnie. Różne rzeczy ludzie robią ze wzburzenia.
(Iza) - Chciałam porozmawiać. Jest tutaj wielu chorych i dzieci... Nie muszą na śmierć patrzeć, z moich własnych rąk. Zabijam tylko tych, którzy zechcą skrzywdzić moją rodzinę, moich przyjaciół i mój dom.
(Michał) - Przepraszam, zapomniałem się przedstawić... Jestem...
(Iza) - przerwała - Nie interesuje mnie kim jesteś. Rozwiń swoją niedawną wypowiedź... Skąd uciekasz i kto z tobą był?
(Michał) - Na początku, gdy dostawaliśmy zlecenie, była nas szóstka. Pojebało się, czarne ludziki nam deptały po piętach... A jak nie oni, to truposze... Jeszcze nawet inne pachołki tak odważne w necie, a byli pizdami w świecie. Wynajęło nas Federalne Biuro Ochrony Państwa, w skrócie FBOS. Mnie zwerbowano na samym początku... Skończyłem szkołę wojskową, zdobyłem rangę podpułkownika, jako jeden z młodszych kadetów, przed tym gównem. Byłem przydrożnym najemnikiem, przez większość czasu... Pomagałem raz tu, to tam... Barona i Daggera straciliśmy w Grudziądzu, wpadli stado podczas jednej z ucieczek. To było chyba z rok temu, biedne dzieciaki, szesnaściaki cholerne. Gdyby nie kozaczyli, że sobie poradzą sami, potoczyłoby się to inaczej - głęboki wdech - Kilka dni temu jeden z Kordonu strzelił w Desu czymś dziwnym, po czym coś zaczęło go smażyć od środka. Nasza trójka trafiła tutaj, a byłem tutaj, żeby wybadać teren... Milou i Banan to jedyni przyjaciele jacy mi przy życiu pozostali. Pozwól mi do nich wrócić, na pewno się martwią...
(Iza) - Też straciłam przyjaciół w podobny sposób - wyciągnęła rękę - Gdzie się urządziliście? Jeśli nie jesteście z Kordonem, to moglibyście nas wesprzeć.
(Michał) - Nie powiedziałem czego dotyczyło zlecenie. Konkretnie mieliśmy zlikwidować Thiasama, i chyba nie tylko my. Słyszałem, że próbowaliście raz.
(Iza) - Tak... To był jeden wielki błąd. Teraz ten błąd naprawię...
(Michał) - Sama chcesz zmroknaleźć Czarnego Wilka? Mógłbym pomóc, jako rekompensatę za straty moralne.
(Iza) - Bardziej pomożesz tutaj obecnym. Ja zadbam o siebie.
(Michał) - Znajdę go, to moja misja, a muszę zakończyć niedokończone sprawy. To kwestia honoru.
(Iza) - Zapłacili ci?
(Michał) - Racja, nieco banknotów dostanę. Mniej niż zakładałem, bo było opóźnienie. Znam jego potęgę, lecz mimo to spróbuję. Może nawet go osłabię.
(Iza) - pomogła wstać - Jest znacznie mocniejszy. Ledwo da się go dotknąć, a co dopiero uszkodzić.
(Michał) - Sprowadzę tutaj Milou i Banana, jeśli to nie problem.
(Iza) - Znajdźcie emo dziewczynę, Iren, dalej was pokieruje. Tylko nie szarżujcie, i tak wieśniacy z wiejskiej was oszukają. Strefa nie posiada dowódcy, nikt ci nie da gwarancji otrzymania zapłaty.
(Michał) - Po jakim czasie mnie zauważyłaś?
(Iza) - Kilka minut wystarczyło.
(Michał) - Obserwowałem teren blisko pół godziny. Sama widzisz, jestem samowystarczalny. A moja drużyna jeszcze mnie nie zawiodła. Winszuję twojego daru, i wiem jaka to potężna broń, ale znam konsekwencje tego wyboru... Hmm, oddasz mój magazynek?
(Iza) - Nic ci tutaj nie grozi. Oddam ci przy najbliższej okazji.
(Michał) - Nie ruszę za Thiasamem... Przecież nie jestem szalony.
(Iza) - Posłuchaj, bo chyba nie zrozumiałeś... Thiasam nie potrzebuje być blisko ciebie, żeby uczynić tobie niewyobrażalny ból. Ma oczy niemal wszędzie, dzięki tej wojence. Nawet teraz ktoś może krążyć i przesyłać raporty. Pójście z nabitą bronią tylko ułatwi mu działanie.
(Michał) - Co jeśli... Będę potrzebował jej użyć?
(Iza) - Jeszcze dziś otrzymasz swoje naboje. Tymczasem, możesz odejść... Ufam, że poradzisz sobie przez najbliższe godziny.
(Michał) - O czym mówimy?
(Iza) - Dowiesz się w swoim czasie... - powoli odchodząc
(Michał) - A te gadanie o śmierci było prawdą o tej rzeczywistości. Nie dasz stuprocentowej gwarancji, że uratujesz wszystkich.
(Iza) - Wiem, ale zawsze będę próbowała ratować kogo mogę. Tak by zrobił Mathias, i tego będę wymagać od naszego syna...
(Michał) - Ja... Chyba rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć...
(Iza) - Straciłam wielu nim Dywizjon stał się stroną konfliktu, czymś istotnym, tak... Tylko nigdy się nie wyrzekłam tych, którzy byli ze mną w drodze do dzisiejszego dnia, a którym się nie powiodło. Nawet, gdy byli na straconej pozycji, robiłam wszystko... Jest jednak rzecz, której nie byłam godna. Dowodzić tymi ludźmi, ale daję z siebie dwieście procent, żeby stać się dobrą osobą. Targają mną niepewności, ale nie to jest ważne - pokazując palcem - Ja zajmę się Thiasamem, nie wtrącaj się w to. Gówno mnie obchodzi twoje zlecenie... On to zaczął, a ja skończę. I nie chcę nikogo pałętającego się jak bezgłowy kurczak między dwa ostrza.
Tego samego dnia, 19:00, Sala Spotkań
Nastąpiło prawdopodobnie ostatnie spotkanie zebranego Dywizjonu przed nieuniknionym. Horda jest coraz bliżej Płocka, a czekać się nie powinno. Na drodze stoi Thiasam, który poprosił, o dziwo, o spotkanie. Pretekst to mógł być do szybkiego uśmiercenia liderki, gdyż ten drugi pokazał jak potrafi postawić na swoim. W stolicy przecież podczepił jednemu ze swoich ładunek i skierował ku ścigającym. Zepchnął koordynatora Strefy kilka pięter w dół. Na domiar tego w tajemniczych okolicznościach znaleziono zmasakrowane ciało biegacza Drizzta. Co prawda nie uszkodził nikogo z Dywizjonu trwale bezpośrednio, lecz i tak czystych intencji nie ma. Kierując się rozsądkiem, Iza jeszcze łudzi się, że przywódca przywódcę zrozumie i będzie się kierować dobrem wspólnym. Jak to bywa wśród społeczności, zdania zgromadzonych były podzielone. Padło nawet oskarżanie Izabeli o uleganie cudzym wpływom, bo kto by nie przyjął idei Kordonu. Gdyby nie cholerna horda trupów zmierzających w tym kierunku, cały wątek z Czarnymi mógłby się opóźnić. Stoją na drodze do ocalenie, toteż na pasywność nie można sobie pozwolić. Zostało najważniejsze do zrobienia, rzecz, którą można prosto spieprzyć, ale jeżeli się powiedzie, zmieni ten świat na zawsze.
(Osa) - Spokój, chcą nas słabych... Tylko siedzą i wyczekują.
(Ula) - To prawda, że będziemy grać na dwa fronty?
(Joanna) - Nie, to się nie zdarzy... - wstała - Dorwiemy tego, który to zaczął. Puścimy dywersję, a potem zaatakujemy.
(Ewa) - Problemem jest fakt, że pochowali się. Tym bardziej Thiasam, przecież znamy go, nie pokaże się nam. Nawet nie wiemy gdzie był przez ten czas... Mało kto go widział, a on wiedział o prawie wszystkim... Szczęście, że nie wpadł na ten trop, kombinatu, na nasze cholerne szczęście.
(Seven) - Ta bombka nieco popsuła nasze plany.
(Iza) - Wiem, gdzie będzie Thiasam... O tym chciałam porozmawiać. Powinniśmy sobie dać radę z trupami, jak dawaliśmy wcześniej, ale to On jest tutaj największym zagrożeniem. Lekceważenie go to poważny świadomy błąd.
(Karshin) - Co znaczy wiesz?
(Iren) - Kontaktował się z tobą? Nie rozumiem, i nadal stoisz.
(Iza) - Przebił się przez zakłócenia. Słuchajcie, wiem, że wcześniej miewałam dziwne zwidy i możecie stwierdzić, że oszalałam, ale naprawdę rozmawiałam z nim... Brzmiał zupełnie jak  moich wizji, jakby zupełnie był kim innym.
(Iren) - kaszlnęła - Więc gdzie go znajdziemy?
(Osa) - Najwyższy czas, zrobimy kipisz i zajebiemy chuja.
(Iza) - Nie mogę powiedzieć. Byście poszli za mną niepotrzebnie...
(Ula) - Przepraszam cię, ale chyba o to chodzi. Dywizjon stał się czymś więcej niż organizacją. To teraz nasza rodzina.
(Aven) - Zaszliśmy zbyt daleko, żeby odpuścić.
(Iza) - Ryzyko jest zbyt wielkie dla was, ale nie dla mnie.
(Michał) - wchodząc drzwiami - Jeśli potrzebujecie dywersji, to zgłaszam się. Co do jednego Iza ma słuszność. Ryzyko jest spore, jeżeli wyśle się wielu i popełni małą pomyłkę. Niedopatrzenie będzie wiele kosztować - patrząc na Izę - Widzisz to, co się stanie, bo masz tego świadomość! Nie poślesz swoich, bo są dla ciebie ważni... Lepszej przywódczyni nie znajdziecie, przyjaciele. Tutaj pojawiam się ja. Na początku miało być zlecenie, choć nie dopełnię wszelkich warunków, jebać to. Nie jest istotne kto zada ostatni cios, tylko aby ten cios zadać.
(Joanna) - A ty jesteś...?
(Iren) - Najemnik ze Strefy, ale po naszej stronie działa od teraz.
(Michał) - Niech to usłyszą wszyscy. Gardzę czarnymi i trupami tak mocno jak wy... Z obu plugawych łap ginęli moi przyjaciele. Rząd dalej nie trzyma mnie na smyczy. Nasza trójka dokończy zlecenie, Iza.
(Ewa) - Kojarzę, po twoim sposobie mówienia. Człowiek, który przedarł się przez większość posterunków i niemal czmychnął bez wykrycia. Było blisko, ale ciesz się, że nie odstrzeliliśmy ci głowy.
(Iza) - Thiasam wyzywał mnie, a życie wasze jest po stokroć cenniejsze...
(Joanna) - znienacka spoliczkowała Izę - Wystarczy, dobrze? Wystarczy zgrywania bohatera. Tyle czasu minęło od mojego skażenia. W oczekiwaniu aż będę mogła się spełnić. Nawet gdybyś mi zabroniła, to pójdę za sobą. Wszyscy tutaj wiedzą na co się porywają, i każdy chce pomóc, nawet za najwyższą cenę - złapała oburącz za ramiona - Możemy to zrobić, razem.
(Iren) - Jeśli masz obok siebie takie wsparcie, nie zostawiaj tego, tylko wykorzystaj. Ludzie z darem powoli gasną w oczach, giną na próżno... Nie zostanie nas potem wielu. Zróbmy użytek z tego, co otrzymaliśmy.
(Michał) - To może być osobista zemsta, ale wszyscy coś straciliśmy. Wspólnym celem jest przetrwanie, rozbieżnością drogi do tego celu. Voltoaza nie może rozwinąć się na większą skalę.
(Ewa) - Nie otrzymaliśmy jeszcze wieści od Kazimira. To źle wróży...
(Seroga) - Skontaktuję się z radiostacją, dajcie minutę - wyszedł na zewnątrz
(Dima) - To muszą być zakłócenia, mam nadzieję...
(Osa) - Jak to "masz nadzieję", Dima? Powierzono mu jedną z lepszych maszyn i na jego pokładzie była substancja cenniejsza od najdroższych kamieni szlachetnych. Nie spiszemy go na straty... Prędzej nas samych.
(Lera) - Nie byliśmy nigdy w Rosyjskim Obozie Zaopatrzeniowym, nikt z tego garnizonu nie był. Doprawdy, nie rozumiem tego szkalowania. Seroga nam zaraz powie.
(Iza) - To zdarzy się o dwunastej w południe. Liczę, że będziecie w pobliżu - uśmiechnęła się
(Joanna) - Tęskniliśmy za tym uśmieszkiem.
(Ewa) - Na trupy będziemy musieli ruszyć z tym co zostanie.
(Seven) - Jest jeszcze banda Kabanosa... Żółwie, w porównaniu z wami, ale...
(Kabanos) - Obiecałem, że wam pomogę, tylko że... - podniósł tłusty tyłek - Nie było nic o samobójczej szarży. Napierdalanka to mój żywioł, ale jak to ma wyglądać? Dla bezpieczeństwa pójdę ze swoim przodem, podczas gdy wy przyjdziecie na gotowe. To za dużo, naprawdę... - przygotował karabin - Kończymy współpracę...
(Seven) - Co wyprawiasz...?! Wiedziałeś na co się pisałeś, a teraz uciekasz?
(Michał) - Puśćcie leszcza. Skoro woli umrzeć po drodze do swojej nory, niechaj tak będzie. Nie ubiegniesz połowy, a dostaniesz w plecy czy natrafisz na hordę.
(Kabanos) - Radziłem sobie bez was, gdy Dywizjon i Kordon żarli się nawzajem! Mam dość zapasów i żywych ludzi, żeby przetrwać.
(Michał) - wycelował w Kabanosa - Lepiej byłoby cię zabić... Nim sprowadzisz nas większe kłopoty.
(Kabanos) - Czemu tak patrzycie? Pozwolicie mu na ten akt samosądu?
(Iza) - Raczej mu pozwolę - ściskając w dłoni magazynek - Powinieneś dostać nauczkę.
(Michał) - Wyjątkowo poświęcę jeden nabój na ciebie, gruba belo... - nacisnął na spust - No cholera... Dałbym wiarę, że ładowałem.
(Kabanos) - Jezu Chryste... - zemdlał
(Iza) - To należy do ciebie, się zdaje - rzucając pojemnik - Dzięki za interwencję.
(Osa) - Ubawiłem się jak ten spaślak się moralnie zesrał przed tobą, dryblasie.
(Michał) - Prowokacja dobra jak każda inna... - montując magazynek - Nie lubię tego robić, ale oddaliśmy mu przysługę, choć strzeliłbym gdybym miał czym.
(Seroga) - Hej, mam wieści... - wrócił - Dobre i Złe, które pierw oznajmić?
(Iza) - Możesz zacząć od tych dobrych.
(*Mathias) - Znalazłem się...  A ta zła, nie zdążyłaś mi na ratunek! Nie zaznasz spokoju!
(Iza) - Co znowu... Nienawidzę cię... - upadła na podłogę
(Ula) - Iza, co się stało?
(Joanna) - Przenieście ją na ławę, i ktoś daj wodę... Grubego zwiążcie, dokończymy z nim gadać potem. I sprawdźmy telefon, bo sama nam nie powie zbyt prędko.
(Iren) - Znów dostała ataku... Zupełnie jak wtedy.
(Joanna) - Owszem, tylko wtedy mogła zginąć. Cudem teraz jest w bezpiecznym miejscu...
(Lera) - Zdążę zlokalizować ostatnią lokalizację dzwoniącego, o ile nie wygasła jeszcze - macała kieszenie Izy - Wybacz, że bez twojej zgody, ale liczy się każda sekunda.
(Osa) - Oby nie miała urazy, że chcieliśmy tak zgwałcić jej honor.
(Joanna) - Lera, rób swoje. Resztę w kwestii wyjaśniania zostawcie mi.
(Lera) - Podepnę się pod system, kilka minut potrzebuję... Popieprzone zagłuszacze.
W umyśle Izy, 2015 rok, obozowisko w Kwidzyniu
Ponownie dopadło Izę zniewolenie umysłu. Ten sam atak męczy ją od samego odejścia Mathiasa, lecz dopiero od niedawna nasilił się. Coraz częściej zaczynała tracić kontakt z rzeczywistością, zatracając się w szaleństwie. Podobnie jak luby przed nią, lecz na tyle pozostało w niej siły, że próbuje z tym walczyć. Mathias niestety przez poczucie winy dał się złapać w sidła, z których prędko ucieczki nie ma. Chociaż w ten sposób może ujrzeć swojego męża w pełnej krasie, takiego jakiego znała dawniej. Charyzmatyczny, ciepły i opiekuńczy, w swojej rozpoznawalnej chuście na twarzy. Na pewno cofnęłaby czas, żeby nie dopuścić do tego wszystkiego, móc jakoś go zatrzymać. Każde wspomnienie jednakże jest pozytywne, wywołujące skrajne emocje, kończąc to potokiem łez i zmoczonymi policzkami. Bardziej niż ludzie wokół dziewczyny, to obecność Mathiasa dawała siły witalne przywódczyni Dywizjonu. A może to nie tle zwidy, co proroctwo, które się ziszcza.
(Mathias) - Nie mam przed tobą tajemnic. Chciałbym, byś była przy tym.
(Iza) - Niech będzie. Może coś zjesz? Od wczoraj masz głodówkę.
(Mathias) - Potem, teraz mam inny cel - wstał
(Iza) - Chcesz to załatwić jak najszybciej...?
(Mathias) - Nie wszyscy wstali, teraz byłoby najlepiej.
(Iza) - No dobrze, prowadz... - wyszli
(Mathias) - rozejrzał się - Ciekawe, gdzie reszta...
(Iza) - Rozumiem, że Nasza rozmowa ma być tajna.
(Mathias) - Przynajmniej na razie, a nawet zależy co miał na myśli.
(Iza) - zauważyła  Osę - Nasz narwaniec chyba dotrzymał słowa.
(Mathias) - Chodzmy do szpitala.
(Iza) - Raczej nikogo tam nie będzie, tak wiec pozwól, że pójdę przodem - ruszyli
(Mathias) - Dzięki, że jednak mnie nie posłuchałaś w nocy.
(Iza) - Upartość mam po rodzicach. Wiesz co? Blizny zaczynają Ci zanikać.
(Mathias) - Takie blizny nie znikają, Iza. Zostają, byśmy pamiętali czego się dopuściliśmy, przez co musieliśmy przejść. Tak jak Wiktoria... Tak jak Roksana... Tak jak Ja...
(Iza) - Gdyby nie Ty, nie byłoby mnie tutaj. Mózg mi się wyłączył przez ten czas w stresie.
(Mathias) - Każdemu mogło odbić. Może mi niedługo odbije. Nie wiem jak wirus na mnie podziała. Żyję, to jakiś pozytyw. Ale... Ciężko pomyśleć o większości ludzi, którzy mieli to co ja, lecz... Zginęli nim zdążyli się dowiedzieć co w nich jest... Tak jak mówili... Słaba psychika niszczy wszystko...
Jej ciepła dłoń spoczęła na jego barku, po czym nastąpiło przytulenie, owiane szczerymi od bólu i tęsknoty łzami. Mamiła ją niedaleka przeszłość. Łaknęła spokoju, móc zapomnieć o bieżącym świecie. Tylko zatopić się w jego ramionach, zjednać się i spełnić wielogodzinnymi zabawami. Ten czas, gdy źle się dzieje, powinien jednoczyć ludzi. W przypadku Izy wszystkie plany i ambicje skupiają się wyłącznie na jednym. Odpływa w tym coraz bardziej, a inni widzą co się dzieje z przyjaciółką i liderką wszelkich dywizjońskich idei. Dawno temu nie miało to większego znaczenia. Dawniej takie troski trwały zaledwie moment, jak mrugnięcie oka, potem mijały. Wraz z nadejściem apokalipsy już tak nie było. Emocje, a szczególnie raniące serce ujawniały swą naturę najczęściej we wnętrzu młodej Izabeli.
(Iza) - Wróć do mnie... Proszę, nie zabiję go sama... - łzy spadały na podłogę - Razem możemy więcej.
(Mathias) - Ciemności nie da się pokonać. Jesteśmy tutaj, w odbiciu światła dziennego. Zostańmy tutaj do walentynek nawet. Nie mamy gdzie wrócić, a uciekać też za bardzo nie mamy gdzie. Dalej jest tylko morze... Cholera wie jak jest na drugim brzegu.
(Iza) - Skreśliłeś swoje miasto na samym początku. Zwątpiłeś w najważniejsze, w dumę.
(Mathias) - W ciebie nie zwątpię, ale nie wiesz o czym mówisz.
(Iza) - Zarżniemy go razem. Thiasam zbyt długo się panoszył.
(Mathias) - Kim jest Thiasam?
(Iza) - Naszym wspólnym wrogiem. Chodź, złap mnie za rękę...
(Mathias) - Cykl musi trwać, bez wątpliwości...
(Iza) - Nie musi, zakończymy to... Tylko podaj rękę, a zakończymy to.
(*Iren) - Głupia tempa dziewucho. Naprawdę sądziłaś, że... Mała nadpobudliwa dziewczynka będzie mieć jakiekolwiek szanse z nami wygrać.
(*Thiasam) - Byliście zbyt zapatrzeni na siebie. Nigdy niczego nie zbudowaliście z niczego. Zbudowaliście wyłącznie wierzenia na kłamstwie.
(*Iren) - Dobrze powiedziane... - zniżyła się do krocza Thiasama
(*Thiasam) - To potęga, którą dysponuję! Mathias jest skończony, tak samo jak ty głupio mi ufał.
(Iza) - Ty... Wypieprzaj ze mnie... - złapała się za głowę - Wypierdalaj! - kręciła głową - Goń się, wyjdź z mojej głowy w tej chwili!
(*Iren)  - Och... - odgłos chlapania
(Iza) - Mathias, zrób coś... Mathias!
(Mathias) - Tylko jemu będę posłuszny. Nigdy nie zbudowaliśmy z niczego, ma rację.
(Iza) - Nie, nie ma racji. Nasza dwójka zbudowała. Nie słuchaj jego słów! Społeczeństwo przed apokalipsą nie doceniało nas. Mieli nas za dziwadła, bo interesowaliśmy się czym innym... Nie byliśmy jak reszta. Podczas, gdy inni pławili się w kasie, skokach w bok i drogich autach, my tkwiliśmy w jednym miejscu, stabilnym... Trzymaliśmy wszystko w sobie. Nikt nie potrafił rozgryźć co w nas siedzi, jaką mamy naturę i czego pragniemy tak naprawdę! Normalne życie nie mogło się ziścić, bo szansa z żadnej strony nie zaistniała. Złączyła nas tragedia, bardziej niż kiedykolwiek. Nie uciekaliśmy od problemów, nie pozwoliliśmy sobą targać. Nasi oskarżyciele, te cwaniaki, pomarli w drodze przez swoją zarozumiałość. A my żyjemy nadal! Ponieważ wiedzieliśmy kim dla siebie jesteśmy i czym jesteśmy dla innych, którzy w nas zawierzyli! Nic ani nikt tego nie zmieni. Twoje sztuczki zdadzą się na nic, Thiasam, bo się mylisz. Zatrzymamy ciemność, raz na zawsze. Ty nigdy nie powrócisz! Choćbym własną krwią miała zapłacić za wymazanie tego, zapłacę! Zapomniałeś, że tak prędko mnie nie uśmiercisz. Dwóch na raz nie zatrzymasz, a uciekanie się skończyło. Już byś nie żył, gdyby nie ta popieprzona ułuda w mojej głowie! Słyszysz, marno imitacjo człowieka, ty jebany debilu!
(*Thiasam) - Hm... I nastrój prysł, szlag - doskoczył do Izy - Teraz przyjdzie pora się pożegnać.
Usłyszano tylko dźwięk ścierających się kling. Przed Izą stanął Mathias, blokując atakującego Thiasama. W oczach tego pierwszego widziała gniew, ból i nienawiść. Jakby to stał przy niej ten prawdziwy mąż, do którego miała zaufania od samego początku, wliczając zwierzenia w płockiej fabryce. Jakby ten drugi zachwiał się, nie mogąc przesunąć ostrza znacznie bliżej twarzy Mathiasa.
Na jego policzkach rozkwitła krew, oczy jarzyły się czerwienią, a wokół można było wyczuć bardzo mroczną aurę bijącą od niedawnego przywódcy i założyciela Dywizjonu. Tak mroczna, że nawet Thiasam wzdragał się marnować swój czas na istotnego obrońcę, którego i tak zechciałby wykorzystać w inny sposób, dla swoich starych wypartych ambicji. Swój wzrok skierował ku Izie, zmieniając także cel. Po sekundzie ponownie widziała jak jej ukochany zasłonił cios, który miał paść w jej stronę, prosto w plecy. Padł cios, lecz to nie ona go otrzymała. Gdy tylko Iza na ziemi dostrzegła spływającą krew z miecza, sytuacja całkowicie się rozjaśniła. Za plecami, kątem oka zobaczyła swą najgorszą obawę. Mathias trzymał rękami oburącz miecz, który został mu wbity przez Thiasama. Jedyne, co mógł zrobić on, to odruchowo złapać swoją zonę za ramiona i powiedzieć "Jeśli nie zdołam zniszczyć ciemności, będziesz musiała zrobić to za mnie".
Teraźniejszość
Okazało się to snem, całe te wydarzenie, z którego Iza się wybudziła. Oblana potem z lękiem w oczach wyrwała się z mar sennych. Głośno oddychała, przez dłuższą chwilę, dotykając okolic brzucha, dla pewności, że rzeczywiście to nie kolejna projekcja jej umysłu. Miejsce różniło się od poprzedniego, w którym zemdlała. Wokół ciemno, a tylko ciut promień światła wyłaniający się zza niedomkniętych drzwi ukazywał dwa cienie. Za ścianą teoretycznie mogło być więcej ludzi, niekoniecznie dobrych. Jakoś wytargała samą siebie z łóżka, delikatnie stawiając stopy na ziemi, żeby nikt jej nie usłyszał. Chciała zabrać miecz czy pistolet, lecz okazało się, że została pozbawiona dobytku. Ktoś ostawił ją w samej koszuli i spodenkach nocnych w łóżku. Nie mogła wyostrzyć zmysłów, jakby ktoś blokował jej własne myśli. W lekko garbatej pozycji przeszła pod ścianę, dla wysłuchania tego, o czym rozmawiają za ścianą. Minimalnie wysunęła głowę, żeby lewym okiem wyczaić kim są rozmówcy. To nie musiało tak wyjść, ponieważ dała się zauważyć. Głosy także przycichły. Zbliżały się do drzwi, Iza musiała się wycofać. Nie mając żadnej broni przy sobie, z całej siły wyrwała belkę od zasłon wiszącą między obiema pionowymi ścianami. Drzwi się otwarły, a wraz z nimi do pokoju wpadł dziwny cień. Zaatakowanie czegoś nieosiągalnego skończyłoby się zbędnym marnowaniem energii. Po drugiej stronie był otwarty balkon, ponownie ślepy strzał. Iza wpadła na kolejny cień, choć dziwne było, że cienie swobodnie potrafiły więcej uczynić bezbronnej kobiecie niż ona im właśnie. Momentalnie zemdlała, z nieznanego powodu. Ciemność jednak ją pochwyciła.
Chwilę później, jadalnia
Pobudka nastąpiła w dziwnych warunkach zapoznawania się z ludźmi, którzy ją sprowadzili do tego domu. Przypominał bardzo ten umiejscowiony w Płocku, lecz znacznie mroczniejszy, pełen złej aury. Do otwarcia oczu zmusiły ją okoliczności. Bowiem jej ręce zostały przymocowane metalowymi obręczami do krzesła, na którym siedziała. Na wprost niej stał stół z nakryciem, pełny wszelakiego jedzenia. Po głębszym nachyleniu się można było dostrzec, że pokarmem było ludzkie mięso, okrapiane krwią z octem. Przy stoliku ucztowały jeszcze cztery osoby, bliżej nieznane z tożsamości, lecz wyglądające trupio blado jak umarlaki nader rozumne. Po zobaczeniu jak na sytuację reaguje Iza, jeden z nich, chłopak w kraciastej koszuli i czapce z daszkiem rzucił w uwięzioną kawałkiem wystającej wątroby z talerza. Nie dało się ukryć, Izabelę odrzucił ten zapach, odkręcając głowę w prawo. Pozostała trójka siedziała potulnie, do czasu. Dziewczyna o popielatych włosach w kapturze spała wyciągnięta na krześle, a zdaje się na pozór była jedynym przedstawicielem drugiej strony, który w całości był neutralny co do gościa. Zarośnięty jak małpa, mocno umięśniony facet przed czterdziestką, w futrzastej kurtce, jadł nie ingerując początkowo w zaczepki chłopaka obok. Nastolatka, która siedziała najbliżej Izy patrzyła złowrogim spojrzeniem. Zza przeciwnej strony krzesła wystawał dobrze znany dywizjoński miecz, zabrany dywizjonerce wcześniej. Natomiast kobieta na honorowym miejscu na szczycie, w przyciasnej kurtce motocyklowej, co moment dokładała i wymieniała jadłospis. Wszędzie było jej pełno, a dopiero przy zebraniu rzuconego wcześniej kawałka wątroby, zaczęła bardziej interesować się gościem. Jadalnia sama w sobie sprawiała wrażenie zadbanej, mimo koszmarnego wystroju wnętrza. Bardziej korciło spytać co się dzieje aktualnie, i gdzie reszta Dywizjonu. Cokolwiek nastąpiło, było strasznie realne, aż próba ruchu uwięzionej ręki wywoływała realistyczny ból, chociaż sama Iza nie pamięta, by się z kimś biła.
(Marzena) - Komu jeszcze dokładki? Może spytam naszego gościa. Strasznie małomówna. Nie bój się, już cię nam nie zabiorą. Zobacz, przygotowaliśmy kolację na twoją cześć.
(Iza) - Gdzie jestem...? Kim wy, do diabła, ludzie jesteście?
(Marzena) - Jedz, to przede wszystkim twój dzień.
(Tomek) - Nie ma jak podejść do tego. Ale nie musisz się martwić, Izo, Marzena cię nakarmi.
(Iza) - Marzena? Co tu się wyprawia, cholera, co?
(Maks) - Źli ludzie chcieli cię skrzywdzić, ale już jest dobrze. Zostali ukarani.
(Roksana) - podsypiając - Czujna, niczym sucz podwójna...
(Iza) - Uwolnijcie mnie... Nie zmuszajcie, żebym sama wstała. Jadłam już, a ten jadłospis mi nie leży. Odstąpcie ode mnie, oddajcie broń i rozejdziemy się w pokoju.
(Marzena) - Ona jest wredna... Dla niej to przygotowałam! Tyle czasu zbieraliśmy wałówkę, kurwa... A ona nie potrafi tego docenić, Tomek. Spieprzyła ten wyjątkowy dzień - nerwowo machając rękami -  Pierdolę to, muszę odpocząć.
(Tomek) - Jak już idziesz, sprawdź chłodnię.. I więcej kultury, mamy gościa. Zachowujmy się.
(Marzena) - Ty mi mówisz o szacunku?! A ostatnio sam mówiłeś o stanowczości...  A ty mała niewdzięcznico - palcem w kierunku Izy - Wrócę później sprawdzić czy zjadłaś, smarkulo - wybiegła
(Maks) - Ale przypał... - zaśmiał się - No to się wkurwiła.
(Tomek) - Zaprowadź Roksę do pokoju. To zajmie tylko chwilę...
(Maks) - Wolałbym popatrzeć, ale... Słowo jest słowem. No dobra, chodź Roksi - wziął pod ręce - Tylko nie zaczynajcie beze mnie. Wpadnę w drodze do Marzeny, żeby nam się nie zamroziła. Nie bym się przejmował, bo wszyscy jesteśmy bladzi jak eskimosy, ale taki los - wyprowadził Roksanę
(Tomek) - Spróbuj chociaż. Marzena moczyła mięso pół dnia, żeby było dość elastyczne. Już zrobiłaś jej przykrość... - wziął do ręki mięso nabite na widelec - Nie krępuj się, naprawdę...
(Iza) - Gość powinien mieć prawo wyboru.
(Tomek) - Dokonałaś go, chwilę temu, a teraz może uda mi się uspokoić rozchwianą kobietę. Tylko współpracuj, Iza, o nic więcej nie proszę - wepchnęła Izie mięso do ust - Doceń nasze starania, jakiem i my wybaczamy naszym winowajcom.
(Iza) - To... - odruch wymiotny - Co to jest?! - zwróciła na talerz
(Tomek) - oparty o stół - To kosztowało nas wiele zachodu, to co wyplułaś. Przekonasz się do tego. Inaczej wkrótce zamienimy się rolami, dokładnie... Potrzebujesz motywacji - wyciągnął nóż - Otwórz buzię, bo jedzie lokomotywa, no otwieraj! - dłubał ostrzem po ustach Izy - Teraz druga strona, bo ta była za Marzenę. Teraz za Tomasza, no... - przygotował się - Raz, dwa i... - dzwonek do drzwi - Cholera, pewnie to znów te WSSR, niebiescy psiarze. Zaczekaj tutaj, jeszcze do ciebie wrócę... Nic nie można zaplanować, nawet pokojowej kolacji... - wyszedł
Ni zawahania, a wahałby się tylko głupiec, Iza bujała się na krześle, żeby przewrócić się wraz z nim. Chęć wydostania się z tego przeklętego miejsca była jedyną rzeczą, która trzymała ją przy zdrowych zmysłach. Krzesło pod wpływem naprzemiennego ruchu wahadłowego runęło na podłogę, razem z Izą, tuż obok stojaka na miecz, schowanego pod stołem. Upadek delikatnie poluzował uścisk lin, lecz to nie wystarczyło. W pobliżu nie leżało nic, co faktycznie nadawałoby się na wybawienie od dosłownego przywiązania. Po lewej stronie, gdzie siedziała śpiąca panienka, znajdował się mały nożyk do otwierania kopert, wbity w nogę od stołu. Powolnie, ale skutecznie przesuwała się ku ostremu narzędziu. Kilkukrotnie próbowała wyciągnąć związanymi dłońmi nóż, lecz siedział strasznie mocno. Zaparła sie porządnie, wzięła głęboki oddech i szarpnęła bez oszczędzania siebie. Owszem, wywróciła się, a to i tak nic. Powiodło się, nożyk był już w prawej dłoni Izabeli. Ślimaczym tempem to wszystko szło, dlatego, że liny były z lepszego materiału. Kilka minut poszło na przecięcie dostatecznie dużo więzów, żeby oswobodzić się. Przyglądając się bliżej białemu nożowi, który dał jej pośrednią wolność, ujrzała wygrawerowany napis.
(Iza) - "Uciekajcie głupcy" - w myślach - Co to za miejsce... I co oni zabili, że mają tyle tego... Gówna.
Przeszła się do kuchni, dobudowanej przy jadalni. Na lodówce przypięta była kartka z odpowiedzią na pytanie Izy, a tym bardziej obrzydziło jej całą tą chorą gromadkę. Widziała w nich swoich dawnych towarzyszy broni, uśmierconych wiele miesięcy wcześniej, przed powstaniem Dywizjonu.
Wspomnienie o Marzenie
"Powoli zbliżali się do źródła światła, Iza miała ostatnie naboje w pogotowiu. Osa nie spostrzegł z początku nic, tylko odgłosy nóg stąpających po śniegu w okolicy, nie dawały mu trzeźwo myśleć. Była opuszczona stara stodoła, ryzykując, Maks wyjął zużytą łuskę po pocisku i rzucił tak, że odbiła się od drewnianych drzwi. Wtedy od razu grupa lekko schowała się w krzakach. Chwilę później ze stodoły wyszło kilka osób, rozejrzeli się, ale nie zamykali drzwi, zostawiając dwójkę na czatach. Nie było dokładnie widać co wyprawia się w środku. Chcą oszczędzić sobie kłopotów, Tomek wyjął twoją lornetkę i spojrzał na sytuację ze swojej perspektywy. To co zobaczył, zmroziło mu serce.
(Osa) - Ona tam jest... Rozkrojona jak do jebanej sekcji... Jakim trzeba być psycholem... Zabijanie nie wystarcza... Muszą jeszcze tak dewastować ciało...?! Idę tam...
(Marta) - złapała Osę za rękę - Nie... Nie przyszliśmy szukać kolejnej zwady... Jej już nie ma... Chodźmy stąd... Znaleźć miejsce na spanie...
(Osa) - ujawnił się - Jebane kurwiska! Bawi was to, hę?
(Hubert) - Słucham? Zgubiłeś się? Czy przyszedłeś na posiłek lub nim się stać?
(Iza) - wycelowała w Huberta - do swoich - Róbcie to samo... My wiemy, że jesteśmy goli, oni nie wiedzą...
(Kamil) - Nie jesteś sam... Nie zapraszaliśmy nikogo więcej. Choć jak patrzę na twoje dziewczyny... Jakby oderżnąć im cycki... Wyglądałyby znacznie ponętniej...
(Osa) - Stul mordę jebany skuwielu... - wycelował ze strzelby - Jesteś chory kurwa...
(Hubert) - Dla was to chore. Dla nas to sposób na życie. 
(Osa) - Co zrobiliście tej dziewczynie... Za co umarła? Za bycie człowiekiem?
(Hubert) - Przyszliście tu za nią... - zaśmiał się - Nie zginęła od razu. Pierw z kolegą się z nią zabawiliśmy. Była nieprzytomna, to nie było problemu. Potem... Pufff... Umarła...
(Osa) - uderzył Kamila w nos - agresywnie - Zajebię Was... - dusił Huberta
(Michalina) - Puść go... - wycelowała z glocka
(Hubert) - Chcesz zmarnować swoje życie... Dla kogoś martwego...  Nie żyje, jest martwa... Mówisz o nas, a sam zachowujesz się jak psychiczny...
(Michalina) - trzęsie się ręka - Słowo daję... Rozwalę ci łeb...
(Kamil) - Pomyśl o swoich znajomych. Zataczasz się... Nie pojmujesz nowej rzeczywistości...
(Osa) - odetchnął - Udajecie wszystko... - wstał - Oby ktoś mądry was niedługo zajebał...
(Hubert) - łapał oddech - Nie licz na to...
(Marta) - Idziemy... Dość zmarnowaliśmy czasu...
(Osa) - spojrzał na Huberta - Na każdego kiedyś nadejdzie czas... - poszedł
(Iza) - Spodziewałam się, że mogła tego nie przeżyć, ale coś takiego... Jak można tłumaczyć przeżycie w taki sposób...
(Marta) - Zabicie jednego nie zmieniłoby niczego... Skończyłbyś tak jak ona, Osa...
(Osa) - Ona nie zasłużyła na ten los..."
Wspomnienie o Tomku
"Wszedł w danej chwili do pokoju kolejny człowiek z książką, wydawał się być dumny z siebie.
(Daniel) - Obudziłeś się - do Mathiasa - Czyli możemy zaczynać.
(Wiktor) - Może powinniśmy im chociaż oczy zawiązać?
(Daniel) - Nie ma potrzeby... Domyślacie się, co się z wami stanie. To nic osobistego. Trzeba być Łowcą lub Ofiarą, a ludzie muszą coś jeść...
(Osa) - Zabijesz nas... Nawet Cię nie znamy!
(Daniel) - Mięso każde smakuje tak samo. Wkrótce się przekonamy. Co prawda ktoś zabił naszych znajomych, nie widzieliśmy kto, ale nagle pojawiacie się Wy. Mieliśmy im dostarczyć świeże pożywienie, ale za to musieliśmy się wrócić. Zmarnowaliśmy sporo benzyny. Obyście byli bez skazy.... Aktualnie nie mam czasu by się z wami zabawiać. Chłopaki, jak skończycie z tymi, bierzcie do Emilii każdego po kolei na stół. Nie przeszkadzajcie mi, będę zajęty... - wyszedł
(Wiktor) - Dawid, od której strony zacząć?
(Dawid) - Jak ci wygodnie. Zawsze lubiłem prawą.
(Mathias) - Możemy o tym pogadać!
(Wiktor) - Może i możecie nam pomóc. Zgoda, ale na naszych warunkach....
(Mathias) - ...
(Wiktor) - uderzył bejsbolem Tomka
(Mathias) - Dogadaliśmy się przecież! Co wy robicie?!
(Osa) - Mathias, nie pogarszaj sytuacji, bo zarżną jeszcze nas...
(Mathias) - Czy to oznacza...
(Dawid) - poderżnął gardło Tomkowi - Uznajcie to za dług spłacony...
(Wiktor) - Wiecie co, zmieniłem zdanie... Dokończmy robotę i mamy na dziś wolne... Tylko wy zostaliście... - podszedł do Osy
(Dawid) - Szybko i bezboleśnie...
(Wiktor) - Jak zawsze... Umowa została zerwana... - zamachnął się - Żegna... - dostał heada
(Mathias) - założył chustę na twarz - Widziałem wszystko. Pierw ogłuszali jak zwierzęta, potem jak byli nieprzytomni, zabijali ich.
(Iza) - A ci co chcieli wam to zrobić, zabiliście ich?
(Osa) - Ula zatroszczyła się, by nie skrzywdzili już nikogo...
(Iza) - Mogliśmy iść tam w większej ilości, wtedy może nikt z nas by nie zginął...
(Osa) - To miałoby sens. Ich dużo nie było, ale nikt nie wiedział jak to wygląda w środku...
(Mathias) - Przynajmniej Tomek nie poczuje więcej bólu niż mógł poczuć za życia. Gdyby zabijali od lewej, nikt z nas by żywy nie wyszedł stamtąd..."
Wspomnienie o Maksie
"Zamknęli się od środka, by nic ich nie zaskoczyło. Usiedli wreszcie na ziemi, a choć było w nich życie, odczuli rozmiar katastrofy dokładnie w tym momencie, gdy byli bezpieczni.
(Maksa) - Tylko zrób to szybko, bym... - krzyczał
(Joanna) - zaczęła ciąć - Zatkajcie mu mordę, prędko...
(Ula) - Zaraz będziemy mieli przejebane po środku pustkowia... - zatkała usta Maksowi
(Joanna) - Próbuję... - cięła dalej
(Maks) - przez dłonie Uli - Kurwa... Ja pierdolę... Jak to boli...
(Mathias) - Bądź cicho... - rozglądał się
(Osa) - Jest czysto... Tylko Joaśka, skończ to szybko... Ulka, przygotuj bandaże i coś do odkażenia...
(Ula) - Mam zajętę ręce...
(Osa) - Dobra, powiedz gdzie to masz, sam wyjmę...
(Ula) - W bocznej prawej masz bandaże, w górnej mniejszej utlenioną...
(Maks) - Kurwaaaaaaaaaaaaa...
(Iza) - Boże, zaraz straci przytomność...
(Joanna) - przerwała w połowie - dyszała - Jeszcze drugie tyle... - spojrzała na Maksa - Wytrzymaj! Koleś, nie odpływaj... Hej!
(Wiktoria) - Zemdlał...
(Joanna) - Tym bardziej będzie dla niego prościej... - cięła dalej
(Maks) - kaszlał - Nie kłóćcie się...
(Osa) - podszedł do Maksa - Serio myślisz, że mamy go brać ze sobą? Mogę z dupy wziąć argument, że zostałeś ugryziony...
(Maks) - Nie wyrzucaj go...
(Osa) - wstał - Pieprzy w chorobie, nic nam mądrego nie powie... - uderzył w ścianę - Kurwa...
(Mariusz) - Ogarnij się.
(Mathias) - Zamknijcie się... - stanął między nimi - W tym momencie...
(Osa) - Mathias, zawsze stajesz mi na drodze...
(Wiktoria) - Staje w dobrej sprawie.
(Joanna) - Nie chciałam tego mówić, ale jeśli nie przestaniecie bawić się w przedszkole, ja wezmę sprawy w swoje ręce. Mam tłumik, więc wpakuje obu po kulce. Mathias, wiem, że tego by nie zrobił, ale ja myślę ponad to...
(Iza) - spojrzała na Mathiasa - Musimy się zająć Maksem..
(Mathias) - spojrzał na Izę - do siebie - Blyat... - wbił nóż w głowę Maksa
(Maks) - pośmiertnie - Dzię...Ku... Ję..."
Wspomnienie o Roksanie
"Spod ciemno kruczych włosów wyłoniła się twarz Roksany, która miała w swoim ręku nóż motylkowy, a bowiem był on w jej krwi. Pokazała mu swoją świeżą ranę po cięciu na dłoni i miała bardzo rozszerzone źrenice. Miała inne spojrzenie, znacznie groźniejsze, niż wcześniej.
(Roksana) - Przykro mi, ale... Jesteś skończonym skurwysynem... - płacząc - Słyszysz! Niszczysz grupę... Niszczysz wszystkich...! Zniszczyłeś także mnie, wstrętny kurwojebie!  - zrobiła zamach - Wiesz, moja wersja będzie taka, że próbowałeś zabić mnie, więc... To będzie obrona konieczna... - trzęsły się jej dłonie
(Mathias) -Przemyśl to, bo może będziesz tego potem żałować...! - próbował przytrzymać Roksanę
(Roksana) - Dość! Słyszysz kurwa! Dość kłamstw, dość ranienia innych, dość bycia potworem! Bo Ty... Nie jesteś człowiekiem! Nigdy nim nie będzieeeeeesz! - wycelowała w głowę Mathiasa
(Mathias) - Nie... - złapał Roksanę za dłoń - To nie musi się tak skończyć - wiatr zakłócał rozmowę
(Roksana) - ze zdziwieniem - Ty... Ty...  - próbowała zabić nożem
(Mathias) - wbił głębiej ostrze
(Roksana) - ostatnie tchnienie
(Mathias) - Jak na kogoś, kto mógł być od godziny trupem, powiem ci tak... Odżywam stopniowo...
(Osa) - Nie musisz się przejmować ciałem... Zajęliśmy się tym.
(Iza) - Mówiłam Ci, byś nie szedł spać sam. Byłabym na posterunku...
(Dorian) - Wybaczcie, że postawiłem na nogi was wszystkich.
(Mathias) - Nie spaliśmy z innego powodu...
(Dorian) - Zombie?
(Mathias) - odwrócił wzrok
(Iza) - Człowiek... Ktoś z naszych zwariował i... Nie dał nam wyboru.
(Mathias) - wysunął ostrze - Widzisz krew? To była krew człowieka.
(Dorian) - Jak to się stało?
(Joanna) - Wystarczyło, że żyjesz w mrocznym świecie zbyt długo, a mózg wariuje. Ją dopadło i nie można było nic zrobić... Próbowaliśmy, ale nie słuchała."

Matus951 - 2018-09-01 00:01:47

Koniec wspomnień, nieznana rezydencja
Oni wszyscy nie powinni się tutaj znaleźć, ale jednak istnieją, w pewnym sensie. Stali się poniekąd tymi, przed którymi próbowali uciec, a niektórych spotkała ta przykrość bliżej poznać tych gorszych od zombich. Dłuższa pogawędka i tak zdałaby się na nic, skoro w mózgach siedzi im zupełnie co innego, niż proste ludzkie odruchy. Ciekawość zżerała Izę ile osób musiało zginąć w tym miejscu przed nią. Notatki skrywały znacznie więcej. Przy otwarciu poszczególnych szuflad, pełnych korników, oczom ukazywały się odosobnione pojedyncze części ciała, w tym organy. Pośród szafek, lodówek i pojemników, po prawej stronie stał szczelnie zamknięty sejf. Jakiegoś odgłosy dobiegały ze środka, ażeby po drugiej stronie znajdowało się coś dobrego. Szarpnęła, zapierając się nogami, wyrywając cały zamek, razem z drzwiczkami. Tutaj ponownie szok, i to ten większy, bo takiego widoku się nie spodziewałby nikt. Szczególnie osoby śledzące tą osobliwość. W sejfie na samym środku, na precyzyjnie wyrzeźbionym talerzu walała się męska głowa ze śladami pazurów po lewej stronie, bez reszty ciała. Dodatkowo, głowa charczała paskudnie, a trupie oczy patrzyły na niecodziennego gościa, a zęby gdyby potrafiły, w tej chwili by pochwyciły dywizjońskie świeże mięsko. Nie zważając na to, że Mathias potraktowałby gryzienie swojej żony inaczej, chociaż zzombifikowana głowa teraz tylko mogła marzyć o najedzeniu się. Widząc to, czego była świadkiem, wycofując się, potknęła się o własne nogi. Nieruchoma jęcząca głowa tylko charczała głośniej. Iza wiedziała doskonale, co musi zrobić, nawet jeśli to wytwór jej umysłu. Na chwilę zdekoncentrowała się, biorąc do ręki kartkę z napisem "dzisiejszy jadłospis", mając przed sobą opisane wszystko to, co próbowano jej wcisnąć do ust. Prawie zjadłaby kawałek własnego męża, okrapiany krwią i octem, w sosie własnym. Wróciły podobne emocje, jak w momencie, gdy Mathias zaginął, a Izie wszystko zwaliło się na głowę, w tym nowa rola, z której jest w tych czasach słynna. Zabicie każdego innego nie sprawiłoby tyle problemów jak ten konkretny przypadek. Innego pomniejszego pachołka da się ubić w sekundę, lecz nie przy tej sposobności. Kogoś, kogo się kocha, nie da się ot tak wymazać własną dłonią czy dowolną bronią. Najlepiej jest w naturze robić to, co dyktuje serce, choć o rozumie też nie powinno się zapominać. Ręce się pociły, pod oczy podchodziły łzy, a oczy samoistnie zaczynały się czerwienić po voltarsku.
(Iza) - Ale przecież ja Cię kocham... - pod nosem - Co chcesz abym zrobiła, co... - Zawsze opcjonalnie myślałam, że to ty będziesz musiał to zrobić ze mną, a tymczasem... Ale muszę, po prostu kurwa muszę. W czymkolwiek tkwię, ze względu na ciebie, zrobię to. A co wtedy, bo ich tym nożem nie zaciukam... No tak, wybacz, mówię do martwej głowy. Już się tobą zajmuję, ukochany... - idąc z nożem - Niech to będzie znak, że przełamałam jakąś wewnętrzną barierę - ostrzem w głowę
Wydająca jeszcze niedawno odgłosy głowa opadła na talerz, pozostając jedynie martwą powłoką bez wszelkich powiązań z tym światem. Ślepia samoistnie się zamkn